środa, 22 kwietnia 2015

"Czarny anioł", fanfik autorstwa Kate. Część dziewiąta.

Richard Armitage jako sir Guy i Keith Allen jako Szeryf w serialu
BBC "Robin Hood" Źródło zdjęcia: Armitage-online

Notka: Autorem tego opowiadania jest Kate, która publikuje swoje opowieści na Wattpad. Prace Kate znajdziecie tutaj. Opowieść, "Czarny anioł" zainspirowana jest postacią Sir Guy'a Gisborne granego przez Richarda Armitage'a w serialu BBC "Robin Hood" i nie ma na celu naruszenia praw autorskich.


***

Poprzednia, ósma część tutaj.




Guy nie był człowiekiem, który miewał przeczucia. Cenił sobie twarde, niepodważalne fakty, a jednak tego poranka coś kazało mu opuścić przytuloną do niego Anastazję. Było mu z nią dobrze, uwielbiał jej kojącą bliskość, potrzebował jednak pomyśleć. Rozejrzeć się dookoła. Wstał i podszedł do okna. Ktoś siedział na zewnątrz, oparty o ścianę… Zaintrygowany Guy bezszelestnie odsunął się i wciągnął na siebie spodnie. Starając się nie zrobić hałasu, wyszedł przed dworek. Tak… nieudolni banici znowu w akcji. Przyklęknął przed pogrążonym we śnie przyjacielu Robin Hooda. Nie miał pojęcia, jak ten nieudacznik się nazywał, ale już napawał się swoim triumfem. Postukał go delikatnie w ramię, a gdy ten otworzył leniwie jedno oko, Guy gwałtownie przycisnął dłoń do jego ust, drugą ręką ściskając jego ramię. Widział przerażenie pomieszane ze zdumieniem w jego oczach.
- Myślałeś, że mnie oszukasz, leśny kmiocie? – uśmiechnął się jadowicie – O nie. Ale dla odmiany zapamiętasz mnie na całe życie…
Gisborne zamachnął się i uderzył go pięścią w twarz, tak mocno, że polała się krew. Uderzył go jeszcze z drugiej strony, przydusił, a w końcu szarpnął nim i podniósł go. Wykręcił mu ręce do tyłu i wprowadził do środka, gdzie chwycił linę i związał go.
- Jak się nazywasz? – syknął wściekle.
- Nie powiem… - jęknął Alan, plując krwią.
- JAK się nazywasz!? Mów, albo skrócę cię o głowę, i to zaraz!!!
- Robin zaraz…
- Robin zaraz zginie. Obiecuję ci to. Jak masz na imię, pytam po raz ostatni?

- Alan…
Guy pchnął go, tak że upadł z łoskotem na podłogę. Do izby natychmiast wbiegła wystraszona hałasem, owinięta jedynie pledem Anastazja.
- Guy! Co się stało?
- Nic – niedbale otarł usta dłonią – To leśne ścierwo czatowało pod oknem.
- Kim on jest?
- Jeden ze sługusów Robin Hooda. Śledził nas, najpewniej przygotowali zasadzkę.
- Nie ma żadnej zasadzki – odezwał się Alan – Wysłuchaj mnie…
- Nie słucham śmieci. Anastazjo, idź się ubrać, zaraz ruszamy do Nottingham.
- Ależ panie… Szeryf…
- Mamy coś, co poprawi mu humor – Guy uśmiechnął się ironicznie – Wesołą egzekucję na wieczór.
Gestem nakazał jej, by się oddaliła, a sam kopnął leżącego na podłodze Alana. Napawał się widokiem wroga kulącego się pod jego kopniakami. Jak mógł być tak głupi i siedzieć całą noc tuż pod jego nosem?
- Nie wierzę. Twój wspaniały Robin wystawił się na takie niebezpieczeństwo! Nadal bezgranicznie mu wierzysz?
- Jest moim przyjacielem – westchnął ciężko Alan – To, że tu jestem, to nasza wspólna decyzja.
- Wspólna? Dorośnij! Robin nie pozwala nikomu współdecydować. Jesteś tu, bo on tak chciał.
- Hej, nie rób ze mnie niewolnika! Nie chcę być zabawny, ale to samo można powiedzieć o tobie. Szeryf nie pozwala ci decydować.
Tego już Gisborne nie wytrzymał. Kopnął Alana tak mocno, że ten zwijał się z bólu, a sam Guy wściekły wyszedł do drugiego pomieszczenia. Najchętniej rozwaliłby wszystko dookoła. Jak ten śmieć mógł powiedzieć, że szeryf na coś mu nie pozwala? Jak śmiał porównywać się do niego? Był zwykłym banitą, a on – szanowanym rycerzem. Za takie słowa powinien od razu stracić głowę.
Pochłonięty złością nie zauważył nawet, jak Anastazja cicho podeszła do niego.
- Guy – niepewnie dotknęła jego ramienia – Co się dzieje?
- Nic… Nie przejmuj się – pocałował delikatnie jej dłoń – To nie dotyczy ciebie.
- Ale co my teraz zrobimy?
- Jedziemy do Nottingham.
- Guy, ale szeryf…
- Powiedziałem już. Kiedy zobaczy jednego z banitów, gniew odejdzie. Jeszcze będzie mi dziękował.
- Obyś miał rację – Anastazja pochyliła lekko głowę – Boję się o ciebie.
- Więc przestań. Nikt nie jest w stanie nic mi zrobić. A sam Vasey kiedyś zapłaci mi za lata upokorzeń…
***
Drużyna Robin Hooda miała tego dnia wyjątkowe szczęście. Małemu Johnowi udało się bezszelestnie uciszyć dwóch strażników przy bramie, a przy samym wejściu do zamku, o dziwo, ich nie było. Nie cieszyli się jednak za bardzo, bo wiedzieli, że na pewno natkną się jeszcze na kogoś w środku. Mieli jednak już wprawę we włamywaniu się i omijaniu niebezpieczeństw, więc byli pozytywnie nastawieni. Djaq, która już kiedyś trafiła w zamku do pomieszczeń służby, zaprowadziła przyjaciół do niewielkiej izby przy kuchni, gdzie jeszcze spały dziewczęta. Much i Will czatowali przed drzwiami, Mały John stał za zakrętem, a Robin z Djaq zajęli się służącymi.
- Obudźcie się – syknął szeptem Robin – Jesteśmy tu, by was uwolnić!
Część dziewcząt podniosła się od razu; przestraszyły się, widząc mężczyznę w ich izbie.
- Spokojnie, to Robin Hood – uspokoiła je Djaq – Nic wam złego nie zrobi. Chcemy pomóc wam stąd uciec.
- Jak to? Dlaczego? – podniosły się głosy, które obudziły resztę służących.
- Nie pozwolę, by ktokolwiek cierpiał w niewoli u szeryfa – oznajmił butnie Hood – Te z was, które chcą być wolne, niech idą z nami i niczego się nie boją.
Kilka z dziewcząt od razu poderwało się, a reszta niepewnie zerkała na siebie, nie wiedząc, co o tym myśleć. Poznawały Robin Hooda, ale nadal nie rozumiały, skąd ta nagła wizyta. Prawdę mówiąc bały się, że czekają je tylko kłopoty i gniew szeryfa…
- Po co przyszliście? – zapytała Brigitte – Jaką mamy pewność, że zaraz nie wejdzie tu szeryf?
- Spokojnie, nasi ludzie są na zewnątrz i wszystkiego pilnują. Posłuchajcie, chcemy uwolnić was spod jarzma szeryfa, nie uwierzę że którejkolwiek z was jest tu dobrze.
- Ja nigdzie nie idę – mruknęła jedna z dziewcząt z zacienionego kąta – Tu jest ciepło, spokojnie, mam dach nad głową, wypłatę na czas, czego mi niby brakuje?
- Może wolności?
- I gdzie się podzieję? W lesie Sherwood?
Dziewczęta roześmiały się, co niebywale zirytowało Robina. Chciał im pomóc, a one śmiały się z niego!
- Dobrze, chcecie, to zostańcie. Nic tu po nas, Djaq.
- Zaczekaj – zaprotestowała – Dziewczęta, nie zostawimy was w lesie, odprowadzimy was do sąsiedniego miasta albo odszukamy wasze rodziny. Może znajdziemy wam  inne, lepsze i bezpieczniejsze miejsca, gdzie będziecie mogły służyć normalnym, dobrym ludziom. Przyszliśmy tu specjalnie, by wam pomóc.
- A nie czasami dlatego, żeby rozwścieczyć szeryfa i zrobić na złość sir Guy’owi?
- Och, zamknij się w końcu! – krzyknęła inna z dziewcząt do marudnej przyjaciółki – Ja idę. Mam dość tego życia. Kto idzie ze mną?
Prawie wszystkie dziewczęta podniosły się ze swoich posłań, tylko trzy zostały na miejscu. Djaq rzuciła im zachęcające spojrzenie, ale ani drgnęły. Zadowolony z siebie Robin nakazywał właśnie dziewkom, by zachowały absolutną ciszę. Rozejrzał się dookoła.
- A gdzie Anastazja? – zapytał.
- Kolejny tylko o niej – niechętnie mruknęła jedna z dziewcząt – Co w niej takiego jest?!
- Zapomnij o niej, sir Robin. Ona kocha tylko sir Guy’a, i prawdopodobnie jest teraz z nim gdzieś daleko.
- Z nim? Daleko?
- Tak, Guy chciał wczoraj ściąć kochankę szeryfa, Mary, ale ten wrócił i wściekł się. Wyrzucił sir Guy’a z zamku, a krótko po tym zniknęła też ona. Gdzie mogła pójść, jeśli nie za nim?
- Głupia, łudzi się, a Gisborne ogląda się tylko za lady Marian!
- Ona naprawdę nie chciała ratunku, Djaq! – szepnął Robin – Co jej strzeliło do głowy! Jej ojciec sam błagał mnie, bym ją uratował!
- Zostaw to, Robin! Ratujmy te, które tego chcą!
Musiał przyznać jej rację – nie mógł przecież zawracać sobie głowy jedną, najwyraźniej niespełna rozumu służącą, która była bliska Gisborne’owi. Wyprowadził dziewczęta z izby i nakazał Małemu Johnowi torować drogę do wyjścia. On sam z Djaq prowadził dziewczęta, a Will i Much zamykali pochód, osłaniając ich od tyłu. Wszystko wydawało się toczyć nadzwyczaj dobrze, jednak nikomu nie wydawało się dziwne że nie było żadnych kłopotów, przecież zawsze było wręcz odwrotnie… Zawsze pojawiało się coś, co mogło pokrzyżować im plany. Tym razem jednak Robin sądził, że wszystko pójdzie jak po maśle, i nikt nawet nie zauważy ucieczki, ale mocno się zdziwił, kiedy…
- Dokąd to? – drogę zastąpiła mu starsza, nieco przysadzista kobieta, z dłońmi opartymi na biodrach; przez ramię zwisała jej brudna szmata.
- To Joan! – rozległ się jęk służek – Co mu teraz zrobimy…
- Droga pani, my tylko pomagamy dziewczętom w ucieczce z tego kłębowiska żmij i…
- Ani mi się waż! – uniosła palec do góry – Zostają tutaj. Pracują tu i mają tu zostać. Inaczej sir Gisborne z wami porozmawia – zwróciła się do dziewcząt.
- Ten czarny padalec nie tknie już żadnej z nich! – krzyknął Robin – Dziewczęta, uciekajcie! Djaq, prowadź je, biegnijcie za Johnem!
Joan zamachnęła się i trzepnęła Robina w twarz szmatą.
- Ty leśny złodziejaszku i porywaczu! Jak śmiesz wchodzić ukradkiem do zamku i siać zamęt!
- Nie rozumie pani, że ratuję im życie?
- Robin, nie gadaj z tą wiedźmą, uciekaj! – wrzasnął Much – Już!
- Szeryf zaraz się dowie!!!
Robin zrobił unik, ale brudna ścierka Joan i tak go dosięgła. Zaczął biec za przyjaciółmi, a zarządczyni alarmowała straże. Żołnierze zerwali się, wybudzeni ze snu, lecz zanim zorientowali się, co się dzieje, Robin z drużyną i służącymi byli już przy bramie. Szeryf podbiegł do okna, słysząc hałasy, i zamarł, widząc banitów uprowadzających jego służbę…
- Hood!!! – ryknął – Dopadnę cię!!!
Robin odwrócił się tylko i wypuścił w jego kierunku strzałę, która przeleciała tuż przy jego uchu, pomachał mu i po chwili zniknął za murami miasta. Vasey wybiegł na korytarz.
- Joan! – rozdarł się na cały głos – Natychmiast do mnie!!!
Zarządczyni czym prędzej pobiegła do komnaty szeryfa, drżąc o swoje życie. Czuła się winna, ale jak mogła zapobiec temu, co się stało? Była sama, uzbrojona tylko w ścierkę, przeciwko pięciu banitom. Straże spały, pomimo wyraźnego rozkazu szeryfa, że mają czujnie pilnować porządku na zamku. Nieudacznicy! Vasey powinien ich wszystkich powiesić!
- Mój panie – skłoniła się, wchodząc do komnaty – Wybacz, próbowałam zatrzymać Hooda…
- Joan! Co się dzieje, na głowę księcia Jana!
- Panie, kiedy szłam budzić służbę, spotkałam Robina ze swoją bandą. Nie dałam mu rady, byłam sama, uciekli mi… Uprowadzili większość służących, zostały tylko trzy.
- Jak to: uprowadzili!?
- Właściwie to… poszły za nim z własnej woli, panie. Wybacz, próbowałam…
- Co robiły straże!? – wrzasnął jak opętany.
- Spali…
- Pozabijam i nabiję na pal!!! Gdzie Gisborne!?
- Sam go wygnałeś, panie – Joan cofnęła się o krok – Nie wrócił na noc…
- Jak zwykle! Tego śmierdzącego lenia nie ma NIGDY, gdy jest naprawdę potrzebny!!!
- Jestem, mój panie – rozległ się donośny głos Guy’a; po chwili wkroczył do komnaty, popychając przed sobą Alana – Czyżbyś mnie potrzebował?
Vasey patrzył to na Gisborne’a, to na jego więźnia, i nie dowierzał własnym oczom. Ta nieudaczna, czarna fajtłapa w końcu dokonała czegoś, czego żądał od niego od dawna…? Uśmiechnął się szeroko, patrząc na obitego, pochylonego banitę.
- Gisborne, ty ciemna łamago! – mruknął z zadowoleniem – Cóż to za ptaszyna z tobą przyszła…
- To Alan, panie. Sługus Hooda.
- Gdzieś go schwytał?
- Czatował o świcie pod oknem dworku w Locksley – Guy wykrzywił twarz w drwiącym uśmieszku – A właściwie „czatował” to za dużo powiedziane… Spał, myśląc, że mnie przechytrzy. Ale byłem sprytniejszy.
- Gisborne, mój słodki, czarny bzie – zaszczebiotał Vasey – Wybaczam ci wszystko, co mi uczyniłeś wczoraj! Tobie i tej twojej ruskiej ladacznicy. Ale! Ale niech ona się pilnuje, bo pozwala sobie na zbyt wiele.
- Jesteś zbyt łaskawy, panie. A co robimy z tym śmieciem?
- Na razie do lochu z nim. A potem, Gisborne… - Vasey spojrzał wymownie na Joan – POTEM porozmawiamy, co dalej…
Szeryf tanecznym krokiem wyszedł ze swej komnaty, a Guy uśmiechnął się ciepło do Joan, jednocześnie dając ej gestem do zrozumienia, by wróciła do swoich obowiązków. Sam szarpnął Alana i zaprowadził go do podziemnych, zimnych, mrocznych lochów…
***
Robin zapukał do okna swej ukochanej cztery razy, tak jak się umawiali. Czekał przez chwilę, aż otworzy, jednak nie nadchodziła. Zdziwił się, przecież nie mogła być w Nottingham tak wcześnie! Zeskoczył na dół i przeszukał całe obejście, w końcu znalazł ją w stajni, pielęgnującą swego konia.
- Marian!
- Robin, mój kochany! – ucieszyła się na jego widok – Co tu robisz?
- Udało nam się uwolnić z zamku większość służących. Co prawda zostały tam trzy, i nie było tej Rusinki, która podobno sypia z Gisbornem, ale już wyobrażam sobie minę szeryfa, kiedy dowiedział się że porwałem jego niewolnice!
- To cudowna wiadomość! – Marian rzuciła mu się na szyję – Ale dlaczego tamte zostały?
- Nie wiem, jedna twierdziła że jest jej tam dobrze. A Anastazji nie było na zamku. Ta dziewczyna chyba naprawdę zakochała się w tej kanalii… Ale może przynajmniej Gisborne da ci spokój.
- Oby tak było. Męczy mnie ta jego nachalna adoracja…
- Już niedługo, moja kochana. Uwolnię cię od niego…
- Jak?
- O tym pomyślimy. Na razie mam dla ciebie zadanie. Pojedziesz na zamek pod pretekstem spotkania z nim, i dowiesz się wszystkiego, co można. Może szeryf planuje najazd na Sherwood, by odbić nam dziewczęta?
- Będziesz trzymał je w lesie!? – zdziwiła się Marian.
- Skąd – roześmiał się Hood – Chociaż… Zaproponuję im przyłączenie się do bandy. Ale jeszcze dziś odprowadzimy je do Newark, albo jakiejś pobliskiej wsi. Zresztą zlecę to Johnowi i Muchowi. No i Alanowi, jeśli w końcu się odnajdzie…
- A co z nim?
- Czatował w Locksley, ale nie wrócił. Pewnie zabawił gdzieś po drodze, albo nadal szuka nas w Nottingham.
- Rozejrzę się za nim. Jadę w takim razie, a ty wracaj do swoich.
- Kocham cię, moja Marian!
Uśmiechnęła się słodko, pocałowała Robina w policzek i dosiadła konia, po czym pogalopowała do Nottingham. Była naprawdę zmęczona tym ciągłym udawaniem, kontaktami z Guy’em i szeryfem, ale dla dobra sprawy musiała to robić. Dla Robina, który potrzebował szpiega w obozie wroga. Nie wahała się dla niego zrobić nawet najbardziej niebezpiecznych rzeczy, nie bała się nawet gniewu szeryfa. A Guy? Jego okręciła sobie wokół palca. Nic nie mógł jej zrobić. Tego dnia był zresztą w wyjątkowo dobrym humorze…
- Witaj sir Guy! – zaczepiła go na przestronnych korytarzach zamku.
- Marian… - rozpromienił się – Tak dawno cię nie widziałem!
- Widzę, że jesteś w świetnej formie. Podobno wczoraj stało się coś złego…?
- Moja ukochana, nie mówmy o tym. Zapomniałem o wszystkim. Zjesz ze mną obiad?
- Z przyjemnością, sir Guy.
Był naprawdę szczęśliwy, że ją zobaczył. Że przyszła do niego. Nie myślał o niej dotąd, będąc z Anastazją, ale gdy ją teraz zobaczył, wszystko wróciło, wszystkie ciepłe uczucia, jakie do niej żywił. Zapomniał o Rusince, która sprawiała mu radość każdej nocy, liczyła się teraz tylko jego anielska, słodka, niewinna Marian… Guy rozkazał, by nakryć w sali jadalnej na dwie osoby, i natychmiast zabrał tam swą ukochaną. Usiadł z nią przy stole i chwycił ją za dłoń.
- Nie mogę doczekać się chwili, kiedy zostaniesz moją żoną – powiedział, patrząc w jej oczy.
Marian zmieszała się.
- Za prędko o tym mówić – odparła niepewnie – Trochę peszy mnie rozmowa o tym…
- Dlaczego? Jestem ci bliski, prawda, Marian? Przecież… gdyby tak nie było, nie spędzałabyś ze mną tyle czasu. Wiesz przecież, że bardzo mi na tobie zależy… Pragnę tego, byś była moją żoną bardziej, niż czegokolwiek innego. Jesteś jedyną kobietą w moim życiu…
- Guy… Mówią, że sypiasz z ruską służką.
- Dlaczego słuchasz ludzi, a nie mnie? – zręcznie wybrnął z trudnego tematu – Czy nie słyszysz, jak mówię Ci, że jesteś jedyna? Kocham cię, Marian, czekam na ciebie z utęsknieniem…
- Więc nie zabawiasz się z nią, czekając na mnie? – spojrzała na niego nieufnie – Jesteś mi wierny?
- A ty jesteś mi wierna? – warknął, zdenerwowany – Podobno kilka dni temu urządziłaś sobie pogawędkę z Hoodem w lesie!
- Ależ to kłamstwo!
- Więc jaki powód miała Anastazja, by mnie okłamywać?
- Guy, ale… To był przypadek. Hood napadł na nas, chciał wyciągnąć ze mnie informacje na twój temat… Nigdy bym nie zadała się z przestępcą! Nie zraniłabym cię, za bardzo jesteś mi bliski!
Kłamstwo wychodziło Marian tak naturalnie, że Guy ani przez chwilę nie pomyślał, że patrząc mu w oczy z rozmysłem go oszukuje. Podobnie w drugą stronę; czuł, że naprawdę kocha Marian i pragnie jej ponad wszystko, ale nie zamierzał czekać na nią w celibacie. Uważał, że miał święte prawo używać służby tak, jak miał na to ochotę, szczególnie że Anastazja służyła mu tylko do jednego: by nauczyć się czułości i okazywania uczuć. Sypiał z nią, by stłumić też tęsknotę za ukochaną, która była tak cudowna i niewinna, że ani myślała zbliżyć się do niego przed ślubem. Tak naprawdę między Marian a Guy’em było morze kłamstw, z których żadne nie potrafiło się wyplątać, a nawet żadne nie chciało. Między nimi była tylko jedna różnica: Marian kłamała, by chronić siebie i Robin Hooda, Guy jednak był tak wpatrzony w pannę Knighton, że był gotów do wszystkiego, by nie niszczyć jej naiwnego spojrzenia na świat, by była przekonana, że on jest równie uczciwy i dobry jak ona, by w końcu zechciała go poślubić…
- Kocham cię, Marian – powiedział, chwytając jej twarz w dłonie – Wierzę ci, ale musisz być mi bezwzględnie wierna.
- Jestem, Guy. Nie wiem, jak mogę ci to udowodnić…
- Wyjdź za mnie wreszcie!
Te słowa usłyszała Anastazja, która właśnie weszła do sali z posiłkiem. Było to dla niej niczym wbicie noża w serce… Widziała, jak Guy pochyla się w kierunku Marian i obdarowuje ją subtelnym pocałunkiem.  Dziewczę próbowało cofnąć się, ale Guy trzymał ją mocno, a z każdą sekundą tego pocałunku Marian coraz bardziej mu ulegała. Nie potrafiła zaprzeczyć, że bardzo jej się to podobało… Anastazji od razu napłynęły łzy do oczu. Jak mógł to robić!? Jeszcze kilka godzin temu kochał się z nią w Locksley, pieścił ją, całował jej rany, a teraz… Ta kłamliwa wywłoka omamiła go! Rusinka postanowiła, że zrobi wszystko, by Guy przejrzał na oczy i zobaczył, jaka naprawdę jest lady Marian. Tymczasem powoli podeszła do stołu i postawiła przed nimi parujące miski. Guy oderwał się od ust ukochanej i spojrzał w wilgotne oczy służącej.
- Możesz odejść – warknął z niechęcią – Ale zanim pójdziesz: wieczorem masz stawić się w alkowie szeryfa.
- Panie…
- Wynoś się!
Kompletnie zmieszana, opuściła pomieszczenie. Nie wierzyła, że Guy mógł być tak podły… Jak mógł!
- Teraz mi wierzysz? – szepnął, całując dłoń Marian – Nie mam z tą Rusinką nic wspólnego. Cierpliwie czekam, aż to ty zostaniesz moją żoną i odwiedzisz moją alkowę.
- Guy…
- Jedz, moja piękna ukochana.
Marian nie do końca wierzyła Guy’owi, choć widziała, że naprawdę jest w niej zakochany. A kiedy mężczyzna był w takim stanie, manipulowanie nim było bułką z masłem. Byle by tylko szeryf się nie wtrącał…
- Sir Guy – uśmiechnęła się do niego uroczo – Powiesz, co jest powodem twojego świetnego nastroju?
- Nie pochwaliłem ci się jeszcze? Mam w garści jednego z banitów.
- O Boże! – wymknęło się Marian – To znaczy, jak tego dokonałeś? To wspaniała wiadomość!
- Próbował mnie śledzić, ale byłem sprytniejszy.
- Co z nim?
- Jest w lochu, ale już niedługo.
- To znaczy?
- Zawiśnie, jak każdy zdrajca – Guy uniósł głowę i patrzył przed siebie w zamyśleniu – Jeden po drugim, zawiśnie każdy z nich, a na końcu sam przywódca bandy leśnych nieudaczników…
- Kiedy egzekucja?
Niestety, Marian nie udało się zdobyć tej informacji, bo z rozmachem do sali wkroczył szeryf.
- Witajcie, zakochane ptaszki! – krzyknął donośnie – Moja lady, wyglądasz kwitnąco. Gisborne, przystojny jak zwykle. Jak wam mija ten piękny dzień?
- Wspaniale, panie! Właśnie zapraszałem Marian na egzekucję banity. Zdecydowałeś już, kiedy się odbędzie?
Vasey spojrzał na dziewczę podejrzliwie. Nie ufał jej ani za grosz. Nie wierzył, że nie ma kontaktu z Hoodem, i prawdę mówiąc był zdumiony, że Guy był tak bardzo zaślepiony, że wierzył we wszystko, co mu mówiła.
- Niebawem – odparł, bojąc się, że Marian doniesie o dacie egzekucji Robinowi – Gisborne, mój ty cielaku, musisz udowodnić mi że przestałeś być cielęciem, a jesteś prawdziwym, silnym bykiem.
- Słucham, panie – Guy ni w ząb nie zrozumiał przesłania wypowiedzi Vasey’a, która jak zwykle była pozbawiona sensu.
- Cóż, ta łachudra w zielonych gaciach porwała nam całą służbę, podczas gdy ty raczyłeś być w Locksley z… - urwał, widząc gromiący wzrok Gisborne’a; zrozumiał, że Marian nie wie i nie ma wiedzieć o zażyłości z Anastazją – … z wielkim problemem, jakim jest plan unicestwienia przeklętych banitów – wybrnął zgrabnie – Ale teraz koniec żartów. Znajdziesz mi dziś nowe służące. W tych czterech, które zostały, nie mam kompletnie wyboru! A Mary przecież sam wygnałem.
- Jest przecież Anastazja – specjalnie odparł Guy, by uśpić czujność Marian.
- Jest do niczego. Próbowałem już przecież. Francuzka też wcale się nie stara, a tamte dwie są brzydkie. Masz znaleźć mi nowe, Gisborne. Mój ty czarny sokole. A znajdziesz je… w Locksley.
Guy uśmiechnął się triumfalnie; to pierwszy genialny od dawna plan Vasey’a. No tak! Porwanie kilkunastu dziewek z Locksley będzie dla Hooda najlepszym prztyczkiem w nos. Że też sam na to nie wpadł!
- Marian, kończysz już? – bezceremonialnie zapytał Vasey – Mamy z Gisbornem sporo ważnych spraw, także jeśli już zjadłaś… Dobrze, dobrze, możesz resztę zostawić dla mnie. Pa pa, kochana!
Marian skłoniła się, posłała Guy’owi niewinny uśmiech i czym prędzej pojechała do Sherwood, by donieść Robinowi o tym, co słyszała. Niestety nie zastała go, postanowiła więc czekać tak długo, aż się pojawi.
Szeryf tymczasem krążył wokół Guy’a niczym sęp. Gisborne czuł się nieswojo, domyślał się bowiem, że zaraz powie coś, co go zaboli, albo upokorzy. Vasey jednak usiadł obok i poklepał go po ojcowsku po ramieniu.
- Mój drogi, czarny synu, choć nigdy nie miałem romansu z czarną kobietą, więc nie wiem skąd się wziąłeś – wyszczerzył się – Ja wiem, że jesteś kochliwą bestią, że jedna baba to za mało, ale… Ładnie to tak oszukiwać przyszłą żonę? Na czym chcesz budować szczęście małżeńskie, na kłamstwie?
- Zaraz uwierzę, że tak bardzo przejmujesz się moją szczerością, panie.
- Nie, pyskata gadzino! Przejmuję się tym, że nie ufam tej dziewczynie. Nie widzisz, że cię zwodzi? Wygląda to tak, jakby była tu tylko po to, żeby zdobywać informacje dla zielonych.
- Bzdury! – syknął Guy.
- Sam jesteś bzdura! Opanuj się trochę i nie mów jej niczego, rozumiesz? Możesz z nią oglądać gwiazdy, wyznawać miłość, ale jeśli dowiem się, że to babsko dowiedziało się czegoś o sprawach państwowych, jak choćby banita w lochu…
- Co w tym złego!?
- To, że rozpaple to pozostałym banitom, ciemna maso!!!
Wstał i trzepnął Guy’a w głowę, kierując się do wyjścia. Wściekły Gisborne poderwał się i zbiegł do lochu, gdzie Alan z nadzieją wypatrywał ratunku. Ożywił się na widok towarzystwa, jednak mina mu zrzedła, gdy w zbliżającej się sylwetce rozpoznał Gisborne’a.
- Wyjdziesz stąd – powiedział spokojnie do banity.
- Ja… Naprawdę!? – Alan nie wierzył w to, co słyszy.
- Oczywiście, mój przyjacielu. Wyjdziesz.
- Dzięki! Wiedziałem, że równy z ciebie gość!
- Będziesz jednak odtąd MNIE służył.
Alan wpatrywał się w Guy’a, nie dowierzając w to, co słyszy. Ten jednak otworzył kratę i pozwolił mu zrobić krok poza celę. Rozglądał się dookoła, już prawie czując świeże powietrze i wolność, kiedy Guy nagle powalił go na podłogę jednym, silnym ciosem. Przycisnął go butem i wpatrywał się z góry w przerażoną twarz więźnia. Wyjął zza pasa woreczek ze złotem i pomachał mu nad głową.
- Wiem, że puste słowa Hooda to nie wszystko – zjadliwie zauważył Gisborne – Samymi frazesami się nie najesz.
- Tu masz rację – wycharczał przyduszany Alan.
- No właśnie. Dlatego ja opłacam ci się bardziej.
Zrzucił mu na twarz woreczek i kopnął go dość mocno. Alan zaczął kaszleć, dusząc się, a kiedy odzyskał oddech, usiadł i oparł się o kraty.
- Czego ode mnie chcesz? – zapytał.
- Informacji – Guy przykucnął naprzeciw niego – Wrócisz do swoich leśnych przyjaciół i będziesz mówił mi wszystko, co będzie istotne. Za każdą informację oczywiście będę cię wynagradzał.
- Ale… dlaczego ja?
- Bo widzę po tobie, że w przeciwieństwie do reszty, myślisz. I to myślisz racjonalnie. Jaka przyszłość czeka cię w tej bandzie?
- Nie wiem… Ale Robin jest moim przyjacielem! Przygarnął mnie, kiedy…
- Co za brednie! – krzyknął Guy – Zamierzasz za to czołgać się za nim do końca życia!? Ja teraz wyciągam do ciebie rękę. Jeśli się sprawdzisz i informacje od ciebie będą przydatne, może znajdę dla ciebie odpowiednie stanowisko…
Alan w głowie przekalkulował sobie wszystko i istotnie, bardziej opłacało mu się przyłączyć do Gisborne’a, jednak czuł się dziwnie z tym, że miałby oszukiwać swoich przyjaciół…
- Znaj moje dobre serce – Guy wyprostował się i poprawił sobie rękawice – Masz czas do jutra.
Jedną ręką szarpnął Alana i wepchnął go do celi. Zatrzasnął za nim kraty i zadowolony z siebie pojechał do Locksley, gdzie wjechał niczym prawdziwy pan, patrząc z góry na kłaniających mu się wieśniaków.
- Ludu Locksley! – zaczął wyniośle – Przybywam do was jako wasz dobry pan. Wiecie, że zawsze byłem wobec was sprawiedliwy, ale uczciwy. Kto zasłużył na karę, dostawał ją, a kto na nagrodę, też ją otrzymywał. Dziś chciałem prosić was, byście pomogli naszemu wielkiemu szeryfowi…
Wśród ludu rozległ się szum. O co może chodzić Gisborne’owi? Czy nie dość ich ciemiężył? Jego słowa i sprawiedliwości były tak bardzo przesiąknięte podłą złośliwością, że oburzyło to mieszkańców Locksley.
- Czego od nas chcesz, panie? – krzyknął jeden ze starszych mężczyzn – Czy nie dość wspomagamy skarbiec podatkami, które od nas pobierasz?
- Moi drodzy! Przyszedłem tylko po kilka młodych, zdolnych, chętnych do pracy dziewcząt. Chętne proszę zgłaszać się bezpośrednio do mnie. Daję wam… dziesięć minut.
Guy zeskoczył z konia i spokojnie spacerował sobie, uśmiechając się do wieśniaków. Doskonale wiedział, co się wydarzy, dlatego nie czekał dziesięciu minut. Już po chwili jego twarz z przyjaznej zmieniła się na przerażająco wrogą.
- Prosiłem o chętne dziewki – warknął – Mówię niewyraźnie!?
Żołnierze zeszli ze swoich wierzchowców, dobywając mieczy. Guy rozejrzał się dookoła. Ludzie twardo stali, jakby w ogóle nie bali się go… Co się do diabła stało!?
- I tak przyjdzie szeryf i go zbeszta – krzyknął ktoś z tłumu – Nie warto! Wracajmy do swoich zajęć!
W rycerzu wszystko się zagotowało. Jak jakiś podrzędny śmieć mógł tak powiedzieć…
- Zabić go! – wrzasnął ogarnięty wściekłością – I wydobyć mi dziesięć wywłok choćby spod ziemi!!!
Straże posłusznie rzuciły się do ataku; lud rozstąpił się, torując żołnierzom drogę do śmiałka, który miał odwagę powiedzieć, co myśli o ciemiężycielu, który był pod totalnym wpływem szeryfa.
- Przekonacie się zaraz, niedojdy, kim jest sir Guy Gisborne! Kto tu wydaje rozkazy!!!
Jeden z żołnierzy pchnął mieczem mężczyznę, który uraził dumę rycerza. Leżącemu ścięto jeszcze głowę. Po jego trupie przebiegli dalej, plądrując chaty w poszukiwaniu dziewcząt. Pisk i płacz rozległ się po całym Locksley; Guy stał wściekły jak nigdy, ale zarazem triumfujący. Ta śmierdząca tłuszcza w końcu przekonała się, że to ON jest PANEM!
- W następnym miesiącu podatki będą podwójne – oznajmił szyderczo – Życzę wam miłego popołudnia! I nie zapomnijcie przekazać sir Robinowi, kto was odwiedził! Jeśli będziecie mu służyć, z każdym tygodniu będę dla was coraz mniej miły. A kto pomoże mi schwytać tego szkodnika, na pewno może liczyć na moją wdzięczność.
Dosiadł konia i ruszył przed siebie, zaraz za nim wioskę opuścili rycerze, prowadząc dziesięć skrępowanych dziewcząt. Krzyczały, płakały, ale to na nic. Guy nie słyszał tego, bo pognał przed siebie, nie mając ochoty oglądać zapłakanych, brudnych dziewek. Pragnął odpoczynku i relaksu, a to mogła mu zapewnić tylko ruska nałożnica…
***
Marian niecierpliwie krążyła po kryjówce banitów. Zaczynało już zmierzchać, a Robina z drużyną nadal nie było! Bała się, że coś złego spotkało ich po drodze, może ktoś ich napadł, może to Guy… Może jej ukochany już nie żyje, zadźgany gdzieś pod drogą!
- Robin, przyjedź – mówiła sama do siebie – Wróć!
Usłyszała jakiś szelest w krzakach. Przestraszyła się nie na żarty i cofnęła się do kryjówki. Po chwili jednak usłyszała cichy płacz i ujrzała wyłaniającą się spośród listowia postać nastoletniego chłopca. Zobaczywszy ją, podbiegł z nadzieją i padł na kolana.
- O pani! – krzyknął rozpaczliwie – Tragedia… Robin Hood musi nam pomóc?
- Co się stało?
Rozedrgany chłopiec opowiedział jej ze szczegółami wszystko, co działo się w Locksley. Marian z niedowierzaniem i przerażeniem słuchała jego relacji. Wiedziała, że Guy jest okrutny, ale to, co usłyszała… Jak mógł? Z drugiej strony jednak nie dziwiła się; Robin porwał szeryfowi służbę, musieli więc zemścić się i znaleźć nowe niewolnice. W duszy modliła się, by Hood jak najszybciej powrócił, miała mu do opowiedzenia tyle rzeczy…
- Marian! – usłyszała nagle – Co tu robisz?
- Robin? – poderwała się – Robin, jesteś! Tyle czekałam!
- Musieliśmy zająć się dziewczętami… Stało się coś złego?
Marian wraz z chłopcem opowiedzieli drużynie o tym, co działo się, gdy ich nie było. Banici słuchali wszystkiego uważnie. W zasadzie dzień jak co dzień, Gisborne morduje i porywa ludzi, ale to brzmiało tak strasznie, że Robin najchętniej poderwałby się i od razu sam wymierzyłby mu sprawiedliwość.
- Biedny Alan! – jęknęła Djaq – Musimy go uwolnić!
- Tak, i te nowe służące też – zgodził się Hood.
Will parsknął śmiechem.
- Będziesz bawił się z nimi w kotka i myszkę? Będziesz kradł im wszystkie służące? Zrozum, że gdybyś nie porwał tych dziewcząt, nie uprowadziłby kolejnych! Zostaw je.
- Nie poznaję cię! Jak możesz godzić się na taką niesprawiedliwość?
- Robin, naszym priorytetem powinno być odzyskanie Alana – poparł przyjaciela John – Te dziewki… Nie, Robin, nie róbmy kilku rzeczy naraz! Zajmijmy się uwolnieniem tego półgłówka, skoro już dał się złapać!
- Oni mają rację. Robin, też byłam porwana, wiem jak to jest, ale jeśli odzyskamy Alana, przede wszystkim będzie nas więcej. Łatwiej będzie nam działać.
- Kiedy egzekucja? – Hood spojrzał na swą ukochaną.
- Nie wiem – westchnęła Marian – Szeryf chyba nie chciał, żebym wiedziała. Nie wiem, czy czegoś nie podejrzewa…
- W takim razie rzuć wszystko i chodź do nas! Zamieszkasz z nami, nie będziesz już musiała codziennie oglądać tych paskudnych twarzy!
- Nie, Robin. Jestem wam potrzebna na zamku. Guy mi ufa, on… on mnie kocha – zarumieniła się na wspomnienie przyjemnego pocałunku – Nie skrzywdzi mnie. A szeryfa będę unikać.
- Nie chcę, by Gisborne cię kochał. To ja cię kocham!
- Mogę przez to wiele osiągnąć. Guy zwierza mi się czasem, często coś podsłyszę…
- Ale on chce się z tobą ożenić!
- Nie dojdzie do tego, przysięgam. Mimo tego, że obiecałam mu małżeństwo po powrocie króla… Kiedy Ryszard wróci, będziemy wszyscy bezpieczni, Guy i szeryf zostaną ukarani, wszystko będzie dobrze, mój kochany! Tylko z tobą mogę wziąć ślub.
Robin uśmiechnął się smutno. Wolał mieć Marian przy sobie, ale wiedział, że to, co ona mówi, jest naprawdę rozsądne. Ujął jej twarz w dłonie i czule pocałował. Marian z przerażeniem odkryła, że jego pocałunek nie był tak rozkoszny jak pocałunek Guy’a… Robin zaledwie musnął ją delikatnie, z szacunkiem, a Guy namiętnie wtargnął na teren jej ust, i było to niesamowicie przyjemne uczucie. Nadal jednak była przekonana, że całym sercem kocha Robina, a to, że Gisborne próbował mamić ją swoimi zatrutymi pocałunkami… To nie było ważne. Kochała Robina. Ale przez moment zatęskniła za ustami okrutnego rycerza, który twierdził, że kocha ją nad życie.
***
- A to dobre, Gisborne! – rechotał szeryf, leżąc późnym wieczorem jak król na swoim łożu z kielichem wina – Kazałeś ściąć wieśniaka!
- Plebsowi zawsze należy się trochę rozrywki, mój panie – odparł zadowolony z siebie Guy.
- To jak? Masz jakieś ładne dziewczątka?
- Całe dziesięć sztuk. Tak urodziwe, że sam chętnie bym…
- To na co czekasz? – podniósł się Vasey – Chodźmy wybrać sobie kochanki! Ty jedną, ja drugą, co, Gisborne?
- W zasadzie… - Guy zawahał się; przed oczami stanęła mu Anastazja, jednak pomyślał, że chyba za bardzo się przed nią otworzył. Może nie powinien tego robić, może starym zwyczajem powinien wzywać do siebie nałożnicę tylko po to, by go zaspokoiła, po czym wygnać ją, i kolejnego wieczora wezwać inną… W ten sposób nie oszukiwałby w swoim mniemaniu swej ukochanej Marian, nie wdając się w emocjonalną relację ze służącą, a jednocześnie zaspokajałby swoje fizyczne potrzeby tak, jak robił to dotąd. Nie w głowie było mu czekanie na Marian w wielomiesięcznym celibacie!
- Gisborne? – niecierpliwił się szeryf.
- Tak, panie – Guy otrząsnął się – Chyba obaj zasłużyliśmy na dobrą zabawę.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Szeryf uśmiechnął się szeroko.
- Ach ty szelmo! – poklepał Guy’a po plecach – Chciałeś zrobić mi niespodziankę i już wezwałeś mi dziewkę? Ależ ja cię lubię, Gisborne!
Otworzył z rozmachem wrota, za którymi stała… Anastazja. Guy kompletnie o tym zapomniał!
- Co ty tu robisz? – zdziwił się Vasey – Pomyliłaś komnaty, zresztą Gisborne używa dziś innej służki!
- Przyszłam do ciebie, mój panie – zwiesiła głowę – Rozkazano mi towarzyszyć ci dzisiejszego wieczoru…
Szeryf zdębiał, a Guy… bez słowa wyszedł z komnaty.


Następna część za tydzień.

Aktualizacja 29/04/2015, następna część tutaj.

14 komentarzy:

  1. Nie lubię Guy'a. Muszę to powiedzieć: dziś nie lubię go. Pewnie za tydzień będę wchodzić pod stół i odszczekiwać każde słowo, ale dziś jest wredny, dwulicowy, okrutny, agresywny, podły, samolubny, mściwy i odreagowuje własne niepowodzenia na innych. Tak - szeryf dobrze go wyszkolił na własne podobieństwo. A do tego jest kompletnie zaślepiony "uczuciem" do Marian(a). I taki mi się podoba.:) Bo tydzień temu był zupełnie inny, a zmienność Guy'a, to coś co w nim lubię.:)
    Szeryf bije dziś wszystkie rekordy stwierdzeniem o "czarnym synu" i jego matce. Drugie miejsce przypada Joan - mistrzyni techniki walki brudną ścierką.:) Pierwsze miejsce wśród ... wolniej myślących, jak zawsze przypada leśnemu wypłoszowi.:)
    Na koniec mam pytanie : czy naprawdę musiałaś przerwać w TAKIM momencie?:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiesz, przerwałam, bo... odechciało mi się pisać :) A tak serio, to chyba dobrze poczekać sobie tydzień we względnym napięciu, prawda?
      Masz rację, Guy'a dziś nie da się lubić. Za tydzień powinno być lepiej, chociaż... początek będzie wskazywał może coś innego. Nieważne. Szeryf się rozkręca, zapewniam że będzie miał jeszcze kilka godnych zapamiętania tekstów.
      Ale jesteś niesprawiedliwa - mówisz, że nie lubisz Guy'a, a przecież Marian jest tak samo dwulicowy(a), a nawet bardziej! :)

      Usuń
    2. Oczywiście, że dobrze poczekać.:) I dobrze, ze zakończyłaś w takim miejscu. Za tydzień pewnie okaże się, że wszystkie przypuszczenia są nic nie warte, bo wymyślisz coś zaskakującego.:) Jednak dziś Guy'a nie da się lubić.:) Może trochę ... gdy (powstrzymam się przed epitetem:) Marian podle pogrywa sobie z nim. Jej nie lubię z założenia, bo zła kobieta jest.:) Wodzi za nos i Guy'a i Robina. Mogłaby się w końcu zdecydować!:)

      Usuń
    3. A właśnie że w związku z zakończeniem nie wymyślę NIC zaskakującego! I ciekawe, co na to za tydzień powiesz :)
      A Marian... ona jest zdecydowana, ale niesamowitą przyjemność sprawia jej balansowanie na krawędzi i drażnienie lwa. Do czasu :)

      Usuń
    4. To niech sobie Marian balansuje.Oby tylko efektownie wpadła w paszczę i będzie po sprawie.:) I jakoś Ci nie wierzę ... dobrze, nie zostawisz Anastazji w lepkich łapach szeryfa, ale jestem ciekawa, jak to rozwiążesz.:) I poczekam grzecznie przez tydzień na odpowiedź.:)

      Usuń
  2. Wiem wiem, powinnam się powstrzymać od wulgaryzmów ale nie mogę... Guy Ty deb*** !!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście to jeszcze nie jest wulgaryzm, a... lekko obraźliwe słowo. Stanowczo za delikatne w tym rozdziale :)

      Usuń
  3. Cieszę się, że sama autorka popiera mój osąd. Oczywiście, że za delikatne ale patrzę w te oczy i mięknę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ oczywiście, że podzielam, bo sama stworzyłam tego potwora. A za tydzień... może zmiękniesz bardziej? Postaram się zaskoczyć choć trochę :)

      Usuń
  4. och to już obgryzam paznokcie z zniecierpliwienia....

    OdpowiedzUsuń
  5. Guy nie umie kochać. Żaden zwrot akcji mnie nie przekona, że on umie kochać. Przypomina mi Alexa Kryceka z X Files ;) "Robię sobie dobrze, resztę mam w d...." :)
    Robin

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ ja się z Tobą zgadzam - póki co nie umie, tylko mu się wydaje.

      Usuń
  6. Kate, kochana ty potrafisz trzymać napięcie. Myślę, że szeryf ,który w tym odcinku przeszedł samego siebie nie tknie Anastazji. Wie przecież, że Anastazja należy do Guy'a, efektem bytności dziewczyny w jego komnacie będzie długa rozmowa o Marion. A szczególnie spisek pokazujący niegodziwość Marion, jej zakłamanie w stosunku do Guy'a. Oboje jej nie lubią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jolu, to bardzo ciekawy pomysł, żeby sprzymierzyć Anastazję i szeryfa. To byłoby naprawdę ciekawe, ale muszę powiedzieć, że Anastazja znajdzie innego sojusznika w walce z Marian, i myślę że ta osoba może być pewnym zaskoczeniem. Ale spodobało mi się to, co napisałaś, i może szeryf też w pewnym momencie do nich dołączy :)

      Usuń

Nadrzędną zasadą tego bloga jest szacunek dla pana Armitage’a, dla autorki bloga, jak również dla komentujących, którzy pozostawiają tu komentarz. Zostawiając swój komentarz zobowiązujesz się postępować zgodnie z tą zasadą. Autorka bloga zastrzega sobie prawo do usunięcia komentarza, który wg jej uznania będzie naruszał powyższe zasady.