Ręka do góry kto lubi opowiadania Kate. Dla tych Wszystkich,
którzy razem ze mną trzymają ręce w górze Kate przygotowała małą niespodziankę,
którą z przyjemnością pragnę Wam zaprezentować. Kate wielkie dzięki za zgodę na
publikację Twojego opowiadania na blogu.
***
Notka od Kate:
Drodzy Czytelnicy!
Mniej lub bardziej pogrążeni w żałobie po obejrzeniu „Bitwy
Pięciu Armii”.
Otóż kilka dni temu, czytając piękną historię o zaginionych butach, wszyscy dowiedzieli się, że PJ się TROCHĘ pomylił i puścili w kinach
nie to zakończenie, które powinni. Mam nadzieję, że zreflektuje się i
zrekompensuje nam to w wersji rozszerzonej filmu, a wtedy ujrzymy, jak Thorin
powstaje z tego zimnego lodu, wraca po koronę i panuje długo i szczęśliwie, i
jakimś cudem na kompletnie nieogrzewanych korytarzach Ereboru natknie się na
niepozorną Eulalię… Tak, zdecydowanie TO chcę zobaczyć na DVD w wersji reżyserskiej.
Ale do rzeczy: dziś chciałabym zaprezentować mojego tzw.
„pocieszacza”, i od razu chcę podziękować Ani – za chęć publikacji, i ogólnie
za wszystko, oraz Eve, która mnie bardzo wspierała i była moją… inspiracją – to
chyba dobre słowo :) Chciałabym prosić, by nie porównywać naszych obu
pocieszaczy, ponieważ to dwie różne historie, dwa różne style, a wszelkie
ewentualne podobieństwa… no cóż, to jakaś niesamowita metafizyka między nami,
no i oczywiście główna postać – Jego Wysokość, a w jego przypadku wiele
zmieniać nie można. Zapewniam jednak, że powstawały całkowicie niezależnie!
Moja wersja jest o tyle inna, że to już… było. Kto pamięta
moje „Serce Góry”, będzie miał okazję przypomnieć sobie, a kto nie czytał, z
treści dowie się, co mniej więcej się działo. Początek to generalnie
przypomnienie akcji, która działa się w „Sercu…”, i te fragmenty wyszczególniłam kursywą, natomiast aktualny, NOWY bieg wydarzeń, napisany jest prostą,
pogrubioną czcionką. Tyle w sprawach formalnych :)
Uprzejmym i odpowiednim z mojej strony będzie uprzedzić, iż
nie jest to dzieło na poziomie Tolkiena, i malkontentów, podobnie jak moja
szanowna poprzedniczka, odsyłam do oryginału, bo mój Thorin nie ma NIC
wspólnego z Tolkienowskim. A jeśli komuś się nie spodoba… Cóż, zawsze można
napisać pismo do kadrowego – może wreszcie mnie zwolni z posady nadwornego
bazgroły Jego Wysokości :)
Modląc się o zdrowie psychiczne czytelników, zapraszam mimo
wszystko do rzucenia okiem na historię alternatywną miłości Thorina i Luthien,
czyli inaczej łatwy przepis, jak zostać kadrowym w służbie Jego Królewskiej
Mości :)
***
Sytuacja wydawała się być tragiczna. Do
krasnoludów zmierzała właśnie banda goblinów, a oni niewiele mogli zrobić.
Próbowali się bronić, ale broń została im szybko odebrana i brutalnie popychani
musieli iść tam, gdzie zmierzały gobliny. W całym tym zamieszaniu Bagginsowi
niepostrzeżenie udało się umknąć i pozostał niezauważony. Jednak krasnoludy nie
miały tyle szczęścia; im dalej szły, tym bardziej nieznośny fałsz okropnej
pieśni ranił ich uszy. Wreszcie zostały doprowadzone przed oblicze ogromnej, obrzydliwej
kreatury, od której pochodziły dźwięki. Tak, król goblinów witał ich
niemiłosiernie zawodzącym głosem w swej własnej kompozycji.
- To nie pieśń, to abominacja! – wrzasnął
Balin, zniesmaczony całą sytuacją, podobnie jak reszta jego kompanów.
- Abominacja, mutacja, dewiacja… Wszystko tu
znajdziecie! – z radością odparł wielki goblin – To nasza specjalność! A poza
tym… Kto ośmielił się zakłócić nasz spokój?
- Ja się tym zajmę – spokojnie oznajmił Oin,
poklepując Thorina po ramieniu – Głośniej proszę, twoi chłopcy zgnietli mi
trąbkę!
- Zaraz zgniotę ci coś jeszcze! – wściekł
się król goblinów.
- Ja powiem! – wyrwał się Bofur – Szliśmy do
naszych krewniaków w Dunlandzie, i wtedy…
- Zamknąć się!!! Jeśli nie chcą mówić
prawdy, to ją wykrzyczą! Przynieście łamacz kości, zaczniemy od… najmłodszego –
goblin wskazał na Oriego. Thorin nie mógł pozwolić, by ktoś skrzywdził jego
pobratymców, więc wystąpił przed szereg, odsuwając od siebie innych. Goblin
popatrzył na niego ze zdziwieniem – No proszę… Wasza dostojność! Thorin, syn
Thraina, syna Throra, Król pod Górą! Och! Zapomniałbym! Ty nie masz już Góry! I
nie jesteś królem! Więc jesteś… tak naprawdę NIKIM.
Przywódca krasnoludów patrzył na wroga z
nienawiścią, ale dumnie. Kątem oka zobaczył, że paskudne stwory prowadzą przed
oblicze swego pana łamacz kości. Ale nie to przykuło jego uwagę… Tuż za okrutną
machiną gobliny prowadziły związaną i zakneblowaną postać. Thorin przyglądał
się jej z uwagą.
- Aby nie uwłaczać majestatowi waszej
królewskiej mości – kontynuował wielki goblin – Ani nie narażać bezpośrednio
królewskich towarzyszy, dam waszej wysokości ostatnią szansę. Popatrzcie, jak
działa nasza zabawka na tej niewinnej, ślicznej istocie… Będziecie mieli trochę
czasu na przemyślenia, czy powiedzieć mi, co was sprowadza do mego miasta…
Thorin bacznie obserwował tajemniczą postać.
Była już coraz bliżej i widział, że w jej oczach widnieje paniczny strach. Nie
wiedział, kto to jest; była zdecydowanie za niska jak na elfa i chyba też
człowieka, bezapelacyjnie nie była też krasnoludem ani żadnym plugawym orkiem
czy goblinem… Hobbit? Nie, widział w swoim życiu paru hobbitów i ich stopy nie
pozostawiały wątpliwości co do ich rasy. Kim więc była istota, którą gobliny
zamierzały torturować? Nie wiedział, ale nie mógł na to pozwolić.
- Czekaj! – krzyknął donośnym głosem, a
wokoło zaległa cisza – Nie wiem, co knujesz, ale nie skrzywdzisz jej. Chcesz
mnie? Będziesz mnie miał! Kili, Orkrist!
Siostrzeniec w mig pojął, co robić.
Odepchnął dwóch goblinów pilnujących ich broni i wydarł im miecz swego wuja, po
czym rzuciwszy go do niego, wraz z Dorim rozdali resztę, w czasie kiedy Nori,
Dwalin i Gloin odpychali nadbiegające zewsząd paskudne stworzenia. Thorin
szybkim ruchem wyjął z pochwy swój miecz, a gdy gobliny to ujrzały, cofnęły się
w przerażeniem.
- To Pogromca Goblinów! Siekacz! – rozległy
się wrzaski przerażonych kreatur – Zabić go!
Krasnoludy rzuciły się do walki. Wprawdzie
zdawały sobie sprawę z liczebnej przewagi wroga, ale wrodzona krasnoludzka duma
nie pozwalała im stać i dawać sobą pomiatać. Na wszystkie strony upadały
odcięte członki goblinich trupów, a Thorin podbiegł do łamacza kości i rozciął
więzy krępujące więźnia. W mig pojął, że to młoda, i niezwykle piękna kobieta.
Chwycił ją mocno w pasie i wyciągnął ze straszliwej maszyny.
- Bombur, trzymaj! – krzyknął, pchając ją w
kierunku grubego krasnoluda – Ja się zajmę tą przebrzydłą kupą tłuszczu.
W te słowa uderzył na króla goblinów. Siekł,
walił, ciął na oślep, czując ogromną nienawiść do tych podłych stworów. Co
chwila oglądał się za siebie, by sprawdzić, czy Bombur należycie chroni
uratowanego więźnia, i by upewnić się, że żadnemu z jego ludzi nie dzieje się
nic złego. W pewnym momencie powalił wielkiego goblina na ziemię i wskoczywszy
na niego, stanął na jego ogromnym brzuchu i z przeraźliwym wrzaskiem wbił
ostrze Orkrista prosto w jego serce.
- Jestem nikim? – powiedział twardo – To TY
jesteś NIKIM!!!
Zeskoczył z trupa i podbiegł do dziewczyny.
Odebrał ją od Bombura i odciągnął na bok.
- Jak ci na imię? – zapytał.
- Luthien – odparła drżąc – Panie…
- Więc uważaj, Luthien. Trzymaj się mnie
mocno. I poznaj moich siostrzeńców. Kili, Fili, odwrót! Idziecie pierwsi, przez
most, ja za wami, reszta za mną!
W tym momencie rozbłysło rażące,
wszechogarniające cały mrok światło. Krasnoludy poczuły ulgę, wiedziały co to
oznacza. A kiedy ich oczom ukazał się Gandalf, nie posiadały się z radości.
- Róbcie, co mówi król! – krzyknął
czarodziej – Gobliny są chwilowo oślepione, ale mamy mało czasu!
Rzucili się do ucieczki przez most. Kili co
chwilę odwracał się i strzelał z łuku do podnoszących się po ataku Gandalfa z
ziemi goblinów. Wszystko wskazywało na to, że po raz kolejny udało im się uciec
z opresji. Czarodziej doskonale wiedział, gdzie jest wyjście, i po jakimś
czasie mogli zaczerpnąć wreszcie świeżego powietrza. Schronili się w pobliskim
lesie. Gandalf od razu zaczął liczyć towarzyszy, i zauważył brak Bilba, jednak
w tym samym momencie hobbit znienacka pojawił się, utrzymując, iż nie mógł
nadążyć za krasnoludami i pozostał w tyle. Nikt nawet nie wiedział, że nie był
z nimi na mało przyjemnym spotkaniu z goblinami, a sam Baggins nie chciał
przyznawać się, że przypadkiem znalazł w otchłaniach magiczny pierścień, który
powodował że stawał się niewidzialny. Teraz jednak uwaga kompanii nie skupiała
się wyjątkowo na hobbicie, a na tajemniczej istocie, którą uwolnił Thorin z łap
goblinów…
- Widzę, że nasza kompania się powiększyła –
mruknął Gandalf – Kim jesteś? Jak masz na imię?
- Jestem Luthien, panie.
- Luthien… Znana jest w Śródziemiu legenda o
elfce Luthien, która była najpiękniejszą istotą na świecie – zaczął opowieść
czarodziej – Pewnego dnia spotkał ją Beren, syn Barahira. Zakochali się w
sobie… Beren poprosił Thingola, ojca Luthien, o rękę córki, a ten kazał mu
przynieść Silmaril z korony Morgotha. Luthien z ukochanym ruszyli w podróż, w
końcu Beren zdobył Silmaril, ale on sam zginął. Wtedy Luthien wybłagała u
Valarów powrót ukochanego w zamian za utratę swej nieśmiertelności. Jej związek
z Berenem zapoczątkował ród półelfów i mawiano, że potomstwo Luthien nigdy nie
wyginie…
- Jesteś… Jesteś z rodu półelfów? – Thorin
podejrzliwie patrzył na dziewczynę – Jesteś z rodu TEJ Luthien?
- Nie, panie.
- To kim właściwie jesteś!? Bo chyba nie
goblinem! Jesteś naszego wzrostu, więc elfem też nie możesz być!
- Jestem córką człowieka, panie. Nie
hobbitem czy krasnoludem, jak zapewne pomyśleliście patrząc na mój wzrost. Moja
rodzina była po prostu niska, więc i ja taka jestem.
- A skąd to imię? Elfickie imię u ludzi? –
zdziwił się Balin.
- Moi rodzice bardzo lubili tę legendę. Mama
lubiła romantyczne historie, pamiętam że kiedy miałam kilka lat, opowiadała mi
ją często. Podobno tata powiedział tuż po moim narodzeniu, że wyrosnę na tak
piękną kobietę, że każde inne imię nie będzie mnie godne – uśmiechnęła się
blado.
- I miał rację – westchnął Bilbo. Dopiero
teraz, w pełnym blasku słońca wszyscy mogli dostrzec jej olśniewającą urodę:
jasną, alabastrową cerę jak śnieg w zimie, długie, falowane włosy o barwie
jesiennych liści, duże, zielone oczy niczym wiosenna trawa, a nade wszystko –
cała jej uroda promieniała niczym jasne słońce latem. Filigranowa, szczupła,
zdawałoby się że jej talię można objąć dłońmi. Nawet wśród niezbyt wysokich
krasnoludów zdawała się być niczym drobna okruszyna. Wszyscy byli pod
wrażeniem, jednak najszybciej z niego otrząsnął się Thorin.
- Dlaczego mówisz o swoich rodzicach w
czasie przeszłym – zapytał.
- Nie żyją – odparła smutno – Ojca zabili
wargowie, kiedy był w podróży. Miałam wtedy piętnaście lat. Matka oszalała z
rozpaczy i zabiła się. Tak bardzo go kochała… Nie miałam rodzeństwa, wychowywał
mnie wujek.
- Nas też – uśmiechnął się Fili, podchodząc
do niej i obejmując ramieniem – Przykro nam z powodu twoich rodziców…
- To jeszcze nie tłumaczy, skąd wzięła się w
mieście goblinów – Thorin przerwał siostrzeńcowi – Może w końcu wyjaśnisz, co
się stało?
- Wujek prowadził mnie do dalszej rodziny,
do Rohanu. Mieliśmy tam zamieszkać, przynajmniej przez jakiś czas. Niestety…
Wybrał drogę przez góry. Gobliny zabiły go, a mnie… - zawiesiła głos i otarła
łzę z policzka – Resztę znacie.
- Ja nie znam – łagodnie powiedział Gandalf,
współczując młodej kobiecie z całego serca, a jednocześnie nic nie rozumiejąc z
całej sytuacji – Thorinie?
- Jak wiesz, wpadliśmy w łapska goblinów.
Chcieli nas torturować, żebyśmy zaczęli mówić, ale jako przykład chcieli dać ją
– krasnolud skinął głową w kierunku Luthien – Te ścierwa przestraszyły się
Orkrista. A potem daliśmy im nauczkę. W międzyczasie wyciągnąłem tę panienkę z
łamacza kości, zabiłem króla goblinów, a wtedy pojawiłeś się ty.
- Rozumiem – Gandalf pokiwał głową i
uśmiechnął się do Luthien – Co teraz? Nadal chcesz iść do Rohanu?
- Nie, panie. Nie znam tam nikogo. Wujek
mówił, że mieszka tam jego rodzina, ale ja jej nie znam, zresztą wujek nie był
pewien że ich tam zastanie. Prawdę mówiąc… Nie wiem, gdzie się podzieję…
- Cóż…
- Mój panie – Luthien padła przez Thorinem
na kolana – Dziękuję za uratowanie życia. Jeśli mogłabym się jakoś odwdzięczyć,
przysłużyć…
(w tym momencie zaczyna się historia prawdziwa
tej niezwykłej miłości :-) )
- Co zrobić? – zwrócił się do Gandalfa
przywódca krasnoludów – Nie miałem kłopotu, uratowałem kobietę. Nie zabiorę jej
ze sobą!
- Wykluczone – warknął Dwalin – ZERO bab na
naszej męskiej wyprawie!
- Ja tam bym nie miał nic przeciwko –
mruknął Kili.
- ZAMKNIJ SIĘ! – wrzasnęła chórem cała
drużyna.
- Gdzie ją odesłać? I, przede wszystkim,
jak? – zadumał się Balin.
- Może ja ją odprowadzę – zaproponował
nieśmiało Kili, ale znowu odpowiedziało mu gromkie:
- ZAMKNIJ SIĘ!
- Usiądźmy – powiedział Gandalf – I
pomyślmy.
Luthien z rosnącym zdziwieniem obserwowała,
jak trzynastu krasnoludów, czarodziej i hobbit siadają na trawie i popadają
jeden po drugim w zadumę. O co im chodzi? Czy była aż takim problemem, żeby
robić burzę mózgów i wojenne narady? Skoro tak, spokojnie mogła sobie pójść!
- Przepraszam, że przeszkadzam –
powiedziała – Może ja pójdę, oszczędzę panom kłopotu…
- ZAMK… - zaczął krzyczeć Dwalin, ale
uciszył go kuksaniec od brata – Proszę nie mówić, kiedy krasnolud się zastanawia,
młoda panno.
- Mam pomysł! – pisnął Kili, zgłaszając się
jak uczeń na lekcji. Thorin przewrócił oczami, ale pozwolił siostrzeńcowi mówić
– Gandalf zrobi czary mary, i przeniesie Luthien do Rivendell! A tam już się
nią pan Elrond zajmie. Pamiętacie, jakie imprezy tam robią? Jedzenie, muzyka,
Luthien się tam spodoba!
- Kili, bracie, naprawdę przestań myśleć –
poklepał go po plecach Fili – I mówić.
- Ciężka to sprawa – westchnął Gandalf –
Nie możemy puścić jej samej, ale…
- Bandyci! Mordercy! – rozległ się
przerażający krzyk – Mordują!!!