Richard Armitage jako sir Guy i Keith Allen jako Szeryf w serialu BBC "Robin Hood" Źródło zdjęcia: Armitage-online |
Notka: Autorem tego opowiadania jest Kate, która publikuje swoje opowieści na Wattpad. Prace Kate znajdziecie tutaj. Opowieść, "Czarny anioł" zainspirowana jest postacią Sir Guy'a Gisborne granego przez Richarda Armitage'a w serialu BBC "Robin Hood" i nie ma na celu naruszenia praw autorskich.
***
Poprzednia, ósma część tutaj.
Guy
nie był człowiekiem, który miewał przeczucia. Cenił sobie twarde, niepodważalne
fakty, a jednak tego poranka coś kazało mu opuścić przytuloną do niego
Anastazję. Było mu z nią dobrze, uwielbiał jej kojącą bliskość, potrzebował
jednak pomyśleć. Rozejrzeć się dookoła. Wstał i podszedł do okna. Ktoś siedział
na zewnątrz, oparty o ścianę… Zaintrygowany Guy bezszelestnie odsunął się i
wciągnął na siebie spodnie. Starając się nie zrobić hałasu, wyszedł przed
dworek. Tak… nieudolni banici znowu w akcji. Przyklęknął przed pogrążonym we
śnie przyjacielu Robin Hooda. Nie miał pojęcia, jak ten nieudacznik się
nazywał, ale już napawał się swoim triumfem. Postukał go delikatnie w ramię, a
gdy ten otworzył leniwie jedno oko, Guy gwałtownie przycisnął dłoń do jego ust,
drugą ręką ściskając jego ramię. Widział przerażenie pomieszane ze zdumieniem w
jego oczach.
-
Myślałeś, że mnie oszukasz, leśny kmiocie? – uśmiechnął się jadowicie – O nie.
Ale dla odmiany zapamiętasz mnie na całe życie…
Gisborne
zamachnął się i uderzył go pięścią w twarz, tak mocno, że polała się krew.
Uderzył go jeszcze z drugiej strony, przydusił, a w końcu szarpnął nim i
podniósł go. Wykręcił mu ręce do tyłu i wprowadził do środka, gdzie chwycił
linę i związał go.
- Jak
się nazywasz? – syknął wściekle.
- Nie
powiem… - jęknął Alan, plując krwią.
- JAK
się nazywasz!? Mów, albo skrócę cię o głowę, i to zaraz!!!
-
Robin zaraz…
-
Robin zaraz zginie. Obiecuję ci to. Jak masz na imię, pytam po raz ostatni?
-
Alan…
Guy
pchnął go, tak że upadł z łoskotem na podłogę. Do izby natychmiast wbiegła
wystraszona hałasem, owinięta jedynie pledem Anastazja.
-
Guy! Co się stało?
- Nic
– niedbale otarł usta dłonią – To leśne ścierwo czatowało pod oknem.
- Kim
on jest?
-
Jeden ze sługusów Robin Hooda. Śledził nas, najpewniej przygotowali zasadzkę.
- Nie
ma żadnej zasadzki – odezwał się Alan – Wysłuchaj mnie…
- Nie
słucham śmieci. Anastazjo, idź się ubrać, zaraz ruszamy do Nottingham.
-
Ależ panie… Szeryf…
-
Mamy coś, co poprawi mu humor – Guy uśmiechnął się ironicznie – Wesołą
egzekucję na wieczór.
Gestem
nakazał jej, by się oddaliła, a sam kopnął leżącego na podłodze Alana. Napawał
się widokiem wroga kulącego się pod jego kopniakami. Jak mógł być tak głupi i
siedzieć całą noc tuż pod jego nosem?
- Nie
wierzę. Twój wspaniały Robin wystawił się na takie niebezpieczeństwo! Nadal
bezgranicznie mu wierzysz?
-
Jest moim przyjacielem – westchnął ciężko Alan – To, że tu jestem, to nasza
wspólna decyzja.
-
Wspólna? Dorośnij! Robin nie pozwala nikomu współdecydować. Jesteś tu, bo on
tak chciał.
-
Hej, nie rób ze mnie niewolnika! Nie chcę być zabawny, ale to samo można
powiedzieć o tobie. Szeryf nie pozwala ci decydować.
Tego
już Gisborne nie wytrzymał. Kopnął Alana tak mocno, że ten zwijał się z bólu, a
sam Guy wściekły wyszedł do drugiego pomieszczenia. Najchętniej rozwaliłby
wszystko dookoła. Jak ten śmieć mógł powiedzieć, że szeryf na coś mu nie
pozwala? Jak śmiał porównywać się do niego? Był zwykłym banitą, a on –
szanowanym rycerzem. Za takie słowa powinien od razu stracić głowę.
Pochłonięty
złością nie zauważył nawet, jak Anastazja cicho podeszła do niego.
- Guy
– niepewnie dotknęła jego ramienia – Co się dzieje?
-
Nic… Nie przejmuj się – pocałował delikatnie jej dłoń – To nie dotyczy ciebie.
- Ale
co my teraz zrobimy?
-
Jedziemy do Nottingham.
-
Guy, ale szeryf…
-
Powiedziałem już. Kiedy zobaczy jednego z banitów, gniew odejdzie. Jeszcze
będzie mi dziękował.
-
Obyś miał rację – Anastazja pochyliła lekko głowę – Boję się o ciebie.
-
Więc przestań. Nikt nie jest w stanie nic mi zrobić. A sam Vasey kiedyś zapłaci
mi za lata upokorzeń…
***
Drużyna
Robin Hooda miała tego dnia wyjątkowe szczęście. Małemu Johnowi udało się
bezszelestnie uciszyć dwóch strażników przy bramie, a przy samym wejściu do
zamku, o dziwo, ich nie było. Nie cieszyli się jednak za bardzo, bo wiedzieli,
że na pewno natkną się jeszcze na kogoś w środku. Mieli jednak już wprawę we
włamywaniu się i omijaniu niebezpieczeństw, więc byli pozytywnie nastawieni.
Djaq, która już kiedyś trafiła w zamku do pomieszczeń służby, zaprowadziła
przyjaciół do niewielkiej izby przy kuchni, gdzie jeszcze spały dziewczęta.
Much i Will czatowali przed drzwiami, Mały John stał za zakrętem, a Robin z
Djaq zajęli się służącymi.
-
Obudźcie się – syknął szeptem Robin – Jesteśmy tu, by was uwolnić!
Część
dziewcząt podniosła się od razu; przestraszyły się, widząc mężczyznę w ich
izbie.
-
Spokojnie, to Robin Hood – uspokoiła je Djaq – Nic wam złego nie zrobi. Chcemy
pomóc wam stąd uciec.
- Jak
to? Dlaczego? – podniosły się głosy, które obudziły resztę służących.
- Nie
pozwolę, by ktokolwiek cierpiał w niewoli u szeryfa – oznajmił butnie Hood – Te
z was, które chcą być wolne, niech idą z nami i niczego się nie boją.
Kilka
z dziewcząt od razu poderwało się, a reszta niepewnie zerkała na siebie, nie
wiedząc, co o tym myśleć. Poznawały Robin Hooda, ale nadal nie rozumiały, skąd
ta nagła wizyta. Prawdę mówiąc bały się, że czekają je tylko kłopoty i gniew
szeryfa…
- Po
co przyszliście? – zapytała Brigitte – Jaką mamy pewność, że zaraz nie wejdzie
tu szeryf?
-
Spokojnie, nasi ludzie są na zewnątrz i wszystkiego pilnują. Posłuchajcie,
chcemy uwolnić was spod jarzma szeryfa, nie uwierzę że którejkolwiek z was jest
tu dobrze.
- Ja
nigdzie nie idę – mruknęła jedna z dziewcząt z zacienionego kąta – Tu jest
ciepło, spokojnie, mam dach nad głową, wypłatę na czas, czego mi niby brakuje?
-
Może wolności?
- I
gdzie się podzieję? W lesie Sherwood?
Dziewczęta
roześmiały się, co niebywale zirytowało Robina. Chciał im pomóc, a one śmiały
się z niego!
-
Dobrze, chcecie, to zostańcie. Nic tu po nas, Djaq.
-
Zaczekaj – zaprotestowała – Dziewczęta, nie zostawimy was w lesie, odprowadzimy
was do sąsiedniego miasta albo odszukamy wasze rodziny. Może znajdziemy
wam inne, lepsze i bezpieczniejsze
miejsca, gdzie będziecie mogły służyć normalnym, dobrym ludziom. Przyszliśmy tu
specjalnie, by wam pomóc.
- A
nie czasami dlatego, żeby rozwścieczyć szeryfa i zrobić na złość sir Guy’owi?
-
Och, zamknij się w końcu! – krzyknęła inna z dziewcząt do marudnej przyjaciółki
– Ja idę. Mam dość tego życia. Kto idzie ze mną?
Prawie
wszystkie dziewczęta podniosły się ze swoich posłań, tylko trzy zostały na
miejscu. Djaq rzuciła im zachęcające spojrzenie, ale ani drgnęły. Zadowolony z
siebie Robin nakazywał właśnie dziewkom, by zachowały absolutną ciszę.
Rozejrzał się dookoła.
- A
gdzie Anastazja? – zapytał.
-
Kolejny tylko o niej – niechętnie mruknęła jedna z dziewcząt – Co w niej
takiego jest?!
-
Zapomnij o niej, sir Robin. Ona kocha tylko sir Guy’a, i prawdopodobnie jest
teraz z nim gdzieś daleko.
- Z
nim? Daleko?
-
Tak, Guy chciał wczoraj ściąć kochankę szeryfa, Mary, ale ten wrócił i wściekł
się. Wyrzucił sir Guy’a z zamku, a krótko po tym zniknęła też ona. Gdzie mogła
pójść, jeśli nie za nim?
-
Głupia, łudzi się, a Gisborne ogląda się tylko za lady Marian!
- Ona
naprawdę nie chciała ratunku, Djaq! – szepnął Robin – Co jej strzeliło do
głowy! Jej ojciec sam błagał mnie, bym ją uratował!
-
Zostaw to, Robin! Ratujmy te, które tego chcą!
Musiał
przyznać jej rację – nie mógł przecież zawracać sobie głowy jedną, najwyraźniej
niespełna rozumu służącą, która była bliska Gisborne’owi. Wyprowadził
dziewczęta z izby i nakazał Małemu Johnowi torować drogę do wyjścia. On sam z
Djaq prowadził dziewczęta, a Will i Much zamykali pochód, osłaniając ich od
tyłu. Wszystko wydawało się toczyć nadzwyczaj dobrze, jednak nikomu nie
wydawało się dziwne że nie było żadnych kłopotów, przecież zawsze było wręcz
odwrotnie… Zawsze pojawiało się coś, co mogło pokrzyżować im plany. Tym razem
jednak Robin sądził, że wszystko pójdzie jak po maśle, i nikt nawet nie zauważy
ucieczki, ale mocno się zdziwił, kiedy…
-
Dokąd to? – drogę zastąpiła mu starsza, nieco przysadzista kobieta, z dłońmi
opartymi na biodrach; przez ramię zwisała jej brudna szmata.
- To
Joan! – rozległ się jęk służek – Co mu teraz zrobimy…
-
Droga pani, my tylko pomagamy dziewczętom w ucieczce z tego kłębowiska żmij i…
- Ani
mi się waż! – uniosła palec do góry – Zostają tutaj. Pracują tu i mają tu
zostać. Inaczej sir Gisborne z wami porozmawia – zwróciła się do dziewcząt.
- Ten
czarny padalec nie tknie już żadnej z nich! – krzyknął Robin – Dziewczęta,
uciekajcie! Djaq, prowadź je, biegnijcie za Johnem!
Joan
zamachnęła się i trzepnęła Robina w twarz szmatą.
- Ty
leśny złodziejaszku i porywaczu! Jak śmiesz wchodzić ukradkiem do zamku i siać
zamęt!
- Nie
rozumie pani, że ratuję im życie?
-
Robin, nie gadaj z tą wiedźmą, uciekaj! – wrzasnął Much – Już!
-
Szeryf zaraz się dowie!!!
Robin
zrobił unik, ale brudna ścierka Joan i tak go dosięgła. Zaczął biec za
przyjaciółmi, a zarządczyni alarmowała straże. Żołnierze zerwali się, wybudzeni
ze snu, lecz zanim zorientowali się, co się dzieje, Robin z drużyną i służącymi
byli już przy bramie. Szeryf podbiegł do okna, słysząc hałasy, i zamarł, widząc
banitów uprowadzających jego służbę…
-
Hood!!! – ryknął – Dopadnę cię!!!
Robin
odwrócił się tylko i wypuścił w jego kierunku strzałę, która przeleciała tuż
przy jego uchu, pomachał mu i po chwili zniknął za murami miasta. Vasey wybiegł
na korytarz.
-
Joan! – rozdarł się na cały głos – Natychmiast do mnie!!!
Zarządczyni
czym prędzej pobiegła do komnaty szeryfa, drżąc o swoje życie. Czuła się winna,
ale jak mogła zapobiec temu, co się stało? Była sama, uzbrojona tylko w
ścierkę, przeciwko pięciu banitom. Straże spały, pomimo wyraźnego rozkazu
szeryfa, że mają czujnie pilnować porządku na zamku. Nieudacznicy! Vasey
powinien ich wszystkich powiesić!
- Mój
panie – skłoniła się, wchodząc do komnaty – Wybacz, próbowałam zatrzymać Hooda…
-
Joan! Co się dzieje, na głowę księcia Jana!
-
Panie, kiedy szłam budzić służbę, spotkałam Robina ze swoją bandą. Nie dałam mu
rady, byłam sama, uciekli mi… Uprowadzili większość służących, zostały tylko
trzy.
- Jak
to: uprowadzili!?
-
Właściwie to… poszły za nim z własnej woli, panie. Wybacz, próbowałam…
- Co
robiły straże!? – wrzasnął jak opętany.
-
Spali…
-
Pozabijam i nabiję na pal!!! Gdzie Gisborne!?
- Sam
go wygnałeś, panie – Joan cofnęła się o krok – Nie wrócił na noc…
- Jak
zwykle! Tego śmierdzącego lenia nie ma NIGDY, gdy jest naprawdę potrzebny!!!
-
Jestem, mój panie – rozległ się donośny głos Guy’a; po chwili wkroczył do
komnaty, popychając przed sobą Alana – Czyżbyś mnie potrzebował?
Vasey
patrzył to na Gisborne’a, to na jego więźnia, i nie dowierzał własnym oczom. Ta
nieudaczna, czarna fajtłapa w końcu dokonała czegoś, czego żądał od niego od
dawna…? Uśmiechnął się szeroko, patrząc na obitego, pochylonego banitę.
-
Gisborne, ty ciemna łamago! – mruknął z zadowoleniem – Cóż to za ptaszyna z
tobą przyszła…
- To
Alan, panie. Sługus Hooda.
-
Gdzieś go schwytał?
-
Czatował o świcie pod oknem dworku w Locksley – Guy wykrzywił twarz w drwiącym
uśmieszku – A właściwie „czatował” to za dużo powiedziane… Spał, myśląc, że
mnie przechytrzy. Ale byłem sprytniejszy.
-
Gisborne, mój słodki, czarny bzie – zaszczebiotał Vasey – Wybaczam ci wszystko,
co mi uczyniłeś wczoraj! Tobie i tej twojej ruskiej ladacznicy. Ale! Ale niech
ona się pilnuje, bo pozwala sobie na zbyt wiele.
-
Jesteś zbyt łaskawy, panie. A co robimy z tym śmieciem?
- Na
razie do lochu z nim. A potem, Gisborne… - Vasey spojrzał wymownie na Joan –
POTEM porozmawiamy, co dalej…
Szeryf
tanecznym krokiem wyszedł ze swej komnaty, a Guy uśmiechnął się ciepło do Joan,
jednocześnie dając ej gestem do zrozumienia, by wróciła do swoich obowiązków.
Sam szarpnął Alana i zaprowadził go do podziemnych, zimnych, mrocznych lochów…
***
Robin
zapukał do okna swej ukochanej cztery razy, tak jak się umawiali. Czekał przez
chwilę, aż otworzy, jednak nie nadchodziła. Zdziwił się, przecież nie mogła być
w Nottingham tak wcześnie! Zeskoczył na dół i przeszukał całe obejście, w końcu
znalazł ją w stajni, pielęgnującą swego konia.
-
Marian!
-
Robin, mój kochany! – ucieszyła się na jego widok – Co tu robisz?
-
Udało nam się uwolnić z zamku większość służących. Co prawda zostały tam trzy,
i nie było tej Rusinki, która podobno sypia z Gisbornem, ale już wyobrażam
sobie minę szeryfa, kiedy dowiedział się że porwałem jego niewolnice!
- To
cudowna wiadomość! – Marian rzuciła mu się na szyję – Ale dlaczego tamte
zostały?
- Nie
wiem, jedna twierdziła że jest jej tam dobrze. A Anastazji nie było na zamku.
Ta dziewczyna chyba naprawdę zakochała się w tej kanalii… Ale może przynajmniej
Gisborne da ci spokój.
- Oby
tak było. Męczy mnie ta jego nachalna adoracja…
- Już
niedługo, moja kochana. Uwolnię cię od niego…
-
Jak?
- O
tym pomyślimy. Na razie mam dla ciebie zadanie. Pojedziesz na zamek pod
pretekstem spotkania z nim, i dowiesz się wszystkiego, co można. Może szeryf
planuje najazd na Sherwood, by odbić nam dziewczęta?
-
Będziesz trzymał je w lesie!? – zdziwiła się Marian.
-
Skąd – roześmiał się Hood – Chociaż… Zaproponuję im przyłączenie się do bandy.
Ale jeszcze dziś odprowadzimy je do Newark, albo jakiejś pobliskiej wsi.
Zresztą zlecę to Johnowi i Muchowi. No i Alanowi, jeśli w końcu się odnajdzie…
- A
co z nim?
-
Czatował w Locksley, ale nie wrócił. Pewnie zabawił gdzieś po drodze, albo
nadal szuka nas w Nottingham.
-
Rozejrzę się za nim. Jadę w takim razie, a ty wracaj do swoich.
-
Kocham cię, moja Marian!
Uśmiechnęła
się słodko, pocałowała Robina w policzek i dosiadła konia, po czym pogalopowała
do Nottingham. Była naprawdę zmęczona tym ciągłym udawaniem, kontaktami z
Guy’em i szeryfem, ale dla dobra sprawy musiała to robić. Dla Robina, który
potrzebował szpiega w obozie wroga. Nie wahała się dla niego zrobić nawet
najbardziej niebezpiecznych rzeczy, nie bała się nawet gniewu szeryfa. A Guy?
Jego okręciła sobie wokół palca. Nic nie mógł jej zrobić. Tego dnia był zresztą
w wyjątkowo dobrym humorze…
-
Witaj sir Guy! – zaczepiła go na przestronnych korytarzach zamku.
-
Marian… - rozpromienił się – Tak dawno cię nie widziałem!
-
Widzę, że jesteś w świetnej formie. Podobno wczoraj stało się coś złego…?
-
Moja ukochana, nie mówmy o tym. Zapomniałem o wszystkim. Zjesz ze mną obiad?
- Z
przyjemnością, sir Guy.
Był
naprawdę szczęśliwy, że ją zobaczył. Że przyszła do niego. Nie myślał o niej
dotąd, będąc z Anastazją, ale gdy ją teraz zobaczył, wszystko wróciło,
wszystkie ciepłe uczucia, jakie do niej żywił. Zapomniał o Rusince, która
sprawiała mu radość każdej nocy, liczyła się teraz tylko jego anielska, słodka,
niewinna Marian… Guy rozkazał, by nakryć w sali jadalnej na dwie osoby, i
natychmiast zabrał tam swą ukochaną. Usiadł z nią przy stole i chwycił ją za
dłoń.
- Nie
mogę doczekać się chwili, kiedy zostaniesz moją żoną – powiedział, patrząc w
jej oczy.
Marian
zmieszała się.
- Za
prędko o tym mówić – odparła niepewnie – Trochę peszy mnie rozmowa o tym…
-
Dlaczego? Jestem ci bliski, prawda, Marian? Przecież… gdyby tak nie było, nie
spędzałabyś ze mną tyle czasu. Wiesz przecież, że bardzo mi na tobie zależy…
Pragnę tego, byś była moją żoną bardziej, niż czegokolwiek innego. Jesteś
jedyną kobietą w moim życiu…
-
Guy… Mówią, że sypiasz z ruską służką.
-
Dlaczego słuchasz ludzi, a nie mnie? – zręcznie wybrnął z trudnego tematu – Czy
nie słyszysz, jak mówię Ci, że jesteś jedyna? Kocham cię, Marian, czekam na
ciebie z utęsknieniem…
-
Więc nie zabawiasz się z nią, czekając na mnie? – spojrzała na niego nieufnie –
Jesteś mi wierny?
- A
ty jesteś mi wierna? – warknął, zdenerwowany – Podobno kilka dni temu
urządziłaś sobie pogawędkę z Hoodem w lesie!
-
Ależ to kłamstwo!
-
Więc jaki powód miała Anastazja, by mnie okłamywać?
-
Guy, ale… To był przypadek. Hood napadł na nas, chciał wyciągnąć ze mnie
informacje na twój temat… Nigdy bym nie zadała się z przestępcą! Nie zraniłabym
cię, za bardzo jesteś mi bliski!
Kłamstwo
wychodziło Marian tak naturalnie, że Guy ani przez chwilę nie pomyślał, że
patrząc mu w oczy z rozmysłem go oszukuje. Podobnie w drugą stronę; czuł, że
naprawdę kocha Marian i pragnie jej ponad wszystko, ale nie zamierzał czekać na
nią w celibacie. Uważał, że miał święte prawo używać służby tak, jak miał na to
ochotę, szczególnie że Anastazja służyła mu tylko do jednego: by nauczyć się
czułości i okazywania uczuć. Sypiał z nią, by stłumić też tęsknotę za ukochaną,
która była tak cudowna i niewinna, że ani myślała zbliżyć się do niego przed
ślubem. Tak naprawdę między Marian a Guy’em było morze kłamstw, z których żadne
nie potrafiło się wyplątać, a nawet żadne nie chciało. Między nimi była tylko
jedna różnica: Marian kłamała, by chronić siebie i Robin Hooda, Guy jednak był
tak wpatrzony w pannę Knighton, że był gotów do wszystkiego, by nie niszczyć
jej naiwnego spojrzenia na świat, by była przekonana, że on jest równie uczciwy
i dobry jak ona, by w końcu zechciała go poślubić…
-
Kocham cię, Marian – powiedział, chwytając jej twarz w dłonie – Wierzę ci, ale
musisz być mi bezwzględnie wierna.
-
Jestem, Guy. Nie wiem, jak mogę ci to udowodnić…
-
Wyjdź za mnie wreszcie!
Te
słowa usłyszała Anastazja, która właśnie weszła do sali z posiłkiem. Było to
dla niej niczym wbicie noża w serce… Widziała, jak Guy pochyla się w kierunku
Marian i obdarowuje ją subtelnym pocałunkiem.
Dziewczę próbowało cofnąć się, ale Guy trzymał ją mocno, a z każdą
sekundą tego pocałunku Marian coraz bardziej mu ulegała. Nie potrafiła
zaprzeczyć, że bardzo jej się to podobało… Anastazji od razu napłynęły łzy do
oczu. Jak mógł to robić!? Jeszcze kilka godzin temu kochał się z nią w Locksley,
pieścił ją, całował jej rany, a teraz… Ta kłamliwa wywłoka omamiła go! Rusinka
postanowiła, że zrobi wszystko, by Guy przejrzał na oczy i zobaczył, jaka
naprawdę jest lady Marian. Tymczasem powoli podeszła do stołu i postawiła przed
nimi parujące miski. Guy oderwał się od ust ukochanej i spojrzał w wilgotne
oczy służącej.
-
Możesz odejść – warknął z niechęcią – Ale zanim pójdziesz: wieczorem masz
stawić się w alkowie szeryfa.
-
Panie…
-
Wynoś się!
Kompletnie
zmieszana, opuściła pomieszczenie. Nie wierzyła, że Guy mógł być tak podły… Jak
mógł!
-
Teraz mi wierzysz? – szepnął, całując dłoń Marian – Nie mam z tą Rusinką nic
wspólnego. Cierpliwie czekam, aż to ty zostaniesz moją żoną i odwiedzisz moją
alkowę.
-
Guy…
-
Jedz, moja piękna ukochana.
Marian
nie do końca wierzyła Guy’owi, choć widziała, że naprawdę jest w niej
zakochany. A kiedy mężczyzna był w takim stanie, manipulowanie nim było bułką z
masłem. Byle by tylko szeryf się nie wtrącał…
- Sir
Guy – uśmiechnęła się do niego uroczo – Powiesz, co jest powodem twojego
świetnego nastroju?
- Nie
pochwaliłem ci się jeszcze? Mam w garści jednego z banitów.
- O
Boże! – wymknęło się Marian – To znaczy, jak tego dokonałeś? To wspaniała
wiadomość!
-
Próbował mnie śledzić, ale byłem sprytniejszy.
- Co
z nim?
-
Jest w lochu, ale już niedługo.
- To
znaczy?
-
Zawiśnie, jak każdy zdrajca – Guy uniósł głowę i patrzył przed siebie w
zamyśleniu – Jeden po drugim, zawiśnie każdy z nich, a na końcu sam przywódca
bandy leśnych nieudaczników…
-
Kiedy egzekucja?
Niestety,
Marian nie udało się zdobyć tej informacji, bo z rozmachem do sali wkroczył
szeryf.
-
Witajcie, zakochane ptaszki! – krzyknął donośnie – Moja lady, wyglądasz
kwitnąco. Gisborne, przystojny jak zwykle. Jak wam mija ten piękny dzień?
-
Wspaniale, panie! Właśnie zapraszałem Marian na egzekucję banity. Zdecydowałeś
już, kiedy się odbędzie?
Vasey
spojrzał na dziewczę podejrzliwie. Nie ufał jej ani za grosz. Nie wierzył, że
nie ma kontaktu z Hoodem, i prawdę mówiąc był zdumiony, że Guy był tak bardzo
zaślepiony, że wierzył we wszystko, co mu mówiła.
-
Niebawem – odparł, bojąc się, że Marian doniesie o dacie egzekucji Robinowi –
Gisborne, mój ty cielaku, musisz udowodnić mi że przestałeś być cielęciem, a
jesteś prawdziwym, silnym bykiem.
-
Słucham, panie – Guy ni w ząb nie zrozumiał przesłania wypowiedzi Vasey’a,
która jak zwykle była pozbawiona sensu.
-
Cóż, ta łachudra w zielonych gaciach porwała nam całą służbę, podczas gdy ty
raczyłeś być w Locksley z… - urwał, widząc gromiący wzrok Gisborne’a;
zrozumiał, że Marian nie wie i nie ma wiedzieć o zażyłości z Anastazją – … z
wielkim problemem, jakim jest plan unicestwienia przeklętych banitów – wybrnął
zgrabnie – Ale teraz koniec żartów. Znajdziesz mi dziś nowe służące. W tych
czterech, które zostały, nie mam kompletnie wyboru! A Mary przecież sam
wygnałem.
-
Jest przecież Anastazja – specjalnie odparł Guy, by uśpić czujność Marian.
-
Jest do niczego. Próbowałem już przecież. Francuzka też wcale się nie stara, a
tamte dwie są brzydkie. Masz znaleźć mi nowe, Gisborne. Mój ty czarny sokole. A
znajdziesz je… w Locksley.
Guy
uśmiechnął się triumfalnie; to pierwszy genialny od dawna plan Vasey’a. No tak!
Porwanie kilkunastu dziewek z Locksley będzie dla Hooda najlepszym prztyczkiem
w nos. Że też sam na to nie wpadł!
-
Marian, kończysz już? – bezceremonialnie zapytał Vasey – Mamy z Gisbornem sporo
ważnych spraw, także jeśli już zjadłaś… Dobrze, dobrze, możesz resztę zostawić
dla mnie. Pa pa, kochana!
Marian
skłoniła się, posłała Guy’owi niewinny uśmiech i czym prędzej pojechała do
Sherwood, by donieść Robinowi o tym, co słyszała. Niestety nie zastała go,
postanowiła więc czekać tak długo, aż się pojawi.
Szeryf
tymczasem krążył wokół Guy’a niczym sęp. Gisborne czuł się nieswojo, domyślał
się bowiem, że zaraz powie coś, co go zaboli, albo upokorzy. Vasey jednak
usiadł obok i poklepał go po ojcowsku po ramieniu.
- Mój
drogi, czarny synu, choć nigdy nie miałem romansu z czarną kobietą, więc nie
wiem skąd się wziąłeś – wyszczerzył się – Ja wiem, że jesteś kochliwą bestią,
że jedna baba to za mało, ale… Ładnie to tak oszukiwać przyszłą żonę? Na czym
chcesz budować szczęście małżeńskie, na kłamstwie?
-
Zaraz uwierzę, że tak bardzo przejmujesz się moją szczerością, panie.
-
Nie, pyskata gadzino! Przejmuję się tym, że nie ufam tej dziewczynie. Nie
widzisz, że cię zwodzi? Wygląda to tak, jakby była tu tylko po to, żeby
zdobywać informacje dla zielonych.
-
Bzdury! – syknął Guy.
- Sam
jesteś bzdura! Opanuj się trochę i nie mów jej niczego, rozumiesz? Możesz z nią
oglądać gwiazdy, wyznawać miłość, ale jeśli dowiem się, że to babsko
dowiedziało się czegoś o sprawach państwowych, jak choćby banita w lochu…
- Co
w tym złego!?
- To,
że rozpaple to pozostałym banitom, ciemna maso!!!
Wstał
i trzepnął Guy’a w głowę, kierując się do wyjścia. Wściekły Gisborne poderwał
się i zbiegł do lochu, gdzie Alan z nadzieją wypatrywał ratunku. Ożywił się na
widok towarzystwa, jednak mina mu zrzedła, gdy w zbliżającej się sylwetce
rozpoznał Gisborne’a.
-
Wyjdziesz stąd – powiedział spokojnie do banity.
- Ja…
Naprawdę!? – Alan nie wierzył w to, co słyszy.
-
Oczywiście, mój przyjacielu. Wyjdziesz.
-
Dzięki! Wiedziałem, że równy z ciebie gość!
-
Będziesz jednak odtąd MNIE służył.
Alan
wpatrywał się w Guy’a, nie dowierzając w to, co słyszy. Ten jednak otworzył
kratę i pozwolił mu zrobić krok poza celę. Rozglądał się dookoła, już prawie
czując świeże powietrze i wolność, kiedy Guy nagle powalił go na podłogę
jednym, silnym ciosem. Przycisnął go butem i wpatrywał się z góry w przerażoną
twarz więźnia. Wyjął zza pasa woreczek ze złotem i pomachał mu nad głową.
-
Wiem, że puste słowa Hooda to nie wszystko – zjadliwie zauważył Gisborne –
Samymi frazesami się nie najesz.
- Tu
masz rację – wycharczał przyduszany Alan.
- No
właśnie. Dlatego ja opłacam ci się bardziej.
Zrzucił
mu na twarz woreczek i kopnął go dość mocno. Alan zaczął kaszleć, dusząc się, a
kiedy odzyskał oddech, usiadł i oparł się o kraty.
-
Czego ode mnie chcesz? – zapytał.
-
Informacji – Guy przykucnął naprzeciw niego – Wrócisz do swoich leśnych
przyjaciół i będziesz mówił mi wszystko, co będzie istotne. Za każdą informację
oczywiście będę cię wynagradzał.
-
Ale… dlaczego ja?
- Bo
widzę po tobie, że w przeciwieństwie do reszty, myślisz. I to myślisz
racjonalnie. Jaka przyszłość czeka cię w tej bandzie?
- Nie
wiem… Ale Robin jest moim przyjacielem! Przygarnął mnie, kiedy…
- Co
za brednie! – krzyknął Guy – Zamierzasz za to czołgać się za nim do końca
życia!? Ja teraz wyciągam do ciebie rękę. Jeśli się sprawdzisz i informacje od
ciebie będą przydatne, może znajdę dla ciebie odpowiednie stanowisko…
Alan
w głowie przekalkulował sobie wszystko i istotnie, bardziej opłacało mu się
przyłączyć do Gisborne’a, jednak czuł się dziwnie z tym, że miałby oszukiwać
swoich przyjaciół…
-
Znaj moje dobre serce – Guy wyprostował się i poprawił sobie rękawice – Masz
czas do jutra.
Jedną
ręką szarpnął Alana i wepchnął go do celi. Zatrzasnął za nim kraty i zadowolony
z siebie pojechał do Locksley, gdzie wjechał niczym prawdziwy pan, patrząc z
góry na kłaniających mu się wieśniaków.
-
Ludu Locksley! – zaczął wyniośle – Przybywam do was jako wasz dobry pan. Wiecie,
że zawsze byłem wobec was sprawiedliwy, ale uczciwy. Kto zasłużył na karę,
dostawał ją, a kto na nagrodę, też ją otrzymywał. Dziś chciałem prosić was,
byście pomogli naszemu wielkiemu szeryfowi…
Wśród
ludu rozległ się szum. O co może chodzić Gisborne’owi? Czy nie dość ich
ciemiężył? Jego słowa i sprawiedliwości były tak bardzo przesiąknięte podłą
złośliwością, że oburzyło to mieszkańców Locksley.
-
Czego od nas chcesz, panie? – krzyknął jeden ze starszych mężczyzn – Czy nie
dość wspomagamy skarbiec podatkami, które od nas pobierasz?
- Moi
drodzy! Przyszedłem tylko po kilka młodych, zdolnych, chętnych do pracy
dziewcząt. Chętne proszę zgłaszać się bezpośrednio do mnie. Daję wam… dziesięć
minut.
Guy
zeskoczył z konia i spokojnie spacerował sobie, uśmiechając się do wieśniaków.
Doskonale wiedział, co się wydarzy, dlatego nie czekał dziesięciu minut. Już po
chwili jego twarz z przyjaznej zmieniła się na przerażająco wrogą.
-
Prosiłem o chętne dziewki – warknął – Mówię niewyraźnie!?
Żołnierze
zeszli ze swoich wierzchowców, dobywając mieczy. Guy rozejrzał się dookoła.
Ludzie twardo stali, jakby w ogóle nie bali się go… Co się do diabła stało!?
- I
tak przyjdzie szeryf i go zbeszta – krzyknął ktoś z tłumu – Nie warto! Wracajmy
do swoich zajęć!
W
rycerzu wszystko się zagotowało. Jak jakiś podrzędny śmieć mógł tak powiedzieć…
-
Zabić go! – wrzasnął ogarnięty wściekłością – I wydobyć mi dziesięć wywłok
choćby spod ziemi!!!
Straże
posłusznie rzuciły się do ataku; lud rozstąpił się, torując żołnierzom drogę do
śmiałka, który miał odwagę powiedzieć, co myśli o ciemiężycielu, który był pod
totalnym wpływem szeryfa.
-
Przekonacie się zaraz, niedojdy, kim jest sir Guy Gisborne! Kto tu wydaje
rozkazy!!!
Jeden
z żołnierzy pchnął mieczem mężczyznę, który uraził dumę rycerza. Leżącemu
ścięto jeszcze głowę. Po jego trupie przebiegli dalej, plądrując chaty w
poszukiwaniu dziewcząt. Pisk i płacz rozległ się po całym Locksley; Guy stał
wściekły jak nigdy, ale zarazem triumfujący. Ta śmierdząca tłuszcza w końcu
przekonała się, że to ON jest PANEM!
- W
następnym miesiącu podatki będą podwójne – oznajmił szyderczo – Życzę wam
miłego popołudnia! I nie zapomnijcie przekazać sir Robinowi, kto was odwiedził!
Jeśli będziecie mu służyć, z każdym tygodniu będę dla was coraz mniej miły. A
kto pomoże mi schwytać tego szkodnika, na pewno może liczyć na moją
wdzięczność.
Dosiadł
konia i ruszył przed siebie, zaraz za nim wioskę opuścili rycerze, prowadząc
dziesięć skrępowanych dziewcząt. Krzyczały, płakały, ale to na nic. Guy nie
słyszał tego, bo pognał przed siebie, nie mając ochoty oglądać zapłakanych,
brudnych dziewek. Pragnął odpoczynku i relaksu, a to mogła mu zapewnić tylko
ruska nałożnica…
***
Marian
niecierpliwie krążyła po kryjówce banitów. Zaczynało już zmierzchać, a Robina z
drużyną nadal nie było! Bała się, że coś złego spotkało ich po drodze, może
ktoś ich napadł, może to Guy… Może jej ukochany już nie żyje, zadźgany gdzieś
pod drogą!
-
Robin, przyjedź – mówiła sama do siebie – Wróć!
Usłyszała
jakiś szelest w krzakach. Przestraszyła się nie na żarty i cofnęła się do
kryjówki. Po chwili jednak usłyszała cichy płacz i ujrzała wyłaniającą się
spośród listowia postać nastoletniego chłopca. Zobaczywszy ją, podbiegł z
nadzieją i padł na kolana.
- O
pani! – krzyknął rozpaczliwie – Tragedia… Robin Hood musi nam pomóc?
- Co
się stało?
Rozedrgany
chłopiec opowiedział jej ze szczegółami wszystko, co działo się w Locksley.
Marian z niedowierzaniem i przerażeniem słuchała jego relacji. Wiedziała, że
Guy jest okrutny, ale to, co usłyszała… Jak mógł? Z drugiej strony jednak nie
dziwiła się; Robin porwał szeryfowi służbę, musieli więc zemścić się i znaleźć
nowe niewolnice. W duszy modliła się, by Hood jak najszybciej powrócił, miała
mu do opowiedzenia tyle rzeczy…
-
Marian! – usłyszała nagle – Co tu robisz?
-
Robin? – poderwała się – Robin, jesteś! Tyle czekałam!
-
Musieliśmy zająć się dziewczętami… Stało się coś złego?
Marian
wraz z chłopcem opowiedzieli drużynie o tym, co działo się, gdy ich nie było.
Banici słuchali wszystkiego uważnie. W zasadzie dzień jak co dzień, Gisborne
morduje i porywa ludzi, ale to brzmiało tak strasznie, że Robin najchętniej
poderwałby się i od razu sam wymierzyłby mu sprawiedliwość.
-
Biedny Alan! – jęknęła Djaq – Musimy go uwolnić!
-
Tak, i te nowe służące też – zgodził się Hood.
Will
parsknął śmiechem.
-
Będziesz bawił się z nimi w kotka i myszkę? Będziesz kradł im wszystkie
służące? Zrozum, że gdybyś nie porwał tych dziewcząt, nie uprowadziłby
kolejnych! Zostaw je.
- Nie
poznaję cię! Jak możesz godzić się na taką niesprawiedliwość?
-
Robin, naszym priorytetem powinno być odzyskanie Alana – poparł przyjaciela
John – Te dziewki… Nie, Robin, nie róbmy kilku rzeczy naraz! Zajmijmy się
uwolnieniem tego półgłówka, skoro już dał się złapać!
- Oni
mają rację. Robin, też byłam porwana, wiem jak to jest, ale jeśli odzyskamy
Alana, przede wszystkim będzie nas więcej. Łatwiej będzie nam działać.
-
Kiedy egzekucja? – Hood spojrzał na swą ukochaną.
- Nie
wiem – westchnęła Marian – Szeryf chyba nie chciał, żebym wiedziała. Nie wiem,
czy czegoś nie podejrzewa…
- W
takim razie rzuć wszystko i chodź do nas! Zamieszkasz z nami, nie będziesz już
musiała codziennie oglądać tych paskudnych twarzy!
-
Nie, Robin. Jestem wam potrzebna na zamku. Guy mi ufa, on… on mnie kocha –
zarumieniła się na wspomnienie przyjemnego pocałunku – Nie skrzywdzi mnie. A
szeryfa będę unikać.
- Nie
chcę, by Gisborne cię kochał. To ja cię kocham!
-
Mogę przez to wiele osiągnąć. Guy zwierza mi się czasem, często coś podsłyszę…
- Ale
on chce się z tobą ożenić!
- Nie
dojdzie do tego, przysięgam. Mimo tego, że obiecałam mu małżeństwo po powrocie
króla… Kiedy Ryszard wróci, będziemy wszyscy bezpieczni, Guy i szeryf zostaną
ukarani, wszystko będzie dobrze, mój kochany! Tylko z tobą mogę wziąć ślub.
Robin
uśmiechnął się smutno. Wolał mieć Marian przy sobie, ale wiedział, że to, co
ona mówi, jest naprawdę rozsądne. Ujął jej twarz w dłonie i czule pocałował.
Marian z przerażeniem odkryła, że jego pocałunek nie był tak rozkoszny jak
pocałunek Guy’a… Robin zaledwie musnął ją delikatnie, z szacunkiem, a Guy
namiętnie wtargnął na teren jej ust, i było to niesamowicie przyjemne uczucie.
Nadal jednak była przekonana, że całym sercem kocha Robina, a to, że Gisborne
próbował mamić ją swoimi zatrutymi pocałunkami… To nie było ważne. Kochała
Robina. Ale przez moment zatęskniła za ustami okrutnego rycerza, który
twierdził, że kocha ją nad życie.
***
- A
to dobre, Gisborne! – rechotał szeryf, leżąc późnym wieczorem jak król na swoim
łożu z kielichem wina – Kazałeś ściąć wieśniaka!
-
Plebsowi zawsze należy się trochę rozrywki, mój panie – odparł zadowolony z
siebie Guy.
- To
jak? Masz jakieś ładne dziewczątka?
-
Całe dziesięć sztuk. Tak urodziwe, że sam chętnie bym…
- To
na co czekasz? – podniósł się Vasey – Chodźmy wybrać sobie kochanki! Ty jedną,
ja drugą, co, Gisborne?
- W
zasadzie… - Guy zawahał się; przed oczami stanęła mu Anastazja, jednak
pomyślał, że chyba za bardzo się przed nią otworzył. Może nie powinien tego
robić, może starym zwyczajem powinien wzywać do siebie nałożnicę tylko po to,
by go zaspokoiła, po czym wygnać ją, i kolejnego wieczora wezwać inną… W ten
sposób nie oszukiwałby w swoim mniemaniu swej ukochanej Marian, nie wdając się
w emocjonalną relację ze służącą, a jednocześnie zaspokajałby swoje fizyczne
potrzeby tak, jak robił to dotąd. Nie w głowie było mu czekanie na Marian w
wielomiesięcznym celibacie!
-
Gisborne? – niecierpliwił się szeryf.
-
Tak, panie – Guy otrząsnął się – Chyba obaj zasłużyliśmy na dobrą zabawę.
Nagle
rozległo się pukanie do drzwi. Szeryf uśmiechnął się szeroko.
- Ach
ty szelmo! – poklepał Guy’a po plecach – Chciałeś zrobić mi niespodziankę i już
wezwałeś mi dziewkę? Ależ ja cię lubię, Gisborne!
Otworzył
z rozmachem wrota, za którymi stała… Anastazja. Guy kompletnie o tym zapomniał!
- Co
ty tu robisz? – zdziwił się Vasey – Pomyliłaś komnaty, zresztą Gisborne używa
dziś innej służki!
-
Przyszłam do ciebie, mój panie – zwiesiła głowę – Rozkazano mi towarzyszyć ci
dzisiejszego wieczoru…
Szeryf
zdębiał, a Guy… bez słowa wyszedł z komnaty.
Nie lubię Guy'a. Muszę to powiedzieć: dziś nie lubię go. Pewnie za tydzień będę wchodzić pod stół i odszczekiwać każde słowo, ale dziś jest wredny, dwulicowy, okrutny, agresywny, podły, samolubny, mściwy i odreagowuje własne niepowodzenia na innych. Tak - szeryf dobrze go wyszkolił na własne podobieństwo. A do tego jest kompletnie zaślepiony "uczuciem" do Marian(a). I taki mi się podoba.:) Bo tydzień temu był zupełnie inny, a zmienność Guy'a, to coś co w nim lubię.:)
OdpowiedzUsuńSzeryf bije dziś wszystkie rekordy stwierdzeniem o "czarnym synu" i jego matce. Drugie miejsce przypada Joan - mistrzyni techniki walki brudną ścierką.:) Pierwsze miejsce wśród ... wolniej myślących, jak zawsze przypada leśnemu wypłoszowi.:)
Na koniec mam pytanie : czy naprawdę musiałaś przerwać w TAKIM momencie?:)
No wiesz, przerwałam, bo... odechciało mi się pisać :) A tak serio, to chyba dobrze poczekać sobie tydzień we względnym napięciu, prawda?
UsuńMasz rację, Guy'a dziś nie da się lubić. Za tydzień powinno być lepiej, chociaż... początek będzie wskazywał może coś innego. Nieważne. Szeryf się rozkręca, zapewniam że będzie miał jeszcze kilka godnych zapamiętania tekstów.
Ale jesteś niesprawiedliwa - mówisz, że nie lubisz Guy'a, a przecież Marian jest tak samo dwulicowy(a), a nawet bardziej! :)
Oczywiście, że dobrze poczekać.:) I dobrze, ze zakończyłaś w takim miejscu. Za tydzień pewnie okaże się, że wszystkie przypuszczenia są nic nie warte, bo wymyślisz coś zaskakującego.:) Jednak dziś Guy'a nie da się lubić.:) Może trochę ... gdy (powstrzymam się przed epitetem:) Marian podle pogrywa sobie z nim. Jej nie lubię z założenia, bo zła kobieta jest.:) Wodzi za nos i Guy'a i Robina. Mogłaby się w końcu zdecydować!:)
UsuńA właśnie że w związku z zakończeniem nie wymyślę NIC zaskakującego! I ciekawe, co na to za tydzień powiesz :)
UsuńA Marian... ona jest zdecydowana, ale niesamowitą przyjemność sprawia jej balansowanie na krawędzi i drażnienie lwa. Do czasu :)
To niech sobie Marian balansuje.Oby tylko efektownie wpadła w paszczę i będzie po sprawie.:) I jakoś Ci nie wierzę ... dobrze, nie zostawisz Anastazji w lepkich łapach szeryfa, ale jestem ciekawa, jak to rozwiążesz.:) I poczekam grzecznie przez tydzień na odpowiedź.:)
UsuńWiem wiem, powinnam się powstrzymać od wulgaryzmów ale nie mogę... Guy Ty deb*** !!
OdpowiedzUsuńNa szczęście to jeszcze nie jest wulgaryzm, a... lekko obraźliwe słowo. Stanowczo za delikatne w tym rozdziale :)
UsuńCieszę się, że sama autorka popiera mój osąd. Oczywiście, że za delikatne ale patrzę w te oczy i mięknę...
OdpowiedzUsuńAleż oczywiście, że podzielam, bo sama stworzyłam tego potwora. A za tydzień... może zmiękniesz bardziej? Postaram się zaskoczyć choć trochę :)
Usuńoch to już obgryzam paznokcie z zniecierpliwienia....
OdpowiedzUsuńGuy nie umie kochać. Żaden zwrot akcji mnie nie przekona, że on umie kochać. Przypomina mi Alexa Kryceka z X Files ;) "Robię sobie dobrze, resztę mam w d...." :)
OdpowiedzUsuńRobin
Ależ ja się z Tobą zgadzam - póki co nie umie, tylko mu się wydaje.
UsuńKate, kochana ty potrafisz trzymać napięcie. Myślę, że szeryf ,który w tym odcinku przeszedł samego siebie nie tknie Anastazji. Wie przecież, że Anastazja należy do Guy'a, efektem bytności dziewczyny w jego komnacie będzie długa rozmowa o Marion. A szczególnie spisek pokazujący niegodziwość Marion, jej zakłamanie w stosunku do Guy'a. Oboje jej nie lubią.
OdpowiedzUsuńJolu, to bardzo ciekawy pomysł, żeby sprzymierzyć Anastazję i szeryfa. To byłoby naprawdę ciekawe, ale muszę powiedzieć, że Anastazja znajdzie innego sojusznika w walce z Marian, i myślę że ta osoba może być pewnym zaskoczeniem. Ale spodobało mi się to, co napisałaś, i może szeryf też w pewnym momencie do nich dołączy :)
Usuń