Notka: Autorem tego opowiadania jest Kate, która publikuje swoje opowieści na Wattpad. Prace Kate znajdziecie tutaj. Opowieść, "Książę z lawendowych pól" zainspirowana jest postacią Johna Standringa granego przez Richarda Armitage’a w serialu „Sparkhouse" polski tytuł ”Dom na wrzosowisku” i nie ma na celu naruszenia praw autorskich.
-----------------------------
Poprzednia, dwudziesta część tutaj.
Odkąd do Terrington zawitała moja
ciotka, miałam przeczucie, że wydarzy się coś więcej. Jej propozycja pracy była
zbyt nierealna i piękna, i wszystko układało się zbyt dobrze, żeby mogło tak
zostać. Nie myliłam się – już dzień po jej przyjeździe, gdy jedliśmy wraz z nią
obiad w moim domu, gdzie nas zaprosiła, do drzwi zapukała pani Jones. Otworzył
jej John.
- Czego pani od nas chce? –
warknął – Proszę wyjść i nie zbliżać się do naszego domu!
- Kochany, wysłuchaj mnie! –
kobieta niespodziewanie zalała się łzami – Miejcie litość dla mojego dziecka!
Przez was musi się ukrywać, wyjechała w świat, zostawiła dzieci, a do mnie
policja ciągle przychodzi!
- Litość? Pani raczy żartować! –
John wybuchnął, widziałam po nim że jest niesamowicie wściekły – Sarah chciała
skrzywdzić moją narzeczoną, groziła jej i została przyłapana przy naszym domu z
ostrym narzędziem! Mało pani!? Śmie pani przychodzić i mówić, że to przez nas!?
- Litości! Ona zrozumiała, na
wie, że źle zrobiła, wie że tak nie wolno i musi przeprosić.
- Przeprosi w sądzie – wtrąciłam
się – Proszę dać nam spokój.
- Zaraz, Katie, to ta wiejska
latawica? – zaciekawiła się ciotka – Ta, co to chciała twojego Johna do łóżka
zaciągnąć?
- Tak, ciociu, i matka tej… Tej,
która mnie nęka.
- Podejdź no, diablico! Nie
wstydź ci nachodzić te biedne dzieci? Wstydu nie masz, wieśniaczko!
- Nie z tobą rozmawiam,
lafiryndo! – odgryzła się Jones.
- JA lafiryndą!? – oburzyła się
Josephine – JA!? TYLKO moja bratowa ma prawo mnie tak nazywać!
- Lafirynda! Pusta, stara torba!
- Proszę się wynosić! – wrzasnął
John – Albo i do pani wezwę policję!
- Zlituj się! – kobieta padła na
kolana i złapała go za ręce – Nie wytrzymam tego! Nie rób mi więcej krzywdy!
- Nazwała mnie pustą lafiryndą! –
krzyknęła Josephine, chwytając panią Jones za włosy – Starą torbą! Zabiję ją!
Obie kobiety rzuciły się na
siebie, szarpiąc się i krzycząc przeróżne wulgarne określenia. Ciotka pchnęła
Jones na podłogę i uklękła przy niej, chwytając ją za poły płaszcza i szarpiąc.
- Kryminalistki! Ty i twoja
córka! Patologia!
- Puść mnie, głupia babo!
- Przeproś mnie, ladacznico!
- Nigdy!
- Radzę pani posłuchać –
powiedział John – Ciocia nie żartuje.
- Prze… przepraszam! – ryknęła
upokorzona Jones – Wystarczy!?
- Puszczalska krowa! – ciotka
szarpnęła nią ostatni raz i podniosła się z podłogi.
- O ty…
- Proszę liczyć się ze słowami! –
zastrzegłam – I niech pani już wyjdzie, proszę.
- Miej litość – kobieta spojrzała
na mnie błagalnym wzrokiem, gdy John prowadził roztrzęsioną ciotkę do kuchni –
My bez Sarah bardzo cierpimy, dzieci płaczą po nocach…
- Proszę pani, Sarah mnie
skrzywdziła, myśli pani że ja nie cierpię? Ja boję się wyjść sama z domu, bo
wiem że ktoś może mnie zaatakować!
- Ona już tego nie zrobi,
przysięgam. Tylko wycofaj to oskarżenia. Nie niszcz jej życia…
- Ona SAMA je sobie zniszczyła!
Nie widzi pani, co się stało z pani córką? Stoczyła się na samo dno, a teraz
próbuje jeszcze mnie zniszczyć życie! Ja mam jej pomóc?
- Pomyśl o jej dzieciach…
- A pani niech o mnie pomyśli! –
krzyknęłam, wytrącona z równowagi – Straciłam moje dziecko, a Sarah rozpowiadała
po całej wsi, że je usunęłam, by wzbudzić litość. To najgorsza podłość!
- Ona żałuje, naprawdę! –
lamentowała pani Jones – Proszę, zapomnij o tym i daruj jej!
- Niech pani wyjdzie.
- Ulituj się!
- Proszę wyjść, to może nad tym
pomyślę.
- Dziękuję, dziękuję! – Jones
otworzyła oczy szeroko ze zdumienia – Niech ci Bóg to wynagrodzi! Niech ci
ześle zdrowe dzieci!
Popatrzyłam na nią z
niedowierzaniem. Jak w tej sytuacji śmiała życzyć mi zdrowych dzieci!? Trzeba
mieć tupet! Albo zupełną pustkę w głowie, o co najbardziej mogłam posądzać tę
kobietę.
- Proszę opuścić nasz dom! –
zagrzmiał John, wchodząc do pokoju.
- Ladacznica i kryminalistka! –
fuknęła jeszcze Josephine – Trzymaj się od mojej bratanicy z daleka!
Jones posłała mi jeszcze błagalne
spojrzenie i wyszła z mojego domu. John bez słowa przytulił mnie, mocno
przyciskając do siebie. Nie, nie bałam się. Ale czułam się źle. Nie powinno mi
być żal żadnej z nich, ale było. Byłam skłonna wycofać oskarżenie.
- Nawet o tym nie myśl! –
zastrzegł John, jakby przewidując moje myśli.
- Nie wiem…
- Zabraniam ci! – poparła go
ciotka – Nie ma mowy, nie wycofasz oskarżenia!
- Słuchaj cioci!
- A ty co? Od kiedy tak się z nią
zgadzasz? – zapytałam, zdumiona ich jednomyślnością.
- Kiedy na względzie jest twoje
dobro, zawsze się z nią zgadzam! Nie możesz wycofać oskarżenia!
- Ale… John, jaki to ma sens?
Złapią ją, zamkną, dzieci będą bez matki…
- Uwierz, że to będzie z
korzyścią dla nich. Przy takiej matce…
- Nie wiem, John. Zaskoczyła
mnie. Po co robić jej większy problem? Już i tak ma wyrok w zawieszeniu, dzieci są pod nadzorem kuratora. Teraz
dojdzie więzienie… Może naprawdę się zmieniła?
- Katie, masz za dobre serduszko –
John pocałował mnie delikatnie w czoło – Przestań o tym myśleć. Nic nie
zmienimy, oskarżenie zostaje.
- Chcę to jeszcze przemyśleć.
- Katie, te kryminalistki nie
mają skrupułów – odezwała się ciotka – Wycofasz oskarżenie, i te uśmiechy i
błagalne spojrzenia znikną z ich dwulicowych twarzy.
- A jeśli nie?
- Ciociu, przejdę się z Katie na
spacer – oznajmił John – Czy Vincent przyjeżdża dziś?
- Powinien być za godzinę,
skarbie.
- W takim razie wpadniemy za
godzinę, przywitać się.
John wyciągnął mnie z domu i
poszliśmy w stronę jeziora. Było dość ładnie, chłodno, choć słonecznie. Dużo
rozmawialiśmy, i jakimś cudem zdołałam przekonać Johna, by jednak wycofać
oskarżenie, choć John zapowiedział, że trzej muszkieterowie Terrington: Colin,
Pierce i George, będą nadal niezobowiązująco krążyć w pobliżu. Nie mogłam się
sprzeciwić, ale tylko dzięki temu John zgodził się zawieźć mnie na komisariat.
Policjant bardzo zdziwił się, że podjęłam taką decyzję, ale wyjaśniłam mu moje
motywy, i chyba zrozumiał. Zapowiedział jednak, że i tak będą mieli Sarah na
oku. Kiedy wróciliśmy do domu, przed domem czekała na nas pani Jones z trójką
swoich wnucząt. John zdenerwował się na jej widok i chyba już chciał coś
krzyknąć, ale powstrzymałam go.
- Spokojnie, ja to załatwię –
powiedziałam, po czym zwróciłam się do Jones – Może pani iść do domu, wycofałam
oskarżenie.
- Niech ci Bóg wynagrodzi,
złociutka! Niech ci ześle piękne dzieci – powtórzyła po raz kolejny te słowa,
które brzmiały dla mnie okropnie. Czułam, jakby chciała wbić mi nóż w plecy.
Mocniej ścisnęłam dłoń Johna.
- Jak pani śmie w ogóle tak
mówić! – krzyknął – Proszę się wynosić i tu nie wracać! Zawsze możemy jeszcze
raz złożyć doniesienie!
- Ja z dobrego serca…
- Trzeba jeszcze mieć to serce!
Proszę nas zostawić!
Kobieta posłuchała go i
natychmiast odeszła. Patrzyliśmy jeszcze przez chwilę, jak znika wraz z dziećmi
za rogiem. Przeszedł mnie dziwny dreszcz.
- Nie bój się, nic ci nie zrobi –
powiedział spokojnie John – Ja ci to obiecuję.
- Będziesz przy mnie?
- No jasne, nigdzie się nie
wybieram. Zresztą jutro sobota, więc nie idę do Freemanów. Pamiętasz, że
przyjeżdża do nich William?
- Tak, pamiętam. To miłe, że
przyjeżdża do dziadków w soboty, by im pomóc i przy okazji odciążyć ciebie.
- Naprawdę sporo się nauczył,
jeśli chodzi o pracę na gospodarce.
- A my? Co będziemy robić jutro?
- Będziemy tresować Śnieżkę. Musisz
mieć dobrą, stuprocentową ochronę. Jeśli jutro nie nauczy się gryźć na komendę,
zwolnię ją i zawieszę jej posiłki do odwołania!
- Kochanie, to MÓJ pies –
podkreśliłam – Nie pozwolę na to!
- Nie kłóć się ze mną choć raz i
przestań tak ostentacyjnie mieć swoje zdanie!
- Mam być cicha i uległa?
- Czasem by się przydało –
uśmiechnął się ironicznie.
- Cóż… Muszę to przemyśleć.
Weszliśmy do domu, gdzie czekała
na nas stęskniona i zniecierpliwiona Śnieżka. Spędziliśmy na zabawie z nią
sporo czasu, a potem całą trójką przygotowaliśmy się na kolację u Josephine.
Vincent okazał się być przemiłym, szarmanckim starszym panem, równie
wyluzowanym i wyzwolonym co moja ciotka, ale nieporównywalnie bardziej
powściągliwym w wyrażaniu tego. Przedstawił cały plan działania co do
stworzenia lokalnego oddziału redakcji, który bardzo mi się spodobał. Był
naprawdę dobrym człowiekiem – któż inny pomógłby całkowicie obcej osobie tak
zupełnie bezinteresownie? A on tak cieszył się, że nas poznał, i że może mi
pomóc, a poza tym będziemy sąsiadami. Vincent powiedział, że za tydzień ich dom
będzie gotowy, a do tego czasu mieli mieszkać w moim domu. Nie przeszkadzało mi
to w ogóle, bo u Johna, mimo że skromniej, było niesamowicie przytulnie. Kiedy
wróciliśmy do domu po kolacji z Josephine i Vincentem, John został jeszcze na
chwilę ze Śnieżką na zewnątrz, a ja z ciekawości poszłam na górę. Był tam jeden
pokój i niewielki stryszek. John nigdy nie wprowadzał mnie tam, a i ja nie
chciałam chodzić tam sama, byłam jednak niezmiernie ciekawa, co się tam kryje.
Weszłam do pokoju. Wyglądał jak pokój nastoletniego chłopca, na ścianach
wisiały jeszcze jakieś plakaty, przy nich stały meble, nieduże łóżko, ale cały
środek pomieszczenia zawalony był kartonami i skrzyniami z pamiątkami,
gdzieniegdzie walały się też narzędzia, stare gazety i różne sprzęty, jak na
przykład stare żyrandole czy trzy zwinięte w rulon dywany. Usiadłam na
zakurzonej podłodze przy jednej ze skrzyń i wyjęłam album ze zdjęciami.
Otworzyłam go i powoli przeglądałam. Na zdjęciach widniała przepiękna, młoda
kobieta w skromnej sukni ślubnej, a przy niej niesamowicie przystojny mężczyzna
o znajomej twarzy, bardzo podobnej do Johna. Na rękach trzymali dziecko, mogło
mieć około roczku. Wpatrywałam się w to zdjęcie jak urzeczona, ludzie na nim
byli naprawdę piękni, zarówno on, jak i ona, a dzieciątko było prześliczne.
Czyżby to był John? A może nasz synek wyglądałby tak samo… Za rok trzymałabym
takiego ślicznego brzdąca na rękach.
- Katie! – usłyszałam, i
wzdrygnęłam się ze strachu. Drzwi otworzyły się z rozmachem – Kate…? Co ty tu
robisz?
- Ja nic, tylko… Patrzę sobie.
- Pokaż, co tu masz – John usiadł
obok mnie i wyjął z moich dłoni album. Otworzył szeroko oczy, ale wyraźnie
posmutniał – Moja mama… Była piękna.
- Przepiękna – przytaknęłam – A
to? Twój tata?
- Tak, w dniu ślubu… Pobrali się
w dniu moich pierwszych urodzin – uśmiechnął się blado – W ogóle nie chcieli
tego robić, ale rodzina namówiła ich, mówiąc że lepiej dla mnie będzie, bym
wychował się w „normalnej” rodzinie.
- To znaczy, że… Przepraszam,
John, ale czy oni nie kochali się?
- Oczywiście, że się kochali. Nie
znałem innych ludzi na świecie, którzy kochaliby się aż tak mocno i
niesamowicie, jak moi rodzice. Ale nie uważali, żeby ślub był im do czegoś
potrzebny. Mama zawsze mówiła mi, że nie mam robić tego, co wypada, ale to co
każe mi serce, że jestem tak wspaniałym chłopcem, że zasługuję na kobietę –
anioła, i nie mam dać się zwieść byle komu, ani tym bardziej siłą zaciągnąć
przed ołtarz.
- Była bardzo mądrą kobietą.
- Tak, niewątpliwie. Tylko że po
ich śmierci, kiedy mieszkałem z dziadkiem… Dziadek zawsze powtarzał, że
najważniejsze, to znaleźć porządną żonę. Kochałem go, szanowałem, i wielu
rzeczy mnie nauczył, jestem i będę mu wdzięczny do końca życia za to, co dla
mnie robił, ale… Przez niego zacząłem patrzeć na świat, na kobiety, bardziej
praktycznie. Jednowymiarowo. Czarno – biało. Dopiero, gdy pojawiłaś się ty,
pewnej nocy przyśniła mi się moja mama, przyśniła mi się, mówiąc że…
- Co, kochanie? – pytałam, mocno
zaintrygowana – Co mówiła?
- Powtórzyła to o aniołach, że
mam słuchać serca, a przecież tego samego dnia spotkaliśmy się przed kościołem.
- Myślisz, że to znak?
- Nie mówiłem ci tego wcześniej,
bo bałem się, że mnie wyśmiejesz.
- Ja miałabym cię wyśmiać? John!
- Nie wiem, Katie, nie wierzę w
znaki, ale… Muszę ci się przyznać. Gdyby tej nocy nie przyśniła mi się mama,
chyba do tej pory bym przed tobą uciekał – roześmiał się cicho – Ale prawda
jest taka, że dziadek, chcąc dla mnie dobrze, sprawił że zgubiłem gdzieś wszystko,
co wpajała mi mama. Ty mi o tym przypomniałaś. Pomyślałem sobie niedawno, jak
to dobrze mieć takiego stukniętego anioła…
- To, jak rozumiem, jest
komplement.
- Mama powiedziałaby ci to samo.
Pokochałaby cię jak własną córkę. Marzyła o takiej właśnie dziewczynie dla
mnie.
- Takiej, czyli…
- Radosnej, otwartej, trochę
szalonej, z ogromnym sercem. Chciała, żebym miał taką kobietę, jaką ona sama
była, i to się spełniło.
- Twoja mama taka była? Nie
wierzę! – krzyknęłam, zaskoczona – Myślałam, ze twoi rodzice byli tacy, jak ty:
cisi, spokojni…
- Tato taki był. A mama zdobyła
go powoli tak, jak ty mnie. Choć w tamtych czasach to raczej nie dziewczęta
zdobywały chłopców, ale ona robiła to z taką finezją, że nikt nie domyślał się,
że to ona poczyniła pierwsze kroki. Ty mogłaś sobie pozwolić na wtargnięcie
niczym huragan – John przytulił mnie delikatnie – Ale tak, jesteś podobna do
mojej mamy. Może dlatego tak cię kocham, bo skądś już to znam.
- I mówiłeś kiedyś, że gotuję jak
ona…
- Widzisz? A na samym początku
ludzie zastanawiali się, jakim cudem jesteśmy razem. Jednam mam powody, by cię
kochać!
- Jesteś okropny, myślałam że
kochasz mnie ot tak!
- No jasne, słoneczko, tak tylko
żartuję. Wiesz, że tak jest.
- Wiem, wiem… - spojrzałam w jego
cudne, błękitne oczy i przejechałam powoli dłonią po jego skroni, brodzie, i
położyłam rękę na jego ramieniu – John, dlaczego nigdy nie mówiłeś mi nic o
swojej przeszłości? O rodzinie? Nie pokazywałeś mi zdjęć?
- Nie wiedziałem, że może cię to
zainteresować – spuścił wzrok. Och, mój słodki, nieśmiały facet powrócił…
- Wiesz, że interesuje mnie
wszystko, co z tobą związane. Nie znałam twoich rodziców prawie wcale, kiedy
żyli, byłam jeszcze mała. Pamiętam tylko, jak kiedyś mając pięć lat… Nie,
miałam cztery lata! To dziwne, bo nie pamiętam zdarzeń z tego okresu, a to
utkwiło mi w pamięci… Uciekłam z domu, goniąc mojego króliczka, który zwiał z
klatki. Rozpłakałam się w końcu pod waszym domem, a twoja mama wyszła do mnie,
przytuliła mnie, dała mi czekoladę i zaniosła do domu, rozśmieszając po drodze.
Pamiętam jak przez mgłę, że była strasznie chuda, wyniszczona przez chorobę,
ale miała piękne oczy i cały czas się śmiała…
- Potem mój tata zmuszał mnie,
żebym poszedł z nim szukać tego przeklętego królika – zaśmiał się John – Nie chciałem,
ale zmusił mnie. Pół Terrington szukało tego zwierzaka, aż w końcu okazało się,
że pokicał aż do konfesjonału w kościele.
- I biedaczek umarł po miesiącu.
- Strasznie wyłaś przez kilka
dni, jak syrena strażacka! Pytałem mamy, czy nie może pójść cię uciszyć i
rozbawić, bo miałem dość tego zawodzenia. Kopałem ogródek i słyszałem twój
płacz. Powiedziała mi wtedy, że nie może, bo po stracie bliskiej osoby, czy
nawet zwierzątka, każdy ma prawo do żałoby i smutku, i że sam się o tym
niedługo przekonam… Krótko po tym zmarła.
W oczach Johna zalśniły łzy. Nie
wstydził się ich, patrzył na mnie, jakby oczekując akceptacji i zrozumienia.
Spojrzał w album i przejechał palcami po zdjęciu swoich rodziców. Boże, jak
strasznie było mi go żal… Wiem, to dorosły facet, jego rodzice nie żyli już od
ponad piętnastu lat, ale to nadal musiało być dla niego trudne. Otworzył się
przede mną tak bardzo, pokazał mi już chyba wszystkie swoje uczucia, pokazał
słabość – nie mógł już chyba bardziej okazać mi swojego zaufania do mnie.
Wyciągnęłam z kieszeni chusteczkę i delikatnie otarłam jego łzy.
- A potem… - kontynuował – Potem
dokuczali mi jeszcze bardziej. Mimo tego, że zmarła moja mama. Nie mieli
hamulców. Może nie zdawali sobie sprawy, jak to jest stracić rodzica. Jaki to
ból i pustka w sercu zaledwie czternastoletniego chłopca… Wiesz, ile razy
miałem do niej pretensje, że nie ma jej obok? Że zostawiła mnie samego na
pastwę losu i tych hien? A potem tato poszedł do niej, jak tłumaczył mi
dziadek, a ja miałem pretensje do obojga. Ale tylko w duszy, nigdy nie
powiedziałem tego głośno. Bałem się, że dziadek nie byłby zadowolony, że tak
myślę.
- John, twoja mama zawsze przy
tobie była. Wiesz o tym. Dzięki niej przetrwałeś. Teraz też jest przy tobie,
jest tu obok nas – uśmiechnęłam się pokrzepiająco – I może naprawdę już mnie
polubiła. Myślę, że gdyby było inaczej, już dawno straszyłaby mnie po nocach.
Kochanie, chciałabym żebyśmy uporządkowali te rzeczy. Niepotrzebnie trzymasz te
wszystkie piękne pamiątki tu, pośród tych wszystkich śmieci. Powinieneś mieć te
albumy zawsze blisko.
- Dziękuję ci. Nie wiem, co bym
bez ciebie zrobił…
- Ale ja wiem. Nadal byłbyś tym
wspaniałym chłopakiem, którym zawsze byłeś.
- Nie, Katie. Ty mnie zmieniłaś.
- Przestań. Ja nie miałam nic do
rzeczy. To ty się zmieniłeś sam z siebie, ja mogłam jedynie coś ci
podpowiedzieć… Ale gdybyś nie chciał, nic byś nie zmienił. A tak, stałeś się
dojrzałym, pewnym siebie mężczyzną, mądrym, rozsądnym, opiekuńczym, troskliwym…
- Bo miałem ciebie – oznajmił
twardo – Bez tego… Ja nie chcę nawet myśleć, co by było, gdybyś się nie
pojawiła. A teraz… Teraz wiem, że stałem się takim mężczyzną, jakiego chciała
wychować moja mama.
- Dla mnie w każdym wcieleniu
byłbyś idealny…
Lekko musnęłam jego usta swoimi,
i dotknęłam swoim nosem do jego nosa. Taki prosty gest, ale uwielbiałam to, był
tak magicznie… John objął mnie w pasie i przysunął do siebie, a w tym czasie
usłyszeliśmy na schodach za nami szybkie kroki psich łapek.
- Królewna Śnieżka zgłodniała –
powiedział John – A ty?
- A ja… niekoniecznie – odparłam
– Mam za to ochotę na coś innego…
- A na co?
- Najpierw rozpal w piecu, kotku.
Teraz jest zdecydowanie za zimno, żebym się rozbierała…
Popatrzył na mnie dzikim wzrokiem
i podniósł do góry. Zazdrosna Śnieżka skakała mu na nogi, gdy znosił mnie na
dół po schodach. Nie posłuchał mnie jednak i gdy tylko delikatnie posadził mnie
na stole, zamknęłam oczy, poczułam jego palce, odchylające spódnicę, zdejmujące
rajstopy, bieliznę, a potem… Potem czułam jego samego, i zakręciło mi się w głowie.
***
Czekając, aż John wróci z pracy,
zawsze próbowałam rozplanować resztę dnia, wymyślić coś ciekawego, coś
wyjątkowego, co zaskoczy Johna i ucieszy nas oboje. Niestety, a może i stety,
John najczęściej obracał moje misterne plany wniwecz, bo kiedy wchodził prężnym
krokiem do domu, przyciągał mnie jedną ręką i całował tak gorąco na powitanie,
już miał swoje plany. Był zdecydowany i zdeterminowany, a przy tym całkowicie
mnie zdominował. Co prawda miałam swoje sztuczki i sposoby na to, by go
rozmiękczyć i przeciągnąć na moją stronę, ale musiałam przyznać, że jego wizje
i plany były zawsze trafione. I uwielbiałam jego władczość. Tak, John zmienił
się, z cichego chłopca zmienił się w panującego mężczyznę, a to w jego
wykonaniu było tak niemożliwie podniecające… Oczywiście nigdy mnie do niczego
nie zmuszał, ale samo jego roziskrzone spojrzenie powodowało, że w ciemno
ulegałam i zgadzałam się na wszystko. Kiedy ja planowałam romantyczny spacer w
blasku gwiazd, on stwierdzał, że właśnie kupił wino i zamierza je ze mną wypić
w wannie, a gdy ja chciałam zrobić kolację przy świecach, John kazał narzucać
mi kurtkę i biegliśmy jak szaleni do lasu lub nad jezioro, nad którym tak
cudownie kochaliśmy się jednego sierpniowego wieczora. Kiedyś, mimo że
temperatura ledwie sięgała pięciu stopni, John zapragnął powtórki, która była…
paradoksalnie bardzo gorącym doznaniem. Ale nie zawsze John stawiał na swoim,
czasem tak zawzięcie kłóciliśmy się, czyją wizję zrealizować, że kłótnia
kończyła się, standardowo, w łóżku. Czyli i tak pozytywnie. Bywały dni, że
wracał całkowicie potulny i mogłam zrobić z nim, co tylko mi się zamarzyło, a
innego dnia to on okręcał mnie sobie wokół palca. Nasze wspólne życie było jak
bajka, zbyt piękne. Do pewnego czasu…
- Kate! – będąc w kuchni
usłyszałam ten cudowny głos – Gdzie jesteś?
- Tam gdzie wszystkie kury domowe
Terrington – mruknęłam – Podać ci kapcie, gazetę, zdjąć ci kurtkę, rozmasować
kark, podać piwo z lodówki?
- Przede wszystkim przestań kłapać
dziobem, moja ty kurko.
- Chyba kwoko!
- Po prostu się zamknij –
uśmiechnął się rozbrajająco, wchodząc do kuchni – Co dziś robimy?
- Jak ty do mnie mówisz!?
- Pytam po prostu, co robimy, czy
to coś złego…?
- Chodzi mi o pierwszą czę…
- Zamknij dzióbek – pocałował
mnie mocno i spojrzał prosto w oczy, aż zadrżałam – Znowu jadłaś tort
czekoladowy!
- Skąd wiesz!?
- Bo miałaś odrobinę kremu w
kąciku ust, sierotko!
- Liczysz mi kalorie?
- Po prostu ci zazdroszczę. To co
dziś robimy?
- A dlaczego nagle pytasz? Gdzie
twoje genialne pomysły?
- Pomyślałem, że dam ci dziś
wolną rękę. Może będziesz miała ochotę mnie pomasować tu… i tam… i trochę niżej
– John położył moją dłoń na swojej piersi i zsuwał ją powoli w dół – Albo po
prostu obejrzymy „Spooks” i wypijemy po piwku.
- Wolę „Rozważną i romantyczną”.
- Żadnego Hugh Granta w MOIM
domu! Robią ci się maślane oczka i…
- Przestań mi ciągle to insynuować!
Grant w ogóle mi się nie podoba!
- To chciałem usłyszeć –
wyszczerzył się radośnie – Kochanie, tak na poważnie, to chciałem ci coś
zaproponować. Może poszlibyśmy dziś pomóc Vincentowi? Z tego, co wczoraj mówił,
maluje dziś salon, a to duży metraż, facet ma swoje lata, i… Co nam szkodzi?
Pomożemy mu, ciotka szybciej opuści twój dom, same plusy.
- Że też wcześniej o tym nie
pomyślałam! Oczywiście, że tak! Ale czy ty nie jesteś zbyt zmęczony?
- Skarbie, latem bywałem u
Freemana dłużej, i praca była cięższa, a mimo to dawałem radę po powrocie nawet
uprawiać z tobą seks, co jest baaaardzo ciężką robotą…
- Sugerujesz, że leżę jak kłoda a
ty musisz odwalać wszystko za dwoje!?
- Sugeruję, że jesteś bardzo
wymagającą partnerką, i muszę starać się dwa razy bardziej by cię zadowolić…
- Och, John… - kolana znowu mi
zmiękły pod wpływem jego uwodzicielskiego spojrzenia – Wiesz, że wystarczy mi
twój wzrok, niczego więcej nie potrzebuję…
- Naprawdę niczego? – zapytał
sugestywnie.
- No… Prawie niczego –
roześmiałam się – John, zaczynasz mnie zawstydzać, a to niedobrze! Chodźmy do
Vincenta!
- Kobieto, a mój obiad?!
No tak, na śmierć zapomniałam…
Śmiejąc się w głos, nałożyłam mu na talerz jedzenie, i poszłam przygotować się
do pracy. Szukałam w jego szafie koszuli, którą mogłabym założyć do malowania,
kiedy nagle rozległo się pukanie.
- Otworzę! – krzyknęłam do niego,
i mruknęłam do siebie – Kogo diabli niosą…
Nacisnęłam klamkę i… cofnęłam
się. Nie wierzyłam własnym oczom. To ona… Kobieta, która…
- Jest John? – powiedziała,
niewzruszona moim widokiem – Mogę?
Rozumiem, że ten nieszczęsny psiak nie dostał jedzenia, póki John i Katie nie skończyli? :D
OdpowiedzUsuńHmm, Carol wróciła... tak? ;))
Jeannette
Pocieszę Cię - psiak jadł już u ciotki, więc nie jest źle :)
UsuńCzy Carol? No nie bardzo mogę powiedzieć, kto to będzie, okaże się za tydzień.
Ależ ja Cię nie proszę, żebyś mówiła, nic nie mów ;). To było pytanie retoryczne.
UsuńUff, cieszę się, że psina głodna nie chodzi ;). To w takim razie niedługo zrobią się nam 2 Śnieżki, skoro ma 2 domy i 2 pełne miseczki :))
Jeannette
Śnieżka niedługo urośnie do całkiem słusznych rozmiarów i te 2 pełne miseczki to wcale nie będzie tak dużo :) Ta rasa dochodzi do ponad 50 kilogramów, więc dobrze, że ciotka ją dokarmia.
UsuńWiem, jak wyglądają owczarki podhalańskie ;). Ja mam za płotem 60 kg bestyjkę i widzę jej miskę, także... powiedzmy, że mam pojęcie o psach i ich możliwościach ;)
UsuńJeannette
Dobra, żeby nikomu nie myliły się nicki, to postanawiam pisać z anonima :D
OdpowiedzUsuń[Sara]
Rozdział bardzo mi się podobał. Jakieś dziwne mi się wydawało zachowanie pani Jones. A może to tylko moje odczucia. A może szykuje się coś więcej, chociaż prawdopodobnie Katie będzie miała teraz o dwa razy więcej problemów, bo zaczynam się domyślać, która przemiła osoba stała po drugiej stronie drzwi na końcu rozdziału. Oj będzie, będzie się działo. A przynajmniej mam taką cichutką nadzieję :D
"Niech ci ześle zdrowe dzieci!" - Myślałam, że będzie "Niech ci Bóg w dzieciach wynagrodzi", ale Twoja wersja wydaje mi się bardziej bolesna :D
Rozdział bardzo fajny ;)
Smutna ta historia Johna - smutno się zrobiło. A ciekawa jestem, jak to by było, gdyby mama Johna raz odwiedziła naszą bohaterkę we śnie.
Zachowanie pani Jones rzeczywiście, miało być nieco dziwne. W końcu nie co dzień chodzi się po domach i prosi sąsiadów o litość nad córką.
UsuńMogę też zapewnić, że zadzieje się w przyszłym rozdziale :)
I dzięki za sugestię odnośnie mamy Johna - myślę, że wspomnę o niej jeszcze kiedyś. John był z nią mocno związany, więc siłą rzeczy powinna się pojawiać.
A już myślałam, że będę mogła w spokoju doczytać do końca i nie zastanawiać się, co znowu za przeszkody szykujesz dla bohaterów. :) TA kobieta ... nie mów, że to TA, o której myślę. :)
OdpowiedzUsuńPomysł z opisaniem przeszłości John'a podoba mi się. Jakoś wcześniej nie pomyślałam, że oni przecież musieli się znać jako dzieci, choćby z widzenia, skoro mieszkali w tej samej małej miejscowości.
Dodam jeszcze, że wizja "trzech muszkieterów" w strojach ze stosownej epoki mocno mnie rozśmieszyła i całkowicie zgadzam się z John'em w kwestii Hugh Granta. Nie ma dla niego miejsca!:)
Nie wiem, co masz na myśli, mówiąc TA, więc nic Ci nie odpowiem :)
UsuńPrzyznam Ci się, że mnie też to, że John i Kate musieli się znać od małego, przyszło dopiero niedawno. A przecież to takie oczywiste :) Jak widać, John ma z małą Kate niezbyt przyjemne wspomnienia, a popatrz jak to się zmieniło kiedy oboje dorośli. Wtedy chciał ją uciszyć, a teraz przyznaje że lubi, kiedy Katie gada i gada, nawet jeśli są to głupoty, i nie chce jej uciszać (w pewnych sytuacjach uciszanie jest nawet niewskazane, jak dobrze wiesz :)
A trzej muszkieterowie... Zostaną już do końca, nie pozbędę się ich tak szybko :)
Dobrze, nie mów. Poczekam grzecznie do przyszłego tygodnia, ale podobnie jak Jeanette, sądzę, że to Carol wróciła.
UsuńŻe ona wróci to było pewne ,pytanie było tylko kiedy , przecież Kate nie oszczędzi nam , a właściwie bohaterce niczego co mogłoby nieźle wstrząsnąć .
UsuńStrasznie Kate uśpiłaś moją czujność , czytałam , miód po sercu się rozpływał
no i to pukanie.
Mam nadzieję , że cioteczka z panią Jones zapewnią nam jeszcze trochę emocji .
A może napuścić cioteczkę na tą ... co przyszła. Błagam tylko niech John zachowa się jak porządny facet .
Czy John zachowa się jak porządny facet... A czy mogę nie odpowiadać i pominąć to milczeniem? Bo mam z nim problem, i z jego, że tak powiem, męskością (nie, NIE w TYM znaczeniu :). Na pewno będziesz chciała nim potrząsnąć za tydzień, ale dla równowagi - Katie pewnie też.
UsuńKate, trzeba było mówić wcześniej, bo ja już od dawna się zastanawiałam, na ile oni się pamiętają z dzieciństwa ;)
UsuńA ja uważam i zawsze uważałam, że Carol powinna się pojawić, jako taka klamra spinająca to wszystko (ale oczywiście nie wiem, czy się pojawi ;))
Jeannette
No nie, jasne, nikt nie wie CO TO ZA BABA za drzwiami :)
UsuńAle masz rację, Jeannette, bez Carol to nie byłoby to. Musi się w pewnym momencie pojawić.
No to mnie wystraszyłaś .
UsuńBasia
Basiu, a ja myślę, że Katie pokaże Carol, gdzie jej miejsce. :) Bardziej boję się tego, czy John nie pogubi się w tym wszystkim. Oby zachował się jak facet!
UsuńO to mi właśnie chodzi czy John wytrzyma presję .
UsuńBasia
Teraz to mi zabiłyście ćwieka, bo zdałam sobie sprawę że tak naprawdę nie wiem, kto w tej sytuacji ostatecznie zachowa się jak facet. Trzeba mieć tylko dla Johna sporą dawkę wyrozumiałości, bo przecież ta kobieta jest dla niego równoznaczna z traumą, więc może nie być mu łatwo tak po prostu sobie z nią poradzić.
UsuńUjmę to tak , dobrze by było gdyby John nie zranił Kate, a reszta nie ma znaczenia .
UsuńBasia
I dlatego powinna w najlepszym wypadku wrócić skąd przyszła! Niech zostawi John'a w spokoju! Dosyć już namieszała. Wiem, że Carol miała straszne dzieciństwo, próbuję to zrozumieć, ale krzywdzenia John'a z powodu tego pajaca Andrew, nie mogę jej wybaczyć. Zwyczajnie nie mogę.
UsuńA ja na przykład w mojej prywatnej wersji uznałam, że Carol będzie pozytywną postacią, albo raczej neutralną. No bo niby co w niej jest takiego złego? Jest ździebko niezrównoważona, owszem, ma problemy z emocjami i z samą sobą, ale co z tego? Moim zdaniem, gdyby serial skończył się tak, jak się skończył, ale Andrew by żył, to byłoby to kwestią czasu, kiedy ona by do niego poszła. I niewykluczone, że razem by uciekli. I to nie byłoby ok w stosunku do Johna, to jasne. Natomiast układ, jaki zaproponowała Johnowi nie jest sam w sobie jakoś strasznie zły. A może raczej powinnam powiedzieć: nie byłby, gdyby nie jej uczucie do Andrew. Był niemoralny, owszem, ale ona przecież nie obiecywała Johnowi miłości po grób. To był układ biznesowy i on o tym wiedział. Moim zdaniem jej błędem było zbagatelizowanie uczuć Johna, dla niej to była zabawa, dla niego nie. Tylko że Carol miała wyraźne problemy z uczuciami i emocjami i nie jestem przekonana, na ile świadomie, a na ile nieświadomie krzywdziła Johna.
UsuńA wracając do sedna, to nawet jeśli to Carol stoi za drzwiami i czeka na przyszłą środę, to jakoś nie widzę powodu, dla którego miałaby ona chcieć zranić Johna. Jej na tym nie zależy, bo nie ma powodu, żeby go ranić. I tak naprawdę nigdy tego nie chciała, manipulowała nim, ale jej celem nigdy nie było krzywdzenie go, to był tylko skutek uboczny.
Jeannette
Właśnie tego - manipulowania John'em, wykorzystywanie go, by odegrać się na Andrew, niezwracania uwagi na jego uczucia, świadomego (bądź też nie) robienia mu przykrości, tkwienia w biznesowym układzie nie umiem jej wybaczyć. Ale to mój punkt widzenia. :)
UsuńTo znaczy wybaczyć może też bym nie wybaczyła, sama nie wiem, ale na nią akurat spoglądam jakoś tak szczególnie... Raz mnie irytuje, raz jej współczuję, wściekłam się na nią za powieszenie psa, uznałam za jędzę po tym, jak szarpała chorego ojca, ale nie potrafię jej tak do końca odrzucić. I będę obstawać przy tym, że ona nie ma powodu chcieć ranić Johna, nigdy jej na tym nie zależało, to nie jest jej cel i ona nie ma w tym interesu. Tak myślę i tak czuję :)
UsuńJeannette
Carol musi wrócić, żeby John mógł zamknąć drzwi za przeszłością i ułożyć sobie życie z Katie. Tak się zastanawiam - sorry, ale nie pamiętam - czy John miał rozwód z Carol? Dała drapaka z tym idiotą Andrew, ale czy nie jest prawnie wciąż związana z Johnem?
UsuńMimo tego, że w trakcie oglądania filmu nieraz miałam ochotę porządnie zdzielić Carol czymś ciężkim w głowę, to jednak będę jej bronić - była solidnie pokaleczona emocjonalnie i przez to też jej emocje były - jakby to ująć - w pewnym sensie wybrakowane.
Carol mogła zrozumieć (wreszcie), że Andrew to totalny patałach i Johnowi do pięt nie dorasta i wróciła, żeby być z Johnem.
Podobają mi się wspomnienia Johna o rodzicach - teraz już rozumiem, dlaczego John nie uciekł gdzie pieprz rośnie, gdy Katie zaczęła go osaczać:) Wprawdzie Katie mnie denerwuje (mam wrażenie że ma ADHD), ale może po dość smutnym życiu właśnie takiej beztroski, głupawki i zawirowań potrzebuje.
Jeannette, ojciec molestował ją seksualnie, a Ty uważasz ją za jędzę, że go szarpała? Ja bym ją usprawiedliwiła nawet gdyby go zabiła - należało mu się.
UsuńHihi, no właśnie z tym molestowaniem to jest tak, że dopóki on nie zachorował, to był dla mnie sukin*****, ale kiedy był już chory i umierający, to zostawiłabym go w spokoju. Nie wybaczyła, ale dała mu spokój. Szarpanie chorego i słabego już na nie wiele się zda, to do niczego nie prowadzi. Za bardzo się lituję, nic nie poradzę ;)
UsuńNo w końcu jest ktoś jeszcze, oprócz mnie i Robin, kto też nie przepada za Katie :)
Jeannette
Zosiu, jeśli chodzi o mój fanfik to nie doszło do ślubu Johna z Carol - zmieniłam fabułę tak, żeby mi pasowała. Ona go wystawiła z tym kretynem, upokorzyła, ale nie zdążyli wziąć ślubu, a John dał radę z pomocą ojca Andrew anulować transakcję sprzedaży domu.
UsuńO, to dobrze, bo już się bałam, że Carol może sobie rościć jakieś prawa -mimo jej podłej ucieczki. Wiadomo, że John kocha Katie, ale jednak kiedyś i to przez wiele lat Carol była dla niego bardzo ważna, więc spotkanie z nią nie będzie łatwe. A Katie może się poczuć zagrożona. Spotkanie tej trójki to nie bułka z masłem - myślę, że ich nieźle emocjonalnie sponiewiera. Ale stawiam wszystko na Johna - to pewniak:)
UsuńJeannette, nie szarpałabym go, bo wcale bym nie przyjechała - nawet na pogrzeb. Jak dla mnie, robiąc coś tak potwornego swemu dziecku traci się prawo do nazywania się ojcem. Ale to nie ma nic wspólnego z historią Johna i Katie, więc nie ma co o tym pisać. A za Katie nie przepadam, to fakt, ale skoro John właśnie jej chce, to mnie nic do tego. To on będzie z nią żył, nie ja:)
Usuń„Tej, która mnie nęka.”- Kate ciągle coś lub ktoś nęka :D A najbardziej ten demoniczny ksiądz:D
OdpowiedzUsuńBiedny piesio. Stanowczo oponuję! A gdyby to było dziecko? Mam w wyobraźni taką scenkę:
„John: Katie, dzidziuś płacze...
Kate: To co, z kołyski przecież nie wyleci. Puknij mnie najpierw.”
Ja....spłakałam się dziś ze śmiechu jak to czytałam. Zwłaszcza w scenie zwierzeń Johna nad albumem. Chyba jednak dotrwam do końca :D
Robin
Robin, wybacz ale z księdzem to chyba akurat nie ja mam problem, Ty ciągle do niego wracasz i określasz mianem "demonicznego". A skoro Sarah według Ciebie nie nęka Kate, no to gratuluję poczucia humoru :)
UsuńA mnie ciągle zastanawia, gdzie w Sarah jest ta jasna strona, bo że jest, to wiem na pewno. I mam już nawet własną wizję na ten temat ;). Tylko jestem ciekawa Twojej, Kate.
Usuń"z kołyski przecież nie wyleci" - Robin, miej litość :D
Jeannette
Wiesz, co do Sarah, prawdę mówiąc stworzyłam ją jako postać złą. Choć to nie do końca jej wina, dorastała w nieco patologicznej rodzinie, jako dziecko wyobrażam ją sobie jako normalną, może nieco wycofaną dziewczynkę, potem im była starsza, tym bardziej się staczała - bywają przecież takie przypadki, nienormalna matka plus złe towarzystwo, i w rezultacie stała się zdemoralizowana całkowicie. Jak wiadomo z poprzednich części - Sarah ma wyrok w zawieszeniu, poza tym (przepraszam za wyrażenie) puszcza się na prawo i lewo, robiąc dzieci z różnymi ciemnymi typami, i generalnie ma problem z ludźmi, którym się układa i są szczęśliwi - stąd ta nienawiść do Kate, całkowicie nieuzasadniona. Myślę, że można powiedzieć, iż w głębi serca Sarah niesamowicie mocno zazdrości Kate tego, jak jej się ułożyło w życiu, i może sama chciałaby tak żyć, ale sama wie, że to już niemożliwe, że nie da rady, a zresztą przyzwyczaiła się do siebie takiej, jaką jest. A przez zazdrość rodzi się nienawiść i ta straszna zawziętość. A przy okazji ma nienormalną, równie puszczalską matkę, więc znikąd dobrego przykładu. Ale gdyby się uprzeć to tak, można trochę na siłę znaleźć jasną stronę u Sarah, bo nikt chyba nie jest tak do końca, w stu procentach zły do szpiku kości.
UsuńNa pewno nikt nie jest zły od początku do końca i tylko zły, nawet Hitler taki nie był, a przecież Sarah raczej gorsza od niego nie jest ;)). Prawdę mówiąc od początku miałam problem z ogarnięciem podstaw tej nienawiści do Katie, tak z psychologicznego punktu widzenia. Zazdrość mówisz... no może, może to jest jakiś powód. Ale mnie jakoś ciągle czegoś w tym brakuje, choć nie potrafię uchwycić, czego.
UsuńPamiętam, że w którejś części Sarah mówiła, że mogłaby odbić Johna i wtedy w mojej główce pojawiła się taka cudna intryga, jak można by to zrobić... ;). Chyba napiszę osobną historię o Sarah :P
Jeannette
To może podziel się z nami pomysłem na intrygę, bo aż mnie zaciekawiłaś :)
UsuńNo nie wiem... To znaczy uważam, że żeby odbić komuś faceta, trzeba znać jego słabość. John na cycki i tyłek nie poleci, to wiemy. Więc na co? Na sierotkę. Na kogoś takiego jak on Sarah powinna wziąć go na litość i czekać cierpliwie. Zbliżyć się, bardzo powolutku i subtelnie, zwierzyć się z czegoś, wzbudzić współczucie, ale nie dawać żadnych sygnałów, że czegoś od niego chce. Katie skręcałaby się ze złości, ale co mogłaby zrobić? Kłótnie tylko oddaliłyby ją od Johna, a on, nie rozumiejąc, czemu Katie mu nie ufa, zwierzałby się Sarah. Jak to facet - on nie widziałby w tym nic złego, dla faceta rozmowa to rozmowa, a seks to seks. Proste. Takie cierpliwe zbliżanie się Sarah do Johna mogłoby w końcu zaprocentować, choć oczywiście wcale nie musiało ;). Ale Sarah raczej nie dałaby rady, jest zbyt porywcza. Tutaj potrzeba naprawdę przebiegłej lisicy, zdyscyplinowanej. Bo cały szkopuł polega na tym, żeby w żaden sposób nie dać facetowi odczuć, że chce się go "złowić". Trzeba być przyjaciółką. No chyba że Katie byłaby sprytniejsza i nie robiłaby problemów, a wręcz przeciwnie - udawałaby życzliwość dla Sarah. Wtedy miałybyśmy zimną wojnę. Istnieje wiele alternatywnych zakończeń i nie wiem, które podoba mi się najbardziej :)
UsuńJeannette
No to wymyśliłaś... "Moda na sukces" się chowa :) Coś w tym jest, ale masz rację, Sarah nie dałaby rady. Jest nie tylko zbyt porywcza, ale też niezbyt inteligentna, a do tego trzeba nie lada sprytu - który dla odmiany posiada Katie, której udało się Johna usidlić w mgnieniu oka.
UsuńHehe, a to tylko wierzchołek góry, taka luźna myśl. Zapomniałam tylko dodać, że oczywiście Sarah kryłaby się z uczuciami do Katie, udawałaby miłą, żeby nie zrażać do siebie Johna. Pełna dyskrecja ;). On musi wierzyć, że Sarah jest przyjacółką. Właśnie zimna wojna byłaby fajna, takie dwie jadowite żmije przeciwko sobie ;))
UsuńAle u mnie matki nie sypiają z zięciami i nikt nie jest jednocześnie ojcem, dziadkiem i czym tam jeszcze :D
Jeannette
Może jestem naiwna (no dobrze, na pewno jestem:)), ale nie wierzę, żeby jakakolwiek kobieta była w stanie oderwać Johna od Katie, a już taka Sarah? Mowy nie ma!
UsuńNo raczej nie taka jak Sarah Kate, ale moja Sarah byłaby trochę inna. Zresztą to nie musiałaby być Sarah, mógłby to być ktokolwiek inny.
UsuńA myślisz, że jak John zareagowałby na jakąś biedną, skrzywdzoną duszyczkę? I jak reagowałby, gdyby taka dobra dziewczyna była nieziemsko miła dla Katie i pomocna i w ogóle anioł nie człowiek, a Katie robiłaby mu wyrzuty? Myślisz, że gdyby John spotkał kogoś skrzywdzonego przez życie tak jak on, to odtrąciłby tą osobę? Myślę, że nie, chciałby pomóc, tak jak ktoś pomógł jemu. I co wtedy? Ja nie wiem, w jednym z zakończeń John się nie daje ;)). Ale w innych a i owszem... :)
Jeannette
No co- przecież z tej opowieści jasno wynika, że Kate księdza nie znosi- takie są moje spostrzeżenia. A Sarah to moim zdanie kobieta, która uważa, że skopała swoje życie i ma za to żal do innych, nie co tam żal, jest wściekła na innych z swoje błędy. Typowe.
OdpowiedzUsuńRobin
W takim razie czytałyśmy inne fanfiki, moja droga, ni mniej ni więcej. Albo po prostu czytasz nieuważnie. Albo dorabiasz sobie w głowie własną wersję :) Twoje zdolności nadinterpretacji są zaskakujące.
UsuńWiadomo:)
UsuńRobin
Robin wciąż na etapie "Ptaków ciernistych krzewów". Wszędzie księdza widzi.
Usuń??? Nigdy nie chciało mi się tego oglądać.
OdpowiedzUsuńRobin