środa, 22 października 2014

"Książę z lawendowych pól", fanfik autorstwa Kate. Część 17.


Notka: Autorem tego opowiadania jest Kate, która publikuje swoje opowieści na Wattpad. Prace Kate znajdziecie tutaj. Opowieść zainspirowana jest postacią Johna Standringa granego przez Richarda Armitage’a w serialu „Sparkhouse" polski tytuł ”Dom na wrzosowisku” i nie ma na celu naruszenia praw autorskich. 
-----------------

Poprzednia, szesnasta część tutaj.


Nakryłam się kołdrą po sam nos i w ogóle nie miałam ochoty stamtąd wychodzić. I nie musiałam, była niedziela, w dodatku przez okno widziałam, że pogoda wcale nie zachęcała do wyjścia, było wietrznie, mgliście i deszczowo. Gdybym tak mogła spędzić cały dzień z Johnem w łóżku… Uwielbiałam te momenty, choć wiedziałam że to może wydawać się innym lekko niezdrowe. Że ktoś mógłby powiedzieć, że nie mam poza Johnem żadnych zmartwień ani zainteresowań, że osaczam go, odizolowuję od ludzi, że jestem przez to niedojrzała, ale dopóki nam obojgu to odpowiadało, to byłam przeszczęśliwa. Co złego było w tym, że uwielbialiśmy swoje towarzystwo i nie potrzebowaliśmy do szczęścia niczego innego, oprócz siebie? Wiele razy pytałam Johna, czy nie chciałby się z kimś spotkać, odwiedzić kogoś ze swojej dalszej rodziny, ale on zawsze wolał zostać ze mną w domu. Może nie był jeszcze gotowy na to, by się z kimś spotykać, i ja to szanowałam. A szczerze mówiąc, w sytuacji, gdy ja sama miałam dwie prace, i wracałam do domu, nie marzyłam o niczym innym jak tylko o odpoczynku z moim ukochanym; podobnie do sprawy podchodził John, który wracał od Freemanów skonany po ciężkiej, brudnej robocie. Wspólna kąpiel, kolacja – czegóż można więcej chcieć? Rozmarzyłam się, nabierając ogromnej ochoty na zaciągnięcie Johna do wanny.
- Jestem z powrotem – John wparował z hukiem do sypialni, rzucając się na łóżko – Tęskniłem za tobą.
- Przecież nie było cię ledwie minutę!
- Ale jak pomyślałem, co skrywa się pod tą kołdrą, to zacząłem tęsknić. Nic na to nie poradzę!
- Nie wygłupiaj się – popchnęłam go lekko ze śmiechem – Powiedz lepiej, kto przyszedł. Jest niedziela, dziewiąta rano, goście o tej porze to jakaś zbrodnia!
- Nie uwierzysz. To był William, był dziś o świcie z dziadkiem na grzybach i przyniósł nam koszyk prawdziwków i maślaków.
- Naprawdę? To miło z jego strony! Nie zaprosiłeś go?
- Oszalałaś!? Mam na piętrze nagą kobietę, najpiękniejszą w całej wsi, i miałem go zapraszać? Żarty sobie stroisz! Po prostu podziękowałem uprzejmie, nawet się uśmiechnąłem, i poszedł sobie. A my mamy cały dzień dla siebie… - John wsunął ręce pod kołdrę i zaczął mnie dotykać wszędzie, gdzie tylko mógł – Ale chciałaś mi jeszcze coś powiedzieć.
- John, może później…
- Dobra, widzę już że znowu coś przeskrobałaś. Co narobiłaś? Mów od razu!

- Kochanie, obawiam się, że to nie ja – szepnęłam, kuląc się w obawie przed tym, co chcę mu powiedzieć. Dziwne, marzyłam o tym, ale teraz bałam się jego reakcji, obawiałam się czy nie będzie zły, że to była moja decyzja, nieskonsultowana z nim.
- Katie, zaczynam się bać – spoważniał i patrzył na mnie przenikliwie – Ktoś ci coś zrobił?
- Tak, chyba… Obawiam się, że to ty.
- Ja!? Nie, teraz kompletnie nic nie rozumiem, Kate. Nie trzymaj mnie w niepewności.
- Obiecaj, że nie zezłościsz się na mnie. Chodzi o to, że… John, nie jestem pewna, czy nie jestem w ciąży – powiedziałam cicho, ledwo słyszalnie – Domyślam się, że to właśnie to, bo okres spóźnia mi się już dość długo. Myślałam, że to małe rozregulowanie organizmu przez stres, ale to prawie dwa tygodnie…
Obserwowałam, jak jego twarz zmienia się. Najpierw był poważny, potem jakby lekko przestraszony, totalna mieszanka emocji. Spuściłam wzrok, bojąc się tego, co powie, choć nie miałam podstaw by się bać. Poczułam jak jego drżąca dłoń dotyka mojego podbródka i unosi go w górę. Spojrzałam w jego szeroko otwarte, ale roześmiane, szczęśliwe oczy.
- Naprawdę… Dasz mi dziecko? – zapytał nieśmiało – Będziemy mieli malutkiego, tylko naszego chłopca albo dziewczynkę?
- Kochanie, nie jestem pewna, nie byłam u lekarza, na razie domyślam się tylko z tego, że mocno mi się spóźnia… No wiesz – zaczerwieniłam się, nie będąc przyzwyczajoną do rozmów o tak szczegółowych fizjologicznych sprawach – Ale wszystko na to wskazuje. To już prawie dwa tygodnie.
- Dlaczego mówisz mi dopiero dziś!?
- John, nie denerwuj się. Sama zaczęłam podejrzewać dopiero dwa dni temu, kiedy zorientowałam się że to tak długo, ale sądziłam że to stres, że to przez naszą kłótnię, a przedtem sytuację z mamą, przyznasz że ostatni czas był stresujący. A dziś rano przypomniałam sobie i pomyślałam, że powinieneś wiedzieć, mimo że nie mam pewności, ale…
- Skarbie, będziemy mieli dziecko! – wykrzyknął z ogromną radością John, tuląc mnie mocno – Nasze maleństwo! Tu, w tobie… Moje dzieciątko…
Odsunął kołdrę i z niesamowitą delikatnością dotknął mojego brzucha. Uśmiechał się niezwykle radośnie, jego dłonie drżały. I choć nie miałam wcale pewności co do tego, czy naprawdę jestem w ciąży, to nie chciałam psuć jego szczęścia. Bardzo chciałam, by okazało się to prawdą, by lekarz potwierdził to, mimo że od razu pojawiły się obawy, jak sobie damy radę z utrzymaniem dwóch domów i dziecka, kiedy ja nie będę mogła pracować. Ale bliskość Johna dawała mi takie poczucie bezpieczeństwa i stabilności, że nie chciałam się teraz niczym martwić. Przyciągnęłam go do siebie i z całą mocą pocałowałam, czując jak jego ciało delikatnie opada na moje, niesamowicie ostrożnie, co było dla mnie niespotykane, bo w takich sytuacjach John był raczej drapieżny i nieco gwałtowny, a teraz… Wsparł się na łokciach i uniósł się, jakby bał się kontaktu naszych ciał, jednocześnie kontynuując pocałunek w niesamowicie namiętny sposób, nie pozwalając mi swobodnie oddychać, ruszyć się. Było w tym pocałunku wszystko: miłość, pożądanie, radość, ekscytacja, potrzeba bliskości…
- Nie wierzę – szepnął z niedowierzaniem, odrywając ode mnie usta i ciężko oddychając – Nie mogę uwierzyć we własne szczęście…
- To uwierz – odparłam, próbując przycisnąć jego ciało do mojego, chcąc poczuć go w całości, ale on nie pozwolił mi na to.
- Uważaj! – krzyknął – Nie chcę wam zrobić krzywdy, nie mogę już tak ostro… No wiesz…
- John!
- Nie bądź egoistką! Nie jesteś już sama, nie możesz mieć wszystkiego, co lubisz.
- John, to znaczy że nie będziemy się kochać, dopóki nie urodzę? Chcesz mnie zabić przez bezsensowny celibat!?
- Nie powiedziałem, że masz zakaz seksu – popatrzył na mnie z góry – Ale nie możemy robić tego tak…
- Jak!?
- No… Tak jak lubisz – mruknął.
- A jak lubię? Może mnie oświecisz? – rozbawiła mnie nieco jego przesadzona troska.
- Przecież zawsze lubiłaś tak… mocniej i… ostrzej – szeptał, jakby bał się że ktoś go usłyszy.
- A ty nie?
- Wiesz, że tak – zawstydził się – Ale teraz najważniejsze jest dziecko. A to może być niebezpieczne.
- John, kochanie, posłuchaj – usiadłam na łóżku, usiłując powstrzymać śmiech – Dopóki lekarz nie potwierdzi ciąży, można robić wszystko. Uwierz mi.
- Na… Naprawdę?
- A czy kiedyś cię okłamałam?
- No nie… Czyli możemy nadal…
- Przestań pytać! – wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem – Zacznij działać!
Popatrzył na mnie podejrzliwie i zrozumiał, że robię sobie z niego żarty. Rzucił się na mnie i zaczął bezlitośnie łaskotać.
- Podła kłamczucho! Jak możesz tak okłamywać ojca swojego dziecka!
- John… - chwyciłam jego ręce i spojrzałam mu głęboko w oczy – Powtórz to… Proszę, powtórz, to tak cudownie brzmi…
- Ojciec… Będę ojcem, Katie, ojcem naszego dziecka – powiedział uroczystym tonem – A ty mamusią. Będę wstawał do niego w nocy i przewijał go, przynosił ci do łóżka, żebyś go nakarmiła, będę zawsze przy tym, będę patrzył jak dajesz mu jeść, będę was mocno przy tym tulił, a kiedy skończycie, odniosę maluszka do łóżeczka i wrócę do ciebie, do mojej pięknej, ukochanej żony, i będę robił wszystko, czego zapragniesz.
- Kochanie, powiedziałeś „żony”, czy to znaczy, że…
- Myślę, że dobrze byłoby wziąć ślub przed narodzinami maleństwa – uśmiechnął się czule – Żeby miało od początku pełną, prawdziwą rodzinę, ale też żeby nie było papierkowego zamieszania. Musiałbym biegać po urzędach, uznawać dziecko, a przecież bezsprzecznie jest moje, więc potwierdzę to daniem wam mojego nazwiska już na ślubie. Urodzisz jako pani Standring.
- Bardzo mi się to podoba… Już nie mogę się doczekać! A czy jak będę twoją żoną, to będziesz mnie kochał tak samo, jak teraz?
- Kto wie, czy nie nawet odrobinę mocniej.
- To zwykły papier ma dla ciebie taką moc, że bardziej mnie pokochasz!? – udawałam oburzenie.
- Papier to można znaleźć w toalecie. To jest akt ślubu, moja droga.
- Wiem, żartuję sobie… Ale przecież nawet i bez niego jesteśmy szczęśliwi, prawda?
- Katie, to nic między nami nie zmieni, absolutnie nic, oprócz tego tylko, że tak łatwo mi już nie uciekniesz, gdybyś chciała – pogłaskał mnie po policzku – No i chciałbym cię móc przedstawiać ludziom jako moją żonę. Bardzo bym tego chciał…
- Ja też o tym marzę. Ale nad terminem i resztą szczegółów pomyślimy później, na razie dajmy sobie jeszcze kilka dni beztroski… Niedługo skończy nam się ta swoboda i co wtedy?
- Masz rację – John wsunął dłoń między moje uda i powoli rozsuwał je – Skoro twierdzisz, że dopóki lekarz nie potwierdzi ciąży, mogę z tobą robić wszystko… Przygotuj się, bo może boleć…
***
Poranek był niesamowicie bogaty w emocje i doznania. Po ponad dwóch godzinach spędzonych w łóżku postanowiliśmy, że dobrze byłoby jednak wyjść do ludzi i odetchnąć świeżym powietrzem. Po pysznym, przygotowanym przez mojego cudownego narzeczonego śniadaniu, zdecydowaliśmy pójść do kościoła. John w obawie o zdrowie moje i naszego niepotwierdzonego jeszcze dziecka kazał ciepło mi się ubrać, a oprócz tego w drodze tulił mnie mocno do siebie, bym nie zmarzła.
- Dlaczego nie masz cieplejszej kurtki!? – zganił mnie – Jest październik, a ty biegasz w kurteczce która ledwie nadaje się na wiosnę! I te twoje szpilki!
- Lubię szpilki, myślałam że ty też!
- Tak, ale nie w październiku! Musisz kupić sobie cieplejsze buty. Jesteś w ogóle nieprzystosowana do życia – roześmiał się – Najchętniej chodziłabyś w koronkowej bieliźnie i szpilkach!
- A tobie akurat by to przeszkadzało!
- Nie bądź taka mądra, pojutrze jedziemy do Yorku na zakupy. I do lekarza.
- Dobrze, TATO – burknęłam z udawaną złością – Coś jeszcze?
- Tylko to, że i tak cię kocham, trzpiotko.
Przytulił mnie mocniej i szliśmy dalej, omijając kałuże. W pewnym momencie zaczęło pojawiać się ich na naszej drodze coraz więcej, toteż John po prostu wziął mnie na ręce i przenosił mnie przez nie. Kiedy mieliśmy skręcać w uliczkę prowadzącą już wprost do kościoła, usłyszeliśmy Sarah:
- Rzucił ją! Jak Boga kocham, na własne uszy słyszałam jak wyrzucał ją z domu! Pojechała biedaczka gdzieś, pewnie wypłakać się mamusi. A John zainteresował się mną i długo nie potrwa, aż będzie mój.
- Co ty wygadujesz, dziewczyno, Boga się nie boisz! – krzyknęła pani Freeman – Idź się lepiej wyspowiadaj z tych bzdur, bo nic innego ci już nie pomoże!
- Co pani może wiedzieć! Siedzi pani w tym swoim domu i nic nie wie!
- Mój wnuk był u nich z wizytą, więc wiem więcej od ciebie, smarkulo! O proszę, o wilku mowa!
Kiedy wyszliśmy zza rogu, pani Freeman od razu nas zauważyła i wskazała na nas. John postawił mnie na chodniku, ominąwszy ostatnią z ogromnych kałuż, i uśmiechnął się uprzejmie.
- Dzień dobry! – powiedzieliśmy równocześnie.
- Dzień dobry – odpowiedział chórek zgromadzonych kobiet, a pani Freeman podeszła do nas – John, wspaniały z ciebie chłopak! Nosisz ją na rękach jak księżniczkę!
- Bo zasługuje na to jak mało kto – pocałował mnie w czoło – Nie chciałem, żeby weszła w kałuże.
- Bardzo dziękujemy za grzyby, pani Freeman, proszę przekazać też mężowi – dodałam – Jak wrócimy z kościoła, od razu się za nie weźmiemy. John chce zupy grzybowej, ale ja jej nie znoszę, i w ogóle nie potrafię jej ugotować. Wolałabym je ususzyć.
- Dobrze, kochanie, wysuszymy te grzybki – zgodził się John – Pani Freeman, czy ja mógłbym we wtorek zrobić sobie wolne? Chciałbym pojechać z Kate do Yorku, pozałatwiać kilka spraw, pójść z nią do lekarza na badanie…
- Oczywiście, moje dziecko! A tobie coś dolega, jesteś chora?
- Nie, to tylko zwykłe badanie, jestem zdrowa jak ryba.
- To dobrze, bałam się że coś cię dopadło. Ale mam nadzieję, że pamiętacie o dzisiejszym wiejskim festynie?
- Na śmierć zapomniałem! – John uderzył się z otwartej dłoni w czoło – Festyn Jesieni w remizie strażackiej. Kochanie, masz ochotę pójść?
- Nie wiem, możemy zajrzeć, co nam szkodzi. Zapomniałam już o tej tradycji, a przyznam że zanim przeprowadziliśmy się do Leeds, nie chodziłam nigdy na te festyny. Ale tak, przyjdziemy, o której się zaczyna?
- O czwartej popołudniu, drogie dzieci – pani Freeman uśmiechnęła się życzliwie – Muszę iść, bo moi panowie też poszli teraz na mszę, a ja muszę zrobić im obiad. Do zobaczenia, kochani!
- Do widzenia, pani Freeman!
John złapał mnie za rękę i poszliśmy w stronę kościoła, omijając nadal stojącą tam grupkę kobiet. Wykluczyły Sarah ze swojego kręgu; stała o kilka kroków przed nimi. John uśmiechał się do mnie ciepło i patrzył z miłością, prowadząc mnie ulicą do kościoła.
- Jeszcze cię zniszczę – syknęła za nami Sarah – Powoli i boleśnie!
Poczułam strach, a w Johna jakby coś wstąpiło. Odepchnął moją rękę i gwałtownie się odwrócił. Podszedł do Sarah, która chyba nie spodziewała się takiego obrotu sprawy, po jej oczach widać było, że zaczęła się bać. Cofnęła się do płotu, a John chwycił ją mocno za nadgarstek i musiał mocno ścisnąć, bo Sarah zacisnęła zęby i patrzyła na niego z przerażeniem.
- Spróbuj ją tylko tknąć choć małym palcem – warknął z wściekłością – Spróbuj skrzywdzić moją Katie!
- To co? Co mi zrobisz?
- Ja? Nic – puścił ją szybko, jakby brzydził się jej dotykać – Ale przypomnę policji, że masz wyrok w zawieszeniu.
- Grozisz mi? – Sarah patrzyła na niego z dziwnym obłędem w oczach, jakby nie docierało do niej, co się dzieje.
- Ja? A czy przypadkiem ty przed chwilą nie groziłaś mojej narzeczonej? Nie były to groźby karalne? Myślisz, że będę miał problem ze znalezieniem świadków?
Odwrócił się i podszedł do mnie z niesmakiem wypisanym na twarzy. Był wściekły, ale nie mógł gwałtownie zareagować; gdyby był to mężczyzna, zapewne leżałby na chodniku ze złamanym nosem. Ale Sarah mimo wszystko była kobietą, więc nawet najgorsza podłość nie mogłaby usprawiedliwić tego, że John ją uderzył. Widziałam jednak, że ledwo się od tego powstrzymał, i nie dziwię się – gdybym ja usłyszała, że ktoś grozi mojemu ukochanemu, byłabym w stanie chyba zabić, byle by był bezpieczny. John przytulił mnie mocno i czym prędzej oddaliliśmy się od Sarah. Kątem oka widziałam tylko, że jedna z kobiet coś nerwowo do niej krzyczała, i wszystkie ruszyły za nami, zostawiając Jones samą. Kiedy siedzieliśmy w kościelnej ławce, John wręcz trząsł się ze zdenerwowania. Nie mogłam nic zrobić, gładziłam tylko jego dłoń. W końcu zauważyłam, że uspokoił się nieco, ale trzymałam go za rękę aż do końca, sama zresztą tego potrzebowałam.
- Wybaczenie jest pierwszym krokiem do zbawienia. Bez wybaczenia nie ma bliskości z Bogiem, nie ma niczego! – grzmiał ksiądz – Musimy zacząć wybaczać wszystkim, nawet tym grzesznym!
Bardzo ciekawe! Dlaczego więc ksiądz nie wybaczył nam, pomimo że księdza nie skrzywdziliśmy? A każe nam wybaczać podłej Sarah, która jest gotowa zrobić wszystko, żeby uprzykrzyć nam życie, i co gorsza, wyrządzić nam jakąś krzywdę? Nie rozumiałam tego. John chyba też, bo spojrzał na mnie bezradnie. Zrobiło mi się go żal, bo wiedziałam, że chce mnie chronić, ale nie bardzo może. Uśmiechnęłam się do niego pokrzepiająco, a on rozpogodził się. Tak, by nikt nie zauważył, dotknął palcem mojego brzucha. Zaczęłam myśleć tylko o naszym dzieciątku, o szczęściu, które nas spotkało, i momentalnie zapomniałam o Sarah.
***
John od pół godziny czekał na mnie na kanapie przed telewizorem, z nudów przełączając go z kanału na kanał. Był wyraźnie zniecierpliwiony.
- Kate, ile można się ubierać? To zwykły festyn! – krzyczał, zirytowany.
- Nie chcę źle wyglądać! – odparłam ze złością – Tak trudno to zrozumieć?
- Może pojadę do Yorku i kupię ci sukienkę ciążową?
- Podła żmija! – wychyliłam się zza drzwi sypialni i przez całe schody rzuciłam w niego poduszką.
- Co złego powiedziałem!?
- Zaraz ci oko zbieleje, draniu, zaczekaj!
Korzystając z prawdopodobnie ostatnich dni posiadania płaskiego brzucha i nienagannej figury, założyłam nieprzyzwoicie obcisłą, czerwoną sukienkę do kolan z długim rękawem i sporym dekoltem na plecach. Niby prosta, ale piekielnie seksowna. Do tego czarne szpilki – gotowe. Ciekawe, co teraz powie pan mądraliński! Powoli, ostrożnie stawiając nogi na stopniach schodziłam w dół. John, gdy mnie zobaczył, wypuścił pilota z ręki i podniósł się. Oparłam się dłonią o ścianę, skrzyżowałam nogi i patrzyłam na niego, przekrzywiając głowę.
- Gotowy do wyjścia? – zamruczałam zmysłowo.
- Ja… O mój Boże, jesteś niesamowita – wymamrotał – Chcesz tak iść?
- Źle wyglądam?
- Nie, ale…
- Jak widzisz, nie potrzebuję jeszcze ciążowych sukienek – westchnęłam – Idziemy?
- Jesteś najpiękniejsza na świecie – powiedział, wodząc za mną roziskrzonym wzrokiem.
- Dopiero w tej sukience to dostrzegłeś?
- Nie gniewaj się na mnie za to, co powiedziałem o ciążowej sukience, przecież wiesz że jestem dziś najszczęśliwszym facetem w całym kosmosie!
- Wiem, tak się tylko z tobą droczę. Chodź, bo się spóźnimy. Wyglądasz oszałamiająco.
John wiedział, co założyć, żeby zaczęło szybciej bić mi serce. Wąskie, czarne dżinsy, wysokie, ciężkie buty i szara koszula idealnie do niego pasowały. Każda część jego ciała była idealnie podkreślona. Niesamowicie szykowny facet z tego mojego Johna…
- No chodź, tatusiu! – wzięłam go pod rękę – Już się zaczyna!
- Mamuśka! – odparł ironicznie – I muszę przyznać, że najpiękniejsza, jaką znam. Ale… o czymś zapomniałaś.
Podszedł do komody, na której leżał mój zaręczynowy pierścionek. Chwycił go i wrócił do mnie, wsuwając mi go na palec.
- Dlaczego go nie założyłaś?
- Zdjęłam do mycia naczyń, przepraszam. Ale nie uważasz, że nie pasuje do sukienki…?
- To zdejmij sukienkę – uśmiechnął się w uroczo bezczelny sposób – Idziemy.
Pomógł założyć mi kurtkę i wyszliśmy. Całą drogę John docinał mi i żartował, że niedługo będę okrąglutka jak piłka, ale wiedziałam, że nie jest to złośliwe, ale że przemawia przez niego niewyobrażalne szczęście i miłość do mnie i tej małej istotki, na którą czekaliśmy. I choć nie miałam stuprocentowej pewności co do tego, czy jestem w ciąży czy nie, to ta beztroska radość mojego ukochanego przekonała mnie, i sama już w to uwierzyłam. Nie mogło być lepiej, i obiecałam sobie, że nic nie będzie w stanie zniszczyć mi tego cudownego dnia.
Gdy weszliśmy do remizy, zabawa trwała już w najlepsze. Na dużej sali ludzie tańczyli, wygłupiali się, bawili – słowem: typowa wiejska potańcówka. Przy ścianach panie z koła gospodyń wiejskich miały swoje stoiska z lokalnym jedzeniem, którym chętnie częstowały, a piwo lało się strumieniami. Orkiestra co chwilę urządzała różne konkursy i licytacje, bo dochód z festynu miał być przeznaczony na szkołę w Terrington, na zakup książek dla najbiedniejszych dzieci i po części na zimowe ferie dla nich. Cel szczytny, dlatego też ludzie nie szczędzili wrzucania paru funtów za kiełbaskę, kawałek ciasta lub kufel piwa. Nie czułam się tam jak ryba w wodzie, bo to nie była impreza w moim stylu, ale było sympatycznie, więc rozluźniłam się i zauważyłam, że również John był zrelaksowany i pewny siebie.
- Kochanie, pewnie masz ochotę na piwo? – zapytałam, ciągnąc go w stronę stoisk z jedzeniem i napojami.
- Nie, niekoniecznie…
- Przestań być taki skromny i dobrze wychowany! W końcu jesteś na wiejskiej potańcówce, chcesz znieść to na trzeźwo? Kup sobie piwo i napij się za nas oboje. Bardzo ubolewam nad tym, że nie mogę, a wiesz że napiłabym się z tobą bardzo chętnie. Dla mnie możesz kupić kawałek pieczonego prosiaka. Strasznie zgłodniałam.
John bez protestów poszedł spełnić moją prośbę. Kiedy stałam z boku i czekałam na niego, słyszałam za plecami gwizdy podpitych panów.
- Patrzcie, Standring swoją dzierlatkę przyprowadził! Moje uszanowanie, panienko! – wybełkotał jeden z nich. Pomachałam im z uśmiechem.
- Ale się chłopu poszczęściło! Taką to tylko ten… i tego…
- Trochę szacu… szacu… szacunku do kobity! – zbeształ ich kolejny z mężczyzn, którego słabo kojarzyłam – Ogłady, panowie! Standring nie taki głupi i nie taki znowu do ni… ni… niczego, jak się wam wy… wydaje!
Zdecydowanie ten pan miał absolutną rację. Kiedy John podszedł, wręcz wyrwałam mu z dłoni plastikowy talerzyk z porcyjką świeżo pieczonego prosiaka.
- Słyszałem – westchnął, kręcąc głową – Tacy się nigdy nie zmienią.
- Daj spokój, to mili panowie. Nie powiedzieli nic złego.
- Tak, a ten w środku chciał cię „ten tego” – zadrwił John – Ledwie się na nogach trzymają.
- Ja bardzo przepraszam za ko… ko ko ko… kolegów – podszedł do nas trzeci z mężczyzn – Panienka może mnie nie pamiętać, bo żem się zmienił tro… trochę. George Rooney, zza ko ko ko… kościoła.
- Panienka na pewno cię kojarzy, George – John jakby profilaktycznie objął mnie ramieniem i jednocześnie odsunął lekko od niego w tył.
- Jasne, że tak! – przytaknęłam – Zapomniałam tylko pana imienia. Miło pana znowu widzieć.
- Podrywa panienkę? – pojawił się przy nas drugi z mężczyzn – Panienka mnie nie zna, ja panienki też, ale możemy się poznać! Pierce Crosman, do usług. Jakby mnie panienka poszukiwała, to ja w polu na prawo za kościołem chałupę mam! A ten gagatek, co się tu czołga, to Colin Kirth.
- Znam pana Colina, oczywiście że znam! Jak mu się wiedzie?
- Aaa stara bida – Crosman machnął ręką – Baba go zdradza, to i się chłop rozpił. Ostatnio ledwośmy go powstrzymali, bo z siekierą ją gonił po wsi!
- Niesamowite…
- Tak, kochanie, ekscytujące i niesamowite – westchnął z ironią John – Panowie wybaczą.
- Ależ nie przeszkadzamy sza sza sza… szanownemu państwu zakocha… cha cha cha… chaństwu! Zdrówka ży… życzę! – krzyknął Rooney – Chodź, Crosman, bo nam się Colin zapodział!
Z rozbawieniem patrzyłam, jak zataczający się panowie oddalają się od nas. John kręcił tylko głową z dezaprobatą.
- Fantastyczni ludzie! – powiedziałam nagle – Tacy zwykli, prości, ale niesamowicie otwarci i życzliwi.
- No tak, i pachną jak najlepsza gorzelnia. Daj spokój, Kate, jesteś tak słodko naiwna!
- Wolisz podłą, żmijowatą Sarah? Znam takich ludzi, myślisz że w Leeds ich nie było? Po drodze na uczelnię mijałam mały, osiedlowy sklepik, tam na ławce zawsze siedziała stała ekipa, która piła jakieś wstrętne, tanie wino, ale byli niezmiernie mili, czasem pomogli nieść zakupy, zagadywali, a jak kiedyś jakiś smarkacz próbował wyrwać mi plecak, obronili mnie, i nic w zamian nie chcieli! Oczywiście kupiłam im po butelce porządnej wódki, żeby nie truli się tym ohydnym winem a czymś normalnym. Wyobraź sobie, że byli tak wzruszeni, że przez siedem dni wypijali tylko po dużym łyku tej wódki ode mnie!
- Święta Catherine, patronka pijaków i patologicznych przypadków – John wybuchnął śmiechem.
- Sam jesteś patologiczny! To okropne, co mówisz!
- Przepraszam, skarbie, wiesz że żartuję. Jesteś cudowna, każdego byś zrozumiała, pocieszyła i pomogła. Nie denerwuj się – nachylił się i szeptał mi do ucha, dotykając go swoimi ustami, co mnie kompletnie rozstroiło – Wybacz swojemu misiowi…
Zmiękłam. Kochałam tego drania ponad życie, i nawet jego złośliwości tego nie zepsuły. Na początku John w ogóle nie miał poczucia humoru, ale kiedy się rozkręcił, nabrał pewności siebie, zmienił się totalnie, i pojawiło się nieobecne przez wiele długich lat poczucie humoru – ostre, ironiczne, czasem czarne. Ale taki John mi się podobał, i z takim doskonale się rozumiałam. Pogłaskałam go po nieogolonym policzku.
- Święta Catherine udziela ci wybaczenia – powiedziałam, i kątem oka zobaczyłam księdza, zmierzającego w naszą stronę – John, uśmiech na twarzy. I obejmij mnie. I daj mi buziaka, kochanie. Niech widzi, że jesteśmy szczęśliwi.
- Katie, to dziecinada, daj spokój…
- Wiem że to dziecinada! Ale chcę zobaczyć, czy do nas podejdzie.
John wzruszył ramionami, ale uśmiechnął się szeroko, objął mnie w pasie i ucałował w czoło. Wyprostowałam się, by choć trochę mu dorównać, i pełna dumy stałam przy nim, czując jak jego dłoń prowokująco zsuwa się z mojej talii nieco niżej. Zrobiło mi się gorąco, ale nie tracąc nic z mojej pewności siebie, włożyłam do ust kawałek pysznego mięsa. Urwałam palcami kolejny i nakarmiłam nim Johna, który nie przestawał prowokować mnie wędrówką swojej dłoni.
- Twoja szyneczka jest zdecydowanie bardziej mięciutka i apetyczna niż ta z prosiaka – szepnął, szczypiąc mnie lekko.
- Opanuj się! Ludzie patrzą – zbeształam go – I wszystko widzą!
- Niech widzą! Nie zamierzam ukrywać tego, że najseksowniejsza kobieta w tej wsi należy tylko do mnie, i w tej czerwonej sukience wygląda dziś jak milion dolarów!
- John, błagam…
- Witajcie, drogie dzieci – przerwał nam tę niezwykle emocjonującą dyskusję ksiądz.
- Dzień dobry – odparł John niechętnie; musiałam nadrobić jego brak entuzjazmu widokiem duchownego:
- Witamy księdza, długo się nie widzieliśmy. Jak zdrowie?
- Moje zdrowie fizyczne nie najgorzej, Katie, dziękuję – odparł – Nie najlepiej jednak z duchową stroną…
- Coś księdzu dolega?
- Czuję się winny. Ostatnio relacje między nami były nie do końca takie, jakie powinny – wyznał z zaskakującą skruchą – Oczywiście nadal nie popieram tego, że mieszkacie ze sobą bez ślubu, że współżyjecie, ale jako kapłan powinienem wam pomóc, a nie skreślać. Wszyscy daliśmy ponieść się wtedy emocjom.
- Zajęło księdzu kilka miesięcy zrozumienie tego – burknął John.
- Przestań! – upomniałam go szturchnięciem w bok – Ja nadal uważam, że nikogo nie krzywdzimy tym, że się kochamy i jesteśmy ze sobą, ale dobrze wiedzieć, że nie potępia nas ksiądz.
- Jesteś niesamowicie uparta. Mam jednak nadzieję, że to kwestia czasu i niedługo zdecydujecie się na ślub.
- Tak, oczywiście że tak! Chcemy pobrać się zanim urodzi się dzieciątko – wyznałam z podekscytowaniem. Ksiądz spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Czy ja dobrze rozumiem? Ty jesteś…
- Tak. Spodziewamy się dziecka – oznajmił konspiracyjnym szeptem John – Ale dobrze byłoby, gdyby nikt na razie nie wiedział. Musimy potwierdzić to jeszcze u lekarza we wtorek, a kiedy będziemy mieli pewność, pomyślimy nad optymalną datą ślubu.
- Kochani, ślubu mogę udzielić wam choćby dzisiaj!
- Miło z księdza strony, ale jednak chyba chcielibyśmy, żeby inaczej to wyglądało. Żeby rodzina była przy nas, przyjaciele, urządzimy normalne wesele… Chcemy się do tego przygotować. Tak jak to zwykle wygląda. Nie na szybko, bez zastanowienia, to ma być najpiękniejszy dzień naszego życia.
- Każdy dzień z tobą jest najpiękniejszy, Katie – powiedział John, uśmiechając się promiennie.
- No już, wystarczy, nie musisz mi ciągle pokazywać że tak bardzo ją kochasz i masz w nosie moje gadanie o zachowaniu czystości – upomniał go ksiądz, ale o dziwo, z humorem – Ale dziecko… Nie za szybko?
- Nic na to nie poradzę, tak wyszło – odparłam – Nie planowałam tego. Dziecko jest owocem miłości.
- Małżeńskiej – podkreślił ksiądz, co zirytowało Johna:
- Nasze będzie gorsze? W czym? Urodzi się, mając kochających mamę i tatę, to chyba jest najważniejsze! Niech ksiądz nie piętnuje naszego dziecka, tylko dlatego, że zrobiliśmy coś wbrew księdzu! A jeśli będzie trzeba, ochrzcimy je gdzie indziej, nie widzę problemu.
- John, źle mnie zrozumiałeś… Z radością ochrzczę wasze dziecko, nawet jeśli nie mielibyście ślubu, choć ufam, że to zrobicie jak najszybciej… Nie będę jednak ukrywał, że wolałbym, żeby wszystko potoczyło się inaczej, po bożemu!
- Szanuję księdza zdanie, ale może nie wchodźmy więcej w ten temat – zaproponowałam, łagodząc spięcie – Nie zmienimy tego, co już się stało. A ja niczego nie żałuję. Nie mogę żałować tego, że będę miała dziecko.
- No tak, tak… Masz rację. Niech wam Bóg błogosławi, obym jak najprędzej widział was przed ołtarzem. I oby wasze maleństwo było zdrowe i szczęśliwe.
Ksiądz pogłaskał mnie ojcowskim gestem po policzku i odszedł. John patrzył za nim podejrzliwym wzrokiem, popijając swoje piwo. Pocałowałam go lekko w policzek.
- Nie denerwuj się, kochanie – powiedziałam – Przecież słyszałeś, że zmienił podejście.
- Coś mu nie wierzę.
- John, przyszedł do nas, przeprosił, a to się liczy. Jest księdzem i ma swoje zasady, które musi głosić, nie oczekuj że nagle stanie na środku wsi i zacznie mówić, że seks przed ślubem jest sposobem na osiągnięcie zbawienia.
- A nie jest? – John zerknął na mnie z ukosa z tym swoim bezczelnym uśmieszkiem.
- Zależy, kochanie, jak na to spojrzeć…
- Patrząc z mojej perspektywy, nie ma nic lepszego – odparł – Jedz tego prosiaka, musisz ze mną choć raz zatańczyć!
Roześmiałam się i dałam się wciągnąć w rozbawione towarzystwo, choć nie znosiłam takich imprez. John zresztą też. Ale byliśmy tego dnia tak szczęśliwi, że nie przeszkadzało nam to w ogóle. Na parkiecie szalało prawie całe Terrington, podskakując w rytm biesiadnych piosenek. A John? Nie miałam pojęcia, że potrafi tak świetnie tańczyć! Przy nim miałam naprawdę dwie lewe nogi… Ale zdolny partner zawsze potrafi nadrobić za mało zdolną partnerkę. A jemu wychodziło to znakomicie. Pierwszy raz w życiu poczułam, że naprawdę lubię tańczyć! Ale tylko z nim, tylko w jego ramionach, kiedy wirowaliśmy razem, czułam się jakby nie istniało nic poza nami. I było tak beztrosko i zabawnie, śmialiśmy się jak para rozbawionych nastolatków.
- Wystarczy! – odepchnęłam go lekko, kiedy skończyła się kolejna już piosenka – Nie mam sił, a nasze dziecko chyba już ma zawroty głowy!
- Będziesz się teraz wykręcać dzieckiem?
- A ty od kiedy tak lubisz tańczyć i kręcić mną na parkiecie!?
Nie zdążył odpowiedzieć, bo na środku sali rozpętała się bójka. Kilku wstawionych mężczyzn okładało się tym, co tylko wpadło im w ręce. W ruch poszły butelki, suszone kiełbasy, krzesła i buty. Muzyka nagle ucichła i wszyscy okrążyli bijących się mężczyzn.
- Kompletna bezmyślność! – warknął John – Będą stać i patrzeć!
Przedarł się przez krąg gapiów, i w tym momencie zobaczyłam podążającego za nim Williama. Obaj wtargnęli pomiędzy skłóconych mężczyzn i rozdzielili ich, uspokajając sytuację. Przy okazji sami wyszli z tego trochę okaleczeni; Will dostał butem w policzek, a Johna niestety jeden z pijanych mężczyzn uderzył tuż obok oka rozbitą butelką. Przestraszyłam się, widząc to, i dopadłam do mojego narzeczonego błyskawicznie.
- Nienormalny pan jest?! – wrzasnęłam w kierunku pijaka – Chce pan człowieka zabić!?
- Po co… po co się rzu… rzucał, cham jeden skończony! – wybełkotał – Wtrąca się, sma… smarkacz cholerny!
- Zamknij się, zapity idioto! Wyrzućcie go stąd, bo nie ręczę za siebie i zabiję tego pieprzonego menela!!!
- Panienko, spo… spokojnie – niespodziewanie pan Rooney pojawił się i kopniakiem powalił awanturującego się pijaka – Colin i Pierce już go wy… wynoszą. Pomóc pa… pa… panience?
- Poradzę sobie. John, kochanie, widzisz? Nic ci nie jest w oko? – pytałam, przerażona – Jest tu lekarz?
- Ja by… byłem lekarzem, zanim żem zaczął pić – Rooney z rozmachem wytarł nos w rękaw – Nie podejmę się, pa… pa… panienko. Teraz, to… to nawet bym krowie porodu nie ppp… przyjął. Nie odebrał. Nie zrobiłby… by… zrobiłbym. A w cholerę, język mi się ppp… plą… plącze!
- John, skarbie, widzisz mnie? – spytałam ponownie.
- Widzę, Katie, nic mi nie jest. Nie trafił mnie w oko. Mocno leci mi krew?
- Troszeczkę, zaraz się tym zajmiemy. Mam nadzieję, że nie zostały tam żadne odłamki szkła. Musimy jechać na pogotowie.
- Nie ma potrzeby – John uśmiechnął się blado, kiedy prowadziłam go do krzesła – Chodźmy do domu, przemyję sobie ranę i zakleję plastrem.
- Nie ma mowy – podszedł do nas William – Jestem lekarzem, panie Standring, co prawda ginekologiem, ale podstawy mam opanowane. Zaraz ktoś przyniesie apteczkę i zajrzę w tę paskudną ranę.
- Żaden ginekolog nie będzie mnie dotykał! To nienormalne! – oburzył się mój narzeczony.
- Chłopie, daj spokój, nie każę ci zdejmować majtek – zażartował Will – Siedź spokojnie, zaraz to opatrzymy.
- No dobra – burknął John, zerkając na mnie – Tylko żeby nie bolało.
- Jestem z tobą, będę cię trzymać za rękę – szepnęłam mu do ucha – Kocham cię. Jesteś moim bohaterem.
- Załatwione, panienko – usłyszeliśmy krzyk Pierce’a Crosmana – Colin obił temu skurczybykowi gębę i wrzucił go w najgłębszą kałużę.
- Dziękuję, panie Kirth – odparłam – Ale czy nie utopi się?
- Ksiądz za nami pobiegł, to chyba go poratował – odparł Kirth – Moje uszanowanie, zdróweczka życzę panience i rannemu narzeczonemu!
Musiałam przyznać po raz kolejny, że ci panowie, pomimo ewidentnego zamiłowania do alkoholu, byli fantastycznymi ludźmi. Prawdziwymi przyjaciółmi. Musimy koniecznie zaprosić ich na nasz ślub, choć i tak domyślałam się, że przyjdą do kościoła choćby bez zaproszenia. Ciekawe, jak na moją propozycję zareagowałby John… Ale pomyślałam, że powiem mu to później. Może za kilka dni. Teraz ktoś przyniósł Williamowi apteczkę, a ten paroma zwinnymi ruchami zdezynfekował ranę i upewnił się, że nie ma w niej odłamków szkła. Zrobił opatrunek i polecił, by John przyszedł do niego w poniedziałek lub wtorek, by mógł skontrolować gojenie się rany.
- Dzięki, Will – John wyciągnął do niego rękę – Jestem ci winien piwo.
- Daj spokój, nic mi nie jesteś winien. Jeśli ktoś coś komuś, to najwyżej ja tobie, za te wszystkie lata.
- Było, minęło. Zapomnijmy o tym.
Will uśmiechnął się z widoczną ulgą i opuścił nas. Bez zastanowienia pocałowałam mocno mojego ukochanego i przytuliłam go.
- Nie dość, że bohater, to jeszcze potrafi wybaczyć. Jestem z ciebie tak dumna, że nie potrafię tego wyrazić słowami.
- Nie jestem bohaterem. Bohaterami są George, Pierce i Colin, i to im należy postawić porządną wódkę z wyższej półki.
- Kochanie, jesteś zbyt skromny. Dziś to ty dostaniesz nagrodę z najwyższej półki…
- Hmmm… Jaka to nagroda?
- Zobaczysz – oblizałam powoli usta – To co, kolejne piwko?
- Nie, moja mała. Nagroda – powiedział poważnie – Idziemy do domu.
- Mój ty bohaterze… Co tylko sobie zażyczysz.


Aktualizacja 31/10/2014 następna część tutaj

29 komentarzy:

  1. Kate, po ostatnich mocnych przeżyciach to prawdziwa odprężająca odmiana.:) Przekomarzanki John'a i Katie, Katie w ciąży, zabawa w remizie i to poczucie, że wszystko będzie dobrze. "Trzej bohaterowie" zdecydowanie kogoś mi przypominają, zwłaszcza, że jeden z nich ... był lekarzem. :)) Sarah nawet nie musiała wyjeżdżać na Wyspy Owcze, żeby zrozumieć, gdzie jej miejsce. Will zyskał przebaczenie. Ksiądz zrehabilitował się. To dlaczego myślę, że to cisza przed burzą? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że czytanie tego rozdziału odprężyło Cię - dla mnie również odprężające było pisanie go, więc cieszę się, że poczułaś to samo.
      "Trzej bohaterowie" - to mój ukłon w stronę nieziemsko przystojnej trójcy, a także hołd dla bywalców tzw. "ławeczek" - z doświadczenia wiem, że są to niesamowici ludzie :)
      A cisza przed burzą... No cóż, nie potwierdzam ani nie zaprzeczam, ale wiesz, że u mnie trzeba się wszystkiego spodziewać :)

      Usuń
    2. Wiedziałam! Przecież nie może być spokojnie i przyzwyczaiłam się już do tej emocjonalnej huśtawki, jaką nam zapewniasz. Ciekawe czy moje przypuszczenie się potwierdzą? Nie, nic nie mów. Poczekam grzecznie przez tydzień. :)
      Wizualizacja bywalców "ławeczki" w stanie wskazującym, lekko bełkoczących i baaardzo szarmanckich ... zwala z nóg. :))

      Usuń
    3. A wyobraź sobie, jak po pana George'a Rooney'a przychodzi jego piękna, długonoga... żona :))) George! Tydzień po ślubie a ty już poszedłeś w długą z tymi zapijaczonymi kolegami! Do domu, ale już!!! :)

      Usuń
    4. A George na to: Nie zapijaczonymi, tylko nie zapijaczonymi, kochanie (tu zatoczył się nieco) przedstawiam ci pana Bonda i Darcy'ego. :))

      Usuń
    5. A pani małżonka na to: a chlej sobie dziadu! Koleżanka zaraz przedstawi mi pana Thorntona! :)

      Usuń
    6. To co Kate ,pomysł na następny fanfik ?
      Basia

      Usuń
    7. Oj chyba nie - myślę, że inna Ryśkowa postać czeka w kolejce i baaaardzo się niecierpliwi w oczekiwaniu na normalność :)

      Usuń
    8. Nie pytam jaka postać, żeby nie psuć sobie przyjemności oczekiwania. I cieszę się , że będzie co czytać do wiosny , albo i dłużej .
      Basia

      Usuń
    9. A ja bym właśnie chciała wiedzieć, która, bo na jedną taką czekam ze specjalnym utęsknieniem ;)
      Jeannette

      Usuń
    10. I mam problem, bo jedna chce wiedzieć, druga nie chce, a ja domyślam się o jaką postać chodzi Jeannette, a wszystko i tak zależy, czy Ania mnie stąd pewnego dnia nie wyrzuci :)

      Usuń
    11. No to prośmy wszystkie Anię ,żeby nie wyrzucała Ciebie z blogu .
      A niech tam, zmieniam zdanie, napisz o jaką postać chodzi bo zaczęła zżerać mnie ciekawość .
      Basia

      Usuń
    12. Wiem, że się domyślasz i liczę, że pewnego dnia spełnisz moje małe życzenie ;). A Ania Cię nie wyrzuci, nie może nam tego zrobić. Przynajmniej dopóki nie dostanę swojej postaci :D
      A my z Basią to tak standardowo jesteśmy zgodne ;)
      Jeannette

      Usuń
    13. No dobrze, a co powiecie na sir Guy'a?

      Usuń
    14. A jak myślisz, co powiem? ;)
      TAAAAAAAAAAAAAAAK!!! :D
      Jeannette

      Usuń
    15. Jak dla mnie fantastycznie .
      Basia

      Usuń
    16. Chociaż dla Guy'a mam już swoją własną wizję i historię, to bardzo jestem ciekawa Twojego pomysłu. Pewnie będzie kompletnie na odwrót niż mój ;))
      Jeannette

      Usuń
    17. Przede wszystkim - Guy ma być szczęśliwy. A reszta wyjdzie w praniu :)

      Usuń
    18. No wiem, wiem, u Ciebie wszyscy są szczęśliwi :). U mnie też był - do pewnego momentu ;). Cóż, lubię tragiczne zakończenia.
      Jeannette

      Usuń
    19. Skoro zostałam wywołana do tablicy, to zapewniam Was, że nie mam najmniejszego zamiaru kogokolwiek stąd wyrzucać, a już na pewno nie Kate. Lubię to w jaki sposób Kate pisze i bardzo się cieszę, że chce się dzielić swoją twórczością w tym miejscu.

      Usuń
  2. Rany, Katie niby chodzi do tego kościoła, a jakby nic nie rozumiała. Przecież ona nie obraża księdza i nie od księdza będzie uzyskiwać przebaczenie. Jej grzechy obrażają Boga i to On będzie z nich rozliczał. Ksiądz jest tylko namiestnikiem, pośrednikiem, ziemskim przedstawicielem. Kazania nie zrozumiała? A o "i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom" to nie pamięta? Tak, Katie, o to chodzi, że masz przebaczyć Sarah, jeśli sama chcesz uzyskać przebaczenie. Trzeba zawsze zaczynać od siebie. Ech, co ona w tym kościele robi, oprócz oczywiście wpatrywania się w Johna?

    "Papier to można znaleźć w toalecie" - kocham Cię, John :))

    George Rooney, Pierce Crosman, Colin Kirth? - no doprawdy nie wiem, skąd czerpiesz inspiracje, Kate ;D

    Fajna potańcówka, nie rozumiem, jak Katie może nie lubić takich zabaw i tańca. I jak może nie lubić grzybowej?! To najlepsza zupa na świecie, mogłabym zjeść cały garnek na raz! Cóż, między mną a Katie jest jednak przepaść ;D. Swoją drogą ja najpierw zrobiłabym test, zanim komukolwiek bym powiedziała o ciąży, a już z pewnością obcym.

    Czy ten odcinek był krótszy czy to mnie tak szybko przeleciało? ;)

    Jeannette

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od początku: zostawmy sprawę między Kate a Bogiem, bo tego nie chciałam w ogóle poruszać - jej chodzi tylko i wyłącznie o to, że ksiądz był do nich negatywnie nastawiony przez długi czas. Celowo nie poruszam spraw typowo w relacji człowiek-Bóg, tylko człowiek-ksiądz, bo ksiądz też człowiek i mogę mieć swoją opinię na ten temat. Z drugiej strony patrząc, ksiądz sam prawi kazania o przebaczeniu, a był skłócony z Katie i Johnem przez kilka miesięcy - w końcu zrozumiał i się z nimi pojednał. A relacji Kate z Bogiem nie poruszam, bo... po prostu nie chcę. Bazuję wyłącznie na relacji z kapłanem, a o tej mogę pisać, co mi się podoba :)

      Inspiracje czerpię z... bazy przystojniaków :) Mam rozumieć, że wiesz o kogo chodzi? Niemożliwe, myślałam że nikt się nie domyśli... :)

      I na koniec - nie cierpię potańcówek, jak czuję grzybową to wychodzę z pomieszczenia - może dlatego Kate ma tak samo? A o ciąży księdzu mogłabym powiedzieć, szczególnie będąc w wielkiej euforii - zauważ, że Kate nie była pewna, ale radość Johna wpłynęła i na nią, i to jego szczęście udzieliło się jej, dzięki niemu sama uwierzyła że ciąża jest faktem a nie tylko jej domysłem - to jest kobieta zakochana i do tego w ciąży, nie wymagajmy od niej racjonalnego myślenia.

      Usuń
    2. No tylko ja właśnie bałabym się mówić o ciąży zanim bym nie potwierdziła, tzn. nie chciałabym wzbudzać euforii u partnera i sama się nastawiać pozytywnie bez pewności, że faktycznie jestem w ciąży. Po co później jakieś wielkie rozczarowanie? Ale rozumiem potrzebę rozpowiadania o takiej radosnej nowinie :)

      Tak, wiem, o kogo chodzi, ciężko nie wiedzieć ;). Fajny pomysł :)
      I bardzo mi się podobali podpici panowie, ich zachowanie i charakterystyczny bełkot, dobrze to opisałaś. Poza tym zgadzam się, że to niekiedy są przyjemni, mili i pomocni ludzie. I bardziej szarmanccy od niektórych garniaków pod krawatami.

      Jeannette

      Usuń
  3. Proszę, proszę, Jeanette mnie uprzedziła, bo i ja chciałam się przyczepić do tego tematu. Kate, może nie chcesz poruszać relacji swojej bohaterki z Bogiem, ale chcąc nie chcąc robisz to w moim odczuciu.
    I przez to prawda teologiczna umiera w tym fanfiku.
    Księży się nie krzywdzi łamiąc np. to cholernie problematyczne szóste przykazanie. To nie oni je wymyślili. Oni są tylko przekaźnikami zasad. Natomiast Pana Boga krzywdzi się jak najbardziej. W końcu on te tablice opatentował. I samych siebie. Człowiek wierzący żyjący w grzechu nigdy nie będzie szczęśliwy.

    W czym więc ksiądz niby miałby pomóc głównym postaciom? W zrozumieniu, że to co robią jest złe? Przecież oni i tak tego nie chcą, bo myślą, że to jest dobre. Więc ksiądz powinien może utwierdzić ich w przekonaniu, że skoro z miłości ludzie uprawiają seks, żyjąc bez ślubu, to wszystko jest ok, a Pan Bóg jest cały happy z tego powodu?
    Robin

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, Robin - wystarczy, żeby ksiądz powiedział im RAZ, że nie podoba mu się to, co robią, ale nie piętnował ich - a zrobił to w ich odczuciu. I tyle. Ja nie uważam, żeby seks przed ślubem był zły, choć mam świadomość że Bogu się może to nie podobać, ale nie życzę sobie, żeby ksiądz mnie z tego powodu obrażał - o to tu chodzi. Dlatego tłumacząc sytuację rozróżniam sprawy Bóg-człowiek i ksiądz-człowiek. Dla mnie TO jest różnica. Ale myślę, że blog Ani nie jest miejscem by prowadzić tak poważne, teologiczne rozmowy :) To nie jest opowieść o duchowych rozterkach młodych, religijnych ludzi. To opowieść o młodych, zakochanych ludziach, którzy chcą uprawiać seks bo się kochają, i tyle - żadnej filozofii nie planowałam tu umieszczać.

      Usuń
    2. No ok. To kłóci się oczywiście z moimi zasadami, ale zgoda, nie poruszajmy powyższego tematu na łamach tegoż fanfiku.
      Faktem jednak jest, że Bogu się to- nie MOŻE, ale NA PEWNO nie podoba. Odsyłam do Nowego Testamentu.
      Robin

      Usuń
  4. Dzięki Kate za drugi, kojący nerwy odcinek . Ale teraz strach się bać następnej środy ! Sadze ,że Eve ma rację, że to jest cisza przed burzą i już na pewno przygotowałaś dla nas sporą dawkę emocji .
    Szkoda,że Kate nie lubi zupy grzybowej no ale nikt nie jest idealny ( nie wierzę,że piszę tak o Kate).
    Mam nadzieję , że John zaprzyjaźni się z Wiliamem , to chyba porządny człowiek a Johnowi należy się prawdziwy przyjaciel .
    No i Sarah , ja jej nie ufam i na wszelki wypadek wysłałabym ją razem z mamunią, pasać pingwiny .
    Basia
    Mimo wszystko nie ufam Sarah i po namyśle wysłała bym ją, razem z mamusią, pasać pingwiny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że ta część ukoiła Twoje nerwy. Naprawdę to dla mnie najlepszy komplement.
      Tak, zdradzę, że relacje Johna z Williamem ulegną poprawie - tyle mogę obiecać. A czy cisza przed burzą... Czas pokaże :)

      Sarah nadaje się nawet nie do pasania pingwinów - wysłałabym ją raczej do czyszczenia toalet w więzieniach :) Żal byłoby mi biednych zwierzątek, jeszcze by je otruła...

      Usuń
    2. Też prawda, Nie pomyślałam o traumie biednych zwierzątek , chodziło mi raczej o odległość ,
      Basia

      Usuń

Nadrzędną zasadą tego bloga jest szacunek dla pana Armitage’a, dla autorki bloga, jak również dla komentujących, którzy pozostawiają tu komentarz. Zostawiając swój komentarz zobowiązujesz się postępować zgodnie z tą zasadą. Autorka bloga zastrzega sobie prawo do usunięcia komentarza, który wg jej uznania będzie naruszał powyższe zasady.