środa, 8 października 2014

"Książę z lawendowych pól", fanfik autorstwa Kate. Część 15.


Notka: Autorem tego opowiadania jest Kate, która publikuje swoje opowieści na Wattpad. Prace Kate znajdziecietutaj. Opowieść zainspirowana jest postacią Johna Standringa granego przez Richarda Armitage’a w serialu „Sparkhouse" polski tytuł ”Dom na wrzosowisku” i nie ma na celu naruszenia praw autorskich. 

-------------------

Poprzednia, czternasta część tutaj.



Obudziłam się z ogromnym moralnym kacem. Czułam się okropnie, jak jeszcze nigdy w życiu, ale nadal nie wiedziałam, na kogo jestem bardziej wściekła, pierwszy raz czułam w sobie aż tyle sprzeczności. Powoli dochodziło do mnie co prawda, że to JA zawaliłam, ale czułam się egoistycznie urażona wybuchem Johna. Tak, doskonale wiedziałam że miał rację, ale bolało mnie to, że tak po prostu wyszedł. Nie byłam świadoma, że ta jedna rzecz tak bardzo go wzburzy… Zaczęłam zastanawiać się, jak ja zareagowałabym na jego miejscu. Na pewno byłoby bardzo emocjonalnie i głośno. Ale czy John nie przesadził? Odruchowo odwróciłam się tak, jak to robię zawsze rano, by go przytulić. Doskonale wiedziałam, że go nie ma, ale to było silniejsze ode mnie. W tym momencie zrozumiałam, że to TYLKO moja wina. Zawiodłam go po raz kolejny, jak zwykle chciałam dobrze, a wyszło tragicznie. Miałam tylko nadzieję, że John tak łatwo nie przestanie mnie kochać i będzie mi wybaczał moje wszystkie nietakty i błędy, bo przecież nie robiłam nic umyślnie. Nie potrafiłabym go skrzywdzić z czystym sumieniem, i doskonale o tym wiedział. Ale ja mimo wszystko byłam pełna wyrzutów sumienia. Nie wiem jak to zrobiłam, ale zwlokłam się z łóżka, choć ledwo mogłam patrzeć na siebie w lustrze, i poszłam do cukierni. Tam zebrałam wszystkie swoje siły i udawałam, że jest dobrze. Głupio mi było mówić o tym Jackmanowi, choć on powinien być drugą zaraz po Johnie osobą, która dowiedziałaby się o moim awansie i, co za tym idzie, odejściu z cukierni. Ja jednak bałam się mu cokolwiek powiedzieć, i prawdę mówiąc po głowie chodziła mi nawet rezygnacja z pracy w redakcji. Skoro do tej pory przysparzała mi więcej problemów, niż korzyści – najpierw Hugh, teraz to… Byłam o krok od zakończenia mojej przygody z dziennikarstwem. Tak, zdecydowanie już postanowiłam – skończę z tym i będę żyła spokojnie na wsi z Johnem. Zrobiło mi się nieco lżej z tym postanowieniem, i to też utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie powinnam nic mówić panu Jackmanowi. Od razu po wyjściu z pracy poszłam do Johna, jednak nie było go jeszcze w domu. Rozejrzałam się trochę; w kuchni stało kilka pustych puszek po piwie i niedokończona zupa. Nachyliłam się nad talerzem i powąchałam – okazało się, że to jakieś paskudztwo z proszku. Musiał to jeść przeze mnie! Okropność. W pokoju kanapa była rozłożona i rozgrzebana była na niej pościel, na podłodze obok leżały jego wczorajsze ubrania. Wzięłam je w rękę i siedziałam tak dłuższą chwilę, dopóki nie usłyszałam pukania do drzwi. Ściskając jego bieliznę i koszulę otworzyłam i myślałam, że wybuchnę – za progiem stała Sarah Jones.

- O, Kate, nie sądziłam że cię tu zobaczę – uśmiechnęła się sztucznie – Mogę?
- Czego chcesz?
- Jestem umówiona z Johnem.
- Ty!? – krzyknęłam.
- Och, nie mówił ci? Jaka szkoda… Może nie chciał ci mówić, może to była tajemnica!
- Nie denerwuj mnie, Sarah, tylko wyjdź stąd – wycedziłam chłodno – Nie zbliżaj się do niego.
- Zaczekaj, wieszakowata snobko – Sarah przytrzymała drzwi, bym ich nie zamknęła – Zamierzasz zamknąć Johna w złotej klatce i nikogo do niego nie dopuszczać? To ci się nie uda. Mówiłam ci, że ja się tak łatwo nie poddaję.
- Wyjdź stąd, bo zadzwonię na policję!
- Grozisz mi? Nawet nie jesteś u siebie – roześmiała się mi prosto w twarz – Ciebie pierwszą by zwinęli za przebywanie w nie swoim domu.
- Mam klucz, mam prawo tu być!
- Ja też, bo John się ze mną umówił! A zresztą o czym my rozmawiamy, myślisz że jestem głupia i nie widziałam, jak wychodził od ciebie wczoraj wieczorem wściekły? A dziś rano umówił się ZE MNĄ!
- Niemożliwe, on by nigdy z tobą…
- Co tu się dzieje!?
Obok Sarah nagle pojawił się John, wyjątkowo niezadowolony. Cofnęłam się, przestraszona, a on spojrzał na nią pytająco, po czym przeniósł wzrok na mnie, jakby to ode mnie wymagał wyjaśnień. Bałam się go w tym momencie, nigdy nie patrzył na mnie z taką złością i rozczarowaniem. Zrobił krok w przód i wręcz wyrwał mi z ręki swoje ubrania.
- Sarah, zaczekaj na zewnątrz – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- John, ty… umówiłeś się z nią? – nadal nie dowierzałam w to, co słyszę.
- Możesz zaczekać na zewnątrz? – powtórzył, ignorując moje pytanie. Sarah grzecznie wykonała jego prośbę i zamknęła za sobą drzwi, a wtedy John wbił we mnie wzrok i milczał.
- Jak mogłeś się z nią umówić – cofnęłam się – Ona mnie nienawidzi, chce zniszczyć nasz związek…
- Do tej pory ty bardziej się do tego przyczyniłaś – odparł ze złością – Poza tym, będziesz dobierać mi znajomych? Będziesz kontrolować, z kim się umawiam i po co? Wydawało mi się, że stawiasz na całkowicie wolny związek bez żadnych zobowiązań i konsekwencji.
- O czym ty mówisz!? – wybuchnęłam – Mam zamiar wyjść za ciebie i mieć z tobą dzieci, chcę z tobą mieszkać, a ty mówisz mi że nie chcę zobowiązań!? Jedyne o czym marzę to mieć zobowiązania wobec ciebie!
- Tak? Nie zauważyłem tego w ostatnich dniach! Zachowujesz się jak rozkapryszona gwiazda, dla której jestem tylko zakompleksionym prostakiem z niskim poczuciem wartości! To teraz pokażę ci, jak wysokie jest moje poczucie własnej wartości. Wyjdź stąd, proszę.
- John…
- Kate, wyjdź – powiedział dobitnie – Nie pogarszaj tego.
- John, dlaczego mnie ranisz? – szepnęłam, bliska płaczu – Nie rozumiesz, że jestem tu dla ciebie? Przyszłam przeprosić i naprawić wszystko, a ty mnie ranisz tak mocno…
- Ja ciebie ranię? JA?
- Na dodatek wychodzisz z… nią. I co? W ten sposób pokażesz mi, jak wysokie jest twoje poczucie własnej wartości? Udowodnisz mi, że wierzysz w siebie tak mocno, że prześpisz się z Sarah, a wtedy ona będzie triumfować, bo zapowiedziała mi kilka tygodni temu, że zaciągnie cię do łóżka bez problemów, a ja głupia broniłam cię, że nigdy tego nie zrobisz, że kochasz mnie tak mocno że nie zrobisz mi tego…
- Naprawdę sądzisz, że mógłbym z nią uprawiać seks, żeby coś ci udowodnić? Mój Boże, Kate, i ty twierdzisz, że ja cię ranię? A co ja mam myśleć, kiedy słyszę od ciebie tak krzywdzące słowa? Nadal cię kocham, i nie wyobrażam sobie żebym mógł z kimkolwiek… Nie chcę nawet o tym myśleć! A ty znowu oceniasz mnie tak źle, choć niczym nie zawiniłem!
- Nie, John, to nie tak…
- Doskonale wiem, jak. Teraz wyjdź stąd i przestań korzystać z klucza do mojego domu.
- John, na litość boską! Nie chcesz ze mną rozmawiać, dzień po kłótni umawiasz się z moim największym wrogiem i zabraniasz mi wchodzić do swojego domu! Nie zasłużyłam na takie traktowanie!
- Ja tym bardziej – odpowiedział sucho – Nie pogarszaj sytuacji, po prostu zrób o co proszę.
- Ja wyjdę, a ty pójdziesz do Sarah… Tak to ma się skończyć?
- Do cholery, przestań oskarżać mnie o coś, co nie jest moim zamiarem! Nie zamierzam prosić cię o pozwolenie.
- Świetnie! Cudownie! – krzyknęłam rozżalona – Rozumiem twoje rozczarowanie, ale nie musisz pokazywać całemu Terrington, że coś jest między nami nie tak. A szczególnie jej. Zawiodłeś mnie, John.
- Ty mnie też.
Podeszłam do niego, ale odwrócił wzrok. Co miałam zrobić… Nie wiedziałam, jak z nim rozmawiać, i co zrobić, by było jak wcześniej. Wyszłam. Przed drzwiami stała Sarah, uśmiechając się kpiąco.
- Biedaczka – powiedziała niby ze współczuciem – Idealny książę schodzi na złą ścieżkę… I co ty teraz poczniesz?
- Zamknij się! – warknęłam, ledwie powstrzymując się od uderzenia jej – Tknij go tylko, a będziesz martwa.
- Będziemy się znowu bić? Co ci się stało, zawsze taka ułożona, grzeczna, snobistycznie zadzierająca nosa, a teraz chcesz okładać się na ulicy dla jakiegoś faceta?
- To nie jest JAKIŚ facet! – krzyknęłam, a John w domu bezsprzecznie słyszał naszą kłótnię – To mój narzeczony, i nie pozwolę ci…
- Słuchaj, laleczko – przerwała mi ostro – Mam gdzieś twoje pozwolenia. Lepiej wracaj tam, skąd przyszłaś.
Zatkało mnie i po prostu odwróciłam się od niej. Pobiegłam wprost do cukierni, gdzie pan Jackman właśnie kończył obsługiwać klientów. Spojrzał na mnie tym swoim specyficznym wzrokiem i od razu wiedział, że coś jest nie w porządku. Kiedy klienci wyszli, zamknął drzwi na klucz i usiadł ze mną przy stoliku, stawiając przede mną talerzyk z tortem bezowym.
- Mów, dziecko, co się znowu stało – pogłaskał mnie po głowie jak ojciec – Co z Johnem.
- Zrobiłam coś okropnego, a on… On jest z Sarah.
- Co!? Jak to: jest z Sarah?
- Muszę się panu przyznać do wszystkiego od początku – westchnęłam ciężko – Trzy dni temu dostałam propozycję awansu, bardzo dla mnie korzystnego, ale musiałabym przestać u pana pracować, bo naczelny wymagałby ode mnie codziennej obecności w redakcji. Nie mówiłam o tym ani panu, ani Johnowi, a wczoraj się zgodziłam. Wiem, że zachowałam się nie w porządku, od razu powinnam wam powiedzieć… Kiedy wczoraj John dowiedział się, że dostałam awans, zrobił mi straszną awanturę, nie dlatego, że go dostałam, tylko że nie powiedziałam mu, że to rozważam. Uznał, że nie szanuję go i nie liczę się z jego zdaniem…
- Wiesz, że miał prawo się tak poczuć?
- Och, wiem, ale to nie powód żeby wściekać się aż tak, by trzaskać drzwiami i umawiać się z Sarah! Teraz ja czuję się, jakby przejechał po mnie cały zastęp radzieckich wojsk swoimi czołgami, bo nie dość że mam koszmarne wyrzuty sumienia, to on dobija mnie swoją obojętnością, a raczej bezgraniczną złością!
- Katie, Katie – Jackman pokręcił głową – Wiesz, że cię strasznie lubię i nieba bym ci przychylił, ale postaw się w jego sytuacji. Jesteście razem, a nie powiedziałaś mu o tak kluczowej sprawie.
- Pana też chciałam przeprosić, bo powinien pan się dowiedzieć od razu… Tak strasznie mi głupio.
- Spokojnie, nic złego się nie stało. Zgadzam się jednak, że postąpiłaś bardzo lekkomyślnie, nie mówiąc nic swojemu narzeczonemu, w końcu zamierzacie się pobrać, i nie możesz zatajać przed nim tak ważnych rzeczy! Pomyśl, jak on może się z tym czuć!
- Wiem, od wczoraj wczuwałam się w jego sytuację chyba ze sto razy – odparłam z rezygnacją – Ale nie powiedziałam mu tylko dlatego, że John sam chciał, żebym się rozwijała, opowiadałam panu o sytuacji z mamą i o tym, że John powiedział jej jakie ma podejście do mojej pracy, że chce dla mnie jak najlepiej, żebym awansowała i robiła karierę… Myślałam, że skoro tak mówi, to nie muszę mówić mu o propozycji, że zrobię mu niespodziankę, kiedy okaże się że awans jest faktem…
- Dziecko, nigdy więcej tak nie rób. Pamiętaj, że mężczyźni, mimo że pozornie o wiele prostsi, są paradoksalnie dość skomplikowani, i to, co wam, kobietom, wydaje się oczywiste, dla nas wcale takie nie musi być. Zresztą sama pomyśl, jak poczułabyś się, gdyby to John przyszedł do ciebie nagle i powiedział, że od tygodnia zastanawia się czy przyjąć propozycję pracy w dużej firmie i teraz nagle się zgodził, i właśnie oznajmia ci swoją decyzję. Jak byś się czuła?
- No… pominięta – przyznałam szczerze – I troszkę oszukana.
- Widzisz?
- Boże, co ja narobiłam… Ale on teraz na złość mi umówił się z tą jędzą! Wie pan, jak ja się czuję? Nie zasłużyłam na taką zemstę! I najzwyczajniej w świecie wyrzucił mnie z domu!
- Cóż ja mogę powiedzieć…
- Wiem, że zawiniłam, ale to co zrobił dziś John było po prostu podłe!
- Katie, musicie sobie z tym poradzić – Jackman wzruszył ramionami – Nie mogę między wami pośredniczyć.
- No tak… Wiem. Jeszcze raz pana przepraszam, że panu też nic nie powiedziałam.
- Nie przepraszaj, powiedz tylko kiedy chcesz odejść? Będzie mi ciebie brakowało.
- Niech pan tak nie mówi bo się rozpłaczę! Od pierwszego października mam być dyspozycyjna w redakcji, ale… Niech pan się na nic nie nastawia. Ja jestem gotowa zrezygnować z tej pracy, jeśli ma to pomóc w moich relacjach z Johnem.
- Katie, nie rób głupstw! – oburzył się Jackman – John nie jest zazdrosny o twoją karierę, tylko zły że go pominęłaś gdy się zastanawiałaś nad propozycją! Zresztą muszę ci się przyznać, że zgłosiła się do mnie jedna chętna pani do pracy tutaj…
- Tak? Jeszcze tu jestem, a pan już szuka nowej pracownicy? Kto to?
- Katie, nie wiem jak ci to…
- Jeśli to któraś z tych przeklętych Jones, to znienawidzę pana do końca życia!
- Broń Boże! Nigdy w życiu, masz mnie za samobójcę?
- Więc kto próbuje mnie wygryźć? – umierałam wręcz z ciekawości, a mina Jackmana wskazywała, że może to być dla mnie spory szok.
- No więc… Katie, kiedy była tu twoja ciocia, wspominała o przeprowadzce do Terrington, potem poszłaś do domu, a ona…
- Niech pan nie mówi że zamienia mnie pan na Josephine!
- Stwierdziła, że namówi cię do walki o awans, albo sama ci go załatwi, a wtedy będzie mogła pracować tu i…
- Josephine!?
- Katie, słońce, nie denerwuj się…
- O nie, ona tego nie przeżyje!!!
Wybiegłam z cukierni wściekła. Moja ciotka znowu wtrąca się w moje życie! Nie zamierzałam tak tego zostawić. Gdy szłam do domu, zauważyłam Johna przy płocie Jones’ów. A więc tylko naprawiał im ten cholerny płot, o którym mówiła kiedyś matka Sarah… Ulżyło mi, ale ciśnienie ponownie podniosło mi się, kiedy zobaczyłam jak pani Jones w nieprzyzwoicie krótkiej spódnicy i ogromnym dekolcie nachyla się nad Johnem, podając mu puszkę piwa. Zaniepokoiło mnie, że obok niego leżała już jedna pusta puszka, co jasno dawało mi do zrozumienia, że ta kobieta próbowała go upić! Czarę goryczy przelał fakt, że Jones powiedziała coś do niego i oboje wybuchnęli radosnym śmiechem. Tego nie mogłam już znieść. Zacisnęłam pięści i poszłam do domu, kompletnie go ignorując. Chwyciłam telefon i nerwowo wykręciłam numer ciotki Josephine.
- Halo, kto mówi? – w słuchawce rozległ się jej perlisty śmiech.
- Ciociu, dlaczego niszczysz mi życie!? – wydarłam się na nią. Przez chwilę trwała cisza.
- Katie, koteczku, to ty? Jak miło cię słyszeć!
- Ciociu, wiem o czym rozmawiałaś z Jackmanem! Wiem, że chciałaś namawiać mnie do awansowania, byle bym zwolniła ci miejsce w cukierni! Jak mogłaś!
- Ależ cukiereczku, ja to wszystko dla ciebie zrobiłam! Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak ja musiałam długo przepraszać mojego Vincenta za zdradę!
- Ale… Jezu Chryste, nie! – telefon prawie wypadł mi z ręki – Jeśli powiesz mi, że przespałaś się z Jackmanem… Boże, nienawidzę was oboje!!!
- Katie, z jakim Jackmanem, dajże spokój! Nigdy nie kręcili mnie faceci z wąsami!
- Błagam, powiedz mi WSZYSTKO, dopóki jeszcze czegoś nie rozwaliłam z wściekłości! Z KIM zdradziłaś tego swojego Vincenta!?
- Och Katie, aleś ty głupiutka! – ciotka roześmiała się, jakby rozmawiała ze mną o kolejnym odcinku jakiejś opery mydlanej, a nie poważnych, życiowych sprawach i ZDRADACH! – Muszę Ci powiedzieć, że Henry to istny ogień… Wiadomo, jest młodszy ode mnie o te paręnaście lat, ale co on potrafi zrobić na tym swoim biurku redakcyjnym…
Zamarłam. Chwilę zajęło mi zrozumienie, kim jest Henry. Mój Boże, zrobiło mi się niedobrze… Moja własna ciotka uprawiała seks z przyjacielem swojego brata, który był moim szefem, po to by dał mi awans! Chciało mi się wymiotować i płakać. Nigdy w życiu nie czułam się tak upodlona! Podejrzewam że nie czułabym się tak nawet, gdybym dobrowolnie przespała się z Hugh.
- Ciociu, powiedz że to nieprawda – wyjąkałam niepewnie – Proszę, powiedz że nie próbowałaś zniszczyć mi życia w ten sposób…
- Zniszczyć? Słodka naiwności! Otworzyłam ci wrota do kariery…
- Chyba otworzyłaś wrota przed… moim naczelnym!!! – przerwałam jej – Jak mogłaś!? Wiesz, jak się teraz czuję!? A wiesz, że od wczoraj jestem skłócona z Johnem przez ten właśnie pieprzony awans? Gdybym wiedziała, że to przez ciebie…
- Dziecko, przestań na mnie krzyczeć! To ja poświęcam się dla ciebie i zdradzam Vincenta, dobrze że jest niezwykle otwarty i tolerancyjny, a ty masz pretensje! Wiesz, co ja teraz przeżywam? W dodatku pozwoliłam Vincentowi na skok w bok w rewanżu za moje małe szaleństwo i umieram z zazdrości, bo poszedł do starej Virginii z warzywniaka, akurat jej mąż jest w szpitalu, dom stoi pusty…
- Przestań! Cholera, to obrzydliwe co mówisz! Nie chcę z tobą rozmawiać.
- Katie!
- Ciociu, nie utrudniaj! Może jak ochłonę to... A wiesz co? Mam gdzieś ten awans, który wywalczyłaś mi swoją… otwartością! – wypaliłam – Nie czuj się winna, biegnij wspomóc Vincenta w zabawie z Virginią! Ja jutro zwalniam się z redakcji.
- Kochanie, nie możesz! Starałam się!
- Nie wątpię, że się starałaś, ale to obrzydliwe. Jest mi niedobrze, jak o tym pomyślę. A facet, który awansował mnie bo moja niemal siedemdziesięcioletnia ciotka się z nim puściła, nie będzie moim przełożonym. Nie mogłabym mieć do niego szacunku. Wybacz, że gardzę twoją pomocą, ale mogłaś zapytać mnie, czy życzę sobie żebyś zdejmowała przed nim majtki dla mojej kariery!
- Kate, nie bądź wulgarna!
- Że co proszę!? – prawie zakrztusiłam się, słysząc to – Ciociu, JA jestem wulgarna?!
- No… W zasadzie masz to po mnie. Dobrze, skoro tak stawiasz sprawę, może rzeczywiście… Vincent prosił mnie kiedyś żebym wpuściła do naszej sypialni Virginię, ale ja kategorycznie odmawiałam. Może to jednak dobry pomysł… Wpadnę do nich – głos ciotki wyraźnie poweselał – Może lepiej okaże mi się z Virginią? A jeśli jemu będzie bardziej pasowała, zawsze czeka na mnie Henry.
- Do diabła z tobą, nie będę tego słuchać!
Rzuciłam słuchawką i popłakałam się jak małe dziecko. Nie mogłam nadal uwierzyć w to, co zrobiła Josephine, i jak przez to ucierpiał mój związek z Johnem. Tak bardzo go teraz potrzebowałam, by wtulić się w jego silne ramiona, by otarł moje łzy, pocałował mnie tak, jak tylko on jeden na świecie potrafi… Ale on był u Sarah. Wściekłam się do granic możliwości. Zerwałam się z fotela i szybko wrzuciłam do małej torby ubrania na następny dzień, kilka przyborów toaletowych i wyszłam z domu. Poszłam do Jackmana, wyjaśniłam mu że nie będzie mnie nazajutrz w pracy i poszłam na przystanek. Pech chciał, że musiałam przechodzić obok domu Jones’ów. John właśnie żegnał się z Sarah i jej matką. Zwolniłam kroku, żeby jak najdłużej wszystko słyszeć.
- Jesteś kochany! – Sarah uwiesiła mu się na szyję; z pewnością dojrzała mnie z daleka i zrobiła to specjalnie – Jak mogę ci się odwdzięczyć?
- Nie trzeba, naprawdę, miło mi że mogłem pomóc.
- A może dasz się zaprosić na kolację? Nie odmawiaj, proszę – matka Sarah już zastawiła sidła i działała, nie wiedziałam tylko, czy na rzecz swoją, czy córki – Wpadniesz, posiedzimy, porozmawiamy…
- Nie, dziękuję, nie chciałbym sprawiać kłopotu, poza tym…
- Pewnie masz plany? – wtrąciła Sarah – Umówiony z narzeczoną? Romantyczna kolacja?
Co za wredna małpa! To był cios poniżej pasa… Zrobiła to specjalnie! Wiedziała doskonale, jak napięta jest sytuacja między nami, widziała, że idę niedaleko i wszystko słyszę.
- Nie, nie mam planów na wieczór – westchnął, chowając ostatnie narzędzie do skrzynki, i wtedy obrócił się i zobaczył mnie, idącą chodnikiem kilka metrów dalej – Jestem wolny wieczorem.
- To dlaczego nie przyjdziesz?
- W zasadzie… Mogę wpaść na chwilę – powiedział zdecydowanie – O której?
- Bądź o ósmej.
- Dobrze. Do zobaczenia.
Zacisnęłam pięści, żeby nie rozpłakać się na środku ulicy. Jak mógł zachować się tak podle! Przyspieszyłam kroku, żeby go nie spotkać, ale niestety gdy byłam przy furtce, John właśnie do niej dochodził. Udawałam, że go nie widzę i przyspieszyłam, ale słyszałam za sobą jego kroki. W końcu doszłam do przystanku i usiadłam na ławeczce, przygryzając mocno wargę, tak bardzo chciało mi się płakać. Wbiłam wzrok w ziemię i postanowiłam dzielnie czekać na autobus. Jednak John stanął przede mną i milczał, ja nie podnosiłam wzroku, widziałam tylko jego buty. Było mi coraz trudniej pohamować emocje. Na szczęście kątem oka zauważyłam, że autobus już nadjeżdża. Wstałam i napotkałam wzrok Johna. Zacisnęłam rękę na rączce torby i usiłowałam znieść jego spojrzenie, ale coś we mnie pękło i poleciała łza.
- Kate – głos John nie był już obcy, ale nadal nie był to mój John, do którego byłam przyzwyczajona.
- Spieszę się, przepraszam – mruknęłam, odsuwając się.
- Co ci się stało?
- Co mi się stało? – krzyknęłam, nie potrafiąc zapanować nad emocjami – Co cię to obchodzi!? Ty i ciotka Josephine jesteście siebie warci, nikt nie rozpieprzył mi dotąd życia tak jak wasza dwójka!
- O czym ty mówisz…?
- Nie powinieneś iść już przygotowywać się do kolacji? – spojrzałam na niego z wyrzutem, a w tym momencie podjechał autobus – Nie zapomnij się zabezpieczyć. Nie życzę Sarah czwartego dziecka. Albo młodszej siostry.
To, co powiedziałam na końcu, było podłe, i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Zrobiłam to celowo, z żalu, z wściekłości – w końcu specjalnie zgodził się na tę cholerną kolację dopiero wtedy, gdy zobaczył mnie idącą kawałek dalej. Bolało mnie, że jeszcze poprzedniego dnia byliśmy w sobie szaleńczo zakochani i żadne nie pomyślałoby nawet, że może zrobić drugiemu krzywdę, a teraz umyślnie wbijaliśmy sobie szpile, i o ile mogłabym zrozumieć swoje postępowanie, bo zawsze byłam równo postrzelona i humorzasta, o tyle byłam zszokowana, że John, ten dobroduszny, do rany przyłóż John był w stanie tak się zachowywać. Miał co prawda prawo gniewać się na mnie, ale nie pomiatać mną wespół z Sarah Jones, tego nie mogłam mu darować. Kiedy zatrzasnęłam za sobą drzwi autobusu i ulokowałam się na jednym z miejsc, widziałam jego pytający wzrok. Zamknęłam oczy i czekałam tylko na to, aż dojadę na miejsce… Po niecałych dwóch godzinach autobus nareszcie zatrzymał się. Leeds… Spędziłam tu pięć lat mojego życia, studiując i czekając tylko, aż wrócę do Terrington i znowu ujrzę Johna. Teraz przyjechałam tu również z jego powodu. Już nieco spokojniejsza, kierowałam się do domu moich rodziców. Wprawdzie po awanturze sprzed paru dni nadal miałam dość niechętne podejście do mojej mamy, to jednak musiałam tu przyjechać. Kiedy stałam przed drzwiami ich mieszkania, cała się trzęsłam. Nie wyobrażałam sobie tego spotkania, ale jednocześnie coś pchało mnie tutaj, coś mówiło mi że muszę ich zobaczyć. Zadzwoniłam do drzwi i dłuższą chwilę czekałam, aż ktoś otworzy. Kiedy zobaczyłam twarz taty, poczułam niesamowitą ulgę.
- Katie, dziecko, co ty tu robisz!? – krzyknął, patrząc na mnie jak na ducha.
- Mogę wejść? – zwiesiłam głowę, i poczułam szarpnięcie za rękę.
- Jeszcze pytasz? – ojciec wciągnął mnie do środka i zatrzasnął drzwi – Jesteś u siebie! Co ci się stało, skarbie, przyjechałaś tak nagle i… sama.
- Proszę pomóż mi, bo nie daję już rady…
- Jeremy, kto przyszedł? – usłyszałam głos mamy i po chwili ujrzałam ją – Katie, córeczko…
- Mamo…
- Kochanie – wyciągnęła do mnie ręce, a ja nie potrafiłam pozostać na to obojętną i rzuciłam jej się w objęcia.
- Mamusiu – płakałam jej w rękaw – Życie mi się wali…
- Już dobrze, kochanie, jesteśmy z tobą – powiedział tata – Zaraz nam na spokojnie wszystko opowiesz.
- Nie wiem, co mam robić…
- Katie, coś z Johnem? – podejrzliwie zapytała mama, spoglądając mi w oczy, ale ojciec zgromił ją wzrokiem – To pewnie moja wina, byłam strasznie niesprawiedliwa – przyznała.
- Daj dziecku usiąść i zebrać myśli, Sharon, powoli – tata wprowadził nas do pokoju, gdzie usiedliśmy razem na kanapie – Spokojnie, kochanie, jeśli chcesz chwilę odetchnąć to powiedz.
- Nie, ja po prostu… Nie zasłużyłam na coś takiego. Nie zasłużyłam…
- Na co, Katie?
- Nie wiem, od czego zacząć – otarłam łzy i głęboko odetchnęłam – Kilka dni temu naczelny, twój przyjaciel, tato, zaproponował mi awans i dał dwa dni do namysłu. Nie mówiłam o tym Johnowi i okazało się to błędem, poczuł się urażony i pominięty. Wiem, miał rację – wyjaśniłam, widząc dezaprobatę w oczach ojca – Jackman też mi to wyjaśnił. Trochę się pokłóciliśmy, on miał rację, a ja powiedziałam parę słów za dużo, wyszedł wieczorem i… jest źle. Zraniłam go mocno, i padły słowa, które paść nie powinny – celowo ominęłam wątek z Sarah, nie chcąc wtajemniczać rodziców zbyt głęboko, i z obawy że to John wyszedłby w oczach mamy na tego złego, a mimo wszystko nie chciałam, by tak było – Najgorsze jest to, że Jackman powiedział mi, że ma kandydatkę na moje miejsce i jest nią… Josephine.
- Moja siostra?! – ojciec poderwał się na równe nogi – A co to za pomysł!?
- Tato, to nie jest najgorsze… Zadzwoniłam do niej, okazało się że ten awans to jej sprawka. Nie chce mi to przejść przez gardło, ale… Ona przespała się z moim naczelnym, tato. Z twoim przyjacielem. Zrobiła to, żeby dał mi awans, a ona wtedy mogłaby przeprowadzić się do Terrington i pracować u Jackmana zamiast mnie. Ona… uprawiała seks z moim szefem, żeby dał mi awans! Nigdy nikt mnie tak nie upokorzył… I przez to jestem pokłócona z moim narzeczonym, przez ciotkę Josephine.
- Chryste, nie wierzę w to… To jakiś koszmar! – mama wpatrywała się we mnie z niedowierzaniem. Ojciec bez słowa wyjął trzy szklanki i nalał do nich whisky.
- Nie wiem, co ci powiedzieć – westchnął ciężko – Jestem w ciężkim szoku. Nie wiem, jak moja siostra mogła zrobić coś tak obrzydliwego…
- Zawsze mówiłam, że to puszczalska lafirynda! – zdenerwowała się mama – Jedyne, co potrafi robić, to demoralizować i niszczyć rodzinie życie! Moje biedne dziecko, chodź do mnie, tak mocno cię kochamy…
Przytuliła mnie i poczułam się lepiej. Nie wyjaśniłyśmy jeszcze sprawy kłótni o Johna, ale jej bliskość bardzo mi pomogła. Czułam, że mam w niej oparcie. Tkwiłam w jej ramionach dość długo, aż uspokoiłam się. Spojrzałam na mamę i próbowałam wyczytać coś z jej twarzy, ale ona zakłopotała się i odwróciła wzrok.
- Zostaniesz do jutra? – zapytał ojciec.
- Tak, nie chcę dziś wracać – odparłam – Jutro popołudniu pojadę i… postaram się porozmawiać z Johnem. Może mi wybaczy. Tak mi źle z tym, że zachowałam się jak totalna egoistka…
- Katie, córeczko – mama wychyliła szklaneczkę whisky i spojrzała na mnie przepraszająco – Chciałam, żebyś wybaczyła mi to, jak się zachowałam wobec Johna. Nie wiem, co mnie napadło, byłam dla niego okropnie podła, ale to był dla mnie szok, że ty, moje małe dzieciątko, wyrosłaś i spotykasz się z mężczyzną, że mieszkasz z nim, a ja… Ja nic nie wiedziałam, nie mówiłaś mi, nie przychodziłaś do mnie po radę, ze zwierzeniami, poczułam się pominięta, a między wami wszystko potoczyło się tak szybko… Sypiasz z nim.
- Tak mamo, sypiam z nim i chcemy mieć dzieci – odparłam poważnie – Jest mi z nim cudownie, nie rozstajemy się ani na chwilę, kiedy w nocy nie ma go przy mnie, jest mi strasznie źle… Ja go po prostu wariacko kocham. I on mnie też – dodałam, choć serce ścisnęło mi się na myśl, że jest na mnie wściekły i właśnie spotyka się z Sarah.
- Zdecydowanie za szybko dorosłaś, a ja za tym nie nadążyłam – mama ukradkiem otarła łzę – Nie było mnie przy tobie, i miałaś rację, kiedy wykrzyczałaś mi, że nie interesowałam się tobą, tylko zawsze mówiłam o naszych sprawach, ale ja po prostu nie wyobrażałam sobie że ty możesz już…
- Nieważne, mamo – przytuliłam ją – Już dobrze. Cieszę się, że to zrozumiałaś i zaakceptowałaś Johna… Bo nie masz nic przeciwko niemu, prawda?
- No nie mam… Nie mam. Wprawdzie ciężko mi to sobie wyobrazić, ale skoro ty jesteś tak bardzo z nim szczęśliwa, to ja nie mogę mieć nic przeciwko. Martwię się tylko, że przez Josephine wszystko się skomplikowało. Co teraz zrobisz?
- Muszę się zwolnić. Nie będę pracować w tej sytuacji i z tym człowiekiem.
- Ale jak ty sobie dasz radę! – zdenerwował się ojciec – Z jednej wypłaty na pół etatu u Jackmana?
- Mam Johna. Jeśli będzie chciał mnie widzieć po tym wszystkim, jeśli będzie chciał ze mną być, to damy radę. A jeśli nie, to…
- Jeśli nie, to wrócisz do domu, do nas – oznajmiła mama – Nie zostaniesz tam sama, bez środków do życia. Ale jeśli John rozstanie się z tobą, to będzie znaczyło że nigdy nie był dla ciebie odpowiedni i nie zasługuje na tak wspaniałą dziewczynę, jak ty.
- Nie jestem wspaniała, mamo… Zawiodłam go i bardzo źle potraktowałam. To on jest wspaniały i wyrozumiały, ale też ma swoją granicę, którą ja przekroczyłam.
- Dobrze, nieważne już. Cieszę się, że jesteś ze mną i tatą, córeczko…
- Ja też się cieszę, że między nami wszystko dobrze – szepnęłam, ściskając jej rękę – Bardzo mi tego brakowało.
- I znowu jest tak jak dawniej – ojciec uśmiechnął się do nas wyjątkowo czule i pogłaskał nas obie po policzkach – To co, zjemy jakąś kolację?
- Chętnie, tato, ale dajcie mi dwadzieścia minut, chciałabym chwilkę odpocząć, pobyć sama… Czy mój pokój…
- Jest nadal cały twój – mama od razu wiedziała, o co chcę zapytać – Idź kochanie, my przygotujemy jedzenie. Nie spiesz się.
Było cudownie… Tak ciepło i z miłością. Szkoda, że bez najważniejszej osoby w moim życiu. Czułam dotkliwy brak Johna i jego dotyku, słów, spojrzenia, i nie potrafiłam stuprocentowo cieszyć się wizytą u rodziców. Kiedy zamknęłam z sobą drzwi mojego pokoju, wróciły wspomnienia minionego dnia, kiedy John wyrzucił mnie z domu, kiedy widziałam go z Sarah i jej matką… Nie zasłużyłam sobie na taką zemstę, to było strasznie niesprawiedliwe. Z bezsilności popłakałam się, wtulając twarz w mojego starego misia. Mój misiaczek… Skojarzenia były zbyt silne, odrzuciłam więc maskotkę w kąt. Otworzyłam szufladę w biurku, chcąc odwrócić swoją uwagę od Johna, i przeglądałam jej zawartość. No tak… Wszędzie szukałam tej płyty! „Older” George’a Michaela było prezentem od rodziców na moje osiemnaste lub dziewiętnaste urodziny, przez ostatnich kilka miesięcy myślałam, że ją zgubiłam, a okazało się że najzwyczajniej w świecie zostawiłam ją w Leeds! Ucieszyłam się i od razu włożyłam ją do odtwarzacza, a z głośników popłynęła smutna, przepiękna melodia. „Jesus to a child” to jedna z moich ukochanych piosenek. Niesamowicie mocno dotykała najczulszych strun w duszy i zawsze zmuszała do refleksji, no i oczywiście powodowała potok łez. When you find a love, when you know that it exists, then the lover that you miss will come to you on those cold, cold nights. When you've been loved, when you know it holds such bliss, then the lover that you kissed will comfort you when there's no hope in sight”*, śpiewał George Michael. I mimo, że zdawałam sobie sprawę z przesłania, jakie miał na myśli autor tych słów, i dlaczego napisał tę piosenkę, słysząc ten refren widziałam oczyma wyobraźni mojego Johna. Bardzo pragnęłam, by pojawił się w tę nadchodzącą zimną, samotną noc i pocieszył mnie, uspokoił, a przede wszystkim – pocałował i wybaczył. Ale na to się nie zanosiło. Zaczęłam coraz bardziej bać się powrotu do Terrington, bo mógł to być powrót po ostateczne pożegnanie. Chciałam go błagać o wybaczenie, ale czułam że sama nie  mogłabym mu wybaczyć zdrady z Sarah, i choć wiedziałam że na pewno nie tknął jej palcem, to moja duma strasznie ucierpiała na tym upokorzeniu. Czułam się zdradzona, choć wiedziałam że on może czuć się tak samo, a nawet gorzej.

- Nie pobiegnę do ciebie na kolanach, kochanie – powiedziałam sama do siebie, patrząc w lustro na moje zapłakane odbicie – Nie tym razem…



* tłumaczenie piosenki George Michaela "Jesus To A Child" tutaj

Aktualizacja 15/10/2014: następna część tutaj

57 komentarzy:

  1. Kate - ostatni dialog poprzedniej części był zdecydowanie najlepszym w całym fanfiku, natomiast to była zdecydowanie najlepsza część!

    "pierwszy raz czułam w sobie aż tyle sprzeczności" - ach, Katie, a ja tak mam całe życie :). Po raz pierwszy znalazłam wspólną cechę z Katie - ja też leczę się muzyką (i też kocham George'a Michaela), właściwie to ja żyję muzyką, oddycham nią, jestem jej częścią, a ona moją.
    Katie chyba pomyliły się pojęcia - to nie przez Josephine ma problemy z Johnem. Przez/dzięki Josephine dostała awans, ale problemy w związku są tylko i wyłącznie winą Katie.
    Ciotka Josephine... nadal ją kocham, ale trochę kobieta przegięła. Rozumiem złość Katie i pewnie zareagowałabym tak samo (chociaż mnie nie gorszą opowiastki Josephine ani nawet jej trójkąty ;) ).
    John. No cóż - zachował się dokładnie tak, jak ja bym się zachowała. Chciał dogryźć Katie, chciał wzbudzić zazdrość, złość, poczucie winy. W sumie nie zrobił nic nadzwyczajnego - naprawił komuś płot i zgodził się na kolację, wielkie rzeczy - ale wiedział, co robi. Tak jak pisałam tydzień temu - ukochana osoba zrani najbardziej, bo wie, gdzie celować. Ale doskonale go rozumiem, nie pochwalam, ale rozumiem (cóż, moją naczelną wadą jest niesamowita zdolność do ranienia, kiedy naprawdę tego chcę - jak w piosence zespołu Łzy pt. "serce z kamienia" - "dlaczego tylko ja potrafię tak ranić"?). Ale w zasadzie każda lub prawie każda zakochana osoba dostaje małpiego rozumu w takiej sytuacji. Jeszcze nie widziałam, żeby pokłóceni zakochani nie zachowywali się jak skończeni idioci widząc, że ta druga osoba jest w pobliżu. John nie jest żadnym wyjątkiem w tej kwestii.

    Kate, bardzo trafnie opisałaś tą niezwykle cienką granicę pomiędzy miłością i nienawiścią.
    Dzięki za tą część, bardzo mi się podobała.

    Jeannette

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najlepsza część? Tego się nie spodziewałam, ale dziękuję Ci.
      Wyjątkowo nie będę się z Tobą kłócić, bo z większością argumentów się zgadzam :) Byłabym tylko nieco łaskawsza dla Katie, bo ja bym powiedziała, że problemy w związku są zawsze winą obojga, nawet jeśli ona ponosi nieco większą winę. John miał prawo do nerwów i reakcji takich a nie innych, ale nie powiedziałabym też że jest męczennikiem i ma prawo strzelać fochy do końca życia. Ale może ja nie jestem obiektywna :)

      Usuń
    2. Może i nie jesteś obiektywna, ale ja z pewnością też nie :). Nie ukrywam, że bliżej mi do Johna pod pewnymi względami niż do Kate. Jej charakter po prostu mi nie leży. Nie pasujemy do siebie i w tym wypadku powiedzenie "przeciwieństwa się przyciągają" nie ma racji bytu ;). Łatwiej mi zrozumieć Johna, chociaż powinno być inaczej, bo w końcu jestem kobietą. Może po prostu bardziej chcę rozumieć Johna, bo go bardziej lubię :). Może jestem za surowa dla Katie, ale uważam, że wszystko, co się stało jest skutkiem jej błędu. John święty nie jest, ale jego zachowanie jest pochodną zachowania Katie - tego, że mu nie powiedziała o propozycji awansu. I zachowałabym i czułabym się dokładnie tak jak on. Bardziej się utożsamiam z nim niż z Katie.
      " (...) chce zniszczyć nasz związek…
      - Do tej pory ty bardziej się do tego przyczyniłaś" - sama bym tego lepiej nie ujęła, John. Sarah jak dotąd nie musiała nic robić i nic nie zrobiła.
      "(...) Zawiodłeś mnie, John.
      - Ty mnie też." - nawet nie potrafię wyrazić, jak bardzo go rozumiem w tym momencie. Nie twierdzę, że całkowicie nie rozumiem Katie, ale jednak w tej sprawie stoję po stronie Johna.

      No i mamy w związku pat - oboje mają za co przepraszać i raczej żadne nie będzie chciało zrobić pierwszego kroku. Teraz swoją rolę odegra duma, a ona raczej nie pomaga w rozwiązywaniu konfliktów. Założyłaś sobie pętlę na szyję, Kate, i jestem bardzo ciekawa, jak ją zdejmiesz :)
      Tak, to była najlepsza część. Do tej pory moje ulubione były chyba 3 czy 4 początkowe, ale teraz ta jest dla mnie najlepsza (plus ostatni dialog z poprzedniej). Trafiłaś w mój klimat ;)
      Jeannette

      Usuń
    3. Ja Cię rozumiem, że bliżej Ci do Johna, bo ja sama ma do niego taką słabość, że gdyby i Katie nie wyszła spod moich rąk, to bym zdecydowanie opowiedziała się po jego stronie, a tak jestem bezstronna, bo oboje ich stworzyłam i oboje poniekąd rozumiem.
      A jak zdejmę sobie pętlę z szyi? Zobaczysz :) Raczej nie będzie to odkrywcze, ale nic więcej nie powiem.
      I cieszę się, ze trafiłam w Twój klimat.

      Usuń
    4. No właśnie cały problem dla autora w takich sytuacjach polega na tym, żeby nie wyszło banalnie ;). Dlatego jestem ciekawa.
      Jeannette

      Usuń
  2. Kate , wow,to byłą zdecydowanie najbardziej wstrząsająca część . Muszę opanować emocje , bo na razie zabiłabym Jona gołymi rękami .
    Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam Ci się, że i ja byłam lekko zła na Johna, pisząc to. Ciekawa jestem, czy spojrzysz na to nieco inaczej, kiedy emocje opadną :)

      Usuń
    2. Emocje nie chcą opaść bo co tu zaglądam to na nowo się gotuję . Wiem ,że Kate nie jest aniołem , ale nie upokarza się kochanej osoby w ogóle a już na pewno nie na oczach i uszach wroga . Najpierw mówi " mój dom jest twoim domem" a potem "przestań korzystać z klucz do mojego domu" ?! Dom wypowiada się za cięższe przewinienia , John zatracił proporcje .
      Zdecydowanie domagam się konkurencji dla niego , w postaci młodego, wykształconego,przystojnego urzędnika ministerstwa rolnictwa , przyjeżdżającego na wieś z dopłatami unijnymi , albo liczyć pogłowie owiec .

      Usuń
    3. Świetnie powiedziane - zatracił proporcje. A czy je szybko odnajdzie na powrót? Zobaczymy.
      Co do konkurencji, zmieniłam zdanie z zeszłego tygodnia, bo istotnie ktoś nowy się pojawi. Nie będzie urzędnikiem, i jego pojawienie się wiele zmieni i wyjaśni.

      Usuń
    4. Każdy będzie dobry ,byleby John odczuł realne zagrożenie , poczuł to co Kate .
      Basia

      Usuń
    5. No i widzisz, Basiu, z jednej strony mówisz, że John postąpił źle, upokarzając ją, a z drugiej chcesz, by ona zrobiła to samo. Czyli co - jej wolno, jemu nie? Czy może to, że on zaczął daje jej większe prawa do robienia tego samego?
      Myślisz dokładnie tak, jak oni - kierujesz się emocjami ;). Są zakochani, a miłość ma niewiele wspólnego z rozumem. Kurczę, nie ma z nim nic wspólnego. Rozum sobie, a serce sobie.
      Dom wypowiada się za cięższe przewinienia? Nie, na pewno nie. Rodzic nie wyrzuciłby dziecka za najcięższe przewinienia, a kochanek wyrzuci za lżejsze. Tak to jest - latają talerze, trzaskają drzwi, są wyprowadzki i wprowadzki ;). Oczywiście nie zawsze, bo to zależy od charakteru i temperamentu, ale takie rzeczy się zdarzają. Znam parę, która kłóciła się codziennie, wyzywała, ciskała w siebie nawzajem przedmiotami. Wrzaski były codziennie i o wszystko. Byli małżeństwem od 20 lat i kochali się jak wariaci. Dosłownie :)
      Miłością rządzą emocje. A po takiej kłótni emocje są ogromne. John nie chciał iść na kolację, ale zobaczył Katie - i co? I rozum powiedział "dobranoc" i zawładnęły nim emocje. Katie na przystanku insynuowała jego jednorazową przygodę - i co? Czy kierowała się logicznymi argumentami? No nie. Emocjami.
      Odi et amo - oto, co teraz czują i robią Katie z Johnem.
      Jeannette

      Usuń
    6. Nigdy nie było moją intencją w nawoływaniu do konkurencji upokarzanie Johna, w którymś z wpisów nazwałam to niewinną konkurencją , nie może być winą Kate ,że ktoś zacznie się o nią ubiegać bez zachęty z jej strony.Takie rzeczy się zdarzają .
      Zwróć uwagę , że John z premedytacją wybrał Sarah do swojej zemsty na Kate. Doskonale wiedział jak bardzo ją zrani .Natomiast konkurencja to osoba obojętna dla obojga .
      Masz rację ,że miłość ma niewiele wspólnego z rozumem i kłótnia kochanków to wybuch wulkanu,trzęsienie ziemi i tsunami w jednym, ale tylko pomiędzy nimi nie przy osobach trzecich , szczególnie takich , które chcą rozbić związek.
      Nigdy nie twierdziłam , także , że Kate kieruje się rozumem a nie emocjami .Ona głównie ulega emocjom . I jeżeli chodzi o Johna to widziały gały co brały .
      Basia

      Usuń
    7. No nie wiem, czy on ją do czegokolwiek wybierał. W którymś odcinku było, że Sarah czy tam jej matka chciała, żeby John naprawił płot. No i on to właśnie poszedł zrobić. Miał ją pod ręką, dlatego akurat poprzez nią wkurzył Katie. Ale jasne, wiedział, że ją zrani. Już o tym pisała tydzień temu - o pistolecie wycelowanym w serce i takie tam różne rzeczy o ranieniu najbliższych ;). Tak to właśnie jest.
      Widziały gały co brały - no widziały, ale czy wiedziały? :D
      Jeannette

      Usuń
    8. Tam powinno być "pisałam", literówka, ale zmienia znaczenie zdania.
      Jeannette

      Usuń
    9. I ja właśnie tego nie mogę Johnowi darować ,że tak na zimno rani Kate .
      Masz racę,że tylko najbliższa osoba potrafi zranić najbardziej .
      Niżej napisałaś, że dziwisz się , że Kate nie ma przyjaciół .Też o tym myślałąm .
      Może Kate ( autorka) jakoś to wyjaśni .
      Basia

      Usuń
    10. Przeczytałam to zdanie ze dwa razy i zrozumiałam Twoją intencję .
      Basia

      Usuń
    11. Jak dla mnie facet miota się jak płotka w sieci, co znaczy, że głowę ma raczej gorącą. Zauważ, że on nie kalkuluje, co zrobić, by zranić Kate. Nie chciał iść na kolację, ale zobaczył Kate i go trafiło. Przestał myśleć, opanował go gniew, otworzyła się rana i bach - postanowił wnerwić Kate. Dla mnie on nie działa na zimno, tylko właśnie na gorąco, pod wpływem emocji. Nie siedzi i nie planuje następnego kroku, tylko wykorzystuje okazje. Działa impulsywnie, pod wpływem chwili.
      Jeannette

      Usuń
    12. Blogger podał mi liczbę 1940 - znaczy wojna się zaczęła? :)
      Jeannette

      Usuń
    13. Mam się zacząć bać ?!
      Fakt, John nie kalkuluje tylko tak zafiksował się na ranieniu Kate , że każda okazja jest dobra na wbicie szpili . Tylko jak długo tak można , ile jeszcze wytrzyma Kate ?
      Basia

      Usuń
    14. Poruszyłyście temat braku przyjaciół. Ciężko mi to tak jednoznacznie wyjaśnić, ponieważ Kate od zawsze była osobą lubianą, ma wielu znajomych - w Terrington prawie wszyscy ją lubią, na studiach (w domyśle, bo tego nigdy nie opisałam) podobnie, w pracy, zapewne w dawnym miejscu zamieszkania - Leeds - też miała sporo kolegów i koleżanek. Ale żadne z nich tak naprawdę nie było jej przyjacielem. Na początku, bodajże w pierwszej części, Kate mówiła że nigdy nie interesowali ją równieśnicy, mówiła o tym w kontekście chłopców ale w domyśle chodzi o ogół - są ludzie, którzy nie dogadują się ze swoimi rówieśnikami i najlepiej czują się w towarzystwie osób nieco starszych od siebie, no a Kate była niejako zmuszona obracać się wśród rówieśników - najpierw w liceum, potem na studiach. Katie nigdy nie znalazła prawdziwego przyjaciela, odnalazła go dopiero w panu Jackmanie (choć on spełnia bardziej rolę wujka i doradcy) i swoim ukochanym. Może to mój błąd, ale po prostu nie chciałam się skupiać na tym czy Katie ma znajomych czy nie, czy spotyka się czasem z kimś czy nie, od początku nastawiłam się na rozwój sytuacji John - Kate.
      I zanim będą głosy oburzenia że "tak się nie zdarza" - owszem, wiem doskonale że się zdarza, że są ludzie którzy duszą się wśród rówieśników, bo są z innej planety i nie mają wspólnych tematów, zainteresowań, że są ludzie którzy w młodym wieku wolą starsze towarzystwo (z różnych względów), i są ludzie którzy pomimo że są ciepli, pogodni i towarzyscy, nie mają przyjaciół, takich prawdziwych, i nawet może nieszczególnie mają potrzebę ich mieć.
      I ostatnia sprawa - John, jak wiadomo, przyjaciół nigdy nie miał. Nawet ze zwykłymi znajomymi było ciężko. On tylko pracował, i wracał do domu, a jedynymi osobami z którymi rozmawiał to był ksiądz i sprzedawczyni w sklepie. Katie natomiast, jak wspomniałam, jest osobą lubianą ale też nie mającą przyjaciół, a poza tym nie przepadającą za towarzyskimi spotkaniami w gronie rówieśniczym. Co za tym idzie, postanowiłam że ich historię poprowadzę tak a nie inaczej, jako że ktoś kiedyś też wysunął argument że John i Kate z nikim się nie spotykają tylko zamykają się w czterech ścianach - ja uznałam, że chcę, żeby tak wyglądał ich związek, że na samym początku jest między nimi wielka fascynacja, namiętność, ale też potrzeba poznania się i nauczenia się siebie, i też dlatego wolny czas spędzają razem w domu, całkiem sami. I to nie jest tak, że Katie Johna izoluje, on po prostu dotąd nie za bardzo był na to gotowy, żeby wyjść do ludzi, a wbrew niektórym opiniom Kate nie trzyma go w więzieniu i szanuje jego zdanie i jego wewnętrzne problemy, z którymi wspólnie nadal walczą. Kiedy przyjdzie na to czas, oboje wyjdą z domu do świata.

      Usuń
    15. Byle nie wyszli za daleko , bo się pogubią przy obecnym stanie ich ducha i huśtawkach emocjonalnych .
      Dzięki za wyjaśnienia, tez wolę ,żebyś skupiała się na związku Kate - John .
      Basia

      Usuń
    16. Dzięki za wyjaśnienia, Kate :)
      Rozumiem, co miałaś na myśli, bo sama należę do osób, które zawsze dobrze dogadywały się z ludźmi o pokolenie ode mnie starszymi (jestem przerażona, jak wiele mamy z Katie wspólnego ;)). Ale ja też dobrze dogaduję się z rówieśnikami. Nie jestem zwolenniczką posiadania miliarda znajomych na facebooku, nawet face'a nie mam, ale mam kilku bliskich przyjaciół. I choć jestem introwertyczką, to doprawdy nie wyobrażam sobie życia bez choćby jednego bliskiego przyjaciela, a w szczególności przyjaciółki.
      O Johna nawet nie pytałam, bo to oczywiste, jaka jest jego sytuacja, chodziło mi tylko o Katie. Jeszcze raz dzięki za wyczerpujące wyjaśnienie ;)
      Jeannette

      Usuń
  3. Kate, właściwie to powinnam się nieco pokajać po tym, co napisałam w ubiegłym tygodniu.:) Jak widać bardzo łatwo jest oceniać postępowanie bohaterów nie mając pełnego obrazu ich motywacji. Wprawdzie nadal uważam, że w tamtym konkretnym przypadku Katie zachowała się egoistycznie, ale dziś muszę dorzucić, że John też nie jest w porządku i wybrał chyba najgorszą możliwą drogę udowodnienia, że narzeczona powinna się z nim liczyć. Oj, duże jeszcze muszą nauczyć się o byciu we dwoje. :) I dopóki nie zaufają sobie na tyle, by nie bać się przestać polegać tyko na sobie samych, dopóty będzie im ciężko.
    Kate, dzięki za emocje, stukniętą i nieobliczalną ciotkę, wredną Sarah, pojednanie Katie z mamą, mądrość pana Jackmana i ... mogłabym jeszcze sporo wyliczać. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A widzisz? John jest nieobliczalny :) Pokazał swoje "misiaczkowe" pazurki i podrapał nimi dość boleśnie. Zdradzę tylko, że za tydzień przekonasz się, że znowu nie wszystko było takie, jakim się dziś wydaje. Cały czas mnie zaskakuje, że John potrafi tak... zaskakiwać :)

      Usuń
    2. Chyba muszę przyzwyczaić się do tego, że nas zaskakujesz. Ale to bardzo dobrze. :) Emocje co środę zapewnione. :)
      I dodam jeszcze, że podoba mi się pomysł z konkurencją dla John'a.

      Usuń
  4. 1. "Nachyliłam się nad talerzem i powąchałam – okazało się, że to jakieś paskudztwo z proszku. Musiał to jeść przeze mnie!" -Cha cha cha! :D
    2. O rajuśku, ta ciotka Josephine to jakaś wariatka czy tylko idiotka??? Czy na starość klepki jej się poprzestawiały?
    3."Mamusiu – płakałam jej w rękaw – Życie mi się wali… "- jak od jednej takiej "głupoty" życie jej się wali to co będzie jak przyjdą większe problemy? Nastolatka.
    4. A wolnozwiązkowym skrytożercom mówimy- NIE! :D

    Katie to strasznie denerwująca istota. Wkurza mnie i w ogóle jej nie współczuję.
    Ten odcinek za to świetnie mi się czytało ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie umiem współczuć Katie ;). Zołza ze mnie :D
      Jeannette

      Usuń
    2. A jaki może być dla tak mocno zakochanej dziewczyny większy problem, niż to, że jej facet nie chce jej widzieć i sama wie, że go zawiodła? Skoro skoncentrowała całe swoje życie na Johnie, to normalne, że ten kryzys odczuwa jako tragedię. Miliony kobiet rozpaczają po większej kłótni/stracie faceta. Nie rozumiem, dlaczego twierdzisz, że to zachowanie nastolatki. Wybacz, ale to, że masz dość specyficzne poglądy, nie znaczy, że cały świat tak wygląda, jak Ty go widzisz.

      Usuń
    3. Ale właśnie skoncentrowanie całego swojego życia na facecie jest, moim zdaniem, błędem. To mnie zastanawia - dlaczego ona nie ma przyjaciół? Studiowała, pracowała, na pewno kogoś poznała. Czemu z nikim nie utrzymuje bliższych stosunków? Nie ma przyjaciółki, której mogłaby się zwierzyć? Czemu jej całym światem jest John? Tak nie można, to bardzo niezdrowa sytuacja. Ale zgadzam się, że dla zakochanej dziewczyny utrata ukochanego może być tragedią. Poza tym ona dodatkowo traci pracę (na własne życzenie, ale jednak), więc może martwić się o przyszłość. Poza tym ona jest w dołku i wszystko wyolbrzymia, dramatyzuje i tyle ;)
      Jeannette

      Usuń
    4. Dziecko umierające na nowotwór, albo nagła śmierć ukochanej osoby- to może być tragedia, dzieci, które cierpią przez rozwód rodziców, mąż zdradzający żonę i na odwrót- to mogą być tragedie (Kate i John są w wolnym związku, który tak naprawdę nic nie znaczy, bo nie wymaga odpowiedzialności), utrata dorobku całego życia- to może być tragedia, wojna- jest tragedią. A miliony kobiet to niestety także egzaltowane romantyczki.

      Usuń
    5. A może tragedią jest to, co sami odczuwamy jako tragedię, bo dotyka nas samych i przez to boli najbardziej? Nie twierdzę, że to o czym piszesz nie jest tragiczne, ale my rozmawiamy o fikcyjnej, śmiertelnie zakochanej dziewczynie, która świata nie widzi poza ukochanym i dlatego dla niej to jest tragedia i ma prawo reagować w taki a nie inny sposób.
      Nie sądzę, by był to dowód niedojrzałości i myślenia kategoriami egzaltowanych nastolatek.

      Usuń
    6. Tak, ale oprócz takich tragedii są również mniejsze "tragedyjki". Jasne, Katie przesadza, ale ma chwilowo małą depresję, więc nawet spóźnienie się na autobus stanowiłoby dla niej tragedię. Nigdy nie czułaś, że masz wszystkiego dość, pomimo że problem nie był taki znowu wielki albo nawet go wcale nie było? Nie byłaś załamana i sama nie wiedziałaś, czemu? Ja tak czasem mam. Mini depresje lub melancholie. I Kate ma właśnie taki moment, że nic nie wychodzi. Może Ty masz inny charakter i takie bolączki Cię nie dopadają, ale nie wszyscy mają to szczęście ;). A są tacy, którzy popadają w rozpacz z jeszcze błahszych powodów.
      Jeannette

      Usuń
    7. Wolny związek nie wymaga odpowiedzialności?! Każdy związek jej wymaga ,papierek z urzędu nie ma z tym nic wspólnego .
      Każdy ma prawo do przeżywania swoich tragedii nawet jeżeli dla toczenia są to tylko drobiazgi .
      Basia

      Usuń
    8. Rany, przepraszam, ale tak mnie wnerwia nazywanie aktu małżeństwa "papierkiem". Ten "papierek" jest niezwykle istotny i wszystko zmienia.
      Jeannette

      Usuń
    9. Uwielbiam myślące realnie kobiety Jeanette ;)

      Usuń
    10. Nie chciałam nikogo urazić,przepraszam. Chodziło mi oto ,że jak ludzie decydują się być ze sobą, to nie ma znaczenia czy są małżeństwem czy nie , obowiązują te same zasady .
      Basia

      Usuń
    11. Masz rację, zasady są te same, bez względu na stan cywilny. Nikogo nie urazilas, w każdym razie nie mnie. Po prostu nie mogłam nie wtrącić swoich 3 groszy w tej kwestii ;)
      Jeannette

      Usuń
  5. Robin, zawsze mam problem z tym, czy potraktować poważnie to, co piszesz czy nie. Więc oświeć mnie bo nie rozumiem. Dlaczego, Twoim zdaniem, Katie zachowuje się jak nastolatka?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę:
      1. Uczepiła się Johna jak rzep. Wręcz nie daje mu oddychać.
      2. Nie ma własnych zainteresowań. Własnego życia. Jej życiem jest jej mężczyzna.
      3. Jest egzaltowana.
      4. Wszystko musi być tak jak ona sobie wymyśli, bo jak nie to...
      5. Jej największym problemem jest... brak bardziej życiowych problemów. Żyje w świecie ułudy.

      Usuń
    2. Jedna rzecz - może i bohaterka opowiadania jest nastolatką, uważaj sobie jak chcesz, ale ja nią nie jestem, i nie musisz mi tłumaczyć jak niemądremu przedszkolakowi czym jest prawdziwa tragedia. Bo o tym akurat wiem. I nie zamierzam tworzyć dramatu z zatrważającą ilością "prawdziwych" tragedii.

      Poza tym - uczepiła się!? Super! Szkoda tylko, że John na to jakoś nie narzeka. I problemem jest to, że jej życiem jest mężczyzna? Wydaje się to normalne w prawie każdym związku statystycznej "egzaltowanej romantyczki", a szczególnie na samym początku tego związku.

      Usuń
    3. Dzięki. :)
      1. Czy John miał do tej pory coś przeciwko takiemu traktowaniu? Czy było mu z tym źle? Nie chciał być tym jedynym i najważniejszym? Dusił się przy Katie?
      2. A co w tym złego? To nie ten etap znajomości, by mieć osobne sypialnie (czego nigdy nie rozumiałam:).
      3. Egzaltacja nie jest wyłączną domeną nastolatek.
      4. To też nie jest przypadłość związana z wiekiem ... nazwijmy to cielęcym. Tyle, że w tym wieku jeszcze da się to "leczyć", gorzej, gdy zostaje na starość. :)
      5. Masz na myśli problemy ludzi dojrzałych? Katie ma dwadzieścia parę lat i problemy na swoją miarę.

      Usuń
    4. Kate- John nie narzeka, bo już został dostatecznie zmanipulowany. A poza tym mu wygodnie było. Jedzonko, czyste ubranka, baraszkowanko kiedy tylko zechce ;)
      Nie tłumaczę ci czym jest tragedia- piszę ogólnie, z mojego punktu widzenia. Zresztą co mnie obchodzą tragedie fikcyjnych bohaterek??? Mam tylko to do siebie, że lubię "odpalać z grubej rury" ;) Więc proszę nie bierz do siebie tego co piszę, taki mam styl.
      Eve:
      1. Jak wyżej. Ale tu nie chodzi o niego tylko o nią.
      2. Po co facetowi babka, która nie ma innych zainteresowań poza nim samym? No chyba właśnie tylko po to żeby ją przelecieć kiedy ma ochotę.
      Z pozostałymi punktami w zasadzie się zgadzam. Są kobiety, które nie dojrzewają nigdy. Tzw. "dzidzie- pierniki".

      Usuń
    5. Widzę, Robin, że nadal się rozmijamy. Oczywiście masz prawo do własnego zdania, nie rozumiem jedynie, po co czytasz tekst w którym znajdujesz same negatywy, poza tym, że "świetnie się czytało". Tym bardziej, że nie interesują Cię tragedie fikcyjnych bohaterek. Też mam taki styl, że nie mogę się nie przyczepić. :))
      A teraz punkty, choć nadal nie wiem, czy na poważnie, czy nie. :)
      1. A co w tym złego kiedy jest szaleńczo zakochana? Nie robi nikomu tym krzywdy, więc w czym problem?
      2. Przeczytaj jeszcze raz, co napisałam. :) To początek związku, więc naturalne, że fizyczna fascynacja jest bardzo ważna ( wolę takie określenie:). Własne zainteresowania idą na bok, bo jest inne - bycie razem i nietracenie czasu na co innego.
      Fajnie, że jednak w czymś zgadzamy się. :))

      Usuń
    6. Oczywiście, że wszystko co piszę odnośnie fanfiku nie jest na poważnie i nie ma się co unosić.
      Natomiast na poważnie do pkt. 2, ale już nie jak chodzi o fanfik, tylko życie ogólnie: Ok- pierwszy etap związku, dla jasności zakładamy, że to związek wolny- fizyczna fascynacja. A co potem? Jak dobrze pójdzie- to małżeństwo, ale co dalej? Wywietrzenie fascynacji i rozwód po 2 latach? Niestety coraz częściej się to zdarza. Wiem o czym piszę (wiele razy mi się takie ofiary wolnych związków wypłakiwały w rękaw). 3/4 wolnych związków moich przyjaciół i znajomych zakończyło się rozstaniem bez tzw. "zobowiązań". I to po 5, 6, 10 (!) latach "wspólnego" życia na kocią łapę i wielkiej miłosnej fascynacji! Teraz nawet się na ulicy nie poznają. Wyobraź sobie minę mojej znajomej, gdy po 6 latach wolnego związku (oczywiście ona traktowała to jak małżeństwo, rodziców chłopaka nazywała teściami, a on nie był nawet jej narzeczonym) facet nagle oznajmił, że się zakochał w koleżance z pracy. Po czym kazał mojej znajomej wyprowadzić się z jego mieszkania (telewizor i biurko były jej więc mogła je zabrać) i wziął ślub z nową miłością po 6 miesiącach! To ci dopiero ironia losu, albo może ludzkiej głupoty. Do dziś dziewczyna nie może psychiki pozbierać. 1/4 par znajomych, które wytrwały i są już hen hen po zawarciu małżeństwa- to ci co założyli, że "łóżkową" fascynację zostawią jednak na stabilniejsze czasy:) A ja jak najbardziej popieram takie właśnie myślenie i jestem zdecydowaną przeciwniczką wolnych związków. Więc nie ma mowy byśmy się zgodziły. Lepiej już nie dyskutujmy, bo po co? :)

      Usuń
    7. Absolutnie zgadzam się z Robin. Związek musi mieć silniejszą podstawę niż tylko czysto fizyczne pociąganie, inaczej nic z tego nie wyjdzie. Poza tym z wolnymi związkami jest ten problem, że łatwo jest je zakończyć. Często słyszę "gdyby nie ślub, już byśmy się rozstali". Ślub zmusza do przemyślenia paru spraw, mając ślub nie można ot tak sobie zerwać ze sobą, co przyczynia się do godzenia się małżeństw. Bardzo dobrze wychodzą na tym pary, które późno rozpoczęły współżycie - bo fascynacja sobą nawzajem rosła stopniowo, a nie wskoczyła od razu na najwyższy poziom. Oczywiście nie zawsze tak jest, od związku o czysto seksualnym podłożu można przejść do miłości, ale musi to być czymś podparte, jakimś innym rodzajem zbliżenia niż tylko fizyczne. Chciałam jeszcze odnieść się do tych zainteresowań - to bardzo niedobrze, kiedy jedyną osobą w naszym życiu jest partner i stanowi on centrum naszego świata, życia, zainteresowań, spędzania wolnego czasu i co tam jeszcze. I może to mieć poważne konsekwencje psychiczne, gdyby coś w związku poszło nie tak. Nie można swojego szczęścia uzależniać od jednej tylko osoby. Partner nie może być życiową pasją.
      Jeannette

      Usuń
    8. Robin, nie unoszę się. Jeśli miałaś takie wrażenie, to było ono całkowicie mylne. Teraz już wiem na pewno, że to co piszesz na temat fanfiku nie jest na poważnie i potwierdza jedynie, że mamy odmienne poczucie humoru.
      Dyskusja o poważnych sprawach faktycznie może nie jest tu na miejscu, więc jeśli nie chcesz, to nie odpowiadaj. Pozwól jednak, że umieszczę swój komentarz.
      Uważam, że każdy dokonuje pewnych wyborów i potem ponosi ich konsekwencje - te miłe i te, których takowymi nazwać nie można. To czy ludzie są ze sobą na dobre i na złe zależy bardziej od tego, jak podchodzą do związku i czy są w stanie wyzbyć się lęku i zaufać drugiej osobie do końca a potem w tym wytrwać. Każdy związek ma swoje etapy i przez wszystkie trzeba przejść - ważne, żeby razem. Nie demonizowałabym seksualnego aspektu, bo przed tym nie da się uciec i nie ukrywajmy tego, że na początku, jest on bardzo ważny. :) Pytanie czy jest jedyną nicią porozumienia, czy nie.
      Przykro mi, Robin, że nie znajdujesz w swoim otoczeniu ludzi, którzy zwyczajnie potrafią być szczęśliwi. Ale możesz mi wierzyć (lub też nie:), że tacy ludzie są. I po wielu latach spędzonych razem, nadal widzą w swoich oczach ten sam ogień, co na początku.
      Więcej optymizmu życzę!

      Usuń
    9. Tak sobie czytam i myślę-,pewnie Kate nie pisze tego fanfika z myślą o Noblu w dziedzinie literatury,tylko bawi się tym pisaniem i przy okazji dostarcza uciechy tym co chcą to czytać-bo przecież nie muszą?prawda?Jak już czytają to mogą milczeć,albo pochwalić Kate,albo wetknąć szpilę-bo takie mają poczucie humoru,a fenomen tego miejsca i tak pozostanie moim zdaniem taki,że po prostu można powymieniać się przemyśleniami do których czasem prowokuje umieszczony tu fanfik,zdjęcie,wywiad,artykuł.W dyskusji na temat związków chyba wszystkie macie rację.Seks jest ważny,na jakimś etapie na pewno,zapatrzenie w drugą osobę jakby całego Świata spoza niej nie było widać również,czasem papierek pomaga utrzymać związek,a czasem wręcz przeciwnie-bo skoro już jesteś mój-moja,to nie muszę się dalej starać itd.myślę,że nie ma recepty na to jak się dobrać i na co stawiać żeby być ze sobą,,na zawsze''i w dodatku szczęśliwym,ale prawie na pewno-wiem to bo sama przerabiam,bardzo pomaga w byciu szczęśliwym w związku jak się drugą stronę nie tylko kocha ,ale też,a może przede wszystkim lubi,tak zwyczajnie,bo jest ciekawym człowiekiem,lubi się z nią gadać,a czasem pół nocy przemilczeć słuchając tylko muzyki...
      Badyl

      Usuń
  6. Kate słońce wszystko jest ok .Może nie udzielam się za dużo ostatnio ale uwierz mi jest dobrze. Ostatnie części wiele emocji wywołały ale to dobrze . ja wolę zachować dla siebie zachować ocenę twoich prac ... ale nie bój sie jest dobrze :D\Julia

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja również tak sobie czytam Wsze komentarze i w pewnym sensie też się cieszę, że dowiedziałam się co myślicie o związkach. Ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że niektóre punkty brzmią jak zarzuty nie tylko pod adresem fanfika ale również jak zarzut pod adresem Kate jak i komentujących. A to jest nie do przyjęcia dla mnie. I bardzo proszę o powstrzymanie się od tego typu komentarzy.

    Kate ma niesamowity talent pisarski i to wielka radość móc czytać to czym się z nami tu dzieli. A dzieli się opowiadaniem które jest fikcją a nie literaturą faktu.

    To tylko moje trzy grosze tutaj.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, bardzo Ci dziękuję za miłe słowa o mnie, ale też za to, co wyżej napisałaś - podobnie jak Ty chciałam prosić, żeby czasem zastanowić się głębiej, nie tyle już nad tym co się pisze, ale JAK, bo ja też mam cięty język i ciężki humor, i potrafię "walnąć" z grubej rury, ale jednak wypowiadając się publicznie NIGDY nie robię tego tak, by obrazić kogokolwiek. Nie oceniam, nie krytykuję czegoś, co jest mi obce a co reprezentują inni ludzie, i naprawdę miło byłoby, żeby i tu wypowiedzi niczyje nikogo nie krzywdziły. Żadna z nas nie jest tu po to, żeby oceniać lub pouczać inne.

      Usuń
  8. Eve - mam tyle optymizmu ile trzeba :) "Przykro mi, Robin, że nie znajdujesz w swoim otoczeniu ludzi, którzy zwyczajnie potrafią być szczęśliwi" - znajduję, przeczytaj uważniej moją wypowiedź.
    Kate- a ja zauważyłam coś innego- jeśli tylko napiszę coś, z czym się nie zgadzacie, choćby i dotyczyło tylko fanfiku, natychmiast jest wielkie "halo!" :) Tak ma wyglądać "wolność słowa"? Blog jest do użytku publicznego- można pisać co się komu podoba, tak czy nie? Czy ktokolwiek był tu imiennie obrażany? Czy kiedykolwiek ktoś napisał Misia, Krysia, Isia jesteście idiotkami, bo macie takie czy siakie zdanie na dany temat??? Czy nie wolno mi skrytykować głównej bohaterki tego opowiadanka? Przecież to fikcyjna postać! Czy ty Kate identyfikujesz się z nią czy co??? I jak napisałabym, że dla mnie jest idiotką, to odniesiesz to do siebie???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że jednak masz swoją dawkę optymizmu. :)
      Blog oczywiście jest dla wszystkich, każdy może pisać co chce, bo klawiatura wszystko przyjmie. Problem jest zupełnie innego rodzaju. Nie chodzi o to co się pisze, bo nikt nie mówi, że musisz być zachwycona fanfikiem, może nie podobać Ci się bohaterka, możesz uważać, że że poszczególne postacie postępują niewłaściwie lub głupio, nikt tego nie neguje. Ważne jest co innego - sposób w jaki wyrażasz swoje zdanie.

      Usuń
    2. Powiem krótko - chociażby "egzaltowane romantyczki", co w Twojej wypowiedzi zabrzmiało pogardliwie. Każdy, kto jest inny od Ciebie, jest nie taki jak powinien być - tak wychodzi z Twoich wypowiedzi, dlatego właśnie ja, jak i dziewczyny, prosimy o zastanowienie się nad sposobem wypowiedzi. Tyle ode mnie, dobranoc.

      Usuń
    3. A dla mnie specyfika wypowiedzi Robin wynika z jej poczucia humoru, które może nie każdy rozumie, ale ja wyczuwam, gdzie jest ironia, a na co spojrzeć z przymrużeniem oka. Ona wyraża swoje zdanie w taki sposób, jaki ma styl. Dlaczego nagle miałaby się zmieniać i coś udawać? Taka jest i tak komentuje. I uważam, że lepsza taka szczerość niż sztuczne słodzenie sobie nawzajem (żeby nie było - nie twierdzę, że ktoś tu jest sztuczny ani nic takiego).
      I znowu zgodzę się z Robin.
      Jeannette

      Usuń
  9. Kate, zawsze na blogu znajdzie się ktoś , kto prowokuje . Mnie bardzo często irytuje sposób ,
    w jaki Robin wypowiada swoje opinie . Ale ponieważ dla mnie jest ogromną przyjemnością czytanie Twojego fanfiku oraz komentowanie zachowań bohaterów ( ukłony dla Jannette) , staram się nie widzieć wypowiedzi Robin, żeby nie psuć sobie przyjemności .
    Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że jest ktoś, kto także lubi podyskutować na różne tematy. Bardzo przyjemnie się z Tobą rozmawia, Basiu.
      Pozdrawiam.
      Jeannette

      Usuń
  10. Jeanette- dzięki, że wiesz o co się rozchodzi ;)
    Kate- ja tylko stwierdziłam fakt. A ty myślisz, że to pogarda. Jeśli już, to raczej kpina. Bo być "romantyczką" to powód do dumy, ale bycie "egzaltowaną romantyczką" to pierwszy krok do kariery w "Dziekance" ;)
    Basia- tak, trochę prowokuję w myśl zasady "uderz w stół a nożyce się odezwą" ;D
    Wyluzujcie więc, bo chyba nie zamierzacie przyznawać mi racji w tym względzie? ;)

    OdpowiedzUsuń

Nadrzędną zasadą tego bloga jest szacunek dla pana Armitage’a, dla autorki bloga, jak również dla komentujących, którzy pozostawiają tu komentarz. Zostawiając swój komentarz zobowiązujesz się postępować zgodnie z tą zasadą. Autorka bloga zastrzega sobie prawo do usunięcia komentarza, który wg jej uznania będzie naruszał powyższe zasady.