Notka: Autorem tego opowiadania jest Kate, która publikuje swoje opowieści na Wattpad. Prace Kate znajdziecie tutaj. Opowieść zainspirowana jest postacią Johna Standringa granego przez Richarda Armitage’a w serialu „Sparkhouse" polski tytuł ”Dom na wrzosowisku” i nie ma na celu naruszenia praw autorskich.
-----------------
Poprzednia, szesnasta część tutaj.
Nakryłam się kołdrą po sam nos i
w ogóle nie miałam ochoty stamtąd wychodzić. I nie musiałam, była niedziela, w
dodatku przez okno widziałam, że pogoda wcale nie zachęcała do wyjścia, było
wietrznie, mgliście i deszczowo. Gdybym tak mogła spędzić cały dzień z Johnem w
łóżku… Uwielbiałam te momenty, choć wiedziałam że to może wydawać się innym lekko
niezdrowe. Że ktoś mógłby powiedzieć, że nie mam poza Johnem żadnych zmartwień
ani zainteresowań, że osaczam go, odizolowuję od ludzi, że jestem przez to niedojrzała,
ale dopóki nam obojgu to odpowiadało, to byłam przeszczęśliwa. Co złego było w
tym, że uwielbialiśmy swoje towarzystwo i nie potrzebowaliśmy do szczęścia
niczego innego, oprócz siebie? Wiele razy pytałam Johna, czy nie chciałby się z
kimś spotkać, odwiedzić kogoś ze swojej dalszej rodziny, ale on zawsze wolał
zostać ze mną w domu. Może nie był jeszcze gotowy na to, by się z kimś
spotykać, i ja to szanowałam. A szczerze mówiąc, w sytuacji, gdy ja sama miałam
dwie prace, i wracałam do domu, nie marzyłam o niczym innym jak tylko o
odpoczynku z moim ukochanym; podobnie do sprawy podchodził John, który wracał
od Freemanów skonany po ciężkiej, brudnej robocie. Wspólna kąpiel, kolacja –
czegóż można więcej chcieć? Rozmarzyłam się, nabierając ogromnej ochoty na
zaciągnięcie Johna do wanny.
- Jestem z powrotem – John
wparował z hukiem do sypialni, rzucając się na łóżko – Tęskniłem za tobą.
- Przecież nie było cię ledwie
minutę!
- Ale jak pomyślałem, co skrywa
się pod tą kołdrą, to zacząłem tęsknić. Nic na to nie poradzę!
- Nie wygłupiaj się – popchnęłam
go lekko ze śmiechem – Powiedz lepiej, kto przyszedł. Jest niedziela, dziewiąta
rano, goście o tej porze to jakaś zbrodnia!
- Nie uwierzysz. To był William,
był dziś o świcie z dziadkiem na grzybach i przyniósł nam koszyk prawdziwków i
maślaków.
- Naprawdę? To miło z jego
strony! Nie zaprosiłeś go?
- Oszalałaś!? Mam na piętrze nagą
kobietę, najpiękniejszą w całej wsi, i miałem go zapraszać? Żarty sobie
stroisz! Po prostu podziękowałem uprzejmie, nawet się uśmiechnąłem, i poszedł
sobie. A my mamy cały dzień dla siebie… - John wsunął ręce pod kołdrę i zaczął
mnie dotykać wszędzie, gdzie tylko mógł – Ale chciałaś mi jeszcze coś
powiedzieć.
- John, może później…
- Dobra, widzę już że znowu coś
przeskrobałaś. Co narobiłaś? Mów od razu!
- Kochanie, obawiam się, że to
nie ja – szepnęłam, kuląc się w obawie przed tym, co chcę mu powiedzieć.
Dziwne, marzyłam o tym, ale teraz bałam się jego reakcji, obawiałam się czy nie
będzie zły, że to była moja decyzja, nieskonsultowana z nim.
- Katie, zaczynam się bać –
spoważniał i patrzył na mnie przenikliwie – Ktoś ci coś zrobił?
- Tak, chyba… Obawiam się, że to
ty.
- Ja!? Nie, teraz kompletnie nic
nie rozumiem, Kate. Nie trzymaj mnie w niepewności.
- Obiecaj, że nie zezłościsz się
na mnie. Chodzi o to, że… John, nie jestem pewna, czy nie jestem w ciąży –
powiedziałam cicho, ledwo słyszalnie – Domyślam się, że to właśnie to, bo okres
spóźnia mi się już dość długo. Myślałam, że to małe rozregulowanie organizmu
przez stres, ale to prawie dwa tygodnie…
Obserwowałam, jak jego twarz zmienia
się. Najpierw był poważny, potem jakby lekko przestraszony, totalna mieszanka
emocji. Spuściłam wzrok, bojąc się tego, co powie, choć nie miałam podstaw by
się bać. Poczułam jak jego drżąca dłoń dotyka mojego podbródka i unosi go w
górę. Spojrzałam w jego szeroko otwarte, ale roześmiane, szczęśliwe oczy.
- Naprawdę… Dasz mi dziecko? –
zapytał nieśmiało – Będziemy mieli malutkiego, tylko naszego chłopca albo
dziewczynkę?
- Kochanie, nie jestem pewna, nie
byłam u lekarza, na razie domyślam się tylko z tego, że mocno mi się spóźnia…
No wiesz – zaczerwieniłam się, nie będąc przyzwyczajoną do rozmów o tak
szczegółowych fizjologicznych sprawach – Ale wszystko na to wskazuje. To już
prawie dwa tygodnie.
- Dlaczego mówisz mi dopiero
dziś!?
- John, nie denerwuj się. Sama
zaczęłam podejrzewać dopiero dwa dni temu, kiedy zorientowałam się że to tak
długo, ale sądziłam że to stres, że to przez naszą kłótnię, a przedtem sytuację
z mamą, przyznasz że ostatni czas był stresujący. A dziś rano przypomniałam
sobie i pomyślałam, że powinieneś wiedzieć, mimo że nie mam pewności, ale…
- Skarbie, będziemy mieli
dziecko! – wykrzyknął z ogromną radością John, tuląc mnie mocno – Nasze
maleństwo! Tu, w tobie… Moje dzieciątko…
Odsunął kołdrę i z niesamowitą delikatnością
dotknął mojego brzucha. Uśmiechał się niezwykle radośnie, jego dłonie drżały. I
choć nie miałam wcale pewności co do tego, czy naprawdę jestem w ciąży, to nie
chciałam psuć jego szczęścia. Bardzo chciałam, by okazało się to prawdą, by
lekarz potwierdził to, mimo że od razu pojawiły się obawy, jak sobie damy radę
z utrzymaniem dwóch domów i dziecka, kiedy ja nie będę mogła pracować. Ale
bliskość Johna dawała mi takie poczucie bezpieczeństwa i stabilności, że nie
chciałam się teraz niczym martwić. Przyciągnęłam go do siebie i z całą mocą
pocałowałam, czując jak jego ciało delikatnie opada na moje, niesamowicie
ostrożnie, co było dla mnie niespotykane, bo w takich sytuacjach John był
raczej drapieżny i nieco gwałtowny, a teraz… Wsparł się na łokciach i uniósł
się, jakby bał się kontaktu naszych ciał, jednocześnie kontynuując pocałunek w
niesamowicie namiętny sposób, nie pozwalając mi swobodnie oddychać, ruszyć się.
Było w tym pocałunku wszystko: miłość, pożądanie, radość, ekscytacja, potrzeba
bliskości…
- Nie wierzę – szepnął z
niedowierzaniem, odrywając ode mnie usta i ciężko oddychając – Nie mogę
uwierzyć we własne szczęście…
- To uwierz – odparłam, próbując
przycisnąć jego ciało do mojego, chcąc poczuć go w całości, ale on nie pozwolił
mi na to.
- Uważaj! – krzyknął – Nie chcę
wam zrobić krzywdy, nie mogę już tak ostro… No wiesz…
- John!
- Nie bądź egoistką! Nie jesteś
już sama, nie możesz mieć wszystkiego, co lubisz.
- John, to znaczy że nie będziemy
się kochać, dopóki nie urodzę? Chcesz mnie zabić przez bezsensowny celibat!?
- Nie powiedziałem, że masz zakaz
seksu – popatrzył na mnie z góry – Ale nie możemy robić tego tak…
- Jak!?
- No… Tak jak lubisz – mruknął.
- A jak lubię? Może mnie
oświecisz? – rozbawiła mnie nieco jego przesadzona troska.
- Przecież zawsze lubiłaś tak…
mocniej i… ostrzej – szeptał, jakby bał się że ktoś go usłyszy.
- A ty nie?
- Wiesz, że tak – zawstydził się
– Ale teraz najważniejsze jest dziecko. A to może być niebezpieczne.
- John, kochanie, posłuchaj –
usiadłam na łóżku, usiłując powstrzymać śmiech – Dopóki lekarz nie potwierdzi
ciąży, można robić wszystko. Uwierz mi.
- Na… Naprawdę?
- A czy kiedyś cię okłamałam?
- No nie… Czyli możemy nadal…
- Przestań pytać! – wybuchnęłam
niepohamowanym śmiechem – Zacznij działać!
Popatrzył na mnie podejrzliwie i
zrozumiał, że robię sobie z niego żarty. Rzucił się na mnie i zaczął
bezlitośnie łaskotać.
- Podła kłamczucho! Jak możesz
tak okłamywać ojca swojego dziecka!
- John… - chwyciłam jego ręce i
spojrzałam mu głęboko w oczy – Powtórz to… Proszę, powtórz, to tak cudownie
brzmi…
- Ojciec… Będę ojcem, Katie,
ojcem naszego dziecka – powiedział uroczystym tonem – A ty mamusią. Będę
wstawał do niego w nocy i przewijał go, przynosił ci do łóżka, żebyś go
nakarmiła, będę zawsze przy tym, będę patrzył jak dajesz mu jeść, będę was
mocno przy tym tulił, a kiedy skończycie, odniosę maluszka do łóżeczka i wrócę
do ciebie, do mojej pięknej, ukochanej żony, i będę robił wszystko, czego
zapragniesz.
- Kochanie, powiedziałeś „żony”,
czy to znaczy, że…
- Myślę, że dobrze byłoby wziąć
ślub przed narodzinami maleństwa – uśmiechnął się czule – Żeby miało od
początku pełną, prawdziwą rodzinę, ale też żeby nie było papierkowego
zamieszania. Musiałbym biegać po urzędach, uznawać dziecko, a przecież
bezsprzecznie jest moje, więc potwierdzę to daniem wam mojego nazwiska już na
ślubie. Urodzisz jako pani Standring.
- Bardzo mi się to podoba… Już
nie mogę się doczekać! A czy jak będę twoją żoną, to będziesz mnie kochał tak
samo, jak teraz?
- Kto wie, czy nie nawet odrobinę
mocniej.
- To zwykły papier ma dla ciebie
taką moc, że bardziej mnie pokochasz!? – udawałam oburzenie.
- Papier to można znaleźć w
toalecie. To jest akt ślubu, moja droga.
- Wiem, żartuję sobie… Ale
przecież nawet i bez niego jesteśmy szczęśliwi, prawda?
- Katie, to nic między nami nie
zmieni, absolutnie nic, oprócz tego tylko, że tak łatwo mi już nie uciekniesz,
gdybyś chciała – pogłaskał mnie po policzku – No i chciałbym cię móc
przedstawiać ludziom jako moją żonę. Bardzo bym tego chciał…
- Ja też o tym marzę. Ale nad
terminem i resztą szczegółów pomyślimy później, na razie dajmy sobie jeszcze
kilka dni beztroski… Niedługo skończy nam się ta swoboda i co wtedy?
- Masz rację – John wsunął dłoń
między moje uda i powoli rozsuwał je – Skoro twierdzisz, że dopóki lekarz nie
potwierdzi ciąży, mogę z tobą robić wszystko… Przygotuj się, bo może boleć…
***
Poranek był niesamowicie bogaty w
emocje i doznania. Po ponad dwóch godzinach spędzonych w łóżku postanowiliśmy,
że dobrze byłoby jednak wyjść do ludzi i odetchnąć świeżym powietrzem. Po
pysznym, przygotowanym przez mojego cudownego narzeczonego śniadaniu,
zdecydowaliśmy pójść do kościoła. John w obawie o zdrowie moje i naszego
niepotwierdzonego jeszcze dziecka kazał ciepło mi się ubrać, a oprócz tego w
drodze tulił mnie mocno do siebie, bym nie zmarzła.
- Dlaczego nie masz cieplejszej
kurtki!? – zganił mnie – Jest październik, a ty biegasz w kurteczce która
ledwie nadaje się na wiosnę! I te twoje szpilki!
- Lubię szpilki, myślałam że ty
też!
- Tak, ale nie w październiku! Musisz
kupić sobie cieplejsze buty. Jesteś w ogóle nieprzystosowana do życia –
roześmiał się – Najchętniej chodziłabyś w koronkowej bieliźnie i szpilkach!
- A tobie akurat by to
przeszkadzało!
- Nie bądź taka mądra, pojutrze
jedziemy do Yorku na zakupy. I do lekarza.
- Dobrze, TATO – burknęłam z
udawaną złością – Coś jeszcze?
- Tylko to, że i tak cię kocham,
trzpiotko.
Przytulił mnie mocniej i szliśmy
dalej, omijając kałuże. W pewnym momencie zaczęło pojawiać się ich na naszej
drodze coraz więcej, toteż John po prostu wziął mnie na ręce i przenosił mnie
przez nie. Kiedy mieliśmy skręcać w uliczkę prowadzącą już wprost do kościoła,
usłyszeliśmy Sarah:
- Rzucił ją! Jak Boga kocham, na
własne uszy słyszałam jak wyrzucał ją z domu! Pojechała biedaczka gdzieś, pewnie
wypłakać się mamusi. A John zainteresował się mną i długo nie potrwa, aż będzie
mój.
- Co ty wygadujesz, dziewczyno,
Boga się nie boisz! – krzyknęła pani Freeman – Idź się lepiej wyspowiadaj z
tych bzdur, bo nic innego ci już nie pomoże!
- Co pani może wiedzieć! Siedzi
pani w tym swoim domu i nic nie wie!
- Mój wnuk był u nich z wizytą,
więc wiem więcej od ciebie, smarkulo! O proszę, o wilku mowa!
Kiedy wyszliśmy zza rogu, pani
Freeman od razu nas zauważyła i wskazała na nas. John postawił mnie na chodniku,
ominąwszy ostatnią z ogromnych kałuż, i uśmiechnął się uprzejmie.
- Dzień dobry! – powiedzieliśmy
równocześnie.
- Dzień dobry – odpowiedział
chórek zgromadzonych kobiet, a pani Freeman podeszła do nas – John, wspaniały z
ciebie chłopak! Nosisz ją na rękach jak księżniczkę!
- Bo zasługuje na to jak mało kto
– pocałował mnie w czoło – Nie chciałem, żeby weszła w kałuże.
- Bardzo dziękujemy za grzyby,
pani Freeman, proszę przekazać też mężowi – dodałam – Jak wrócimy z kościoła,
od razu się za nie weźmiemy. John chce zupy grzybowej, ale ja jej nie znoszę, i
w ogóle nie potrafię jej ugotować. Wolałabym je ususzyć.
- Dobrze, kochanie, wysuszymy te
grzybki – zgodził się John – Pani Freeman, czy ja mógłbym we wtorek zrobić
sobie wolne? Chciałbym pojechać z Kate do Yorku, pozałatwiać kilka spraw, pójść
z nią do lekarza na badanie…
- Oczywiście, moje dziecko! A
tobie coś dolega, jesteś chora?
- Nie, to tylko zwykłe badanie,
jestem zdrowa jak ryba.
- To dobrze, bałam się że coś cię
dopadło. Ale mam nadzieję, że pamiętacie o dzisiejszym wiejskim festynie?
- Na śmierć zapomniałem! – John
uderzył się z otwartej dłoni w czoło – Festyn Jesieni w remizie strażackiej.
Kochanie, masz ochotę pójść?
- Nie wiem, możemy zajrzeć, co
nam szkodzi. Zapomniałam już o tej tradycji, a przyznam że zanim
przeprowadziliśmy się do Leeds, nie chodziłam nigdy na te festyny. Ale tak, przyjdziemy,
o której się zaczyna?
- O czwartej popołudniu, drogie
dzieci – pani Freeman uśmiechnęła się życzliwie – Muszę iść, bo moi panowie też
poszli teraz na mszę, a ja muszę zrobić im obiad. Do zobaczenia, kochani!
- Do widzenia, pani Freeman!
John złapał mnie za rękę i
poszliśmy w stronę kościoła, omijając nadal stojącą tam grupkę kobiet.
Wykluczyły Sarah ze swojego kręgu; stała o kilka kroków przed nimi. John
uśmiechał się do mnie ciepło i patrzył z miłością, prowadząc mnie ulicą do
kościoła.
- Jeszcze cię zniszczę – syknęła
za nami Sarah – Powoli i boleśnie!
Poczułam strach, a w Johna jakby
coś wstąpiło. Odepchnął moją rękę i gwałtownie się odwrócił. Podszedł do Sarah,
która chyba nie spodziewała się takiego obrotu sprawy, po jej oczach widać
było, że zaczęła się bać. Cofnęła się do płotu, a John chwycił ją mocno za
nadgarstek i musiał mocno ścisnąć, bo Sarah zacisnęła zęby i patrzyła na niego
z przerażeniem.
- Spróbuj ją tylko tknąć choć
małym palcem – warknął z wściekłością – Spróbuj skrzywdzić moją Katie!
- To co? Co mi zrobisz?
- Ja? Nic – puścił ją szybko,
jakby brzydził się jej dotykać – Ale przypomnę policji, że masz wyrok w
zawieszeniu.
- Grozisz mi? – Sarah patrzyła na
niego z dziwnym obłędem w oczach, jakby nie docierało do niej, co się dzieje.
- Ja? A czy przypadkiem ty przed
chwilą nie groziłaś mojej narzeczonej? Nie były to groźby karalne? Myślisz, że
będę miał problem ze znalezieniem świadków?
Odwrócił się i podszedł do mnie z
niesmakiem wypisanym na twarzy. Był wściekły, ale nie mógł gwałtownie
zareagować; gdyby był to mężczyzna, zapewne leżałby na chodniku ze złamanym
nosem. Ale Sarah mimo wszystko była kobietą, więc nawet najgorsza podłość nie
mogłaby usprawiedliwić tego, że John ją uderzył. Widziałam jednak, że ledwo się
od tego powstrzymał, i nie dziwię się – gdybym ja usłyszała, że ktoś grozi
mojemu ukochanemu, byłabym w stanie chyba zabić, byle by był bezpieczny. John
przytulił mnie mocno i czym prędzej oddaliliśmy się od Sarah. Kątem oka
widziałam tylko, że jedna z kobiet coś nerwowo do niej krzyczała, i wszystkie
ruszyły za nami, zostawiając Jones samą. Kiedy siedzieliśmy w kościelnej ławce,
John wręcz trząsł się ze zdenerwowania. Nie mogłam nic zrobić, gładziłam tylko
jego dłoń. W końcu zauważyłam, że uspokoił się nieco, ale trzymałam go za rękę
aż do końca, sama zresztą tego potrzebowałam.
- Wybaczenie jest pierwszym
krokiem do zbawienia. Bez wybaczenia nie ma bliskości z Bogiem, nie ma niczego!
– grzmiał ksiądz – Musimy zacząć wybaczać wszystkim, nawet tym grzesznym!
Bardzo ciekawe! Dlaczego więc
ksiądz nie wybaczył nam, pomimo że księdza nie skrzywdziliśmy? A każe nam
wybaczać podłej Sarah, która jest gotowa zrobić wszystko, żeby uprzykrzyć nam
życie, i co gorsza, wyrządzić nam jakąś krzywdę? Nie rozumiałam tego. John
chyba też, bo spojrzał na mnie bezradnie. Zrobiło mi się go żal, bo wiedziałam,
że chce mnie chronić, ale nie bardzo może. Uśmiechnęłam się do niego
pokrzepiająco, a on rozpogodził się. Tak, by nikt nie zauważył, dotknął palcem
mojego brzucha. Zaczęłam myśleć tylko o naszym dzieciątku, o szczęściu, które
nas spotkało, i momentalnie zapomniałam o Sarah.
***
John od pół godziny czekał na
mnie na kanapie przed telewizorem, z nudów przełączając go z kanału na kanał.
Był wyraźnie zniecierpliwiony.
- Kate, ile można się ubierać? To
zwykły festyn! – krzyczał, zirytowany.
- Nie chcę źle wyglądać! –
odparłam ze złością – Tak trudno to zrozumieć?
- Może pojadę do Yorku i kupię ci
sukienkę ciążową?
- Podła żmija! – wychyliłam się
zza drzwi sypialni i przez całe schody rzuciłam w niego poduszką.
- Co złego powiedziałem!?
- Zaraz ci oko zbieleje, draniu,
zaczekaj!
Korzystając z prawdopodobnie ostatnich
dni posiadania płaskiego brzucha i nienagannej figury, założyłam nieprzyzwoicie
obcisłą, czerwoną sukienkę do kolan z długim rękawem i sporym dekoltem na
plecach. Niby prosta, ale piekielnie seksowna. Do tego czarne szpilki – gotowe.
Ciekawe, co teraz powie pan mądraliński! Powoli, ostrożnie stawiając nogi na
stopniach schodziłam w dół. John, gdy mnie zobaczył, wypuścił pilota z ręki i
podniósł się. Oparłam się dłonią o ścianę, skrzyżowałam nogi i patrzyłam na
niego, przekrzywiając głowę.
- Gotowy do wyjścia? –
zamruczałam zmysłowo.
- Ja… O mój Boże, jesteś
niesamowita – wymamrotał – Chcesz tak iść?
- Źle wyglądam?
- Nie, ale…
- Jak widzisz, nie potrzebuję
jeszcze ciążowych sukienek – westchnęłam – Idziemy?
- Jesteś najpiękniejsza na
świecie – powiedział, wodząc za mną roziskrzonym wzrokiem.
- Dopiero w tej sukience to
dostrzegłeś?
- Nie gniewaj się na mnie za to,
co powiedziałem o ciążowej sukience, przecież wiesz że jestem dziś
najszczęśliwszym facetem w całym kosmosie!
- Wiem, tak się tylko z tobą
droczę. Chodź, bo się spóźnimy. Wyglądasz oszałamiająco.
John wiedział, co założyć, żeby
zaczęło szybciej bić mi serce. Wąskie, czarne dżinsy, wysokie, ciężkie buty i
szara koszula idealnie do niego pasowały. Każda część jego ciała była idealnie
podkreślona. Niesamowicie szykowny facet z tego mojego Johna…
- No chodź, tatusiu! – wzięłam go
pod rękę – Już się zaczyna!
- Mamuśka! – odparł ironicznie – I
muszę przyznać, że najpiękniejsza, jaką znam. Ale… o czymś zapomniałaś.
Podszedł do komody, na której
leżał mój zaręczynowy pierścionek. Chwycił go i wrócił do mnie, wsuwając mi go
na palec.
- Dlaczego go nie założyłaś?
- Zdjęłam do mycia naczyń,
przepraszam. Ale nie uważasz, że nie pasuje do sukienki…?
- To zdejmij sukienkę –
uśmiechnął się w uroczo bezczelny sposób – Idziemy.
Pomógł założyć mi kurtkę i
wyszliśmy. Całą drogę John docinał mi i żartował, że niedługo będę okrąglutka
jak piłka, ale wiedziałam, że nie jest to złośliwe, ale że przemawia przez
niego niewyobrażalne szczęście i miłość do mnie i tej małej istotki, na którą
czekaliśmy. I choć nie miałam stuprocentowej pewności co do tego, czy jestem w
ciąży czy nie, to ta beztroska radość mojego ukochanego przekonała mnie, i sama
już w to uwierzyłam. Nie mogło być lepiej, i obiecałam sobie, że nic nie będzie
w stanie zniszczyć mi tego cudownego dnia.
Gdy weszliśmy do remizy, zabawa
trwała już w najlepsze. Na dużej sali ludzie tańczyli, wygłupiali się, bawili –
słowem: typowa wiejska potańcówka. Przy ścianach panie z koła gospodyń
wiejskich miały swoje stoiska z lokalnym jedzeniem, którym chętnie częstowały,
a piwo lało się strumieniami. Orkiestra co chwilę urządzała różne konkursy i
licytacje, bo dochód z festynu miał być przeznaczony na szkołę w Terrington, na
zakup książek dla najbiedniejszych dzieci i po części na zimowe ferie dla nich.
Cel szczytny, dlatego też ludzie nie szczędzili wrzucania paru funtów za
kiełbaskę, kawałek ciasta lub kufel piwa. Nie czułam się tam jak ryba w wodzie,
bo to nie była impreza w moim stylu, ale było sympatycznie, więc rozluźniłam
się i zauważyłam, że również John był zrelaksowany i pewny siebie.
- Kochanie, pewnie masz ochotę na
piwo? – zapytałam, ciągnąc go w stronę stoisk z jedzeniem i napojami.
- Nie, niekoniecznie…
- Przestań być taki skromny i
dobrze wychowany! W końcu jesteś na wiejskiej potańcówce, chcesz znieść to na
trzeźwo? Kup sobie piwo i napij się za nas oboje. Bardzo ubolewam nad tym, że
nie mogę, a wiesz że napiłabym się z tobą bardzo chętnie. Dla mnie możesz kupić
kawałek pieczonego prosiaka. Strasznie zgłodniałam.
John bez protestów poszedł
spełnić moją prośbę. Kiedy stałam z boku i czekałam na niego, słyszałam za
plecami gwizdy podpitych panów.
- Patrzcie, Standring swoją
dzierlatkę przyprowadził! Moje uszanowanie, panienko! – wybełkotał jeden z
nich. Pomachałam im z uśmiechem.
- Ale się chłopu poszczęściło!
Taką to tylko ten… i tego…
- Trochę szacu… szacu… szacunku
do kobity! – zbeształ ich kolejny z mężczyzn, którego słabo kojarzyłam –
Ogłady, panowie! Standring nie taki głupi i nie taki znowu do ni… ni… niczego,
jak się wam wy… wydaje!
Zdecydowanie ten pan miał
absolutną rację. Kiedy John podszedł, wręcz wyrwałam mu z dłoni plastikowy
talerzyk z porcyjką świeżo pieczonego prosiaka.
- Słyszałem – westchnął, kręcąc
głową – Tacy się nigdy nie zmienią.
- Daj spokój, to mili panowie.
Nie powiedzieli nic złego.
- Tak, a ten w środku chciał cię
„ten tego” – zadrwił John – Ledwie się na nogach trzymają.
- Ja bardzo przepraszam za ko… ko
ko ko… kolegów – podszedł do nas trzeci z mężczyzn – Panienka może mnie nie
pamiętać, bo żem się zmienił tro… trochę. George Rooney, zza ko ko ko…
kościoła.
- Panienka na pewno cię kojarzy,
George – John jakby profilaktycznie objął mnie ramieniem i jednocześnie odsunął
lekko od niego w tył.
- Jasne, że tak! – przytaknęłam –
Zapomniałam tylko pana imienia. Miło pana znowu widzieć.
- Podrywa panienkę? – pojawił się
przy nas drugi z mężczyzn – Panienka mnie nie zna, ja panienki też, ale możemy
się poznać! Pierce Crosman, do usług. Jakby mnie panienka poszukiwała, to ja w
polu na prawo za kościołem chałupę mam! A ten gagatek, co się tu czołga, to
Colin Kirth.
- Znam pana Colina, oczywiście że
znam! Jak mu się wiedzie?
- Aaa stara bida – Crosman
machnął ręką – Baba go zdradza, to i się chłop rozpił. Ostatnio ledwośmy go
powstrzymali, bo z siekierą ją gonił po wsi!
- Niesamowite…
- Tak, kochanie, ekscytujące i
niesamowite – westchnął z ironią John – Panowie wybaczą.
- Ależ nie przeszkadzamy sza sza
sza… szanownemu państwu zakocha… cha cha cha… chaństwu! Zdrówka ży… życzę! –
krzyknął Rooney – Chodź, Crosman, bo nam się Colin zapodział!
Z rozbawieniem patrzyłam, jak
zataczający się panowie oddalają się od nas. John kręcił tylko głową z
dezaprobatą.
- Fantastyczni ludzie! –
powiedziałam nagle – Tacy zwykli, prości, ale niesamowicie otwarci i życzliwi.
- No tak, i pachną jak najlepsza
gorzelnia. Daj spokój, Kate, jesteś tak słodko naiwna!
- Wolisz podłą, żmijowatą Sarah?
Znam takich ludzi, myślisz że w Leeds ich nie było? Po drodze na uczelnię
mijałam mały, osiedlowy sklepik, tam na ławce zawsze siedziała stała ekipa,
która piła jakieś wstrętne, tanie wino, ale byli niezmiernie mili, czasem
pomogli nieść zakupy, zagadywali, a jak kiedyś jakiś smarkacz próbował wyrwać
mi plecak, obronili mnie, i nic w zamian nie chcieli! Oczywiście kupiłam im po
butelce porządnej wódki, żeby nie truli się tym ohydnym winem a czymś
normalnym. Wyobraź sobie, że byli tak wzruszeni, że przez siedem dni wypijali
tylko po dużym łyku tej wódki ode mnie!
- Święta Catherine, patronka pijaków
i patologicznych przypadków – John wybuchnął śmiechem.
- Sam jesteś patologiczny! To
okropne, co mówisz!
- Przepraszam, skarbie, wiesz że
żartuję. Jesteś cudowna, każdego byś zrozumiała, pocieszyła i pomogła. Nie
denerwuj się – nachylił się i szeptał mi do ucha, dotykając go swoimi ustami,
co mnie kompletnie rozstroiło – Wybacz swojemu misiowi…
Zmiękłam. Kochałam tego drania
ponad życie, i nawet jego złośliwości tego nie zepsuły. Na początku John w
ogóle nie miał poczucia humoru, ale kiedy się rozkręcił, nabrał pewności
siebie, zmienił się totalnie, i pojawiło się nieobecne przez wiele długich lat
poczucie humoru – ostre, ironiczne, czasem czarne. Ale taki John mi się
podobał, i z takim doskonale się rozumiałam. Pogłaskałam go po nieogolonym
policzku.
- Święta Catherine udziela ci
wybaczenia – powiedziałam, i kątem oka zobaczyłam księdza, zmierzającego w
naszą stronę – John, uśmiech na twarzy. I obejmij mnie. I daj mi buziaka,
kochanie. Niech widzi, że jesteśmy szczęśliwi.
- Katie, to dziecinada, daj
spokój…
- Wiem że to dziecinada! Ale chcę
zobaczyć, czy do nas podejdzie.
John wzruszył ramionami, ale
uśmiechnął się szeroko, objął mnie w pasie i ucałował w czoło. Wyprostowałam
się, by choć trochę mu dorównać, i pełna dumy stałam przy nim, czując jak jego
dłoń prowokująco zsuwa się z mojej talii nieco niżej. Zrobiło mi się gorąco,
ale nie tracąc nic z mojej pewności siebie, włożyłam do ust kawałek pysznego
mięsa. Urwałam palcami kolejny i nakarmiłam nim Johna, który nie przestawał
prowokować mnie wędrówką swojej dłoni.
- Twoja szyneczka jest
zdecydowanie bardziej mięciutka i apetyczna niż ta z prosiaka – szepnął,
szczypiąc mnie lekko.
- Opanuj się! Ludzie patrzą –
zbeształam go – I wszystko widzą!
- Niech widzą! Nie zamierzam
ukrywać tego, że najseksowniejsza kobieta w tej wsi należy tylko do mnie, i w
tej czerwonej sukience wygląda dziś jak milion dolarów!
- John, błagam…
- Witajcie, drogie dzieci –
przerwał nam tę niezwykle emocjonującą dyskusję ksiądz.
- Dzień dobry – odparł John
niechętnie; musiałam nadrobić jego brak entuzjazmu widokiem duchownego:
- Witamy księdza, długo się nie
widzieliśmy. Jak zdrowie?
- Moje zdrowie fizyczne nie
najgorzej, Katie, dziękuję – odparł – Nie najlepiej jednak z duchową stroną…
- Coś księdzu dolega?
- Czuję się winny. Ostatnio
relacje między nami były nie do końca takie, jakie powinny – wyznał z zaskakującą
skruchą – Oczywiście nadal nie popieram tego, że mieszkacie ze sobą bez ślubu,
że współżyjecie, ale jako kapłan powinienem wam pomóc, a nie skreślać. Wszyscy
daliśmy ponieść się wtedy emocjom.
- Zajęło księdzu kilka miesięcy
zrozumienie tego – burknął John.
- Przestań! – upomniałam go
szturchnięciem w bok – Ja nadal uważam, że nikogo nie krzywdzimy tym, że się
kochamy i jesteśmy ze sobą, ale dobrze wiedzieć, że nie potępia nas ksiądz.
- Jesteś niesamowicie uparta. Mam
jednak nadzieję, że to kwestia czasu i niedługo zdecydujecie się na ślub.
- Tak, oczywiście że tak! Chcemy
pobrać się zanim urodzi się dzieciątko – wyznałam z podekscytowaniem. Ksiądz
spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Czy ja dobrze rozumiem? Ty
jesteś…
- Tak. Spodziewamy się dziecka –
oznajmił konspiracyjnym szeptem John – Ale dobrze byłoby, gdyby nikt na razie
nie wiedział. Musimy potwierdzić to jeszcze u lekarza we wtorek, a kiedy
będziemy mieli pewność, pomyślimy nad optymalną datą ślubu.
- Kochani, ślubu mogę udzielić
wam choćby dzisiaj!
- Miło z księdza strony, ale
jednak chyba chcielibyśmy, żeby inaczej to wyglądało. Żeby rodzina była przy
nas, przyjaciele, urządzimy normalne wesele… Chcemy się do tego przygotować.
Tak jak to zwykle wygląda. Nie na szybko, bez zastanowienia, to ma być najpiękniejszy
dzień naszego życia.
- Każdy dzień z tobą jest
najpiękniejszy, Katie – powiedział John, uśmiechając się promiennie.
- No już, wystarczy, nie musisz
mi ciągle pokazywać że tak bardzo ją kochasz i masz w nosie moje gadanie o
zachowaniu czystości – upomniał go ksiądz, ale o dziwo, z humorem – Ale
dziecko… Nie za szybko?
- Nic na to nie poradzę, tak
wyszło – odparłam – Nie planowałam tego. Dziecko jest owocem miłości.
- Małżeńskiej – podkreślił
ksiądz, co zirytowało Johna:
- Nasze będzie gorsze? W czym?
Urodzi się, mając kochających mamę i tatę, to chyba jest najważniejsze! Niech
ksiądz nie piętnuje naszego dziecka, tylko dlatego, że zrobiliśmy coś wbrew
księdzu! A jeśli będzie trzeba, ochrzcimy je gdzie indziej, nie widzę problemu.
- John, źle mnie zrozumiałeś… Z
radością ochrzczę wasze dziecko, nawet jeśli nie mielibyście ślubu, choć ufam,
że to zrobicie jak najszybciej… Nie będę jednak ukrywał, że wolałbym, żeby
wszystko potoczyło się inaczej, po bożemu!
- Szanuję księdza zdanie, ale
może nie wchodźmy więcej w ten temat – zaproponowałam, łagodząc spięcie – Nie
zmienimy tego, co już się stało. A ja niczego nie żałuję. Nie mogę żałować
tego, że będę miała dziecko.
- No tak, tak… Masz rację. Niech
wam Bóg błogosławi, obym jak najprędzej widział was przed ołtarzem. I oby wasze
maleństwo było zdrowe i szczęśliwe.
Ksiądz pogłaskał mnie ojcowskim
gestem po policzku i odszedł. John patrzył za nim podejrzliwym wzrokiem,
popijając swoje piwo. Pocałowałam go lekko w policzek.
- Nie denerwuj się, kochanie – powiedziałam
– Przecież słyszałeś, że zmienił podejście.
- Coś mu nie wierzę.
- John, przyszedł do nas,
przeprosił, a to się liczy. Jest księdzem i ma swoje zasady, które musi głosić,
nie oczekuj że nagle stanie na środku wsi i zacznie mówić, że seks przed ślubem
jest sposobem na osiągnięcie zbawienia.
- A nie jest? – John zerknął na
mnie z ukosa z tym swoim bezczelnym uśmieszkiem.
- Zależy, kochanie, jak na to
spojrzeć…
- Patrząc z mojej perspektywy,
nie ma nic lepszego – odparł – Jedz tego prosiaka, musisz ze mną choć raz
zatańczyć!
Roześmiałam się i dałam się
wciągnąć w rozbawione towarzystwo, choć nie znosiłam takich imprez. John
zresztą też. Ale byliśmy tego dnia tak szczęśliwi, że nie przeszkadzało nam to
w ogóle. Na parkiecie szalało prawie całe Terrington, podskakując w rytm
biesiadnych piosenek. A John? Nie miałam pojęcia, że potrafi tak świetnie
tańczyć! Przy nim miałam naprawdę dwie lewe nogi… Ale zdolny partner zawsze
potrafi nadrobić za mało zdolną partnerkę. A jemu wychodziło to znakomicie. Pierwszy
raz w życiu poczułam, że naprawdę lubię tańczyć! Ale tylko z nim, tylko w jego
ramionach, kiedy wirowaliśmy razem, czułam się jakby nie istniało nic poza
nami. I było tak beztrosko i zabawnie, śmialiśmy się jak para rozbawionych
nastolatków.
- Wystarczy! – odepchnęłam go
lekko, kiedy skończyła się kolejna już piosenka – Nie mam sił, a nasze dziecko
chyba już ma zawroty głowy!
- Będziesz się teraz wykręcać
dzieckiem?
- A ty od kiedy tak lubisz
tańczyć i kręcić mną na parkiecie!?
Nie zdążył odpowiedzieć, bo na
środku sali rozpętała się bójka. Kilku wstawionych mężczyzn okładało się tym,
co tylko wpadło im w ręce. W ruch poszły butelki, suszone kiełbasy, krzesła i buty.
Muzyka nagle ucichła i wszyscy okrążyli bijących się mężczyzn.
- Kompletna bezmyślność! –
warknął John – Będą stać i patrzeć!
Przedarł się przez krąg gapiów, i
w tym momencie zobaczyłam podążającego za nim Williama. Obaj wtargnęli pomiędzy
skłóconych mężczyzn i rozdzielili ich, uspokajając sytuację. Przy okazji sami
wyszli z tego trochę okaleczeni; Will dostał butem w policzek, a Johna niestety
jeden z pijanych mężczyzn uderzył tuż obok oka rozbitą butelką. Przestraszyłam
się, widząc to, i dopadłam do mojego narzeczonego błyskawicznie.
- Nienormalny pan jest?! –
wrzasnęłam w kierunku pijaka – Chce pan człowieka zabić!?
- Po co… po co się rzu… rzucał,
cham jeden skończony! – wybełkotał – Wtrąca się, sma… smarkacz cholerny!
- Zamknij się, zapity idioto!
Wyrzućcie go stąd, bo nie ręczę za siebie i zabiję tego pieprzonego menela!!!
- Panienko, spo… spokojnie –
niespodziewanie pan Rooney pojawił się i kopniakiem powalił awanturującego się
pijaka – Colin i Pierce już go wy… wynoszą. Pomóc pa… pa… panience?
- Poradzę sobie. John, kochanie,
widzisz? Nic ci nie jest w oko? – pytałam, przerażona – Jest tu lekarz?
- Ja by… byłem lekarzem, zanim
żem zaczął pić – Rooney z rozmachem wytarł nos w rękaw – Nie podejmę się, pa…
pa… panienko. Teraz, to… to nawet bym krowie porodu nie ppp… przyjął. Nie
odebrał. Nie zrobiłby… by… zrobiłbym. A w cholerę, język mi się ppp… plą…
plącze!
- John, skarbie, widzisz mnie? –
spytałam ponownie.
- Widzę, Katie, nic mi nie jest.
Nie trafił mnie w oko. Mocno leci mi krew?
- Troszeczkę, zaraz się tym
zajmiemy. Mam nadzieję, że nie zostały tam żadne odłamki szkła. Musimy jechać
na pogotowie.
- Nie ma potrzeby – John
uśmiechnął się blado, kiedy prowadziłam go do krzesła – Chodźmy do domu,
przemyję sobie ranę i zakleję plastrem.
- Nie ma mowy – podszedł do nas
William – Jestem lekarzem, panie Standring, co prawda ginekologiem, ale podstawy
mam opanowane. Zaraz ktoś przyniesie apteczkę i zajrzę w tę paskudną ranę.
- Żaden ginekolog nie będzie mnie
dotykał! To nienormalne! – oburzył się mój narzeczony.
- Chłopie, daj spokój, nie każę
ci zdejmować majtek – zażartował Will – Siedź spokojnie, zaraz to opatrzymy.
- No dobra – burknął John,
zerkając na mnie – Tylko żeby nie bolało.
- Jestem z tobą, będę cię trzymać
za rękę – szepnęłam mu do ucha – Kocham cię. Jesteś moim bohaterem.
- Załatwione, panienko –
usłyszeliśmy krzyk Pierce’a Crosmana – Colin obił temu skurczybykowi gębę i
wrzucił go w najgłębszą kałużę.
- Dziękuję, panie Kirth –
odparłam – Ale czy nie utopi się?
- Ksiądz za nami pobiegł, to
chyba go poratował – odparł Kirth – Moje uszanowanie, zdróweczka życzę panience
i rannemu narzeczonemu!
Musiałam przyznać po raz kolejny,
że ci panowie, pomimo ewidentnego zamiłowania do alkoholu, byli fantastycznymi
ludźmi. Prawdziwymi przyjaciółmi. Musimy koniecznie zaprosić ich na nasz ślub,
choć i tak domyślałam się, że przyjdą do kościoła choćby bez zaproszenia.
Ciekawe, jak na moją propozycję zareagowałby John… Ale pomyślałam, że powiem mu
to później. Może za kilka dni. Teraz ktoś przyniósł Williamowi apteczkę, a ten
paroma zwinnymi ruchami zdezynfekował ranę i upewnił się, że nie ma w niej odłamków
szkła. Zrobił opatrunek i polecił, by John przyszedł do niego w poniedziałek
lub wtorek, by mógł skontrolować gojenie się rany.
- Dzięki, Will – John wyciągnął
do niego rękę – Jestem ci winien piwo.
- Daj spokój, nic mi nie jesteś
winien. Jeśli ktoś coś komuś, to najwyżej ja tobie, za te wszystkie lata.
- Było, minęło. Zapomnijmy o tym.
Will uśmiechnął się z widoczną
ulgą i opuścił nas. Bez zastanowienia pocałowałam mocno mojego ukochanego i
przytuliłam go.
- Nie dość, że bohater, to
jeszcze potrafi wybaczyć. Jestem z ciebie tak dumna, że nie potrafię tego
wyrazić słowami.
- Nie jestem bohaterem.
Bohaterami są George, Pierce i Colin, i to im należy postawić porządną wódkę z
wyższej półki.
- Kochanie, jesteś zbyt skromny.
Dziś to ty dostaniesz nagrodę z najwyższej półki…
- Hmmm… Jaka to nagroda?
- Zobaczysz – oblizałam powoli
usta – To co, kolejne piwko?
- Nie, moja mała. Nagroda –
powiedział poważnie – Idziemy do domu.
Kate, po ostatnich mocnych przeżyciach to prawdziwa odprężająca odmiana.:) Przekomarzanki John'a i Katie, Katie w ciąży, zabawa w remizie i to poczucie, że wszystko będzie dobrze. "Trzej bohaterowie" zdecydowanie kogoś mi przypominają, zwłaszcza, że jeden z nich ... był lekarzem. :)) Sarah nawet nie musiała wyjeżdżać na Wyspy Owcze, żeby zrozumieć, gdzie jej miejsce. Will zyskał przebaczenie. Ksiądz zrehabilitował się. To dlaczego myślę, że to cisza przed burzą? :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że czytanie tego rozdziału odprężyło Cię - dla mnie również odprężające było pisanie go, więc cieszę się, że poczułaś to samo.
Usuń"Trzej bohaterowie" - to mój ukłon w stronę nieziemsko przystojnej trójcy, a także hołd dla bywalców tzw. "ławeczek" - z doświadczenia wiem, że są to niesamowici ludzie :)
A cisza przed burzą... No cóż, nie potwierdzam ani nie zaprzeczam, ale wiesz, że u mnie trzeba się wszystkiego spodziewać :)
Wiedziałam! Przecież nie może być spokojnie i przyzwyczaiłam się już do tej emocjonalnej huśtawki, jaką nam zapewniasz. Ciekawe czy moje przypuszczenie się potwierdzą? Nie, nic nie mów. Poczekam grzecznie przez tydzień. :)
UsuńWizualizacja bywalców "ławeczki" w stanie wskazującym, lekko bełkoczących i baaardzo szarmanckich ... zwala z nóg. :))
A wyobraź sobie, jak po pana George'a Rooney'a przychodzi jego piękna, długonoga... żona :))) George! Tydzień po ślubie a ty już poszedłeś w długą z tymi zapijaczonymi kolegami! Do domu, ale już!!! :)
UsuńA George na to: Nie zapijaczonymi, tylko nie zapijaczonymi, kochanie (tu zatoczył się nieco) przedstawiam ci pana Bonda i Darcy'ego. :))
UsuńA pani małżonka na to: a chlej sobie dziadu! Koleżanka zaraz przedstawi mi pana Thorntona! :)
UsuńTo co Kate ,pomysł na następny fanfik ?
UsuńBasia
Oj chyba nie - myślę, że inna Ryśkowa postać czeka w kolejce i baaaardzo się niecierpliwi w oczekiwaniu na normalność :)
UsuńNie pytam jaka postać, żeby nie psuć sobie przyjemności oczekiwania. I cieszę się , że będzie co czytać do wiosny , albo i dłużej .
UsuńBasia
A ja bym właśnie chciała wiedzieć, która, bo na jedną taką czekam ze specjalnym utęsknieniem ;)
UsuńJeannette
I mam problem, bo jedna chce wiedzieć, druga nie chce, a ja domyślam się o jaką postać chodzi Jeannette, a wszystko i tak zależy, czy Ania mnie stąd pewnego dnia nie wyrzuci :)
UsuńNo to prośmy wszystkie Anię ,żeby nie wyrzucała Ciebie z blogu .
UsuńA niech tam, zmieniam zdanie, napisz o jaką postać chodzi bo zaczęła zżerać mnie ciekawość .
Basia
Wiem, że się domyślasz i liczę, że pewnego dnia spełnisz moje małe życzenie ;). A Ania Cię nie wyrzuci, nie może nam tego zrobić. Przynajmniej dopóki nie dostanę swojej postaci :D
UsuńA my z Basią to tak standardowo jesteśmy zgodne ;)
Jeannette
No dobrze, a co powiecie na sir Guy'a?
UsuńA jak myślisz, co powiem? ;)
UsuńTAAAAAAAAAAAAAAAK!!! :D
Jeannette
Jak dla mnie fantastycznie .
UsuńBasia
Chociaż dla Guy'a mam już swoją własną wizję i historię, to bardzo jestem ciekawa Twojego pomysłu. Pewnie będzie kompletnie na odwrót niż mój ;))
UsuńJeannette
Przede wszystkim - Guy ma być szczęśliwy. A reszta wyjdzie w praniu :)
UsuńNo wiem, wiem, u Ciebie wszyscy są szczęśliwi :). U mnie też był - do pewnego momentu ;). Cóż, lubię tragiczne zakończenia.
UsuńJeannette
Skoro zostałam wywołana do tablicy, to zapewniam Was, że nie mam najmniejszego zamiaru kogokolwiek stąd wyrzucać, a już na pewno nie Kate. Lubię to w jaki sposób Kate pisze i bardzo się cieszę, że chce się dzielić swoją twórczością w tym miejscu.
UsuńRany, Katie niby chodzi do tego kościoła, a jakby nic nie rozumiała. Przecież ona nie obraża księdza i nie od księdza będzie uzyskiwać przebaczenie. Jej grzechy obrażają Boga i to On będzie z nich rozliczał. Ksiądz jest tylko namiestnikiem, pośrednikiem, ziemskim przedstawicielem. Kazania nie zrozumiała? A o "i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom" to nie pamięta? Tak, Katie, o to chodzi, że masz przebaczyć Sarah, jeśli sama chcesz uzyskać przebaczenie. Trzeba zawsze zaczynać od siebie. Ech, co ona w tym kościele robi, oprócz oczywiście wpatrywania się w Johna?
OdpowiedzUsuń"Papier to można znaleźć w toalecie" - kocham Cię, John :))
George Rooney, Pierce Crosman, Colin Kirth? - no doprawdy nie wiem, skąd czerpiesz inspiracje, Kate ;D
Fajna potańcówka, nie rozumiem, jak Katie może nie lubić takich zabaw i tańca. I jak może nie lubić grzybowej?! To najlepsza zupa na świecie, mogłabym zjeść cały garnek na raz! Cóż, między mną a Katie jest jednak przepaść ;D. Swoją drogą ja najpierw zrobiłabym test, zanim komukolwiek bym powiedziała o ciąży, a już z pewnością obcym.
Czy ten odcinek był krótszy czy to mnie tak szybko przeleciało? ;)
Jeannette
Od początku: zostawmy sprawę między Kate a Bogiem, bo tego nie chciałam w ogóle poruszać - jej chodzi tylko i wyłącznie o to, że ksiądz był do nich negatywnie nastawiony przez długi czas. Celowo nie poruszam spraw typowo w relacji człowiek-Bóg, tylko człowiek-ksiądz, bo ksiądz też człowiek i mogę mieć swoją opinię na ten temat. Z drugiej strony patrząc, ksiądz sam prawi kazania o przebaczeniu, a był skłócony z Katie i Johnem przez kilka miesięcy - w końcu zrozumiał i się z nimi pojednał. A relacji Kate z Bogiem nie poruszam, bo... po prostu nie chcę. Bazuję wyłącznie na relacji z kapłanem, a o tej mogę pisać, co mi się podoba :)
UsuńInspiracje czerpię z... bazy przystojniaków :) Mam rozumieć, że wiesz o kogo chodzi? Niemożliwe, myślałam że nikt się nie domyśli... :)
I na koniec - nie cierpię potańcówek, jak czuję grzybową to wychodzę z pomieszczenia - może dlatego Kate ma tak samo? A o ciąży księdzu mogłabym powiedzieć, szczególnie będąc w wielkiej euforii - zauważ, że Kate nie była pewna, ale radość Johna wpłynęła i na nią, i to jego szczęście udzieliło się jej, dzięki niemu sama uwierzyła że ciąża jest faktem a nie tylko jej domysłem - to jest kobieta zakochana i do tego w ciąży, nie wymagajmy od niej racjonalnego myślenia.
No tylko ja właśnie bałabym się mówić o ciąży zanim bym nie potwierdziła, tzn. nie chciałabym wzbudzać euforii u partnera i sama się nastawiać pozytywnie bez pewności, że faktycznie jestem w ciąży. Po co później jakieś wielkie rozczarowanie? Ale rozumiem potrzebę rozpowiadania o takiej radosnej nowinie :)
UsuńTak, wiem, o kogo chodzi, ciężko nie wiedzieć ;). Fajny pomysł :)
I bardzo mi się podobali podpici panowie, ich zachowanie i charakterystyczny bełkot, dobrze to opisałaś. Poza tym zgadzam się, że to niekiedy są przyjemni, mili i pomocni ludzie. I bardziej szarmanccy od niektórych garniaków pod krawatami.
Jeannette
Proszę, proszę, Jeanette mnie uprzedziła, bo i ja chciałam się przyczepić do tego tematu. Kate, może nie chcesz poruszać relacji swojej bohaterki z Bogiem, ale chcąc nie chcąc robisz to w moim odczuciu.
OdpowiedzUsuńI przez to prawda teologiczna umiera w tym fanfiku.
Księży się nie krzywdzi łamiąc np. to cholernie problematyczne szóste przykazanie. To nie oni je wymyślili. Oni są tylko przekaźnikami zasad. Natomiast Pana Boga krzywdzi się jak najbardziej. W końcu on te tablice opatentował. I samych siebie. Człowiek wierzący żyjący w grzechu nigdy nie będzie szczęśliwy.
W czym więc ksiądz niby miałby pomóc głównym postaciom? W zrozumieniu, że to co robią jest złe? Przecież oni i tak tego nie chcą, bo myślą, że to jest dobre. Więc ksiądz powinien może utwierdzić ich w przekonaniu, że skoro z miłości ludzie uprawiają seks, żyjąc bez ślubu, to wszystko jest ok, a Pan Bóg jest cały happy z tego powodu?
Robin
Nie, Robin - wystarczy, żeby ksiądz powiedział im RAZ, że nie podoba mu się to, co robią, ale nie piętnował ich - a zrobił to w ich odczuciu. I tyle. Ja nie uważam, żeby seks przed ślubem był zły, choć mam świadomość że Bogu się może to nie podobać, ale nie życzę sobie, żeby ksiądz mnie z tego powodu obrażał - o to tu chodzi. Dlatego tłumacząc sytuację rozróżniam sprawy Bóg-człowiek i ksiądz-człowiek. Dla mnie TO jest różnica. Ale myślę, że blog Ani nie jest miejscem by prowadzić tak poważne, teologiczne rozmowy :) To nie jest opowieść o duchowych rozterkach młodych, religijnych ludzi. To opowieść o młodych, zakochanych ludziach, którzy chcą uprawiać seks bo się kochają, i tyle - żadnej filozofii nie planowałam tu umieszczać.
UsuńNo ok. To kłóci się oczywiście z moimi zasadami, ale zgoda, nie poruszajmy powyższego tematu na łamach tegoż fanfiku.
UsuńFaktem jednak jest, że Bogu się to- nie MOŻE, ale NA PEWNO nie podoba. Odsyłam do Nowego Testamentu.
Robin
Dzięki Kate za drugi, kojący nerwy odcinek . Ale teraz strach się bać następnej środy ! Sadze ,że Eve ma rację, że to jest cisza przed burzą i już na pewno przygotowałaś dla nas sporą dawkę emocji .
OdpowiedzUsuńSzkoda,że Kate nie lubi zupy grzybowej no ale nikt nie jest idealny ( nie wierzę,że piszę tak o Kate).
Mam nadzieję , że John zaprzyjaźni się z Wiliamem , to chyba porządny człowiek a Johnowi należy się prawdziwy przyjaciel .
No i Sarah , ja jej nie ufam i na wszelki wypadek wysłałabym ją razem z mamunią, pasać pingwiny .
Basia
Mimo wszystko nie ufam Sarah i po namyśle wysłała bym ją, razem z mamusią, pasać pingwiny.
Miło mi, że ta część ukoiła Twoje nerwy. Naprawdę to dla mnie najlepszy komplement.
UsuńTak, zdradzę, że relacje Johna z Williamem ulegną poprawie - tyle mogę obiecać. A czy cisza przed burzą... Czas pokaże :)
Sarah nadaje się nawet nie do pasania pingwinów - wysłałabym ją raczej do czyszczenia toalet w więzieniach :) Żal byłoby mi biednych zwierzątek, jeszcze by je otruła...
Też prawda, Nie pomyślałam o traumie biednych zwierzątek , chodziło mi raczej o odległość ,
UsuńBasia