Czy ktoś z Was tęsknił za Sir Guy’em tak jak ja? Jeśli tak,
to dziś mam ogromną przyjemność podzielić się z Wami opowiadaniem z Sir Guy’em,
którego aktorką jest Eve, komentatorka tego bloga. Eve bardzo dziękuję za zgodę
na opublikowanie Twojego opowiadania.
***
Notka od Autorki opowiadania: Poniższa opowieść utrzymana jest w konwencji kosmiczno – buduarowej (vide: anzug sir Guy’a rodem ze Star Treka i peniuary szeryfa), czyli w zgodzie ze znanym serialem o pewnym mrocznym rycerzu. Wszak to on, a nie tytułowy chłystek był tam najważniejszą postacią.
Z góry przepraszam miłośniczki i znawczynie nie tylko angielskiego średniowiecza. W tekście znajdziecie elementy i sformułowania nijak mające się do ducha i realiów epoki oraz prawdy historycznej, ale bądźmy szczere – Guy nie byłby tak seksowny, gdyby wtłoczyć go w tradycyjny męski strój z końca XII w. a szeryf bez sztuczkowych porteczek lokaja i japonek nie byłby sobą. Na temat tytułowego pacholęcia i jego wybranki, pozwólcie, że na razie zamilknę.
PRAWDZIWE DZIEJE ROBIN
HOOD’A
Dawno,
dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma morzami, za siedmioma lasami …
może jednak nie aż tak daleko. Biorąc pod uwagę geografię i stan zalesienia
Europy u schyłku XII wieku, jedno pasmo górskie, jedno morze i dwie, no, niech
będą trzy puszcze, powinny w zupełności wystarczyć. Otóż w tych dalekich
krainach i w dość dosłownych mrokach wieków średnich, żył pewien król obdarzony
iście ułańską (o, przepraszam – nie ta epoka), iście rycerską fantazją. Jak to
często w baśniach bywa, król miał młodszego brata: podłego, zazdrosnego i
chorobliwie ambitnego. Jednakże częste zakładanie hełmu na głowę przez króla,
jak i wymachiwanie mieczem, połączone z rzeczoną fantazją tudzież brakiem
zaufania do wuja Googelusa z Facé d’Book, zaowocowało podjęciem decyzji tyleż pochopnej,
co brzemiennej w skutki. Król poczuł, że najwyższy czas, by spełnić młodzieńcze
marzenia o bohaterskich czynach, przysłużyć się ludzkości i wygnać pohańców z
Jerozolimy. Spakował zatem manatki, przytroczył je do siodła i tyle go
widzieli. Nieświadom nikczemności brata pozostawił królestwo w jego rękach.
Popełnił także drugi kardynalny błąd, fatalnie wybierając biuro podróży. Lewant-na-ostro
(un)Ldt. działało na rynku od niedawna, ale jego specyficzna oferta cieszyła
się dość dużym wzięciem. Właściciel - Filip (wyfiokowany Francuz, nazywany w
niektórych kręgach Augustem) roztaczał przed królem cudowne wizje wakacji z
dreszczykiem, jednakże na miejscu rzeczywistość okazała się bardzo …
piaszczysta. Obiecanych atrakcji wprawdzie nie brakowało: hordy pustynnych
ludzi atakujące znikąd i bez ostrzeżenia, choroby dziesiątkujące
wycieczkowiczów, upał, brak wody, z którym nawet zaprawiony w bojach Bear hrabia
Grylls nie umiał sobie poradzić – słowem istny hardcore, o jakim król marzył …
Ale i tak coś mu ciągle nie pasowało. Dość szybko zorientował się, że nie jest
należycie przygotowany do wczasów w suchym i gorącym klimacie. Zbroja, zamiast
przepisowo rdzewieć z powodu zwyczajnej jej angielskiej wilgoci, nabierała
szlachetnej patyny w wyniku działania wiatru i pustynnych piasków. Do tego
przegrzewała się, a brak klimatyzacji w standardowym wyposażeniu był bardzo
dotkliwy. Poza tym w pośpiechu, król zapomniał o wrzuceniu do sakw kremu z
odpowiednim filtrem UV, skutkiem czego miał na nosie pokaźnych rozmiarów bąbel,
doprowadzający go do szału. Dlatego też postanowił dogadać się z Saladynem,
smagłolicym kierownikiem pustynnego kurortu. Zawarł z nim układ gwarantujący
innym wczasowiczom swobodne poruszanie się w nadmorskich okolicach oraz prawdziwie
relaksujące wycieczki fakultatywne. Król z poczuciem spełnienia dziecięcych
marzeń mógł ruszyć do domu. Wszak na liście zostało mu jeszcze zabicie smoka! Musiał
zatem nabrać sił i znaleźć przewodnika to tego dalekiego kraju, gdzie żył gad
pożerający niewinne dziewice i panicznie bojący się szewców.
Tymczasem
w Anglii nie działo się najlepiej. Książę Jan odbijał sobie z nawiązką lata
bycia gorszym bratem. Bo to Ryszard całymi latami dostawał najfajniejsze
prezenty na urodziny! To on miał najlepszego konia i zbroję! To jego Św.
Mikołaj brał co roku na kolana! Jednak teraz Jan mógł przestać tupać nogą ze
złości i chować się po kątach, a z rozmachem odegrać się na wszystkich dookoła.
Do małego, zazdrosnego móżdżku nie docierało, że łatwiej rządzi się ludźmi,
którzy darzą władcę szacunkiem. Bądźmy jednak wyrozumiali: mamy koniec XII
wieku i nikt jeszcze nie słyszał o nowoczesnym państwie, ideach oświeceniowych,
reformach społecznych, powszechnym i darmowym dostępie do służby zdrowia … a
zdrowy rozsądek nie zawsze bywa domeną królów.
Jan
nie był lubiany. To mało powiedziane – był powszechnie … znienawidzony. Jednak
wśród podobnych sobie wszelkiej maści karierowiczów, frustratów i innych
niespełnionych popaprańców, znalazł całkiem spore grono popleczników. Jednym z
nich był miłośnik jedwabnych piżam i beretów z zawadiackim piórkiem, noszący
tytuł szeryfa Nottingham. Oczywiście, jak każdy urzędnik wyższej rangi, Vasey miał
swojego totumfackiego, specjalistę od czarnej roboty, sir Guy’a z Gisborn. W
okolicach zamku, dokładnie w lesie Sherwood, mieszkał wówczas człowiek zwany
Robin Hood’em. Znany był powszechnie z tego, że nie darzył szeryfa i jego
pomagiera specjalną estymą, jak i z tego, że strzałom się nie kłaniał, bo to
strzały kłaniały się jemu. Ustalmy jednak, że nader często strzały były
jedynym, co ewentualnie chciało podporządkować się jego woli. By trzymać się do
końca baśniowej konwencji należałoby dodać urodziwą księżniczkę, o której
względy powinni zabiegać liczni konkurenci. Cóż … jaka opowieść, taka
księżniczka … Lady Marian z Locksley była niespełnioną społecznicą, istną
prekursorką socjalizmu utopijnego i ruchu sufrażystek (ten fakt lubiła
podkreślać strojem nieprzystojnym skromnej pannie), a do tego miłośniczką
emocjonalnych trójkątów i generalnie dziewczęciem hołdującym zasadzie, że
najlepiej jest „zjeść ciastko i mieć ciastko”. Zatem na podorędziu miała zawsze
zapasowe, gdyby chęć konsumpcji pierwszego ją naszła.
W
takim oto świecie zaczyna się nasza opowieść.
-
Gisboooorn! – szeryf darł się bardziej niż stare prześcieradło. Guy, stukając
butami i pobrzękując mieczem szedł zdecydowanym krokiem przez zamkowy
krużganek. Był wściekły, ale to akurat
nie była nowość. Ostatnio był permanentnie wnerwiony na wszystko dookoła:
szeryfa, który nim pomiatał, Robina, który hasał po okolicy, za nic nie dawał
się przykładnie złapać i odciąć sobie blond łba, a przede wszystkim na tę
dwulicową, zakłamaną, fałszywą, podstępną … Marian! Znowu bezwstydnie mizdrzyła
się do niego! Znowu udawała uległą i chętną ale przecież sam widział!
Obmacywała się i to wielce ochotnie z tym, tym, tym … gajowym! Z tym bezmózgim
słabeuszem! Jak mogła! To on – Guy - latami wodził za nią maślanymi oczami, nie
zauważał, że go oszukuje, że go wykorzystuje, że wciska mu jeden kit za drugim,
że podle z nim pogrywa! A ona tak
naprawdę … tak naprawdę zawsze wolała tego leśnego gnoma w przykrótkiej
kamizelce!
-
Gisboooorn! Gdzieżeś jest! – głos Vasey’a przeszedł już w falset. Guy
przyspieszył kroku. - A! Nareszcie raczyłeś się zjawić! Jak sprawy z zielonym
pajacem? Nadal skacze po drzewach i tylko liście strąca? Nie sądzisz, że to
jego należałoby … strącić? A jeszcze lepiej jego głowę z tych pokracznych
ramionek?
Akurat
w tej kwestii Guy całkowicie zgadzał się z szeryfem – Robin zdecydowanie korzystniej
wyglądałby bez głowy. I tak nie była mu potrzebna. No, może trochę … gdy padało
… dzięki niej, organy wewnętrzne pozostawały suche. Taaak … poza funkcją
parasola nie spełniała żadnej innej. Do myślenia z pewnością nie służyła. Od tego
była … Marian. „Co ona widzi w tym pętaku?!”
-
Robin pojawił się we wsi … - zaczął zdecydowanie.
-
To co tu jeszcze robisz?!
-
Zaraz tam jadę – Guy wycedził przez zęby.
-
To już, już – szeryf zamachał rękami jak nielot próbujący wzbić się w niebo i
pochylił nad zwojami na stole. Guy
obrócił się na pięcie celowo zgrzytając ostrogą o nierówną posadzkę. Dobrze
wiedział, że Vasey nie znosi tego dźwięku. Uśmiechnął się kpiąco zadowolony z
siebie i nie zważając na jego pisk wyszedł z impetem z komnaty.
Skierował
się wprost do stajni, gdzie straż zamkowa miała szykować się do wyjazdu. Gdy był
już prawie na miejscu dobiegły go jakieś dziwne odgłosy – tępe uderzenia, jęki,
szelest słomy … „Co oni u diabła
wyrabiają!” Podkradł się do ściany i zamarł. Trzech żołdaków atakowało tę
nową pokojówkę, którą zatrudniła Maggie. Widok był jednak niecodzienny, bo
dziewczę celnym kopniakiem powaliło właśnie na ziemię pierwszego z napastników.
Guy odruchowo zacisnął kolana i uda, jakby to jego dobra rodowe znalazły się w
niebezpieczeństwie. Syknął z grymasem niesmaku na twarzy, widząc jak żołdak osuwa
się na klepisko. „Trafiony – zatopiony!”
Przez głowę przeleciała mu myśl, że jako rycerz powinien wspomóc niewiastę w
potrzebie, ale po pierwsze nie był typowym rycerzem z bajek dla grzecznych
dziewczynek, a po drugie niewiasta nie sprawiała wrażenia takowej, której pomoc
jest niezbędna, wreszcie - był ciekaw finału. I bardzo słusznie, bo to, co potem
nastąpiło … cóż … nie na darmo ludowa mądrość głosiła, że pannom jest
niepolitycznie na drabinach siadać. A co dopiero tak wymachiwać nogami!
Dziewczę wykonało właśnie zgrabny obrót unosząc wysoko prawą stopę i trafiając
nią prosto w szczękę napastnika. Guy’owa szczęka … opadła, bowiem widok był
zaiste ucieszny: smukłość obu ud dziewczęcia mógł podziwiać bez przeszkód
tudzież skrępowania (on? onieśmielony?) i w całej okazałości. Tymczasem
dziewczyna wykonała wyskok, rozłożyła ramiona niczym motyl i uśmiechnęła się słodko
do trzeciego z żołdaków. Ten dał się zwieść i nawet nie zauważył kiedy zgrabna
pięta wylądowała na jego brzuchu. Teraz, nadal głupawo wyszczerzony, leżał w
końskim łajnie. Dziewczyna rozglądnęła się rezolutnie, otrzepała ręce,
wygładziła suknię, poprawiła włosy, podniosła kosz z drewnem do kominka i
sprężystym krokiem opuściła stajnię. Guy wiedział już, że nie należy z nią
zadzierać. Uznał również, że umiejętności dziewczęcia są zgoła niezwykłe jak na
pokojówkę. Postanowił dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Dlatego zdecydował,
że starą i głuchą Hazel wyśle pod opiekę ojca Zus’a do opactwa w Geriatricsbridge,
a jej obowiązki przejmie … „Zaraz, jak
ona ma na imię? … Sally!”
Wyprawa
do wsi okazała się niewypałem. Miejscowy fan club leśnego knypka, zdołał
zawiadomić go o nadjeżdżających ludziach szeryfa. Guy rozkazał przeczesanie
najbliższej okolicy, ale niczego to nie dało. Poza kilkoma złamanymi strzałami
nie znaleziono nikogo, kto mógłby zażyć gościnności wilgotnych lochów Nottingham.
„Znowu to samo! Jeszcze Marian brakuje do
kompletu!” Ledwie Guy to pomyślał, była ukochana z rozwianym włosem i
falującą piersią wybiegła z dworu i próbowała udobruchać go sprawdzonymi
sztuczkami. Gisborn jednak, spojrzał na nią z nieskrywaną pogardą, dumnie
wskoczył na swego czarnego konia i odjechał w stronę zachodzącego słońca. Galop
do zamku nie poprawił mu humoru. Wściekły jak zwykle i dodatkowo pozbawiony
dostępu do skutecznych antydepresantów (wszak to XII w. – nawet porządnej
palarni opium jeszcze nie ma!) kopniakiem otworzył drzwi komnaty i wezwał nową
pokojówkę. Pojawiła się niemal od razu. Stanęła przy wejściu i bez strachu
patrzyła mu w oczy.
-
Podejdź bliżej! – rozkazał. Posłusznie wykonała polecenie zbliżając się do
Guy’a niedbale rozwalonego w fotelu przed kominkiem. Przyglądał się jej
intensywnie przez chwilę.
-
Łoże niegotowe! – dziewczyna milcząco przetrzepała poduchy, poprawiła pierzynę
z kaczego puchu i wygładziła prześcieradło.
-
Wina! – bez słowa napełniła kielich i podała Gisbornowi.
-
Odwróć się! – znowu to samo: karna reakcja służącej na polecenie pana. „Ktoś ją podmienił, czy co? Rano była inna.”
Guy zaczynał irytować się. Wstał, obszedł ją dookoła przyglądając się
jak drapieżnik zwierzęciu, na które za moment rzuci się. Nic. Stała spokojna.
Zauważył, że leciutko zmrużyła oczy a dłonie zacisnęła w pięści. Okręcił sobie
jej jasny warkocz wokół dłoni, chcąc ją sprowokować. Czuł, że zesztywniała, ale
nie dała nic po sobie poznać. „Dobrze …
spróbujemy innym razem …”
-
Drewno kończy się! – ryknął znienacka - Przynieś zapas na noc! Nie zamierzam
nabawić się jakiegoś parszywego choróbska!
-
Oczywiście panie – dygnęła i pospiesznie opuściła komnatę. Dopiero za drzwiami
odetchnęła z ulgą. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak niebezpiecznym
człowiekiem jest Guy z Gisborn. Wśród osób jej profesji był powszechnie znany i
znienawidzony. Wszyscy pamiętali nie tak dawną wpadkę spod Jerozolimy i
nieudany zamach na Ryszarda. Wówczas, tylko cud uratował go, bo oni zawiedli.
To znaczy nie ona – była wtedy jeszcze na obozie treningowym na odległych
wrzosowiskach Szkocji, ale historia tamtego ataku była zawsze szczegółowo
analizowana podczas szkolenia przyszłych agentów. Poniekąd to w związku z
zamachem była teraz w Nottingham. Miała zbierać informacje i przy okazji mieć
na oku Gisborna. Jej szefowie podejrzewali, że znowu coś kombinuje do spółki z
szeryfem i księciem Janem. Dziś rano przeżyła chwilę grozy, gdy te pokraki
próbowały się do niej dobierać. Wiedziała, że poradzi sobie z nimi. Gorsze
mogło dopiero nadejść – dekonspiracja. Gdy dowiedziała się, że została
przydzielona do pracy w komnatach Guy’a, pomyślała, że to może jakiś test
lojalności. Hazel uspokoiła ją stwierdzeniem, że Guy, to … Guy – nie przepuści żadnej kobiecie w zamku.
Jednak sama nie bardzo w to wierzyła i sądziła, że większość opowieści, to
przechwałki ochotnych dziewek, bo sam zainteresowany konsekwentnie milczał, jak
gentlemanowi przystało. Dodała jeszcze, że Sally nie powinna się martwić, bo
Gisborn jaki by nie był w codziennym obejściu, to cieszy się sławą ognistego
kochanka, który dba o kobiety przewijające się przez jego alkowę i nigdy
niczego na nich nie wymusza.
Kolejne
dni zdawały się potwierdzać słowa starej służącej. Guy, za dnia polował na
płowowłosego gołowąsa i jego pożałowania godną kompanię, przesiadywał w
komnatach szeryfa lub gnębił okoliczną ludność. Gdy lady Marian zaszczycała
zamek swą obecnością, znikał bez śladu, wyraźnie unikając jej towarzystwa.
Wieczorami, wkurzony ciskał się po komnacie, wrzeszczał na służbę albo padał na
łoże tak, jak stał. Sally przestała przejmować się jego humorami. Robiła, co do
niej należało i schodziła mu z oczu. Miała ważniejsze rzeczy na głowie niż
przejmowanie się życiem uczuciowym Gisborna. No, może jednak nie do końca … Guy
fascynował ją. Owszem, był oszałamiająco przystojny i pociągający w dość
niebezpieczny sposób, co od razu rzucało się w oczy, ale wyczuwała też, że coś
go dręczy i że ten porywczy i momentami okrutny mężczyzna, nie do końca jest
prawdziwym Guy’em z Gisborn – niedoszłym zabójcą króla Ryszarda.
Guy
był zadowolony z usług nowej pokojówki, mimo, że nadal nie mógł jej rozgryźć.
Stale coś mu w niej umykało. Był już niemal pewien, że dziewczyna nie pochodzi
z gminu – jej postawa i hardość spojrzenia potwierdzały to. Pewność siebie i
wewnętrzna siła nie wynikały tylko z niecodziennych umiejętności. Była inna niż
wioskowe dziewki. Miała w sobie jakąś szlachetność i obycie niezwyczajne
prostym ludziom. Do tego była piękna, czarująca, zdawała się nie zwracać uwagi
na złośliwości pod jej adresem i uśmiechała się ciepło do niego, tak jak nikt
tego nie robił. Miał nawet wrażenie, że dziewczyna po prostu polubiła go. Nie,
to niemożliwe – jego nikt nie lubił … „Ale
gdyby to było prawdą … za dużo myślisz Gisborn!”
Pewnej
nocy Guy włóczył się po blankach, nie mogąc zasnąć. Naraz zauważył jakiś
kształt sunący w dół zamkowego muru. „Ki
czort?” Wytężył wzrok, podkradł się cichaczem i ze zdziwieniem stwierdził,
że to … Sally spuszcza się zwinnie po linie a następnie ginie w mroku nocy. „Co ona u diabła wyrabia! Chyba nie wymyka
się do tego chłoptasia z łukiem!” Skrył się za merlonem i postanowił na nią
zaczekać. Obudził się o brzasku, ku swemu zdumieniu, ciasno otulony skórami aż
po szyję. „Sally, to twoja robota …” Jednak
po dziewczynie i linie, której użyła nie było ani śladu. Wściekły wykopał się z
prowizorycznego posłania, obiecując sobie, że od tej pory nie spuści pokojówki z
oka. Nie było to jednak łatwe. Sally miała wybitny talent do niespodziewanego
znikania jak kamfora. Coraz bardziej zirytowany i zafascynowany niezwykłą
służącą zrobił najprostszą z możliwych rzeczy – kipisz w jej izdebce.
-
Psia mać! Nic tu nie ma! – kopnął z rozmachem w filar podtrzymujący drewniany
strop i zaraz tego pożałował. Noga rozbolała jak wszyscy diabli, ale … podłoga
w kącie skrzypnęła i jego oczom ukazał się całkiem pokaźny kufer wynurzający
się właśnie spod desek.
-
No proszę – mruknął ironicznie – ciekawostka …
Skrzynia
oczywiście była zamknięta, ale Guy do idiotów nie zaliczał się (kombinacje i
permutacje nie miały dla niego tajemnic), więc już po kilku minutach szyfrowy zamek
został otwarty, a on przeglądał zawartość skrytki. Taaak … Sally z pewnością
nie była zwykłą służącą, gdyż takowe używają mioteł, ścierek i wiader a nie
ręcznych kusz z zapasowym magazynkiem bełtów i wytłumieniem mechanizmu
spustowego marki Walter PPK. Bez dwóch zdań, nie jest im też potrzebny łuk z
cisowego drewna o naciągu 55 funtów wyprodukowany w zakładach Kałasznikowa. Guy
z zainteresowaniem wyciągał kolejne przedmioty: maskującą opończę, niewielkie
dyby z dębowego drewna (przy nich uśmiechnął się, bo w sypialni lubił używać
takiego gadżetu), miecz z damasceńskiej stali noszący znak wytwórni z Toledo, zestaw
noży do rzucania, fiolkę ze środkiem usypiającym, arabską lunetę … odwrócił się
gwałtownie słysząc za plecami chrobotanie.
-
Chodź, nie bój się … - wyciągnął rękę w stronę zwierzątka z dziwną uprzężą na plecach.
Szczur był szybki, ale nie tak szybki jak Guy. Po chwili wierzgając i szczerząc
ząbki, dyndał już w jego dłoni przytrzymywany za ogon, a Gisborn czytał
zaszyfrowaną wiadomość wyciągniętą z zasobnika.
-
Pawiany wchodzą na ściany. Zuzanna lubi je tylko jesienią … Co to znaczy, do
czorta?!
W
tym momencie drzwi do izby otwarły się i stanęła w nich Sally. Błyskawicznie
oceniła sytuację i już miała zaatakować Guy’a siedzącego na wybebeszonej
skrzyni, ale napotkała na jego kpiące spojrzenie. Zobaczyła też jak smukłe
palce zaciskają się wokół szyi jej futrzastego przyjaciela. Szczurek pisnął
rozpaczliwie.
-
Remy, spokojnie …
-
Gadasz ze szczurem? – Gisborn popatrzył na nią jak na nienormalną.
-
Nic ci do tego!
-
Niezupełnie panienko. To – machnął jej przed nosem meldunkiem – akurat moja
sprawa.
Sally
przez chwilę zastanawiała się co powinna zrobić. Udawanie, że nic się nie stało
nie miało sensu. Guy nie był durniem jak ta łajza z lasu i domyślił się już, że
ona nie jest tym, za kogo się podaje. Znalazł skrytkę i … miał Remy’ego –
najlepszego z gończych szczurów w służbie Jego Królewskiej Mości. Wyprostowała
się dumnie. „Wóz
albo przewóz. Nie masz wyjścia Jenny!”
-
Masz rację. To też twoja sprawa. Najwyższy czas, byśmy porozmawiali, szczerze
porozmawiali – zamknęła drzwi i uśmiechnęła się – oddaj mi proszę Remy’ego. On
w niczym tu nie zawinił.
Gisborn
po chwili wahania spełnił prośbę. Szczurek pisnął radośnie wtulając się w
dłonie przyjaciółki a potem zbiegł po sukni i spokojnie ułożył w kącie izdebki.
-
Dziękuję Guy. Mam też nadzieję, że nie pożałuję tego, co teraz powiem.
-
To zależy od …
-
Od ciebie. Obiecaj, że wysłuchasz mnie do końca, zanim podejmiesz decyzję –
spojrzała mu w oczy. Guy przytaknął nieznacznie. Wzięła głęboki wdech i
kontynuowała – naprawdę mam na imię Jennifer, moim ojcem był James z Bondville.
Nie jestem też pokojówką, tylko kapitanem tajnych służb Jego Królewskiej Mości
Ryszarda Lwie Serce.
Spojrzała
na niego badawczo, ale twarz Gisborna była nieprzenikniona.
-
Szpiegujesz mnie … - mruknął po chwili z nutą rezygnacji w głosie – … wiesz, że
to ja próbowałem zabić króla …
-
Wiem i szpieguję, ale nie tylko ciebie. Ten zamek i okolice, to prawdziwa
galeria przebierańców – nie zareagował na jej żartobliwy ton, więc zupełnie
poważnie dodała - sądzę, że masz dość szeryfa i tego, jak cię traktuje, że
wcale nie zgadzasz się z jego punktem widzenia, że jesteś wściekły na Robina,
bo odbił ci Marian i że chcesz zacząć od nowa … – Guy poruszył się nerwowo.
Chciał na nią wrzasnąć, że nie ma racji, ale … ale miała rację. Pytanie było
tylko jedno – czy rację ma szpieg, czy kobieta, która podoba mu się. Podniósł
wzrok i przyglądał się jej przez dłuższą chwilę bez słowa. „Skąd mam wiedzieć, czy mnie nie oszukujesz jak Marian?” Westchnął
ciężko. „Trzeba zastosować sprawdzony
sposób. Obyś nie potraktowała mnie jak tego pajaca w stajni.” Wstał
energicznie, podszedł do niej i pocałował namiętnie. Ciało Jenny nie kłamało
poddając się pieszczocie z nieskrywanym zadowoleniem. Teraz już wiedział.
Odsunął ją od siebie i spojrzał w oczy. Uśmiechnęła się rozmarzona a potem … potem
całe szkolenie i nawyki tajnej agentki
wraz z suknią spoczęły na podłodze, podczas gdy ona sama spoczęła w
znacznie wygodniejszym miejscu i w towarzystwie, o jakim od dawna w skrytości
marzyła. Szybko przestało przeszkadzać jej, że zachowała się na wskroś
nieprofesjonalnie, bowiem Guy był kompetentny za nich oboje. Remy widząc co się
święci, po angielsku opuścił izbę.
Gisborn
obudził się rześki niczym skowronek i z silnym przeświadczeniem, że jego życie
nareszcie uporządkowało się. Nie żałował już, że nie uciekł z zamku z cyrkiem,
który kilka miesięcy wcześniej odwiedził Nottingham podczas tradycyjnego jarmarku
ku czci św. Barnaby. Wprawdzie akrobaci mówili jakimś dziwacznym językiem i
śpiewali smętne piosenki o swoim władcy z odległej Hungarii, ale Guy’owi było
wtedy wszystko jedno. Mógł nawet pojechać z nimi na kraj świata i żyć pod
panowaniem innego despotycznego liczykrupy. Byle dalej od tego wszystkiego, co
„miał” tu, na miejscu. Dziś taka myśl wydała mu się całkowicie niedorzeczna. Jenny
nadal spała spokojnie wtulona w niego i najważniejsze było, by tak pozostało.
To znaczy, nie żeby spała cały czas – to nie ta bajka – ale, by była obok: czuła,
uśmiechnięta i kochająca. O, tak … bardzo kochająca …
Następne
tygodnie niewiele zmieniły w działaniach pary naszych bohaterów. Guy nadal
wykonywał polecenia szeryfa, co prawda z mniejszym zaangażowaniem i
satysfakcją, ale tak, by nie budzić zbędnych podejrzeń. Niezmiennie miał
nieograniczony dostęp do komnat Vasey’a, co w połączeniu z fenomenalną pamięcią
jaką dysponował, stwarzało szerokie możliwości
pozyskiwania informacji. Początkowo zwierzchnicy Sally/Jenny podchodzili
nieufnie do nowego tajnego współpracownika. Jednak, gdy kolejne, zdobywane
przez niego wieści zaprowadziły w końcu porządek w ich własnej układance,
zaczęli traktować go z większą otwartością. Nie bez znaczenia była tu też
kwestia, iż Sally/Jenny poręczyła za niego własnym honorem, o czym sam
zainteresowany nigdy nie dowiedział się.
Sally/Jenny nadal była pokojówką Guy’a a fakt,
że zazwyczaj nie opuszczała jego alkowy w nocy nikogo nie dziwił – Gisborn miał
określoną reputację i nagłe przywiązanie do jednej służącej mogło wzbudzić
jedynie zazdrość jej koleżanek i zamęt w kolejce do sypialni mieszczącej się w zamkowej
wieży. Nawet Remy znalazł ciepłe legowisko w pobliżu kominka w Guy’owych
komnatach i mógł bez przeszkód przekazywać meldunki. A te nie napawały
optymizmem. Król bowiem, popadł w nowe tarapaty i wszystko wskazywało na to, że
książę Jan maczał w tym nie tylko palce. Gorzej – był utytłany po same łokcie.
W
Nottingham również zapanowało dziwne ożywienie. Przez zamek przewijały się
tabuny baronów, zwykle starych, łysych i kostropatych, choć z rzadka trafiały
się okazy niczego sobie, jak choćby hrabia Ian Howe. Guy’owi głowa pękała od
nadmiaru gromadzonych informacji (technologia z czasów Johhny’ego Mnemonic’a
nie była jeszcze znana). Sally/Jenny ręka bolała od sporządzania raportów i
meldunków („papierologia” ma długą historię). Remy musiał zatrudnić do pomocy
swą (na szczęście) liczną rodzinę, bo sam już nie wyrabiał. Na dodatek lady
Marian bywała coraz częstszym gościem w zamku i niemal wprowadziła się już do
swoich niegdysiejszych komnat. Starała się też odzyskać względy Guy’a, ale nie
najlepiej zabrała się do rzeczy. Pewnego dnia, widząc Sally opuszczającą rano
alkowę Gisborna poczuła nagłe uczucie palącej zazdrości, które błędnie
zinterpretowała jako solidarność jajników. Jej doznania spotęgował również
widok łagodnie uśmiechniętego Guy’a czule gładzącego policzek dziewczęcia. Krew
Marian zawrzała po raz pierwszy od dawna. Zapomniała już jak to jest, bo Robin
… cóż … Robin był … ledwie Robin’em.
-
Guy!! – jej głos drżał od świętego oburzenia – jak możesz obściskiwać służbę po
kątach! Rycerzowi to nie przystoi! Uciekaj, moja droga, dopilnuję, by nie
zrobił ci krzywdy!
-
Dziękuję pani – Sally/Jenny dygnęła bez mrugnięcia okiem i zniknęła w mroku
korytarza.
-
Nie przystoi? – Guy odwrócił się do Marian ze zwykłym kpiącym wyrazem twarzy –
nie przystoi? – wycedził – A tobie – wycelował w nią palec i z niesmakiem
zapytał – tobie, panno porządnicka, przystoi?
-
Guy, kochany, coś ci się pomieszało w tym cudnym czarnym łbie. Nie obmacuję dziewczyn
– Marian uciekła się do starej metody robienia z siebie słodkiej idiotki.
-
Jeszcze tego by brakowało! – odszczeknął – Wystarczy, że podszczypujesz Robin’a
– sam zdziwił się, jak łatwo to imię przeszło mu przez gardło.
-
Guy … - uśmiechnęła się zalotnie, znacząco puściła oko i oparła mu dłonie na
piersi.
-
Nie guy’uj mi tu! To już na mnie nie działa! – odepchnął ją. Miał odejść, ale o
czymś sobie przypomniał – I to tobie „coś” pokręciło się i raczej nie w głowie.
Wracaj do lasu do tej proekologicznej ciamajdy! A gdy pojawiasz się na zamku,
załóż coś, co przystoi damie! Za łażenie w spodniach możesz trafić na stos! To
chyba odpowiednie miejsce dla czarownicy? A teraz wybacz – mruknął jadowicie
kłaniając się przy tym dwornie – szeryf mnie potrzebuje.
Vasey
istotnie wezwał Gisborna. Wieśniacy zaczynali burzyć się i należało temu
zaradzić. Szeryf, jako humanista, postanowił powrócić do tradycyjnych metod
panowania nad tłuszczą, które sprawdzały się już w starożytnym Rzymie. Tak
zapalił się do nowego pomysłu, że nie doczytał iż „chleb” i „igrzyska” idą w
parze. Rozdzielanie ich na zasadzie: „chleb dla baronów, igrzyska dla ludu”,
może nie przynieść spodziewanego efektu.
Jakby
tego wszystkiego było mało, leśny chudopachołek wypełzł ze swojej kryjówki i
ganiał po okolicy z hasłem „We are Robin Hood” na ustach, rozdając przy tym dziwaczne
wisiorki. Guy nie bardzo wiedział co to miało znaczyć. Że wszyscy są równie
„lotni”, jak strzały zielonej niedojdy? Zakładał jakąś sektę? A co na to
braciszek Tuck? „W sumie … on sam, to też
podejrzany typ i hołduje dziwnym zwyczajom, nawet jak na wędrownego mnicha. I
ma przykrótki habit! A może to jeden z tych przebierańców, o jakich mówiła
Jenny?”
Tak,
czy tak, sprawy w Nottingham skomplikowały się. I właśnie wtedy nadeszły nowe
rozkazy z samej góry od samego szefa wszystkich szefów – tajemniczego/ej „M”.
Jak
już zostało wspomniane, król, spełniwszy część dziecięcych marzeń, postanowił
pójść za ciosem i poszukać smoka godnego zgładzenia. Nie rozumiał biedaczyna,
że gadzina wcale nie musi posiadać wielkiego pyska pełnego przerażających
zębisk, cuchnącego siarką oddechu i rozdzierających nawet najtwardszą stal
pazurów. Wystarczą mu dwie nogi, dwie ręce, małostkowa dusza, całkiem ludzkie
oblicze i imię Leopold. Otóż z tymże Leopoldem król pokłócił się podczas
zwiedzania Akki. Powód sporu był prozaiczny - Ryszard wygrał wyścig do
najwygodniejszego leżaka pod największą palmą oraz bonus w postaci nieograniczonej
ilości kolorowych i darmowych drinków. Zapomniawszy o tym drobiazgu wracał do
domu przez ziemie rządzone twardą ręką Leopolda. Ten nie posiadał się z radości,
gdy mógł w końcu odegrać się na hałaśliwym i panoszącym się Angliku znajdując mu
zgoła odmienne miejsce zasłużonego wypoczynku, mianowicie zamek Dürnstein - zimny,
nieprzyjemny, nie wyposażony w leżaki, gdzie podawano wodę zamiast drinków z
parasolką.
Na
szczęście królewskie służby w porę zlokalizowały władcę i dość szybko zapadła
decyzja o odbiciu go. Brawurowy plan ucieczki opracował George Mallorius, na co
dzień bakałarz w szkole w Cambridge, który już kiedyś oddał nieocenione usługi
Koronie w pewnej akcji, na pewnej wyspie, położonej na pewnym morzu. W skład
grupy wszedł także Wilhelm Tell – specjalista od uzbrojenia, Jason hrabia
Bourne – mistrz ucieczek, Jenny Bondville – biegle władająca językami wirtuozka
kamuflażu i wreszcie Guy z Gisborn, nade wszystko pragnący odkupić swe winy i
chcący mieć na oku ukochaną podczas tak niebezpiecznej misji. Na pograniczu
Burgundii i Lotaryngii dołączył jeszcze kolejny członek zespołu, będący ich
przewodnikiem, ale nikt, nawet oni, nie poznali jego nazwiska. Przedstawił się
jako Hans vel J-23. Towarzyszył mu pokaźnych rozmiarów pies pochodzący zapewne
z jednej z alzackich hodowli. Wabił się Kügelchen. Akcja o kryptonimie „Tylko
dla orłów” była tak dalece tajna, że po dziś dzień nie ujawniono jej
szczegółów. Wiadomo jedynie, że nie poniesiono strat w ludziach i zwierzętach (sprzęt,
to co innego), nikt nie został ranny, króla uwolniono zgodnie z planem, przebrano
wedle panującej wówczas mody w pielgrzymi strój i zakazano odzywać się, gdyby
inni pątnicy zechcieli przyłączyć się zespołu tajniaków. Ryszard jednak za nic
nie chciał porzucić planów zapolowania na smoka, efektem czego został
ogłuszony, związany i zapakowany na wóz, jako niedomagający starzec. Ekipa
(odchudzona o J-23, który wraz z psem wybrał się na poszukiwania niejakiego
Wolfa) odetchnęła z ulgą, bowiem królewska fanfaronada zaczynała dawać się
wszystkim we znaki.
Na
jednym z postojów, już po właściwej stronie kanału, Guy postanowił wyznać władcy
swoje winy i prosić o łaskę. Jenny, obawiając się o jego los, nie była z tego
zadowolona ale Gisborn potrafił być uparty bardziej niż stado osłów i do tego
miał twarde argumenty. Dziewczyna chciała rzucić wszystko i żyć w jakimś
zapomnianym zakątku świata, poza zasięgiem wszelkich służb, byle tylko Guy był
bezpieczny. Przekonał ją jednak, że takiego planu nie da się zrealizować, a załogowe
loty na księżyc to odległa przyszłość. Obiecał również, że wszystko dobrze
skończy się. Gdy Jenny próbowała nadal negocjować, pocałował ją tak, że
straciła oddech, po czym ułożył ją niemal omdlałą pod drzewem, okrył, a sam, z
duszą na ramieniu, przysiadł się do Ryszarda grzejącego się przy ognisku.
-
Zimno – mruknął.
-
Zimno – błyskotliwie odrzekł król.
-
Nie tak, jak pod Jerozolimą …
-
Ano nie tak … - jak na autora poematów, Ryszard nie był zbyt elokwentny.
-
Wasza Wysokość …
-
No nareszcie! – monarcha nagle rozpromienił się słysząc swój ulubiony tytuł –
ty jeden wiesz, jak się do mnie zwracać! Co cię trapi rycerzu?
-
Sumienie, Wasza Wysokość.
-
A cóż tak strasznego ci wyrzuca? Chyba nie afekt do tego cudnego i odważnego dziewczęcia?
Gdybym był młodszy …
-
Nie Wasza Wysokość – Guy widząc nieco lubieżny uśmiech Ryszarda wolał przerwać
mu wywód.
-
Co zatem?
-
Zamach na Waszą Wysokość.
-
Zamach? Na mnie? Teraz ? Tutaj? – Ryszard ożywił się, odwrócił w stronę Guy’a i
przyglądał mu się z zaciekawieniem, licząc na kolejną niebezpieczną przygodę.
Spokojna podróż nużyła go straszliwie.
-
Nie Wasza Wysokość – Gisborn odezwał się grobowym głosem – nie tu i nie teraz.
-
To w czym problem? - do Ryszarda wyraźnie nie dotarło to, co usłyszał.
-
W tym, że próbowałem zabić Waszą Wysokość pod Jerozolimą, kilka lat temu …
-
Aaa … – król zamyślił się – … i chcesz
rozgrzeszenia?
-
Bardzo Wasza Wysokość, ale …
-
Ale wiesz, co grozi za podniesienie ręki na mnie.
-
Wiem, Wasza Wysokość – Guy zrezygnowany spuścił głowę. „Wszystko przepadło. Jak Jenny to przyjmie?”
-
I dobrze! Nic z tych rzeczy nie jest ani miłe, ani przyjemne, ani tym bardziej dobre
dla zdrowia! Jakieś ucinanie rąk, łamanie kołem, obdzieranie ze skóry,
przypalanie rozgrzanym żelazem … co za sadysta to wymyślił!? – Ryszard pokręcił
głową z dezaprobatą - Wiesz co, stary? Zostawmy to tak, jak jest. Pomogłeś mi uciec
z tamtego ponurego zamku, dowiozłeś aż tutaj w jednym kawałku, nie ty
ogłuszyłeś mnie, żebym porzucił plan odszukania smoka … uznajmy, że jesteśmy
kwita. Też nie jestem aniołem i swoje za uszami mam. Trupów w szafie już nawet
nie liczę.
-
Wasza Wysokość … nie wiem jak mam dziękować!
-
To nie dziękuj. Idź spać. Jenny zmarznie bez ciebie obok. No idź, bo jak nie,
to skorzystam ze swoich królewskich praw – mrugnął porozumiewawczo – no wiesz,
pierwsza noc … te sprawy … - roześmiał się głośno na widok miny Guy’a. Klepnął
go po przyjacielsku w ramię i powiedział – Nie bój się. Nie tykam cudzych
kobiet. Nigdy.
Guy
nie wierzył we własne szczęście. Ryszard właśnie ułaskawił go ot tak! Padł na
lewe kolano przed władcą i usiłował z szacunkiem ucałować królewski pierścień.
-
Gisborn! Oczadziałeś? Co to znowu za gimnastyka?
-
Wybacz Wasza Wysokość, sądziłem, że nie ma nic złego w okazywaniu …
-
A! Tak! - monarcha wpadł mu w słowo –
znowu zapomniałem, że jestem królem i muszę znosić ten cały cyrk. Nie byłoby prościej
po prostu ukłonić się? – spojrzał na
Guy’a – Zabieraj się i śmigaj do Jenny! Coś mi mówi – nachylił się i dodał konfidencjonalnym
szeptem – że cały czas nas podsłuchuje.
Guy
wstał i odszedł kilka kroków.
-
Wiesz co, Gisborn? – usłyszał głos Ryszarda za plecami – lubię cię. Jesteś inny
niż rycerze, jakich znam.
-
Dziękuję, Wasza Wysokość – skłonił się lekko – a Wasza Wysokość nie jest
zwykłym królem.
-
To dobry początek, co? – monarcha mruknął w zadumie, ale Guy już tego nie
słyszał. Patrzył w roziskrzone oczy Jenny. Przytulił ją i mocno pocałował. Nic
nie musiał mówić. Widział, że słyszała każde słowo, a teraz cieszyła się, że
zostało im tylko zorganizowanie powrotu Ryszarda na tron a potem będą mogli żyć
w spokoju długo i szczęśliwie. „Tylko” nie było jednak takie proste.
Nad
ranem Remy przyniósł meldunek, że Jan ma spotkać się z buntowniczymi baronami
na zamku Nottingham za cztery dni. Co więcej, Robin i Marian całkiem jawnie
wspierali teraz uzurpatora. Zespół nie miał zbyt wiele czasu na precyzyjne przygotowanie
akcji. Nie był też pewien, czy posiłki zdążą na czas. Do tego Ryszard poczuł,
że powinien popisać się po raz kolejny, czyli ogniem i mieczem odebrać swoje
dziedzictwo. Zapomniał, że nad ogniem nie umie panować (swego czasu wyrzucił z na
zbity pysk z zamku niejakiego Smolipalucha, biegłego w owej sztuce) a mieczy ma
zaledwie pięć (poza jego własnym), chyba że doliczy te zapasowe, przytroczone
do siodeł. Mallorius zniesmaczony brakiem finezji królewskich pomysłów,
sugerował nawet, by Ryszarda na wszelki wypadek ponownie ogłuszyć i związać,
ale Guy obiecał, że przypilnuje, by jego nowy przyjaciel nie kozaczył bez
potrzeby. Plan był ryzykowny i wymagał precyzyjnej synchronizacji działań
wszystkich grup, co w ówczesnych warunkach nie było łatwe. Nadzieja na sprawną
komunikację spoczywała w rękach, a raczej łapkach armii wytresowanych gryzoni
dowodzonych przez Remy’ego.
Nadszedł
długo oczekiwany dzień. Vasey doglądał ostatnich przygotowań przed koronacją
Jana. Miał fart, że lady Marian, która zastąpiła Gisborna, czuwała nad
wszystkim. Wprawdzie początkowo zachłysnęła się możliwościami, jakie posiadła i
chciała wprowadzać w czyn swoje cokolwiek nieżyciowe pomysły, ale na szczęście
szybko zorientowała się, że powiedzenie „i hippisi będą łysi” odnosi również do niej. Zamieniła zatem typowe dla
leśnej podfruwajki szarawary i żółty sweterek ze znanej sieciówki, należącej do
braci Brenninkmeijer, na szaty godne angielskiej damy uszyte przez rodzimego
projektanta. Teraz, od przeszło tygodnia, dwoiła się i troiła, by ceremonia
koronacji przebiegła bez najmniejszych zakłóceń. Szeryf martwił się w zasadzie
tylko tym, że Robin może nie sprawdzić się jako szef ochrony. Nigdy go nie
lubił i uważał że jest głupi, ale Marian nie chciała rozstawać się z dawnym
kochankiem. Vasey nie miał wyjścia – skoro załatwiła, by uroczystość miała
miejsce w Nottingham, musiał spuścić uszy po sobie i trzymać kciuki, by choć
dziś Robin wykazał się odrobiną rozumu i nikogo nie postrzelił przez przypadek.
Odkąd dostał większy łuk dziurawił wszystko i wszystkich dookoła. Szeryf z
nostalgią pomyślał o Gisbornie i czasach, gdy ten pilnował, by błazen był tam,
gdzie jego miejsce, czyli w lesie.
Od
wczesnego rana, zaproszeni goście wszelkich stanów tłumnie przybywali na zamek:
krzykliwi baronowie, nadęci biskupi i opaci, zagraniczne delegacje, majętni
przedstawiciele gildii kupieckich i rzemieślniczych cechów, ubodzy wędrowni
mnisi, okoliczna ludność spragniona rozrywek i oczywiście cała armia obdartusów
oraz różnej maści żebraków, którzy pałętali się po kraju. Nikt nie zauważył, że
spod niektórych opończ wystają drogie, markowe buty a dłonie wyciągające się po
datki mają staranny manicure. Nikogo nie zdziwiło również, że grupki pątników
zatrzymują się w strategicznych punktach Nottingham, a część z nich zajmuje
kościelny chór. Wreszcie nikt nie zwrócił uwagi na wysokiego żebraka, któremu
towarzyszyło czterech, równie rosłych i jeden drobny, poruszający się nieco
inaczej niż jego towarzysze. Zmierzali zdecydowanym krokiem wprost do
kościelnej bramy.
- Umiłowani bracia i siostry! Zebraliśmy się
tu dziś, by dokonać wzniosłego aktu koronacji naszego najmiłościwszego z
miłościwych, najzacniejszego z zacnych, najdobrotliwszego z dobrotliwych,
najwaleczniejszego z walecznych, najmądrzejszego z mądrych, najcnotliwszego z
cnotliwych, najłaskawszego z łaskawych … - biskup Vazelin, znany w świecie teoretyk
i praktyk serwilizmu, zaczął swą płomienną przemowę. Kontynuowałby ją zapewne
jeszcze długo, gdyby książę Jan nie wstał miejsca i z ledwie wyczuwalnym zniecierpliwieniem
stwierdził:
-
Eminencjo, to zbytek łaski, kontynuujmy przechodząc do rzeczy …
-
Wedle życzenia, panie – Vazelin sięgnął po koronę spoczywającą na złotej
poduszce – podejdź, mój królu.
-
Jasne! Lecę! Daj mi chwilkę, bo coś tu tłoczno! – w kościelnej nawie rozległ
się tubalny głos. Grupka żebraków, jak na komendę, kolejno zaczęła zrzucać
opończe. Jako pierwszy uczynił to postawny, lekko ryżawy blondyn, dzierżący w
dłoniach kuszę gotową do strzału. Tłum jęknął zaskoczony. Następny był nieco
zwalisty i solidnie napakowany zamorskimi sterydami szatyn o zaciśniętych
pięściach i równie mocno napiętej szczęce. Zebrani jęknęli z podziwu. Kolejno
opończę zrzucił bardzo wysoki mężczyzna o przystojnej twarzy i badawczym
spojrzeniu brązowych oczu. Roztaczał czar typowy gwiazdom kina (o, przepraszam
– znowu nie ta epoka), czar typowy trubadurom z lat 40-tych. Tłum westchnął
głośno a część białogłów, na swoje nieszczęście, omdlała. Tym, które osunęły
się na posadzkę nie było dane ujrzeć czwartego z tajemniczych żebraków -
szczupłego i gibkiego mężczyzny w czarnym, skórzanym stroju. Nagi miecz,
ściskany pewnie w prawej ręce pobłyskiwał złowrogo. Przez kościół przetoczył
się jęk ekstazy wydobywający się z kobiecych gardeł i zgrzyt zębów męskiej
części zgromadzonych. Co odważniejsze z niewiast próbowały przedzierać się w
stronę obiektu uwielbienia z okrzykiem „mój ci on!”, ale ochrona, przyodziana w
królewskie barwy, skutecznie zaprowadzała porządek. Wreszcie oczom zebranych
ukazała się drobna kobieta w prostej, niebieskiej sukni idealnie podkreślającej
nienaganną figurę oraz pszeniczny kolor warkocza spływającego na plecy (brawa
dla osobistej stylistki). Jej pojawienie się wywołało kolejny jęk. Tym razem
mężowie wyrażali zadowolenie z takiego widoku a białogłowy fukały i tupały ze
złością. Punkt kulminacyjny przedstawienia właśnie nadchodził, bo oto ostatni z
pielgrzymów wystąpił krok naprzód i płynnym ruchem zerwał z siebie opończę.
Oczom zebranych ukazała się ogorzała twarz porośnięta gęstą blond brodą,
takoweż długie włosy i lśniąca zbroja z trzema lwami na napierśniku. Zbiorowy jęk
wyrażał przerażenie. Dało się również słyszeć skrzypienie naciąganych cięciw. Królewska
straż na chórze wycelowała łuki w zebranych. Książę Jan najpierw zbladł, potem
zzieleniał, następnie zsiniał, a w końcu zaczął mienić się wszystkimi kolorami
tęczy. Vasey na wszelki wypadek zemdlał i próbował wypełznąć z kościoła, ale
zupełnie przypadkowo zaplątał się pod nogi hrabiego Bourne, który przy pomocy
swej żelaznej pięści sprawił, że omdlenie szeryfa było skuteczne i długotrwałe.
-
Witaj drogi bracie! – Ryszard, zadowolony z wejścia smoka (raczej lwów) powoli
zmierzał w stronę ołtarza.
-
Ryszardzie, ja … - Jan zaskomlał cicho – ja … ja … doniesiono mi że zginąłeś.
Królestwo nie mogło pozostać bez władcy …
Znasz zasady …
-
Pewnie że znam! Ty też! Zaryzykowałeś i przegrałeś!
-
Jestem twoim młodszym, sponiewieranym i niedocenianym bratem, miej litość, całe
życie miałem pod górkę, proszę ulituj się…
-
Oczywiście Janie. Jakże mógłbym inaczej – Jan nie wyłapał ironii w głosie
Ryszarda - Który zamek wybierasz?
Twarz
księcia rozpogodziła się, powracając do zwykłego zabarwienia.
-
Newark. Może być Newark? – ucieszył się jak dziecko.
-
Zgoda. Wybierz wieżę, w której zamieszkasz.
-
Ale, Ryszardzie …
-
Leć pakować się do wyjazdu! Nie zapomnij o ciepłych kalesonach i wełnianych skarpetach!
A najlepiej zabierz czapkę z rękawami! – król roześmiał się rubasznie – No, moi
wierni poddani – sarkastycznie zwrócił się do zebranych – wasza kolej! Przygotujcie
dowodziki! Ochrona przy drzwiach spisze dane i przydzieli wam lochy. Oczywiście
tylko do czasu procesów! Potem… to się zobaczy! Nie tłoczcie się! Ustawcie się
w szeregach! Właśnie tak! Ty! W zielonym berecie! Gdzie leziesz! Nie
przepychajcie się w kolejce! Starcy i kobiety przodem! Dla każdego znajdzie się
miejsce! Trochę cierpliwości! Ćwiczcie! Przyda się wam! Cieszcie się, że
stoicie, bo posiedzicie długo!
Marian,
korzystając z zamieszania, próbowała niepostrzeżenie wymknąć się z kościoła.
Wybrała jednak złą drogę. Nie należało przechodzić obok Guy’a. Złapał ją za
łokieć i szyderczo zapytał:
-
Dokąd to?
-
Guy, kochany, puść mnie, przez wzgląd na dawne czasy, przecież jestem słabą i
bezbronną kobietą – uśmiechnęła się czarująco mrugając powiekami.
-
Skoro jesteś tak słaba i bezbronna, to możesz tylko błagać – warknął zaciskając
palce na jej ramieniu.
-
Guy, mój jedyny … – Gisborn aż uniósł
brwi ze zdumienia.
-
Jedyny? Nie żartuj!
-
Guy, błagam, bądź rycerzem, ocal mnie, wiesz jak pobyt w lochu źle wpływa na
cerę, włosy, paznokcie i stan sukien?
-
To nie zależy ode mnie. On tu rządzi – wskazał na Ryszarda.
-
Guy, wstaw się za mną! Przecież błagam, jak chciałeś! – tupnęła nogą.
-
Jego błagaj – ponownie wskazał na króla – nie mnie.
-
Jakiś problem? – Ryszard podszedł do szarpiącej się Marian.
-
Panie … - zaczęła, ale król gestem nakazał jej milczenie.
-
To TA Marian? – zapytał Guy’a i Jenny. Przytaknęli.
-
Gdzie Robin, moja droga? - głos Ryszarda
był spokojny i łagodny. Marian, widząc szansę dla siebie, bez chwili wahania
odpowiedziała.
-
Na kościelnej wieży, mój panie – uśmiechnęła się i zatrzepotała rzęsami, pewna,
że oczaruje króla.
-
Dziękuję – Ryszard ucałował jej dłoń. Potem dumnie wyprostował się i
beznamiętnie powiedział - Wilhelmie, odprowadź lady Marian do jej nowych komnat
w podziemiu.
Tell
skłonił się i bez słowa pociągnął Marian za sobą. Krzyczała jeszcze „błagam,
błagam”, próbowała wyrwać się i dopaść królewskich kolan, ale na nic się to
zdało. Gdy ktoś potrafi ręcznie naciągnąć kuszę, nawet tak śliska ryba, jak
Marian, nie wymknie mu się. Tymczasem, Guy i Jenny popędzili na wieżę, by ująć
Robina. Wysiłek okazał się zbędny. Leśna lebiega podniecona nową funkcją i
posiadaniem większej broni przestrzeliła sobie łydkę i teraz, łkając z bólu,
siedziała na podłodze. Nigdy nie dowiedziano się od czego Robinowi pomieszało
się do reszty w głowie. Może to niegdysiejszy nadmiar szczęścia u boku Marian
(sama zainteresowana miała w tej sprawie zgoła odmienne zdanie)? Może poważna i
odpowiedzialna funkcja snajpera? Może niczym nie zasłużone stanowiska szefa
ochrony Nottingham? Może zapachy dolatujące z zamkowej kuchni i słynne zioła
dodawane do potraw? Wreszcie, może to podstępny plan Tucka, który ukrył małe
co-nie-co w wisiorkach? Dość, że jakikolwiek powód by nie był, widok Guy’a i
Jenny niezmiernie ucieszył Robina, podobnie jak powrót króla. Zresztą od
tamtego dnia wszystko nieodmiennie cieszyło go i głupawy uśmiech nie schodził
mu z twarzy.
Ryszard
nie zdecydował się przykładnie ukarać Hood’a, bowiem testy wykazały tak niskie
IQ leśniczego, że prawo pozwoliło jedynie na izolowanie go w odosobnionym
klasztorze, razem z podobnymi mu, nieszkodliwymi osobnikami. Jan trafił do
zamku w Newark, gdzie mimo narzekania na łupanie w kościach z powodu
wszechobecnej wilgoci, pasjami oddawał się łowieniu ryb z okna swej wieży.
Marian litościwie odesłano w odległe góry Szkocji, ale musiała zgodzić się na
założenie bransolety, dzięki której monitorowano wszelkie jej poczynania. Wieść
niosła, że odkryła w sobie nową pasję i zajęła się zielarstwem oraz produkcją
ekologicznych kosmetyków. Vasey ocknął się z omdlenia w jednym z królewskich
lochów w towarzystwie Vazelina i Tucka. Nie było im nudno, gdyż sąsiednie cele
zajmowali Mały John (bliższa znajomość z królową matką okazała się
nieprzydatna) i Much, śpiewem umilający wszystkim czas. Dodajmy w tym miejscu,
iż Much za sprawą działania bądź to osób trzecich, bądź to matki natury, został
obdarzony krystalicznym sopranem niczym Farinelli.
Po
kilku tygodniach i zaprowadzeniu porządku w królestwie, Ryszard powrócił do
Nottingham na kolejną uroczystość. Tym razem dużo przyjemniejszą, kameralną i
nie wymagającą przebieranek. Ślub sir Guy’a z Gisborn, nowego szeryfa i lady
Jennifer z Bondville odbył się ciepłym czerwcowym popołudniem w otoczeniu najbliższych przyjaciół. Wesele
było tradycyjne, czyli jedli, pili, lulki palili, tańczyli, hulali i swawolili.
A potem wszyscy żyli długo i szczęśliwie.
Sprostowanie.
Drogie Czytelniczki!
Tytuł powyższej historii może wydać się Wam mylący, gdyż treść opowiadania, dotyczy jednego, dość miernego (nie bójmy się tego słowa) z naśladowców Robin Hood’a. Powszechnie wiadomo, że ten prawdziwy, nazywał się Michael Praed, został zdemaskowany przez wrażych agentów i korzystając z programu emerytalnego MI-5, przeszedł operację plastyczną, w wyniku której do złudzenia przypominał mężczyzn z rodu (O’)Connery. Natomiast Lady Marian potraktowano zgodnie z duchem epoki, umieszczając ją w opactwie, gdzie musiała przebierać się za zakonnicę, by nie budzić niczyich podejrzeń, co oczywiście nie przypadło jej do gustu. Z czasem jednak, polubiła nowe koleżanki i zaczęła prowadzić szkołę śpiewu z powodzeniem startując w rozmaitych konkursach dla grup wokalnych.
Nikt jednak nie wiedział, że klasztor i pobliski zamek, będący siedzibą O’Connery’ch łączył podziemny tunel. Ale to już inna opowieść …
Ja! Ja! Ja tęskniłam za sir Guy'em :)
OdpowiedzUsuńEve kochana moja, no co ja mogę powiedzieć - wiesz, że ślepo uwielbiam wszystko, co napiszesz :) Oczywiście moim idolem jest Remy i jego liczna rodzina - takie szczury w domu to skarb. Luzacki, niezbyt lotny intelektualnie król Ryszard to idealny kompan do piwa - popije, pogada głupot, i nawet zapomni że jest monarchą i musi trzymać dystans :)
Zgromienie Marian jest wprost z moich marzeń, dziękuję Ci za to :) Robinka to mi się nawet zrobiło żal, ale niech żyje w tej swojej dziecięcej radości długie lata. No a końcowe umieszczenie Szeryfa, braciszka Tucka i Vazelina w jednej celi - wisienka na torcie.
Guy i Jenny to para jak z bajki, a to, że on był kompetenty za nich oboje... no cóż, na pewno są sprawy w których to ona jest bardziej kompetentna, ale zostawmy to - tego nawet Remy nie chciał oglądać :)
Eve, jeszcze raz Ci dziękuję za to cudeńko :)
Tak dawno nie było Guy Day, że myślałam, że taki dzień już nie nastanie :))
OdpowiedzUsuńEve - jaka ładna bajeczka :)). Przyjemnie się czytało, poczucie humoru jak zwykle nienaganne, zgrabnie używana mowa stylizowana, a całość utrzymana w innym tonie niż "zaginione buty Thorina", co jest bardzo fajne, bo się nie powtarzasz i nie powielasz swoich własnych rozwiązań ;)
Szczurek Remy? A potrafi tak dobrze gotować jak jego imiennik? ;-) Sprawiłaś mi wielką przyjemność tym szczurkiem, uwielbiam "Ratatuj" i tego słodkiego futrzaka, dzięki :)
Dobra postać Sally/Jenny - w końcu jakaś charakterna babka, która nie spuszcza oczu przy każdej okazji, postać w moim stylu :)
Sprawiłaś, że zatęskniłam za szeryfem i Keithem Allenem ;-)
"Vasey na wszelki wypadek zemdlał i próbował wypełznąć z kościoła" - haha, świetne, mój ulubiony tekst :D
Ogólnie bardzo mi się podobało, zwłaszcza początek, taki klimatyczny ;). Nie podobała mi się tylko lady Marian, na początku było ok, ale później gdzieś zgubił się charakter tej postaci - po prostu nie przekonała mnie Twoja lady Marian ;). Ale poza nią wszystko super :)
Dzięki Jeannette.:)
UsuńRemy ma wiele ukrytych talentów - kto wie, co potrafi ugotować, by nakarmić swą liczną i zabieganą rodzinę. Marian nie przekonała Cię zapewne dlatego, że to przebiegła i zła kobieta była - potrafi udawać kogoś innego niż jest naprawdę.:)
Hehe, może :). Chociaż sądzę, że to dlatego, że Ty jej szczerze nie znosisz i chciałaś dać jej popalić, a ja, chociaż sympatią jej nie darzę, to jej nie nie lubię ;)). To całkiem fajna postać do analizy, w przeciwieństwie do Robina, on mnie naprawdę wnerwia. Nigdy nie lubiłam Hooda, żadnego i w niczyim wykonaniu ;-). Marian nie lubię na inny sposób niż Robina i to zapewne stąd nasza różnica zdań ;-)
UsuńMnie przeszkadza TA konkretna Marian. Inne nie sprawiają, że "twarz mi blednie, włos mi rzednie, psują mi się zęby przednie".:))
UsuńHaha, jasne ;). Mój stosunek do Marian określiłabym jako "to skomplikowane" ;D
UsuńJeannette
Kate, bardzo Ci dziękuję.:)
OdpowiedzUsuńRemy jest Twoim idolem? Myślałam, że Guy! A, nie ... Guy i jego kompetencje ... dobrze, zostawmy to. Jeszcze wcześnie. :) Wracając do Remy'ego - biedaczek musiał zastąpić internet i komórki, bo ludzie aż takich dobrodziejstw wówczas nie posiadali. Król był w rzeczywistości luzakiem raczej nie był, ale nie o to tu chodzi. :) Zatem spokojnie może pleść bzdury i zostać najlepszym kumplem Guy'a. :)
Robin to uzurtor, ale bardzie nie lubię Marian - przyznaję się do tego oficjalnie - zatem to jej musiało się oberwać a biedna niedojda niech sobie kwiatki wącha w klasztornym ogrodzie.:)
Towarzystwo Tucka i Vazelina wydało mi się odpowiednie dla szeryfa. :)
Nie od dziś wiadomo, że Marian jest podła(y) i dwulicowa(y), i tylko występuje pod płaszczykiem swojej mdłej słodyczy i "niby bohaterstwa" (bezmyślne latanie po lesie i uważanie, że "ale jestem fajna, pomagam ludziom"), Jakoś każda inna Marian z każdego innego filmu to naprawdę równa babka, a ta... cóż, tu scenarzyści polegli na całej linii - nie zauważyli, że robiąc z sir Guy'a postać wcale nie jednoznacznie złą, a taką dobrze rokującą i z jakimiś uczuciami jednak w głębi duszy, muszą dopracować postać Marian, bo oszukując i zwodząc przez 2 sezony nie do końca jednak zepsutego moralnie Guy'a, staje się tak naprawdę postacią negatywnie postrzeganą. A tak, zrobili z dobrej i ciekawej postaci taką naprawdę mdłą, bezmyślną dziewuchę - wcale nie jest heroiczna, bystra i intrygująca. NIE w tym serialu. A szkoda.
UsuńA Remy jest lepszy niż internet i komórki razem wzięte, o! :)
Marian, biedaczka, nie może zdecydować się kim chce być i jaka chce być. To nie do końca jej wina, bo scenarzyści wymyślili, a ona mogła się tylko dostosować. :) Ale skąd taki pomysł, by TEJ Marian zrobić coś takiego? Może list do BBC trzeba napisać.:)) Pozostałe Marian były w porządku - może dlatego, ze to były MariOn - jedna literka, a jak potrafi namieszać!:))
UsuńBo wiesz - Mariany to generalnie polskie chłopy są, stąd może ta różnica - Marian w portkach latał(a), a pozostałe MariOn raczej tego nie robiły :)
UsuńSkąd prosty wniosek, że spodnie mogą mieć zgubny wpływ na osobowość. :))
UsuńA nie mówiłam? Nie musiałam długo czekać na przypływ szaleństwa :) Opowiadanie boskie! Kocham twoje poczucie humoru Eve :)
OdpowiedzUsuń~Dragon fan
Bardzo Ci dziękuję Dragon fan. Cieszę się, że opowiadanie spodobało się.
UsuńTak sobie myślę, że skoro ataki szaleństwa są powtarzalne, to chyba powinnam zacząć leczenie. :)
Proszę, tylko nie leczenie! :D twoje szaleństwa wychodzą z korzyścią dla innych :)
Usuń~Dragon fan
Leczenie jest konieczne, bo następnym razem mogłabym napisać mroczny thriller o tajemniczej serii morderstw w uroczym Dibley.:) To byłaby profanacja i Dibley i gatunku.:)
UsuńThriller w twoim wykonaniu? Hm... Intrygujące :D a co do profanacji gatunku, to ufam ci bezgranicznie i wiem, że tego nie zrobisz...chyba :D
Usuń~Dragon fan
Nie, nie, to był tylko żart.:) Serial jest wspaniały i nie trzeba nic z nim robić. Poza tym, thriller na wesoło o takiej tematyce już jest - "Hot Fuzz". :))
UsuńAle nie w twoim wykonaniu :D
Usuń~Dragon fan
Taaak ... wystarczył im Simon Pegg - mnie nie chcieli :))
UsuńWszystko przed tobą :D widzę twoją świetlaną przyszłość... :D
Usuń~Dragon fan
Bardzo Ci dziękuję. :) Obawiam się jednak, że rzeczonemu Simonowi nie dorównuję urodą i talentem:)
UsuńUrodą? Nie widziałam cię ale awatar śliczny :D a talentem to spokojnie jesteście na równi :)
Usuń~Dragon fan
To teraz zarumieniłam się jak nastolatka :) Dzięki. :) Avatary to fajna rzecz.:))
UsuńI jak przydatna, nie? :D
Usuń~Dragon fan
Bardzo!:)
Usuń:D
Usuń~Dragon fan
Wczorajsze przeciążenie umysłowe i dzisiejszy nadmiar zajęć sprawiły, że dopiero teraz mogłam się nacieszyć tą cudną historią. Eve - historyjka jest przednia! Błyskotliwa i prześmieszna. Twoje poczucie humoru to zdecydowanie moja bajka. Gdybym chciała w punktach wymienić wszystkie smaczki, to arkusza kalkulacyjnego by brakło. Twój Guy, chociaż nieco inny niż mój:) - bardzo mi się podoba - jest charakterny i pełnokrwisty, a Jenny to po prostu miodzio - idealna kobieta dla Guy'a. Myślę, że przy każdym kolejnym czytaniu wynajdę kolejną perełkę - Twoje skojarzenia i analogie są obłędne. Dziękuję, Kochana, bo ubawiłam się ogromnie - wyobrażałam sobie to wszystko w trakcie czytania i śmiałam się jak durna.
OdpowiedzUsuńZapomniałam! Zdjęcia dobrane idealnie - kurteczka "startrekowa" i słodki uśmiech Guy'a to zabójcze połączenie. To dolne zdjęcie mam po swojej lewej stronie (na ścianie) i teraz zawsze, gdy na nie popatrzę, to sobie o Twojej historii pomyślę. Widok uśmiechniętego Guy'a to miód na me serce.
UsuńMam nadzieję, że opowiadanie nie spowodowało ponownego przeciążenia umysłowego. :) Cieszę się, że Ci się spodobało i że ubawiłaś się.
UsuńZdjęcie z uśmiechniętym Guy'em musiało być, bo przecież nareszcie jest szczęśliwy i żadna baba go nie dręczy, Robin nie skacze po drzewach, szeryf nie wydziera się (chyba, że w lochu słuchając anielskiego głosu Mucha:), ożenił się i tylko czekać aż małe Guy'ątka zacznę biegać po zamkowych korytarzach.
Dzięki, Zosiu.:)
Dawno się tak nie uśmiałam xD ten humor w opowiadaniu bardzo mi odpowiada :) Brakowało mi opowiadań z Guy'em po polsku (choć przyznam że czytam jakieś ale po angielsku)
OdpowiedzUsuńPo prostu boskie! Chcę więcej!! :)
Natalia
Dzięki Natalio! Miało być na wesoło, bo mój "związek" z Guy'em jest bardzo trudny i dość skomplikowany. :) Skoro uśmiałaś się, znaczy, że jest ok. :)
UsuńA ja się tak zastanawiam, czy Kate napisze coś jeszcze... i czekam z nadzieją że tam ;)
OdpowiedzUsuńTeż mam taką nadzieję. :)
UsuńOj tam, ja się bardzo cieszę że Eve zdecydowała się na publikację swoich opowiadań - WRESZCIE! Ileż można namawiać :) I dziś cieszmy się tym, co z jej klawiatury wyszło, bo jest genialne :)
UsuńKate, wiesz, że wolno dojrzewam. Wiesz też, ze potrafisz być bardzo przekonująca w tej materii. :))
UsuńGenialne? To zbytek łaski, że księcia Jan zacytuję:) Raczej totalny bałagan w głowie.:)
Czekam na Twoje kolejne opowiadanie. :)
Eve, wiesz, że co jak co ale gust to mam dobry - od mężczyzn (Ryś) począwszy na literaturze (Twoje dzieła) skończywszy, więc jak piszę, że genialne, to tak jest :)))
UsuńCo do mężczyzn gust masz znakomity! W drugiej kwestii ... zarumieniłam się dziś po raz drugi. Dzięki. :) Literatura, to za "duże " słowo.:) "Pisanina" bardzie pasuje. :))
UsuńDziewczyny, bardzo dziękuję Wszystkim Czytającym! :)
OdpowiedzUsuńAniu, Tobie szczególnie, za to, że nie bałaś się "oddać" mi Guy Day i umożliwiłaś publikację. :)
Kate, Tobie też, za dobre rady i wsparcie. Dzięki, Dziewczyny!:)
Eve, to była dla mnie przyjemność móc udostępnić Wszystkim Twoje opowiadanie. Uwielbiam to jak piszesz, i to jak tu subtelnie połączyłaś życiorys Rysia z różnymi filmami, a czytając Twojego sir Guy’a można się cudownie zrelaksować. I za ten relaks i śmiech podczas czytania bardzo Ci dziękuję Eve. :*
UsuńKochana, nie słuchaj moich rad za bardzo i zbyt dosłownie, bo skończysz w piekle :)))
UsuńTo ja Ci dziękuję za mojego ukochanego sir Guy'a na wesoło. I oby Wasz trudny, burzliwy (z różnych powodów :) związek wreszcie stał się trwały i szczęśliwy - tego Wam obojgu, Tobie i Guy'owi, życzę :)