zRYSIOwana ja, czyli kilka myśli nie tylko o Richard Armitage
poniedziałek, 5 września 2016
Na dobry początek tygodnia (#73)…
… John Thornton grany przez Richarda Armitage’a w serialu
BBC „Północ Południe” w scenie w której dowiedział się od pana Bella, że to
panna Hale jest beneficjentką majątku przyjaciela jej ojca.
Bardzo proszę Anushko. :-) Książka, po ponownym moim nią zachwyceniu w kwietniu, wciąż jest w zasięgu ręki. Jakoś trudno mi ją odłożyć na tą „wyższą półkę”. :-) Mam nadzieję, że z panem Thorntonem łatwiej będzie przetrwać ten tydzień. :)
Zatem trzymam kciuki aby wszystko poszło po Twojej myśli. :) Thornton to pracowity fabrykant w dodatku z bardzo sprawiedliwymi zadami, więc dobrze mieć go po swojej stronie. ;-)
Mnie też brakowało takich poniedziałków, więc mam nadzieję że uda się utrzymać ten trend. :-) To zdumiewające, że od ekranizacji minęło 12 lat a wciąż z takim samym zachwytem patrzy się na postacie.
To będę trzymać kciuki, by wena nie opuszczała Cię i real life nie przeszkadzał zbytnio.:) To świetny serial, pomijając podstawową zaletę w postaci pana Thorntona z twarzą RA.:) Przyznam, że widziałam spore fragmenty poprzedniej ekranizacji książki (z P. Stewartem), ale to zupełnie inny film.
Dziękuję Eve :-) Och ten RL…. Prawdę mówiąc nie widziałam tej ekranizacji z 1975 i chyba nie chcę jej zobaczyć (może kiedyś;-)). Zdecydowanie dla mnie pan Thornton ma i będzie mieć twarz Rysia ( to tak samo jak z panem Darcy i Colinem Firthem).
Jeśli mam być szczera, to przy całym moim podziwie dla P. Stewarta za całokształt i zrozumieniu, że od 1975 roku świat i sposób kręcenia filmów "nieco":) zmienił się, nie polecam tamtej ekranizacji. Bo John Thornton jest tylko Jeden. Jak i pan Darcy vel C. Firth. Dorzuciłabym jeszcze nielubianego przeze mnie Rochestera z twarzą równie nielubianego T. Stephensa.:)
Też mam wrażenie, że ekranizacja z zeszłego stulecia jest dość mroczną. ;-) oki przesadziłam, ale mam wrażenie (pogląd na podstawie widzianych gifów) że tamta wersja jest bardziej teatralna. Uwielbiam tego Rochestera ale zapewne dlatego, że stworzyli idealny duet z R. Wilson. Ale… jako że lubię również i M. Fassbendera to i tą najnowszą ekranizację „Jane Eyre” lubię.
Trafiłaś w sedno - to bardzo teatralna i pod względem wizualnym i samej gry aktorów - wersja. Niestety nie lubię Rochestera książkowego i to chyba przenosi się na aktorów, którzy go grają. Nie pomógł nawet C. Hinds, którego bardzo lubię.:) Wersja z R. Wilson i T. Stephensem nadal jest moja ulubioną (raczej "najbardziej do przyjęcia":), choć ta najnowsza z M. Fassbenderem (nie lubię go - sorki:) jest całkiem interesująca.:)
Ja zaczęłam oglądać tę starszą wersję "N&S" i po prostu jakoś nie mogłam się nią zachwycić. Wszystko było nie takie. No i P.Stewart jakoś mało mi się kojarzył z książkowym Thorntonem; Rysiek natomiast wygląda, jakby się prosto z ilustracji książki "urwał". Zresztą, on nawet uśmiecha się jak Thornton "książkowy"; ja po prostu uwielbiam, kiedy mu się ten uśmiech wymyka na twarz, jakby mimo woli, a potem lśni w tych niesamowicie czystych, niebieskich oczach.
Zatem pozostanę przy wersji z RA jako Thorntonem. <3 No cóż Rochestera trudno jest od razu polubić. Nie sądzę abym widziała wersję z C. Hindsem, ale pamiętam że pierwszą wersję jaką widziałam to była czarno-biała przedwojenna (nie pamiętam roku) w Orsonem Wellesem. Na długo zapadła mi w pamięci.
Pięknie opisałaś Thorntona Animko. <3 Dla mnie ten książkowy też ma twarz Rysia, bo najpierw był serial a później książka (w różnych tłumaczeniach ;-)).
Było kilka takich scen, z tym jego uśmiechem, ja sobie nawet zatrzymywałam, żeby zobaczyć dokładnie, jak się ten uśmiech "rodzi". Thornton jest magiczny po prostu. Ja o takich ludziach mówię, ze są "słoneczni".
Polecam, choć to „stare kino”. :-) Ponurym i zamkniętym dla ludzi z zewnątrz, ale tych najbliższych już nie jest taki powściągliwy. I tak, pan Thornton ma sporo do odkrycia.
Dzięki. "Stare kino" nie przeraża mnie, bo pamiętam jeszcze niedzielną ekscytację przed "W starym kinie" prowadzonym przez S. Janickiego.:) Oj, tak.:) Każde oglądanie/czytanie N&S przynosi nowe smaczki.:)
Całe szczęście, że Ryś sporo i to różnych postaci ma na swoim koncie. ;-) Co to Thorntona to chyba jasne którą pozycję zajmuje w moim sercu. Standring …hmm.. nie od razu się go lubi, trzeba naprawdę dobrze patrzeć aby dostrzec jego zalety. U Portera lubię tą jego (późniejszą) pewność siebie. A Thorin to naprawdę złożona postać i w wykonaniu Rysia jest o wiele bardziej do przyjęcia niż ta książkowa.
Też pamiętam ten cykl i uwielbiałam opowieści którymi raczył nas prowadzący „ w starym kinie”, taki ze mnie dinozaur. ;-)) I to właśnie lubię, że bez względu ile razy czytam czy oglądam „N&S” zawsze jest coś co mnie szczególnie zachwyci, a na co nie zwróciłam wcześniej uwagi.
O Lucasie sądzę, że ma fajne ciuchy :D I jakby poszedł ze mną na studniówkę kilka lat temu, to dziewczyny przy moim stoliku, chyba padłyby z wrażenia :D
Ja Standringa polubiłam od pierwszego wejrzenia :) Dla mnie to był facet - odpowiedzialny, mądry życiowo i doświadczony, nie to co ten cały Andrew, jęczybuła jedna ;))
W takim razie jest nas dwie ... dinozaurzyce.:) Zawsze obiecuję sobie, że oglądając/czytając skupię się na konkretnym wątku, ale potem zazwyczaj akcja tak mnie wciąga, ze zapominam o "szczytnym" celu. Co oczywiście nie psuje całej zabawy.:)
Lucas jako towarzysz na studniówce? Mogłoby być wybuchowo.:)) Choć koleżanki pewnie padłyby trupem na miejscu.:))
Andrew jest nie do wytrzymania. Nie wiadomo czy nim potrząsnąć, czy dać mu solidnego kopniaka. Jednak chyba żadna z "kuracji" nie zadziałałby. Niestety.:)
Padłyby, ale cóż... "Nie czas żałować róż, kiedy płoną lasy" :D
Ja zawsze dziwiłam się Carol, że chciała być z Andrew ;) Co on miał jej do zaoferowania? Kompletnie nic! Zero wsparcia czy chęci pomocy... A John? John dał jej z siebie wszystko!
Lucas, bez względu na "look" wszędzie były gwiazdą.:) Swoją drogą taki przystojny szpieg niebezpiecznie (dla samego siebie) rzuca się w oczy.:) Jedną z zalet powieści jest to, że przenosi do innego świata. Nie w nachalny, a bardzo subtelny sposób.
Trudno określić co Carol widziała w Andrew, ale widać było że czują iż są bratnimi duszami. Ale ich uczucie nie przetrwało zawirowań życia, co nie wynika z siły (małej) siły uczucia lecz z charakteru. A John …no cóż, przy całej mojej sympatii do niego, mam wrażenie że on nie do końca znał Carol.
Nadrzędną zasadą tego bloga jest szacunek dla pana Armitage’a, dla autorki bloga, jak również dla komentujących, którzy pozostawiają tu komentarz. Zostawiając swój komentarz zobowiązujesz się postępować zgodnie z tą zasadą. Autorka bloga zastrzega sobie prawo do usunięcia komentarza, który wg jej uznania będzie naruszał powyższe zasady.
Idealne zgranie, bo po raz kolejny czytam "Północ i Południe", a i serial "chodzi za mną". Dziękuję za taki początek długiego tygodnia.:)
OdpowiedzUsuńBardzo proszę Anushko. :-) Książka, po ponownym moim nią zachwyceniu w kwietniu, wciąż jest w zasięgu ręki. Jakoś trudno mi ją odłożyć na tą „wyższą półkę”. :-)
UsuńMam nadzieję, że z panem Thorntonem łatwiej będzie przetrwać ten tydzień. :)
Przede mną bardzo pracowity tydzień, więc pan Thornton jest idealnym towarzyszem. :)
OdpowiedzUsuńZatem trzymam kciuki aby wszystko poszło po Twojej myśli. :) Thornton to pracowity fabrykant w dodatku z bardzo sprawiedliwymi zadami, więc dobrze mieć go po swojej stronie. ;-)
UsuńOglądałam ostatnio serial :) Wszystkie cztery odcinki jednego dnia :D
OdpowiedzUsuńAnimka
Bo taj najlepiej się ogląda, Animko :-) Moje pierwsze spotkanie z panem Thorntonem był takim małym maratonem. Cudnym zresztą.
UsuńAkurat miałam trochę czasu i mogłam sobie pozwolić na taki maraton :) Gorzej byłoby z maratonem "Hobbita" ;)
UsuńAnimka
To bardzo pięknie spożytkowany czas. :)
UsuńOj tak z „Hobbitem” byłoby o wiele dłużej. :-) I przyznam się, że wciąż przede mną rozszerzona cześć „Bitwy”…
Ależ niespodzianka! Stęskniłam się za dobrymi początkami tygodnia.:) A teraz widzę, ze za panem Thorntonem również. Najwyższy czas na powtórkę.:)
OdpowiedzUsuńMnie też brakowało takich poniedziałków, więc mam nadzieję że uda się utrzymać ten trend. :-) To zdumiewające, że od ekranizacji minęło 12 lat a wciąż z takim samym zachwytem patrzy się na postacie.
UsuńTo będę trzymać kciuki, by wena nie opuszczała Cię i real life nie przeszkadzał zbytnio.:)
UsuńTo świetny serial, pomijając podstawową zaletę w postaci pana Thorntona z twarzą RA.:) Przyznam, że widziałam spore fragmenty poprzedniej ekranizacji książki (z P. Stewartem), ale to zupełnie inny film.
Dziękuję Eve :-) Och ten RL….
UsuńPrawdę mówiąc nie widziałam tej ekranizacji z 1975 i chyba nie chcę jej zobaczyć (może kiedyś;-)). Zdecydowanie dla mnie pan Thornton ma i będzie mieć twarz Rysia ( to tak samo jak z panem Darcy i Colinem Firthem).
Jeśli mam być szczera, to przy całym moim podziwie dla P. Stewarta za całokształt i zrozumieniu, że od 1975 roku świat i sposób kręcenia filmów "nieco":) zmienił się, nie polecam tamtej ekranizacji. Bo John Thornton jest tylko Jeden. Jak i pan Darcy vel C. Firth. Dorzuciłabym jeszcze nielubianego przeze mnie Rochestera z twarzą równie nielubianego T. Stephensa.:)
UsuńTeż mam wrażenie, że ekranizacja z zeszłego stulecia jest dość mroczną. ;-) oki przesadziłam, ale mam wrażenie (pogląd na podstawie widzianych gifów) że tamta wersja jest bardziej teatralna.
UsuńUwielbiam tego Rochestera ale zapewne dlatego, że stworzyli idealny duet z R. Wilson. Ale… jako że lubię również i M. Fassbendera to i tą najnowszą ekranizację „Jane Eyre” lubię.
Trafiłaś w sedno - to bardzo teatralna i pod względem wizualnym i samej gry aktorów - wersja.
UsuńNiestety nie lubię Rochestera książkowego i to chyba przenosi się na aktorów, którzy go grają. Nie pomógł nawet C. Hinds, którego bardzo lubię.:) Wersja z R. Wilson i T. Stephensem nadal jest moja ulubioną (raczej "najbardziej do przyjęcia":), choć ta najnowsza z M. Fassbenderem (nie lubię go - sorki:) jest całkiem interesująca.:)
Ja zaczęłam oglądać tę starszą wersję "N&S" i po prostu jakoś nie mogłam się nią zachwycić. Wszystko było nie takie. No i P.Stewart jakoś mało mi się kojarzył z książkowym Thorntonem; Rysiek natomiast wygląda, jakby się prosto z ilustracji książki "urwał".
UsuńZresztą, on nawet uśmiecha się jak Thornton "książkowy"; ja po prostu uwielbiam, kiedy mu się ten uśmiech wymyka na twarz, jakby mimo woli, a potem lśni w tych niesamowicie czystych, niebieskich oczach.
Animka
Zatem pozostanę przy wersji z RA jako Thorntonem. <3
UsuńNo cóż Rochestera trudno jest od razu polubić. Nie sądzę abym widziała wersję z C. Hindsem, ale pamiętam że pierwszą wersję jaką widziałam to była czarno-biała przedwojenna (nie pamiętam roku) w Orsonem Wellesem. Na długo zapadła mi w pamięci.
Pięknie opisałaś Thorntona Animko. <3 Dla mnie ten książkowy też ma twarz Rysia, bo najpierw był serial a później książka (w różnych tłumaczeniach ;-)).
UsuńI tak sobie myślę, że ten wymykający uśmiech, jak to nazwałaś, najpiękniej widać w peronowej scenie.
UsuńByło kilka takich scen, z tym jego uśmiechem, ja sobie nawet zatrzymywałam, żeby zobaczyć dokładnie, jak się ten uśmiech "rodzi".
UsuńThornton jest magiczny po prostu. Ja o takich ludziach mówię, ze są "słoneczni".
Animka
Tak, było kilka uśmiechów Thorntona . Ale te skierowane do Margaretki zdecydowanie najgorętsze. I zgadzam się to magia Thorntona, magia Rysia.
UsuńTo chyba muszę nadrobić Rochestera w wersji czarno-białej. Dla porządku. Bo nie z sympatii.:))
UsuńTajemnica uśmiechu Thorntona tkwi chyba w tym, że on ma być ponurym i zamkniętym w sobie człowiekiem. A tak bardzo potrafi zaskoczyć!:)
UsuńPolecam, choć to „stare kino”. :-)
UsuńPonurym i zamkniętym dla ludzi z zewnątrz, ale tych najbliższych już nie jest taki powściągliwy. I tak, pan Thornton ma sporo do odkrycia.
Pan Thornton i John S. to moi ulubieńcy. Thorin mnie wnerwia, a Johnowi Porterowi nie ufam ;)
UsuńAnimka
Dzięki. "Stare kino" nie przeraża mnie, bo pamiętam jeszcze niedzielną ekscytację przed "W starym kinie" prowadzonym przez S. Janickiego.:)
UsuńOj, tak.:) Każde oglądanie/czytanie N&S przynosi nowe smaczki.:)
Animko, to aż boję się zapytać co sądzisz o Lucasie.:))
UsuńCałe szczęście, że Ryś sporo i to różnych postaci ma na swoim koncie. ;-) Co to Thorntona to chyba jasne którą pozycję zajmuje w moim sercu. Standring …hmm.. nie od razu się go lubi, trzeba naprawdę dobrze patrzeć aby dostrzec jego zalety. U Portera lubię tą jego (późniejszą) pewność siebie. A Thorin to naprawdę złożona postać i w wykonaniu Rysia jest o wiele bardziej do przyjęcia niż ta książkowa.
UsuńTeż pamiętam ten cykl i uwielbiałam opowieści którymi raczył nas prowadzący „ w starym kinie”, taki ze mnie dinozaur. ;-))
UsuńI to właśnie lubię, że bez względu ile razy czytam czy oglądam „N&S” zawsze jest coś co mnie szczególnie zachwyci, a na co nie zwróciłam wcześniej uwagi.
O Lucasie sądzę, że ma fajne ciuchy :D I jakby poszedł ze mną na studniówkę kilka lat temu, to dziewczyny przy moim stoliku, chyba padłyby z wrażenia :D
UsuńJa Standringa polubiłam od pierwszego wejrzenia :) Dla mnie to był facet - odpowiedzialny, mądry życiowo i doświadczony, nie to co ten cały Andrew, jęczybuła jedna ;))
Animka
W takim razie jest nas dwie ... dinozaurzyce.:)
UsuńZawsze obiecuję sobie, że oglądając/czytając skupię się na konkretnym wątku, ale potem zazwyczaj akcja tak mnie wciąga, ze zapominam o "szczytnym" celu. Co oczywiście nie psuje całej zabawy.:)
Lucas jako towarzysz na studniówce? Mogłoby być wybuchowo.:)) Choć koleżanki pewnie padłyby trupem na miejscu.:))
UsuńAndrew jest nie do wytrzymania. Nie wiadomo czy nim potrząsnąć, czy dać mu solidnego kopniaka. Jednak chyba żadna z "kuracji" nie zadziałałby. Niestety.:)
Padłyby, ale cóż... "Nie czas żałować róż, kiedy płoną lasy" :D
UsuńJa zawsze dziwiłam się Carol, że chciała być z Andrew ;) Co on miał jej do zaoferowania? Kompletnie nic! Zero wsparcia czy chęci pomocy... A John? John dał jej z siebie wszystko!
Animka
Biedny Lucas, zmieni stylistę i już nie ma nic do zaoferowania. ;-)))) Ale nie wątpię, że na studniówce byłby gwiazdą. :-)
UsuńAndrew też nie mój typ.
I właśnie to jest piękne w „N&S” Eve, że można się zapomnieć czytając tą powieść.
Lucas, bez względu na "look" wszędzie były gwiazdą.:)
UsuńSwoją drogą taki przystojny szpieg niebezpiecznie (dla samego siebie) rzuca się w oczy.:)
Jedną z zalet powieści jest to, że przenosi do innego świata. Nie w nachalny, a bardzo subtelny sposób.
Trudno określić co Carol widziała w Andrew, ale widać było że czują iż są bratnimi duszami. Ale ich uczucie nie przetrwało zawirowań życia, co nie wynika z siły (małej) siły uczucia lecz z charakteru.
UsuńA John …no cóż, przy całej mojej sympatii do niego, mam wrażenie że on nie do końca znał Carol.
I tak dokładnie jest z „N&S”. :-) I to przynosi niesamowite uspokojenie, jak dla mnie.
Usuń