Richard
Armitage jako sir Guy w serialu BBC "Robin Hood". Źródło zdjęcia: Armitage-online.ru |
Notka: Autorem tego opowiadania jest Kate, która publikuje swoje opowieści na Wattpad. Prace Kate znajdziecietutaj. Opowieść, "Czarny anioł" zainspirowana jest postacią Sir Guy'a Gisborne granego przez Richarda Armitage'a w serialu BBC " Robin Hood" i nie ma na celu naruszenia praw autorskich.
***
Poprzednia,
dwudziesta czwarta część tutaj.
Królowa
Eleonora zabawiła w Nottingham kilkanaście tygodni, oczekując na przybycie
swojego syna. Lubiła chodzić po tym mieście, przebrana w skromne odzienie i
obserwować zmiany, jakie tam zaszły. Słyszała same złe rzeczy o dawnych rządach
Vasey’a, ale teraz mieszkańcy nie szczędzili pochwał, kiedy wypytywała o
obecnego szeryfa. Potwierdzali, że zmienił się na lepsze po śmierci swego
dawnego przełożonego – jednym z dowodów było to, że wspaniałomyślnie zachował
Aleksandrę przy życiu, skazując ją jedynie na więzienie. Eleonora bardzo
polubiła Gisborne’a i spędzała dużo czasu na rozmowach z nim. Doceniała jego
inteligencję i pomysły na rozwój i zarządzanie miastem. Uważała, że Guy byłby
dobrym doradcą jej syna Ryszarda, co sam Gisborne wyśmiał – wiedział bowiem, że
jego wysokość nie tylko mu nigdy nie zaufa, ale przede wszystkim – nie wiadomo,
czy zachowa przy życiu.
Nadszedł
dzień, gdy król powrócił z wyprawy krzyżowej. Od dawna było wiadomo, że
pierwszym miastem, które odwiedzi, będzie właśnie Nottingham. Mówiło się o tym
w całej okolicy, jak i niedalekich miastach. Wieści te dotarły także do
Leicester…
-
Pani! – Brigitte wbiegła do pokoju lady Courtenay – Słyszałaś? Król wraca,
zmierza do Nottingham!
-
Naprawdę? To już?
-
Wszyscy o tym mówią!
-
Przynajmniej ten łajdak dostanie to, na co zasłużył.
-
Słucham?
-
Myślał, że zabicie Vasey’a coś mu da – powiedziała kpiąco pani domu –
Zamordował tego diabła i sądził, że zajmując jego miejsce ocali swoje życie!
Król nie jest głupi, nie uda mu się to! Jeszcze dziś Gisborne będzie wisiał!
-
Ależ pani, ludzie mówią że to lady Marian zabiła szeryfa…
-
Mówią! Ja w to nie wierzę!
-
Ponoć sir Guy bardzo się zmienił, odkąd…
-
Brigitte! – krzyknęła lady Courtenay – W tym domu nie mówimy o tym szatanie!
Ani słowa więcej! Chyba nie chcesz, by Anastazja znowu cierpiała!
-
Ona cierpi teraz, pani. Dlaczego okłamujemy ją tyle czasu?
-
Dość! Tego mi jeszcze brakuje, żeby dowiedziała się, że Gisborne nie wie o
dziecku! Gotowa pojechać do Nottingham i błagać go o litość! Nie pozwolę, żeby
ją skrzywdził, szczególnie że teraz, gdy ta cała lady Marian wystawiła go,
zapewne uwiązałby biedną Nastyę przy sobie i wykorzystywał ją podle!
Anastazja
słyszała każde słowo z ich rozmowy. Stała za drzwiami. Od dłuższego czasu miała
wrażenie, że coś dzieje się za jej plecami – teraz okazało się, że miała rację.
Próbowała podsłuchać cokolwiek od długich paru miesięcy, a dopiero teraz
okazało się, jak przez niemal 1,5 roku krzywdziły ją dwie, zdawałoby się
najbliższe osoby w jej otoczeniu. A więc Guy nie dowiedział się o istnieniu
Michaiła… Izolowały ją też od informacji, że Vasey nie żyje. Teraz rozumiała,
dlaczego to Brigitte od wielu miesięcy chodzi po sprawunki do miasta. Lady
Courtenay utrzymywała, iż Anastazja musi siedzieć w domu z synem, a ta słuchała
się jej, wierząc w jej dobre intencje, tymczasem ona zwyczajnie próbowała ukryć
przed nią każdą wiadomość dotyczącą Gisborne’a! Rusinka w ogóle nie miała
pojęcia, że Guy – jej ukochany, wspaniały Guy został szeryfem. Przecież to
spełnienie jego marzeń, niemal szczyt ambicji! Przecież cieszyłaby się jego
szczęściem…
Zaczęła
szybko kalkulować. W ciągu zaledwie chwili dowiedziała się, że Guy nie jest z
Marian, został szeryfem, a co więcej – zmienił się na lepsze. Dlaczego więc tak
podle izolowały ją od niego!? Nie pozwalały jej synowi mieć kochającego ojca!?
Dlaczego raniły ją, podczas gdy wiedziały, że jedyne o czym marzy to troskliwe,
silne ramiona Guy’a…
-
Pani – odezwała się obcym, zimnym głosem – Jak mogłaś…
-
Anastazjo! – lady poderwała się na równe nogi, kiedy ujrzała jak dziewczę
wchodzi do pokoju.
-
Jak mogłyście mnie okłamywać? Mnie i mojego syna? Jak mogłyście być tak podłe!?
-
Nastya, posłuchaj – Brigitte podeszła do przyjaciółki – To dla twojego dobra,
on…
-
Guy mnie kochał! – krzyknęła rozzłoszczona Rusinka – Gdybym tam była,
pokochałby nas oboje, a wy tak po prostu odmówiłyście mi prawa do szczęścia z
moim ukochanym!
-
Dziecko, opamiętaj się! Gisborne to wcielony diabeł!
-
Nie znasz go! – Anastazja przestała nad sobą panować – Nic o nim nie wiesz!
Nigdy nie byłam tak bezpieczna, jak u jego boku! Ani przez chwilę nie czułam
się tak w twoim domu!
- To
dlaczego cię wyrzucił, pozwolił pobić i niemalże zgwałcić!?
- To
ja nie zdążyłam pomóc mu na czas! – rozpłakała się Rusinka – Zawiodłam, a on…
Jest tam teraz sam, rozumiesz to? Siedzi tam w tym przeklętym zamku, piastuje
to przeklęte stanowisko i nawet nie wie, że ma syna!
- Na
pewno pocieszył się po tobie bardzo szybko, uwierz, że nie czeka na ciebie w celibacie!!!
I nie chce twojego dziecka, nie chciałby nawet gdyby o nim wiedział!
Słowa
lady Courtenay zabolały Anastazję. Jak mogła tak powiedzieć, nie znając go? Guy
nigdy by tego nie zrobił. Nie, nie mógł! Chociaż… był sam przez niemal 1,5
roku. Na pewno zapraszał służące do swej komnaty. Na pewno pocieszał się w
zimne, samotne noce. Przecież jej przy nim nie było… Gdyby była, nawet nie
pomyślałby o innych. A w tej sytuacji? Nawet nie mogła mieć mu tego za złe.
Miał do tego prawo, jak to zawsze powtarzał. Ale przecież pokochałby Michaiła.
Jak lady Courtenay mogła być tak nieludzka i oskarżać go o brak uczuć? To
prawda, że mógł mieć tysiące kochanek, ale nie zraniłby jej, wiedząc że nosi w
sobie jego dziecko. Guy nie był do tego zdolny. Może kiedyś, ale nie teraz.
-
Jestem ci wdzięczna, pani, za pomoc i opiekę – powiedziała Rusinka, wycofując
się powoli – Ale skrzywdziłaś mnie mocno. Mnie i moje dziecko. Nie dałaś nam
szansy spróbować, Michaił nie poznał swojego ojca, mimo że mógł. Przez ponad
rok byłam przekonana, że Guy nas nie chce, a ty po prostu oszukałaś mnie i…
-
Nastya, uspokój się – Brigitte podeszła do przyjaciółki – Usiądź. Przemyślisz
wszystko i zrozumiesz, że chciałyśmy dobrze.
-
Dobrze? Dobrze!? Ty jedna wiedziałaś, jak mocno kocham Guy’a, i pozwoliłaś na
to, żeby… Nie, nie wierzę, to po prostu podłe!
Pobiegła
do swojej izby. Była roztrzęsiona. Patrzyła na śpiącego Michaiła i łkała
głośno. Co robić… Nie potrafiła już mieszkać u lady Courtenay po tym wszystkim.
Nie chciała na nią patrzeć. Ale czy powrót do Nottingham byłby w tym momencie
odpowiedni? Czy Gisborne nie pomyślałby że Anastazja narzuca mu się i chce od
niego jedynie pieniędzy na dziecko? Ale przecież… gdzieś w okolicy na pewno
nadal obozują jej rodzice. Tak! To jedyne wyjście. Bała się co prawda reakcji
matki na jej widok z nieślubnym dzieckiem, ale przecież jej nie wyrzucą. Nie
mieliby serca…
Coś
kazało jej jechać do Nottingham. Musiała go zobaczyć choćby z daleka. Ale
przecież… król powraca! Jeśli zabije Guy’a…
-
Chryste, nie pozwól na to! – modliła się na głos – Ochroń go przed śmiercią i
krzywdą. Nie chcę niczego prócz tego, by żył. Chcę spojrzeć na niego i
przekonać się, że jest cały i zdrowy. Boże, nie daj mu zrobić krzywdy…
Czym
prędzej spakowała wszystkie swoje rzeczy w worek, wzięła syna w ramiona i
ucałowała go.
-
Zobaczysz ojca, kochanie – szepnęła – Pokażę ci go już niedługo.
Wyszła
tylnym wyjściem, nie chciała by lady Courtenay i Brigitte widziały ją.
Słyszała, że nadal zajęte są rozmową, ale nie obchodziło jej już to. Niech
sobie gadają! Miała do obu ogromny żal, całkiem zresztą słuszny. Może i chciały
dobrze, ale w jej mniemaniu tylko zrujnowały jej życie. Ruszyła więc w drogę,
mając w myślach tylko jedno: by Guy’owi nie stała się krzywda z rąk króla.
***
Dzień
w Nottingham dłużył się wszystkim niemiłosiernie. Ludzie z niecierpliwością
oczekiwali pojawienia się swego monarchy – tak naprawdę byli niesamowicie
ciekawi, co stanie się z ich szeryfem. Ten jednak był stoicko spokojny.
Siedział w głównej sali zamku z nogami na stole i popijał wino. Służąca właśnie
wnosiła mu kolację.
-
Dziękuję, Susan – uśmiechnął się – Jak się czujesz?
-
Dobrze, panie, dziękuję – odparła, zadowolona – Mogę ci w czymś pomóc?
-
Uwierz, że mogłabyś, gdyby nie jeden, drobny szczegół…
-
Jaki?
Guy
wstał i podszedł do służki. Podobała mu się, ale co z tego, skoro nie mógł jej
zaprosić do swej alkowy? Chociaż tego dnia… było mu wszystko jedno. Mógłby się
z nią przespać. Co mu pozostało? Nic lepszego w życiu już go nie czekało.
Powstrzymywało go tylko to, że chciał umrzeć wierny Anastazji.
-
Mam już narzeczoną – szepnął, głaszcząc ją po policzku – Gdybym jej nie kochał,
byłabyś pierwszą, która pocieszałaby mnie po jej stracie. Ale nie chcę tego. Nie
potrzebuję.
-
Przykro mi, panie.
-
Niepotrzebnie. Zaraz przybędzie król. Mnie zabije, a was zapewne wyzwoli.
Zaczniesz żyć, Susan.
-
Sir Guy, to zaszczyt służyć ci! Nie chcę, by jego wysokość zabił cię…
-
Ale ja chcę. To będzie koniec mojego cierpienia. Możesz odejść.
Wskazał
jej drzwi, a sam ponownie usiadł na krześle, kładąc nogi na stół. Jeśli to miał
być jego ostatni posiłek, to pragnął nade wszystko zjeść go w spokoju, nie
przejmując się niczym. A jedzenie było wyborne, Joan jak zwykle spisała się na
medal. Wiedziała, co lubi. Joan była jedyną kobietą, która go rozumiała –
jedyną poza Anastazją, oczywiście. Z Isabellą często się ścierał, mieli podobne
charaktery i temperamenty. Z Joan rozumiał się bez słów, za pomocą samego
spojrzenia, a Anastazja? Idealnie go dopełniała, teraz czuł się w połowie
pusty, jakby ktoś wydarł z niego siłą połowę serca i duszy. Jeśli tak miało
wyglądać jego dalsze życie, to nie chciał go – kilkanaście miesięcy w
zupełności mu wystarczyło.
Wyciągnął
nogi przed siebie i oparł się wygodnie. Słyszał wyraźnie kroki, zmierzające w
stronę sali.
-
Jego wysokość król Ryszard! – zakrzyknął stojący przed wrotami strażnik.
Guy
uśmiechnął się kpiąco. Nie zamierzał nawet się ruszać, choć zdawał sobie sprawę,
że powinien upaść na kolana i błagać króla o wybaczenie. Nie. Nie chciał
przeszkadzać mu w wykonaniu swej powinności. Przecież powinien zawisnąć, a
rycerz nigdy nie uchyla się od śmierci. Rycerz patrzy jej hardo prosto w oczy i
śmieje się z niej. Rycerz ma honor, który nie pozwala płaszczyć się przed
nikim.
Wrota
otworzyły się i do sali majestatycznym krokiem wszedł król ze swą świtą.
Przystanął, zdumiony bezczelnością Guy’a, który uśmiechając się ironicznie,
wychylił do dna kielich wina.
-
Umarł szeryf, niech żyje król! – powiedział – Twoje zdrowie, wasza wysokość. Za
śmierć wszystkich zdrajców i twe kolejne sukcesy!
-
Pojmać tego łotra! – krzyknął Ryszard.
-
Odmówisz skazańcowi prawa do ostatniego posiłku?
-
Przygotować na rano egzekucję, a jego wtrącić do lochu.
-
Czy wasza wysokość nie chce mnie nawet wysłuchać?
- Ja
mam rozmawiać ze zdrajcą? Z mordercą, który przygotował na mnie zamach?
-
Dodam, że zamach przygotowany przez twojego kochającego brata – Guy zdjął nogi
ze stołu – Tak, to byłem ja. Wtedy z przyjemnością bym cię zabił, wasza
wysokość.
- Do
lochu z nim!!!
-
Ryszard, nie kompromituj się! – usłyszeli niespodziewanie kobiecy głos. Król
rozejrzał się dookoła.
-
Matko…!?
-
Ryszard, jak tobą łatwo manipulować! – Eleonora dziarskim krokiem weszła do
sali i stanęła pomiędzy Guy’em a swym synem – Jan wmówił ci w listach, że to
biedny Gisborne sam zaplanował zamach na ciebie, tak? Jakiś ty naiwny!
Król
zapłonął rumieńcem. Jednym gestem nakazał świcie opuszczenie pomieszczenia, by
zostać w nim samemu z matką i Gisbornem.
-
Pani, prosiłem byś się nie wtrącała i broń Boże mnie nie broniła! Obiecałaś mi!
– syknął rycerz.
-
Matko! – zagrzmiał król – Co ty robisz w Nottingham z tym zdrajcą!? Czy i ty
jesteś zamieszana w spisek!?
-
Ryszard, siadaj! – kobieta podsunęła mu krzesło, a ten bez wahania posłuchał –
Jan robił wszystko, by się ciebie pozbyć. Kocham tego drania, ale musisz
wtrącić go do ciemnego lochu, przynajmniej na kolejne kilka lat. Nie pozwolę ci
go zabić, bo to w głębi serca dobre dziecko. A Gisborne nadal będzie szeryfem
Nottingham.
-
Matko, on usiłował mnie zamordować w Ziemi Świętej!
- Kochanie,
to dziecko kilkanaście tygodni temu uratowało mi życie, rozumiesz to? Gdyby nie
Guy, nie miałbyś matki. Napadła mnie jakaś złodziejka i chciała zabić, a Guy
nie pozwolił na to. Uważam, że całkowicie odkupił swoje winy wobec monarchii.
- I
ty uważasz, że to wystarczy…
-
Życie matki nie jest dla ciebie tyle warte!? – krzyknęła – Ty łajdaku
zapatrzony w siebie!
-
Nie nie nie, matko! – król uklęknął przed rodzicielką – Nie wiem, co bym począł
bez ciebie!
-
Więc zachowasz go przy życiu?
Ryszard
patrzył ze złością w nieco zagubioną twarz Guy’a. Zniknęła gdzieś jego
bezczelna pewność siebie.
-
Naprawdę uratowałeś moją matkę? – zapytał podejrzliwie.
-
Nie celowo, całkiem przypadkiem. Nie wiedziałem, że to królowa.
-
Widzisz? Myślał, że ratuje żebraczkę, to dobry chłopiec!
-
Gdybym wiedział, pojechałbym dalej – Guy spojrzał na kobietę i uśmiechnął się
ironicznie – Ale chciałem być dobry, i od kilkunastu tygodni mam, na co sobie
zasłużyłem. Dozgonną wdzięczność i ochronę monarchini. A tak bardzo chciałem
zawisnąć na dziedzińcu miasta…
-
Głupiś! Lada dzień wróci Anastazja!
- O
kim mówisz, matko?
-
Ten biedny chłopiec jest nieszczęśliwie zakochany, nie wie, gdzie jest jego
ukochana. Dajże mu spokój. Pozwólmy mu ją odnaleźć. Powieszony niewiele
zdziała.
-
Wymagasz ode mnie niemożliwego. Ten człowiek próbował mnie zabić!
-
Ale uratował mnie, a po śmierci Vasey’a zmienił się. Miasto rozkwitło. Od
kilkunastu tygodni codziennie chodzę przebrana po Nottingham i rozglądam się,
wypytuję ludzi. Nikt nie mówi złego słowa na Gisborne’a, a wręcz przeciwnie.
Powiedz, co ten biedak może poradzić na to, że przez lata ten diabeł Vasey i
kanalia Jan mieszali mu w głowie, starając się stworzyć potwora idealnego?
Prawie im się udało, i gdyby nie pewna ruska niewolnica, pewnie dopięliby swego
i Guy byłby gorszą wersją ich dwóch.
Ryszard
uważnie przyglądał się Guy’owi. Matka była bardzo przekonująca, a sam Gisborne
rzeczywiście nie wyglądał na złoczyńcę. Co zrobić…
-
Zostaw nas samych, matko – poprosił – Mam z sir Gisbornem do pomówienia na
osobności.
***
Mieszkańcy
Nottingham niecierpliwie czekali na zapowiedziane wystąpienie króla. Czuli się
zaszczyceni, że sam monarcha zechciał do nich przemówić. Podejrzewali jednak,
że ma to związek z egzekucją szeryfa. Kiedyś cieszyliby się z tego, a teraz
większość żałowała, że Gisborne ma skończyć w taki sposób. Kiedy tłumnie
zgromadzili się na dziedzińcu, z zamku wyszedł jeden z dworzan króla.
- Jej
wysokość królowa Eleonora – ogłosił.
Wyszła
dumna, majestatyczna, w pięknej sukni. Dopiero teraz wielu rozpoznało w niej
ubogą kobietę, która spacerowała od kilku miesięcy po mieście. Gestem
pozdrowiła poddanych i usiadła na przygotowanym dla niej tronie. Tłum pokłonił
się monarchini nisko. Tuż obok królowej zasiadła Isabella z Alanem – jedyni,
którzy od samego pojawienia się królowej ani trochę nie wierzyli w rychłą śmierć
Guy’a. Doskonale wiedzieli, że jeśli królowa obiecała, że Gisborne przeżyje, to
tak będzie – mimo tego, iż Guy uparcie obstawał przy tym, że zbliża się jego
koniec. Przestali go nawet przekonywać, bo niewiele to dawało. Teraz dobrze
wiedzieli, w przeciwieństwie do tłumów, po co król zwołał mieszkańców, i mieli
spokój wypisany na twarzach.
-
Jego wysokość król Ryszard Lwie Serce! – rozległo się nagle.
Ludzie
padli na kolana, widząc samego króla we własnej osobie. Nie wierzyli, że
spotyka ich tak ogromny zaszczyt – władca odwiedził ich po powrocie z wyprawy
krzyżowej. Czy mogli być bardziej szczęśliwi i docenieni? Wśród poddanych był
także Wasilij. Kupiec przybył do miasta specjalnie po to, by ujrzeć, jak
sprawiedliwość dosięga Gisborne’a, a jeśli zemsty za wszystkie krzywdy miała
dokonać królewska ręka – kupiec nie mógł być bardziej usatysfakcjonowany.
-
Ludu Nottingham! – zakrzyknął Ryszard – Przybywam do was od razu po powrocie z
wyprawy krzyżowej. Jesteście ważnym dla Anglii punktem, ważnym miastem, i
chciałem osobiście sprawdzić, czy nikt was nie krzywdzi. Czy ciemiężcy rządzą
wami, czy spotkała ich zasłużona kara. Doszły mnie słuchy, że szeryf Vasey
został zamordowany rok temu. Gdyby nie to, zostałby dziś stracony, ponieważ moi
wierni słudzy donosili mi, jak źle dzieje się w tym pięknym mieście! Ale mój
brat, książę Jan, mianował nowego szeryfa. Sir Gisborne…
Guy
powoli wyszedł z zamku. Tłum zamarł. Nie wyglądał na kogoś, kto ma zaraz
zawisnąć, ale przecież nigdy nie przejawiał strachu – zawsze miał wyniosłą,
czasem kpiącą minę, jakby nie bał się niczego i nikogo. Teraz szeryf szedł wyprostowany,
dumny, acz z poważną miną – chyba jednak były to ostatnie kroki w jego życiu.
-
Sir Gisborne – kontynuował król – Zdaniem wielu zasłużył na najbardziej
dotkliwą karę. Przybyłem tu, by osobiście mu ją wymierzyć, jednak okoliczności,
jakie zastałem, i długie rozmowy z szeryfem uświadomiły mi, jak złym podszeptom
mogłem ulec. Donoszono mi, że Nottingham jest w ruinie, że ludzie są uciskani,
mordowani bez powodu, ale przekonałem się na własne oczy, jak dobrym zarządcą
jest sir Gisborne!
Ludzie
oniemieli. Czy to możliwe, by król naprawdę tak diametralnie zmienił zdanie!?
-
Hańba! – krzyknął ktoś z tłumu – Ten morderca zorganizował zamach na jego
królewską mość!
-
Kto to powiedział?
Wasilij
wystąpił przed tłum i odważnie pokazał się królowi. Guy zbladł, a Eleonora
obserwowała kupca z zainteresowaniem.
-
Kim jesteś, dobry człowieku? – zapytał król.
-
Jestem kupcem, na imię mi Wasilij. Ten łotr odebrał mi dziecko, nie wiem nawet,
czy moja córka żyje!
-
Ojciec Anastazji – szepnęła królowa swemu synowi – Jest rozemocjonowany. Nie
daj się ponieść.
-
Drogi kupcze, jeden występek nie może przekreślać wszystkich zasług tego
człowieka – oznajmił poważnie Ryszard.
- On
próbował cię zabić, wasza wysokość!
-
Owszem, próbował – przyznał król – Ale był do tego zmuszony. Zmuszany i
uciskany latami przez szeryfa Vasey’a i księcia Jana!!! – zagrzmiał – Dopiero,
gdy się od nich uwolnił, pokazał, co jest wart! Odkupił swe wielkie winy
poprzez uratowanie życia samej królowej! Zasługi dla monarchii i państwa
zmazują niniejszym wszystkie występki i zbrodnie, których się dopuścił!
-
Ale twoja matka żyje, o panie – westchnął Wasilij – Mojego dziecka nic mi nie
zwróci…
-
Obiecałem, że ją odzyskam, i przysięgam, że niedługo ją zobaczysz – Guy
podszedł do kupca – Ja dotrzymuję słowa. Anastazja jest dla mnie ważniejsza niż
to całe ułaskawienie.
Wasilij
odwrócił się i odszedł. Nie ufał mu za grosz, dla niego był esencją zła, w
czystej postaci potworem. A jeśli król uległ jego pochlebstwom i podszeptom,
kupiec stracił wszelką nadzieję. Chciał opuścić te przeklęte okolice jak
najprędzej.
Król
tymczasem oficjalnie, wobec ludu, ułaskawił szeryfa i dał mu swoje
błogosławieństwo na dalsze rządy. Królowa Eleonora była bardzo zadowolona z
takiego obrotu spraw, ale najchętniej pomogłaby też swojemu nowemu ulubieńcowi
w odnalezieniu ukochanej, co niestety nie było takie proste. W zasadzie
mogłaby, jako monarchini, rozkazać poszukiwania królewskiemu wojsku, albo wydać
dekret nakazujący Rusince stawienie się przed oblicze królowej, stwierdziła
jednak, wiedziona swą niezawodną, kobiecą intuicją, że jej interwencja w ogóle
nie będzie konieczna. Czuła, że miłość Guy’a i Anastazji znajdzie swoje dobre
zakończenie, a właściwie – rozpoczęcie. Z optymizmem więc pożegnała się z
szeryfem, obiecała mu częste wizyty i wraz z synem udała się do swego domu.
Guy
powinien odetchnąć z ulgą, ale… nie potrafił. Jego męka trwała nadal.
Spacerował po Nottingham, nie odpowiadając na pozdrowienia i serdeczne uśmiechy
ludzi. Rozglądał się dookoła, jakby kogoś nerwowo szukał. Cały czas miał nikłą
nadzieję.
***
Anastazji
spieszno było, by znaleźć się w Nottingham. Najważniejsze, by na własne oczy
przekonać się, że Guy żyje, tylko tego chciała… Na początek jednak musiała coś
zrobić z Michaiłem. Nie chciała na razie zabierać go ze sobą. Tylko komu go
oddać… Nikomu już nie ufała. Spieszyła w kierunku miasta, kiedy nagle w lesie
wpadła na kogoś. Z niedowierzaniem patrzyła na mężczyznę, który wyglądał, jakby
zobaczył ducha.
-
Nastenka… - szepnął drżącym głosem – Ty żyjesz…
-
Tato! – krzyknęła – Tatusiu!
Wpadli
sobie w ramiona, uważając jednak, by nie zrobić krzywdy kulącemu się w
ramionach matki Michaiłowi. Wasilij ucałował córkę i z niedowierzaniem patrzył
na dziecko do niej przytulone.
-
Nastya, co to znaczy…
-
Bóg mnie obdarował, tatku – uśmiechnęła się przez łzy – To moje
błogosławieństwo i jedyna radość. Twój wnuk, Michaił.
-
Michaił… Jak mój ojciec!
-
Tak, tatku. Ma już rok.
-
Zaraz – kupiec cofnął się o krok – To znaczy, że mój wnuk jest synem tego…
tego…
-
Spójrz, jaki śliczny – odwróciła dziecko w stronę Wasilija – Ma oczy Guy’a,
jego nos i czarne włosy.
- Na
Boga, Nastenko…
-
Czy to znaczy, że będziesz kochał nas mniej? – zasmuciła się – Dlaczego?
- Nie,
kochanie, nigdy w życiu! – krzyknął kupiec – Ale to dla mnie szok… Powiedz, co
się z wami działo przez ostatni rok?
-
Nie teraz. Tato, weź Michaiła i moje rzeczy. Muszę coś załatwić w Nottingham.
-
Nie zobaczysz się z tym szatanem! – oburzył się mężczyzna – Zabraniam ci!
-
Wybacz, ale nie posłucham cię. Muszę zobaczyć z daleka, czy żyje.
-
Anastazja!!!
Wasilij
nie zdążył powiedzieć córce, że wczoraj król ułaskawił Gisborne’a i ten cieszy
się dobrym zdrowiem. Rusinka wepchnęła dziecko w ramiona swego ojca i pognała
przed siebie, nie oglądając się w tył. Tak bardzo tęskniła za Guy’em, tak
bardzo brakowało jej jego spojrzenia… Na nowo poczuła, jak mocno kocha tego
człowieka. Oczywiście żal w jej sercu był bardzo dotkliwy, ale nie mógł
przytłoczyć miłości, jaką go darzyła. Jedno spojrzenie powinno wystarczyć,
tylko by przekonać się, czy wszystko z nim w porządku…
Kiedy
doszła do miasta, ogarnął ją strach. Nie zrezygnowała jednak, weszła za bramę,
chowając się pod kapturem. Rozglądała się uważnie i wszystkie wspomnienia
powróciły, gdy widziała ten rynek, ten dziedziniec, ten zamek… To okno, w
którym tak często stali z rana po upojnej nocy. To, przy którym tak często
mówił jej, że jest piękna, a jej dusza jest jeszcze piękniejsza niż ciało.
Mówił jej takie cudowne rzeczy… Jak to możliwe, że potem potraktował ją tak
brutalnie?
W
oddali zauważyła Alana. W pierwszym odruchu chciała podejść do niego, przywitać
się, przecież tak bardzo się lubili, ale… nie mogła. Co, jeśli doniósłby
Guy’owi o tym, że ją widział, albo co gorsza – pojmał ją od razu? Przeczuwała
jednak, że skoro Alan był tu, to i Gisborne zapewne krąży gdzieś w pobliżu.
-
Panie – zaczepiła ubogiego mężczyznę – Nie byłam w Nottingham niemal 1,5 roku.
Słyszałam, że panuje teraz nowy szeryf?
-
Panienko, nowy i lepszy! – zakrzyknął starzec – Sir Gisborne dba o nas
wszystkich. To dobry, uczciwy człowiek! Co to Vasey z nim zrobił, to sobie
panienka nie wyobraża!
-
Naprawdę?
-
Ponoć cierpi z miłości, ale nikt tego głośno nie mówi.
-
Zapewne po stracie lady Knighton?
-
Panienko! Mówią, że po niewolnicy, ale zabrania rozprawiać o tym.
Serce
zaczęło walić jej jak oszalałe, zrobiło jej się gorąco. Czyżby mowa była… o
niej? A może była po niej jeszcze inna, która złamała mu serce? Przecież nie
wytrzymałby tyle bez kobiety. Musiał kogoś mieć, i to o tę inną niewolnicę
musiało chodzić staruszkowi! Anastazja spuściła głowę i ruszyła przed siebie.
Pochylona, przygarbiona, patrzyła tylko na ziemię. Nagle… Usłyszała znajomy
głos.
-
Gdzie ten dureń Alan!? Miał być tu i czekać na mnie!
-
Panie, przed chwilą tu był…
-
Ale JA jestem TERAZ!!!
Zrobiło
jej się dziwnie. Nie słyszała go prawie 1,5 roku… A teraz znów dobiegł ją
znajomy, pełen irytacji krzyk. Guy… Zauważyła długie nogi, zmierzające
dokładnie w jej kierunku – poznała ten chód. Nikt inny nie chodził w ten
sposób. Podniosła głowę; silny wiatr zwiał kaptur i już nic nie chroniło jej
przed jego przenikliwym wzrokiem. Patrzyła na niego zachłannie i nie wierzyła w
to wszystko… Gisborne zmienił się, był nieco szczuplejszy, jego włosy w
czarnych puklach opadały na ramiona, ale twarz była przepełniona smutkiem i
rezygnacją. Był… inny, niż ponad rok wcześniej, ale piękny niczym zjawisko z
nieba. Tak, to był jej ukochany Guy.
Myślał,
że to przywidzenie. Stojącej przed nim kobiecie wiatr zwiał z głowy kaptur i…
zatrzymał się tuż przed nią. Zmieniła się. Była o niebo piękniejsza, niż gdy ją
ostatnio widział. Te cudne, rumiane policzki, pełne usta, lekko rozchylone, i
błysk w jej dużych, błękitnych oczach… Niby nie zmieniła się wiele, lecz była
inna. Ale to nadal była jego ukochana Anastazja.
Dzieliło
ich tylko kilka centymetrów. Guy wyciągnął przed siebie dłoń i dotknął jej
niepewnie. Odskoczyła, przestraszona tym nagłym spotkaniem. Zrobił krok w jej
kierunku, ale ona cofała się jak dzikie, spłoszone zwierzątko.
-
Anastazja… - szepnął ze ściśniętym
gardłem – Kochanie…
-
Pomyliłeś mnie z kimś, panie – bąknęła ledwo słyszalnie.
-
Anastazja!
Odepchnęła
go i uciekła. Guy zachwiał się i stracił równowagę.
-
Złapać ją! – wrzasnął – Ale już!
Sam
też puścił się w pogoń za Rusinką, ale niewiele zdziałał. Jego żołnierze tego
dnia byli wyjątkowo opieszali, a on sam stracił zbyt wiele cennych sekund na
podniesienie się i zorientowanie, w którą stronę mogła pobiec. Zniknęła.
Stracił ją po raz kolejny.
-
Zwołać całe wojsko!!! – krzyknął donośnie – Nikt nie zmruży oka, dopóki jej nie
odnajdziecie!!!
-
Guy – podbiegł do niego zdyszany Alan – Co się dzieje?
-
Ona tu jest! Anastazja wróciła!
-
Naprawdę? To wspaniale!
-
Uciekła mi, cymbale, rozumiesz!? Drugi raz wypuściłem ją z rąk! – darł się
Gisborne – Natychmiast postaw całe miasto na nogi i wyznacz wysoką nagrodę za
jej odnalezienie. Jeśli nie dostanę jej do jutra wieczora, wszyscy poniesiecie
karę!
Nie
czekając na nic, sam ruszył na poszukiwania. Zaglądał w każdy kąt, do każdej
chatki, prosząc ludzi o pomoc, a właściwie – rozkazując im uczestniczenie w
poszukiwaniach. A więc jednak… Eleonora miała rację. Anastazja mimo wszystkich
krzywd wróciła tu, była blisko niego…
-
Kobiety są naprawdę nienormalne – mruknął sam do siebie – Ale za to ją właśnie
kocham… Już niedługo będziesz znowu moja, Anastazjo.
Ech...nie dziwie się Anastazji, że ją nogi poniosły :) super odcinek Kate :) Moemi
OdpowiedzUsuńW sensie, że ją poniosły DO Nottingham, czy że poniosły ją uciekając PRZED Guy'em? :)
UsuńDzięki, Moemi, postaram się na finał nie zawieść :)
Że uciekła przed Guy'em :) pewnie nie spodziewała się, że usłyszy z jego ust ton, którego się zawsze bała.
UsuńBardziej tłumaczyłabym to tym, że nie spodziewała się ujrzeć jego twarzy tak smutnej i przybitej, a poza tym słowo "kochanie" w jego ustach na samo przywitanie to też był szok. Ona sobie założyła, że popatrzy z daleka i póki co - odejdzie. Ale jej nie wyszło :)
UsuńNo no, to też :)
UsuńNie wierzę, że to piszę, bo cały czas sekundowałam Anastazji, a Gisborna chciałam trzasnąć.:) Ale dziś ... dziś nie podoba mi się to, co zrobiła Rusinka. Chciała zobaczyć Guy'a? Tęskniła za nim? Chciała, by Michalił poznał ojca? To dlaczego uciekła przed Gisbornem? Ok, wiem, że za tydzień dowiem się (mam nadzieję:) i jej zachowanie będzie w pełni zrozumiałe. Poczekam zatem grzecznie, jak zawsze.:))
OdpowiedzUsuńNo nie... Jak możesz mnie tak krytykować??? :)))
UsuńA tak zupełnie poważnie, może ona się zwyczajnie przestraszyła? Przecież sama widziałaś, jak głupim tekstem rzuciła do niego: "Pomyliłeś mnie z kimś, panie" - nie mogła być w tym momencie w pełni racjonalnie myśląca :) Albo po prostu to, co zdarzyło się 1,5 roku wcześniej, znowu odżyło i jednak poczuła blokadę, że nie potrafi tak po prostu się przełamać. Ale przecież wiesz, że Guy potrafi... przełamywać lody :) I znowu powrócił - stanowczy i nawet nieco groźny ;)
To nie krytyka Ciebie, tylko poczynań Anastazji, jeśli w ogóle o krytyce możemy mówić.:) I potraktuj to jako komplement, bo udało Ci się sprawić, że wolę przytulić Guy'a niż trzasnąć.:) Trzymam zatem kciuki za Gisborna i jego umiejętność przełamywania lodów, bo jak Anastazji przyjdzie do głowy, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, to biedny Guy tego nie przeżyje.:)
UsuńI bardzo jestem ciekaw jego reakcji na widok własnej miniaturki.:))
Och to mi ulżyło, już myślałam że to mnie krytykujesz! Widzisz, już mam stany lękowe :)))
UsuńReakcja Guy'a... może Cię zaskoczyć. A może i nie :) Natomiast na pewno zaskoczy Cię Anastazja i nie wiem, czy tak do końca będzie Ci się to podobało.
To teraz ... zaskoczyłaś mnie. Już miałam nadzieję, ze zmierzamy do szczęśliwego finału, a tu kolejne komplikacje? Kate, miej litość nad Guy'em. Nie miał chłop dostatecznie pod górkę? Jemu też coś od życia należy się.:) A! Tylko grzecznie proszę - niczego nie sugeruję.:))
UsuńPrzyznam, że nie spodziewałam się takich słów od Ciebie. Ale to dobrze, że w końcu litujesz się nad biednym Guy'em. Ja jednak uważam, że nic nie zaszkodzi potrzymać go chwilę w niepewności :)
UsuńJuż rozumiem ... Guy poczeka, potęskni, pomartwi się, to będzie do rany przyłóż. Doceni, co ma, a co mógł wcześniej stracić. Ale nie dręcz go za długo.:))
UsuńNie, myślę że Anastazja też nie jest aż tak wytrzymała, jak jej się wydaje. To kwestia czasu i, że tak powiem, nachalności i brutalności Guy'a - jakkolwiek to nie zabrzmiało :)
UsuńPierwszy raz Eve napisała coś, co ja sama chciałam napisać :). I zaraz potem padło stwierdzenie, które ja powtarzam od roku. No proszę, robi się coraz ciekawiej.
OdpowiedzUsuńNo cóż, szkoda, że niektóre kobiety nie szanują siebie. A później jest płacz i zgrzytanie zębami, że mężczyźni nie szanują kobiet. No skoro one same siebie nie potrafią uszanować, to czemu tu się dziwić. Skoro zachowują się jak głupie gęsi, to tak też są traktowane.
Ryszard powinien najpierw ściąć Guy'a, a zaraz później braciszka, coby mu do tronu nie fikał. Królową w sumie też by się przydało, bo wyraźnie widać, że jej głupie pomysły do głowy przychodzą.
W zasadzie nie powinnam tego pisać, bo wyskakuję przed gospodynię (Kate, wybacz), ale skoro zostałam wywołana do tablicy, to pozwolę sobie na małe sprostowanie.:)
UsuńJeannette, chyba nie zrozumiałyśmy się (kolejny raz:). Nie spodobała mi się reakcja Anastazji w tej, konkretnej sytuacji - nie "cała" Anastazja (co wnioskuję z Twojej wypowiedzi - tej i wcześniejszych). Ale za tydzień (znaczy już jutro:) może okazać się, że moja opinia jest zupełnie chybiona, bo Kate zafunduje nam np. gwałtowny zwrot akcji i zachowanie Rusinki będzie miało zupełnie inny wymiar.
Rany, co Wy macie z tą kolejnością odpisywania? Jakie to ma znaczenie, kto pierwszy odpisze?
UsuńHeh, no tak, jak widać się nie zrozumiałyśmy, bo ja wcale nie twierdzę, że nie spodobała Ci się "cała" ruska. Doskonale rozumiem, co konkretnie Ci się nie spodobało, napisałaś to zresztą bardzo wyraźnie. I ja czytając miałam w głowie mniej więcej takie myśli, dlatego po przeczytaniu komentarzy napisałam w swoim, że chciałam napisać to samo, co Ty - bo tak właśnie było ;). Reszta mojego komentarza już w żaden sposób nie odnosi się do Twojej osoby, zresztą po to właśnie zrobiłam nowy akapit (w sumie tak naprawdę to nie jest akapit, ale mniejsza z tym, każdy wie, o co chodzi), żeby oddzielić te części wypowiedzi. Do Twojego komentarza odnoszę się tylko w pierwszym akapicie, dalej jest już tylko moje zdanie.
Co mamy z kolejnością odpisywania?:) Ależ to bardzo proste! Skoro to Kate jest gospodynią we środy, to Jej należy się pierwszeństwo. Pamiętasz "Czterech pancernych"?:) I wachmistrza Kalitę?:) A jego stwierdzenie: "przed gospodarza nie wychodź"?:)
UsuńA ze zrozumieniem swoich wypowiedzi ewidentnie miewamy trudności.:)
Tak, Eve, ja rozumiem, tylko, na Boga, jesteśmy w miejscu publicznym, na blogu, a nie w pałacu na balu. Niektórzy nie mają czasu non stop siedzieć w sieci albo mają np. zaplanowany wyjazd i co, nie mogą sobie napisać komentarza wtedy, kiedy mają czas, tylko muszą czekać na kogoś? A skąd pewność, że Kate w ogóle zamierza odpisywać? A może nigdy mi nie odpisze. I Ty mogłabyś czekać sobie wieczność całą i nigdy byś się nie doczekała, żeby coś napisać. Czy to ma sens? Nie prościej pisać, kiedy akurat jest się na blogu i ma się czas?
UsuńHeh, no taki już nasz urok, że jedna drugiej zrozumieć nie może :D. A obie po polsku piszemy ;). Ale nic to, mnie to nie przeszkadza :)
Cóż ... sieć nie sieć, co więcej miejsce publiczne (ja sama zauważasz:), a na dodatek jestem przedinternetowa i nie zamierzam zmieniać swoich przyzwyczajeń. Dlatego pomimo "przeszkód", o których piszesz, wolę zaczekać.:) Taaak ... niby ten sam język a jednak chyba z innych światów jesteśmy.:)
UsuńA ja uważam, że czepianie się kolejności zamieszczania wpisów jest trochę... dziwne ;P. Bezsensowne i w gruncie rzeczy bezcelowe. To przecież tylko blog i komentarze, nic wielkiego.
UsuńCiekawe, jak by nam szło dogadywanie się w realu ;)). Myślę, że lepiej ;)
A ja uważam, że nie jest bezcelowe i bezsensowne. Owszem, to blog, komentarze mniej lub bardziej mądre, ale zasady i odpowiedzialność obowiązują tu tak samo jak w realu. Jeśli o tym zapomnimy, zrobi się ... niemiło, a tego chyba żadna z nas nie chce.
UsuńMoże lepiej a może gorzej dogadałybyśmy się w realu. Kto to wie ...:)
W realu w nieformalnych sytuacjach nie ma etykiety, ustalonej kolejności zabierania głosu itp. Tak jest w sytuacjach mocno sformalizowanych. A blog nie jest miejscem na formalności. I niemiło może być także wtedy, gdy wszyscy będą się zachowywać jak primadonny.
UsuńOczywiście blog nie jest miejscem formalnym, co nie znaczy, że zwalnia nas z podporządkowania się zasadom, że zwalnia nas z dbałości o formę wypowiedzi, z myślenia o tym, w jaki sposób może być odebrane to, co piszemy, czy nie urazimy swoimi słowami lub (co gorsza) nie obrazimy kogoś. Wtedy byłoby ... niemiło. A ponieważ mamy do dyspozycji tylko klawiatury i jesteśmy pozbawione całego zakresu niewerbalnego przekazu, to tym więcej powinnyśmy uważać.
UsuńO rety, ale przecież nie rozmawiamy o formie wypowiedzi czy urażaniu kogoś, to nie ma nic do rzeczy. Mi chodzi tylko i wyłącznie o całe to zamieszanie z kolejnością komentowania. To bez różnicy, kto kiedy coś napisze i nie rozumiem, po co się tego czepiać i utrudniać życie sobie i innym.
UsuńI znów dochodzimy do trudności ze zrozumieniem.:) Tym razem własnego nastawienia. :) Czyli wszystko w normie. I chyba nie dojdziemy do ... porozumienia w tej materii, bo dla Ciebie to bez różnicy - dla mnie nie.:)
UsuńTak, kolejność wpisywania komentarzy jest dla mnie bez znaczenia. I wiesz co? Nie rozumiem, czemu dla kogoś ma znaczenie kolejność, a kompletnie nie przeszkadza mu np. kaleczenie języka polskiego przez wszelkiego rodzaju błędy. Dlaczego na to nikt nie zwraca uwagi i nie walczy o dbałość o polską mowę? Widziałam już tutaj takie błędy, że oczy puchną i nikt nie zwraca na to uwagi. Ale na wpisywanie komentarzy w niewłaściwej kolejności zwraca się uwagę. To jest ważniejsze, a błędy językowe się nie liczą. To bardzo ciekawe. Ale odbiegam od tematu. Chciałam się tylko podzielić taką obserwacją, bo to interesujące zjawisko.
UsuńNie musimy się zgadzać ;). Można sobie gadać, nigdy nie dojść do porozumienia, a mimo to prowadzić miłą rozmowę :)
He he, straszne "jump the sharki";) ale się uśmiałam przynajmniej z tego odcinka ;
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Jesteś wreszcie! :)))
UsuńHaha, nie ma to jak podsumować wszystko jednym zwrotem, pięknie! ;D