Mówisz Aniu, że podczas jazdy? Ja bym nie mogła, bo podczas jazdy muszę mieć piosenki które znam i umiem śpiewać - a tu miałabym problem z dopasowaniem się do nowej melodii. Nie zmienia to faktu, że ten remix to całkiem fajna propozycja :-) Zgadzam się też z tym, że Ed Sheeran jest najlepszy. Pomyśleć, że jak pierwszy raz zobaczyłam klip to "I see fire" to oburzyłam się, co za smarkaty rudzielec śmie śpiewać piosenkę do "Hobbita"... Myliłam się - teraz rudzielec towarzyszy mi prawie codziennie, bo co rusz zaskakuje mnie swoim głosem i piosenkami - również coverami. Jak to mówiłyśmy wielokrotnie - Ryś poszerza horyzonty - bo przecież to wszystko od niego się zaczęło :-)
Tak, podczas jazdy zwłaszcza gdy nie możesz sobie pośpiewać ;-) Ale powiem Ci, że MUSE i Sheeran to największe moje muzyczne odkrycia dzięki RA. Z MUSE świetnie się prasuje, a Ed lubię do tego stopnia, że niedawno na jednym z muzycznych kanałów tv oglądałam jego koncert „live” zarejestrowany w zeszłym roku i… i MUSIAŁAM mieć jego nową płytę, w której jest I see Fire i w którym tak naprawdę każdy kawałek jest świetny.
Jeannette, to do mnie? Nie przypominam sobie, byśmy kiedyś rozmawiały na tematy osobiste, a nawet jeśli, to takich rzeczy nie pisze się na publicznym forum, gdzie jesteśmy choć po części anonimowi. Nawet jeżeli wiesz coś o mnie prywatnego, to proszę, zachowaj dla siebie, ja też mogłabym zdradzić imiona, nazwiska, wiek i miejsca zamieszkania paru osób znanych mi z bloga (jak zapewne wiele z nas), ale tego nie zrobię, bo to nie w porządku wobec nich.
Aniu, pamiętam jak wspominałaś o tym koncercie który oglądałaś - ja przegapiłam, gdybym wiedziała, to powstrzymałabym sen i pooglądała sobie. Teraz wiem, że warto, bo Ed w żadnym razie nie jest jak reszta gwiazdeczek na topie - jest w nim coś więcej. Coś, co sprawia, że chce się go słuchać i nie skręca w żołądku na samą myśl, że oto kolejny raz ktoś sprzedaje mi niestrawną papkę. Taki młody, a tak dojrzały i... fajny muzycznie, mówiąc wprost :)
Ale o co Ci chodzi, Kate? Przecież to Ty sama podałaś na tym blogu informację o swoim wieku. Ale ok, skoro teraz się tego wstydzisz, to usunę wpis. Tylko tak na przyszłość - jeśli nie chcesz, żeby ktoś o czymś wiedział, to po prostu o tym nie mów. A podawanie nazwisk czy adresów to co innego, bo dana osoba nie upubliczniała tego na blogu. Wszystkie zwracamy się do Ani po imieniu, bo ona sama powiedziała, jak ma na imię. Więc skoro Ty podałaś swój wiek, to nie dziw się, że wiele osób o tym wie, bo, jak sama zauważyłaś, blog jest miejscem publicznym.
Nie musiałaś usuwać tego wpisu. A ja nigdy nie napisałam wprost "mam tyle i tyle lat" - raz, bardzo dawno temu w pierwszym moim poście tutaj (podczas pisania którego byłam zestresowana, ale to norma w nowym otoczeniu) rzeczywiście napisałam coś o sobie dość okrężną drogą (czego może istotnie nie powinnam byłam robić), o czym - przyznam - sama zapomniałam, ale nie była to informacja wprost. To nie jest coś, czego się wstydzę, bo za wszystko, co tu piszę, biorę odpowiedzialność i każdą rzecz, którą tu napisałam, mogłabym z czystym sumieniem powiedzieć Rysiowi w twarz, ale nigdy nie zdradzałam o sobie nic osobistego. Tak jak mówię, nie robię nic złego, ale real life pokazuje, że czasem trzeba się mocno kontrolować, bo nie wszyscy są tacy jak ja i zrozumieliby, co tu robię i dlaczego, więc wystrzegam się wszelkich szczegółów, które mogłyby pomóc mnie zidentyfikować - i uwierz, że nie tylko ja. Mimo tego, że czuję się tu dobrze, to nie chciałabym żeby na przykład osoby z mojej pracy o tym wiedziały - ludzie nie są tak tolerancyjni, za jakich się sami uważają. To kwestia zasad, wszyscy powinniśmy tu uważać, i nawet jak ktoś popełni jakieś niedopatrzenie, to nie wyciągać na wierzch po X czasu, tylko zapomnieć.
Ok, w porządku. Popieram ostrożność w sieci i zachowywanie anonimowości, to zdrowy objaw. I rozumiem, że nie chcesz zostać zidentyfikowana. Doskonale pamiętam cały ten Twój komentarz i że nie podałaś nic wprost. Niestety nie potrafię zapomnieć, mam taką pamięć, że jak coś mi się wyryje w głowie, to zostaje tam na zawsze. Oczywiście, że nie musiałam kasować wpisu, ale zrobiłam to, ponieważ mój komentarz nie miał na celu wyciągania czegoś, jak to określiłaś. Rzuciłam to od niechcenia, bo rozbawiło mnie takie Twoje określenie Eda. Nie sądziłam, że możesz mieć coś przeciwko, bo to właśnie od Ciebie uzyskałam informację. Ale ponieważ wyraźnie widać, że jednak masz coś przeciwko, to postanowiłam usunąć wpis. Mam nadzieję, że wszystko jest jasne.
Dobra, zapomnijmy o sprawie. Po prostu na przyszłość wszyscy powinniśmy bardziej uważać - tak jak i ja, bo gdybym dziś pisała komentarz sprzed 1,5 roku, to napisałabym chyba tylko ćwierć z niego. Jednak dobrze, że ludzie się zmieniają i czegoś uczą - ja zrobiłam się o wiele bardziej powściągliwa i bardziej chronię samą siebie.
A Eda tak określiłam, bo... tak o nim pomyślałam. Oceniłam go po pozorach, czego dziś mocno żałuję :)
Odniosę się tylko do tematu posta, bo jak widzę resztę sobie wyjaśniłyście.
Kate, telewizornia ma to do siebie, że powtarza pewne programy, więc myślę, że jeszcze będziesz mogła zobaczyć Eda podczas koncertu „live”. Swoją drogą trzeba przyznać, że potrafi złapać niesamowity kontakt z publiką. I myślę, że to coś o którym mówisz, to jego wiarygodność. Ma się wrażenie, że śpiewa z głębi serca i nie udaje kogoś innego.
Ciekawa wersja. Słychać chilloutowy klimacik, ale przyznam uczciwie, że wersja oryginalna zawładnęła mną niepodzielnie.:) Aniu, dzięki za pogodny początek tygodnia!:)
Bo oryginalne jest najlepsze. Zazwyczaj.:) Znam covery, do których mam większy sentyment niż do oryginałów. A z remixami bywa różnie.Na ogół (przynajmniej dla mnie) nie wypadają najlepiej, choć zdarzają się wyjątki. Ten przypomina nieco brzmienie Buddha Bar, więc jest "do przyjęcia".:)
Też zachowuję dystans do coverów ale czasem warto się przełamać i posłuchać czasem czegoś nowego, aby znaleźć te wyjątki o których mówisz ;-) Przyznam się bez bicia, że Buddha Bar nie znam, ale posłucham, więc dzięki :*
Wierzę na słowo, bo nie potrafię się do nich przekonać.Sorki.:) Do prasowania używam innych "środków ... przyspieszających" tę "fascynującą" czynność.:)
A to różnie.:) Najlepsze są takie płyty pozytywne i "pod nóżkę" (a raczej "pod żelazko":), żeby z przytupem po desce śmigać.:) Niech mi James Blunt wybaczy, że ostatnio korzystam z jego pomocy, przy tak prozaicznej czynności.:)))
Na dźwięk słowa "remix" dostaję wysypki i ten przypadek nie jest inny ;). W ogóle mi się nie podoba :). Poza tym to nienajlepszy remix. Ale przynajmniej wysłuchałam znacznej części, niektóre remixy wyłączam po 20 sekundach ;)
No pewnie, nie musimy lubić tego samego :). Przesłuchałam specjalnie dla Ciebie ;). Ale ja uwielbiam muzykę i zawsze cieszę się, kiedy na blogu pojawia się coś muzycznego, nawet jeśli nie jest w moim typie ;)
Nadrzędną zasadą tego bloga jest szacunek dla pana Armitage’a, dla autorki bloga, jak również dla komentujących, którzy pozostawiają tu komentarz. Zostawiając swój komentarz zobowiązujesz się postępować zgodnie z tą zasadą. Autorka bloga zastrzega sobie prawo do usunięcia komentarza, który wg jej uznania będzie naruszał powyższe zasady.
Całkiem przyjemny remix, choć nadal wolę wersję oryginalną. :)
OdpowiedzUsuńJa też, bo Ed Sheeran jest najlepszy, ale tego też miło się słucha, zwłaszcza podczas jazdy. :-)
UsuńMówisz Aniu, że podczas jazdy? Ja bym nie mogła, bo podczas jazdy muszę mieć piosenki które znam i umiem śpiewać - a tu miałabym problem z dopasowaniem się do nowej melodii. Nie zmienia to faktu, że ten remix to całkiem fajna propozycja :-)
UsuńZgadzam się też z tym, że Ed Sheeran jest najlepszy. Pomyśleć, że jak pierwszy raz zobaczyłam klip to "I see fire" to oburzyłam się, co za smarkaty rudzielec śmie śpiewać piosenkę do "Hobbita"... Myliłam się - teraz rudzielec towarzyszy mi prawie codziennie, bo co rusz zaskakuje mnie swoim głosem i piosenkami - również coverami. Jak to mówiłyśmy wielokrotnie - Ryś poszerza horyzonty - bo przecież to wszystko od niego się zaczęło :-)
Tak, podczas jazdy zwłaszcza gdy nie możesz sobie pośpiewać ;-)
UsuńAle powiem Ci, że MUSE i Sheeran to największe moje muzyczne odkrycia dzięki RA. Z MUSE świetnie się prasuje, a Ed lubię do tego stopnia, że niedawno na jednym z muzycznych kanałów tv oglądałam jego koncert „live” zarejestrowany w zeszłym roku i… i MUSIAŁAM mieć jego nową płytę, w której jest I see Fire i w którym tak naprawdę każdy kawałek jest świetny.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńJeannette, to do mnie? Nie przypominam sobie, byśmy kiedyś rozmawiały na tematy osobiste, a nawet jeśli, to takich rzeczy nie pisze się na publicznym forum, gdzie jesteśmy choć po części anonimowi. Nawet jeżeli wiesz coś o mnie prywatnego, to proszę, zachowaj dla siebie, ja też mogłabym zdradzić imiona, nazwiska, wiek i miejsca zamieszkania paru osób znanych mi z bloga (jak zapewne wiele z nas), ale tego nie zrobię, bo to nie w porządku wobec nich.
UsuńAniu, pamiętam jak wspominałaś o tym koncercie który oglądałaś - ja przegapiłam, gdybym wiedziała, to powstrzymałabym sen i pooglądała sobie. Teraz wiem, że warto, bo Ed w żadnym razie nie jest jak reszta gwiazdeczek na topie - jest w nim coś więcej. Coś, co sprawia, że chce się go słuchać i nie skręca w żołądku na samą myśl, że oto kolejny raz ktoś sprzedaje mi niestrawną papkę. Taki młody, a tak dojrzały i... fajny muzycznie, mówiąc wprost :)
Ale o co Ci chodzi, Kate? Przecież to Ty sama podałaś na tym blogu informację o swoim wieku. Ale ok, skoro teraz się tego wstydzisz, to usunę wpis. Tylko tak na przyszłość - jeśli nie chcesz, żeby ktoś o czymś wiedział, to po prostu o tym nie mów. A podawanie nazwisk czy adresów to co innego, bo dana osoba nie upubliczniała tego na blogu. Wszystkie zwracamy się do Ani po imieniu, bo ona sama powiedziała, jak ma na imię. Więc skoro Ty podałaś swój wiek, to nie dziw się, że wiele osób o tym wie, bo, jak sama zauważyłaś, blog jest miejscem publicznym.
UsuńNie musiałaś usuwać tego wpisu. A ja nigdy nie napisałam wprost "mam tyle i tyle lat" - raz, bardzo dawno temu w pierwszym moim poście tutaj (podczas pisania którego byłam zestresowana, ale to norma w nowym otoczeniu) rzeczywiście napisałam coś o sobie dość okrężną drogą (czego może istotnie nie powinnam byłam robić), o czym - przyznam - sama zapomniałam, ale nie była to informacja wprost. To nie jest coś, czego się wstydzę, bo za wszystko, co tu piszę, biorę odpowiedzialność i każdą rzecz, którą tu napisałam, mogłabym z czystym sumieniem powiedzieć Rysiowi w twarz, ale nigdy nie zdradzałam o sobie nic osobistego. Tak jak mówię, nie robię nic złego, ale real life pokazuje, że czasem trzeba się mocno kontrolować, bo nie wszyscy są tacy jak ja i zrozumieliby, co tu robię i dlaczego, więc wystrzegam się wszelkich szczegółów, które mogłyby pomóc mnie zidentyfikować - i uwierz, że nie tylko ja. Mimo tego, że czuję się tu dobrze, to nie chciałabym żeby na przykład osoby z mojej pracy o tym wiedziały - ludzie nie są tak tolerancyjni, za jakich się sami uważają. To kwestia zasad, wszyscy powinniśmy tu uważać, i nawet jak ktoś popełni jakieś niedopatrzenie, to nie wyciągać na wierzch po X czasu, tylko zapomnieć.
UsuńOk, w porządku. Popieram ostrożność w sieci i zachowywanie anonimowości, to zdrowy objaw. I rozumiem, że nie chcesz zostać zidentyfikowana. Doskonale pamiętam cały ten Twój komentarz i że nie podałaś nic wprost. Niestety nie potrafię zapomnieć, mam taką pamięć, że jak coś mi się wyryje w głowie, to zostaje tam na zawsze.
UsuńOczywiście, że nie musiałam kasować wpisu, ale zrobiłam to, ponieważ mój komentarz nie miał na celu wyciągania czegoś, jak to określiłaś. Rzuciłam to od niechcenia, bo rozbawiło mnie takie Twoje określenie Eda. Nie sądziłam, że możesz mieć coś przeciwko, bo to właśnie od Ciebie uzyskałam informację. Ale ponieważ wyraźnie widać, że jednak masz coś przeciwko, to postanowiłam usunąć wpis. Mam nadzieję, że wszystko jest jasne.
Dobra, zapomnijmy o sprawie. Po prostu na przyszłość wszyscy powinniśmy bardziej uważać - tak jak i ja, bo gdybym dziś pisała komentarz sprzed 1,5 roku, to napisałabym chyba tylko ćwierć z niego. Jednak dobrze, że ludzie się zmieniają i czegoś uczą - ja zrobiłam się o wiele bardziej powściągliwa i bardziej chronię samą siebie.
UsuńA Eda tak określiłam, bo... tak o nim pomyślałam. Oceniłam go po pozorach, czego dziś mocno żałuję :)
Odniosę się tylko do tematu posta, bo jak widzę resztę sobie wyjaśniłyście.
UsuńKate, telewizornia ma to do siebie, że powtarza pewne programy, więc myślę, że jeszcze będziesz mogła zobaczyć Eda podczas koncertu „live”. Swoją drogą trzeba przyznać, że potrafi złapać niesamowity kontakt z publiką. I myślę, że to coś o którym mówisz, to jego wiarygodność. Ma się wrażenie, że śpiewa z głębi serca i nie udaje kogoś innego.
Rzeczywiście miło sie słucha jednak pomimo wszystko Ed Sheeran zawładnął mym sercem <3
OdpowiedzUsuńMoim też, ale miło że wysłuchałaś tej wersji :-)
UsuńCiekawa wersja. Słychać chilloutowy klimacik, ale przyznam uczciwie, że wersja oryginalna zawładnęła mną niepodzielnie.:) Aniu, dzięki za pogodny początek tygodnia!:)
OdpowiedzUsuńBardzo proszę Eve:-) I rozumiem, że ta oryginalna wersja jest głęboko w sercach.
UsuńBo oryginalne jest najlepsze. Zazwyczaj.:) Znam covery, do których mam większy sentyment niż do oryginałów. A z remixami bywa różnie.Na ogół (przynajmniej dla mnie) nie wypadają najlepiej, choć zdarzają się wyjątki. Ten przypomina nieco brzmienie Buddha Bar, więc jest "do przyjęcia".:)
UsuńTeż zachowuję dystans do coverów ale czasem warto się przełamać i posłuchać czasem czegoś nowego, aby znaleźć te wyjątki o których mówisz ;-) Przyznam się bez bicia, że Buddha Bar nie znam, ale posłucham, więc dzięki :*
UsuńA ja przyznam bez bicia, że przy MUSE niczego nie wyprasowałabym.:)) Za to słyszałam kilka coverów "Misty Mountain" i niektóre są interesujące.:)
UsuńA żałuj, bo przy MUSE świetnie się prasuje, a jak się podkręci głośniej to i pośpiewać można ;-) Mówisz, że było więcej coverów? Hmm….
UsuńWierzę na słowo, bo nie potrafię się do nich przekonać.Sorki.:) Do prasowania używam innych "środków ... przyspieszających" tę "fascynującą" czynność.:)
UsuńRozumiem, nie każdy ich lubi. :-) A jakich „środków” używasz, jeśli można wiedzieć?
UsuńA to różnie.:) Najlepsze są takie płyty pozytywne i "pod nóżkę" (a raczej "pod żelazko":), żeby z przytupem po desce śmigać.:) Niech mi James Blunt wybaczy, że ostatnio korzystam z jego pomocy, przy tak prozaicznej czynności.:)))
UsuńMyślę, że Blunt byłby dumny, że „pomaga” Ci w tym niezbyt pasjonującym zajęciu ;-) Dzięki za odpowiedź. :*
UsuńTeż mam nadzieję, że facet z takim poczuciem humoru i dystansem do siebie, nie poczułby się urażony.:)
UsuńA może nawet i zainspirowałby się do napisania bardziej odpowiedniego kawałka;-)
UsuńA teraz już pójdę spać. Dzięki za zajrzenie tutaj. :-)
UsuńNie dziś. Mam pustkę w głowie. James musi poczekać.:))
UsuńDobRAnoc:)
:-) Spokojnych RAsnów Eve :-)
UsuńNa dźwięk słowa "remix" dostaję wysypki i ten przypadek nie jest inny ;). W ogóle mi się nie podoba :). Poza tym to nienajlepszy remix. Ale przynajmniej wysłuchałam znacznej części, niektóre remixy wyłączam po 20 sekundach ;)
OdpowiedzUsuńNie zawsze musimy lubić to samo, ale fajnie że wytrzymałaś dłużej niż 20 sek. :-)
UsuńNo pewnie, nie musimy lubić tego samego :). Przesłuchałam specjalnie dla Ciebie ;). Ale ja uwielbiam muzykę i zawsze cieszę się, kiedy na blogu pojawia się coś muzycznego, nawet jeśli nie jest w moim typie ;)
UsuńSkoro przesłuchałaś specjalnie dla mnie to tym bardziej dziękuję:-)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń