środa, 29 października 2014

"Książę z lawendowych pól", fanfik autorstwa Kate. Część 18.


Notka: Autorem tego opowiadania jest Kate, która publikuje swoje opowieści na Wattpad. Prace Kate znajdziecie tutaj. Opowieść zainspirowana jest postacią Johna Standringa granego przez Richarda Armitage’a w serialu „Sparkhouse" polski tytuł ”Dom na wrzosowisku” i nie ma na celu naruszenia praw autorskich.
-----------------

Poprzednia, siedemnasta część tutaj


Przez cały poniedziałek myślałam tylko o zaplanowanej na wtorek wizycie u ginekologa. Trochę się bałam, w końcu pierwszy raz byłam w takiej sytuacji, że podejrzewałam u siebie ciążę. Bałam się i potwierdzenia mojego stanu, i zaprzeczenia. Gdyby lekarz powiedział, że w moim łonie naprawdę rozwija się dziecko, na pewno pojawiłyby się poważne obawy co do naszej przyszłości, jak damy sobie radę, jakimi będziemy rodzicami, ale gdyby lekarz stwierdził że alarm był fałszywy, zawiodłabym Johna. No, może nie ja, przecież to nie byłaby moja wina, ale byłby na pewno smutny. Mimo obaw bardzo cieszyliśmy się z tego, że będziemy mieli dziecko, i ta nadzieja na posiadanie potomka jeszcze bardziej zbliżyła nas do siebie. Przez te dwa dni było nam jak w raju.
- Kochanie, wróciłem! – krzyknął John, kiedy wszedł do domu po powrocie od Freemanów.
- Obiad gotowy – odparłam z kuchni – Szybko, bo ostygnie! Zrobiłam pizzę, twoją ulubioną.
- Jesteś aniołem – John podbiegł do mnie i mocno mnie pocałował – Jak się czujecie? Wszystko w porządku?
- Tak, czujemy się wspaniale, tęskniliśmy tylko mocno za tobą. Siadaj do stołu, może się czegoś napijesz? Zimne piwo, sok?
- Dziękuję, kochanie, usiądź ze mną i zjedzmy w spokoju. Jak było w pracy?
- Całkiem dobrze, spory ruch, Jackman wprowadził nowe ciasto, marchewkowe z polewą czekoladową, mówię ci, jest genialne. Przyniosłam nawet kawałek dla ciebie. Ale napracowałam się dziś, bo pomagałam mu przy pieczeniu, no a kiedy wróciłam do domu nie usiadłam ani na chwilę, od razu zabrałam się za zrobienie obiadu dla mojego przyszłego męża.
- Nie możesz się tak przepracowywać!
- Daj spokój, nie popadaj w paranoję – roześmiałam się – Nic mi nie jest. Ale przyznam się, że marzę o kąpieli, gorącej, cudownej kąpieli…
- Przystopuj, kochanie! Kąpiel oczywiście ci zaraz przygotuję, ale nie zapomnij, że w ciąży nie wolno ci siedzieć w gorącej wodzie!
- No tak, niech to szlag trafi! Uwielbiam gorące kąpiele!
- Musimy zmienić przyzwyczajenia, Katie. Dzieciątko jest najważniejsze.
- Och, to małe stworzonko wszystko komplikuje! – zażartowałam – Muszę zrezygnować z moich ulubionych kąpieli, nie mogę wypić z tobą piwa, seks też będzie trzeba ugrzecznić i zmodyfikować… Same wyrzeczenia!
- Ale pomyśl, jaka to będzie radość, kiedy przyjdzie na świat i weźmiemy je w ramiona… Malutkie, bezbronne, mające tylko nas. Pomyśl, będziemy czekać na nie przez dziewięć miesięcy, będziemy z nim rozmawiać, będzie z nami cały ten czas w tobie, a potem… Nasze małe dzieciątko… Będzie z nami. Coś wspaniałego.
- Masz rację, John – przytaknęłam, patrząc na niego z podziwem – Będziesz najwspanialszym tatusiem na świecie. Widzę to już teraz po sposobie, w jaki o nim mówisz.
- Po prostu już je kocham…
- Wiem, ja też. To dziwne, ale… nie sądziłam, że mogę tak niespodziewanie poczuć się matką. A ja już się nią czuję, mimo że nawet nie mamy stuprocentowej pewności. Ale powiem ci jedno, nie mogło się nam to wydarzyć w lepszym momencie.
- Masz rację, Katie. Masz całkowitą rację…
Dokończyliśmy obiad, po którym John od razu poszedł do łazienki, by przygotować kąpiel. Idealnie wyważył temperaturę wody, by nie była ani za gorąca, ani żebym w niej nie zamarzła. Dodał też aromatyczne olejki zapachowe i położyłam się w wannie, czekając na niego. Obiecał, że za chwilę do mnie dołączy, więc cierpliwie oczekiwałam na jego pojawienie się. Było mi błogo, zrelaksowałam się jak mało kiedy. Nagle poczułam coś dziwnego w dole brzucha, ale zbagatelizowałam to. Pomyślałam, że może po prostu wydawało mi się, że za bardzo przejęłam się tym wszystkim. Ale dziwne uczucie powtórzyło się. Coś zakłuło mnie, zabolało, zakręciło mi się w głowie.
- John! – zawołałam – Mógłbyś przyjść?
- Idę, kochanie!

Złapałam się dłońmi za brzegi wanny. Zrobiło mi się słabo, a ból narastał. Byłam przerażona! Usłyszałam kroki Johna na schodach, już był blisko, zaraz przyjdzie i pomoże mi… Nagle przestało boleć, zrobiło mi się ciemno przed oczami, ale zanim straciłam świadomość, zobaczyłam krew. Moje dziecko…
***
JOHN
***
- John! – Katie zawołała mnie z łazienki – Mógłbyś przyjść?
- Idę, kochanie!
Rzuciłem wszystko, co miałem w dłoniach, i pognałem schodami w dół. Nie wiem dlaczego, ale miałem złe przeczucia. Nie powinienem zostawiać jej ani na sekundę samej! Kiedy wpadłem do łazienki, serce stanęło mi na moment. Katie kurczowo trzymała się brzegów wanny i powoli osuwała się w dół. Chwyciłem ją mocno i zamarłem. Woda zaczynała robić się czerwona… Tych emocji i strachu, które poczułem, nie da się opisać. Czułem, jakby w jednym momencie chciano zabrać mi wszystko, całe moje życie. Ale nie mogłem się poddać, szybko wyjąłem Katie z wanny i położyłem ją na kanapie w salonie, okrywając kocem. Przez chwilę miotałem się, nie wiedząc co robić, w końcu chwyciłem telefon i wykręciłem numer Freemanów.
- Halo? Will, to ty? Błagam, przyjdź szybko do domu Katie! – krzyknąłem, zrozpaczony – Szybko!
- Co się stało!?
- Nie wiem, brała kąpiel, i chyba zemdlała, tak dużo krwi… Will, ona była w ciąży!!!
- Jasna cholera! Siedź przy niej, ja dzwonię po karetkę i biegnę do was!
Rzuciłem telefon na podłogę i klęknąłem przy mojej Katie, trzymając ją mocno za rękę.
- Kochanie, nie rób mi tego – szeptałem ze łzami w oczach – Nie zostawiaj mnie, nie strasz, wróć do mnie, błagam…
Jak to możliwe. Co się stało!? Przecież było tak pięknie, tak dobrze… Byliśmy szczęśliwi! Mieliśmy mieć dziecko, a teraz… Leżała, bezbronna i nieprzytomna, zdana na… Sam nie wiedziałem, na co. Na los? Na Boga? Jak Bóg mógł dopuścić do tego, że to się stało? Czy to kara za to, że byliśmy szczęśliwi niezgodnie z Jego przykazaniami? Wezbrała we mnie wściekłość. Przeze mnie leżała bez życia, blada. Mogłem tego nie ciągnąć, mogłem być stanowczy i zerwać ten związek, odczekać, nie zbliżać się do niej tak niebezpiecznie blisko. Już raz miałem odwagę, ale… Co ja gadam!? Jaka odwaga? To było tchórzostwo, uciekałem wtedy od kobiety, którą kochałem, i której pragnąłem. Z rozpaczy zaczęło mieszać mi się w głowie. Jak mogłem w ogóle pomyśleć, że to, co stało się mojej Katie, to kara Boża. Przecież była najlepszą osobą na świecie, i nie zasłużyła na coś takiego. Ja też. Otrząsnąłem się i całowałem jej chłodne, drobne dłonie.
- Katie, otwórz oczy. Otwórz, słyszysz!? Wróć do mnie!
- Jestem – do domu wpadł z hukiem William – Odsuń się, John.
- Proszę, uratuj ją i nasze dziecko – szeptałem nerwowo – Nie przeżyję, jeśli coś im się stanie!
- John, spokojnie. Powiedz mi, co się właściwie stało – Will klęknął przy niej i odsunął koc, by ją zbadać.
- Nie, zostaw! Nie patrz na nią!
- John do cholery, jestem lekarzem! Uspokój się! Co się stało!?
- Ona… brała kąpiel i… Nie było mnie przy tym, nagle zawołała mnie i od razu zbiegłem na dół, od jej wołania do momentu kiedy ją zobaczyłem, minęło może dziesięć sekund. Osuwała się w dół, woda była z krwią…
- Posłuchaj, jesteś pewien, że była w ciąży? Może to po prostu okres?
- Will, nie jestem kobietą, nie znam się! Wierzę tylko w to, co mi powiedziała. Stwierdziła że okres spóźnia jej się niemal dwa tygodnie i podejrzewa, że to może być ciąża, powiedziała mi to wczoraj rano. Cieszyliśmy się, że będziemy mieli dziecko, rozumiesz?!
- Karetka powinna za chwilę być. Posłuchaj, miejmy nadzieję, że Katie tylko się pomyliła, że to nie była ciąża tylko rzeczywiście lekkie opóźnienie, że to dzisiaj, to była spóźniona miesiączka. John, nie załamuj się!
- Mieliśmy mieć dziecko…
- Lepiej, żeby to była pomyłka, rozumiesz!? Bo jeśli Katie poroniła, to…
- Ona tego nie wytrzyma! Załamie się!
- Dlatego módl się, że to była pomyłka! – William wstał i potrząsnął mną mocno – Lepiej nie mieć dziecka w wyniku pomyłki, niż poronienia, zrozum to!
Dopiero dotarło do mnie, co od kilku minut próbował mi przekazać. W tej chwili przestało być dla mnie ważne, czy Kate jest w ciąży, czy też nie, czy w ogóle w niej nie była, czy straciła ją tego dnia. To straszne, i miałem z tego powodu wyrzuty sumienia, ale w tej chwili liczyło się dla mnie tylko to, żeby ona żyła. Usiadłem przy niej i głaskałem jej blade policzki. Wydawało mi się, że lekko poruszyła ustami, i pocałowałem ją delikatnie. W tym momencie usłyszeliśmy sygnał karetki, do środka wbiegli sanitariusze i szybko, aczkolwiek ostrożnie położyli ją na noszach. William zdał im pokrótce relację, ale do mnie nic nie dochodziło. Nie słyszałem, szedłem tylko za nimi patrząc, czy Katie nie dzieje się krzywda. Przed karetką Will zatrzymał mnie.
- John, skup się. Spakuj kilka niezbędnych rzeczy, po prostu jakieś ciuchy dla niej, jeśli ma jakąś dokumentację medyczną, weź wszystko. Ja pójdę teraz po samochód dziadka, za dwie minuty będę z powrotem, a ty masz czekać na mnie przed domem ze spakowaną torbą. Rozumiesz?
- Tak, Will. Dzięki za wszystko… Nie wiem, jak ci się odwdzięczę.
- Nie musisz. Jestem wam to winien.
Odwrócił się i pobiegł po samochód, a ja wypełniłem jak najszybciej jego polecenia. Starałem się myśleć trzeźwo, choć było to niesamowicie trudne, gdy zdawałem sobie sprawę, że moja kruszynka, moja kochana Katie leży nieprzytomna w karetce, jadąc do szpitala. Jak to się mogło stać… Przecież czuła się tak dobrze! Nic jej nie dolegało, była okazem zdrowia. A teraz jest zdana na lekarzy, nieświadoma niczego, co się z nią dzieje. Moja kruszynka… Dość! Nie mogłem się dobijać. Przecież musiałem być dla niej oparciem! Zebrałem się w sobie i spakowałem w torbę najpotrzebniejsze rzeczy i wyszedłem przed dom. Williama jeszcze nie było, więc bez zastanowienia pobiegłem do Freemanów. Will powiedział, że karetka zawiozła Kate do jednego ze szpitali w Yorku, pojechaliśmy więc tam czym prędzej. Wpadłem do środka jak szalony, bojąc się o jej życie i zdrowie. William nie mógł za mną nadążyć, kiedy biegłem korytarzami do sali, gdzie miała leżeć Katie. Wreszcie dopadłem do szyby, zza której zobaczyłem ją leżącą na łóżku, otoczoną gronem ludzi w białych kitlach. Nie mogłem tak stać i patrzeć, szarpnąłem za klamkę u drzwi i wpadłem na lekarza.
- Chwileczkę, kim pan jest!? – zgromił mnie wzrokiem.
- Co z Katie? Co z nią? – wypaliłem, nie przejmując się jego pytaniem.
- KIM pan jest? Proszę się uspokoić!
- Doktor Grant? – wtrącił się nagle zdyszany Will, który dopiero zdołał mnie dogonić – Pamięta mnie pan? William Freeman.
- William? Miło cię widzieć, chłopcze, po tylu latach.
- Przepraszam, mogę dowiedzieć się co się dzieje z Katie!? – krzyknąłem, wściekły przez jego obojętność.
- Kim pan jest dla pacjentki?
- Jestem jej narzeczonym, wkrótce bierzemy ślub i mieliśmy mieć dziecko, Katie była w ciąży! Powie mi pan do cholery co jej się stało!?
- John, uspokój się. Panie doktorze, proszę nam powiedzieć, co się dzieje. Kolega znalazł narzeczoną w wannie, kiedy traciła przytomność. Kate podejrzewała, że jest w ciąży, miesiączka spóźniała się o dwa tygodnie. Proszę powiedzieć, co się stało.
- Cóż… Proszę usiąść – lekarz popatrzył na mnie dziwnie i wskazał na krzesło – Proszę. Niech pan usiądzie.
- Proszę nie trzymać mnie w niepewności, niech pan mi powie, że nie była w ciąży, że po prostu dostała spóźnionego okresu. Błagam pana…
- Niech pan usiądzie – powtórzył, aż w końcu posłuchałem go – Pańska narzeczona istotnie była w ciąży. Przykro mi. To bardzo częste przypadki, ponad połowa kobiet w takich sytuacjach nawet nie wie, że była w ciąży. Gdyby nie to, że domyślała się tego, nie zauważyłaby poronienia, a myślałaby że to zwyczajna miesiączka, tylko bardziej obfita. Są to zazwyczaj bardzo słabe ciąże, które nie miałyby zbyt dużych szans na przetrwanie, organizm sam je odrzuca.
Poczułem, jakby ktoś mnie uderzył. Zrobiło mi się gorąco, a zaraz potem zimno. Nie, to niemożliwe, to nie może być prawda…
- Proszę, niech pan mi powie, że to pomyłka…
- Przykro mi. Proszę się nie załamywać, musi być pan dla niej wsparciem. Może ciężko to znieść, choć, jak wspominałem, większość kobiet w takim przypadku nawet nie domyśla się ciąży. Proszę się nie martwić, to nie powinno mieć wpływu na możliwość urodzenia dzieci w późniejszym czasie. Ta ciąża była po prostu za słaba, by się utrzymać. Proszę mnie posłuchać, poronienie tak wczesnej ciąży jest naprawdę trudne do zauważenia, i nie chciałbym pana do niczego namawiać, ale… Powiem wprost: to nie pierwsza taka sytuacja na tym oddziale. W zeszłym miesiącu miałem podobny przypadek, z tym że tamta kobieta nawet nie domyślała się ciąży. Rozmawiałem z jej mężem, który zdecydował się nie mówić jej w ogóle, że było to poronienie, i utrzymać ją w przekonaniu, że po prostu była to spóźniona miesiączka. Może warto byłoby nie obciążać jej psychiki i…
- Pan żartuje? – wybuchnąłem – Mam ją okłamywać? Udawać, że nic się nie stało? A jak ja mam z tym żyć? Umarło moje dziecko!
- Proszę tak nie mówić, nikt nie umarł…
- NIC pan nie rozumie!
- Proszę pana, z punktu widzenia medycyny był to słaby zarodek. Ja rozumiem, że podchodzi pan do sprawy emocjonalnie, ale… Gdyby państwo się nie domyślali, żyliby państwo tak jak dotąd.
- Panie doktorze, ja porozmawiam z Johnem – odezwał się milczący dotąd Will – Proszę nam tylko powiedzieć, dlaczego Katie zemdlała?
- Nie widzę żadnych niepokojących objawów, podejrzewam więc że to zmęczenie, stres, pewnie przestraszyła się widoku krwi. Widzę zresztą, że wybudza się – lekarz zerknął przez szybę, podnosząc się z krzesła – Proszę z nią porozmawiać i być przy niej. Za chwilę będzie mógł pan wejść do środka.
Doktor Grant opuścił nas, wchodząc do sali, gdzie leżała Katie. Wstałem i podszedłem do szyby, ale nie mogłem jej zobaczyć; lekarz i pielęgniarka krzątali się przy niej, zasłaniając mi widok. William pociągnął mnie za dłoń.
- Siadaj, John. Poczekaj cierpliwie.
- Will, nasze dziecko nie żyje, rozumiesz?
- Posłuchaj mnie… Ja wiem, że podchodzę do tego inaczej, bo jestem lekarzem. Ale z punktu widzenia medycznego utrata ciąży w tak wczesnym czasie to nie jest rzadkość. Zarodek mógł mieć maksymalnie 6 tygodni, ja wiem że to zabrzmi dla ciebie okrutnie, ale to nawet nie był jeszcze płód. Przy zarodku przetrwanie jest jak rosyjska ruletka. Postaraj się zrozumieć: gdyby Katie dzisiaj nie zemdlała, po prostu uznalibyście, że dostała miesiączki, i przypuszczenia o ciąży były pomyłką. Nawet nie wiedzielibyście…
- Ale wiemy. JA wiem, rozumiesz? To miało być nasze dziecko.
- John, jako facet cię rozumiem – Will położył mi rękę na ramieniu i uważnie mi się przyglądał – Ale jako lekarz muszę ci doradzić, żebyś zachował spokój i rozsądek. Wiem, że to nie jest dla ciebie łatwe, ale ona potrzebuje teraz twojego wsparcia. Nie spieprz tego. To ona leży teraz w szpitalu, a nie ty, to ona przez to przeszła fizycznie. To w jej ciele rozwijało się życie, i je straciła, może się  to obwiniać, więc… Po prostu bądź przy niej.
- Jasne… Dzięki, Will.
- Nie dziękuj. Idź tam, ja zaczekam na korytarzu.
Wstałem i na drżących nogach podszedłem do szyby. Katie zauważyła mnie i chciała poderwać się, lecz pielęgniarka przytrzymała ją w pozycji leżącej. Z ciężkim sercem skierowałem się do drzwi. Kiedy wszedłem do środka, przywitał mnie słaby głos mojej narzeczonej.
- John, nareszcie… Bałam się – powiedziała cicho.
- Jestem z tobą, kochanie – odparłem, siadając obok niej na łóżku – Jak się czujesz? Coś cię boli?
- Nie, nic. Co się ze mną stało, co z naszym dzieckiem?
- Chodź, kochanie – nachyliłem się i przytuliłem ją mocno – Jak dobrze, że się obudziłaś… Modliłem się tylko o to, żebyś żyła i była zdrowa.
- John, co z naszym dzieckiem? – powtórzyła. Spojrzałem na nią niepewnie i zwróciłem się w stronę doktora Granta.
- Katie, posłuchaj…
- Panie doktorze, co z dzieckiem!?
Lekarz usiadł na krześle przy łóżku Katie i opowiedział jej krótko i rzeczowo wszystko to, co mnie kilka minut wcześniej. Chłodno, w medycznych słowach oznajmił jej, że właśnie straciła dziecko. Zszokowało mnie to, że słuchała go ze spokojem, a we mnie kotłowało się mnóstwo emocji, gdy słyszałem to wszystko po raz drugi. Kiedy doktor Grant skończył, wstał i opuścił salę, zostawiając nas samych. Kate patrzyła na mnie bez emocji, co mocno mnie przeraziło. Nagle jednak coś w niej pękło i w jej oczach ukazał się lęk i przeogromny smutek.
- Boże, to moja wina – szepnęła drżącym głosem – To moja wina…
- Chryste, Kate, o czym ty mówisz!?
- John, przepraszam cię! – zapłakała – Gdyby nie moje słowa… To wszystko przeze mnie!
-  Uspokój się! Nigdy więcej tak nie mów!
- Powiedziałam dziś, że dziecko wszystko nam komplikuje, że powoduje wyrzeczenia… John, ja cię tak strasznie przepraszam!
- Otrząśnij się! – złapałem ją mocno za ramiona – Przecież nie mówiłaś tego poważnie! Żartowaliśmy sobie tylko, nie miałaś nic złego na myśli!
- Ale… Ale straciłam je, rozumiesz? Straciłam twoje dziecko, przeze mnie…
- NIC nie jest przez ciebie! – krzyknąłem, zrozpaczony – Kate, zrozum, kiedy zemdlałaś, myślałem że świat mi się zawalił! Nie obchodziło mnie NIC oprócz ciebie! Wolałem nie mieć tego dziecka, niż żebyś mnie opuściła, rozumiesz? Przepraszam cię, ale naprawdę myślałem wtedy, że nieważne jest, czy  stracisz to dziecko, ale żebyś ty żyła, żebyś nie zostawiała mnie… Katie, tylko ty się teraz liczysz.
- John, ale…
- Bardziej, niż dziecka, pragnę ciebie. Jeszcze zdążymy mieć gromadkę dzieci, a gdyby tobie się coś stało… Kate, ja bym tego nie przeżył. Przysięgam.
Rozpłakała się jak małe dziecko i wtuliła w moje ramiona. Czułem, że muszę być dla niej oparciem, że nie mogę sobie pozwolić na słabość, zresztą teraz dopiero docierały do mnie słowa Williama. Co prawda zdanie „to był tylko zarodek” nadal brzmiało dla mnie nieludzko, ale powoli rozumiałem, że pewnych fizjologicznych reakcji organizmu nie jesteśmy w stanie zrozumieć, to się po prostu dzieje i trzeba żyć dalej. Nie mogłem podchodzić do tego tak, jakby na moich rękach umarło dziecko. To zupełnie nie to samo. Po prostu to nie był ten moment, organizm Katie nie był na to przygotowany. To tyle. Trzeba nad tym przejść do porządku dziennego.
- Nie płacz, maleńka. Już dobrze. Zabiorę cię do domu i zaopiekuję się tobą – powiedziałem, gładząc ją po głowie – Nie zostaniesz tu ani chwili dłużej.
- Nie zostawiaj mnie, John. Proszę…
- Nie zamierzam. Popatrz na mnie. Kocham cię, to jest najważniejsze.
- Przepraszam – do sali weszła pielęgniarka – Musimy zabrać panią jeszcze na kilka rutynowych badań. Po ich wykonaniu będzie mógł pan zabrać narzeczoną do domu.
- Czy nie można tego wykonać przy mnie? – zapytałem, czując jak Kate ściska moją dłoń.
- Proszę pana… To są badania. Nie wykonujemy ich przy widowni.
- Wolałbym jej nie zostawiać samej.
- Pańska narzeczona będzie pod opieką lekarzy.
- Dobrze, John – odezwała się cicho Kate – Zostaw, spokojnie… Poczekasz na mnie na korytarzu?
- Oczywiście, że tak – pocałowałem ją w czoło – Potrzebujesz czegoś? Kupić ci coś?
- Nie, po prostu zaczekaj. Jesteś tu sam?
- Will jest ze mną. Pomógł mi, przybiegł od razu kiedy zadzwoniłem. Nie martw się, nie pozwoliłem mu cię badać i oglądać – uśmiechnąłem się lekko, próbując rozluźnić atmosferę – Okryłem cię kocem.
- Dziękuję. To naprawdę ważne – odpowiedziała mi nieco wymuszonym uśmiechem – Kocham cię. Czekaj na mnie.
Wyszedłem z sali z mieszanymi uczuciami. Była tak spokojna… To wszystko było dziwne. Najpierw była jakby w ogóle bez emocji, potem wybuchnęła płaczem, była zrozpaczona, a na końcu tak spokojna… W tym wszystkim przestało być dla mnie ważne to, co ja czuję. Musiałem skupić się na niej, być obok i odsunąć od niej wszystkie negatywne myśli. Oby mi się to udało… Will cierpliwie czekał w poczekalni. Poczułem ogromną wdzięczność; przecież nie musiał nam pomagać.
- Jak to przyjęła? – zapytał.
- Jak na taką kruchą, wrażliwą istotkę, to dość dobrze – odparłem – Will, dzięki za wszystko. Dzięki tobie jest mi jakoś lżej i łatwiej mogę zrozumieć to, co się stało, ten cały doktor Grant tłumaczył to tak zimno i medycznie…
- Przynajmniej tak mogę wynagrodzić ci… tamto. Zawsze wam pomogę, pamiętaj.
Chciałem odpowiedzieć Williamowi, ale usłyszałem za sobą głośne kroki i krzyk:
- John!
Odwróciłem się; to mama Katie biegła w moją stroną długim korytarzem, a za nią spieszył jej mąż. Spojrzałem pytająco na Willa.
- Kiedy poszedłem po samochód, powiedziałem dziadkom co się stało i gdzie jedziemy, babcia zdecydowała że zadzwoni do rodziców Kate – wyjaśnił – Przepraszam, wyleciało mi to z głowy.
- Nie, nie przepraszaj, dobrze zrobiłeś.
- John! – pani Newman dopadła do mnie i położyła mi dłonie na ramionach – John… Co z nią?
- Spokojnie, Kate czuje się dobrze, nic jej nie dolega. Problem tkwi w tym, że ona była… Boże, nie mogę – przerwałem, czując łzy napływające do oczu – Kate była we wczesnej ciąży.
- Moje dziecko… Dlaczego znowu nic nam nie powiedziała!?
- Mnie samemu dopiero wczoraj powiedziała, że się domyśla… A dziś… Myślałem, że ją tracę… To było straszne, nigdy się tak nie bałem!
- Spokojnie, John, ważne że jest zdrowa – pocieszał mnie ojciec Katie – Takie rzeczy się zdarzają, jeżeli była to bardzo wczesna ciąża…
- Mówisz o swojej córce, a nie o obiekcie medycznym, trochę uczuć, na Boga! – pani Newman otoczyła mnie ramieniem i usiedliśmy na krzesłach – John, tak mi przykro… Muszę cię jeszcze przeprosić za wtedy…
- To nie jest ważne. Proszę o tym nie mówić. Teraz liczy się Katie, muszę wesprzeć ją, jak tylko potrafię – otarłem rękawem spływającą łzę – Pani mąż ma rację, to się zdarza. Nie można się załamywać. Kiedy zemdlała i zobaczyłam krew… Nie było ważne, czy utrzyma ciążę, tylko czy przeżyje. Bałem się. Nie chciałem tego dziecka w zamian za jej życie albo zdrowie… To okropne, ale tak myślałem, i nadal tak myślę.
- John, to nie jest nic złego, to normalne. Myślę tak samo – odparł pan Newman – Katie jest teraz najważniejsza. Musisz zaopiekować się naszą córeczką, ufam ci jak nikomu innemu.
- Zrobię wszystko, żeby przeszła przez to jak najlżej, żeby była znowu szczęśliwa. Niczego jej nie zabraknie, obiecuję.
- Jeśli będziecie potrzebować pomocy, przede wszystkim finansowej, to od razu się do nas zwróć. Pamiętaj o tym – dodała mama Kate, czym mocno mnie zaskoczyła – Jeśli chcesz, mogę wziąć wolne w pracy i przyjechać do was na trochę, pomogę wam, pobędę z Kate…
- To zależy od Katie i pani. To wasz dom, ja nie mam nic do gadania…
- Przestań, John! Teraz ty tam mieszkasz, nie my – pan Newman poklepał mnie po przyjacielsku po plecach – Ale masz rację, najlepiej zobaczyć, co Katie ma do powiedzenia. Znając życie będzie wolała spędzić najbliższe dni tylko z tobą.
Zapadła cisza. Siedzieliśmy wszyscy w nerwowym oczekiwaniu na koniec badań, które na szczęście nie trwały długo. Mama Katie nerwowo ściskała moją rękę, mrucząc pod nosem jakąś modlitwę. Gdy zza drzwi wyłonił się doktor Grant, zerwałem się z krzesła jak oparzony.
- Jest pan proszony na salę – powiedział chłodno. Pani Newman natychmiast wstała.
- Panie doktorze, mogę zobaczyć moją córkę?
- Pani jest matką? Przykro mi, pacjentka wyraźnie poprosiła, bym przyprowadził jej narzeczonego. Proszę się nie martwić, pan pomoże jej tylko ubrać się i możecie zabrać ją do domu.
Słyszałem, jak matka Kate pyta o coś lekarza, ale nie obchodziło mnie to. Chwyciłem torbę z ubraniami i dosłownie wbiegłem do sali, gdzie Katie leżała na łóżku, okryta cienkim prześcieradłem. Ręce miała splecione i wpatrywała się w ścianę. Uśmiechnęła się, gdy mnie zobaczyła.
- John! Bałam się, że cię nie ma!
- Przecież obiecałem – podszedłem do niej i pocałowałem ją mocno w wysuszone usta – Jak się czujesz?
- Jest mi… dziwnie. Ale nic mnie nie boli. Proszę, zabierz mnie stąd, jedźmy do domu.
- Tylko o tym marzę, kochanie.
Powoli i delikatnie ubrałem ją. Czułem, jakbym miał w dłoniach porcelanową laleczkę, bałem się że mogę zrobić jej krzywdę, była tak blada… Klęknąłem przed nią, zakładając jej spodnie i buty, i spojrzałem w górę. Miała lekki uśmiech na twarzy, ale przeraźliwie smutne oczy. Serce mi się ścisnęło. Pocałowałem jej zimną dłoń po założeniu jej sweterka i przytuliłem mocno, siadając obok niej.
- Wracamy do domu. Na korytarzu czeka na ciebie niespodzianka – powiedziałem, starając się, by mój głos brzmiał wesoło.
- Jaka?
- Zobaczysz – wstałem i pociągnąłem ją do góry, po czym założyłem jej kurtkę – Jutro zgodnie z planem jedziemy na zakupy, nie masz się w co ubrać. Kupię ci jakieś porządne, ciepłe buty na jesień i zimę. No i kurtkę, przede wszystkim.
- John… - położyła mi dłoń na policzku – Czy zawsze będziemy unikać tego tematu?
Zatkało mnie. Nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć. Z jednej strony chciałem z nią porozmawiać o tym, co zdarzyło się tego dnia, wyjaśnić jej, ułatwić zrozumienie tego, pomóc, ale z drugiej nie miałem ochoty do tego wracać, chciałem jak najszybciej zapomnieć.
- Nie, kochanie – odparłem – Wrócimy do tego w domu. Nie tu, nie w tym zimnym, obcym szpitalu…
- John, tak mi przykro – przylgnęła do mnie swoim drobnym ciałem – Miało być tak pięknie, mieliśmy być szczęśliwi…
- I jesteśmy. Mamy siebie. A to najważniejsze.
Złapałem ją za rękę i wyszliśmy z sali. Gdy Katie zobaczyła rodziców, od razu padła im w ramiona. Rozpłakała się razem ze swoją mamą, która nie szczędziła ciepłych słów i pocieszenia. Zrobiło mi się przykro, i mimo że byłem wdzięczny i Newmanom, i Williamowi, że są z nami, to wolałem być teraz sam z Katie. Stałem z boku i przypatrywałem się im. Kate nagle wyrwała się z objęć mamy i podeszła do mnie. Ufnie wtuliła się w moje ramię, a ja znowu poczułem przypływ odwagi i opiekuńczości; to JA musiałem się nią zająć i zatroszczyć najlepiej, jak potrafiłem. Will pożegnał się z nami, mówiąc że ma coś do załatwienia w Yorku, a my z rodzicami Kate pojechaliśmy do Terrington. W domu pani Newman od razu zaczęła krzątać się, przygotowując herbatę i jedzenie. Jej mąż śledził jej poczynania z widoczną dezaprobatą, podczas gdy Katie siedziała wtulona we mnie na fotelu. Nic nie mówiła. Była jakaś odległa, obca…
- Katie, kochanie, zostanę tu kilka dni i pomogę ci – powiedziała jej mama.
- Kobieto, opanujże się! Przestań! – zbeształ ją mąż.
- Dlaczego? Chcę pomóc naszemu dziecku!
- W czym, mamo? – Katie uniosła głowę i spojrzała na nią nieobecnym wzrokiem.
- We wszystkim, w sprzątaniu, gotowaniu, pobędziemy razem i…
- Mamo! Nie jestem obłożnie chora – krzyknęła – Ja tylko… straciłam dziecko! Nie potrzebuję pomocy i użalania się nade mną, rozumiesz?
- Ale…
- Co ty możesz wiedzieć? Myślisz, że litość mi w czymś pomoże? Że zapomnę o tym, że zawiodłam Johna, tracąc jego dziecko?
Zerwała się i pobiegła na górę, trzaskając drzwiami sypialni. Kompletnie nie wiedziałem, jak się zachować. Jak ona mogła w ogóle pomyśleć, że mnie zawiodła! Wstałem z fotela, ale natychmiast ponownie na niego opadłem, bezsilny w obliczu tej koszmarnej sytuacji.
- Mówiłem ci, żebyś dała spokój, Sharon! – syknął ojciec Katie.
- Chciałam pomóc…
- Kate nie ma już pięciu lat! Jest dorosła i ma narzeczonego, który jest jedyną w takich okolicznościach osobą, by jej pomóc! Mogłaś jej pomóc, pocieszać, kiedy pokłóciła się z Johnem i potrzebowała naszego wsparcia, ale teraz to on musi sobie z nią poradzić! Muszą sami przez to przejść, nasza obecność będzie im tylko przeszkadzać!
- Ja nie chciałam… Ja myślałam, że to będzie dobre dla was – pani Newman popłakała się, a mnie zrobiło się jej żal. Przecież naprawdę nie miała złych intencji!
- Proszę nie płakać, to nie pani wina – podszedłem do niej i objąłem ją ramieniem – Ale nie możemy zrobić nic wbrew Kate. Przysięgam pani, że zajmę się nią najlepiej, jak potrafię.
- Wiemy o tym, John. Ale dla ciebie to też trudne, przecież to było także i twoje dziecko…
- Tak, dlatego ja potrzebuję obecności Kate, tylko ona może mi ułatwić przejście przez ten koszmar. Dam sobie radę ze wszystkim, zaopiekuję się nią, ale kiedy będę miał ją przy sobie na wyłączność.
- Dobrze, nic tu po nas – pan Newman ubrał kurtkę i podał swej żonie płaszcz – Pożegnaj od nas Katie, i zadzwoń jutro. Czy w czymś ci jeszcze pomóc, coś załatwić?
- Gdyby mogli państwo porozmawiać z panem Jackmanem i powiedzieć mu, co się stało, że Katie jutro nie przyjdzie do pracy… I z Freemanami, na pewno też się martwią. Zostaniemy jutro oboje w domu.
- Powinniście spędzić więcej czasu razem, może gdzieś wyjechać – niespodziewanie ojciec Kate wyjął z kieszeni portfel – Najlepiej na kilka dni. Proszę, masz tu dwa tysiące funtów.
- Nie! Nie mogę ich przyjąć – zaprotestowałem ostro – Nie musicie nas państwo utrzymywać. Daję sobie radę!
- John, nie unoś się honorem. Nie będziesz pracował przez kilka dni, a nie chciałbym, żeby czegoś wam zbrakło. Poza tym wyjazd dobrze wam obojgu zrobi.
- Ja nie wezmę od pana pieniędzy.
- Posłuchaj mnie. Kate to moja jedyna córka, pozwól mi choć w ten sposób jej pomóc, skoro w inny po prostu nie mogę. Nie bądź uparty!
Było mi strasznie niezręcznie przyjmować od nich pieniądze, to znaczyłoby, że nie potrafię utrzymać mojej narzeczonej, że nie daję sobie rady, to było upokarzające! Z drugiej jednak strony żal mi było Newmanów, bo bardzo chcieli pomóc, ale nie mogli tego zrobić w inny sposób. Postanowiłem nie upierać się.
- Idę do Katie – powiedziałem, zmieniając temat – I dziękuję za wszystko. Że państwo przyjechali. To naprawdę ważne. Jutro do państwa zadzwonię, dobrze?
Udawałem, że nie widzę, jak ojciec Kate kładzie pieniądze na stole. Było mi głupio, ale nie mogłem pozwolić by moja bezsensowna duma wzięła górę. Newmanowie bez słowa wyszli z domu, a ja od razu poszedłem na górę. Po cichu otworzyłem drzwi i zobaczyłem, że Katie leży zwinięta na łóżku. Położyłem się obok niej. Na policzkach miała jeszcze świeże ślady łez, ale spokojnie spała. Widocznie to wszystko tak mocno ją wyczerpało, że nie miała już na nic sił. Nic dziwnego… Ja najchętniej zapadłbym się pod ziemię i przestał istnieć, gdyby nie to, że miałem ją, i musiałem ją wesprzeć. To był mój czas próby, mój egzamin – dotąd Katie opiekowała się mną, wyciągała mnie z czarnej dziury samotności, była moją podporą; teraz wszystko miało się zmienić. W końcu to ja miałem stanąć na wysokości zadania i w końcu być mężczyzną. Tylko jak to zrobić, kiedy wszystko we mnie chciało płakać…


Aktualizacja 05/11/2014/- następna część tutaj.

57 komentarzy:

  1. No i wykrakałam. Dobra, nie wykrakałam, bo nie napisałam pod ostatnim postem komentarza, ale coś przeczuwałam, że to się tak skończy. Coś ostatnio wszystkie kobiety tracą dziecko. Czy to na blogach, czy to w serialu - stąd mój domysł.
    Rozdział smutny. Przygnębiający....
    Nie ukrywam, ciekawa jestem jak John zaopiekuje się Kathy..... I nie wiem, co mogę jeszcze napisać :D

    Jeannette (kojarzysz mnie może jeszcze?) - kiedyś pytałaś o bloga. Tamten usunął się w niewyjaśnionych okolicznościach, więc masz tutaj coś podobnego: :D
    http://snakes-in-the-garden.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aha. Durna i głupia ja.
      Oczywiście punkt widzenia Johna - udany. Ciekawy. Taka miła *miła w niekorzystnej sytuacji* odmiana :D

      Usuń
    2. John z pewnością zaopiekuje się swoją kobietą najlepiej, jak tylko będzie potrafił. Za tydzień będzie nieco bardziej optymistycznie, obiecuję :)

      Usuń
    3. Cauvigilio Comello, pewnie, że Cię kojarzę, ale za Chiny nie mogę sobie przypomnieć, o jakiego bloga pytałam :D. I jestem w szoku, że Ty kojarzysz mnie i pamiętasz o czymś, o czym nawet ja nie pamiętam :). Mimo wszystko dziękuję za wstawiony link, bo jest bardzo ciekawy :). Pozdrawiam.
      Jeannette

      Usuń
    4. Zapomniałam napisać, że jestem jeszcze w szoku, ponieważ poprawnie napisałaś moje imię :D
      Jeannette

      Usuń
    5. Kiedyś tam, kiedyś powiedziałam Ci, że mam bloga o Sir Guyu. Ale mniejsza.
      *** Teraz chwilowo niczego nie ma, bo jednak uznałam, że jest to nie potrzebne i zamieszanie lepiej wprowadzić później :D

      Co do imienia. Szczerze? Najpierw napisałam z błędem, ale upewniłam się, zanim wysłałam :D

      Usuń
    6. Tak, już pamiętam. Wchodziłam na niego, ale później zniknął... Bardzo dziękuję, że o mnie pamiętałaś, to dla mnie naprawdę miłe. Pod iloma nickami zamieszczasz komentarze? :)
      Jeannette

      Usuń
    7. Jest to jeden nick i ten sam, *uległ zmianie niecałe cztery tygodnie temu* ale Google ma do siebie "zatrzymywanie" starych nicków na... Na zawsze po prostu :D Więc przechadzając się po różnych miejscach można sobie przypomnieć, jak się siebie "nazywało".
      A kilka razy została mi nazwa zmieniona bez mojej zgody.

      Usuń
    8. Rozumiem :)
      Jeannette

      Usuń
  2. Wow, na razie nic więcej .
    Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na razie? To aż się boję, co powiesz później, Basiu.

      Usuń
    2. Piękny rozdział,wyzwala mnóstwo emocji .
      Nie wątpię , że John stanie na wysokości zadania i zrobi wszystko ,żeby Kate była znowu szczęśliwa .
      Tydzień temu napisałam ,że strach się bać dzisiejszej środy ,boję się ,że zamieniam się w czarownicę .
      Basia

      Usuń
    3. Nie, nie Ty zamieniasz się w czarownicę - to ja już od dawna to planowałam. W końcu i w życiu nie zawsze świeci słońce i jest pięknie, czasem jakieś chmury burzowe się pojawiają, ale mają to do siebie, że potrafią szybko się rozproszyć.

      Usuń
    4. No cóż , jesteś okrutna w planowaniu , ale to Twoje święte prawo autorki . Prawda też jest taka ,że jak za długo jest słodko szybko może się zrobić mdło .
      Cieszę się w imieniu mojego kota ,że nie będę musiała wymieniać go na czarnego, jak na czarownicę przystało .
      Basia

      Usuń
  3. Kiedy tydzień temu pisałam, że poprzedni odcinek, to cisza przed burzą, nawet nie podejrzewałam takiego rozwoju wypadków. Bardzo dobrze, że to, co wydarzyło się obserwujemy z punku widzenia John'a - dla niego to tak samo ciężkie przeżycie, jak dla Katie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że mimo smutnego wydźwięku ta część Cię jednak nie rozczarowała. No cóż, to samo życie - nie zawsze jest cukierkowo, prawda?

      Usuń
    2. Eve jak jeszcze raz będziesz chciała napisać ,że to jest cisza przed burzą , niech Ci się klawiatura zablokuje na odpowiednich literach .
      Basia

      Usuń
    3. Kate! Kobieto! Jakie "rozczarowała"! Nic takiego nie miałam na myśli, jeśli tak to odebrałaś, to przepraszam. Wręcz przeciwnie. I całkowicie zgadzam się z Tobą, ze nie może być cukierkowo. Słodko-gorzko, to chyba norma.

      Usuń
    4. Basiu! Następnym razem ugryzę się w język, znaczy w palec. :) i tylko tak cichaczem (żeby nikt nie usłyszał poza Tobą:) szepnę, że boję się, ze to jeszcze nie koniec kłopotów.

      Usuń
    5. Mając na uwadze kto jest autorką też się tego obawiam .
      Basia

      Usuń
    6. Aż taka okropna jestem, że się boicie? No bez przesady :)
      Eve, nie przepraszaj, tak tylko profilaktycznie zapytałam - wiesz, że zawsze mam wątpliwości czy kolejna część nie jest rozczarowująca :)

      Usuń
    7. Nie jest. Zapewniam Cię. "Zaskakująca" - to jedno z najwłaściwszych słów. Zapewniasz nam takie emocje i tak nieoczekiwane rozwiązania, że czasem trudno wytrzymać do następnej środy.:)
      I nie boję się o happy end:)

      Usuń
  4. Kate, bardzo mi się podobało to co napisałaś na dzisiejszy wieczór. To rozdzielenie narracji bardzo pomysłowe. Narzeczeni będą wzajemnie dla siebie wsparciem. John również potrzebuje wsparcia.
    Wiem, ze wszystko się dobrze ułoży.
    Dziękuję za dzisiejszą lekturę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jolu, wszystko się dobrze ułoży, już za tydzień będzie bardziej optymistycznie. Obustronne wsparcie będzie dla nich bardzo ważne, jak zawsze w takich sytuacjach,

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie martw się Kate, 'doctor Dick', hmm... znaczy się John, niezawodnie ci pomoże. I to 'deep, deep, deeper' ;>

    Life is brutal. A dziecko dla matki (prawdziwej matki- wykluczam te popierające aborcję) to zawsze dziecko, a nie zarodek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana Robin, ten złośliwy komentarz był zbędny, naprawdę :)

      A co do drugiej kwestii, to wolałabym żeby nie poruszać na blogu Ani tak poważnych spraw, jak ocenianie, która matka jest prawdziwą - czy ta, która robi aborcję, czy ta która jest przeciw. Nie nam oceniać, co inna kobieta czuje i co ma w głowie, dokonując takiego a nie innego czynu. I nie o tym tu mowa.
      A co do "zarodka" kwestią kluczową nie jest nazewnictwo, tylko racjonalne podejście - w przypadku który ja opisałam bohaterka straciła ciążę która nawet nie zdążyła się zagnieździć, mogła nawet o niej nie wiedzieć, niektórym ludziom jest o wiele łatwiej uporać się z czymś takim i wrócić do normalności prawie od razu, niż gdyby to miało miejsce w bardziej zaawansowanej ciąży lub, nie daj Boże, przy stracie już urodzonego dziecka. Wszystko zależy od sytuacji i od tego, jaki jest dany człowiek, i jak duże ma wsparcie w drugiej połowie - nawet w kwestii "pocieszania się" seksem, które, jak widzę, mocno Cię uwiera, choć nawet jeszcze do takowego nie doszło :)

      Usuń
    2. No i cóż ja mogę odpowiedzieć? Kogo co tu uwiera? Bo mnie nic. Złośliwe, jak je niektórzy nazywają (zwykle nazbyt przewrażliwieni)- komentarze, lubię wstawiać i będę to robić nadal. A co do oceniania innych- przedstawiłam tylko swój punkt widzenia. A zresztą, nawet jeśli to wygląda jak ocenianie, to co z tego? Wszędzie wszyscy wszystkich za coś oceniają. Taka rzeczywistość. Moje wypowiedzi też ocenia się na tym forum. I zwykle negatywnie, ale jak to powiedział pewien powieściowy pan "My dear, I don't give a damn" ;)
      Robin

      Usuń
    3. Porównujesz ocenianie Twoich komentarzy z ocenianiem kobiet, które dokonują aborcji? Coś tu jest nie tak.
      Poza tym powtórzę - to blog o panu, który nazywa się Richard Armitage, więc skąd u Ciebie aluzje do aborcji? Rysiek (mam nadzieję) takowej nigdy nie dokonał.

      Usuń
    4. Robin, można dyskutować, oceniać ale nie obrażać przy tym .Tak postępują mądrzy ludzie . Jestem ciekawa czy w realu też jesteś taka nazwijmy to odważna .
      Basia

      Usuń
    5. Kate i Basia- W ogóle nie wiem o co wam chodzi. I co ma piernik do wiatraka? Komentarz był do fanfiku, nie do pana Armitage. Kogo obraziłam? Napisałam jedynie, że nie uważam za prawdziwe matki, kobiety popierające aborcję (bo takie jest moje zdanie i sobie akurat skojarzyłam ten temat, a propos gadki fanfikowego lekarza o zarodkach) I co z tego? To nie było prowokacją, a to, że Wy cały czas czujecie się prowokowane, TO właśnie znaczy, że coś jest nie tak.
      Tak, w realu jestem również taka jak to nazwałaś "odważna". Nawet bardziej:) Możemy się spotkać i wymienić poglądy.
      Robin

      Usuń
    6. Robin, cały czas nie rozumiem jednej rzeczy. Jak zauważyła Kate, to jest blog poświęcony P. Armitage i chyba nikogo nie dziwi fakt, że to on jest tu centralną postacią, że to jest coś co nas łączy i daje nam radość. Zaglądamy tu, by trochę odpocząć od rzeczywistości, chwilę poprzebywać w innym świecie, gdzie nikt nas nie ocenia i gdzie możemy do woli cieszyć się kolejnymi odcinkami opowiadania, czy kolejnymi postami zamieszczanymi przez Anię.
      Sama pisałaś, że nie jest to miejsce na poważne dyskusje, zatem nie zamierzam dyskutować z Tobą na temat Twoich poglądów. Oczywiście możesz mieć takie, jak uważasz za słuszne, szanuję to i nie zamierzam przekonywać Cię do moich. Tak jak napisałam to nie miejsce na to.
      Nie odmawiam Ci również prawa do pisania komentarzy, zgodnie z własnymi przemyśleniami. Zwróć jednak uwagę na to, jak te opinie wyrażasz. Piszesz, że Twoje komentarze są oceniane i to zwykle negatywnie. Może zatem należałoby zmienić ich ton, by nie były odbierane jako złośliwość i ocenianie innych?
      Myślę, że każda z nas ma na co dzień wystarczająco dużo poważnych spraw na głowie, a blog jest miejscem, gdzie odpoczywamy, dlatego bardzo proszę, nie psuj nam tego.

      Usuń
  7. Ok Eve- blog pana RA. Ale fanfik o panu RA nie jest:) Tylko o fikcyjnej postaci.
    Przepraszam. Nie potrafię być za każdym razem tak słodka jak Wy wszystkie i zachwycać się każdym słowem tego bloga tudzież fanfiku. Piszę zawsze co mi leży na sercu i to co myślę. Jeśli czujecie się dotknięte, po prostu nie odpowiadajcie na moje posty. Nie znam Was osobiście, nie wiem kto kryje się pod tymi wszystkimi nickami. Może jakiś robot podszywający się pod człowieka? ;) Dlatego nie sądzę, bym kogokolwiek mogła obrazić wprost. Jest to jedna z niewielu zalet tego wirtualnego świata:) Zresztą nigdy jeszcze nie zamieściłam tu żadnych obraźliwych czy złośliwych komentarzy pod adresem osoby posługującej się konkretnym nickiem. Jeśli tak poproszę o przykład.
    Robin

    OdpowiedzUsuń
  8. Owszem fanfik dotyczy fikcyjnej postaci ( nieśmiało przypomnę, ze granej przez RA, więc szczególnie nam bliskiej:), dlaczego więc, skoro to świat wykreowany przez Kate, snujemy tak poważne dyskusje?
    Nie chcesz być "słodka jak my i zachwycać się każdym słowem", to nie bądź. Nikt tego od Ciebie nie wymaga. Cały czas chodzi o to samo - o sposób wyrażania własnych opinii.
    I wybacz, ale nie zgodzę się z Tobą. Oczywiście nie znamy się, nie wiemy kto tak naprawdę siedzi po drugiej stronie "kabelka", ale myślenie, że może jest to robot, wydaje mi się wygodne. Pozbawia nas odpowiedzialności za to, co piszemy. A tak nie jest. Ale może to tylko mój wiek - "przedinternetowy":) powoduje, że tak na to patrzę.
    Nie chciałabym Robin, żebyś źle czuła się w naszym towarzystwie, a niestety miewam takie wrażenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja zawsze mam nieodparte ważenie,,że to znakomita większość fanfikowych komentatorek źle się czuje w towarzystwie Robin?pozdrawiam serdecznie.Badyl

      Usuń
  9. Nie rozumiem, czemu ciągle wałkujecie to samo. Jeśli uważacie komentarze Robin za prowokacje, to po co odpisujecie?
    Kate, piszesz o księdzu i Kościele, ale nie chcesz dyskusji o nich, piszesz o poronieniu, ale nie chcesz dyskusji o matkach. To o czym mamy rozmawiać pod odcinkiem, w którym cała akcja kręciła się wokół poronienia?
    To, w jaki sposób Robin wyraża swoje zdanie nie jest dla nikogo nowością. Ona jest po prostu szczera. I ja bardzo lubię czytać jej komentarze. I nie rozumiem, dlaczego miałaby się zmieniać i udawać kogoś innego, kim nie jest. To przecież bez sensu. Eve, mówisz, że na blogu odpoczywamy. No a ja właśnie odpoczywam przy komentarzach Robin. I jak tu pogodzić Twoją wolność z moją? ;)
    Dajmy może spokój tym przepychankom. Przecież nie ma obowiązku odpisywania każdemu i rozmawiania z każdym.
    I może mi nie uwierzysz, ale naprawdę lubię czytać Twojego fanfika, Kate.
    Jeannette

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeannette, jako że jestem dziś oazą spokoju, odpowiem tylko tyle - ja napisałam o poronieniu, a Robin nie wiadomo skąd zaczęła temat o aborcji - kompletnie niezwiązany z tematem fanfika, pisząc moim zdaniem... niezbyt delikatny komentarz w stosunku do kobiet które mają coś z tym wspólnego. Ja nie czuję się na tyle kompetentna, żeby oceniać takie kobiety bo nie wiem, co kieruje każdą z nich - a już na pewno blog Ani nie jest miejscem na to, by dyskutować tu o sprawach tak delikatnych i skrajnych.
      Po prostu chciałabym też, żeby w tym miejscu najzwyczajniej uszanować Anię, i tyle - bo jej celem nie jest robienie tu miejsca do kłótni światopoglądowych.

      Usuń
    2. Jaenette, do tego, co napisała Kate, dodam tylko tyle, że wszystkie jesteśmy tu gośćmi. To Ania stworzyła to miejsce i to dzięki niej możemy ze sobą rozmawiać (albo nie, jak sugerujesz:). Dlatego sądzę, że powinnyśmy wszystkie powstrzymać się od dyskusji na "tematy życiowe", bo nie o to tu chodzi i nie powinnyśmy traktować tego, o czym pisze Kate, jako zachęty do takich dyskusji.

      Usuń
    3. Ok, nie dyskutujmy. Tydzień temu cz 2 tygodnie to uszanowalam i teraz też zamierzam.
      A Robin skojarzyła aborcję ze słowem "zarodek", co już zresztą wyżej wyjaśniła.
      Nie chcę się kłócić. Tylko pozwólmy każdemu być sobą.
      Jeannette

      Usuń
    4. Tylko należy pamiętać o tym ,ze nasza wolność tzn bycie sobą , kończy się w miejscu gdzie zaczyna się krzywda drugiej osoby.
      Basia

      Usuń
    5. Eve - Kate już wcześniej dała mi do zrozumienia, że nie chce rozmów światopoglądowych, więc jestem grzeczna i pod tym odcinkiem nie napisałam o niczym takim słówka. Robin sobie coś napisala jak to Robin i wystarczylo nie odpisywać i nie byłoby rozmowy.
      Basiu - zgadzam się. Więcej nie mogę napisać, bo mi Kate zabrania ;D (żeby nie było - to żart ;))
      Jeannette

      Usuń
    6. Basiu- podam prosty przykład na zakończenie tej dziwnej dyskusji. Może coś z romansów? Załóżmy, że jakiś chłopak, który cię kocha, chciałby się z Tobą spotykać i może coś więcej? Ty go niestety nie kochasz i Cię nie pociąga, ale ponieważ wiesz, że go skrzywdzisz gdy powiesz NIE, godzisz się z nim być w imię swojej wolności i bycia sobą. I szczęście tej decyzji Cię przepełnia. Gratuluję sposobu myślenia.
      Mam zamiar być sobą dalej. I nie sądzę, by przez moje komentarze Kate groziła depresja.
      Nie popadajmy w fiksację. To tylko blog :P
      Robin

      Usuń
    7. Basia próbowała dostosować na potrzeby sytuacji stwierdzenie "nasza wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka", przynajmniej ja tak to odebrałam :)
      Jeannette

      Usuń
    8. Jeannette , mniej więcej o to mi chodziło .
      Robin , cóż ja jestem człowiekiem ,który najpierw myśli potem robi .Wolisz swoje impulsy Twoja sprawa . Tylko czasami mam wrażenie , że fiksujesz się na jakimś temacie dokładnie zapominając o co chodziło na początku. I nie będę dyskutowała z Tobą o mnie , ponieważ jestem gościem tego bloga z zupełnie innych powodów.

      Usuń
    9. Dobra, ale na przyszłość nie częstuj mnie już tymi wzniosłymi hasłami.
      Robin

      Usuń
  10. Kate- NIE zaczęłam tego tematu. Po prostu sobie napisałam i wsio. Nie wiem, może Ty akurat jesteś za aborcją i odczułaś to jako prowokację. Ale na litość, mam to już naprawdę w nosie, co sobie pomyślałaś. Na przyszłość po prostu mnie ignoruj ok?
    Jeanette- dzięki ponownie za zrozumienie i za to, że chociaż jedna osoba (nie, przepraszam, myślę, że Ania również) ma dystans do tego co naskrobię.
    Robin

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jestem z natury bardzo wyrozumiała ;-). I tak szczerze, to akurat teraz mogłaś się ugryźć w język (hm, palec?) i darować tą aborcję ;-)
      Jeannette

      Usuń
    2. No, w sumie racja. Niestety albo "stety" jednak należę do tej "gorszej" części ludzkość, która działa na zasadzie "najpierw robimy, potem myślimy" ;) Impuls i ciach. Dlatego KAJAM się za te impulsy! Niech już będzie, że się kajam.
      Robin

      Usuń
    3. Mnie tam Twoje impulsy nie przeszkadzają ;)
      Jeannette

      Usuń
  11. O, a tak z innej beczki, to zaskoczyłaś mnie tym odcinkiem, Kate. Nie spodziewałam się takiego zwrotu, bardziej zbliżającego się happy endu ;)
    Jeannette

    OdpowiedzUsuń
  12. Miła Kate, co za odcinek! Jestem zupełnie zaskoczona. Nie spodziewałam się takiego rozwoju akcji. Bardziej pasował mi ferwor szybkich przygotowań ... John składajacy dziecięce łóżeczko, Katie na zakupach w "Mothercare" (a tak tam drogo, cholera!), pani Freeman udzielająca na "zaś" porad wychowawczych, ciche komentarze na temat brzuszka, lekko zarysowanego pod koronką prześlicznej ślubnej sukni... No cóż, będzie inaczej, ale pewna jestem że szczęśliwie.

    Co do komentarzy, to napiszę krótko i klimatycznie, bo jestem ze wsi.
    Baby, dajcie se czasem siana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piękna jest Twoja wizja... I kusząca do opisania, ale byłoby mi za łatwo. Jak zwykle musiałam sobie utrudnić zadanie :) To była jedna z rzeczy, których byłam pewna już przy samym początku, a przecież ten fanfik zaczął się w lipcu (choć ja pisanie zaczęłam powoli już w kwietniu). Musiało więc do tego dojść. A szczęśliwie będzie, możesz być pewna :)

      Usuń
  13. Widzę, że gorąco się tu zrobiło i to niestety nie za przyczyną tego od którego wszystko się zaczęło, czyli Richarda Armitage’a. Zdaję sobie sprawę, że pomimo (pozornej) internetowej anonimowości wszystkie jesteśmy jak najbardziej realne, i wszelkiego rodzaju złośliwości zamierzone bądź też nie w większy lub mniejszy sposób nas dotykają. Aż chciałoby się tu zacytować Rysia z wiadomości z grudnia 2011 roku „Peace and goodwill (and I really mean that, be willingly good, extra good, extra peaceful and extra forgiving) “. A co do drażliwych tematów ( jak aborcja, wiara czy polityka), to myślę, że to naprawdę nie jest miejsce na przekonywanie do swoich poglądów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ania jak zwykle ustawiła wszystko na swoim miejscu,za co po raz kolejny wielkie Jej dzięki!Wchodzę tu co dzień z nazwijmy to miłości do tematu blogu-czyli RYSIA,środy są tak naprawdę dniem Kate,bo większość wchodzi w oczekiwaniu na dalsze losy bohaterów fanfika,po którymś odcinku przestałam czytać utwór,bo wyszedł z mojej bajki-ale jestem pełna podziwu dla Kate za pomysł,styl,zaangażowanie i chęć sprawiania frajdy zagorzałym zwolenniczkom samego utworu.Przyznaję,że od jakiegoś czasu czytam tylko komentarze,więc na temat samego utworu nie mam prawa się wypowiadać,więc tego nie robię.Kate pisze tak jak czuje,stwarza różne sytuacje swoim bohaterom i daje impuls do dyskusji i tu zaczynają się schody...uwielbiam Robin za Jej poczucie humoru i szczerość przez którą naraża się na ostracyzm ze strony reszty zagorzałych zwolenniczek sielanki,Przecież Robin nie punktuje Kate za Jej poglądy tylko zachowania bohaterów,przepraszam,ale ja tak to rozumiem.Czepia się tego z czym się nie zgadza i to chyba Jej prawo,tak samo jak prawem Kate jest powoływanie do życia postaci które żyją w tym fanfiku w taki a nie inny sposób.Jeśli ktoś mnie potępi za to co napisałam-a tak właśnie myślę jak napisałam...to raczej się tym nie przejmę i dalej będę tu wchodzić i wtrącać 3 grosze jak już mnie poniesie!pozdrawiam.Badyl.

      Usuń
    2. Dzięki Ci Badyl za ten komentarz! Właśnie o to chodzi - nikt tutaj nie pisze nic przeciwko Kate i nie komentuje poglądów ani pomysłów Kate, tylko zachowania bohaterów. Porównałabym to do omawiania lektury na języku polskim - nie mówimy o tym, co źle napisał Sienkiewicz, tylko o tym, co zrobił Kmicic :). Nie zamierzamy mówić Kate, co i jak ma pisać, tylko mówimy Katie (bohaterce), co naszym zdaniem robi źle, a co dobrze. Co z tego, że to fikcyjna postać? Gdybyśmy nie mieli rozmawiać o fikcyjnych postaciach, to, że już skorzystam z powyższego przykładu, nie byłoby sensu omawiania większości lektur na polskim. A jednak je omawiamy. Czemu więc nie rozmawiać o zachowaniach bohaterów fanfiku Kate? Ja tak to właśnie odbieram i sama też w ten sposób piszę - nie o Kate, a o Katie i Johnie ;)
      Jeannette

      Usuń
  14. Widzę że nadal nie do końca się rozumiemy. Ania wyraźnie napisała wyżej to, o czym mówię od wczoraj - to NIE miejsce na dyskusje na poważne tematy typu wiara, aborcja itp. I NIE miejsce na wyrażanie opinii na trudne tematy. Czasem trzeba trzy razy się zastanowić nad tym, co się napisze. A tu zbyt często odchodzi się od głównego nurtu dyskusji, czyli fanfiku (o którym możecie pisać co Wam się żywnie podoba, nie dotyka mnie to w żaden sposób nawet jeśli jest to krytyka), i zaczynają się jakieś dziwne aluzje i opinie, które nie są związane z fanfikiem. I myślę, że jeśli na przestrzeni tych kilku miesięcy nie tylko ja to zauważyłam, ale więcej osób (że wspomnę tylko wypowiadające się wyżej Eve, Basię i Anię, i nie tylko), to jednak COŚ jest na rzeczy i warto się nad czymś zastanowić, a nie twierdzić, że my jesteśmy "zwolenniczkami sielanki". W jednym zgadzam się z Jeannette - czasem warto się ugryźć (w cokolwiek) przed dodaniem komentarza, sama często to robię kiedy widzę, że to co napisałam może przypadkiem kogoś urazić lub wywołać niepotrzebne nieporozumienia. I to nie jest z mojej strony nieszczerość - po prostu trzeba wyczuć, co i kiedy można. A to, że jestem tu anonimowa, niestety nie daje mi prawa do wszystkiego. Jesteśmy gośćmi na wspaniałym blogu Ani i trzeba to uszanować :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Jako niepoprawna zwolenniczka sielanki , obawiam się że za komentarze , które nie powinny się
    tutaj pojawiać ,Ania straci cierpliwość i zachowa się jak leśniczy ze starego kawału ; wyrzuci z lasu i Niemców i partyzantów .
    Aniu okaż nam wielkoduszność .
    Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardziej obawiałbym się tego Basiu, że Kate znudzi to ciągłe tłumaczenie się i zrezygnuje z publikacji swojego fanfika tutaj.

      Usuń

Nadrzędną zasadą tego bloga jest szacunek dla pana Armitage’a, dla autorki bloga, jak również dla komentujących, którzy pozostawiają tu komentarz. Zostawiając swój komentarz zobowiązujesz się postępować zgodnie z tą zasadą. Autorka bloga zastrzega sobie prawo do usunięcia komentarza, który wg jej uznania będzie naruszał powyższe zasady.