poniedziałek, 2 grudnia 2013

Dwa krótkie filmy o "The Book of New Zealand". / Two short films about "The Book of New Zealand".

Zobaczcie jak powstało „Book of New Zealand”, podróżujące muzeum. Opowiada scenograf Dan Hennah.
See how was created the Book of New Zealand traveling museum. Described by production designer Dan Hennah.


I jeden krótki film w którym obsada „Hobbita” opowiada o „Book of New Zealand”. Oczywiście znajdziecie tam parę zdań mojego naszego ulubionego aktora, Richarda Armitage'a. And one short film in which the cast of The Hobbit tells about the Book of New Zealand. Of course, there is my our favorite actor, Richard Armitage.

Mój screen/ My screencap.



P.S.
Za niespełna 7 godzin ( dla nas to będzie środek nocy, czyli ok.3:30) światowa premiera „Hobbit. Pustkowie Smauga”, którą możecie oglądać tutaj, tutaj lub tutaj.
P.S.
In less than 7 hours (3:30 am for me) will be the world premiere of "The Hobbit: The Desolation of Smaug", you can watch it here, here or here.

41 komentarzy:

  1. Ładnie, pięknie, ale ciut za daleko. Same bilety samolotowe kosztowałyby więcej niż cały pobyt (zakładając, że poleciałoby się na jakieś 2-3 tygodnie).
    Nowa Zelandia przez filmy tolkienowskie zrobiła sobie taką doskonałą reklamę, że teraz może całymi latami ciągnąć zyski z turystyki od tych, którym wydanie paru tysięcy dolarów na przelot nie jest straszne. Dla mnie straszne jest, więc choćby mnie tam Rysiek na prywatną lekcję narciarstwa chciał zaprosić, to z płaczem i lamentem musiałabym odmówić... A może jednak to byłby czynnik decydujący - srebra rodowe zastawić, kredyt ze złodziejskim oprocentowaniem zaciągnąć i fru! Dla RA wszystko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Więc pozostaje skreślić parę cyfr w totku i czekać na kumulację, a potem na szczęście ;-)
      Ale faktem jest, że Nowa Zelandia ma niesamowitego PR-owca w postaci P.Jacksona i jego ekipy. Chociaż z drugiej strony widoki, które mają zachęcić do odwiedzenia tej „krainy spokoju”* zaiste wspaniałe. Ja kocham zimę, jak się już kiedyś do tego przyznałam, ale na nartach jeździć nie umiem, chociaż myślę, że mogłoby mi się to podobać. A RA sam kiedyś mówił, że mógłby być instruktorem narciarskim więc …;-)

      *jak mawiają, wszędzie dobrze gdzie nas nie ma;-)

      Usuń
    2. Klub Podróży Horyzonty organizuje wyprawę w terminie: 2-24 luty 2014 do Nowej Zelandii -koszt: 3450zł + 1650USD - no, przecież bagatelka. Sreber rodowych nie posiadam, w totka kiedyś próbowałam grać ( zwiedziona powiedzeniem, że kto nie ma szczęścia w miłości, to ma w hazardzie - nie brali mnie pod uwagę ) - największa trafiona to dwójka. Jakiś sponsor by się przydał.

      Usuń
    3. Widoki wspaniałe, chociaż podobne (lub nawet jeszcze piękniejsze) cuda można znaleźć w wielu innych bliższych i/lub tańszych miejscach. Gór i oceanów na świecie dostatek, umierać z zachwytu i u nas w kraju można - tylko trzeba wiedzieć, gdzie szukać tych miejsc.

      Usuń
    4. To całkiem spory wydatek taka wycieczka, jak dla mnie a trzeba jeszcze doliczyć „kieszonkowe” i „na waciki” ;-) i nawet maksyma mego kolegi tu nie pomoże, niestety. Więc trzeba znaleźć inną alternatywę ( bo sponsora szukać nie będę ;-) )

      Usuń
    5. Na tę wycieczkę, Zosiu, to chyba sobie lewe L-4 powinnam wziąć, bo nikt nie dałby mi urlopu na tak długi czas.
      Totek to żaden hazard - w pokera powinnaś spróbować zagrać lub w ruletkę. Wtedy zobaczysz, czy przysłowia prawdę mówią.
      Pytanie, co by sponsor od Ciebie w zamian zażądał. I nie, wcale nie o taki sponsoring mi chodzi - o prawdziwy. Może kazałby Ci na czole logo swojej firmy wytatuować? Przecież sponsorzy niczego nie dają, ot tak.

      Usuń
    6. Jak zazwyczaj zgadzam się z Wami w 100% - jestem szczęśliwa jak mi się uda wyskoczyć na Roztocze (jest tam bajecznie -trasy rowerowe świetne) albo w Bieszczady - chociaż na weekend: widoki piękne, dla mnie niedaleko i koszt niewielki. A jak siedzę we własnym ogrodzie na leżaku z książką w ręku to też jestem zadowolona - zielono, ptaki śpiewają - błogostan.

      Usuń
    7. Bo dokładnie tak jest, że wszędzie dobrze gdzie nas nie ma, a jak jeszcze o tych pięknych miejscach mówi taki gawędziarz jak Rysiek, to od razu chciałoby się tam pojechać. Ale jak słusznie zauważyła Kasieńka, jest tyle pięknych miejsc w pobliżu… tylko Rysia w nich nie ma ;-)

      Usuń
    8. Ja na taki urlop, to też nie mam co liczyć- mogłabym potem własnego biurka spod stosów papierzysk nie wykopać. Tatuaż odpada. Pooglądam sobie zdjęcia.

      Usuń
    9. O właśnie, Bieszczady. Jesienią, kiedy drzewa zaczynają się przebarwiać, to tylko jedno wielkie "Och!" wyrywa się na ich widok.
      A żeby móc cieszyć cię jakimkolwiek widokiem i czerpać z niego szczęście i spokój, najpiew to szczęście i spokój trzeba mieć w sobie. Gdy ktoś wiezie ze sobą swoje wewnętrzne piekiełko, to i w raju tylko piekło znajdzie. A własny ogród, własną ręką dopieszczany - to przecież kawałek Hobbitonu, lepszego szukać nie trzeba.

      Usuń
    10. Aniu, w Nowej Zelandii też już go nie ma. A jeśli nawet zostawił tam jakieś molekuły swojej osoby, to już dawno wiatr i deszcz rozniosły je dalej po świecie.
      Jakoś dziwnym trafem żadna z nas nie snuje marzeń o podróży do Nowego Jorku. A tam, przy odrobinie szczęścia i wytrwałości... Tylko że wielkomiejski zgiełk to nie to samo, co romantyczne okoliczności przyrody.

      Usuń
    11. Wiem, że już go tam nie ma, ale wspominał, że chciałby tak kupić kawałek ziemi. Ale faktycznie, bardziej zależałoby mi na zobaczeniu NZ niż szukaniu go tam. Co do NY to jakoś nigdy nie ciągnęło mnie do Stanów, nawet palcem po mapie ;-)

      Usuń
    12. Bo nam ta cała Ameryka do Ryśka nie pasuje - nasza podświadomość czuje, że tym w LA to po prostu ufać nie można. W duszach nam pika, czy nam tam Ryśka nie skrzywdzą, nie popsują. Europa jest bardziej przyjazna takim wrażliwcom jak Ryś. Oczywiście ja mu życzę wielkiej kariery w USA ale martwić się, martwię.

      Usuń
    13. W takim razie robimy skromną zrzutkę, po czym piszemy do RA: "Rysiek, kupujemy działkę w Nowej Zelandii, dokładasz się? Brakuje nam jeszcze odrobinę (jakieś 99,99% ceny)". A później, jako współwłaścicielki nie dajemy się wygonić z dzielonej wraz z Rysiem działeczki :-)
      Stany też mnie nie ciągną. Może dlatego mam też takie negatywne nastawienie do pobytu Ryśka w tym kraju. Gdyby został w Nowej Zelandii, pojechał do Kanady, czy nawet do Ameryki Południowej, niewykluczone, że nie kręciłabym nosem aż tak.

      Usuń
    14. NY to lubię oglądać w filmach Woody Allena - jakoś też mnie nigdy nie ciągnęło. Może dlatego, że ja bardziej przyrodniczo-krajoznawcza jestem i miast dużych nie lubię.

      Usuń
    15. Wiedzę, że znów odczuwamy podobnie jeśli chodzi o Stany ;-)Niech mu tam będzie jak najlepiej, skoro lubi ryzyko ;-)

      Usuń
    16. Całą nadzieję pokładam w mądrości Ryśka i jego intuicji.Woda sodowa przy jego charakterze mu raczej nie grozi - więc mam nadzieję, że ugra w Stanach co będzie chciał i da drapaka w stęsknione ramiona Europy albo na naszą wspólną działeczkę w Nowej Zelandii - my tam wszystkiego dopilnujemy.

      Usuń
    17. Duże miasto dobre jest zimą. Nie trzeba myśleć o ogrzewaniu, odśnieżaniu i innych, bardziej męczących zimowych zajęciach. Sklepy pod nosem, kawiarnie pod nosem, kina pod nosem, teatry i muzea takoż - da się żyć. Ale latem, jeśli pracuję, to w każdy weekend uciekam do natury - kocham wtedy nawet komary i kleszcze.
      Skoro Rysiek lubi ryzyko - zapraszamy do nas. Przeciętny Anglik widzi w nas dziki wschód i czasem mocno się dziwi, kiedy przyjeżdża i zastaje całkiem normalny kraj. Dla większości podróż na wschód od Niemiec to jednak wciąż sport ekstremalny.

      Usuń
    18. Zosiu, to mądry człowiek i wie co robi ( i bardziej to mówię do siebie niż do Ciebie), ale rozumiem Twoją obawę, bo ja też ją podzielam. Ale widać, że on tam czuje się jak ryba w wodzie ( przynajmniej jak na razie), więc niech tam realizuje swoje projekty to chociaż będziemy miały możliwość w kinie go zobaczyć ;-)

      Usuń
    19. O, na pewno nie brakowało by mu wrażeń - zadbałybyśmy o to.
      Wszystko ma swoje plusy i minusy: duże miasto-małe miasto. Równowaga musi być.

      Usuń
    20. Tak, to prawda najważniejsza jest równowaga, chociaż, ja jak ten prawdziwy hobbit ( nie Thranduil!) naprawdę wolę moje małe miasteczko, cisza spokój…o jej, chyba się starzeję :D:D

      Usuń
    21. W Nowej Zelandii mielibyśmy taką bazę wypadową na narty. Nie ma zmiłuj, Rysiek musiałby nas nauczyć szusowania. A gdyby nam nie wychodziło - nic straconego. Smarowałby nam wtedy siniaki żelem na potłuczenia - trzeba by było wiedzieć, jak upadać, by nabijać sobie te siniaki we właściwych miejscach, a nie np. na łokciu. :-P

      Usuń
    22. Widać po nim, że jakoś tak się wyluzował, zdystansował do tego wszystkiego co się wokół niego od czasu Hobbita dzieje. Myślę, że nie zdawał sobie sprawy, że jego życie aż tak się zmieni - a teraz się w tym odnalazł. A może już pozostawił Thorina za sobą? Promocja filmu, premiery to już co innego niż życie postacią.

      Usuń
    23. Ania, wypluj przez lewe ramię słowo "starzeję" - to nie kwestia wieku tylko usposobienia - zawsze wolałam małe miasto - mieszkałam kiedyś w Krakowie i to był dla mnie koszmar, mimo wielu zalet tego pięknego miasta.
      Dla mnie narty to sport ekstremalny więc trzeba by nabyć solidny zapas żelu. Gorzej gdyby Rysiek kazał nam sobie zmrożone żelki poprzykładać i poszedł by poszukać innego towarzystwa. Ale nie, on by tego na pewno nie zrobił. Prawda?

      Usuń
    24. Przecież właśnie na tym mu zależało, do tego dążył - by być dobrym, docenianym aktorem. Czasem spełnione marzenia potrafią mocno przerazić. Myślę, że gdy Rysiek patrzy w przeszłość, na tego chłopaka, który stał przed wejściem do teatru, sprawdzając bilety i podczytując Stanisławskiego, na młodego aktora, którego telefon milczał całymi miesiącami, który był bliski załamania, to teraz myśli sobie, że jednak warto było i nawet ten szum i zamieszanie wokół swojej osoby odbiera zupełnie inaczej.

      Usuń
    25. Prawda, Zosiu. Przecież gdyby tak postąpił, to okazałby się skończoną świnią, ale skoro wiemy, że Rysiek skończoną świnią nie jest, znaczy to, że opiekowałby się nami czule i z uśmiechem. Quod erat demonstrandum.

      Usuń
    26. Oczywiście Zosiu, że jako odpowiedzialny facet nie zostawiłby Ciebie w takiej ( bez skojarzeń, proszę ;-) ) potrzebie.

      Usuń
    27. Masz rację Kasieńko, wreszcie osiągnął to o czym on jak i jego wierni fani marzyli. Taaak, daleką drogę przeszedł ten nasz Ryś oj daleką.

      Usuń
    28. Dziewczyny, będę znikać, spróbuję pójść spać troszkę wcześniej nastawiając budzik na 3-cią, aby chociaż przez chwilę „poczuć” atmosferkę Czerwonego Dywanu. Więc dziękuję za dzisiejszą Waszą tu obecność :* Radosnych RAsnów życzę!
      Aaa i jeszcze jedno, zobaczcie plakat, który baaardzo mnie się podoba ;-)

      https://www.facebook.com/photo.php?fbid=181554218707310&set=a.137567626439303.1073741828.123064421222957&type=1&theater

      Usuń
    29. Uspokoiłaś mnie Kasieńko w obydwu kwestiach. Co do powyższej, to my się chyba z Anią za bardzo nad nim rozczulamy: przecież wrażliwość wrażliwością ale to mocny facet jest (a nie jakaś panieneczka) - tak jak mówisz, czekał na to latami i teraz będąc w środku tego wszystkiego w głowie mu pika: nareszcie, nareszcie, udało się. Po latach chudych czas na te tłuste.

      Usuń
    30. Bo tak naprawdę, Zosiu, wcale nie rozczulamy się nad nim, a bardziej nad sobą. Że tak daleko, że samotny, że zmęczony, a w podtekście: "Masz być jak najbliżej, nie samotny, bo ze mną, a jak jesteś zmęczony, to ja ci dopiero dam powody do zmęczenia" :))) Tak nam podświadomość złośliwie w ucho szepce, a my ubieramy to w piękne, czułe słówka i pozory nadmiernej troski.

      Usuń
    31. Dobranoc, Aniu. Nie chce mi się nocy zarywać - i tak relację z premiery zdążę obejrzeć jeszcze wiele razy.
      Ach, a ile fotek się po tej premierze posypie! Będą żniwa, będą żniwa, tralala! :-D

      Usuń
    32. Jak zwykle nazwałaś rzecz po imieniu: to po prostu dzikie żądze. "Co jest gorsze od możliwości widzenia cię, słyszenia cię, bez możliwości dotknięcia cię?" No właśnie, co?
      Cieszenie się z rozpiętych 2 guzików koszuli bez możliwości rozpięcia wszystkich: powoli albo jednym szarpnięciem - istna tortura.

      Usuń
    33. A my wcale nie chcemy się otrząsnąć z tego masochistycznego uniesienia. Wprost przeciwnie - szukamy kolejnych zdjęć, kolejnych wypowiedzi, które są dla nas jak dokręcenie śruby. Ale jakże miło jest tak sobie pocierpieć i jeszcze wzajemnie się w tym utwierdzać i wspierać. I przez cały dzień chodzić jak pijana, bo oto zdjęcie z "tym" błyskiem w oku ktoś opublikował.

      Usuń
    34. Fakt - nie chcemy. Pytanie - ile śruba wytrzyma? Żeby nie musieli specjalnego oddziału zamkniętego utworzyć. Jak patrzy na mnie z laptopa tymi swoimi oczyskami to czasem czuję się nieswojo. Mówienie do niego to już norma. Rzadkie piknięcia zdrowego rozsądku: kobieto,ile ty masz lat? Znowu 17-ście? To facet na pulpicie - przydeptuję szybko i skutecznie.

      Usuń
    35. Ten specjalny oddział zamknięty to m.in. tutaj się znajduje. :-) Tylko lekarzy i lekarstw raczej sobie nie życzymy.
      Zdrowy rozsądek rzecz ważna i konieczna, ale nie może mieć decydującego głosu przez cały czas. Życie by wtedy zszarzało. Trzeba je trochę sobie ubarwić, na przekór wszystkiemu i wszystkim, choćby było to coś, czego w pewnym wieku "nie wypada". Zresztą przestałam się przejmować, widząc relacje ze zlotów fanek różnych aktorów - kobietki mocno już posunięte w latach, a patrzące na swoich idoli z cielęcym uwielbieniem, z błyskiem takim, że najbardziej napalone nastolatki by się nie powstydziły. Zresztą, spójrzmy prawdzie w oczy - nastolatki z reguły TAK się nie napalają, to domena raczej nieco dojrzalszych kobiet.

      Usuń
    36. No, chyba, że Rysiek w białym kitlu.
      Zdrowy rozsądek jest zdecydowanie przereklamowany i jakieś szaleństwo trzeba mieć, żeby się z samym sobą nie nudzić. Zacznę się martwić jak już nic nie będzie mnie tak kręcić. Jakie potrzeby i oczekiwania - takie napalenie.

      Usuń
    37. Dobrze napisałaś, Zosiu - żeby się sobą nie nudzić. Żeby nie być tak strasznie przyziemną, układną i pod linijkę, bo to tak, jakby człowiek już za życia umarł. A poza tym to szaleństwo jest po prostu zabawne. Nie dość, że jest się na nieustannym RA-haju, to jeszcze można przyjrzeć się sobie z zewnątrz krytycznie i pośmiać się trochę z samej siebie. A to dobrze robi na pogodę ducha i ogólnie ludzkie i sympatyczne podejście do wszystkiego. Może dlatego dziewczyny z RA-fandomu to naprawdę przesympatyczna gromadka.

      Usuń
    38. Będę się już żegnać. Niech Ci się, Zosiu, przyśni opatrywanie potłuczeń po jeździe figurowej na nartach przez pewnego przystojnego instruktora.

      Usuń
    39. Zgodnie z przysłowiem: jaki pan taki kram. Istotnie, coś w tym jest - od lat czytam różne blogi, fora ale nigdy nie miałam ochoty się uaktywnić. Ten blog to mój pierwszy raz - i to zasługa nie tylko Ryśka ale i atmosfery i poziomu tutaj. To takie połączone uzależnienie: Rysiek i blog. Moja koleżanka w pracy i tak patrzy na mnie jak na wariatkę już od dawna ale mi to nie przeszkadza. A nawet wręcz przeciwnie. W rodzinie mam opinię lekkiego dziwaka, dzięki czemu nie muszę się za bardzo dostosowywać do norm ogólnie przyjętych.

      Usuń
    40. Wzajemnie - jakieś miłe masażyki na obolałe po szusowaniu mięśnie.

      Usuń

Nadrzędną zasadą tego bloga jest szacunek dla pana Armitage’a, dla autorki bloga, jak również dla komentujących, którzy pozostawiają tu komentarz. Zostawiając swój komentarz zobowiązujesz się postępować zgodnie z tą zasadą. Autorka bloga zastrzega sobie prawo do usunięcia komentarza, który wg jej uznania będzie naruszał powyższe zasady.