środa, 27 czerwca 2012

A on wciąż z brodą. / He still has a beard.

Minęło już parę dni od kiedy możemy radować nasze oczy najnowszymi zdjęciami Richarda Armitage'a.




A ja wciąż próbuję zrozumieć siebie, a może bardziej swoje odczucia. Bo przecież nie lubię brodatych facetów, jednak Richard Armitage na tych zdjęciach wygląda tak niesamowicie pięknie z brodą, mimo, że mam wrażenie iż jest lekko zmęczony a i jego broda troszkę dłuższa. A jeśli dodam, że czytałam ten raport to muszę przyznać, że moje uwielbienie dla niego jeszcze bardziej rośnie. 
Lubię też to poniższe zdjęcie, bo widać, że RA się uśmiecha, że to co robi sprawia mu radość.


Linki do zdjęć zamieszczonych powyżej znajdziesz na RrichardArmitageNet.Com


-----------------------
The English version of my post.
(And please forgive my possible mistakes, I'm working on improving my English


He still has a beard.

Have passed a few days when we could see the latest pictures of Richard Armitge.


And I'm still trying to understand myself, or maybe more I want to understand my feelings. Because I don't like  bearded guys, but Richard Armitage on these photos looks so incredibly beautiful with a beard, although he seems to be a little tired. I must admit that my admiration for Richard is growing especially after I read the report.
I like to look at the photo below because shows a smiling Richard, and I think we can see that being there on the stage makes him happy.


Links to photos of the above can be found at RichardArmitagenet.Com

38 komentarzy:

  1. He does look quite delicious! What a lovely gesture for the cast of The Hobbit to support the theater in Christchurch. We need arts in our loves.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oh yes, Sir Ian McKellen makes really great job. And it seems that the cast of The Hobbit had a lot of fun just like the audience in the theater.

      Usuń
  2. Long ago, I stopped trying to understand myself :) Simply, I love the beard!
    Also, I loved what they did at the teather, very entertaining and proves the good heart of all.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I think the "good heart" is a feature of true artists. And I see that Peter Jackson has chosen really true artists for his movie.

      Usuń
    2. Btw, I wonder what his beard is in the touch.

      Usuń
    3. Hej Aniu! czy ja dobrze widzę?...czy te włosy na brodzie też się kręcą?:D...a swoją drogą to trochę za długa ta broda, choć pewnie bezpieczniejsza(bo delikatna) dla całowanych;)

      Usuń
    4. Aż nie mogę uwierzyć, że napisałam iż własnoręcznie chciałabym poczuć delikatność jego brody ( to chyba wpływ oglądania meczy i późnej pory pisania komentarza :) )… ale masz rację broda troszkę przydługawa no ale to Thorin ;) to i włoski muszą się cudownie z lekka niesfornie kręcić....

      Usuń
  3. Hi,
    I'm a beard convert, too. And the fact that he has reverted to his natural brown hair color makes him even more handsome to me. Sighhhh!
    But the real heart of RA's appeal for me--in addition to him being a wonderful storyteller--is that he quietly supports various charities. I say quietly because even though he is in full view of everyone here, he still stayed way in the back--not seeking the limelight at all. What a great guy!
    Cheers! Grati ;->

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hi Gati,
      He really is a wonderful man (not only a great artist). And I think that after The Hobbit Richard will be discovered by many young people, and I would love to they found him as a interesting enough person to have wished to be like him.
      Thank you for your kind comment:)

      Usuń
  4. Dzisiaj uważniej popatrzyłam na to zdjęcie na czerwonym tle. Zatrzymałam wzrok dłużej, by pojawiło się drgnienie skojarzenia... Nie musiałam długo czekać.
    Pierwszy zagrał kolor tego tła. Podobne stanowi dekorację dla zadowolonego Johna Mulligana (073-076!), wygodnie rozpartego na bordowej sofie, której barwa idealnie współgra z rubinem ściany za nią. Król życia na sofie w kolorze królewskiej wiśni. Odwraca ku nam głowę z jakimś uroczo perwersyjnym półuśmiechem na twarzy. Oblicze pogodne, wypoczęte, jasne, matowe, namaszczone doskonałymi kosmetykami i na pewno skropione świetnym zapachem. Jemu, niebieskiemu ptakowi nieprzeciętnej miary, żadnych kupionych feromonów nie potrzeba! Przysłowiowy męski urok, wdzięk i styl. Witalność i spryt. Mina władcy niewieścich serc i ciał, świadoma wrażenia w kobiecym świecie. Jasne oczy w pięknej, ciemnej oprawie patrzą z łaskawą, nieco leniwą pewnością siebie, która czyni cuda. We wzroku można wyczytać: "Dobrze mi. Chcesz tak i ty? Nie ma problemu". Blaga? Jakoś nie wydaje mi się... Przy pomocy umiejętnie dobranych słów ten mężczyzna porusza wszystkie ciemne moce naszych namiętności. Całość? Kąsek bardzo łakomy na babskim gruncie żądz. Wyczynowiec w sztuce uwodzenia kobiet. Skuteczna hipnoza na imponujący początek znajomości, który musiał taki być, bo trwał zwykle kilka dni, a dalszego końca w związku przecież nie bywało. Na tych kilku zdjęciach siedzi we wnętrzu, do którego świetnie "kolorystycznie" pasuje. Elegancka stalowa koszula, tonująca mocny, soczysty kolor wiśniowego mebla i ścian za nim. Winna czerwień zawsze podkreśla urodę ciemnowłosych osób. John M. jakby wiedział, że nawet ściany mu sprzyjają, odbijając w dziennym świetle różowy cień na jego pięknej ludzkiej skórze... Nie wiem, czy tylko ja wyczuwam zapach malin w tym pokoju?... I TA ciemna, krótka broda jak fantastyczne obramowanie, bez którego cały obraz nie byłby pełny i aż tak urokliwy...
    Wracam myślami do zdjęcia Richarda z 23.06. Patrzę na nie z jakąś dziwną przykrością w sercu. Oba "ujęcia" dzieli przestrzeń zaledwie kilku lat. Bardzo pracowitych, fakt. I bardzo eksploatujących, co wyraźnie odciska się piętnem w zmęczonym wyglądzie, właściwie w każdym szczególe wyglądu. Upływ czasu? Stawianie czoła wymogom roli/ról? Może... To sztucznie oświetlone, czerwone tło teraz uroku nie dodaje i bladej, a przecież sympatycznej, młodej dziewczynie obok, równie ponuro kolorystycznej. Krótkie włosy RA, zaczesane do góry, wysoko odsłaniają czoło. Światło elektryczne odbiera im kolor na skroniach i u ich nasady. Opalenizna na twarzy świadczy o zaletach klimatu NZ. No i broda... Tego jej kształtu i długości po prostu nie lubię. Może i miękka w dotyku, przyjemna i bezpieczna w pieszczocie, bo naprawdę gęsta. Macie rację, dziewczęta. Szpakowata nieco, tak fajnie, co bardzo mi się podoba. Ale całość, no cóż...tęsknię do wizerunku bez niej. Myślę, że na upartego RA z taką brodą czekałyby role starotestamentowych biblijnych mędrców lub co najwyżej kreacja Nostradamusa. No i jeszcze kwestia deklarowanej przyjemności jedzenia z zachowaniem estetyki takiego obfitego twarzowego zarostu. Ha, jak tu długobrodemu sprawnie i bezśladowo przyłożyć się do kapuśniaku czy rosołu z nitkami? O gulaszu i mizerii taż złośliwie wspomnę. TA broda zdecydowanie do odstawki!
    I jeszcze... Wystarczy przesłonić dół twarzy, żeby zobaczyć coś, czego nie widać od razu, a co właściwie wygląda bez tego jakoś inaczej. Richard jest uśmiechnięty, ale jakby to ująć, tylko dołem twarzy. Zauważam jakąś przejmującą mnie melancholię jego pięknych oczu, kiedy zasłaniam wszystko poniżej nich na tym portreciku. Spojrzenie przenikliwe jak zawsze, ale jakieś poważne i właśnie smutne wg mnie. Uśmiech jest TYLKO uprzejmy, nie radosny, kiedy oczy są takie jak na tym zdjęciu.
    (Dokończę poniżej. Tekst nie mieści się w wyznaczonej ilości znaków. Ech, to moje gadulstwo...)

    OdpowiedzUsuń
  5. Obejrzałam też jeszcze raz całe nagranie ze sceny. Wniosek nasuwa się sam. ON tam jest zdecydowanie wyraźnie "poza". Dosłownie i w przenośni, i pod każdym innym względem. Na początku trochę ze zdziwieniem patrzyłam na jakoś inną, bo rozbudowaną i jakby nawet krępą w sobie jego wysoką sylwetkę. Chwilę postał z boku, a potem pomknął po krawędzi scenicznej ciżby. Gdzieżby jak nie do samego tyłu i do tego ruchem pt.:"Przepraszam, że żyję"! I jeszcze wrażenie, że jakoś bardzo sam w tym tłumie. Duży kawał chłopa z małym, białym wiaderkiem, który stara się nikomu nie przeszkadzać samą swoją obecnością. Nie wiem sama, może to zachowanie jest niejako wyuczone doświadczeniem wysokiego człowieka, który już w szkole elementarnej, od pierwszej klasy proszony był o zajmowanie ostatniej ławki, żeby nie zasłaniać świata i tablicy niższym koleżankom i kolegom? Kocham skromność i uprzejmość, ale chyba właśnie przekonuję się, że bez zbytniej przesady z tym trzeba.
    Ostatnie skojarzenie dotyczy tej "integralnej" samotności w tłumie ludzi. Jest taki obraz, który w związku z Richardem na tej scenie, zaraz ponownie zobaczyłam. Najpierw w pamięci, potem na znajomej okładce książki. Wspomniany obraz w 1907 r. namalował pewien Węgier. Tivadar Kosztka Csondvary. Nosi tytuł: "Samotny cedr". To wiekowe drzewo zajmuje środek całego obrazu. Wyrasta na mocno pastelowym tle mimo wszystko surowego górskiego krajobrazu. W podniebnej ciszy dalekiego świata wczepia się w twardy grunt guzowatym, porozdzielanym korzeniem i trwa w tym niegościnnym miejscu. Skwar, przewalające się od czasu do czasu gwałtowne ulewy, targające porywy wiatru (ze zmiennych kierunków - chciałoby się z miejsca instynktownie dodać) zostawiły na nim swoje bezlitosne ślady. Ogołociły nierówno okaleczony, strzelisty pień, porwały zieleń korony, prawie poziomej jak rozłożony, dziurawy parasol. Bliski, a jednak daleki od innych samotny cedr o widocznej duszy. Jest monumentalny i taki bardzo niczyj, niestety...
    Aniu, nie nadążam za Tobą. Wybacz, ale dopiero jutro następny "wywód", a może tylko jakiś skromnie krótki wpis, mój Boże...
    Pozdrawiam Was wszystkie. To luksus mieć Waszą sympatię, a już na pewno cierpliwość w czytaniu tego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba masz rację Kofiko kiedy mówisz o melancholii jego spojrzenia ale myślę, że pomimo jego zapewnienia, że w NZ spędza cudowny czas, przygodę jego życia i kocha tam być, to jednak jest to drugi koniec świata, z dala od najbliższych, a może smutek wywołuje świadomość, że już kończy się ta wspaniała przygoda…

      Co do jego brody, to wciąż mam z nią problem. Bo jak słusznie zauważyłaś życie codzienne może być mało estetyczne, jednak RA wygląda bardzo męsko i jak napisałam Asi to Thorin, więc „musi” tak wyglądać no i fajnie, że jej nie farbuje…. chociaż za każdym razem bardziej przyciągają mnie jego oczy i ta dobroć z nich płynąca …

      Po obejrzeniu filmu ( krótkiego, ale nawet taka migawka bardzo mnie ucieszyła) z początku też miałam wrażenie, że RA jest bardzo wycofany, ale potem prawdopodobnie włączył mi się ”tryb ochronny w stosunku do RA” ;) pomyślałam, że: główną „atrakcją” tamtego wieczoru był Sir Ian McKellen i nie wypadało wychodzić przed szereg; większość obsady The Hobbit usadowiła się z tyłu, więc i RA tam stanął; ustawianie się RA gdzieś z tyłu jest nawykiem osoby, która niemalże od zawsze była wysoka- i jak widzę w tym temacie myślimy podobnie; RA jest jak zwykle skromny, aż do przesady, ale czyż właśnie za to go nie kochamy; a może jego zachowanie jest typowe dla „samotników”, czy gdzieś kiedyś nie powiedział, że był nastolatkiem pogrążonym w książkach a wydaje mi się, że z tego się nie wyrasta…

      Usuń
  6. Tak Aniu, to zadziwiajace jak podobnie odbieramy tego człowieka,przecież to nie może być zbiorowa halucynacja. Nie umiem też opisać jak bardzo uderzyły mnie twoje słowa Kofiko...o tym Ze Rysiek jest wyrażnie "poza"taki bliski lecz daleki, monumentalny(piękny)i.. taki bardzo niczyj....wiesz zaniemówiłam ....tak prawdę mówiąc od dłuższego czasu nawiedzają mnie myśli że bycie partnerką(rem) Ryśka to może być naprawdę ciężkie zajęcie...oczywiście wiem..On jest cudowny,grzeczny,miły,inteligentny..itd....a niech tam.. przeciez wiecie że uwielbiam dobre,myślące i rzeczywiście dość często smutne oczy pana Armitage!:)Całuję i dziękuję Aniu i Kofiko:*
    ...i gdzie ta Kaas co?;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyłączę „tryb ochronny RA” :) i przyznam że i mnie takie myśli nawiedzają, myśli w których zastanawiam się jak to jest być ( żyć) blisko tego człowieka. I myślę, że to może nie być łatwe, bo oprócz tego, że taka osoba musi umieć współprzeżywać jego wszystkie stresy ( ewentualne zwątpienia) związane z chociażby z premierami, to również musi umieć pogodzić się z faktem, że więcej go nie ma w domu niżli jest. Chociaż z drugiej strony, kiedyś słyszałam wypowiedź pana Englerta na temat aktorstwa i stwierdził on, że aktorstwo polega na współpracy, współdziałaniu a RA potrafi być świetnym partnerem na planie ( a już nie raz czytaliśmy wypowiedzi innych na temat współpracy z nim), co pozwala mi wysnuć wniosek, że i w życiu prywatnym też to potrafi. Ale jak jest naprawdę? Hmm pewnie się tego nigdy nie dowiemy i ta jego tajemniczość ( ochrona swojej prywatności) – jak dla mnie, również jest godna podziwu.

      Mam nadzieję, że Kaas jest już po egzaminach….

      Usuń
  7. Czekałam, jak wspomniałam wcześniej, na Wasze komentarze w sprawie, którą Ania tym swoim postem otworzyła w przestrzeni dyskusji. Czuję się jak przysłowiowy adwokat diabła. Znowu zresztą...
    Z jednej strony moje szczere uwielbienie/współuwielbienie Richarda, z drugiej jednak ten dręczący impuls... Ponownie, po przeczytaniu Waszych komentarzy, obejrzałam "dokumentację" z Wellington i tylko utwierdziłam się we wcześniejszych swoich wnioskach i odczuciach. A może niepotrzebnie podnoszę całe to larum? Nie zauważam jednak w dalszym ciągu, żeby skądinąd przyjemna atmosfera w teatrze rzeczywiście udzieliła się Richardowi. Owszem, wypada poddać się szlachetnej i wielce pożytecznej inicjatywie, włączyć się w coś dobrego i dobru służącemu. Wiadomo. Nieobce mu takie sprawy. Ale tam, na końcu on jest wyraźnym neutronem. Zwłaszcza w ekipie ludzi, z którymi jest tyle czasu w pracy i poza nią także! Oni mówią do siebie, tworzą towarzyskie dwójki, trójki, są do siebie zwróceni, trzymają ze sobą. No właśnie. ON NIE. Gdzieś się przemieszcza, kluczy już w tym ostatnim tle, znika z pola widzenia w sferze bezludnego cienia sceny zamkniętej dla oka kamery. Pojawia się i znika znowu. Dystans najgorszego rodzaju samotności, bo samotności wśród ludzi... Tak smętnie znowu to widzę. Ze schodzeniem ze sceny poradził sobie błyskawicznie... Zniknął niemal od razu, może mając na względzie przypisane mu później obowiązki, o których wspomina raport. Oby, ale...
    Gryzie mnie to i przypomina podobnie mętne w odczuciach inne sceny związane z jego "obrazkami" na tle innych w ekipie. Powhiri (podczas pozostałych przemówień), konferencja prasowa i spotkanie na zewnątrz po niej (punkcik odległej twarzy w ostatnim rzędzie) czy scena w przyczepie. Przez momencik pokazuje licytowaną książkę, a koledzy z planu zajęci sobą wypełniają całą pozostałą część filmiku wzajemną towarzyską adoracją i wesołym kumkaniem dialogu, w którym on, będący gdzieś w niewidzialnym kącie za ich plecami, zupełnie nie uczestniczy...
    Zachowanie typowe dla samotników żyjących bardziej w książkowym niż w realnym świecie? Niezupełnie tak to widzę w jego przypadku. Czytanie jest czynnością ludzi fajnie inteligentnych i fajnie wrażliwych - oczywisty truizm. Na pewno to prawda, że czytanie nie pozwala duszy zarosnąć tuszą, jak rzeczowo tym razem mówi poeta. Czytającymi są poszukujący wiedzy, ale przecież i rozrywki również. Czyli nie tylko egotycy w takim romantycznym rozumieniu. Czytanie to nawyk, przyjemność ludzi na pewnym poziomie potrzeb doświadczania życia w wymiarze widzianym jakby okiem również innych ludzi. W wymiarze poszukiwania autorytetu. Zgadzam się. Jednak obcowanie z książką, różną przecież, to czynność nieobca i ludziom bardzo towarzyskim, nie tylko samotnikom poszukującym ochronnego parawanu przed niezrozumieniem otoczenia. A Richard nie stroni od ludzi. Ma świetne poczucie humoru, swobodnie operuje tzw. "mówionem i pisanem" słowem, nawet w sytuacjach normalnie innych stresujących. Pamiętam, że czytałam, z jakim trudem odwiedziono go (ze względów bezpieczeństwa) od korespondencji z fanami i kierowaną do fanów po sukcesie N&S. Do tej pory uwielbiam wracać do wiadomości, które umieścił na RAOnline. Ile w nich można znaleźć! Czytanie na pewno pozwoliło mu wypracować wewnętrzną równowagę opartą na medytacji wg różnych źródeł, o których m. in. tam wspomina. Wertowałam nie tylko w sieci w poszukiwaniu np. METTA SUTTA czy Kodeksu Bushido. Richard lubi ludzi i spełnia tę swoją sympatię nawet w najprostszym kontakcie z nimi. Nie stoi prosto i sztywno jakby połknął gwóźdź lub bał się zarazić przez dotyk. Nie broni się sztucznym ożywieniem czy hałaśliwym zachowaniem. Potrafi wyjść, porozmawiać nawet ze śladami makijażu paprzącego oblicze jak osmalenie na zdjęciu, które lubię, bo mnie śmieszy i wzrusza, i fajnie świadczy o braku przywiązania do nieskazitelnego wizerunku "gwiazd", zawsze i przede wszystkim idealnie pięknych. Takie głównie oferują współczesne pisma i media. Takie zresztą też mu nieobce, ale co z tego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie do końca miałam na myśli, że czytający są samotnikami. Bo wcale tak nie uważam. Po prostu przypomniało mi się, że kiedyś RA mówił , że był samotnikiem, że uwielbiał czytać i pogrążać się w książkach ( i właśnie z tego się nie wyrasta, nie wyrasta się z lubienia otaczać się książkami, a z drugiej strony z książką w ręku jest się pewnego rodzaju samotnikiem, bo nie można nawiązać zbyt wielu kontaktów w przeciwieństwie do np. pójścia pogrania wpiłkę), co wcale nie wyklucza lubienia ludzi. I zgadzam się z Tobą, że RA lubi ludzi i umie z nimi współpracować, co zapewne wypracował już jako młody człowiek ( pracując w cyrku) wręcz ciągnie go do nich, mimo, że czasem wydaje się być wycofany.

      Usuń
  8. (oczywiście w dwóch turach)

    To jego bycie "poza"... Mnie to wygląda inaczej. Przykro to mówić, ale to ignorowanie kogoś i czyjeś przyzwyczajenie do takich zachowań. To właśnie mnie denerwuje. Mam tylko nadzieję, że to tylko tak wygląda. Uprzejmość, ogłada, pomoc innym, nieabsorbowanie sobą, delikatność uczuć, empatia, te i inne zalety są piękne i przydatne, głównie przecież tym innym w zespołowej pracy na planie. To samo z cenną umiejętnością słuchania, o której wspominają ci "inni" po fachu - wszystko dobrze i w porządku. Tylko dlaczego ten obmierzły mól mieszanych uczuć cichutko, a boleśnie pogryza sobie delikatną materię moich/naszych myśli? No właśnie. A jeśli to nie samotność z wyboru, tylko jej PRZYMUS? Okropnie mnie to dręczy, bo pragnęłabym dobra dla niego i szczęścia do właściwych ludzi, widzących w nim świetnego, pracowitego, odpowiedzialnego człowieka i aktora o wyjątkowej, a nie papuzio krzykliwej osobowości jakiegoś ciacha (nie cierpię tego durnego określenia!).
    Szanuję jego prywatność i tak naprawdę nie interesują mnie jego tzw. ewentualne preferencje. To tylko JEGO sprawa. Cieszę się, że pod tym względem mamy jednakowe poglądy, dziewczęta. Grzebanie i zaglądanie komuś pod przysłowiową kołdrę jest po prostu obrzydliwe. Przypominam sobie, z jakim smutkiem mówił o tym, że jego była dziewczyna wyprowadziła się z ich wspólnego mieszkania. Zresztą wiadomość o niej natychmiast zniknęła z jego życiorysu, a jakże! A te komentarze, kiedy jeszcze byli parą, że nieładna, starsza, źle ubrana czy mająca paskudne dodatki, makijaż... Tylko ciężko westchnąć trzeba, nic więcej... Brzydzi mnie i zawsze będzie odzieranie z prywatności kogokolwiek. A te szmatławe wieści, oczywiście z pierwszej ręki, od jakichś łasych, obojętnie jakiej jakości sławy, panienek chętnie kręcących się w pobliżu i oczywiście WSZYSTKO wiedzących i WSZYSTKO widzących, bardzo chętnie "rozdających" zresztą swoje spostrzeżenia różnym pismakom czy piszących wspomnienia dla brukowych kolumn towarzyskich... Żałosne duperele. (przepraszam! - ale to najwłaściwsze określenie) Szkoda komentować i nie można się dziwić, że Richard jest ponad to, przynajmniej na zewnątrz. Zresztą przypuszczalnie skomentowałby "fakty" z właściwą sobie dawką autoironii. Kochana nasza, no nieco szersza od czasów szkolnych, fasolowa tyka z nosem!
    Pozdrawiam Was, dziewczęta moje kochane i zRYSIOwane.

    (Jakie piękne zdjęcie/portret RA Thorina na stroni Ali!!!)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe spostrzeżenie z tym przymusem. Ale zastanawiam się ( wybacz może to przez tą późną porę i moje zmęczenie), ale przymus w jakim sensie? Czy w sensie:
      a) dla świętego spokoju oficjalnie jestem sam -nie, on jest zbyt mądrym aby poddawać się „woli ludu",
      b) przymus jestem sam i wówczas mam więcej fanów – chociaż to rozwiązanie od razu odrzucam, gdyż nie sądzę, żeby był wyrachowany,
      c) jestem sam, bo jestem zapracowany i nie mam czasu na poważny związek i przyznam, ze to najbardziej do mnie przemawia,
      d) przymus- bo trudno znaleźć „nową” osobę, która będzie go kochać dla niego samego, a nie widząc w nim jednego z granych bohaterów.
      Bez względu na a,b,c czy d, to musi strasznie boleć, więc mam cichą nadzieję, ze jest w jego otoczeniu osoba, którą on kocha i która odwzajemnia to uczucie. Jednak tak jak mówisz to jego sprawa i będę się bardzo cieszyć, jeśli uzna nas fanów za godnych abyśmy o tym wiedzieli.

      Pozdrawiam gorąco, bo już na oczy nie widzę. : )

      Usuń
  9. Czytam sobie Twoje wypowiedzi Kofiko i wyglądam jak piesek-maskotka na tylnej szybie starej śKODY(taki samochód;)mojego wujka. Wiesz to taki piesek co kiwa głową...ja się uśmiecham i kiwam głową. Muszę przyznać że dość często widzę Rysia jako pokrzywdzonego..mam nadzieję że to mój wymysł...obawiam się ze bywa lekceważony przez tę swoją dobroć....podejrzewam że ten błazeński bizness jest pełen egocentryków którzy nie sa w stanie docenić wartościowego człowieka. Czy zwróciłyscie może uwagę na M.Freemana?..z jakim uznaniem i zainteresowaniem patrzy na Rysia?
    Przyszłego Bilbo widziałam tylko w jednym filmie ale to uważne spojrzenie którym obdarzał Ryśka skłoniło mnie do poszukiwań.
    Obejrzałam kilka wywiadów z Martinem a jeden szczególnie mnie ucieszył, był to odcinek angielskiego(chyba)show Grahama Nortona z Martinem i Gerardem Butlerem(w tle pojawiała się zagorzała fanka G.B)...sposób w jaki Martin patrzył na G.B tak diametralnie się różnił od patrzenia na naszego Ryśka...po prostu Martin zmusił mnie do chichotu(patrzył na niego jak na dziwny,fascynujący eksponat;)... wydaje mi się że Ryś i Martin są przyjaciółmi, od pierwszego spotkania.:) Całusy:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że możesz mieć rację z tym „lekceważeniem” przez tzw. środowisko aktorskie, może faktycznie zazdroszczą mu (a może nie rozumieją) jego dobroci, a może zazdroszczą mu rzeszy fanów ( fanek), a może ten światek jest też łasy na to co krzykliwe ( co nie jest domeną Rysia)…
      M.Freemana widziałam w dwóch filmach, „To właśnie miłość”- epizod, ale fajny ; ) i w serialu „Sherlock” – tu był rewelacyjny. I myślę, że on też jest z tych bardzo utalentowanych ale zarazem wielce skromnych aktorów. A który moment miałaś na myśli mówiąc o uznaniu Marina Freemana dla RA? Bo tylko pamiętam ich razem na hobbitowej konferencji z lutego zeszłego roku i wówczas faktycznie patrzył na Rysia z zaciekawieniem i estymą.

      Usuń
  10. Początkowo zdziwiłam się, Aniu, że miałaś jakieś wątpliwości w zrozumieniu moich intencji w tej przydługiej nocie powyżej. Z konieczności musiałam ją podzielić na dwie części, ale to całość i tak należałoby wszystko czytać. Długi ten wywód, przyznaję, ale na pewno dlatego, że sama starałam się dokładnie rozważyć wszelkie moje wątpliwości. Tak niejako krok po kroku. A wątpliwości kłujących mnie boleśnie i prosto w serce miałam i mam bardzo dużo. Wylały się, kiedy zobaczyłam filmik i zdjęcia z Wellington, bo to, co niejako mgliście przeczuwałam wcześniej, tutaj widać jak na otwartej dłoni...
    Wydawało mi się, że dość jasno wyłożyłam sprawę, w czym zresztą utwierdziła mnie reakcja Asi. Potem jednak przeczytałam o Twoim zmęczeniu i naprawdę późnej porze. Rzeczywiście i jedno, i drugie przeszkadza w myśleniu. Sama pamiętam to jeszcze bardzo dobrze i dotkliwie. Może jednak problem tkwi we mnie? Może to kwestia mojej reakcji na mocno inwazyjne zabiegi czy wpływ piguł i innych specyfików, którymi mnie szprycują, że nie wyrażam się zrozumiale i rzeczowo? To też przemknęło mi przez myśl. Wydawało mi się, że to już jakoś mam za sobą i że minęło związane z tym otumanienie. Może jednak nie do końca, mój Boże... Smutne to dla mnie, bo uwielbiam wykłady i chciałabym do tego wrócić, a tu nie wiem, czy się jeszcze do tego nadaję... Dziękuję Ci jednak, Aniu, że starałaś się odpowiedzieć na mój długaśny komentarz mimo zmęczenia i bardzo późnej pory. Jesteś naprawdę życzliwą osobą i bardzo gościnnym gospodarzem tego blogowego domu.
    Wg mnie Richard nie izoluje się od nikogo z własnej, dosłownie nieprzymuszonej woli. To nie wygląda na ten rodzaj samotności, właśnie takiej z wyboru. Samotności introwertyka, który z założenia źle czuje się w towarzystwie innych ludzi i z trudem je znosi. To, co zobaczyłam w Wellington, to samotność człowieka, wynikająca po prostu z faktu świadomego ignorowania go w towarzystwie, świadomego niezauważania i lekceważenia jego nawet bliskiej obecności. Stąd moja uwaga o towarzyskich grupkach kolegów z planu, z których on jest w widoczny sposób wykluczany. Dziwne to, ale tak mi to wygląda i przygnębia. Otaczają go przecież głównie ludzie, których on zna i którzy jego znają! Tutaj jednak, tak lekceważąco i w przykry sposób ignorują jego obecność koło siebie. Z takich zachowań innych ludzi wynika PRZYMUS samotności. Samotności z powodu braku ludzkiej akceptacji i życzliwości. Tak to widzę w Wellington i tak to widziałam wcześniej w wydarzeniach, o których wspominam wyżej. Boli mnie świadomość, że i na przykładzie Richarda widzę tę przykrą życiową prawdę o tym, że jak na ironię łatwiej i lepiej żyje się lekkoduchom niż tzw. pięknoduchom. Ciężko być pięknoduchem z powodu ludzkiej czy zawodowej zawiści. Niespecjalnie da się z tym coś zrobić bez zmiany nastawienia tej drugiej strony. I tu tkwi problem, bo większość ludzi nie lubi świadomości własnych braków przykro odbijających się w cudzych atutach. W próżnym świecie celebrytów różnej maści zamierzone tłamszenie ciekawszej konkurencji to częsta praktyka, niestety.

    (na wszelki wypadek muszę dokończyć poniżej, jak zwykle zresztą...)

    OdpowiedzUsuń
  11. I jeszcze jedno. Zdecydowanie wykluczam, podobnie jak i Ty, wszelkie wyrachowanie w działaniu Richarda, o którym wspominasz w podpunktach swojego komentarza. Nie tyle z powodu mojej oczywistej sympatii dla niego, ile z oceny znanych mi faktów z nim związanych. Pokazują one jasno, że Richard jest człowiekiem na wysokim poziomie właściwych uczuć w stosunku do innych, nawet obcych sobie ludzi.
    Nie pisałam o jego samotności w osobistym wymiarze, kiedy użyłam określenia PRZYMUS SAMOTNOŚCI. Wiadomo, że oficjalnie jest singlem. Nie ma jednak żadnej pewności przecież, czy nie jest z kimś uczuciowo związany. To rzeczywiście tylko jego prywatna sprawa czy, jak i z kim... Nie sądzę jednak, żeby nas, swoich fanów, i nasze oczekiwania, brał pod uwagę w decyzjach podejmowanych przez siebie w swoim realnym życiu. I całkiem słusznie zresztą. Same tak prawdopodobnie postępowałybyśmy. Kierowałybyśmy się własnym sercem, sumieniem, potrzebą lub koniecznością. To oczywiste. Na pewno RA jest przyjemnie, że ma swoich fanów, że jesteśmy, że w tak dużej liczbie, że prawie w każdym zakątku świata... To pewne, że nas fanów lubi. Na podstawie tego, co mówi, potrafi na całe szczęście odróżnić jednak i oddzielić życie zawodowe od prywatnego. To mądry i realnie myślący człowiek. Na dodatek z klasą!
    Asiu, obejrzałam wywiad. Chyba ten (fanka w okularach?). Widać i na nieszczęście słychać też, dlaczego Martin Freeman ogląda i słucha sobie kolegę po fachu w ten śmieszący Cię sposób. Przerost formy nad treścią z dużą dawką miłości własnej "mówcy". Jak tu nie dostrzec różnicy co najmniej jednej klasy w tym, co przedstawia sobą Richard w podobnych sytuacjach?
    Nie ma żadnego porównania!
    Martin jest inteligentny i ma świetne poczucie humoru. Aktorsko doskonale wpasował się w klimacik dialogu. Przyznaję, dziewczęta, że zapamiętałam go na razie tylko w roli jakiejś nieszczęśnie nieatrakcyjnej (czy są jakieś inne?) męskiej gwiazdy porno, nieśmiałej i zakłopotanej w pogawędkach ucinanych w tak zwanym "trakcie"... Pozdrawiam Was serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zadziwiające jak wiele dowiaduję się o sobie z tego miejsca. Dziękuję Kofiko za Twoją cierpliwość i wyrozumiałość dla mojego „niskiego pułapu chmur” mówię to z rumieńcem wstydu na policzkach.

      Wciąż zastanawiam się nad Twoimi słowami. Nawet po raz enty obejrzałam tą krótką relację z State Opera House. I faktycznie, większość z hobbitowej ekipy wymienia uśmieszki, spojrzenia a on samotnie tylko lekko się uśmiecha. Może faktycznie wynika to z braku akceptacji jego przez kolegów i to musi być bardzo bolesne dla niego ( chociaż gdzieś w głębi serca chciałabym, aby tak nie było). I tak, zdecydowanie RA nie jest osobą, która odmienia „ja Ryszard” przez wszystkie przypadki ( co w nim szalenie podziwiam) i może to alienuje go w grupie. Ale z drugiej strony czy takie „wykluczenie” nie wpływałoby źle na jego pracę, na jego współpracę z innymi. A przecież tak bardzo zachwyca nas efekt końcowy jego/ich współpracy. Hmmm…

      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    2. Aniu kochana, gdzież u Ciebie jakikolwiek "niski pułap"? Nigdy bym tak nawet nie pomyślała! Jesteś fajną, bardzo wrażliwą, szalenie ciepłą osobą i masz w sobie tyle do zaoferowania. Bardzo jestem wdzięczna, właściwie jakiemuś przypadkowi, że mogłam Cię poznać.
      Wiesz, powiem Ci szczerze, że wcale się nie dziwię, że tak bardzo polubiła Cię też pewna energiczna jak wulkan i twórcza dziewczyna ze Stanów. Nawet ona w tym cisnącym się tłumie wyczuła w Tobie naturalnie prawdziwą, przyjacielską i fajnie skromną osobę. Jej sympatia w takim ciepłym tonie właśnie dla Ciebie jest tak bardzo czytelna. A w nawiązaniu do tego, o czym troszkę powyżej, myślę sobie, że niektóre "zachwycone" mogą nie być tym zachwycone... Ale zostawiam ten temat do Twoich przemyśleń i mam nadzieję bardzo optymistycznych tym razem, osobistych wniosków.
      Co do Richarda w aspekcie głównego tonu naszych rozważań,
      to już sama nie wiem dokładnie, co o tym wszystkim myśleć, Aniu. To tylko moje odczucia oparte na obserwacji jakiegoś dziwnego zachowania człowieka, którego lubimy i podziwiamy. Coś jest niepokojąco nie tak w tym, co widzimy...
      Masz rację, Aniu. Efekt jest za każdym razem rzeczywiście fajny dla nas, czyli dla widzów. Co się dzieje w przestrzeni międzyludzkiej na planie i poza nim, tego prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy. Może to być bardzo bolesne i krzywdzące, jednak nieprzyjazną atmosferę dobremu aktorowi zawsze uda się zamaskować profesjonalnym zachowaniem przed czynną kamerą. Jeśli tak się działo, można tylko szczerze życzyć Richardowi, aby w przyszłości spotykał w swoim świecie przyjaznych ludzi, a nie takich, którzy jakąś paskudną zawiścią czy czymś równie odpychającym sieją przysłowiowy zamęt, egoistycznie rujnujący czyjegoś ducha i pewność siebie. Pozdrawiam Cię i życzę miłego ciągu niedzieli.

      Usuń
    3. Dzięki za wiarę we mnie.:) Nigdy nie przypuszczałabym, że wirtualna znajomość może przynieść tyle radości, zrozumienia i może być takim kołem napędowym do dalszego funkcjonowania. Dziękuję. :)

      Jeśli chodzi o utalentowaną dziewczynę ze Stanów to bardzo sobie cenię życzliwość B. i jestem jej bardzo wdzięczna, nie tylko za miłe komentarze, ale za to, że przekonała mnie, że warto „coś” robić jeśli sprawia to radość, nawet jeśli nie jest się doskonałym w tym co się robi. Wdzięczna jestem jej również za to, że dzięki jej kreatywności uwierzyłam i że udało mi się wcielić w życie ( choć po części) zdanie, które powiedziała Margaretka z „N&S” "Try as we might, happy as we were, we can’t go back”.

      A wracając do pana Ryszarda. Okazuje się, że mamy zbyt wiele niewiadomych, aby móc ocenić jak on czuje się wśród tylu fajnych przecież ludzi. Niemniej jednak przykro jest patrzeć na jego wyobcowanie. Mam nadzieję, że więcej będziemy mogli zobaczyć jeśli pojawią się jakieś filmiki zza kulis, a może i on między wierszami zdradzi co nieco.
      Ściskam i miłego tygodnia życzę.:)

      Usuń
  12. Jest internet!...jest Ania!...jest Kofika!.. jak dobrze:)Właśnie byłam u Joni- żal mi dziewczyny choć nie mam bladego pojęcia(podejrzewam tylko) ile czasu trzeba poświęcić by udoskonalić cos doskonałego. Prace Jonii, blog Bccmee to dla mnie coś w rodzaju magii ,kompletnie się na tym nie znam podziwiam tylko efekty. Ileż radości mam przy tym. Denerwuje mnie mój kulawy angielski przez który mogę tylko powtarzać jak lubię prace kreatywnej Bccmee.:)
    Chciałabym kiedyś powiedzieć Ryśkowi jak jestem mu wdzięczna za to że poznałam tylu świetnych ludzi, chociaz obawiam się czystości moich intencji... Uchm..nie wiem czy potrafiłabym się ograniczyć do uścisku ręki;)..opowiedziałabym mu o pewnej wrażliwej dziewczynie która prowadzi bloga w dwóch językach....i o tej która nigdy nie mieści się w odpowiedniej ilości znaków(Dzięki Bogu!:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A On by się tylko uśmiechnął i powiedział: naprawdę to wszystko z mojego powodu…
      Dziękuję Asiu: *

      Usuń
    2. Aniu, rewelacyjny ten Twój komentarz... Kiedy czytałam go po raz pierwszy, od razu "zobaczyłam" Jego twarz, Jego cudownie speszone błękitne oczy i ciepły, nieśmiały uśmiech... Ależ przez Ciebie fantazjuję w obłędzie RAuczuć... Aniu, coś Ty zrobiła?

      Usuń
  13. ..przepraszam ale muszę jeszcze coś dodać..nie umiem opisac co czuję kiedy zaglądam na Twojego bloga Aniu,dziękuję:)...nie jestem w stanie opisać sympatii jaką darzę Kofikę ....i pewnie nie wydusiłabym słowa w obecności RA;)...może i dobrze bo nie chciałabym by poczuł jakikolwiek dyskomfort...gdyby wiedział ile dla nas znaczy(tak naprawdę)..mógłby pczuć się przytłoczony odpowiedzialnością....nie wiem czy to co mówię ma sens, nic nie piłam;):*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ oczywiście, że Twoje słowa mają sens ( jak zawsze zresztą) bo mam wrażenie, że płyną prosto z Twojego ciepłego serducha :)

      Usuń
  14. Asiu, podejrzewam, że rzeczywiście skończyłoby się zagłaskiwaniem (jeśli tylko!) przysłowiowego "kota"...
    Jestem wzruszona tym, co ujęłaś tak ciepło i w bardzo zrozumiałym dla serca sensie. W tej na ogół z trudem wysławialnej materii nie potrzeba wielu słów, aby nadać od razu właściwy sens temu, co mówimy.
    To, co ja teraz czuję, odbiera mi mowę. Dlatego pewnie tym "komentarzem" zmieszczę się w narzuconym limicie znaków... Dobrze, że jesteś już i tak w ogóle, Asiu...
    Kończę jednak, wspominając Jonię. Ta jej krzywda i szarpanina wnerwia mnie, jak mało co. Naprawdę.

    OdpowiedzUsuń
  15. Hej Ania. Mam chwilę w trakcie sprzątania i zobaczyłam ten brodaty wpis.
    Jedyna okazja, żeby go ogolić ;D
    http://tannni.ucoz.ru/10.swf

    Wracam do roboty, bo muszę dokończyć ze spiżarką i się umyć po tych starych ogórkach kiszonych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha ha ha, niezła jazda z tym goleniem Joniu, dzięki :)

      Widzę, że u Ciebie jak u mnie przeszeregowania z spiżarce ( u mnie w piwnicy). Ale za to zimą będą pyszne placki z wiśniami i agrestem :)

      Usuń
  16. Jak dla mnie - rewelacja!!! Ogoliłam raz, ogoliłam drugi, trzeci... Cholewcia, ogolę jeszcze wiele razy! Nie wiedziałam, że golenie faceta to aż taka frajda! No, ale jak się już dorwałam, to nie przepuszczę i nie odpuszczę nawet w realu! Kochaaany, nie wiesz, co cię czeka! Zaraz sprawdzę potrzebne NAM gadżety, piany i wody. Trochę szkoda chłopa, bo podrażnienia naskórka zagwarantowane! Ha, póki co, poćwiczę sobie znowu na RA! Rachu ciachu! I jeszcze raz... Chyba jestem sadystką i jak dobrze mi z tym!
    (Joniu, wielkie dzięki za wszystko!)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, rany! Richard wygląda super nawet z wąsem a'la Adolf Hitler!

      Usuń
    2. :)))) czyż on nie jest jednym facetem, który wygląda świetnie nawet ogoloną w połowie twarzą …..

      Usuń
    3. ZAMAWIAM THORINA DO ŚCIĘCIA I DO GOLENIA, I DO GOLENIA JESZCZE RAZ! DAJCIE MI DUŻO MASZYNEK!!! RÓŻNYCH!!! PIANKĘ TEŻ ZAMAWIAM I SAMA MU JĄ NAŁOŻĘ!!!

      Usuń
    4. Ha!...najlepiej wygląda z wąsem a'la Lech Wałęsa:D
      ..zaraz posikam się w galoty:D

      Usuń

Nadrzędną zasadą tego bloga jest szacunek dla pana Armitage’a, dla autorki bloga, jak również dla komentujących, którzy pozostawiają tu komentarz. Zostawiając swój komentarz zobowiązujesz się postępować zgodnie z tą zasadą. Autorka bloga zastrzega sobie prawo do usunięcia komentarza, który wg jej uznania będzie naruszał powyższe zasady.