Notka: Autorem tego opowiadania jest Kate, która publikuje swoje opowieści na Wattpad. Prace Kate znajdziecie tutaj. Opowieść zainspirowana jest postacią Johna Standringa granego przez Richarda Armitage’a w serialu „Sparkhouse" polski tytuł ”Dom na wrzosowisku” i nie ma na celu naruszenia praw autorskich.
-------------
Poprzednia, piętnasta część tutaj.
Wyrzuty sumienia nie dawały mi
spać, ale oprócz nich czułam ogromny żal do Johna. I za nic nie wiedziałam, co
było silniejsze. Tęskniłam za nim tak mocno, to była dopiero druga noc bez
niego, ale chyba nawet gorsza niż pierwsza. Niewiele dała mi wizyta u rodziców;
ani nie uspokoiłam się, ani nie zapomniałam. Jedyną pozytywną stroną było to,
że pogodziłam się z mamą, ale jakie to miało znaczenie, skoro John nie chciał
mnie oglądać? Cały czas miałam w pamięci ostre słowa, które między nami padły.
Bardzo się zmienił… Był cichym, nieśmiałym chłopakiem, a teraz stał się
świadomym mężczyzną, który potrafi ranić i walczyć o swoje. A najbardziej potrafią zranić ci,
którzy najbardziej kochają… Ale nie rozumiałam jego reakcji. Wiedziałam, że
zachowałam się źle, ale John zareagował tak, jakbym co najmniej zdradziła go z
przystojnym, bogatym aktorem! No i ta jego zemsta przy użyciu Sarah… Miałam
prawo równie dobrze jak on być zła. Mimo, że bardzo tęskniłam, to kiedy tylko
przypomniałam sobie o Sarah, wzbierała we mnie złość. Poszedł do niej na
kolację… Do osoby, która chciała mnie zniszczyć, zniszczyć nasz związek, naszą
miłość, chciała uwieść Johna, i on doskonale o tym wiedział – mimo to poszedł
do niej. Nie, nie miałam ochoty go widzieć. Jeszcze nie. Postanowiłam, że po
powrocie odczekam dzień lub dwa i może wtedy… Chyba, że zobaczyłabym go w jej
towarzystwie, wtedy wyrzuciłabym wszystkie jego rzeczy przez okno, podpaliła i
zabiłabym tę lafiryndę na jego oczach. To straszne, jakie myśli przychodziły mi
do głowy z całego tego rozżalenia… A dodatkowo denerwował mnie w autobusie
facet, który ciągle się na mnie gapił. Miałam ochotę podejść i powiedzieć mu,
co o tym myślę. Choć… musiałam przyznać, że był niezły. Z wyglądu przypominał
niesamowicie Pierce’a Brosnana, co było jego niewątpliwym atutem, poza tym był
elegancko ubrany w ewidentnie drogie ciuchy. Co taki facet mógł robić w
autobusie? Powinien jeździć taksówką albo jakąś limuzyną. Nie pasował do tego
wnętrza. Ale patrzył na mnie uparcie, uśmiechał się… W końcu kilka kilometrów
przed Terrington podszedł do mnie.
- Można? – zapytał uprzejmie.
Zmierzyłam go wzrokiem i wzruszyłam ramionami.
- Jeśli pan musi. Mało panu było
gapienia się, musi pan jeszcze się dosiadać?
- Proszę mi wybaczyć, ale nigdy
nie widziałem kogoś takiego, jak pani…
- Tak żałosnego i
nieszczęśliwego?
- Nie, tak pięknego – powiedział,
uśmiechając się – Jest pani smutna?
- To nie pańska sprawa.
- Oczywiście, chciałem tylko…
Nieważne, przepraszam. Jedzie pani do Terrington?
- Dlaczego pan pyta?
- Proszę wybaczyć, nie
przedstawiłem się – mężczyzna wyciągnął do mnie dłoń – William Freeman, jestem
wnukiem Freemanów z Terrington.
- Jest pan ich wnukiem…!
Przepraszam bardzo za moje zachowanie. Catherine Newman, miło mi pana poznać.
- Nie pana, proszę mówić mi po
prostu Will.
- Kate, miło mi cię poznać.
- Teraz już wiem, skąd cię od
początku kojarzyłem – William przyjrzał mi się uważnie – Bywałem w Terrington
często za młodu u dziadków na wakacje, no ale to było dobre osiemnaście lat
temu. Znałem twoich rodziców, a wtedy ty byłaś mała.
- No tak, miałam pięć latek.
Dlatego cię nie kojarzę.
- Biegałem po całej wsi z innymi
piętnastolatkami, bawiliśmy się w wojnę, policjantów i złodziei, no i
dokuczaliśmy jednemu takiemu mrukowi. Strasznie dziwny był, chował się po
kątach, nigdy z nikim nie rozmawiał, a my strzelaliśmy do niego z procy.
Pamiętam go doskonale, miał zawsze najgorsze, znoszone ubrania i na głowie coś,
co nazywaliśmy ptasim gniazdem.
- Jak miał na imię? –
zainteresowałam się, bo ten opis żywo mi kogoś przypominał.
- John, nazwiska już teraz nie
pamiętam.
- John Standring – popatrzyłam na
niego uważnie, a on uśmiechnął się.
- Tak, chyba jakoś tak. Znasz go?
Nadal tam mieszka, i nadal jest dziwolągiem?
- Oczywiście, że mieszka. ZE MNĄ
– podkreśliłam, pokazując mu mój pierścionek zaręczynowy – I nareszcie
dowiedziałam się, co tak naprawdę było przyczyną tego, że przez lata był
samotny i zamknięty w sobie.
- Kate, przepraszam, nie
wiedziałem że to twój narzeczony – William speszył się i chyba zrobiło mu się
naprawdę głupio – Zachowałem się jak idiota. Wybacz mi.
- Skąd miałeś wiedzieć – odparłam
obojętnie.
- Dawno nie czułem się tak źle.
Daj się zaprosić na przeprosinową kawę.
- Nie mnie powinieneś przeprosić
– uśmiechnęłam się uprzejmie – Ale Johna.
- To zapraszam was oboje.
- Wybacz, ale mój narzeczony
odpowiada sam za siebie, jest silnym, pewnym siebie facetem i nie mogę za niego
decydować. Zaproś go osobiście.
- Z największą przyjemnością –
odpowiedział, choć widziałam w jego oczach zawód. Najwidoczniej chciał umówić
się tylko ze mną…
-Jesteśmy na miejscu – poderwałam
się z miejsca – Wysiadasz?
- Tak, jasne.
Po chwili byłam już w drodze do
domu. Szybko zapomniałam o Williamie, i o tym, że w zasadzie nie powiedziałam
mu, że mój narzeczony pracuje u jego dziadków. Ale nie było to teraz ważne… Myślałam
tylko o Johnie. I znowu miałam mętlik w głowie. Kiedy zmęczona padłam na moje
łóżko, pewna myśl nie dawała mi spokoju… Że też nie pomyślałam o tym wcześniej!
Ponad tydzień temu powinnam mieć okres, a dopiero tego dnia zorientowałam się,
że go nie miałam! Może to przez stres… Albo przyczyna była bardziej prozaiczna.
- To niemożliwe – powiedziałam
sama do siebie – Na pewno to tylko małe rozregulowanie. Jutro albo pojutrze
wszystko wróci do normy.
Zasnęłam tak, jak leżałam, w
ubraniu, ściskając torebkę w dłoni.
Rano spóźniłam się trochę do
pracy. Obudziłam się za późno, a
musiałam wziąć prysznic i przebrać się w świeże ubrania, na szczęście jednak
Jackman był wyrozumiały.
- Odpoczęłaś psychicznie? –
powitał mnie ciepłym uśmiechem i równie ciepłym, świeżym pączkiem.
- Jeśli mam być szczera, to…
Średnio. Nie powiedziałam panu wszystkiego przed wyjazdem do Leeds.
- Mam się bać?
- Moja ciotka przespała się z
moim naczelnym, by ten dał mi awans, a to dlatego, że Josephine chciała zająć
moje miejsce w pana cukierni – opowiedziałam, a szef patrzył na mnie, jakby nie
rozumiał – Co, zaskoczony? Taką pan sobie nową pracownicę wybrał!
- Nie sądziłem, że można tak
zrobić…
- A jednak można!
- I co zamierzasz?
- Zwolnię się stamtąd. Nie będę
pracować z facetem, który awansuje młode dziewczyny, których stare ciotki z nim
sypiają. To tyle w tym temacie.
- A John?
- Co: John? Nie wiem. Był
umówiony przedwczoraj z Sarah…
- Ale nie był u niej.
- Co!?
- Był u mnie – Jackman brzmiał
zdecydowanie zbyt poważnie, żebym mogła pomyśleć, że robi sobie ze mnie żarty –
Powiedział, że zgodził się na złość tobie, ale ani przez chwilę nie zamierzał
do nich iść, szczególnie że bezczelnie go podrywały i dotykały podczas naprawy
płotu. Obie, Sarah z matką. Wyobrażasz sobie? Zresztą nie poszedłby nawet w
sprawie tego płotu, gdyby nie to, że był na ciebie wściekły.
- Miał powód, ale nie musiał
mścić się w taki sposób. Nie mogłam przez niego spać, myślałam, że to już
koniec…
- Katie, idź do niego. To nie
może tak być, szczególnie że zwalniasz się z redakcji, idź i powiedz mu to.
Przeproś i pogódźcie się w końcu, nie pozwól żeby Sarah rozpowiadała plotki że
się rozstajecie.
- Słucham!?
- Słyszałem wczoraj, jak
rozpowiadała na targu, że John cię zostawił. Przykro mi, Katie, ale musisz
działać, bo ta…
- Ta suka za to zapłaci –
wycedziłam przez zaciśnięte zęby – I pożałuje, że mnie kiedykolwiek poznała.
- Proszę cię, dziecko, nie zniżaj
się do tego poziomu. Ignoruj ją, to będzie dla niej najbardziej bolesne, jeśli
wdasz się z nią w awanturę, to osiągnie swój cel. Po prostu pogódź się z Johnem
i pokażcie jej, jak jesteście szczęśliwi.
Jackman miał rację. Nie mogłam
schodzić do poziomu Sarah, choć miałam ochotę pokazać jej wyraźnie, że ze mną
nie zadziera się w ten sposób. Nie rozumiałam, jak można być tak podłym,
szczególnie że nigdy nic jej nie zrobiłam. Może postanowiła mścić się na
wszystkich, którzy są szczęśliwi, za to, że ona z własnej winy tego szczęścia
nigdy nie zaznała? Nieważne. Teraz musiałam skupić się tylko na Johnie i na
tym, by go odzyskać. Cała złość na niego uszła ze mnie po rozmowie z Jackmanem
i zastanawiałam się tylko, jak go przeprosić, żeby chciał mnie wysłuchać. Może
nadal był tak wściekły, że nie będzie chciał mnie w ogóle oglądać? Nie
wiedziałam, ale musiałam spróbować. Dość długo zwlekałam z decyzją o pójściu do
niego, ale w końcu przemogłam strach i wyszłam z domu. Było po piątej, więc
powinien już wrócić z pracy. Szłam powoli, patrząc pod nogi i nie podnosząc
wzroku. Nagle wpadłam na kogoś i o mało nie przewróciłam się. Spojrzałam w
górę…
- John! – krzyknęłam, uradowana
jego widokiem. Na jego twarzy wykwitł delikatny uśmiech.
- Katie, wróciłaś – powiedział
nieśmiało.
- Tak, a ty… Idziesz gdzieś?
- Tak, idę.
- Szkoda…
- A ty?
- Ja… Szłam do ciebie. Ale, ale…
to może zaczekać – jąkałam się nerwowo, kiedy on nagle chwycił mnie za ręce.
- Wystarczy – powiedział
stanowczo, acz łagodnie – Wystarczy, Kate. Mam już dość.
- Czego? – wystraszyłam się.
- Tego wszystkiego. Braku ciebie.
Tego, że nie ma cię przy mnie. Właśnie szedłem do ciebie.
- Naprawdę…?
- To wszystko było tak bardzo
niepotrzebne… Przecież ja cię kocham, a te kilka dni bez ciebie to był koszmar.
- John… - westchnęłam, stojąc jak
słup, a on przygarnął mnie i mocno przytulił – Wybacz mi to wszystko.
Zachowałam się jak ostatnia egoistka, to było głupie i niedojrzałe.
- Kochanie, nie jesteś egoistką.
Wiem, ile dla mnie zrobiłaś, jak bardzo poświęciłaś się dla mnie od samego
początku, a to… Po prostu się zdarzyło. Nie pomyślałaś, a ja zareagowałem za
ostro.
- Miałeś prawo.
- Nie miałem prawa cię tak źle
traktować – wyznał, tuląc mnie mocno – I wiedz, że nie poszedłem do Sarah.
Wcale tego nie chciałem…
- Wiem. Wiem wszystko, Jackman
już mi powiedział. Muszę cię też przeprosić za słowa, które powiedziałam wtedy
na przystanku…
- Miałaś prawo pomyśleć o mnie
jak najgorzej. To ja cię przepraszam, że w tak podły sposób chciałem zrobić ci
na złość… Byłem zaślepiony złością. To się już nie powtórzy. Kocham cię,
kwiatuszku.
Wtuliłam się w niego i nareszcie
poczułam ogromną ulgę. Kochał mnie… Nadal mnie kochał! Trzymał mnie mocno w
swoich ramionach i czułam się znowu bezpiecznie i cudownie. Uniósł moją twarz
ku górze i patrzył na mnie tym swoim pięknym, czułym wzrokiem.
- Szłaś do mnie? – zapytał.
- Tak. A ty do mnie?
- No to mamy problem, gdzie pójść
– uśmiechnął się.
- Zabierz mnie, gdziekolwiek
chcesz, byle bym była z tobą.
- Chodź do mnie, zrobiłem zakupy,
przygotuję ci coś do jedzenia.
Objął mnie ramieniem i poszliśmy
do jego domu. Wreszcie znowu poczułam się dobrze… Kiedy zamknęliśmy za sobą
drzwi, John zaczął całować mnie zaborczo i tak bardzo namiętnie… Był bardzo
stęskniony, ale nie bardziej niż ja. Pociągnęłam go na kanapę i usiadłam na
jego kolanach, podczas gdy on trzymał mnie mocno i nie przestawał pieścić moich
ust. Cudowny, czuły, pełen tęsknoty pocałunek, który zdawał się być
najczystszym i najbardziej niewinnym, jaki kiedykolwiek dzieliliśmy. Nie był
podszyty pożądaniem, był po prostu wyrażeniem tego, jak bardzo brakowało nam
siebie przez tych kilka dni. Wiedziałam, że Johnowi nie zależy na tym, by się
ze mną przespać, chciał po prostu mieć mnie obok. Przerwał pocałunek i patrzył
na mnie jak na odnaleziony skarb. W pewnej chwili zsunął mnie ze swoich kolan i
poszedł do kuchni. Nie było go około trzech minut, ale czekałam na niego
cierpliwie. W końcu pojawił się, niosąc na talerzu czekoladowe ciasto i dwa
kubki z gorącym kakao, które postawił na stoliczku obok, po czym usiadł obok
mnie i otulił mnie kocem.
- Mówiłem ci, że w moim domu jest
chłodno – uśmiechnął się przepraszająco – Ale na rozgrzanie zrobiłem nam kakao.
- Dziękuję, kochanie – odparłam,
przesuwając koc w jego stronę – Jest wystarczająco duży, żeby okryć nas oboje.
John objął mnie ramieniem i podał
kubek z gorącym napojem. Napiłam się odrobinę i położyłam głowę na jego
ramieniu. John wziął do ręki talerz z ciastem i zaczął mnie karmić. Z jednej
strony było to podniecające, choć z drugiej tak niewinne i opiekuńcze, jakby
chciał wynagrodzić mi to, co się między nami stało. A przecież to ja w głównej
mierze zawiniłam, i to ja powinnam starać się, zabiegać o jego względy… John
jednak zajął się mną jakby nigdy nic się nie stało. Uznałam, że teraz zasługuje
na totalną szczerość.
- John… Muszę ci się do czegoś
przyznać – westchnęłam ciężko – Właściwie to podjęłam decyzję, przepraszam, ale
mimo to chciałam, żebyś wiedział przed faktem. Chcę wiedzieć, co o tym sądzisz
i…
- Kochanie, mów wprost.
- Muszę się zwolnić z redakcji.
Koniecznie, i to jak najszybciej.
- Jak to…? – John odłożył talerz
i patrzył na mnie z niedowierzaniem – Chyba nie przeze mnie, przez tę sytuację?
- Poniekąd przez to. Wiesz,
dlaczego dostałam propozycję awansu? Bo ciotka Josephine… Czuję się
idiotycznie, że muszę ci o tym mówić…
- Katie, mnie możesz powiedzieć
wszystko – pogłaskał mnie po policzku – Stało się coś złego?
- Tak, ona… Przespała się z moim
naczelnym.
- Co zrobiła!?
- Przespała się z nim po to, by
dał mi awans – wyjawiłam z trudem – A sama wtedy mogłaby pracować u Jackmana.
- Boże… Nie wiem, co powiedzieć…
- Nic nie mów, wystarczająco mi
za nią wstyd.
- Ale kochanie, to nie twoja wina
– John przytulił mnie mocno – Nie możesz za nią odpowiadać. Ale… Teraz
rozumiem, dlaczego powiedziałaś wtedy, że ciotka niszczy ci życie… Dlaczego nie
powiedziałaś mi od razu?
- Byłam wściekła za Sarah. Chyba
się nie dziwisz.
- Nie, nie dziwię się. Miałaś
prawo. Ale gdybym wtedy wiedział… Nie pozwoliłbym ci wyjechać. Byłbym przy
tobie. Posłuchaj, teraz to nieważne. Zrób, co uważasz za słuszne w tej sprawie.
Nie chcesz tam pracować?
- Nie mogłabym pracować z takim
człowiekiem. Nie chcę… Brzydzę się nim i tym miejscem.
- W takim razie pojedziemy tam
jutro i zwolnisz się od razu – zawyrokował John, i od razu poczułam się pewnie
i bezpiecznie – Nie dam cię skrzywdzić. Zaopiekuję się tobą, będę pracował
dodatkowo, żeby niczego ci nie zbrakło.
- Spokojnie, nie będzie tak źle.
Ale dziękuję ci za to, że jesteś ze mną…
- Gdzie mógłbym być, jak nie przy
tobie?
- John, mam nadzieję że wybaczysz
mi to, jak się wtedy zachowałam – spojrzałam mu prosto w oczy z pełną powagą –
Ja po prostu nie pomyślałam, zrobiłam źle, nie uwzględniając cię w tak
poważnych planach, ale po prostu byłam pewna, że będziesz ze mnie dumny i
zadowolony…
- I naprawdę byłbym. Ale wtedy
dałem się ponieść złości, nie powinienem tak reagować. To było niesprawiedliwe
z mojej strony.
- Było minęło. Możemy już do tego
nie wracać?
- Z największą przyjemnością,
kwiatuszku. Zapominamy o tym. Dopij swoje kakao, bo zaraz wystygnie.
Było znowu jak wcześniej. To właśnie
był mój kochany John: czuły, delikatny, kochający, opiekuńczy. W jego ramionach
czułam się w końcu normalnie i dobrze. Jego ramiona otaczały mnie, otulały wraz
z kocem, a potem zaniosły do łazienki, gdzie włożyły mnie do wanny pełnej
gorącej wody. Kiedy John dołączył do mnie, było nie tylko gorąco; zapanowała
wręcz temperatura wrzenia. John oparł głowę na brzegu wanny i zamknął oczy,
podczas gdy ja siedziałam przodem do niego na jego udach. Położyłam sobie jego
dłonie na mojej szyi i trzymając jego nadgarstki, zjeżdżałam nimi niżej, coraz
niżej, rozkoszując się dotykiem jego spracowanych palców. John poddawał się
temu, co robiłam, i był z tego wyraźnie zadowolony. Naraz chwycił mnie mocno w
pasie i przekręcił się; górował nade mną, patrząc na mnie z ogniem w oczach.
Wanna była wąska, ale to było nieważne, przynajmniej nie było możliwości,
żebyśmy byli od siebie oddaleni. A to, co zrobił ze mną w małej, ciasnej wannie
mój narzeczony… warte było kilkudniowego oczekiwania.
***
-Ślicznotko, obudź się! –
krzyczał John z kuchni – Dość wylegiwania się!
- Jeszcze minutka… - wyjrzałam
zza kołdry; nadal leżałam na kanapie w pokoju, podczas gdy on krzątał się już
od jakiegoś czasu, przygotowując śniadanie.
- Musimy jechać do Yorku z samego
rana. No wstań, ile można cię prosić!
- Ale ja nie chcę ruszać się z
łóżka! Chcę tu zostać z tobą…
- Katie, chciałem zaprosić cię
dziś na obiad do restauracji, a w tym stanie na pewno nigdzie nie idziesz!
- Na obiad?
- Tak, do włoskiej restauracji.
- Jaka to okazja? – odsunęłam z
siebie kołdrę i patrzyłam na Johna z niedowierzaniem.
- Żadna. Nie mogę zabrać do
restauracji własnej narzeczonej?
- Nigdy wcześniej…
- Będziesz mi wypominać, ze
wcześniej nie traktowałem cię jak należy? – przerwał mi ze złością.
- John, uspokój się! Nie mam nic
złego na myśli. Zawsze traktowałeś mnie nadzwyczaj dobrze, lepiej niż
zasługiwałam. O co ci chodzi?
Nie odpowiedział. Wstałam z
łóżka, owinęłam się w kołdrę i poszłam do kuchni. John siedział przy stole,
dokańczając robić kanapki. Usiadłam na krześle obok niego i patrzyłam na jego
twarz, zdenerwowaną i nieco zmieszaną.
- John, co znowu zrobiłam źle?
- Nic – spojrzał na mnie w końcu
– Przepraszam. Znowu mnie poniosło.
- Panuj trochę nad swoimi
nerwami, kochanie. O co chodzi?
- O nic… Po prostu miałaś rację.
- Z czym?
- Z tym, co mi wtedy wykrzyczałaś
– westchnął – Nie wyzbyłem się kompleksów, czasem nachodzi mnie dręcząca myśl,
że nie jestem dla ciebie wystarczająco dobry, że mogłabyś być z kimś innym…
- Wystarczy, John. Nie chcę nigdy
o tym słyszeć. Proszę, sprawiasz mi tym przykrość! Nie wiem, jak mogę ci
udowodnić, że to właśnie ty jesteś moim wymarzonym księciem… Zrobię wszystko,
żebyś to zrozumiał.
W jego oczach nadal była ogromna
niepewność, a ja ścisnęłam mocno jego dłoń i ucałowałam ją. Kochałam go
szalenie, ale nie potrafiłam pokazać tego w tak dosadny sposób, by mi uwierzył
i przestał w siebie wątpić. Ale jego twarz zaczęła się rozjaśniać i pojawił się
na niej uśmiech. Ulżyło mi i zabraliśmy się za jedzenie pyszności, które
przygotował John. Niby zwykła czynność, śniadanie, ale z nim było to
niesamowite. Magiczne. Tak bardzo mi tego brakowało… Po zjedzeniu poszliśmy do
mnie, bym mogła przebrać się w czyste ubrania i przygotować wypowiedzenie.
Wreszcie byłam gotowa. Kiedy wracaliśmy do Johna, by tam wsiąść w samochód,
nagle coś mu się przypomniało.
- Wiesz, że przedwczoraj ktoś
przyjechał do Freemanów? – zapytał mnie – Wnuk, choć dziwne jest to, że nigdy
go nie widziałem, a pracuję u nich już kilka lat. Zresztą kiedy wczoraj byłem u
nich, ledwo przemknął mi przed oczami, wstał chyba dopiero w południe i kiedy
zaganiałem owce do zagrody, on wyjeżdżał gdzieś z Freemanem. Dziwne, że nie
przedstawili mi go.
- Tak, John, kompletnie
zapomniałam o nim – olśniło mnie, że mowa o Williamie. John spojrzał na mnie
podejrzliwie.
- Wiedziałaś o tym…? Znasz go!?
- Poznałam go w autobusie, kiedy
przedwczoraj wracałam z Leeds. Chciałam ci o nim powiedzieć, ale chyba nie
dziwisz się, że… mieliśmy ważniejsze rzeczy do zrobienia – uśmiechnęłam się
uroczo.
- Ciekawe, co to za jeden. Mówił
ci coś?
- No właśnie, problem w tym, że…
- Cześć Katie!
Odwróciłam się; z naprzeciwka
zmierzał do nas William. John przekrzywił głowę i przyglądał mi się pytająco.
Speszyłam się tą sytuacją.
- Cześć – odparłam, kiedy do nas
podszedł – Poznaj, to mój narzeczony, o którym ci mówiłam w autobusie, John
Standring.
- Miło mi, William Freeman –
chłopak uprzejmie uścisnął dłoń Johna – Jak się masz?
- Bardzo dobrze, dziękuję – mój
ukochany objął mnie ramieniem i mocniej do siebie przycisnął, jakby chciał
powiedzieć „to MÓJ teren”.
- John pracuje u twoich dziadków
– wyjaśniłam – Od kilku lat. Są dla niego jak rodzina, dla mnie zresztą też.
- To ciebie widziałem dziś z daleka!
Wybacz, że się nie przywitałem, spieszyliśmy się z dziadkiem.
- Nie ma problemu. Wybacz,
spieszymy się – John chyba trochę się niecierpliwił.
- Zobaczymy się później?
Obiecałem Kate, że zaproszę was na kawę, żeby lepiej się poznać.
- A może… - zaczęłam mówić, ale
przerwałam, gdy zorientowałam się że znowu mogłabym powiedzieć coś, co byłoby
podjęciem decyzji za nas oboje. John jednak doskonale widział, co chodziło mi
po głowie, i pokrzepiająco pogłaskał mnie po plecach, mówiąc to, czego ja bałam
się powiedzieć.
- Może wpadłbyś do nas wieczorem
– powiedział beztroskim tonem – O siódmej? Powinniśmy być już w domu.
- Naprawdę? Byłoby super! Dzięki,
John. Będzie mi bardzo miło!
- W takim razie czekamy o siódmej
– John wyciągnął do Williama rękę – Do zobaczenia.
Patrzyłam na niego z podziwem.
Kolejny krok do przodu, przełamał się i zaprosił Williama na kolację. Widział,
że nie chciałam tego zrobić sama, więc wyręczył mnie. Mój najwspanialszy,
cudowny mężczyzna! Oby tylko nie był o Willa zazdrosny. A o to w wykonaniu
Johna nie było trudno.
***
Dzień spędziliśmy cudownie.
Pomijając poranną, sztywną wizytę w redakcji, podczas której John trzymał mnie
za rękę, gdy wygarniałam naczelnemu co myślę o sypianiu z moją ciotką. Ale z
jego wsparciem dałam radę, przeszłam to, i najważniejsze że mój narzeczony był
ze mnie dumny. Zabrał mnie potem na obiad do eleganckiej, włoskiej restauracji.
Patrzyłam na niego z zachwytem i nie mogłam pojąć, jak bardzo się zmienił. Na
samym początku był zamknięty, niepewny, wycofany, zaniedbany, nie zawsze
potrafił się zachować odpowiednio do sytuacji, a teraz… Teraz jakbym była z
innym facetem. Pewny siebie, przystojny, szarmancki, gdybym go nie znała,
pomyślałabym, że to wykształcony mężczyzna na wysokim stanowisku. Siedząc
naprzeciwko niego w restauracji czułam się jak kopciuszek na przyjęciu u
księcia, ale podobało mi się to… Czułam się przy nim wspaniale. Chyba widział
podziw w moich oczach, bo ani na chwilę nie tracił dobrego humoru i pewności
siebie. To cudownie, że w końcu zaczął dostrzegać swoją wartość… Kiedy
wróciliśmy do domu, przygotowaliśmy co nieco na wieczorną kolację z Williamem.
Gdy skończyliśmy, mieliśmy jeszcze całe pół godziny oczekiwania na gościa,
które spędziliśmy bardzo… przyjemnie. Ledwo zdążyliśmy się pozbierać, kiedy
zadzwonił dzwonek u drzwi, które poszedł otworzyć John. Will był bardzo
uprzejmy, przyniósł mi bukiet kwiatów, a Johnowi butelkę wina z wyższej półki.
Od razu zasiedliśmy do stołu, racząc się pysznym trunkiem i kolacją.
- John, muszę ci się do czegoś
przyznać – Will zdobył się w pewnym momencie na szczerość – Ja cię doskonale
pamiętam z dzieciństwa.
- Jak to?
- Widzisz, przyjeżdżałem do
dziadków na wakacje, i trzymałem sztamę z twoimi kolegami z klasy, byliśmy w
jednym wieku, oni zawsze mówili że jesteś dziwakiem, a ja głupi dałem się w to
wciągnąć, kiedy biegali za tobą, dokuczając ci i strzelając do ciebie kamykami
z procy, rzucali w ciebie patykami, przyczepiając do pleców różne karteczki z
głupimi tekstami…
John miał pokerową twarz, co nie
zwiastowało przyjemnego dalszego ciągu rozmowy.
- Teraz bardzo tego żałuję –
wyznał ze skruchą William – To było słabe, strasznie szczeniackie. Ale wiesz,
byliśmy dzieciakami…
- A ja idealnym obiektem do
drwin, tak? – warknął John ze złością – Pewnie świetnie się bawiliście. Nie
przyszło wam do głowy, że możecie komuś zniszczyć życie i pozostawić w psychice
ślad na długie lata. To takie dojrzałe!
- John, mieliśmy po czternaście,
piętnaście lat…
- To niby was usprawiedliwia? Ja
w wieku piętnastu lat musiałem już
zacząć pracować, żeby odciążyć chorych rodziców, a wy zajmowaliście się
niszczeniem mi życia! Nie otrząsnąłem się z tego przez kolejne osiemnaście lat,
rozumiesz? Dopiero ona mnie z tego wyciągnęła! – wskazał na mnie gwałtownym
ruchem – Po osiemnastu latach! A ty teraz tłumaczysz się, że byłeś głupim
szczeniakiem i nie robiłeś tego specjalnie!? I co ja mam ci teraz na to
odpowiedzieć?
- Wybacz, nie spodziewałem się…
Nie pomyślałbym nigdy, że szczeniackie docinki mogą aż tak wpłynąć na czyjeś
życie…
- Dla mnie to nie były docinki.
Dla mnie to była trauma, z której Kate wyciąga mnie do dziś.
- Kochanie, nie denerwuj się –
próbowałam uspokoić go, głaszcząc go po zaciśniętej pięści – Ja wiem, że to
trudne, że bolało, ale spróbuj wybaczyć Willowi. Teraz nic ci nie da gniew. Nie
chcę go usprawiedliwiać, ale przyjechał tu, w obce strony, musiał
podporządkować się grupie, to byli niedojrzali chłopcy z małymi móżdżkami. A
William bał się na pewno odrzucenia, wątpię że sam z siebie robiłby coś
takiego.
- Katie, proszę, nie tłumacz
tego…
- Stary, ja wiem że tego nie da
się wytłumaczyć i nie da się za to wystarczająco przeprosić, ale sam widzisz,
mam dobre intencje. Przyszedłem, przyznałem się, a mogłem zachować to dla
siebie – Will naprawdę widocznie żałował tego, co zaszło w przeszłości, ale
John był nieugięty:
- Twoje przeprosiny nie wrócą mi
zmarnowanych kilkunastu lat!
- Kochanie… Możemy chwilę
porozmawiać na osobności? Wybacz, Will, zaraz wrócimy.
Nie czekając na odpowiedź,
pociągnęłam Johna za sobą i zamknęłam się z nim w łazience. Usiadłam na pralce,
by zrównać się z nim i móc patrzeć mu prosto w twarz, na której malowała się
złość i ból. Dawno już nie było mi go tak żal… W końcu odkryłam, co było
powodem chorobliwego zamknięcia się Johna przez tak długi czas, i było to
straszne. Był jeszcze dzieckiem, kiedy okrutnie dokuczano mu i zabawiano się
jego kosztem. Potem doszła Carol, i z efektami musiałam długo walczyć. Nie
zasługiwał na takie życie… Coś ścisnęło mnie w gardle, kiedy wyobraziłam sobie
co musiał czuć młody chłopak, poniżany na każdym kroku. Przysunęłam go do
siebie i mocno przytuliłam.
- John, już wszystko dobrze. To
minęło, nikt cię już nigdy nie skrzywdzi, obiecuję ci to.
- Nie masz pojęcia, przez co
przechodziłem – szepnął, a jego głos brzmiał, jakby znowu był tym
przestraszonym dzieckiem.
- Nie mam pojęcia, ale doskonale
widzę, jaki ślad to w tobie zostawiło. I wiem, że żeby całkowicie to pokonać,
musisz mu wybaczyć. Zobaczysz, że będzie ci lepiej.
- Katie, ja nie wiem czy
potrafię.
- John, posłuchaj mnie –
trzymałam w dłoniach jego twarz i z całych sił starałam się nie rozpłakać, mimo
że i mnie bolało to wszystko – Zawsze będę po twojej stronie. Jeśli powiesz
teraz Williamowi, żeby wyszedł, to cię poprę. Nie będę go usprawiedliwiać i
zmuszać cię do zmiany decyzji. Pozwól, że powiem tylko, jakie jest moje zdanie.
William był dzieckiem, które trafiło w złe towarzystwo, był podatny na wpływy i
bardzo potrzebował akceptacji. To go nie tłumaczy, ale staram się rozumieć jak
funkcjonuje umysł chłopca w takim wieku. Ciebie rozumiem doskonale, ale myślę
że i on potrzebuje zrozumienia i wybaczenia. Jest teraz innym człowiekiem.
- I co według ciebie miałbym
zrobić?
- Pójść tam i wybaczyć mu, a przynajmniej
spróbować. Nie twierdzę, że to będzie łatwe, może będziesz potrzebował trochę
czasu, ale uwierz mi, że ci to pomoże. Trzymanie w sobie gniewu nigdy nie jest
rozwiązaniem.
John patrzył na mnie przez chwilę
nieobecnym wzrokiem. Widziałam, że kotłują się w nim najróżniejsze emocje, i
tak bardzo chciałam mu pomóc… Wziąć na siebie choć część tego cierpienia, przez
które przechodził, i które jeszcze tkwiło gdzieś w zakamarkach jego duszy. W
końcu uśmiechnął się lekko i pocałował mnie w czoło.
- Nie wiem, co bym bez ciebie
zrobił. Wiesz, tak sobie myślę, że jesteś moim opatrunkiem na wszystkie rany…
Potrafisz uśmierzyć ból i zagoić każde zadrapanie, te bardziej powierzchowne i
te głębsze.
- Czy to znaczy, że…
- Postaram się mu wybaczyć –
odparł cicho – I to tylko dzięki tobie.
Ulżyło mi. Naprawdę poczułam,
jakby z serca spadał mi ogromny kamień. John był bardzo mądrym, rozsądnym
mężczyzną, i byłam z niego szalenie dumna. Pocałował mnie lekko i wziął w
ramiona, stawiając mnie na podłodze.
- Jesteś aniołem – powiedział,
łapiąc mnie za rękę – Chodźmy do niego, jeszcze pomyśli że jesteśmy niegościnni.
Wróciliśmy do pokoju, gdzie
William cierpliwie czekał na nasz powrót ze skruszoną miną. Usiedliśmy przy
stole z poważnymi twarzami, a John wyciągnął do Willa rękę.
- Postaram się o tym nie pamiętać
– powiedział obojętnym tonem.
- To znaczy, że wybaczysz mi?
- Powiedzmy, że tak. Kochanie,
nalać ci wina? – mój narzeczony zwrócił się w moją stronę, zmieniając temat.
- Chętnie, poproszę. A może
chcecie jeszcze trochę pieczeni?
- Ja chyba… podziękuję –
niepewnie odparł William.
- A ja chętnie, skarbie. Jest
przepyszna – John ucałował mnie w rękę.
- Cieszę się, że ci smakuje.
Will, nie pochwaliłeś się nam jeszcze, czym się właściwie zajmujesz, co robisz
w życiu?
- Jestem lekarzem ginekologiem,
studiowałem i mieszkałem przez wiele lat w Stanach, tam też pracowałem, ale
wróciłem tu kilka miesięcy temu, zamieszkałem w Liverpoolu i przyjąłem
propozycję pracy w klinice mojego ojca. W zasadzie to klinika jest już w
połowie moja.
- Więc jesteś ustawiony do końca
życia – nieco ironicznie zauważył John.
- Można tak powiedzieć, ale nie
podchodzę do tego w ten sposób. Wiem, że muszę cały czas pracować na swój
sukces.
- To na pewno bardzo ciężka
praca, zaglądanie kobietom między nogi. Nie zazdroszczę, musisz być po tym
strasznie wyczerpany.
- W gruncie rzeczy to całkiem
przyjemna robota – Will uśmiechnął się i chyba nie do końca zrozumiał sarkazm.
- W takim razie na pewno nie
pozwoliłbym mojej kobiecie iść do twojego gabinetu.
- W dzisiejszych czasach kobiety
same decydują o sobie!
- W dzisiejszych czasach
ginekolog ma być profesjonalny i zdystansowany jak ksiądz – twardo odparł John
– Jak chcesz przyjemnej roboty, zajmij się owcami swojego dziadka. Są ludzie,
którzy twierdzą, że i owce potrafią dać przyjemność.
- John, wystarczy – roześmiałam
się, by rozładować atmosferę – Will na pewno chciał powiedzieć, że…
- Kochanie, i tak nie będziesz
się u niego badać, prawda? – John uśmiechnął się uroczo.
- No… Chyba nie, wybacz Will.
- Spokojnie, sam nie miałbym
odwagi badać kobiety, którą znam prywatnie. Słuchajcie, było naprawdę miło
spędzić z wami czas, dziękuję za ten wieczór. John, jeszcze raz przepraszam za
wszystko i cieszę się, że mi wybaczyłeś. To dla mnie ważne.
- Nie wracaj do tego.
- Jasne… Dzięki za wszystko –
William wstał od stołu – Do zobaczenia niedługo.
- Nie powiedziałeś nam jeszcze,
do kiedy zostajesz – powiedziałam, odprowadzając go do drzwi.
- Wyjeżdżam za tydzień. Ale będę
częściej przyjeżdżał do dziadków. Dziękuję, Katie – Will nachylił się i
pocałował mnie w policzek – Kolacja była wspaniała.
W drzwiach uśmiechnął się jeszcze
do Johna i wyszedł, zostawiając nas samych. Przekręciłam klucz w zamku i
oparłam się o drzwi. Mój narzeczony wpatrywał się we mnie uważnie, dokładając
sobie kolejną porcję pieczeni. Nie spuszczał ze mnie wzroku.
- Tak ci się podobam? – zapytałam
kokieteryjnie.
- A on?
- Co: on?
- Podoba ci się?
- John, na litość boską…
- Myślisz, że nie widziałem, jak
na niego patrzysz? – odłożył widelec i wstał z krzesła – Nie jestem ślepy,
przecież ten facet wygląda jak Bond. Jest zamożny, wykształcony, jest lekarzem…
- John! Opamiętaj się! –
podeszłam do niego szybko – TY jesteś moim prywatnym Bondem. I jesteś milion
razy przystojniejszy niż ten cały William.
- Tylko tak mówisz.
- Proszę, nie zaczynaj znowu.
Sprawiasz mi ogromną przykrość. Jak możesz w ogóle tak mówić… Co się z tobą
dzieje?
- Jestem strasznie, okropnie
zazdrosny – westchnął, krążąc po pokoju – Ale szlag mnie trafia, jak widzę,
kiedy tacy faceci się do ciebie kleją! Zabiłbym go, gdybym mógł!
- Kochanie, spokojnie… Na mnie to
w ogóle nie działa!
- Pocałował cię!
- W policzek, John, w policzek!
- Ale chciał…
- Nie wiesz, czego chciał! –
przerwałam mu, siadając na kanapie – Podejdź tu do mnie. Usiądź obok.
Posłuchał i usiadł obok,
zostawiając jednak przestrzeń między nami. Przysunęłam się do niego i objęłam
go ramieniem.
- Przestań się tak zachowywać, bo
wyrzucę cię z domu.
- Tak, i zaprosisz jego?
- Zaproszę! I będziemy bawić się
w lekarza – parsknęłam śmiechem, na co i John rozweselił się.
- Nie zdejmiesz przez nim majtek.
Zabraniam ci.
- Przysięgam, że nic przed nim
nie zdejmę. A teraz powiedz, co się dzieje, skąd aż taka zazdrość, bo nie
uwierzę że chodzi tylko o wygląd Bonda.
- Katie… Ja nie jestem głupi,
faceci którzy się do ciebie kleją dostrzegają nie tylko twoją piękną twarz i
ciało – wyznał, spuszczając wzrok – Widzą twój intelekt, to że jesteś
wykształcona, mądra, ale i oni tacy są. Nie znam drugiego takiego wiejskiego,
niewykształconego faceta jak ja, który odważyłby się w ogóle pomyśleć o takiej
kobiecie, jak ty. Zawsze podrywają cię mężczyźni z wyższej półki.
- John, nie rozumiem, przecież
jesteś bardzo inteligentny, nie wiem co możesz mieć sobie do zarzucenia! Papier
ze studiów to nie wszystko!
- Tylko tak mówisz, bo go masz.
Ja nie miałem niestety takiego szczęścia…
- Co chcesz przez to powiedzieć…?
John oparł się wygodnie i zamknął
oczy. Przyglądałam mu się z uwagą i przeczesywałam jego włosy palcami, gdy
zaczął mówić:
- Ja wcale nie chciałem takiego
życia – wyznał – Miałem inne plany, ambicje… Chciałem się kształcić. Planowałem
pójść na architekturę albo chociaż na studia rolnicze. Naprawdę chciałem… Ale
wtedy moi rodzice zachorowali, mama miała raka piersi, a ojciec chyba wszystkie
możliwe choroby. Musiałem bardzo szybko dorosnąć, zarabiać na utrzymanie całego
domu. Nie dałem rady dokończyć nawet średniej szkoły – głos mu się załamał, a
oczy zaszkliły – W międzyczasie rówieśnicy cały czas mi dokuczali, i w pewnym
momencie uwierzyłem, że na to zasługuję, że nie dam rady niczego osiągnąć, że
czeka mnie tylko wyśmiewanie i kpiny… Żyłem w poczuciu, że jestem za głupi, a
jednocześnie pracowałem od świtu do nocy, a nocą siedziałem nad książkami, żeby
poczuć się choć trochę mądrzejszym. Po kilku takich ciężkich latach rodzice
zmarli, najpierw mama, potem tata, zostałem sam z dziadkiem, który niestety też
nie był w pełni sił. Przynajmniej wspierał mnie i wieczorami czytaliśmy razem
książki, rozmawialiśmy… Uczył mnie życia, ale nie mógł zapewnić wykształcenia.
Nie miałem o to pretensji, cieszyłem się ze go mam. A kilka lat temu zmarł i
on, zostawiając mnie samego. Co mogę poradzić, teraz już za późno, a ja
przywykłem do takiego życia.
- Nie, kochanie, nigdy nie jest
za późno – powiedziałam ze łzami w oczach – Zawsze możemy wszystko zmienić. Ja
nie wiedziałam, John, nie mówiłeś i o tym nigdy…
- Nie było o czym.
- Jak to nie? Dziś dopiero
dowiedziałam się o wszystkim, dziś dopiero poznałam cię tak naprawdę! Nareszcie
dowiedziałam się, co cię tak mocno zraniło, i…
- Katie, nie płacz, nie po to ci
o tym opowiadałem – John otarł mi łzy, ale ciężko było mi się uspokoić.
- Ja chcę John, żebyś się
realizował, rozumiesz? Chcę, żebyś się wykształcił tak, jak o tym marzyłeś.
- Żebym dorównał Williamowi? –
spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Jak możesz! Zasługujesz na to,
możesz to zrobić, wszystko jest w zasięgu twoich rąk! Ja chcę po prostu, żebyś
był szczęśliwy.
- Jestem… z tobą. Nic innego nie
potrzebuję do szczęścia.
- John, ja…
- Przytul mnie, Katie.
Byłam zaskoczona tą prośbą. Nie
dlatego, że w ogóle padła, bo John często prosił żebym go przytuliła, ale tym
razem w jego oczach był ten młody, przestraszony chłopak, zaszczuty i gnębiony,
ze zdeptanymi ambicjami. Tego, jak się w tym momencie poczułam, nie sposób opisać.
Wiedziałam tylko jedno: nie mogę pozwolić, żeby kiedykolwiek jeszcze poczuł się
zagrożony, zepchnięty na margines i gorszy. Nigdy w życiu nie chciałam widzieć
już w jego oczach tego, co zobaczyłam w tej chwili…
***
Szczera, oczyszczająca rozmowa
chyba naprawdę pomogła Johnowi. Zrzucił z siebie ciężar z dzieciństwa i
trudnego dorastania, co było o tyle ważne dla mnie, że wreszcie miałam pełen
obraz na temat tego, skąd wziął się jego charakter i kompleksy. Po takim życiu,
jakie miał, to nic dziwnego. Postanowiłam, że muszę naprawdę pomóc mu
zrealizować jego młodzieńcze marzenia, i to wcale nie dlatego, że pragnęłam być
żoną człowieka wykształconego. Ja po prostu czułam, że to może być coś, co
Johna wyzwoli od przeszłości. A poza tym obiecałam sobie, że na każdym kroku
będę podkreślać, jak bardzo jest dla mnie ważny, wyjątkowy, cudowny i kochany,
i może przez to trochę znikną jego kompleksy i niewiara w siebie. Ale oprócz
tego jeszcze jedna myśl błąkała mi się po głowie… Nazajutrz po tej trudnej
rozmowie obudziłam się dość wcześnie i patrzyłam na niego z rozczuleniem. Mój
wspaniały książę… Nie mogłam powstrzymać się od bezczelnego patrzenia się na
niego. Był po prostu piękny, kiedy spał. Kiedy nie spał oczywiście również, ale
w tej sytuacji był taki bezbronny…
- Gapisz się – mruknął nagle, nie
otwierając oczu – Znowu to robisz.
- Przepraszam, ale jestem tobą
zachwycona. Mogę cię pocałować?
- A musisz?
- Chyba długo nie wytrzymam –
nachyliłam się nad nim – To mogę?
- Całuj ile chcesz – odparł z
uśmiechem – Jestem cały twój.
Pocałowałam go delikatnie, czule,
i znowu patrzyłam na niego z zachwytem. John przeciągnął się leniwie i otworzył
oczy.
- Jak to cudownie z samego rana
poczuć na ustach pocałunek przyszłej żony – westchnął.
- Przyszłej… żony – powtórzyłam –
Jak to pięknie brzmi…
- Moja przyszła żono, co masz
ochotę zjeść na śniadanie?
- John, poczekaj. Ja muszę ci najpierw
coś ważnego powiedzieć, nie chcę już tego dłużej ukrywać. To znaczy… Nie
ukrywałam, tylko nie byłam pewna, ale dziś… Ty musisz to wiedzieć.
- Kate, wprost – John
zniecierpliwił się – Znowu coś zmalowałaś?
- Raczej nie ja – odparłam –
John, my chyba… Ja…
Przerwał mi dzwonek do drzwi.
Może to i lepiej… Postanowiłam, że powiem mu wieczorem.
Aktualizacja 23/10/2014 następna część tutaj.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńZapewne Wszyscy myślimy, że Katie powie Johnowi, że jest w ciąży, ale znając życie Kate wymyśli co innego :D
OdpowiedzUsuńChciałabym zobaczyć Kate w pracy - Kate w akcji. Smutna ta historia Johna :(
Rozdział bardzo fajny ;)
A tego, cóż zamierza powiedzieć Kate, nie zdradzę, bo to moja najpilniej strzeżona tajemnica. Kolejne rozdziały będą trochę jak jazda na rollercoasterze, parę zwrotów akcji i dość niespodziewanych zdarzeń. Raz wesołych, raz smutnych.
UsuńCieszę się, że Ci się podobało :)
"Jazda na rollercoasterze?" A to co wydarzyło się do tej pory nią nie było? :))
UsuńKate, znowu powtórzę się, ale umiesz trzymać nas w niepewności, bo z jednej strony Katie i John nareszcie sobie wszystko wyjaśnili, wiemy już, że Sarah i jej matka nie zrealizowały swoich niecnych planów i wszystko idzie dobrze. Na dodatek Katie, która jeszcze niedawno martwiła się, że nie jest w ciąży, spodziewa się dziecka. Trochę jednak niepokoi mnie ten dzwonek do drzwi, ale grzecznie poczekam do następnego tygodnia. :)
Konkurencja dla John'a baaardzo przystojna. :)
I podoba mi się pomysł z przedstawieniem przeszłości John'a.
Sarah i jej matka nie dały rady , ale może by jednak , na wszelki wypadek ,wysłać w podróż na Wyspy Owcze albo jeszcze dalej na północ . Przecież Kate nie może się teraz denerwować !
UsuńBasia
Dziewczęta, trochę chyba nadinterpretowałyście - nikt jeszcze nie powiedział, że Katie jest w ciąży! :) Nie wykluczam, ale też i nie potwierdzam niczego. Na początku ona tylko zastanawiała się, czym może być spowodowane to opóźnienie w wiadomej sprawie, a co chciała powiedzieć Johnowi, a przerwał jej dzwonek? Prawdę mówiąc sama nie wiem :)))
UsuńKonkurencja musiała być przystojna, wiadomo. Nie mógł to być byle kto! Tylko facet o wyglądzie Jamesa Bonda może próbować rywalizować z Johnem :)
Basiu! Nie ograniczajmy się! John jeszcze gotów pojechać na Wyspy Owcze po ... owce dla P. Freemana :)) a Katie się z nim zabierze i co wtedy? :) Może lepiej wysłać panie od razu na Islandię?:))
UsuńRany Boskie , nie skojarzyłam , co za głupota . Masz rację Islandia jest Ok .
UsuńBasia
Spokojnie. :) Te owce są chyba jakieś specjalne i nie wiem czy da się je hodować gdzie indziej. Trzeba będzie John'a zapytać przy okazji. :)
Usuń1.Czy John nie mógł też postrzelać do tych szczeniaków z procy? Czy tylko przez to był dziwolągiem?? Hmm... Kate, nie przemawia do mnie ten pomysł. Ile John miał wtedy lat? Chyba był już na tyle starym koniem, żeby mieć w poważaniu takie traktowanie? Przedszkolakowi, dziecku z podstawówki czy gimbusowi to by może zostawiło ślad w psychice... Gdyby go np. ojciec lał i poniżał albo tylko poniżał, to bym zrozumiała. Sorry, ale takie mam zdanie.
OdpowiedzUsuń2.„Papier ze studiów to nie wszystko!”- no, tu chociaż raz zgodzę się z główną bohaterką;)
3. A, i chciałabym wiedzieć, jeśli będziesz tak miła, gdzie Sarah i jej matka dotykały Johna gdy naprawiał płot? Serio- chciałabym to wiedzieć;)
Robin, odpowiedź masz w tekście - John był nastolatkiem, William mówi że mieli po 14, 15 lat, ale Johnowi dzieciaki ze wsi dokuczały już w domyśle wcześniej - Will dołączył do nich w pewnym momencie. Co do wpływu na psychikę nastolatka wolę nie dyskutować, bo to nie miejsce na to :)
UsuńA Sarah z matką, by zaspokoić Twoją ciekawość, mogły go po prostu zwyczajnie poklepywać po ramieniu, co już było dla niego wtargnięciem w jego prywatną przestrzeń.
1. Załóżmy, że był na etapie gimbusa. Więc emocje rządzą;)
Usuń2. One po ramieniu? Chyba po tyłku? ;)
Dziękuję za rozdział kojący nerwy. Chociaż zakończył się niepokojąco . Konkurencję wymyśliłaś fantastyczną . No i po raz pierwszy nie mogę przyczepić się do Johna, aż mi dziwnie nieswojo .
OdpowiedzUsuńBasia .
Och już raczej nie będziesz miała powodu do przyczepiania się - John jest przecież mężczyzną (prawie) perfekcyjnym! A dziś zachował się według mnie najlepiej, jak mógł.
UsuńNo właśnie zachował się świetnie . Niech się dzieje dużo, ale niech już John nie krzywdzi już Kate .
UsuńBasia
Basiu, a ja sobie myślę: niech Katie zacznie używać rozumu i nie krzywdzi już Johna :)))
UsuńJeannette
Chodzi mi o to , żeby John już więcej nie dostał takiej furii ,żeby z premedytacją krzywdzić Kate. A Kate , no cóż myślę ,że jak będzie czuła się bezpiecznie z Jonem, uspokoi się trochę . A może John nie chce ,żeby Kate byłą mniej emocjonalna ?
UsuńBasia
No ja wiem, Basiu, tak się tylko z Tobą droczę ;)
UsuńJeannette
Widzisz jak chodzi o obronę Kate rozum mi się wyłącza i zostają emocje . To już prawie jak choroba .
UsuńBasia
Mam to samo, tylko z Johnem ;). Ale ogólnie mamy wiele wspólnego :))
UsuńJeannette
To akurat jest pewne . Inaczej nigdy nie spotkałybyśmy się na blogu Ani .
UsuńBasia
Co racja, to racja :)
UsuńJeannette
Ogromnie mi sie podoba ta konkurencja. Gdzie konkretnie przyjmuje pacjentki? :)))
OdpowiedzUsuńRozdział baaaaardzo sympatyczny.
Moim zadniem psychika nastoletniego Johna jak najbardziej miała prawo, oględnie mówiąc, się pogubić. Dokuczanie kolegów to raz. Dwa - kilkuletnie problemy zdrowotne rodziców i ich przedwczesna śmierć nie mogły nie pozostawić śladów. W czasie gdy koledzy wygłupiali się na potęgę, John pracował , wspierał matkę cierpiacą na nowotwór i ojca chorego na "wszystko co możliwe". No prosze, to nie na barki dzieciaka!
No proszę! Kolejna potencjalna pacjentka! Naprawdę potrzebujesz lekarza, czy to raczej kwestia bycia sobowtórem Bonda? :)
UsuńI dziękuję Ci za słowa odnośnie psychiki nastolatka - wyjęłaś mi to z ust. Lepiej bym tego nie opisała. Jeśli dodamy do tego, że John był zawsze najbiedniejszy i najgorzej ubrany, to rysuje się pełny obraz zaszczutego, zgnębionego nastolatka, a należy pamiętać, że najbardziej okrutne dla dzieci są inne dzieci. Czasem gnębienie przez rówieśników może być gorsze dla psychiki dziecka niż gdyby rodzice bili to dziecko w domu.