- Vincent, dziubasku! – dom
wypełniał pisk Josephine – Przesuń kredens w prawo! Nie, tygrysku, to jest
LEWO, ja chcę w PRAWO!
- John… – jęknął narzeczony
ciotki.
- A zostawże chłopaka w spokoju!
Widzisz, że przykręca klamkę, przesuwaj kredens!
- Ciociu, pomogę mu – Johnowi
zrobiło się żal biednego, wyczerpanego Vincenta – Nie da rady tego sam zrobić.
- Dobrze, skarbie. Nie mogłeś
powiedzieć, że jest ci ciężko? – zapiszczała wysokim tonem do zirytowanego już
Vincenta – Jesteś nieodpowiedzialny, mogłeś umrzeć!
Nie odpowiedział. Ledwo stłumiłam
śmiech, kończąc wieszać firanki. Ostatnie poprawki i… dom Josephine i Vincenta
był gotów. TAK! Nareszcie się wprowadzali i mogliśmy z Johnem wrócić do mnie.
Nie to, żeby nie podobało mi się w jego domu, ale również sam John przyznawał,
że przyzwyczaił się do mieszkania u mnie, i jest tam o wiele wygodniej. Poza
tym kierowała nim też troska o mnie: mój dom ogrzewany był piecem centralnym, więc
kiedy John napalił w nim, w całym domu było równomiernie ciepło. U niego w
pokoju stał piec kaflowy, i to było wszystko. W kuchni ciepło pochodziło z
małego pieca kuchennego, a łazienkę dogrzewał wieczorami maleńkim piecykiem
elektrycznym. Niby mi to nie przeszkadzało, ale dla Johna oznaczało to dwa razy
więcej pracy. Zresztą, uczciwie musiałam przyznać, że obiektywnie w jego domu
było chłodniej, i to sporo. Zdecydowanie postanowiłam, że w najbliższym czasie
poruszymy temat ostatecznego wspólnego mieszkania, bo utrzymywanie dwóch domów
było na tym etapie naprawdę pozbawione sensu.
Od naszej ostatniej rozmowy z
Carol minęło już parę dni. Uspokoiłam się wewnętrznie, i nawet myśl że ona
nadal jest gdzieś obok, niespecjalnie mnie uwierała. Zauważyłam też, że Johna
nie dręczy już ta sprawa, zdawał się być pogodzony z przeszłością i tym, że
nagle po latach powróciła. Uśmiechał się do mnie więcej, niż zwykle, a to
dobrze wróżyło. Był zupełnie innym człowiekiem, widocznie potrzebował tego
wstrząsu, powrotu Carol i trudnej rozmowy z nią, żeby przełamać do końca swoje
psychiczne bariery.
- John… jesteś w domu? – zapytałam,
wracając pewnego dnia z pracy – Kochanie?
Cisza. Powinien już być, tego
dnia miał kończyć przede mną. No trudno, może coś go zatrzymało. Zabrałam się
za porządki i gotowanie, przecież John musiał coś zjeść, kiedy wróci. Choć
najchętniej zabrałabym go do Yorku na dobrą, dużą pizzę… Może to dobry pomysł.
W takim razie w ogóle nie wchodziłam do kuchni, tylko zabrałam się za pranie.
Wpadł do łazienki nagle, i wyglądał na zaskoczonego moim widokiem. Miał dziwny,
trochę dziki wzrok…
- Jesteś już – uśmiechnęłam się,
całując go w policzek – Coś się stało?
- Nie, Katie – mruknął, chowając
dłonie za plecami – Wszystko w porządku.
- John… Coś ukrywasz – poczułam
nieprzyjemne ukłucie i szarpnęłam jego ręce. Były całe umorusane, coś jakby…
smar? Trzymając jego dłonie patrzyłam na niego pytająco.
- Katie…
- John, nie podoba mi się to. Co
przede mną ukrywasz, i dlaczego mi nie ufasz!? Nie chcę być i nie jestem
wredną, kontrolującą cię jędzą, ale nienawidzę, kiedy się mnie oszukuje!
Spuścił wzrok. Nie! Znowu wracamy
do tego etapu!? Będziemy spuszczać wzrok, jąkać się i być jak zagubione dziecko
we mgle? Puściłam jego dłonie i cofnęłam się o krok. Nie chciałam tego, ale
skoro nie traktował mnie poważnie, i ukrywał coś przede mną… Wstydził się
brudnych dłoni! To co, do cholery, musiał nimi robić!?
- Kate, przepraszam – jęknął
cicho – Zachowałem się jak idiota.
- Ależ skąd! To pewnie znowu ja
wyjdę na idiotkę!
- Katie, nie gniewaj się na mnie.
Ja… Proszę, zrozum! Przestraszyłem się, że będziesz zła, ale wiem że to błąd,
nie powinienem… Nie powinienem nic przed tobą ukrywać. Ja tylko… Carol przyszła
poprosić o pomoc. Wychodziłem właśnie od Freemanów, spotkałem ją przed ich
bramą, powiedziała że wybiera się do Yorku, ale samochód stanął jej pod
sklepem… Czy to coś złego, że jej pomogłem?
Słuchałam go i nie dowierzałam.
Coś złego? Jak mógł zadawać takie pytania? Problemem było to, że próbował mnie
okłamać, naprawdę tego nie dostrzegał!?
- John… Słyszysz, co mówisz? –
zapytałam go, siląc się na spokój – Rozumiesz, co do mnie powiedziałeś?
- Ale…
- Właśnie robisz ze mnie wredną,
podłą zołzę. Czy ja kiedykolwiek dałam ci do zrozumienia, że nie życzę sobie,
żebyś komuś pomagał? Nawet, jeśli byłaby to Carol? Jak możesz w ogóle tak o
mnie myśleć!? Zanim następnym razem powiesz lub pomyślisz o mnie coś takiego,
przypomnij sobie łaskawie, ile dla ciebie zrobiłam, jak broniłam cię przed tą
idiotką, jak rozumiałam wszystko, każde twoje złe wspomnienie, każdy twój lęk, wszystko
co z nią związane, a dopiero potem spróbuj ruszyć głową, jeśli to dla ciebie
nie za trudne, że może jednak nie jestem aż taka zła, jaką mnie widzisz, i może
sprawiasz mi… odrobinę – podkreśliłam ze złością – przykrości.
- Kate…
- A Carol pomagaj do woli! Jak
będzie potrzebowała, żeby jej… rurę przepchać, to też się nie krępuj! Tylko umyj
ręce, zanim wrócisz do domu!!! I nie tylko ręce!!!
Tak, byłam okropna. Ale krew mnie
zalewała, kiedy widziałam, że on mi kompletnie nie ufa! Bał się pokazać, że ma
brudne ręce, bo według jego prostego, męskiego móżdżku pewnie pomyślałabym, że
oprócz samochodu wkładał jej ręce do majtek! Co za cholerny, upokarzający brak
zaufania i szacunku!
- Odsuń się, chcę stąd wyjść –
warknęłam – Obiad zrób sobie sam, chciałam jechać z tobą do Yorku, ale chyba mi
się odechciało. Jedź z Carol, bo widocznie tylko jej możesz ufać. Mnie nie
możesz pokazać nawet brudnych rąk, bo oskarżyłabym cię o zdradę!
- Przestań już – odparł twardo –
Wystarczająco dużo powiedziałaś. Czuję się jak kompletny idiota.
- Bo na to zasłużyłeś! Jesteś
cholernym kłamcą i kompletnym idiotą, John!
- Ale dlaczego aż tak krzyczysz…?
- John, nie rozumiesz? Do
cholery, próbowałeś ukryć przede mną fakt, że pomogłeś kobiecie, co najmniej
jakbym mogła cię za to zabić! Uważasz mnie za tak potworną zołzę, to mało? Nie
mam prawa czuć się urażona? Wiem, powinnam cię przytulić, pogłaskać po główce i
powiedzieć, że masz prawo mnie dalej okłamywać. Ale te czasy minęły, John. A
skoro nie rozumiesz, że moja miłość do ciebie znaczy tyle, że bezgranicznie ci
ufam i możesz z tą idiotką jechać nawet na wycieczkę, a ja się nie obrażę, to
przykro mi bardzo. Widocznie nie do końca na moją głupią miłość zasługujesz.
Zerwałam się z miejsca i chciałam
go odepchnąć, by przejść, ale stał twardo w drzwiach. Chwycił mnie mocno
umorusanymi dłońmi i przytulił z całych sił, tak że ledwo mogłam oddychać. Doskonale
wiedziałam, że nie musiałam aż tak na niego krzyczeć, ale zranił mnie tym, że
chciał ukryć przede mną fakt pomocy Carol. Przecież bym mu nie zabroniła…
Przestałam stawiać opór, moje ciało przestało być sztywne i przylgnęło do Johna
bezwładnie. Przytrzymywał mnie mocno i pocałował w czubek głowy.