piątek, 23 stycznia 2015

Happy Guy Day! Lub "Prawdziwe dzieje Robin Hooda". Opowiadanie autorstwa Eve.

Czy ktoś z Was tęsknił za Sir Guy’em tak jak ja? Jeśli tak, to dziś mam ogromną przyjemność podzielić się z Wami opowiadaniem z Sir Guy’em, którego aktorką jest Eve, komentatorka tego bloga. Eve bardzo dziękuję za zgodę na opublikowanie Twojego opowiadania. 

***
Notka od Autorki opowiadania: Poniższa opowieść utrzymana jest w konwencji kosmiczno – buduarowej (vide: anzug sir Guy’a rodem ze Star Treka i peniuary szeryfa), czyli w zgodzie ze znanym serialem o pewnym mrocznym rycerzu. Wszak to on, a nie tytułowy chłystek był tam najważniejszą postacią. 
Z góry przepraszam miłośniczki i znawczynie nie tylko angielskiego średniowiecza. W tekście znajdziecie elementy i sformułowania nijak mające się do ducha i realiów epoki oraz prawdy historycznej, ale bądźmy szczere – Guy nie byłby tak seksowny, gdyby wtłoczyć go w tradycyjny męski strój z końca XII w. a szeryf bez sztuczkowych porteczek lokaja i japonek nie byłby sobą. Na temat tytułowego pacholęcia i jego wybranki, pozwólcie, że na razie zamilknę. 



PRAWDZIWE DZIEJE ROBIN HOOD’A


Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma morzami, za siedmioma lasami … może jednak nie aż tak daleko. Biorąc pod uwagę geografię i stan zalesienia Europy u schyłku XII wieku, jedno pasmo górskie, jedno morze i dwie, no, niech będą trzy puszcze, powinny w zupełności wystarczyć. Otóż w tych dalekich krainach i w dość dosłownych mrokach wieków średnich, żył pewien król obdarzony iście ułańską (o, przepraszam – nie ta epoka), iście rycerską fantazją. Jak to często w baśniach bywa, król miał młodszego brata: podłego, zazdrosnego i chorobliwie ambitnego. Jednakże częste zakładanie hełmu na głowę przez króla, jak i wymachiwanie mieczem, połączone z rzeczoną fantazją tudzież brakiem zaufania do wuja Googelusa z Facé d’Book, zaowocowało podjęciem decyzji tyleż pochopnej, co brzemiennej w skutki. Król poczuł, że najwyższy czas, by spełnić młodzieńcze marzenia o bohaterskich czynach, przysłużyć się ludzkości i wygnać pohańców z Jerozolimy. Spakował zatem manatki, przytroczył je do siodła i tyle go widzieli. Nieświadom nikczemności brata pozostawił królestwo w jego rękach. Popełnił także drugi kardynalny błąd, fatalnie wybierając biuro podróży. Lewant-na-ostro (un)Ldt. działało na rynku od niedawna, ale jego specyficzna oferta cieszyła się dość dużym wzięciem. Właściciel - Filip (wyfiokowany Francuz, nazywany w niektórych kręgach Augustem) roztaczał przed królem cudowne wizje wakacji z dreszczykiem, jednakże na miejscu rzeczywistość okazała się bardzo … piaszczysta. Obiecanych atrakcji wprawdzie nie brakowało: hordy pustynnych ludzi atakujące znikąd i bez ostrzeżenia, choroby dziesiątkujące wycieczkowiczów, upał, brak wody, z którym nawet zaprawiony w bojach Bear hrabia Grylls nie umiał sobie poradzić – słowem istny hardcore, o jakim król marzył … Ale i tak coś mu ciągle nie pasowało. Dość szybko zorientował się, że nie jest należycie przygotowany do wczasów w suchym i gorącym klimacie. Zbroja, zamiast przepisowo rdzewieć z powodu zwyczajnej jej angielskiej wilgoci, nabierała szlachetnej patyny w wyniku działania wiatru i pustynnych piasków. Do tego przegrzewała się, a brak klimatyzacji w standardowym wyposażeniu był bardzo dotkliwy. Poza tym w pośpiechu, król zapomniał o wrzuceniu do sakw kremu z odpowiednim filtrem UV, skutkiem czego miał na nosie pokaźnych rozmiarów bąbel, doprowadzający go do szału. Dlatego też postanowił dogadać się z Saladynem, smagłolicym kierownikiem pustynnego kurortu. Zawarł z nim układ gwarantujący innym wczasowiczom swobodne poruszanie się w nadmorskich okolicach oraz prawdziwie relaksujące wycieczki fakultatywne. Król z poczuciem spełnienia dziecięcych marzeń mógł ruszyć do domu. Wszak na liście zostało mu jeszcze zabicie smoka! Musiał zatem nabrać sił i znaleźć przewodnika to tego dalekiego kraju, gdzie żył gad pożerający niewinne dziewice i panicznie bojący się szewców.
Tymczasem w Anglii nie działo się najlepiej. Książę Jan odbijał sobie z nawiązką lata bycia gorszym bratem. Bo to Ryszard całymi latami dostawał najfajniejsze prezenty na urodziny! To on miał najlepszego konia i zbroję! To jego Św. Mikołaj brał co roku na kolana! Jednak teraz Jan mógł przestać tupać nogą ze złości i chować się po kątach, a z rozmachem odegrać się na wszystkich dookoła. Do małego, zazdrosnego móżdżku nie docierało, że łatwiej rządzi się ludźmi, którzy darzą władcę szacunkiem. Bądźmy jednak wyrozumiali: mamy koniec XII wieku i nikt jeszcze nie słyszał o nowoczesnym państwie, ideach oświeceniowych, reformach społecznych, powszechnym i darmowym dostępie do służby zdrowia … a zdrowy rozsądek nie zawsze bywa domeną królów.
Jan nie był lubiany. To mało powiedziane – był powszechnie … znienawidzony. Jednak wśród podobnych sobie wszelkiej maści karierowiczów, frustratów i innych niespełnionych popaprańców, znalazł całkiem spore grono popleczników. Jednym z nich był miłośnik jedwabnych piżam i beretów z zawadiackim piórkiem, noszący tytuł szeryfa Nottingham. Oczywiście, jak każdy urzędnik wyższej rangi, Vasey miał swojego totumfackiego, specjalistę od czarnej roboty, sir Guy’a z Gisborn. W okolicach zamku, dokładnie w lesie Sherwood, mieszkał wówczas człowiek zwany Robin Hood’em. Znany był powszechnie z tego, że nie darzył szeryfa i jego pomagiera specjalną estymą, jak i z tego, że strzałom się nie kłaniał, bo to strzały kłaniały się jemu. Ustalmy jednak, że nader często strzały były jedynym, co ewentualnie chciało podporządkować się jego woli. By trzymać się do końca baśniowej konwencji należałoby dodać urodziwą księżniczkę, o której względy powinni zabiegać liczni konkurenci. Cóż … jaka opowieść, taka księżniczka … Lady Marian z Locksley była niespełnioną społecznicą, istną prekursorką socjalizmu utopijnego i ruchu sufrażystek (ten fakt lubiła podkreślać strojem nieprzystojnym skromnej pannie), a do tego miłośniczką emocjonalnych trójkątów i generalnie dziewczęciem hołdującym zasadzie, że najlepiej jest „zjeść ciastko i mieć ciastko”. Zatem na podorędziu miała zawsze zapasowe, gdyby chęć konsumpcji pierwszego ją naszła.
W takim oto świecie zaczyna się nasza opowieść. 

- Gisboooorn! – szeryf darł się bardziej niż stare prześcieradło. Guy, stukając butami i pobrzękując mieczem szedł zdecydowanym krokiem przez zamkowy krużganek.  Był wściekły, ale to akurat nie była nowość. Ostatnio był permanentnie wnerwiony na wszystko dookoła: szeryfa, który nim pomiatał, Robina, który hasał po okolicy, za nic nie dawał się przykładnie złapać i odciąć sobie blond łba, a przede wszystkim na tę dwulicową, zakłamaną, fałszywą, podstępną … Marian! Znowu bezwstydnie mizdrzyła się do niego! Znowu udawała uległą i chętną ale przecież sam widział! Obmacywała się i to wielce ochotnie z tym, tym, tym … gajowym! Z tym bezmózgim słabeuszem! Jak mogła! To on – Guy - latami wodził za nią maślanymi oczami, nie zauważał, że go oszukuje, że go wykorzystuje, że wciska mu jeden kit za drugim, że podle z nim pogrywa! A ona  tak naprawdę … tak naprawdę zawsze wolała tego leśnego gnoma w przykrótkiej kamizelce!
- Gisboooorn! Gdzieżeś jest! – głos Vasey’a przeszedł już w falset. Guy przyspieszył kroku. - A! Nareszcie raczyłeś się zjawić! Jak sprawy z zielonym pajacem? Nadal skacze po drzewach i tylko liście strąca? Nie sądzisz, że to jego należałoby … strącić? A jeszcze lepiej jego głowę z tych pokracznych ramionek?
Akurat w tej kwestii Guy całkowicie zgadzał się z szeryfem – Robin zdecydowanie korzystniej wyglądałby bez głowy. I tak nie była mu potrzebna. No, może trochę … gdy padało … dzięki niej, organy wewnętrzne pozostawały suche. Taaak … poza funkcją parasola nie spełniała żadnej innej. Do myślenia z pewnością nie służyła. Od tego była … Marian. „Co ona widzi w tym pętaku?!”
- Robin pojawił się we wsi … - zaczął zdecydowanie.
- To co tu jeszcze robisz?!
- Zaraz tam jadę – Guy wycedził przez zęby.
- To już, już – szeryf zamachał rękami jak nielot próbujący wzbić się w niebo i pochylił nad zwojami na stole.  Guy obrócił się na pięcie celowo zgrzytając ostrogą o nierówną posadzkę. Dobrze wiedział, że Vasey nie znosi tego dźwięku. Uśmiechnął się kpiąco zadowolony z siebie i nie zważając na jego pisk wyszedł z impetem z komnaty.
Skierował się wprost do stajni, gdzie straż zamkowa miała szykować się do wyjazdu. Gdy był już prawie na miejscu dobiegły go jakieś dziwne odgłosy – tępe uderzenia, jęki, szelest słomy … „Co oni u diabła wyrabiają!” Podkradł się do ściany i zamarł. Trzech żołdaków atakowało tę nową pokojówkę, którą zatrudniła Maggie. Widok był jednak niecodzienny, bo dziewczę celnym kopniakiem powaliło właśnie na ziemię pierwszego z napastników. Guy odruchowo zacisnął kolana i uda, jakby to jego dobra rodowe znalazły się w niebezpieczeństwie. Syknął z grymasem niesmaku na twarzy, widząc jak żołdak osuwa się na klepisko. „Trafiony – zatopiony!” Przez głowę przeleciała mu myśl, że jako rycerz powinien wspomóc niewiastę w potrzebie, ale po pierwsze nie był typowym rycerzem z bajek dla grzecznych dziewczynek, a po drugie niewiasta nie sprawiała wrażenia takowej, której pomoc jest niezbędna, wreszcie - był ciekaw finału. I bardzo słusznie, bo to, co potem nastąpiło … cóż … nie na darmo ludowa mądrość głosiła, że pannom jest niepolitycznie na drabinach siadać. A co dopiero tak wymachiwać nogami! Dziewczę wykonało właśnie zgrabny obrót unosząc wysoko prawą stopę i trafiając nią prosto w szczękę napastnika. Guy’owa szczęka … opadła, bowiem widok był zaiste ucieszny: smukłość obu ud dziewczęcia mógł podziwiać bez przeszkód tudzież skrępowania (on? onieśmielony?) i w całej okazałości. Tymczasem dziewczyna wykonała wyskok, rozłożyła ramiona niczym motyl i uśmiechnęła się słodko do trzeciego z żołdaków. Ten dał się zwieść i nawet nie zauważył kiedy zgrabna pięta wylądowała na jego brzuchu. Teraz, nadal głupawo wyszczerzony, leżał w końskim łajnie. Dziewczyna rozglądnęła się rezolutnie, otrzepała ręce, wygładziła suknię, poprawiła włosy, podniosła kosz z drewnem do kominka i sprężystym krokiem opuściła stajnię. Guy wiedział już, że nie należy z nią zadzierać. Uznał również, że umiejętności dziewczęcia są zgoła niezwykłe jak na pokojówkę. Postanowił dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Dlatego zdecydował, że starą i głuchą Hazel wyśle pod opiekę ojca Zus’a do opactwa w Geriatricsbridge, a jej obowiązki przejmie … „Zaraz, jak ona ma na imię? … Sally!”
Wyprawa do wsi okazała się niewypałem. Miejscowy fan club leśnego knypka, zdołał zawiadomić go o nadjeżdżających ludziach szeryfa. Guy rozkazał przeczesanie najbliższej okolicy, ale niczego to nie dało. Poza kilkoma złamanymi strzałami nie znaleziono nikogo, kto mógłby zażyć gościnności wilgotnych lochów Nottingham. „Znowu to samo! Jeszcze Marian brakuje do kompletu!” Ledwie Guy to pomyślał, była ukochana z rozwianym włosem i falującą piersią wybiegła z dworu i próbowała udobruchać go sprawdzonymi sztuczkami. Gisborn jednak, spojrzał na nią z nieskrywaną pogardą, dumnie wskoczył na swego czarnego konia i odjechał w stronę zachodzącego słońca. Galop do zamku nie poprawił mu humoru. Wściekły jak zwykle i dodatkowo pozbawiony dostępu do skutecznych antydepresantów (wszak to XII w. – nawet porządnej palarni opium jeszcze nie ma!) kopniakiem otworzył drzwi komnaty i wezwał nową pokojówkę. Pojawiła się niemal od razu. Stanęła przy wejściu i bez strachu patrzyła mu w oczy.
- Podejdź bliżej! – rozkazał. Posłusznie wykonała polecenie zbliżając się do Guy’a niedbale rozwalonego w fotelu przed kominkiem. Przyglądał się jej intensywnie przez chwilę.
- Łoże niegotowe! – dziewczyna milcząco przetrzepała poduchy, poprawiła pierzynę z kaczego puchu i wygładziła prześcieradło.
- Wina! – bez słowa napełniła kielich i podała Gisbornowi.
- Odwróć się! – znowu to samo: karna reakcja służącej na polecenie pana. „Ktoś ją podmienił, czy co? Rano była inna.” Guy zaczynał irytować się.  Wstał, obszedł ją dookoła przyglądając się jak drapieżnik zwierzęciu, na które za moment rzuci się. Nic. Stała spokojna. Zauważył, że leciutko zmrużyła oczy a dłonie zacisnęła w pięści. Okręcił sobie jej jasny warkocz wokół dłoni, chcąc ją sprowokować. Czuł, że zesztywniała, ale nie dała nic po sobie poznać. „Dobrze … spróbujemy innym razem …”
- Drewno kończy się! – ryknął znienacka - Przynieś zapas na noc! Nie zamierzam nabawić się jakiegoś parszywego choróbska!
- Oczywiście panie – dygnęła i pospiesznie opuściła komnatę. Dopiero za drzwiami odetchnęła z ulgą. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak niebezpiecznym człowiekiem jest Guy z Gisborn. Wśród osób jej profesji był powszechnie znany i znienawidzony. Wszyscy pamiętali nie tak dawną wpadkę spod Jerozolimy i nieudany zamach na Ryszarda. Wówczas, tylko cud uratował go, bo oni zawiedli. To znaczy nie ona – była wtedy jeszcze na obozie treningowym na odległych wrzosowiskach Szkocji, ale historia tamtego ataku była zawsze szczegółowo analizowana podczas szkolenia przyszłych agentów. Poniekąd to w związku z zamachem była teraz w Nottingham. Miała zbierać informacje i przy okazji mieć na oku Gisborna. Jej szefowie podejrzewali, że znowu coś kombinuje do spółki z szeryfem i księciem Janem. Dziś rano przeżyła chwilę grozy, gdy te pokraki próbowały się do niej dobierać. Wiedziała, że poradzi sobie z nimi. Gorsze mogło dopiero nadejść – dekonspiracja. Gdy dowiedziała się, że została przydzielona do pracy w komnatach Guy’a, pomyślała, że to może jakiś test lojalności. Hazel uspokoiła ją stwierdzeniem, że Guy, to  … Guy – nie przepuści żadnej kobiecie w zamku. Jednak sama nie bardzo w to wierzyła i sądziła, że większość opowieści, to przechwałki ochotnych dziewek, bo sam zainteresowany konsekwentnie milczał, jak gentlemanowi przystało. Dodała jeszcze, że Sally nie powinna się martwić, bo Gisborn jaki by nie był w codziennym obejściu, to cieszy się sławą ognistego kochanka, który dba o kobiety przewijające się przez jego alkowę i nigdy niczego na nich nie wymusza.
Kolejne dni zdawały się potwierdzać słowa starej służącej. Guy, za dnia polował na płowowłosego gołowąsa i jego pożałowania godną kompanię, przesiadywał w komnatach szeryfa lub gnębił okoliczną ludność. Gdy lady Marian zaszczycała zamek swą obecnością, znikał bez śladu, wyraźnie unikając jej towarzystwa. Wieczorami, wkurzony ciskał się po komnacie, wrzeszczał na służbę albo padał na łoże tak, jak stał. Sally przestała przejmować się jego humorami. Robiła, co do niej należało i schodziła mu z oczu. Miała ważniejsze rzeczy na głowie niż przejmowanie się życiem uczuciowym Gisborna. No, może jednak nie do końca … Guy fascynował ją. Owszem, był oszałamiająco przystojny i pociągający w dość niebezpieczny sposób, co od razu rzucało się w oczy, ale wyczuwała też, że coś go dręczy i że ten porywczy i momentami okrutny mężczyzna, nie do końca jest prawdziwym Guy’em z Gisborn – niedoszłym zabójcą króla Ryszarda.
Guy był zadowolony z usług nowej pokojówki, mimo, że nadal nie mógł jej rozgryźć. Stale coś mu w niej umykało. Był już niemal pewien, że dziewczyna nie pochodzi z gminu – jej postawa i hardość spojrzenia potwierdzały to. Pewność siebie i wewnętrzna siła nie wynikały tylko z niecodziennych umiejętności. Była inna niż wioskowe dziewki. Miała w sobie jakąś szlachetność i obycie niezwyczajne prostym ludziom. Do tego była piękna, czarująca, zdawała się nie zwracać uwagi na złośliwości pod jej adresem i uśmiechała się ciepło do niego, tak jak nikt tego nie robił. Miał nawet wrażenie, że dziewczyna po prostu polubiła go. Nie, to niemożliwe – jego nikt nie lubił … „Ale gdyby to było prawdą … za dużo myślisz Gisborn!”
Pewnej nocy Guy włóczył się po blankach, nie mogąc zasnąć. Naraz zauważył jakiś kształt sunący w dół zamkowego muru. „Ki czort?” Wytężył wzrok, podkradł się cichaczem i ze zdziwieniem stwierdził, że to … Sally spuszcza się zwinnie po linie a następnie ginie w mroku nocy. „Co ona u diabła wyrabia! Chyba nie wymyka się do tego chłoptasia z łukiem!” Skrył się za merlonem i postanowił na nią zaczekać. Obudził się o brzasku, ku swemu zdumieniu, ciasno otulony skórami aż po szyję. „Sally, to twoja robota …” Jednak po dziewczynie i linie, której użyła nie było ani śladu. Wściekły wykopał się z prowizorycznego posłania, obiecując sobie, że od tej pory nie spuści pokojówki z oka. Nie było to jednak łatwe. Sally miała wybitny talent do niespodziewanego znikania jak kamfora. Coraz bardziej zirytowany i zafascynowany niezwykłą służącą zrobił najprostszą z możliwych rzeczy – kipisz w jej izdebce.
- Psia mać! Nic tu nie ma! – kopnął z rozmachem w filar podtrzymujący drewniany strop i zaraz tego pożałował. Noga rozbolała jak wszyscy diabli, ale … podłoga w kącie skrzypnęła i jego oczom ukazał się całkiem pokaźny kufer wynurzający się właśnie spod desek.
- No proszę – mruknął ironicznie – ciekawostka …
Skrzynia oczywiście była zamknięta, ale Guy do idiotów nie zaliczał się (kombinacje i permutacje nie miały dla niego tajemnic), więc już po kilku minutach szyfrowy zamek został otwarty, a on przeglądał zawartość skrytki. Taaak … Sally z pewnością nie była zwykłą służącą, gdyż takowe używają mioteł, ścierek i wiader a nie ręcznych kusz z zapasowym magazynkiem bełtów i wytłumieniem mechanizmu spustowego marki Walter PPK. Bez dwóch zdań, nie jest im też potrzebny łuk z cisowego drewna o naciągu 55 funtów wyprodukowany w zakładach Kałasznikowa. Guy z zainteresowaniem wyciągał kolejne przedmioty: maskującą opończę, niewielkie dyby z dębowego drewna (przy nich uśmiechnął się, bo w sypialni lubił używać takiego gadżetu), miecz z damasceńskiej stali noszący znak wytwórni z Toledo, zestaw noży do rzucania, fiolkę ze środkiem usypiającym, arabską lunetę … odwrócił się gwałtownie słysząc za plecami chrobotanie.
- Chodź, nie bój się … - wyciągnął rękę w stronę zwierzątka z dziwną uprzężą na plecach. Szczur był szybki, ale nie tak szybki jak Guy. Po chwili wierzgając i szczerząc ząbki, dyndał już w jego dłoni przytrzymywany za ogon, a Gisborn czytał zaszyfrowaną wiadomość wyciągniętą z zasobnika.
- Pawiany wchodzą na ściany. Zuzanna lubi je tylko jesienią … Co to znaczy, do czorta?!
W tym momencie drzwi do izby otwarły się i stanęła w nich Sally. Błyskawicznie oceniła sytuację i już miała zaatakować Guy’a siedzącego na wybebeszonej skrzyni, ale napotkała na jego kpiące spojrzenie. Zobaczyła też jak smukłe palce zaciskają się wokół szyi jej futrzastego przyjaciela. Szczurek pisnął rozpaczliwie.
- Remy, spokojnie …
- Gadasz ze szczurem? – Gisborn popatrzył na nią jak na nienormalną.
- Nic ci do tego!
- Niezupełnie panienko. To – machnął jej przed nosem meldunkiem – akurat moja sprawa.
Sally przez chwilę zastanawiała się co powinna zrobić. Udawanie, że nic się nie stało nie miało sensu. Guy nie był durniem jak ta łajza z lasu i domyślił się już, że ona nie jest tym, za kogo się podaje. Znalazł skrytkę i … miał Remy’ego – najlepszego z gończych szczurów w służbie Jego Królewskiej Mości. Wyprostowała się dumnie. „Wóz albo przewóz. Nie masz wyjścia Jenny!”
- Masz rację. To też twoja sprawa. Najwyższy czas, byśmy porozmawiali, szczerze porozmawiali – zamknęła drzwi i uśmiechnęła się – oddaj mi proszę Remy’ego. On w niczym tu nie zawinił.
Gisborn po chwili wahania spełnił prośbę. Szczurek pisnął radośnie wtulając się w dłonie przyjaciółki a potem zbiegł po sukni i spokojnie ułożył w kącie izdebki.
- Dziękuję Guy. Mam też nadzieję, że nie pożałuję tego, co teraz powiem.
- To zależy od …
- Od ciebie. Obiecaj, że wysłuchasz mnie do końca, zanim podejmiesz decyzję – spojrzała mu w oczy. Guy przytaknął nieznacznie. Wzięła głęboki wdech i kontynuowała – naprawdę mam na imię Jennifer, moim ojcem był James z Bondville. Nie jestem też pokojówką, tylko kapitanem tajnych służb Jego Królewskiej Mości Ryszarda Lwie Serce.
Spojrzała na niego badawczo, ale twarz Gisborna była nieprzenikniona.
- Szpiegujesz mnie … - mruknął po chwili z nutą rezygnacji w głosie – … wiesz, że to ja próbowałem zabić króla …
- Wiem i szpieguję, ale nie tylko ciebie. Ten zamek i okolice, to prawdziwa galeria przebierańców – nie zareagował na jej żartobliwy ton, więc zupełnie poważnie dodała - sądzę, że masz dość szeryfa i tego, jak cię traktuje, że wcale nie zgadzasz się z jego punktem widzenia, że jesteś wściekły na Robina, bo odbił ci Marian i że chcesz zacząć od nowa … – Guy poruszył się nerwowo. Chciał na nią wrzasnąć, że nie ma racji, ale … ale miała rację. Pytanie było tylko jedno – czy rację ma szpieg, czy kobieta, która podoba mu się. Podniósł wzrok i przyglądał się jej przez dłuższą chwilę bez słowa. „Skąd mam wiedzieć, czy mnie nie oszukujesz jak Marian?” Westchnął ciężko. „Trzeba zastosować sprawdzony sposób. Obyś nie potraktowała mnie jak tego pajaca w stajni.” Wstał energicznie, podszedł do niej i pocałował namiętnie. Ciało Jenny nie kłamało poddając się pieszczocie z nieskrywanym zadowoleniem. Teraz już wiedział. Odsunął ją od siebie i spojrzał w oczy. Uśmiechnęła się rozmarzona a potem … potem całe szkolenie i nawyki tajnej agentki  wraz z suknią spoczęły na podłodze, podczas gdy ona sama spoczęła w znacznie wygodniejszym miejscu i w towarzystwie, o jakim od dawna w skrytości marzyła. Szybko przestało przeszkadzać jej, że zachowała się na wskroś nieprofesjonalnie, bowiem Guy był kompetentny za nich oboje. Remy widząc co się święci, po angielsku opuścił izbę.
Gisborn obudził się rześki niczym skowronek i z silnym przeświadczeniem, że jego życie nareszcie uporządkowało się. Nie żałował już, że nie uciekł z zamku z cyrkiem, który kilka miesięcy wcześniej odwiedził Nottingham podczas tradycyjnego jarmarku ku czci św. Barnaby. Wprawdzie akrobaci mówili jakimś dziwacznym językiem i śpiewali smętne piosenki o swoim władcy z odległej Hungarii, ale Guy’owi było wtedy wszystko jedno. Mógł nawet pojechać z nimi na kraj świata i żyć pod panowaniem innego despotycznego liczykrupy. Byle dalej od tego wszystkiego, co „miał” tu, na miejscu. Dziś taka myśl wydała mu się całkowicie niedorzeczna. Jenny nadal spała spokojnie wtulona w niego i najważniejsze było, by tak pozostało. To znaczy, nie żeby spała cały czas – to nie ta bajka – ale, by była obok: czuła, uśmiechnięta i kochająca. O, tak … bardzo kochająca …
Następne tygodnie niewiele zmieniły w działaniach pary naszych bohaterów. Guy nadal wykonywał polecenia szeryfa, co prawda z mniejszym zaangażowaniem i satysfakcją, ale tak, by nie budzić zbędnych podejrzeń. Niezmiennie miał nieograniczony dostęp do komnat Vasey’a, co w połączeniu z fenomenalną pamięcią jaką dysponował, stwarzało szerokie możliwości  pozyskiwania informacji. Początkowo zwierzchnicy Sally/Jenny podchodzili nieufnie do nowego tajnego współpracownika. Jednak, gdy kolejne, zdobywane przez niego wieści zaprowadziły w końcu porządek w ich własnej układance, zaczęli traktować go z większą otwartością. Nie bez znaczenia była tu też kwestia, iż Sally/Jenny poręczyła za niego własnym honorem, o czym sam zainteresowany nigdy nie dowiedział się.
 Sally/Jenny nadal była pokojówką Guy’a a fakt, że zazwyczaj nie opuszczała jego alkowy w nocy nikogo nie dziwił – Gisborn miał określoną reputację i nagłe przywiązanie do jednej służącej mogło wzbudzić jedynie zazdrość jej koleżanek i zamęt w kolejce do sypialni mieszczącej się w zamkowej wieży. Nawet Remy znalazł ciepłe legowisko w pobliżu kominka w Guy’owych komnatach i mógł bez przeszkód przekazywać meldunki. A te nie napawały optymizmem. Król bowiem, popadł w nowe tarapaty i wszystko wskazywało na to, że książę Jan maczał w tym nie tylko palce. Gorzej – był utytłany po same łokcie.
W Nottingham również zapanowało dziwne ożywienie. Przez zamek przewijały się tabuny baronów, zwykle starych, łysych i kostropatych, choć z rzadka trafiały się okazy niczego sobie, jak choćby hrabia Ian Howe. Guy’owi głowa pękała od nadmiaru gromadzonych informacji (technologia z czasów Johhny’ego Mnemonic’a nie była jeszcze znana). Sally/Jenny ręka bolała od sporządzania raportów i meldunków („papierologia” ma długą historię). Remy musiał zatrudnić do pomocy swą (na szczęście) liczną rodzinę, bo sam już nie wyrabiał. Na dodatek lady Marian bywała coraz częstszym gościem w zamku i niemal wprowadziła się już do swoich niegdysiejszych komnat. Starała się też odzyskać względy Guy’a, ale nie najlepiej zabrała się do rzeczy. Pewnego dnia, widząc Sally opuszczającą rano alkowę Gisborna poczuła nagłe uczucie palącej zazdrości, które błędnie zinterpretowała jako solidarność jajników. Jej doznania spotęgował również widok łagodnie uśmiechniętego Guy’a czule gładzącego policzek dziewczęcia. Krew Marian zawrzała po raz pierwszy od dawna. Zapomniała już jak to jest, bo Robin … cóż … Robin był … ledwie Robin’em.
- Guy!! – jej głos drżał od świętego oburzenia – jak możesz obściskiwać służbę po kątach! Rycerzowi to nie przystoi! Uciekaj, moja droga, dopilnuję, by nie zrobił ci krzywdy!
- Dziękuję pani – Sally/Jenny dygnęła bez mrugnięcia okiem i zniknęła w mroku korytarza.
- Nie przystoi? – Guy odwrócił się do Marian ze zwykłym kpiącym wyrazem twarzy – nie przystoi? – wycedził – A tobie – wycelował w nią palec i z niesmakiem zapytał – tobie, panno porządnicka, przystoi?
- Guy, kochany, coś ci się pomieszało w tym cudnym czarnym łbie. Nie obmacuję dziewczyn – Marian uciekła się do starej metody robienia z siebie słodkiej idiotki.
- Jeszcze tego by brakowało! – odszczeknął – Wystarczy, że podszczypujesz Robin’a – sam zdziwił się, jak łatwo to imię przeszło mu przez gardło.
- Guy … - uśmiechnęła się zalotnie, znacząco puściła oko i oparła mu dłonie na piersi.
- Nie guy’uj mi tu! To już na mnie nie działa! – odepchnął ją. Miał odejść, ale o czymś sobie przypomniał – I to tobie „coś” pokręciło się i raczej nie w głowie. Wracaj do lasu do tej proekologicznej ciamajdy! A gdy pojawiasz się na zamku, załóż coś, co przystoi damie! Za łażenie w spodniach możesz trafić na stos! To chyba odpowiednie miejsce dla czarownicy? A teraz wybacz – mruknął jadowicie kłaniając się przy tym dwornie – szeryf mnie potrzebuje.
Vasey istotnie wezwał Gisborna. Wieśniacy zaczynali burzyć się i należało temu zaradzić. Szeryf, jako humanista, postanowił powrócić do tradycyjnych metod panowania nad tłuszczą, które sprawdzały się już w starożytnym Rzymie. Tak zapalił się do nowego pomysłu, że nie doczytał iż „chleb” i „igrzyska” idą w parze. Rozdzielanie ich na zasadzie: „chleb dla baronów, igrzyska dla ludu”, może nie przynieść spodziewanego efektu.
Jakby tego wszystkiego było mało, leśny chudopachołek wypełzł ze swojej kryjówki i ganiał po okolicy z hasłem „We are Robin Hood” na ustach, rozdając przy tym dziwaczne wisiorki. Guy nie bardzo wiedział co to miało znaczyć. Że wszyscy są równie „lotni”, jak strzały zielonej niedojdy? Zakładał jakąś sektę? A co na to braciszek Tuck? „W sumie … on sam, to też podejrzany typ i hołduje dziwnym zwyczajom, nawet jak na wędrownego mnicha. I ma przykrótki habit! A może to jeden z tych przebierańców, o jakich mówiła Jenny?”
Tak, czy tak, sprawy w Nottingham skomplikowały się. I właśnie wtedy nadeszły nowe rozkazy z samej góry od samego szefa wszystkich szefów – tajemniczego/ej „M”.
Jak już zostało wspomniane, król, spełniwszy część dziecięcych marzeń, postanowił pójść za ciosem i poszukać smoka godnego zgładzenia. Nie rozumiał biedaczyna, że gadzina wcale nie musi posiadać wielkiego pyska pełnego przerażających zębisk, cuchnącego siarką oddechu i rozdzierających nawet najtwardszą stal pazurów. Wystarczą mu dwie nogi, dwie ręce, małostkowa dusza, całkiem ludzkie oblicze i imię Leopold. Otóż z tymże Leopoldem król pokłócił się podczas zwiedzania Akki. Powód sporu był prozaiczny - Ryszard wygrał wyścig do najwygodniejszego leżaka pod największą palmą oraz bonus w postaci nieograniczonej ilości kolorowych i darmowych drinków. Zapomniawszy o tym drobiazgu wracał do domu przez ziemie rządzone twardą ręką Leopolda. Ten nie posiadał się z radości, gdy mógł w końcu odegrać się na hałaśliwym i panoszącym się Angliku znajdując mu zgoła odmienne miejsce zasłużonego wypoczynku,  mianowicie zamek Dürnstein - zimny, nieprzyjemny, nie wyposażony w leżaki, gdzie podawano wodę zamiast drinków z parasolką.  
Na szczęście królewskie służby w porę zlokalizowały władcę i dość szybko zapadła decyzja o odbiciu go. Brawurowy plan ucieczki opracował George Mallorius, na co dzień bakałarz w szkole w Cambridge, który już kiedyś oddał nieocenione usługi Koronie w pewnej akcji, na pewnej wyspie, położonej na pewnym morzu. W skład grupy wszedł także Wilhelm Tell – specjalista od uzbrojenia, Jason hrabia Bourne – mistrz ucieczek, Jenny Bondville – biegle władająca językami wirtuozka kamuflażu i wreszcie Guy z Gisborn, nade wszystko pragnący odkupić swe winy i chcący mieć na oku ukochaną podczas tak niebezpiecznej misji. Na pograniczu Burgundii i Lotaryngii dołączył jeszcze kolejny członek zespołu, będący ich przewodnikiem, ale nikt, nawet oni, nie poznali jego nazwiska. Przedstawił się jako Hans vel J-23. Towarzyszył mu pokaźnych rozmiarów pies pochodzący zapewne z jednej z alzackich hodowli. Wabił się Kügelchen. Akcja o kryptonimie „Tylko dla orłów” była tak dalece tajna, że po dziś dzień nie ujawniono jej szczegółów. Wiadomo jedynie, że nie poniesiono strat w ludziach i zwierzętach (sprzęt, to co innego), nikt nie został ranny, króla uwolniono zgodnie z planem, przebrano wedle panującej wówczas mody w pielgrzymi strój i zakazano odzywać się, gdyby inni pątnicy zechcieli przyłączyć się zespołu tajniaków. Ryszard jednak za nic nie chciał porzucić planów zapolowania na smoka, efektem czego został ogłuszony, związany i zapakowany na wóz, jako niedomagający starzec. Ekipa (odchudzona o J-23, który wraz z psem wybrał się na poszukiwania niejakiego Wolfa) odetchnęła z ulgą, bowiem królewska fanfaronada zaczynała dawać się wszystkim we znaki.
Na jednym z postojów, już po właściwej stronie kanału, Guy postanowił wyznać władcy swoje winy i prosić o łaskę. Jenny, obawiając się o jego los, nie była z tego zadowolona ale Gisborn potrafił być uparty bardziej niż stado osłów i do tego miał twarde argumenty. Dziewczyna chciała rzucić wszystko i żyć w jakimś zapomnianym zakątku świata, poza zasięgiem wszelkich służb, byle tylko Guy był bezpieczny. Przekonał ją jednak, że takiego planu nie da się zrealizować, a załogowe loty na księżyc to odległa przyszłość. Obiecał również, że wszystko dobrze skończy się. Gdy Jenny próbowała nadal negocjować, pocałował ją tak, że straciła oddech, po czym ułożył ją niemal omdlałą pod drzewem, okrył, a sam, z duszą na ramieniu, przysiadł się do Ryszarda grzejącego się przy ognisku.
- Zimno – mruknął.
- Zimno – błyskotliwie odrzekł król.
- Nie tak, jak pod Jerozolimą …
- Ano nie tak … - jak na autora poematów, Ryszard nie był zbyt elokwentny.
- Wasza Wysokość …
- No nareszcie! – monarcha nagle rozpromienił się słysząc swój ulubiony tytuł – ty jeden wiesz, jak się do mnie zwracać! Co cię trapi rycerzu?
- Sumienie, Wasza Wysokość.
- A cóż tak strasznego ci wyrzuca? Chyba nie afekt do tego cudnego i odważnego dziewczęcia? Gdybym był młodszy …
- Nie Wasza Wysokość – Guy widząc nieco lubieżny uśmiech Ryszarda wolał przerwać mu wywód.
- Co zatem?
- Zamach na Waszą Wysokość.
- Zamach? Na mnie? Teraz ? Tutaj? – Ryszard ożywił się, odwrócił w stronę Guy’a i przyglądał mu się z zaciekawieniem, licząc na kolejną niebezpieczną przygodę. Spokojna podróż nużyła go straszliwie.
- Nie Wasza Wysokość – Gisborn odezwał się grobowym głosem – nie tu i nie teraz.
- To w czym problem? - do Ryszarda wyraźnie nie dotarło to, co usłyszał.
- W tym, że próbowałem zabić Waszą Wysokość pod Jerozolimą, kilka lat temu …
- Aaa …  – król zamyślił się – … i chcesz rozgrzeszenia?
- Bardzo Wasza Wysokość, ale …
- Ale wiesz, co grozi za podniesienie ręki na mnie.
- Wiem, Wasza Wysokość – Guy zrezygnowany spuścił głowę. „Wszystko przepadło. Jak Jenny to przyjmie?”
- I dobrze! Nic z tych rzeczy nie jest ani miłe, ani przyjemne, ani tym bardziej dobre dla zdrowia! Jakieś ucinanie rąk, łamanie kołem, obdzieranie ze skóry, przypalanie rozgrzanym żelazem … co za sadysta to wymyślił!? – Ryszard pokręcił głową z dezaprobatą - Wiesz co, stary? Zostawmy to tak, jak jest. Pomogłeś mi uciec z tamtego ponurego zamku, dowiozłeś aż tutaj w jednym kawałku, nie ty ogłuszyłeś mnie, żebym porzucił plan odszukania smoka … uznajmy, że jesteśmy kwita. Też nie jestem aniołem i swoje za uszami mam. Trupów w szafie już nawet nie liczę.
- Wasza Wysokość … nie wiem jak mam dziękować!
- To nie dziękuj. Idź spać. Jenny zmarznie bez ciebie obok. No idź, bo jak nie, to skorzystam ze swoich królewskich praw – mrugnął porozumiewawczo – no wiesz, pierwsza noc … te sprawy … - roześmiał się głośno na widok miny Guy’a. Klepnął go po przyjacielsku w ramię i powiedział – Nie bój się. Nie tykam cudzych kobiet. Nigdy.
Guy nie wierzył we własne szczęście. Ryszard właśnie ułaskawił go ot tak! Padł na lewe kolano przed władcą i usiłował z szacunkiem ucałować królewski pierścień.
- Gisborn! Oczadziałeś? Co to znowu za gimnastyka?
- Wybacz Wasza Wysokość, sądziłem, że nie ma nic złego w okazywaniu …
- A! Tak!  - monarcha wpadł mu w słowo – znowu zapomniałem, że jestem królem i muszę znosić ten cały cyrk. Nie byłoby prościej po prostu ukłonić się?  – spojrzał na Guy’a – Zabieraj się i śmigaj do Jenny! Coś mi mówi – nachylił się i dodał konfidencjonalnym szeptem – że cały czas nas podsłuchuje.
Guy wstał i odszedł kilka kroków.
- Wiesz co, Gisborn? – usłyszał głos Ryszarda za plecami – lubię cię. Jesteś inny niż rycerze, jakich znam.
- Dziękuję, Wasza Wysokość – skłonił się lekko – a Wasza Wysokość nie jest zwykłym królem.
- To dobry początek, co? – monarcha mruknął w zadumie, ale Guy już tego nie słyszał. Patrzył w roziskrzone oczy Jenny. Przytulił ją i mocno pocałował. Nic nie musiał mówić. Widział, że słyszała każde słowo, a teraz cieszyła się, że zostało im tylko zorganizowanie powrotu Ryszarda na tron a potem będą mogli żyć w spokoju długo i szczęśliwie. „Tylko” nie było jednak takie proste.
Nad ranem Remy przyniósł meldunek, że Jan ma spotkać się z buntowniczymi baronami na zamku Nottingham za cztery dni. Co więcej, Robin i Marian całkiem jawnie wspierali teraz uzurpatora. Zespół nie miał zbyt wiele czasu na precyzyjne przygotowanie akcji. Nie był też pewien, czy posiłki zdążą na czas. Do tego Ryszard poczuł, że powinien popisać się po raz kolejny, czyli ogniem i mieczem odebrać swoje dziedzictwo. Zapomniał, że nad ogniem nie umie panować (swego czasu wyrzucił z na zbity pysk z zamku niejakiego Smolipalucha, biegłego w owej sztuce) a mieczy ma zaledwie pięć (poza jego własnym), chyba że doliczy te zapasowe, przytroczone do siodeł. Mallorius zniesmaczony brakiem finezji królewskich pomysłów, sugerował nawet, by Ryszarda na wszelki wypadek ponownie ogłuszyć i związać, ale Guy obiecał, że przypilnuje, by jego nowy przyjaciel nie kozaczył bez potrzeby. Plan był ryzykowny i wymagał precyzyjnej synchronizacji działań wszystkich grup, co w ówczesnych warunkach nie było łatwe. Nadzieja na sprawną komunikację spoczywała w rękach, a raczej łapkach armii wytresowanych gryzoni dowodzonych przez Remy’ego.
Nadszedł długo oczekiwany dzień. Vasey doglądał ostatnich przygotowań przed koronacją Jana. Miał fart, że lady Marian, która zastąpiła Gisborna, czuwała nad wszystkim. Wprawdzie początkowo zachłysnęła się możliwościami, jakie posiadła i chciała wprowadzać w czyn swoje cokolwiek nieżyciowe pomysły, ale na szczęście szybko zorientowała się, że powiedzenie „i hippisi będą łysi” odnosi  również do niej. Zamieniła zatem typowe dla leśnej podfruwajki szarawary i żółty sweterek ze znanej sieciówki, należącej do braci Brenninkmeijer, na szaty godne angielskiej damy uszyte przez rodzimego projektanta. Teraz, od przeszło tygodnia, dwoiła się i troiła, by ceremonia koronacji przebiegła bez najmniejszych zakłóceń. Szeryf martwił się w zasadzie tylko tym, że Robin może nie sprawdzić się jako szef ochrony. Nigdy go nie lubił i uważał że jest głupi, ale Marian nie chciała rozstawać się z dawnym kochankiem. Vasey nie miał wyjścia – skoro załatwiła, by uroczystość miała miejsce w Nottingham, musiał spuścić uszy po sobie i trzymać kciuki, by choć dziś Robin wykazał się odrobiną rozumu i nikogo nie postrzelił przez przypadek. Odkąd dostał większy łuk dziurawił wszystko i wszystkich dookoła. Szeryf z nostalgią pomyślał o Gisbornie i czasach, gdy ten pilnował, by błazen był tam, gdzie jego miejsce, czyli w lesie.
Od wczesnego rana, zaproszeni goście wszelkich stanów tłumnie przybywali na zamek: krzykliwi baronowie, nadęci biskupi i opaci, zagraniczne delegacje, majętni przedstawiciele gildii kupieckich i rzemieślniczych cechów, ubodzy wędrowni mnisi, okoliczna ludność spragniona rozrywek i oczywiście cała armia obdartusów oraz różnej maści żebraków, którzy pałętali się po kraju. Nikt nie zauważył, że spod niektórych opończ wystają drogie, markowe buty a dłonie wyciągające się po datki mają staranny manicure. Nikogo nie zdziwiło również, że grupki pątników zatrzymują się w strategicznych punktach Nottingham, a część z nich zajmuje kościelny chór. Wreszcie nikt nie zwrócił uwagi na wysokiego żebraka, któremu towarzyszyło czterech, równie rosłych i jeden drobny, poruszający się nieco inaczej niż jego towarzysze. Zmierzali zdecydowanym krokiem wprost do kościelnej bramy.
 - Umiłowani bracia i siostry! Zebraliśmy się tu dziś, by dokonać wzniosłego aktu koronacji naszego najmiłościwszego z miłościwych, najzacniejszego z zacnych, najdobrotliwszego z dobrotliwych, najwaleczniejszego z walecznych, najmądrzejszego z mądrych, najcnotliwszego z cnotliwych, najłaskawszego z łaskawych … - biskup Vazelin, znany w świecie teoretyk i praktyk serwilizmu, zaczął swą płomienną przemowę. Kontynuowałby ją zapewne jeszcze długo, gdyby książę Jan nie wstał miejsca i z ledwie wyczuwalnym zniecierpliwieniem stwierdził:
- Eminencjo, to zbytek łaski, kontynuujmy przechodząc do rzeczy …
- Wedle życzenia, panie – Vazelin sięgnął po koronę spoczywającą na złotej poduszce – podejdź, mój królu.
- Jasne! Lecę! Daj mi chwilkę, bo coś tu tłoczno! – w kościelnej nawie rozległ się tubalny głos. Grupka żebraków, jak na komendę, kolejno zaczęła zrzucać opończe. Jako pierwszy uczynił to postawny, lekko ryżawy blondyn, dzierżący w dłoniach kuszę gotową do strzału. Tłum jęknął zaskoczony. Następny był nieco zwalisty i solidnie napakowany zamorskimi sterydami szatyn o zaciśniętych pięściach i równie mocno napiętej szczęce. Zebrani jęknęli z podziwu. Kolejno opończę zrzucił bardzo wysoki mężczyzna o przystojnej twarzy i badawczym spojrzeniu brązowych oczu. Roztaczał czar typowy gwiazdom kina (o, przepraszam – znowu nie ta epoka), czar typowy trubadurom z lat 40-tych. Tłum westchnął głośno a część białogłów, na swoje nieszczęście, omdlała. Tym, które osunęły się na posadzkę nie było dane ujrzeć czwartego z tajemniczych żebraków - szczupłego i gibkiego mężczyzny w czarnym, skórzanym stroju. Nagi miecz, ściskany pewnie w prawej ręce pobłyskiwał złowrogo. Przez kościół przetoczył się jęk ekstazy wydobywający się z kobiecych gardeł i zgrzyt zębów męskiej części zgromadzonych. Co odważniejsze z niewiast próbowały przedzierać się w stronę obiektu uwielbienia z okrzykiem „mój ci on!”, ale ochrona, przyodziana w królewskie barwy, skutecznie zaprowadzała porządek. Wreszcie oczom zebranych ukazała się drobna kobieta w prostej, niebieskiej sukni idealnie podkreślającej nienaganną figurę oraz pszeniczny kolor warkocza spływającego na plecy (brawa dla osobistej stylistki). Jej pojawienie się wywołało kolejny jęk. Tym razem mężowie wyrażali zadowolenie z takiego widoku a białogłowy fukały i tupały ze złością. Punkt kulminacyjny przedstawienia właśnie nadchodził, bo oto ostatni z pielgrzymów wystąpił krok naprzód i płynnym ruchem zerwał z siebie opończę. Oczom zebranych ukazała się ogorzała twarz porośnięta gęstą blond brodą, takoweż długie włosy i lśniąca zbroja z trzema lwami na napierśniku. Zbiorowy jęk wyrażał przerażenie. Dało się również słyszeć skrzypienie naciąganych cięciw. Królewska straż na chórze wycelowała łuki w zebranych. Książę Jan najpierw zbladł, potem zzieleniał, następnie zsiniał, a w końcu zaczął mienić się wszystkimi kolorami tęczy. Vasey na wszelki wypadek zemdlał i próbował wypełznąć z kościoła, ale zupełnie przypadkowo zaplątał się pod nogi hrabiego Bourne, który przy pomocy swej żelaznej pięści sprawił, że omdlenie szeryfa było skuteczne i długotrwałe.
- Witaj drogi bracie! – Ryszard, zadowolony z wejścia smoka (raczej lwów) powoli zmierzał w stronę ołtarza.
- Ryszardzie, ja … - Jan zaskomlał cicho – ja … ja … doniesiono mi że zginąłeś. Królestwo nie mogło pozostać bez władcy …  Znasz zasady …
- Pewnie że znam! Ty też! Zaryzykowałeś i przegrałeś!
- Jestem twoim młodszym, sponiewieranym i niedocenianym bratem, miej litość, całe życie miałem pod górkę, proszę ulituj się…
- Oczywiście Janie. Jakże mógłbym inaczej – Jan nie wyłapał ironii w głosie Ryszarda - Który zamek wybierasz?
Twarz księcia rozpogodziła się, powracając do zwykłego zabarwienia.
- Newark. Może być Newark? – ucieszył się jak dziecko.
- Zgoda. Wybierz wieżę, w której zamieszkasz.
- Ale, Ryszardzie …
- Leć pakować się do wyjazdu! Nie zapomnij o ciepłych kalesonach i wełnianych skarpetach! A najlepiej zabierz czapkę z rękawami! – król roześmiał się rubasznie – No, moi wierni poddani – sarkastycznie zwrócił się do zebranych – wasza kolej! Przygotujcie dowodziki! Ochrona przy drzwiach spisze dane i przydzieli wam lochy. Oczywiście tylko do czasu procesów! Potem… to się zobaczy! Nie tłoczcie się! Ustawcie się w szeregach! Właśnie tak! Ty! W zielonym berecie! Gdzie leziesz! Nie przepychajcie się w kolejce! Starcy i kobiety przodem! Dla każdego znajdzie się miejsce! Trochę cierpliwości! Ćwiczcie! Przyda się wam! Cieszcie się, że stoicie, bo posiedzicie długo!
Marian, korzystając z zamieszania, próbowała niepostrzeżenie wymknąć się z kościoła. Wybrała jednak złą drogę. Nie należało przechodzić obok Guy’a. Złapał ją za łokieć i szyderczo zapytał:
- Dokąd to?
- Guy, kochany, puść mnie, przez wzgląd na dawne czasy, przecież jestem słabą i bezbronną kobietą – uśmiechnęła się czarująco mrugając powiekami.
- Skoro jesteś tak słaba i bezbronna, to możesz tylko błagać – warknął zaciskając palce na jej ramieniu.
- Guy, mój jedyny …  – Gisborn aż uniósł brwi ze zdumienia.
- Jedyny? Nie żartuj!
- Guy, błagam, bądź rycerzem, ocal mnie, wiesz jak pobyt w lochu źle wpływa na cerę, włosy, paznokcie i stan sukien?
- To nie zależy ode mnie. On tu rządzi – wskazał na Ryszarda.
- Guy, wstaw się za mną! Przecież błagam, jak chciałeś! – tupnęła nogą.
- Jego błagaj – ponownie wskazał na króla – nie mnie.
- Jakiś problem? – Ryszard podszedł do szarpiącej się Marian.
- Panie … - zaczęła, ale król gestem nakazał jej milczenie.
- To TA Marian? – zapytał Guy’a i Jenny. Przytaknęli.
- Gdzie Robin, moja droga? -  głos Ryszarda był spokojny i łagodny. Marian, widząc szansę dla siebie, bez chwili wahania odpowiedziała.
- Na kościelnej wieży, mój panie – uśmiechnęła się i zatrzepotała rzęsami, pewna, że oczaruje króla.
- Dziękuję – Ryszard ucałował jej dłoń. Potem dumnie wyprostował się i beznamiętnie powiedział - Wilhelmie, odprowadź lady Marian do jej nowych komnat w podziemiu.
Tell skłonił się i bez słowa pociągnął Marian za sobą. Krzyczała jeszcze „błagam, błagam”, próbowała wyrwać się i dopaść królewskich kolan, ale na nic się to zdało. Gdy ktoś potrafi ręcznie naciągnąć kuszę, nawet tak śliska ryba, jak Marian, nie wymknie mu się. Tymczasem, Guy i Jenny popędzili na wieżę, by ująć Robina. Wysiłek okazał się zbędny. Leśna lebiega podniecona nową funkcją i posiadaniem większej broni przestrzeliła sobie łydkę i teraz, łkając z bólu, siedziała na podłodze. Nigdy nie dowiedziano się od czego Robinowi pomieszało się do reszty w głowie. Może to niegdysiejszy nadmiar szczęścia u boku Marian (sama zainteresowana miała w tej sprawie zgoła odmienne zdanie)? Może poważna i odpowiedzialna funkcja snajpera? Może niczym nie zasłużone stanowiska szefa ochrony Nottingham? Może zapachy dolatujące z zamkowej kuchni i słynne zioła dodawane do potraw? Wreszcie, może to podstępny plan Tucka, który ukrył małe co-nie-co w wisiorkach? Dość, że jakikolwiek powód by nie był, widok Guy’a i Jenny niezmiernie ucieszył Robina, podobnie jak powrót króla. Zresztą od tamtego dnia wszystko nieodmiennie cieszyło go i głupawy uśmiech nie schodził mu z twarzy.
Ryszard nie zdecydował się przykładnie ukarać Hood’a, bowiem testy wykazały tak niskie IQ leśniczego, że prawo pozwoliło jedynie na izolowanie go w odosobnionym klasztorze, razem z podobnymi mu, nieszkodliwymi osobnikami. Jan trafił do zamku w Newark, gdzie mimo narzekania na łupanie w kościach z powodu wszechobecnej wilgoci, pasjami oddawał się łowieniu ryb z okna swej wieży. Marian litościwie odesłano w odległe góry Szkocji, ale musiała zgodzić się na założenie bransolety, dzięki której monitorowano wszelkie jej poczynania. Wieść niosła, że odkryła w sobie nową pasję i zajęła się zielarstwem oraz produkcją ekologicznych kosmetyków. Vasey ocknął się z omdlenia w jednym z królewskich lochów w towarzystwie Vazelina i Tucka. Nie było im nudno, gdyż sąsiednie cele zajmowali Mały John (bliższa znajomość z królową matką okazała się nieprzydatna) i Much, śpiewem umilający wszystkim czas. Dodajmy w tym miejscu, iż Much za sprawą działania bądź to osób trzecich, bądź to matki natury, został obdarzony krystalicznym sopranem niczym Farinelli.
Po kilku tygodniach i zaprowadzeniu porządku w królestwie, Ryszard powrócił do Nottingham na kolejną uroczystość. Tym razem dużo przyjemniejszą, kameralną i nie wymagającą przebieranek. Ślub sir Guy’a z Gisborn, nowego szeryfa i lady Jennifer z Bondville odbył się ciepłym czerwcowym popołudniem  w otoczeniu najbliższych przyjaciół. Wesele było tradycyjne, czyli jedli, pili, lulki palili, tańczyli, hulali i swawolili. A potem wszyscy żyli długo i szczęśliwie. 




Sprostowanie.

Drogie Czytelniczki! 
Tytuł powyższej historii może wydać się Wam mylący, gdyż treść opowiadania, dotyczy jednego, dość miernego (nie bójmy się tego słowa) z naśladowców Robin Hood’a. Powszechnie wiadomo, że ten prawdziwy, nazywał się Michael Praed, został zdemaskowany przez wrażych agentów i korzystając z programu emerytalnego MI-5, przeszedł operację plastyczną, w wyniku której do złudzenia przypominał mężczyzn z rodu (O’)Connery. Natomiast Lady Marian potraktowano zgodnie z duchem epoki, umieszczając ją w opactwie, gdzie musiała przebierać się za zakonnicę, by nie budzić niczyich podejrzeń, co oczywiście nie przypadło jej do gustu. Z czasem jednak, polubiła nowe koleżanki i zaczęła prowadzić szkołę śpiewu z powodzeniem startując w rozmaitych konkursach dla grup wokalnych. 
Nikt jednak nie wiedział, że klasztor i pobliski zamek, będący siedzibą O’Connery’ch łączył podziemny tunel. Ale to już inna opowieść …


40 komentarzy:

  1. Ja! Ja! Ja tęskniłam za sir Guy'em :)
    Eve kochana moja, no co ja mogę powiedzieć - wiesz, że ślepo uwielbiam wszystko, co napiszesz :) Oczywiście moim idolem jest Remy i jego liczna rodzina - takie szczury w domu to skarb. Luzacki, niezbyt lotny intelektualnie król Ryszard to idealny kompan do piwa - popije, pogada głupot, i nawet zapomni że jest monarchą i musi trzymać dystans :)
    Zgromienie Marian jest wprost z moich marzeń, dziękuję Ci za to :) Robinka to mi się nawet zrobiło żal, ale niech żyje w tej swojej dziecięcej radości długie lata. No a końcowe umieszczenie Szeryfa, braciszka Tucka i Vazelina w jednej celi - wisienka na torcie.

    Guy i Jenny to para jak z bajki, a to, że on był kompetenty za nich oboje... no cóż, na pewno są sprawy w których to ona jest bardziej kompetentna, ale zostawmy to - tego nawet Remy nie chciał oglądać :)

    Eve, jeszcze raz Ci dziękuję za to cudeńko :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak dawno nie było Guy Day, że myślałam, że taki dzień już nie nastanie :))
    Eve - jaka ładna bajeczka :)). Przyjemnie się czytało, poczucie humoru jak zwykle nienaganne, zgrabnie używana mowa stylizowana, a całość utrzymana w innym tonie niż "zaginione buty Thorina", co jest bardzo fajne, bo się nie powtarzasz i nie powielasz swoich własnych rozwiązań ;)
    Szczurek Remy? A potrafi tak dobrze gotować jak jego imiennik? ;-) Sprawiłaś mi wielką przyjemność tym szczurkiem, uwielbiam "Ratatuj" i tego słodkiego futrzaka, dzięki :)
    Dobra postać Sally/Jenny - w końcu jakaś charakterna babka, która nie spuszcza oczu przy każdej okazji, postać w moim stylu :)
    Sprawiłaś, że zatęskniłam za szeryfem i Keithem Allenem ;-)
    "Vasey na wszelki wypadek zemdlał i próbował wypełznąć z kościoła" - haha, świetne, mój ulubiony tekst :D
    Ogólnie bardzo mi się podobało, zwłaszcza początek, taki klimatyczny ;). Nie podobała mi się tylko lady Marian, na początku było ok, ale później gdzieś zgubił się charakter tej postaci - po prostu nie przekonała mnie Twoja lady Marian ;). Ale poza nią wszystko super :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Jeannette.:)
      Remy ma wiele ukrytych talentów - kto wie, co potrafi ugotować, by nakarmić swą liczną i zabieganą rodzinę. Marian nie przekonała Cię zapewne dlatego, że to przebiegła i zła kobieta była - potrafi udawać kogoś innego niż jest naprawdę.:)

      Usuń
    2. Hehe, może :). Chociaż sądzę, że to dlatego, że Ty jej szczerze nie znosisz i chciałaś dać jej popalić, a ja, chociaż sympatią jej nie darzę, to jej nie nie lubię ;)). To całkiem fajna postać do analizy, w przeciwieństwie do Robina, on mnie naprawdę wnerwia. Nigdy nie lubiłam Hooda, żadnego i w niczyim wykonaniu ;-). Marian nie lubię na inny sposób niż Robina i to zapewne stąd nasza różnica zdań ;-)

      Usuń
    3. Mnie przeszkadza TA konkretna Marian. Inne nie sprawiają, że "twarz mi blednie, włos mi rzednie, psują mi się zęby przednie".:))

      Usuń
    4. Haha, jasne ;). Mój stosunek do Marian określiłabym jako "to skomplikowane" ;D
      Jeannette

      Usuń
  3. Kate, bardzo Ci dziękuję.:)
    Remy jest Twoim idolem? Myślałam, że Guy! A, nie ... Guy i jego kompetencje ... dobrze, zostawmy to. Jeszcze wcześnie. :) Wracając do Remy'ego - biedaczek musiał zastąpić internet i komórki, bo ludzie aż takich dobrodziejstw wówczas nie posiadali. Król był w rzeczywistości luzakiem raczej nie był, ale nie o to tu chodzi. :) Zatem spokojnie może pleść bzdury i zostać najlepszym kumplem Guy'a. :)
    Robin to uzurtor, ale bardzie nie lubię Marian - przyznaję się do tego oficjalnie - zatem to jej musiało się oberwać a biedna niedojda niech sobie kwiatki wącha w klasztornym ogrodzie.:)
    Towarzystwo Tucka i Vazelina wydało mi się odpowiednie dla szeryfa. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie od dziś wiadomo, że Marian jest podła(y) i dwulicowa(y), i tylko występuje pod płaszczykiem swojej mdłej słodyczy i "niby bohaterstwa" (bezmyślne latanie po lesie i uważanie, że "ale jestem fajna, pomagam ludziom"), Jakoś każda inna Marian z każdego innego filmu to naprawdę równa babka, a ta... cóż, tu scenarzyści polegli na całej linii - nie zauważyli, że robiąc z sir Guy'a postać wcale nie jednoznacznie złą, a taką dobrze rokującą i z jakimiś uczuciami jednak w głębi duszy, muszą dopracować postać Marian, bo oszukując i zwodząc przez 2 sezony nie do końca jednak zepsutego moralnie Guy'a, staje się tak naprawdę postacią negatywnie postrzeganą. A tak, zrobili z dobrej i ciekawej postaci taką naprawdę mdłą, bezmyślną dziewuchę - wcale nie jest heroiczna, bystra i intrygująca. NIE w tym serialu. A szkoda.

      A Remy jest lepszy niż internet i komórki razem wzięte, o! :)

      Usuń
    2. Marian, biedaczka, nie może zdecydować się kim chce być i jaka chce być. To nie do końca jej wina, bo scenarzyści wymyślili, a ona mogła się tylko dostosować. :) Ale skąd taki pomysł, by TEJ Marian zrobić coś takiego? Może list do BBC trzeba napisać.:)) Pozostałe Marian były w porządku - może dlatego, ze to były MariOn - jedna literka, a jak potrafi namieszać!:))

      Usuń
    3. Bo wiesz - Mariany to generalnie polskie chłopy są, stąd może ta różnica - Marian w portkach latał(a), a pozostałe MariOn raczej tego nie robiły :)

      Usuń
    4. Skąd prosty wniosek, że spodnie mogą mieć zgubny wpływ na osobowość. :))

      Usuń
  4. A nie mówiłam? Nie musiałam długo czekać na przypływ szaleństwa :) Opowiadanie boskie! Kocham twoje poczucie humoru Eve :)
    ~Dragon fan

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję Dragon fan. Cieszę się, że opowiadanie spodobało się.
      Tak sobie myślę, że skoro ataki szaleństwa są powtarzalne, to chyba powinnam zacząć leczenie. :)

      Usuń
    2. Proszę, tylko nie leczenie! :D twoje szaleństwa wychodzą z korzyścią dla innych :)
      ~Dragon fan

      Usuń
    3. Leczenie jest konieczne, bo następnym razem mogłabym napisać mroczny thriller o tajemniczej serii morderstw w uroczym Dibley.:) To byłaby profanacja i Dibley i gatunku.:)

      Usuń
    4. Thriller w twoim wykonaniu? Hm... Intrygujące :D a co do profanacji gatunku, to ufam ci bezgranicznie i wiem, że tego nie zrobisz...chyba :D
      ~Dragon fan

      Usuń
    5. Nie, nie, to był tylko żart.:) Serial jest wspaniały i nie trzeba nic z nim robić. Poza tym, thriller na wesoło o takiej tematyce już jest - "Hot Fuzz". :))

      Usuń
    6. Ale nie w twoim wykonaniu :D
      ~Dragon fan

      Usuń
    7. Taaak ... wystarczył im Simon Pegg - mnie nie chcieli :))

      Usuń
    8. Wszystko przed tobą :D widzę twoją świetlaną przyszłość... :D
      ~Dragon fan

      Usuń
    9. Bardzo Ci dziękuję. :) Obawiam się jednak, że rzeczonemu Simonowi nie dorównuję urodą i talentem:)

      Usuń
    10. Urodą? Nie widziałam cię ale awatar śliczny :D a talentem to spokojnie jesteście na równi :)
      ~Dragon fan

      Usuń
    11. To teraz zarumieniłam się jak nastolatka :) Dzięki. :) Avatary to fajna rzecz.:))

      Usuń
    12. I jak przydatna, nie? :D
      ~Dragon fan

      Usuń
    13. :D
      ~Dragon fan

      Usuń
  5. Wczorajsze przeciążenie umysłowe i dzisiejszy nadmiar zajęć sprawiły, że dopiero teraz mogłam się nacieszyć tą cudną historią. Eve - historyjka jest przednia! Błyskotliwa i prześmieszna. Twoje poczucie humoru to zdecydowanie moja bajka. Gdybym chciała w punktach wymienić wszystkie smaczki, to arkusza kalkulacyjnego by brakło. Twój Guy, chociaż nieco inny niż mój:) - bardzo mi się podoba - jest charakterny i pełnokrwisty, a Jenny to po prostu miodzio - idealna kobieta dla Guy'a. Myślę, że przy każdym kolejnym czytaniu wynajdę kolejną perełkę - Twoje skojarzenia i analogie są obłędne. Dziękuję, Kochana, bo ubawiłam się ogromnie - wyobrażałam sobie to wszystko w trakcie czytania i śmiałam się jak durna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałam! Zdjęcia dobrane idealnie - kurteczka "startrekowa" i słodki uśmiech Guy'a to zabójcze połączenie. To dolne zdjęcie mam po swojej lewej stronie (na ścianie) i teraz zawsze, gdy na nie popatrzę, to sobie o Twojej historii pomyślę. Widok uśmiechniętego Guy'a to miód na me serce.

      Usuń
    2. Mam nadzieję, że opowiadanie nie spowodowało ponownego przeciążenia umysłowego. :) Cieszę się, że Ci się spodobało i że ubawiłaś się.
      Zdjęcie z uśmiechniętym Guy'em musiało być, bo przecież nareszcie jest szczęśliwy i żadna baba go nie dręczy, Robin nie skacze po drzewach, szeryf nie wydziera się (chyba, że w lochu słuchając anielskiego głosu Mucha:), ożenił się i tylko czekać aż małe Guy'ątka zacznę biegać po zamkowych korytarzach.
      Dzięki, Zosiu.:)

      Usuń
  6. Dawno się tak nie uśmiałam xD ten humor w opowiadaniu bardzo mi odpowiada :) Brakowało mi opowiadań z Guy'em po polsku (choć przyznam że czytam jakieś ale po angielsku)
    Po prostu boskie! Chcę więcej!! :)

    Natalia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Natalio! Miało być na wesoło, bo mój "związek" z Guy'em jest bardzo trudny i dość skomplikowany. :) Skoro uśmiałaś się, znaczy, że jest ok. :)

      Usuń
  7. A ja się tak zastanawiam, czy Kate napisze coś jeszcze... i czekam z nadzieją że tam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam taką nadzieję. :)

      Usuń
    2. Oj tam, ja się bardzo cieszę że Eve zdecydowała się na publikację swoich opowiadań - WRESZCIE! Ileż można namawiać :) I dziś cieszmy się tym, co z jej klawiatury wyszło, bo jest genialne :)

      Usuń
    3. Kate, wiesz, że wolno dojrzewam. Wiesz też, ze potrafisz być bardzo przekonująca w tej materii. :))
      Genialne? To zbytek łaski, że księcia Jan zacytuję:) Raczej totalny bałagan w głowie.:)
      Czekam na Twoje kolejne opowiadanie. :)

      Usuń
    4. Eve, wiesz, że co jak co ale gust to mam dobry - od mężczyzn (Ryś) począwszy na literaturze (Twoje dzieła) skończywszy, więc jak piszę, że genialne, to tak jest :)))

      Usuń
    5. Co do mężczyzn gust masz znakomity! W drugiej kwestii ... zarumieniłam się dziś po raz drugi. Dzięki. :) Literatura, to za "duże " słowo.:) "Pisanina" bardzie pasuje. :))

      Usuń
  8. Dziewczyny, bardzo dziękuję Wszystkim Czytającym! :)
    Aniu, Tobie szczególnie, za to, że nie bałaś się "oddać" mi Guy Day i umożliwiłaś publikację. :)
    Kate, Tobie też, za dobre rady i wsparcie. Dzięki, Dziewczyny!:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eve, to była dla mnie przyjemność móc udostępnić Wszystkim Twoje opowiadanie. Uwielbiam to jak piszesz, i to jak tu subtelnie połączyłaś życiorys Rysia z różnymi filmami, a czytając Twojego sir Guy’a można się cudownie zrelaksować. I za ten relaks i śmiech podczas czytania bardzo Ci dziękuję Eve. :*

      Usuń
    2. Kochana, nie słuchaj moich rad za bardzo i zbyt dosłownie, bo skończysz w piekle :)))
      To ja Ci dziękuję za mojego ukochanego sir Guy'a na wesoło. I oby Wasz trudny, burzliwy (z różnych powodów :) związek wreszcie stał się trwały i szczęśliwy - tego Wam obojgu, Tobie i Guy'owi, życzę :)

      Usuń

Nadrzędną zasadą tego bloga jest szacunek dla pana Armitage’a, dla autorki bloga, jak również dla komentujących, którzy pozostawiają tu komentarz. Zostawiając swój komentarz zobowiązujesz się postępować zgodnie z tą zasadą. Autorka bloga zastrzega sobie prawo do usunięcia komentarza, który wg jej uznania będzie naruszał powyższe zasady.