Świt
nie zastał Guy’a śpiącego. Nie mógł zmrużyć oka przez całą noc, częściowo przez
Marian, częściowo przez Anastazję. Ta pierwsza zaprzątała mu głowę z powodu
oczywistych uczuć, jakie do niej żywił, i poprzez wątpliwości, jakie zasiał w
nim Robin. Anastazja zaś spędzała mu sen z powiek z prozaicznych powodów: była
piękna, młoda, a takie kobiety w swoim łożu Guy lubił najbardziej. Był jednak
zbyt inteligentny, by siłą brać ją i słuchać jej protestów, płaczu, nie
sprawiało mu to nigdy żadnej przyjemności. Wiedział, że może dostać to, czego
oczekuje, bez użycia przemocy, a że był niezmiernie cierpliwy jeśli o kobiety
chodzi, postanowił zaczekać, aż bogobojna Anastazja sama się przełamie. Z innym
służkami nie miał problemu – dlaczego więc z nią miało być inaczej?
Kiedy
tylko zobaczył wschodzące słońce, przypomniał sobie o Robin Hoodzie, i zerwał
się na nogi. Szybko ubrał się i zszedł do lochów.
-
Gdzie Hood? – zapytał strażnika, stojącego przy wejściu.
- Nie
ma, panie.
- Jak
to: nie ma!? Miał być wczoraj wieczorem! Gdzie ta banda nieudaczników!
Wściekły
jak mało kiedy wybiegł na dziedziniec i skierował się do stajni. Nie było koni.
Co, do diabła, stało się z jego wojskiem!? Kopnął ze złością stojącą w kącie beczkę
i skrzywił się z bólu. Wyszedł ze stajni i rozejrzał się dookoła. Usłyszał
jakiś hałas za bramą… Czym prędzej poszedł tam i o mało co nie wyszedł z
siebie. Jego armia właśnie dotarła do murów Nottingham, brudna, poobijana, i –
wnioskując po minach – bardzo niezadowolona. Przerazili się, widząc wściekłego
Gisborne’a zmierzającego w ich kierunku.
-
Gdzie jest Hood? – wrzasnął – Gdzie ta leśna banda!?
-
Panie… Próbowaliśmy…
Guy
chwycił przelęknionego żołnierza za szyję i przydusił go do muru.
-
Gdzie. Jest. Hood – cedził powoli przez zaciśnięte zęby.
-
Panie, uciekli nam – wydyszał z trudem żołnierz, w odpowiedzi na co poczuł
bolesne uderzenie w brzuch.
-
JAK!?
-
Kobieta… Prosiła, by poluzować jej więzy, bo bolało – jęknął.
-
Bolało ją!? – wrzasnął Guy, obdarowując go mocnym kopniakiem poniżej pasa – Tak
ją bolało!?
- Sir
Guy! – pisnął żołnierz, płacząc z bólu – Błagam…
- Mów
dalej, co się działo.
- Ona
skorzystała z okazji i… oswobodziła się. Siedziała na jednym koniu z Hoodem –
mamrotał obolały żołnierz – Rozwiązała go i…
- Nie
kończ!!!
Ogarnięty
szałem Gisborne kopnął go ponownie, a żołnierz przeraźliwie krzyknął, opadając
na ziemię.
-
Babę bolało!? – wrzasnął Guy – Powinniście byli zrobić tak, żeby bardziej ją
bolało! Nie wiecie, jak traktować wrogów państwa!? To bandyci, a wy…
wypuściliście ją, bo ją bolało!!!
- Sir
Guy, złapiemy ich…
-
Jak!? Jak chcecie ich złapać!? – darł się Gisborne, będąc w przerażającym amoku
– Wisząc na szubienicy, czy z odciętą głową!?
-
Błagamy o litość, panie…
-
Litość… Litość!? Przez waszą niekompetencję i skrajne zidiocenie będę musiał
tłumaczyć się przed szeryfem, dlaczego leśna banda jeszcze nie wisi!!! Zabiję
każdego z was z osobna!!!
Spojrzał
na kulącego się na ziemi żołnierza, i z całej siły kopnął go parokrotnie.
Mężczyzna wył z bólu, a reszta cofnęła się o parę kroków. Nigdy jeszcze tak
mocno nie bali się go, był jak diabeł wcielony, a kiedy wydobył z pochwy swój
miecz i zatopił go w boku leżącego żołnierza, jego oczy były pełne
przerażającego szaleństwa i furii.
-
Panie, zabiłeś go – szepnął jeden z żołnierzy – Nie żyje…
- I
dobrze!!! Was też zabiję! – warknął, grożąc im zakrwawionym mieczem – Weźcie
stąd to truchło, za pięć minut macie czekać na szeryfa na dziedzińcu!!!
Kiedy
zniknął za bramą, żołnierze dopadli do swego towarzysza. Oddychał, czym prędzej
więc zanieśli go do medyka, który niezwłocznie się nim zajął, sami zaś pokornie
stanęli na dziedzińcu, czekając na decyzję szeryfa. Guy tymczasem podążył do
jego komnaty, przestraszył się jednak jego spodziewanej reakcji, i krążył
nerwowo po korytarzu, dość głośno stukając butami o posadzkę.
-
Właź, nieudaczniku! – wydarł się Vasey – Niech cię piekło pochłonie, jeśli
jeszcze chwilę będziesz łaził pod moimi drzwiami!!!