Richard Armitage jako sir Guy w serialu "Robin Hood"S2Ep. Screen Ani. |
Notka: Autorem tego opowiadania jest Kate, która publikuje swoje opowieści na Wattpad. Prace Kate znajdziecietutaj. Opowieść, "Czarny anioł" zainspirowana jest postacią Sir Guy'a Gisborne granego przez Richarda Armitage'a w serialu BBC" Robin Hood" i nie ma na celu naruszenia praw autorskich.
***
Poprzednia,
trzynasta część tutaj.
Jak
mogła być tak głupia! Bezmyślnie szła przed siebie, nie zastanawiając się, co
będzie, gdy na kogoś wpadnie. Przecież powinna rozglądać się czujnie,
sprawdzać, czy ktoś jej nie widzi, myśleć! Tak bardzo zaaferowana była stanem
zdrowia Guy’a, że nie zdała sobie sprawy z tego, że powinna być ostrożniejsza!
Skupiała się tylko na tym, żeby nie wpaść na szeryfa – o Joan nie pomyślała…
-
Anastazjo, wyjaśnij mi, co tu robisz – zażądała kobieta, łapiąc się pod boki z
groźną miną – Powiedziano mi, że zadowalasz sir Guy’a w Locksley…
- Bo…
bo tak jest – szepnęła przestraszona Rusinka.
-
Kpiny sobie robisz!? Jesteś w Locksley, podczas gdy znajduję cię na zamku?
-
Joan, proszę! Nie mów nikomu, że mnie tu widziałaś, sir Guy zażądał żebym
przyniosła w tajemnicy coś z jego komnaty. Nawet szeryf nie wie i… nie ma wiedzieć.
-
Teraz to już przesadziłaś!
Anastazja
nie na żarty przeraziła się zarządczyni, która zdawała się być niesamowicie
zdenerwowana. Jak ma jej wytłumaczyć swoją obecność na zamku? Przecież
cokolwiek powie, Joan nie uwierzy jej, a może nawet doniesie szeryfowi. Co
robić?
-
Czekam na wyjaśnienia – zażądała Joan.
- Co
mam wyjaśniać? – Anastazja postawiła wszystko na jedną kartę – Sir Guy wydał
rozkaz, który wykonuję. Jeśli ktoś dowie się, że tu byłam, stracę głowę. Możesz
mi nie przeszkadzać?
-
Bezczelna…
-
Wierna mojemu panu – podkreśliła Rusinka – Wybacz, ale muszę iść. A jeśli
szeryf się dowie…
- Czy
ty mi grozisz, smarkulo!? – Joan podniosła głos.
-
Proszę, żebyś pomyślała o sir Guy’u, jeśli nie o mnie. Podobno go lubisz, więc
zapomnij, że mnie widziałaś, inaczej będzie miał problemy.
-
Dobrze. Dobrze! Zapomnę! Powiedz mi tylko, czy Gisborne… czy on knuje coś przeciwko
Vasey’owi.
Tym
pytaniem zakłopotała Anastazję. Zabrzmiało to naprawdę dwuznacznie, Rusinka nie
wiedziała, czy zarządczyni chciałaby, by Guy knuł przeciw swemu panu, czy wręcz
odwrotnie. Joan była wierna szeryfowi, ale… jej zdanie prywatnie o nim było chyba
nienajlepsze. Co zrobić? Co powiedzieć, by jej nie urazić, a jednocześnie nie
postawić Guy’a w trudnej sytuacji?
-
Wiesz, że sir Guy jest wierny szeryfowi – odparła po namyśle Rusinka – Ale…
-
Ale?
-
Szeryf potrafi być trudny, sama o tym wiesz.
Joan zamyśliła
się. Nadal nie wiedziała, po co Anastazja przyszła do zamku, ale przestało to
być istotne. Cokolwiek Gisborne by nie zrobił, zawsze było to lepsze niż
wymysły Vasey’a. Owszem, szanowała i słuchała obu, jednak nie płakałaby, gdyby
Vasey pewnego dnia… spadł z konia, zapadł na śmiertelną chorobę lub zatruł się.
Gisborne zdaniem Joan miał w sobie coś, co pozwalało wierzyć, że da się go
sprowadzić na dobrą ścieżkę, i nawet chętnie widziałaby go na stanowisku
szeryfa. Gdyby okazało się, że Gisborne chce unicestwić Vasey’a, Joan po cichu
wspierałaby go w każdym działaniu.
-
Idź! Niech cię nie widzę! – odwróciła się gwałtownie – Masz dwadzieścia minut.
Wychodzę, a kiedy wrócę, masz być już w drodze do Locksley.
Anastazja
z niedowierzaniem patrzyła, jak zarządczyni oddala się. Co za ulga! Bała się
przesłuchania, tego że zostanie zaprowadzona do szeryfa, a okazało się, że Joan
dała jej święty spokój! Nie chciała się nad tym nawet zastanawiać, czym prędzej
pobiegła do kuchni, by przygotować rannemu posiłek. Na szczęście cały zamek był
jeszcze pogrążony we śnie, miała więc sporo czasu. Tak szybko, jak tylko mogła,
przygotowała jedzenie, po czym niezmiernie uważnie podążyła do komnaty, gdzie
zaryglowała drzwi, by nikt nie mógł w razie czego wejść do środka – dopiero
wtedy odetchnęła. Usiadła na łożu i wpatrywała się w Guy’a. Musiała sprawić, by
to ją w końcu pokochał, by zapomniał o nieszczerej wobec niego Marian, by to
ona, Anastazja, stała się całym jego światem. Ale przede wszystkim chciała, by
jej ukochany wyzdrowiał. By wyzdrowiał, kochał ją i… tak, bardzo chciała, by
Guy stał się dobrym człowiekiem. Tak naprawdę nie wiedziała, czy wierzył w
jakiegokolwiek Boga, ale pragnęła, by spojrzał w tę samą stronę, co ona, by jej
Bóg stał się jego Bogiem, by razem żyli w tej wierze i w niej wychowywali swoje
dzieci. Nie chciała być tylko jego nałożnicą, chciała przed Bogiem być jego
ukochaną żoną. Nad tym jednak musiała jeszcze dużo popracować…
Uklękła
przy łożu, wyciągnęła spod niego krzyżyk, który niegdyś tam schowała, i
uczyniła dłonią znak krzyża, pragnąć gorąco pomodlić się.
- Zmiłuj się nade mną, Boże, według miłosierdzia Swego, i według litości
Swojej zgładź występki moje. Najbardziej obmyj mnie z nieprawości mojej i od grzechu mego oczyść mnie – szeptała
drżącym głosem – Ja bowiem znam winy swoje i grzech mój zawsze jest przede mną.
Przeciwko Tobie samemu zgrzeszyłem i uczyniłem zło przed Tobą; abyś okazał się
sprawiedliwy w wyroku Swoim, zwycięski w sądzie Swoim. Oto bowiem w nieprawościach jestem
poczęty i w grzechu urodziła mnie moja matka.
Podniosła
głowę i spojrzała na Guy’a, który poruszył się niespokojnie podczas snu. To nie
dawało jej spokoju, z jednej strony pragnęła być w zgodzie z Bogiem i własnym
sumieniem, z drugiej jednak… pragnęła Guy’a ponad wszystko. Naiwnie i gorąco
wierzyła, że przez fizyczną bliskość z nim jest w stanie sprawić, by zmienił
się.
- Ty umiłowałeś prawdę, niewiadome i skryte rzeczy mądrości Swojej
objawiłeś mi. Pokropisz mnie hizopem, i będę oczyszczony; obmyjesz mnie, i będę
nad śnieg wybielony. Dasz mi usłyszeć radość i wesele, a rozradują się me kości
pokorne. Odwróć oblicze Swoje od grzechów moich i ze wszystkich win mnie oczyść.
Serce czyste stwórz we mnie Boże, i ducha prawego odnów we wnętrzu moim. Nie
odrzucaj mnie od oblicza Swego, i Ducha Twego i Duchem Swym Zwierzchnim utwierdź
mnie. Nauczę grzeszników dróg Twoich, i bezbożni do Ciebie się nawrócą.
Głęboko
wierzyła w słowa, które po cichu wymawiała. Nie widziała innej możliwości,
przyszłości – Guy musiał w końcu odkryć dobro w swojej duszy, i to właśnie ona
miała mu w tym pomóc, choćby za najwyższą cenę! W myślach odmówiła resztę
modlitwy i pokornie zawierzyła Bogu swą przyszłość. Była przekonana, że nie
potępia jej za związek z rycerzem. Przecież nie mógłby nie zauważać, że to nie
jest zwyczajne, prymitywne pożądanie cielesne – to głęboka, wielka miłość,
która miała na celu odwrócenie Gisborne’a od zła, którym się otaczał. Bóg nie
mógł ją za to potępiać, musiał to rozumieć!
-
Gdybyś tylko wiedział, Guy – szepnęła, siadając przy nim i zmieniając mu powoli
opatrunek – Jeszcze będziemy się z tego wszystkiego śmiali, będziesz wspominał
Marian za śmiechem, jak mogłeś być tak głupi i za nią biegać tyle lat. Będziesz
całował i tulił tylko mnie i nasze dzieci… Ale przedtem zabierzesz mnie do
cerkwi i pojmiesz mnie za żonę, kochanie. Przed Bogiem przysięgniesz mi miłość.
Uśmiechała
się radośnie, snując wizje wspólnej przyszłości. Widziała oczyma wyobraźni ich
ślub – skromny, ale piękny, potem niesamowitą noc poślubną, wyobrażała sobie
jak Guy po raz pierwszy pieści jej ciało jako swojej żony, jak całuje ją,
dotyka z czcią i szacunkiem, jak kocha się z nią, jak później obserwuje jej
rosnący brzuch, jak trzyma ją za dłoń, gdy rodzi się ich syn, bierze go w
ramiona, a potem… Potem codziennie namiętnie i cudownie stara się, by grono ich
dzieci powiększyło się. Wizja ta była niesamowicie rozkoszna i przepiękna…
Anastazja wiedziała jednak, że droga do
tego będzie długa i wyboista. Nie bała się tego. Kończyła właśnie zmieniać
opatrunek Guy’owi, gdy mężczyzna otworzył oczy. Przez chwilę rozglądał się
uważnie dookoła.
- Jak
to wygląda? – zapytał ochrypniętym głosem.
- Nie
jest źle – uśmiechnęła się pokrzepiająco – Na szczęście drań nie potrafi nawet
porządnie użyć miecza. Poleżysz kilka dni i będziesz zdrów.
- Nie
mam czasu, żeby leżeć. Jeśli nie będzie mnie dłużej niż dzień, szeryf przekopie
całą okolicę, by wydobyć mnie choćby spod ziemi.
- Co
więc zrobisz?
- To,
co zwykle – próbował podnieść się, ale opadł z powrotem na łoże, sycząc z bólu
– Do diabła!
-
Leż, kochanie. Zrobiłam ci śniadanie, nakarmię cię.
-
Muszę…
-
Musisz zjeść.
Był
zły, że służąca rozkazuje mu i ma nad nim władzę, że sprzeciwia mu się, ale… w
pokręcony sposób podobało mu się to. Opiekowała się nim, nie musiał ruszać
nawet palcem, gdyby nie szeryf, to właściwie mógłby tak spędzić kilka
najbliższych dni. Piękna Anastazja zajęłaby się wszystkim – i nie myślał tylko
o tak błahych sprawach, jak umycie go i nakarmienie…
-
Odłóż to – rozkazał nagle.
-
Dlaczego?
-
Odłóż! – krzyknął, a ona wypełniła polecenie, odstawiając misę – Zjem za
chwilę.
Przez
moment nie wiedziała, co robić. Czuła się nieco zakłopotana, szczególnie, że
Gisborne spoglądał na nią pożądliwie. Nie powiedział ani słowa, ale w jego
spojrzeniu było wszystko: pragnął jej mocno, ale ona… bała się, że przypadkiem
skrzywdzi go. Nie, nie mogła teraz, musiała mu odmówić! Ale jak to zrobić, gdy
wpatruje się w nią z tak wyraźnym żądaniem…
- Guy,
ja…
- Co,
Nastenko?
- Nic
– odparła po chwili namysłu – Zupełnie nic.
Przylgnęła
do niego ciałem po jego zdrowej i nienaruszonej stronie, kładąc dłoń na jego
nagiej piersi, i gwałtownie pocałowała go – z jednej strony czule, troskliwie,
a z drugiej niesamowicie namiętnie, gorąco, gładząc dłonią jego tors i brzuch.
Guy łapczywie przygryzał jej miękkie wargi, pragnąc dziewczyny bardziej, niż
kiedykolwiek – czuła to nadzwyczaj wyraźnie, sunąc palcami coraz niżej. Guy
jęknął, czując, że długo nie wytrzyma.
-
Potrafisz to, co tak wspaniale potrafiła Mary? – zapytał groźnie.
-
Ale… O czym mówisz? – Anastazja była zmieszana; oderwał ją nagle od siebie,
kiedy pragnęła go całować coraz śmielej.
- Już
ty dobrze wiesz. Zanim poznałem ciebie, Mary zadowalała mnie na setki różnych
sposobów…
- Nie
jestem Mary! – odparła ostro, co mocno zdziwiło Guy’a, ale nie dał tego po
sobie poznać.
-
Twoja przyjaciółka w alkowie szeryfa również popisała się niebanalnymi
zdolnościami…
Dopiero
zrozumiała, o czym mówi Guy. Wyraz jego twarzy zmienił się; już nie był czułym,
spokojnym i troskliwym mężczyzną. Wrócił dawny Guy, który nade wszystko chciał
podrzędnej dziewki do zaspokojenia. Chciał, aby…
- Nie
jestem ani Mary, ani Brigitte, mój panie – powiedziała cicho – Dlaczego chcesz,
bym była jak one?
-
Wcale nie chcę. Gdybym chciał, nie byłoby cię tu – uśmiechnął się i podły Guy
znowu odszedł w zapomnienie, znowu był jej ukochanym – Wiem tylko, że kochasz
mnie i zrobisz dla mnie naprawdę wiele. A ja po prostu… leżę tu, ranny,
samotny, a ty jesteś obok…
-
Chcesz, żeby zrobiło mi się ciebie żal.
- Nie
muszę nic chcieć. Tobie już jest mnie żal – przyciągnął do siebie jej głowę i
mocno pocałował, aż zbrakło jej tchu – To, że jestem ranny, nie znaczy, że
pragnę cię mniej. Ten idiota Hood zabrał mi możliwość jednej z najpiękniejszych
nocy, które mogliśmy przeżyć, ale ja cały czas cię pragnę, moja słodka różo ze
Wschodu…
Gisborne
dobrze wiedział, jak na nią zadziałać. Zmiękła. Po prostu nigdy nie potrafiła
mu się oprzeć, a szczególnie nie teraz, nie w takiej sytuacji… Tak śmiało, jak
jeszcze nigdy, wpiła się w jego usta, pieściła wargami jego szyję, pragnąc
zwiedzić każdy jej milimetr, całowała jego tors, brzuch, bandaż, pod którą
znajdowała się rana… Guy poczuł się w końcu dobrze i niesamowicie lekko, był
zrelaksowany, jej pieszczoty wynagradzały mu cały ból, to, że był przykuty do
łoża. Potrafiła zadbać o niego jak nikt inny. Teraz właśnie to poczuł. Zamknął
oczy i nie myślał już o niczym…
***
Uporczywe
pianie koguta o świcie irytowało Isabellę. Tak dobrze spało jej się w dworku w
Locksley… W końcu pierwsza od dawna noc, którą spokojnie przespała. Alan
czuwał, by nikt nie zaglądał do środka – w końcu pusty, pozostawiony bez
nadzoru dworek mógł być smacznym kąskiem dla drobnych złodziejaszków – takich,
jak… drużyna Hooda. Tak… Tym się właśnie trudnili. Drobnymi kradzieżami „ku chwale
ojczyzny” i „dla dobra króla”. Co za bzdury! Miał już dość tego mydlenia sobie
oczu nadętymi hasłami. Wszystko to działo się dla dobra wielkiego ego Robina,
po to, by ludzie kochali go ślepo i podziwiali. Gisborne… Gisborne był, jaki
był: bezwzględny, okrutny, bezduszny, ale piekielnie inteligentny. No i to, co
najważniejsze: na spółce z nim na pewno dało się nieźle zarobić. Tak, Alan
podjął już decyzję.
-
Dzień dobry, szpiegu – Isabella nie potrafiła powstrzymać się od ironii, widząc
go drepczącego powoli po izbie.
-
Och, witaj. Jak ci się spało?
-
Biorąc pod uwagę, że jestem w domu mojego znienawidzonego brata… naprawdę
dobrze.
-
Przesadzasz. Gisborne nie jest taki zły.
- Nic
nie wiesz – prychnęła kobieta – Nie masz pojęcia…
-
Może i nie mam, ale facet miał okazję mnie zabić, a nie zrobił tego.
-
Zamiast tego kupił cię i zrobił z ciebie swojego pachołka. Ma łeb do interesów,
nie ma co! Widzisz, ciebie kupił, a mnie sprzedał. Mamy ze sobą coś wspólnego.
-
Posłuchaj, nie wiem, co się wydarzyło i jaka jest wasza historia, ale…
- I
nie dowiesz się.
Alan
skapitulował. Nie czuł się na siłach, by dyskutować z jakąkolwiek kobietą – a
szczególnie tak wygadaną i inteligentną jak Isabella. Rozmowa z Marian to co
innego, stałe wałkowanie oklepanych haseł o tym, jaki to szeryf jest zły, a
Gisborne – podły. Stara śpiewka. Isabella była dla niego nowością, prawdę
mówiąc niezwykle intrygującą. No i piękną… Pomijając to, że kiedy przyjrzał jej
się, wyraźnie widział w niej rysy Gisborne’a. Nie ma co, nie wyparłby się siostry…
-
Czego się gapisz? – fuknęła ze złością.
-
Obmyślam plan – odparł spokojnie – Zaczekasz tu na mnie. Ja pójdę do
Nottingham, uprzedzę Guy’a o planach Robina, wtedy…
-
Hood zorientuje się – przerwała mu nagle – Nie wróciłeś na noc, więc już pewnie
zastanawiają się, co z tobą.
-
Wyjaśnię mu, że znalazłem ciebie i pomogłem trafić ci w bezpieczne miejsce. Nie
jest zbyt błyskotliwy, uwierzy i jeszcze mnie pochwali, że pomogłem niewieście
w potrzebie. O mnie się nie martw.
-
Nawet mi to przez myśl nie przeszło – odcięła się z sarkazmem – Dobrze więc,
rozgoszczę się tu i pomyślę, co dalej. Przyjdź później – uśmiechnęła się niby
od niechcenia.
-
Jasne.
W
Sherwood tymczasem trwała gorąca narada, co mogło stać się z Alanem, który
przez całą noc nie wrócił do kryjówki. Obawiali się, że i tym razem nie był
dość ostrożny i powtórzyła się historia sprzed kilku dni. Robin był przekonany,
że Gisborne dopiął swego i zamknął go w lochu, ale nie wszyscy byli do tego
przekonani. Zarówno Will, jak i Mały John byli pełni wątpliwości…
- Jak
to możliwe, że wtedy Alan Bożym zrządzeniem wydostał się cało z lochów
Nottingham o własnych siłach? – zastanawiał się głośno Will – To wręcz
niemożliwe…
- Bił
się ze strażnikami – Djaq wzruszyła ramionami.
- Sam
na kilku tęgich strażników? Nie wydaje ci się to podejrzane?
- Co
sugerujesz? – zirytował się Robin.
- To,
że… Alan mógł ułożyć się z Gisbornem – wyjaśnił John – Zauważ, że od niedawna
jest dziwny, tajemniczy…
-
Teraz przesadziłeś!
-
Znowu nie wrócił – dodał Will – A pamiętajmy, że nie jest głupi. Nie pchałby
się w niebezpieczeństwo. Przypomnij sobie, jak namawiał cię, żebyś pozwolił mu
iść do Locksley. Na pewno chciał spotkać się z Gisbornem i donieść mu…
-
DOŚĆ! – wrzasnął Robin – Nie będę tego słuchał! Nie oczerniaj naszego przyjaciela!
-
Robin, po prostu pomyśl…
-
Wystarczy, John – poparł Hooda Much – Alan nie zdradziłby nas.
Robin
ze złością obrócił się na pięcie i pobiegł przed siebie. Much podążył tuż za
nim, a Djaq przez chwilę wahała się, co robić. Z jednej strony to, co mówili
John i Will miało sens, z drugiej jednak byli drużyną i musieli sobie ufać. Po
namyśle ruszyła za Robinem i Muchem. Will i John popatrzyli na siebie z
rezygnacją.
-
Zostawimy ich?
- I
tak są wściekli – Will rzucił łukiem o ziemię – A ja za grosz nie ufam Alanowi.
-
Ale… wiesz, że mogą mieć problemy. Może będziemy im potrzebni…
- Oni
zostawili nas, to my zostawimy ich – uparł się Will – Nie będę narzucał się
wielkiemu Robin Hoodowi.
-
Masz rację. Niech na własne oczy przekonają się, co kombinuje Alan…
-
Albo niech jakimś cudem przekonają nas o jego niewinności.
Stało
się to, czego bardzo chciałby Guy: silna i nierozerwalna, jak by się wydawało,
drużyna banitów skłóciła się. Gisborne nawet nie przypuszczał, jak szpieg w
obozie może podzielić przyjaciół – okazało się, że jego plan z wcieleniem Alana
do swojej drużyny był planem iście szatańskim i niesamowicie skutecznym. A stąd
była prosta droga do pozbycia się Robin Hooda…
***
Guy,
leżąc w swym łożu z przytuloną do niego Anastazją, obserwował przez okno korony
drzew, delikatnie poruszane przez wiatr. Słońce świeciło wysoko na niebie,
ogrzewając chłodne wnętrze komnaty. Guy, mimo wewnętrznej złości na Hooda i
swoją własną słabość, czuł się spokojny i… tak, trudno było mu to przyznać
przed samym sobą, ale czuł się szczęśliwy z Anastazją u boku. Uśmiechając się
czule, podniosła się, by zmienić mu opatrunek. Jej małe, delikatne dłonie
sprawiały, że w ogóle nie czuł bólu, choć rana nie wyglądała najlepiej. Czuł
się dość słabo, na tyle, by nie wstawać z łoża, dopóki nie było to absolutnie
konieczne.
-
Będziesz miał piękną bliznę – westchnęła Anastazja, smarując ranę maścią od
medyka.
-
Ohydną – odparł – Zrobił mi ją Hood. Gdyby była to rana zadana przez ciebie…
Wtedy blizna byłaby piękna.
- Ja
mogę cię co najwyżej ugryźć – roześmiała się dziewka.
-
Proszę bardzo, całe moje ciało jest do twojej dyspozycji.
-
Naprawdę?
-
Stąd… - zamruczał, pokazując swoje usta, po czym przejechał palcem niżej do
podbrzusza – Do tego miejsca. Gryź, ile chcesz.
- Nie
chciałbyś, żebym gryzła, zapewniam cię.
-
Uwierz, że marzę o tym, żebyś…
-
GISBORNEEEEEE!!!
Dziki
wrzask zniweczył całą romantyczną atmosferę. Tak… Vasey przypomniał sobie o
istnieniu rycerza. Guy z niesmakiem wywrócił oczami, a na twarzy Anastazji
malowało się przerażenie. Co to będzie? Kiedy szeryf wpadnie do komnaty…
-
Sprowadźcie mi tego łajdaka natychmiast do mnie! – darł się Vasey – Nie
obchodzi mnie, skąd go wyciągniecie!
-
Panie, sir Gisborne’a nie ma od wczoraj – wyjaśniał strażnik.
-
Gdzie ten patałach!?
-
Podobno ze swoją ruską nałożnicą pozostał w Locksley.
- Ach
tak… Do diabła!!! Dość tego, ileż można chędożyć! Jak mu zajdzie ta wywłoka w
ciążę, to dopiero się kretyn zdziwi! Znaleźć mi go natychmiast!!!
Słyszeli
oddalające się kroki i przekleństwa, którymi miotał wściekle szeryf. Jak
dobrze, że nie przyszło mu do głowy jednak plądrować jego komnaty… Guy spojrzał
na smutną, dotkniętą słowami Vasey’a Anastazję i przyciągnął ją do siebie,
całując w policzek.
- Nie
przejmuj się – powiedział łagodnie – Nie jest tego wart.
- Ma
rację – odparła ze łzami w oczach – Co ze mną zrobisz, jeśli zajdę w ciążę?
Oddalisz tylko mnie, czy tylko dziecko?
Guy
spochmurniał. Nie na rękę była mu teraz rozmowa na takie tematy, a jednocześnie
nie na rękę był mu teraz smutek i zły humor kochanki.
-
Jeśli zajdziesz w ciążę, to urodzisz mi syna, masz z tym problem? – syknął,
niezadowolony – Przestań się teraz przejmować, mam inne rzeczy na głowie. Jeśli
nie chcesz zajść w ciążę, to po prostu uważaj.
-
Ja!?
-
Przestań robić problemy, odsuń się.
Odepchnął
ją i powoli uniósł się na łokciach. Anastazja była przerażona.
-
Guy, co robisz!?
-
Wstaję! – krzyknął, krzywiąc się z bólu – Widzisz inne wyjście?
-
Widzę! Pójdę tam i powiem, że musiałeś gdzieś wyjechać, no nie wiem, chociażby
do Londynu, do Annie…
-
Oszalałaś!? Vasey zabije mnie, kiedy w końcu „powrócę” do Nottingham!
- To
ty oszalałeś! Nie pozwolę ci wyjść w takim stanie!
-
Odsuń się! – odepchnął ją brutalnie, gwałtownie wstając z łóżka; krzyknął
głośno, bo rana odezwała się.
-
Guy, proszę… - spojrzała na niego z przerażeniem, ale on nic sobie z tego nie
robił.
-
Podaj mi kaftan – rozkazał – Już!!!
Spuściła
głowę i bez słowa wykonała polecenie. Kiedy wsuwała mu rękawy na ramiona,
uderzyło ją jego zimne i nieobecne spojrzenie. Dlaczego musiał być tak ostry i
bezwzględny… Dlaczego nie mógł zrobić czegoś dla swojego zdrowia, dla siebie,
dla niej!? Był tak uparty… Nie mogła patrzeć, jak na jego twarzy maluje się
cierpienie, ale on mimo tego dumnie podszedł do drzwi – choć najwyraźniej
wyprostowana postawa sprawiała mu ból.
-
Wrócisz do swoich obowiązków – powiedział oschle – Przyjdziesz do mnie o
zachodzie słońca.
- Nie
mogę cię zostawić…
-
Znajdę cię, jeśli będzie potrzeba. Idź już.
Bez
słowa minęła go, kłaniając się z szacunkiem, i poszła do kuchni. Guy zacisnął
zęby i z kamienną twarzą kroczył korytarzami zamku w stronę komnaty szeryfa,
gdzie ten już czekał na niego.
-
Gisborne, ty śmierdzący leniu! – wrzasnął – Ty nieudaczniku! To, że dbam o
ciebie i pozwalam ci zabawiać się z dziewkami wedle twojego uznania, nie
znaczy, że masz robić sobie z nimi… maraton łóżkowy! Ty ośle!
-
Wybacz, mój panie…
- Nie
skończyłem!!! – szeryf aż podskoczył ze złości – Jakim prawem nie wracasz przez
tyle czasu!? Nie za to ci płacę! Możesz się z nią kotłować w łożu ile chcesz,
możesz nawet kotłować się z całą służbą, ale nie przez dwie doby, do diabła,
Gisborne!!!
- Nie
robiłem tego przez dwie doby – warknął wściekły, upokorzony Guy – Tylko…
-
Guzik mnie obchodzi, ile czasu! Masz być na każde moje skinienie TEGO palca –
szeryf poruszył brudnymi palcami stopy – Inaczej cię zdepczę, rozumiesz!?
-
Tak, panie – Guy zacisnął pięści – Coś się stało?
Szeryf
odwrócił się do niego plecami. Chwilę spacerował w milczeniu po komnacie,
ignorując Gisborne’a, a nagle wezwał straże. Jakież było zdziwienie rycerza,
kiedy żołnierze wprowadzili do środka… Alana!
- Co
mi powiesz, Gisborne? – zapytał jadowicie szeryf – To jakiś żart, Gisborne? Czy
mam się zacząć śmiać, Gisborne?
-
Panie…
-
Odpowiadaj, kretynie!!!
Guy
poczuł tępy ból w boku, ale zacisnął zęby i postanowił wytrwać. Nie pomagał mu
wzrok Alana, który patrząc na niego wyglądał, jakby zobaczył ducha. Nie
wierzył, że ranny Gisborne dzień po walce chodzi, jakby nigdy nic się nie
stało!
- To
nasz szpieg, mój panie – powiedział Guy, siląc się na spokój – Panowie mogą go
puścić.
- Jak
to: szpieg? Dlaczego ja nic nie wiem, Gisborne!?
- Nie
mówiłem ci, panie?
- Nie
przypominam sobie! – ryknął Vasey – Co ten banita tu robi!?
-
Służy mi – Guy zgromił Alana wzrokiem, a ten w lot zrozumiał, że nie może
pisnąć słówkiem o incydencie w Sherwood – Zawarłem z nim układ. Alan przynosi
mi różne, leśne informacje.
- Co? Jak to? Co przyniosłeś, gagatku?
- Dzień dobry, panie - Alan nie tracił rezonu - Robin chce
wpaść tu z ekipą i porwać niejaką Anastazję. To ponoć jakaś cenna persona na zamku.
Czyżby była jakąś szlachcianką?
- Jak to: Anastazję? - Guy udawał oburzenie, widząc, że Alan
kłamie jak z nut - Panie, musimy ją chronić!
- Gdyby obchodziła mnie każda wywłoka, z którą sypiam,
Gisborne, już dawno poszedłbym z
torbami! Pies ją trącał, znajdziesz sobie nową. Takich ruskich pełno w Anglii!
A zresztą co mnie to obchodzi, to twoja zabawka.
Sam sobie radź z Hoodem. Teraz to JA wybywam na noc. Mam nadzieję, że po moim
powrocie nie zastanę zamku w łapskach banitów...czarna łamago.
Szeryf obrzucił Alana pogardliwym spojrzeniem i wyszedł w
towarzystwie straży. Guy dopiero po jego wyjściu pozwolił sobie na chwilę słabości.
Usiadł na krześle i chwycił się za bok.
- Jak to możliwe, że żyjesz i chodzisz? - dziwił się Alan.
- Gdyby ktoś tak cię upokorzył, też ukrywałbyś to za wszelką
cenę -warknął Gisborne - Mów teraz, co masz naprawdę. W porwanie ruskiej służącej
nie wierzę, bo Hood raczej nie robi powtórek z przeszłości.
- Tak naprawdę Robin chciał skorzystać z tego, że leżysz
słaby i bez życia. Chciał... porwać cię.
Guy najpierw patrzył na Alana, jakby ten był niespełna
rozumu, ale kiedy dotarło do niego, że mówi serio, roześmiał się.
- Mnie porwać! A co to ja, panna na wydaniu? Za kogo ten
śmieć się ma, że chce mnie porywać!?
- Stwierdził, że jeśli cię porwie, to wtedy okaże się, na
ile wycenia cię szeryf.
- Ach więc to tak... - Guy powoli wstał z krzesła - Żeby się
nie przeliczył. Posłuchaj mnie teraz, koniec tej zabawy. Dziś pokażemy tej łachudrze,
z kim trzymasz. Zrobimy tak...
***
Robin, Much i Djaq prześlizgnęli się na zamek. Nie było
łatwo, ale najtrudniejsze było za nimi. Obezwładnienie rannego i bezsilnego
Guy'a miało być w ich mniemaniu bułką z masłem. Z ich dotychczasowej obserwacji
wynikało, że komnata Guy'a nie była aż tak pilnie strzeżona, jak komnata
szeryfa. Widać było, kto był większym tchórzem, ale tego dnia w ogóle nie bali
się Gisborne'a. Byli przekonani, że leży bez sił, wręcz konający. Jakież było
ich zdziwienie, kiedy pod jego drzwiami ujrzeli przechadzającego się... Alana!
- Alan! - krzyknął Hood - Na Boga! Co ty TU robisz!? Porwali
cię!?
- Och, koledzy! Wreszcie jesteście...
- Co się z tobą działo od wczoraj!?
- Ze mną? Nic... badałem teren. A co u was?
- Przestań sobie żartować! - zirytował się Much - Will i
John twierdzą, że nas zdradziłeś i sprzymierzyłeś się z Gisbornem. I tak to
wygląda!
- Brawo! - z komnaty nagle wyłonił się uśmiechnięty Guy -
Jak do tego doszedłeś, mędrcze?
- Gisborne... - Robin cofnął się o krok - Jak to... Byłeś
ciężko ranny! Ty...
- Żyję, jak widzisz. Wiesz, Hood, nieudacznik zawsze nim
pozostanie, choćby nie wiem jak wielu prostaków go kochało. Nie potrafisz nawet
zabić. Ba, co ja mówię, nie umiesz zranić w tak sprzyjającej sytuacji!
- Alan... Jak mogłeś... - Robin zbladł - Po wszystkim, co przeszliśmy...
Co dla ciebie zrobiłem...
- Właśnie! Co TY zrobiłeś! Zawsze słyszę z twoich ust JA, JA
i JA! Mam dość!
- To nie znaczy, że musisz sprzymierzać się z taką kanalią -
Djaq nie wierzyła w to, co widzi - Przemyśl to, Alan...
- Mam dość - powtórzył - Albo się teraz wycofacie, albo...
- Wystarczy tej szopki - Guy uśmiechnął się uroczo - Straże!
Kilkunastu żołnierzy wyszło z komnaty Gisborne'a. Banici
automatycznie cofnęli się od tyłu.
- Chciałeś MNIE porwać, Hood? Powtórz to na głos i usłysz,
jak idiotycznie to brzmi. Uświadom sobie, że nie wygrasz ze mną. To JA jestem
górą. Nie zabiłeś mnie, nawet nie zraniłeś porządnie, i jak widzisz, jestem mocniejszy.
Także o jednego, solidnego żołnierza. Widzisz, nawet twoi ludzie cię
opuszczają... Czy to nie smutne?
Z dziką satysfakcją obserwował, jak banici uciekają w
popłochu. Wiedzieli, że nie mają szans, nie tym razem. Ale Robin już poprzysiągł,
że Guy zapłaci za wszystko.
- Dopadnę cię! - krzyknął z oddali - Moja strzała przejdzie
przez oboje twoich uszu, Gisborne!
- Doprawdy? Powodzenia! - zakpił rycerz.
- Pilnuj też swojej ruskiej kochanki!
To był cios poniżej pasa. Alan obserwował Guy'a, będąc pod
wrażeniem jego opanowania, ale zauważył, że wystarczyło słowo o Anastazji, a rycerza
opanowywała wściekłość. Musiało mu niesamowicie zależeć na tej dziewce...
- Straże!!! - wydarł się na cały głos, nie przejmując się
bólem - Dorwać tego śmiecia!!!
Żołnierze puścili się pędem korytarzami za bandą banitów, a
Guy chwycił się za bok, opierając się o ścianę. Alan dopadł go i wsparł ramieniem.
- Wszystko w porządku?
- Nie, nic nie jest w porządku - jęknął Gisborne, wsuwając
dłoń pod kaftan; bandaż przeciekł, a palce były zakrwawione.
- Guy... Połóż się!
- Daj spokój...
- Pomocy!
- Zamknij się! - Guy resztką sił uderzył Alana pięścią w
twarz - NIKT nie może się dowiedzieć o tym... Nikt, rozumiesz!? Tylko ona...
- Kto?
- Anastazja!!! - krzyknął Guy na tyle donośnie, że Rusinka
bez problemu usłyszała go w kuchni.
- Guy, pomogę ci - zaoferował Alan, i poprowadził rycerza do
łoża; wtedy Gisborne chwycił go za nadgarstek i przyciągnął do siebie.
- Masz jej strzec lepiej niż mnie samego, rozumiesz? -
szepnął – Jeśli Anastazji cokolwiek się stanie, odpowiesz za to własną głową.
- Jak rozkażesz.
Guy był wycieńczony, miał dość wszystkiego. Alan uważał, że
to szaleństwo, że Guy nie powinien ukrywać swojego stanu, że ktoś powinien się
nim porządnie zająć... On jednak upierał się na obecność samej Anastazji. Kiedy
weszła do jego komnaty, na jej twarzy malowało się przerażenie, a Guy
uśmiechnął się błogo. Zamknął oczy i stracił świadomość.
Aaaaaa nie mogłam Sie doczekać te części !! Wspaniała ... Uwielbiam ten moment gdy Joan myśli o szeryfie : gdyby Tak spadł z konia ... zatrul sie. ;) Też bym nie płakała Niesamowity rozdział i ...znów jestem pierwsza ;)
OdpowiedzUsuńA ja jestem w szoku, że tak szybko przeczytałaś! O matko, tempo błyskawicy :)
UsuńW zasadzie to nie wiem, co się stanie z szeryfem. A coś się w końcu stać musi. Mam jeszcze sporo czasu... Chyba nie chcę, by umierał :)
Jowito, chylę czoła, nie wiem, jak to zrobiłaś, że w 7 minut przeczytałaś i napisałaś komentarz ;)). Ja czytam jakieś 7 do 10 minut, zależy, iloma rzeczami zajmuję się przy okazji ;). Ale napisanie komentarza to kolejne 10 minut :)
UsuńOch, dlaczego nie płakałabyś po szeryfie? Taki z niego uroczy facecik :)). Poza tym trzeba brać pod uwagę, że następnego mogą przysłać jeszcze gorszego i co wtedy? ;)
ROFL :DDD
UsuńRobin
Kate, ja Cię proszę, nie truj jeszcze szeryfa, nie podstawiaj mu narowistego konia, zaraza też niech go omija, bo co to za Nottingham byłoby gdyby nie on?:))) Kto tak uroczo pomiatałby Guy'em?:))
OdpowiedzUsuńDobrze, że Alan zdecydował, po której stronie stanie i mam nadzieję, że nie zmieni zdania, bo za dużo wie o Gisbornie. A Anastazji przyda się sporo cierpliwości.:)
Nie, Alan jest... wierny, jakkolwiek to głupio nie zabrzmiało w obliczu jego zdrady. Ale jest wierny tym, którym uważa że powinien być. Bycie po stronie Guy'a zwyczajnie mu się opłaca, a poza tym przestał wierzyć w te górnolotne hasła leśniczych. Nie dziwię mu się :)
UsuńA cierpliwości Anastazja ma w nadmiarze. Już niedługo będzie musiała mieć sto razy większe jej pokłady :)
o dobrze, że Alan ma świadomość co mu się opłaca. I czyje towarzystwo bardziej mu odpowiada. Robin ... cóż skoro nawet mały John wydaje się od niego mądrzejszy, to niedługo nawet strzały będą bardziej lotne od "przenikliwego" umysłu leśniczego.:)
UsuńAnastazja niech się trzyma. Cierpliwość będzie jej potrzebna i przy Guy'u i w końcu będzie musiała zmierzyć się z Marian. :) Ok. O nic nie pytam.:)
Rzadko odbieram maile Kate, stąd to opóźnienie;)
OdpowiedzUsuńRobin
Aha- ja i tak doceniam, że mnie znosicie i te moje gadki czasem niezbyt miłe choć przynajmniej szczere;)
OdpowiedzUsuńRobin
To nie będzie złośliwość, Robin. Fajnie, że doceniasz, że "znosimy Twoje gadki" - czasem lepiej, czasem gorzej, jak wiesz, co zależy chyba też od tego jak "niezbyt miłe" są.:) I sądzę, że szczerość sama w sobie chyba nikomu tutaj nie przeszkadza. Rzecz cały czas tkwi w formie, jaką owa szczerość przyjmuje. Nie byłoby fajnie normalnie porozmawiać?:)
UsuńNie można normalnie rozmawiać na temat czegoś co jest "świrnięte";)
UsuńRobin
To była "refleksja natury ogólnej".:)
UsuńSpoko wodza;)
UsuńRobin
Anastazja się modli? A cóż to się stało? Ale dobrze, niech się modli, o rozum najlepiej ;)
OdpowiedzUsuńBrawa dla Robina za zaufanie do przyjaciół. Szkoda, że akurat trafiła mu się taka sprzedajna łajza, ale mimo wszystko fajnie, że nie pozwala oczerniać przyjaciela. Szkoda, że niektórzy nie rozumieją sensu słowa "przyjaźń". Ja generalnie całkiem lubię postać Alana, co nie zmienia faktu, że był po prostu zdrajcą łasym na byle miedziaki.
A w ogóle to jakoś teraz Robin skojarzył mi się z Tobą, Kate ;)
"Gdyby była to rana zadana przez ciebie… Wtedy blizna byłaby piękna" - Guy, chłopie, kto ci sprzedał ten tekst? Taniocha, że aż tutaj czuję bazarkowy odór :D
O rety, jaka delikatna ta Anastazja, byle co ją może urazić. A Vasey ma przecież rację. Już raz Guy miał dzieciaka i co? Najpierw problem, bo bękart się urodził, później, bo umarł, same problemy. Jak już służka zajdzie to też problem, bo trzeba taką wydalić z zamku i szukać nowej służby. No same problemy.
"Oddalisz tylko mnie, czy tylko dziecko" - droga Anastazjo, oddali i ciebie, i dziecko, bo ani ty, ani bękart nie będziecie mu do niczego potrzebni.
Guy to mi dzisiaj przypomina dr House'a - on jak został postrzelony, to latał po całym szpitalu, aż w końcu poszły mu szwy i obudził się przykuty do łóżka kajdankami :)). No i Guy zachował się podobnie ;). Rany, co ja mam dzisiaj z tymi skojarzeniami. Może jakbym przeczytała wczoraj, to by mi się nie skojarzyło ;-)
Cha cha cha! :D
UsuńRobin
A co znaczy, że Robin skojarzył Ci się ze mną?
UsuńA żebym ja to wiedziała :D. Jak czytałam, to w pewnym momencie tak mi się skojarzyło i już :))
Usuń