Richard Armitage jako Sir Guy w serialu BBC "Robin Hood". Źródło zdjęcia:Armitage-online.ru |
Notka: Autorem tego opowiadania jest Kate, która publikuje swoje opowieści na Wattpad. Prace Kate znajdziecietutaj. Opowieść, "Czarny anioł" zainspirowana jest postacią Sir Guy'a Gisborne granego przez Richarda Armitage'a w serialu BBC " Robin Hood" i nie ma na celu naruszenia praw autorskich.
***
Poprzednia, dwudziesta pierwsza część tutaj.
Dzień
po feralnym, niedoszłym ślubie Guy spędził w Locksley z siostrą i najbliższym
przyjacielem. Właściwie tylko tkwił w jednej z izb, pragnąc w samotności uporać
się z upokorzeniem, jakiego doznał. Myślał tylko o Marian i o tym, jak
strasznie go oszukała, poniżyła, jak bardzo musiała go nienawidzić przez cały
ten czas, gdy grała kogoś innego, niż była. Nagle poczuł, że w ogóle jej nie
kocha. Czuje do niej tylko obrzydzenie i niechęć. Miłość, którą sobie wmawiał,
musiała być tylko mrzonką i pragnieniem. Nie kochał jej, tylko pragnął ją mieć
obok w nadziei, że to ona pomoże mu zmienić się – nie dostrzegał, że to inna
kobieta podała mu dłoń i pokazała inne życie, podczas gdy Marian… Marian zawsze
była daleko. Marian zawsze miała ważne sprawy, Marian zawsze twierdziła, że to
wstyd pokazywać się razem, bo co ludzie powiedzą… Marian zwodziła go, a
tymczasem on odmienił się przy innej kobiecie, którą codziennie ranił swoim
zachowaniem i słowami. Krzywdził ją, patrząc jej w oczy i mówiąc, że kocha
inną, a ona jest tylko drogą do tamtej. Boże, jak to musiało ją boleć…
-
Wiem, co czułaś – szepnął sam do siebie – Codziennie upokarzałem cię i…
codziennie przechodziłaś to, co ja tylko raz, wczoraj…
Dopiero
zrozumiał, jak wielką krzywdę wyrządził Anastazji, jak musiała się czuć, gdy
wyznawała mu miłość, a on odpowiadał, że kocha inną. Używał jej jak przedmiotu,
nie dbał o jej uczucia, choć wydawało mu się zawsze, że i tak troszczy się o nią
bardziej, niż o kogokolwiek. Jak mógł do tego dopuścić… Pozwolił świadomie, by
go pokochała, chcąc przez to poczuć się lepiej. Teraz dopiero to zrozumiał.
Użył jej i wyrzucił w momencie, gdy oboje najbardziej siebie potrzebowali. To,
co zrobił, było okropne. Najpodlejsze z wszystkiego, czego w życiu dokonał. I
to przez kogo… przez podłą, okrutną Marian, która wykorzystywała jego uczucia,
by pomagać Hoodowi! Przez takie… zero, jak ona, stracił Anastazję!
-
Zapłacisz mi za to!
Poderwał
się i wybiegł na zewnątrz. Isabella nawet nie zdążyła zareagować, widziała
tylko, jak Guy wyjeżdża ze stajni na swym koniu w stronę Nottingham. Co
strzeliło mu do głowy… Co on znowu wymyślił!?
-
Alan! – krzyknęła – Jedź za nim!
- Co
się stało? – wyjrzał z izby.
-
Oszalał! Wybiegł bez słowa i jedzie w stronę Nottingham!
-
Niech go szlag! Zaraz coś się stanie, czuję to. Jadę za nim.
Gisborne
kipiał z wściekłości. Jedyne, czego
pragnął ponad wszystko, to zemsta. Chciał, by Marian cierpiała, by zrozumiała,
co mu zrobiła. Co on robił codziennie Anastazji z jej przyczyny. Gdyby spotkał
ją na swej drodze… Kto wie, czy uszłaby z życiem. Takiej zniewagi nie mógł
puścić płazem.
Gdy
wjechał na dziedziniec zamku, ludzie z zaciekawieniem obserwowali go i wytykali
palcami. Śmiali się z niego i wczorajszego nieudanego ślubu, plotkowali, że
Hood w końcu przechytrzył go, a szeryf niechybnie wyrzuci go z zamku i z
funkcji, którą pełnił. On jednak nie wyglądał na załamanego, zeskoczył z konia
z dumnym, acz chmurnym spojrzeniem.
-
Straże!!! – ryknął potężnym głosem; kilkunastu żołnierzy natychmiast zbiegło
się wokół niego.
-
Tak, panie?
-
Natychmiast odnaleźć Hooda i jego bandę – rozkazał głośno, by wszyscy słyszeli
– Macie przyprowadzić tę żmiję Knighton żywą. Przekopiecie KAŻDY kawałek
Nottingham i CAŁE Sherwood. Temu, kto przywlecze tę zdzirę za włosy, szczodrze
zapłacę.
-
Ależ sir Guy, to niemożliwe…
-
Szukajcie jej, nieudacznicy!!! A jak znajdziecie… na środku dziedzińca pokażę
jej, co robię z takimi wywłokami, jak ona. Przy świadkach zniszczę i upodlę!!!
Bali
się go, w jego oczach płonął żywy ogień. Nie żartował. Rozbiegli się więc,
chcąc jak najszybciej pojmać Marian. Guy krążył przez chwilę bez celu,
rozglądając się wściekle dookoła. Ludzie cofali się w obawie, że coś im zrobi.
Za szybko okrzyknęli go największym przegranym Nottingham, widać było, że
rycerz jest w świetnej formie – a nawet lepszej, niż zwykle.
-
Guy – zdyszany Alan dobiegł do niego, gdy tylko wypatrzył go w tłumie – Co się
dzieje?
- Po
co przyjechałeś?
-
Martwiliśmy się, wyszedłeś tak nagle, nic nie mówiąc… Isabella kazała mi cię
ścigać!
-
Zarządziłem poszukiwania Marian – uśmiechnął się złowieszczo – Kiedy
przyprowadzą ją tu, całe miasto zobaczy, jak należy zabawiać się ze
zdrajczyniami jej pokroju.
-
Guy, nie jest ci to potrzebne…
- Ty
wiesz, co mi jest potrzebne! – zdenerwował się – Gdybyś wiedział, pomógłbyś
Anastazji przekonać mnie, a ty bałeś się!
-
Nikt nie kazał jej aż tak ryzykować – bronił się Alan – Plan był inny. Mieliśmy
zrobić to delikatnie, podstępem, ale ona straciła nadzieję i cierpliwość,
postawiła wszystko na jedną kartę, a ty ją wyrzuciłeś! Jesteś podły, wiesz?
-
Wiem! I nigdy nie będę inny! Dlatego zgniotę Marian w proch, rozumiesz?
-
Zastanów się, czy Anastazja by tego chciała…
- A
co mnie obchodzi Anastazja!? – wydarł się Gisborne, odpychając Alana – Nie ma
jej, to skończony rozdział! Teraz obchodzi mnie tylko zemsta! Marian MUSI
zapłacić za to, co mi zrobiła!
-
Proszę proszę… Czarne ptactwo przyleciało!
Znienawidzony
głos sprawił, że Guy wzdrygnął się. Powoli obrócił się i posłał szeryfowi
sztuczny uśmiech, kłaniając mu się. Vasey zaklaskał w dłonie.
-
Winszuję odwagi. Po takim skandalu pojawić się w mieście… Nie doceniałem cię,
Gisborne!
-
Skandal dopiero się wydarzy, panie. Kiedy przyprowadzą mi ją tutaj…
-
Ojojoj, Gisborne, nie bądź naiwny! Dobrze wiesz, że leśniczy świetnie się
kamuflują. Nie mogłeś nigdy znaleźć ich na spokojnie, a chcesz schwytać ich w
nerwach i pośpiechu!
-
Marian będzie cierpiała na oczach własnego ojca…
-
Dość tych marzeń – przerwał mu Vasey – Gdzie ruska? Chciałem się z nią bliżej
poznać. Umowa była taka, że po ślubie jest moja. To, że do ślubu nie doszło, to
twoja sprawa, ale jest już PO ślubie, chcę więc ruską.
-
Nie ma.
-
Jak to: nie ma!?
-
Normalnie. Nie ma. Wyrzuciłem ją przedwczoraj. Przegnałem. Nigdy tu nie wróci…
Straż wywlokła ją za bramę, więc nie łudzę się, że się pojawi. Pozwoliłem też
odejść Brigitte, bo taki miałem kaprys.
-
Gisborne!!!
-
Spokojnie – Guy powstrzymał rozwścieczonego szeryfa ruchem ręki – Przysięgam,
że jeśli pojawi się tu Marian, będziesz mógł się z nią zabawić. To powinno
wynagrodzić ci brak Anastazji.
-
Odesłałeś jedyną dziewkę, która władała francuskimi technikami, idioto! –
szeryf zatrząsł się ze złości – Jak śmiałeś odesłać Brigitte!?
-
Nie sypiałeś z nią od tygodni, panie! Uznałem, że jest niepotrzebna. Znajdę ci
inne dziewki.
-
Gisborne, ty…
-
Posłuchaj mnie – Guy chwycił szeryfa za gardło – Przestań mną pomiatać. Nie
wiesz jeszcze, na co mnie stać. Nigdy nie pozwoliłbym ci tknąć Anastazji, nawet,
gdyby tu została.
Vasey
wytrzeszczył oczy. Nigdy nie spodziewałby się, że Guy posunie się do czegoś
takiego – że postawi mu się tak bezczelnie, podduszając go przy żołnierzu!
-
Gisborne, puść mnie lepiej, dla swojego dobra…
-
Przestań mną pomiatać – wycedził powoli rycerz – Nie pozwolę sobie na to.
Marian była ostatnią osobą, która się na to poważyła.
Pchnął
Vasey’a i odszedł, wyciągając miecz i zmierzając w stronę domostw. Ludzie ze
strachem chowali się przed nim. Czego chciał!? Był przerażający, kiedy jak w
amoku szukał lady Knighton pod ich strzechami. Szeryf tymczasem, nadal w
wielkim szoku, wstał z ziemi i otrzepał się z kurzu, patrząc rozjuszonym
wzrokiem na Alana.
-
Panuj nad nim, kretynie – warknął – Jeśli to się powtórzy, najpierw ucierpisz
ty!
- Co
ja mogę!?
-
Jeśli Gisborne jeszcze raz mnie tknie, przysięgam, że moi ludzie przyprowadzą
do mojej komnaty twoją ukochaną. Będziecie cierpieć oboje, i ty, i on. Panuj
nad nim!!!
Alan
był rozdarty. Zerkał to na szeryfa, zmierzającego do zamku, to na Guy’a,
przeczesującego wzdłuż i wszerz miasto. Co mu strzeliło do głowy, kiedy się z
nimi zadał… Przecież obaj są niebezpieczni! Ale musiał postawić się
Gisborne’owi. Nie chciał, by doszło do rozlewu krwi, albo do czegoś jeszcze
gorszego… Gdyby rycerz naprawdę upokorzył Marian na środku miasta w TEN sposób,
o którym myślał…
-
Nie! – krzyknął sam do siebie – Przecież nie jest do tego zdolny!
Pobiegł
za nim, by ani na moment nie zostawiać go samego. Kto wie, co mógł zrobić w tym
stanie…
***
Anastazja
i Brigitte były w drodze od wielu godzin. Szły powoli, często robiąc sobie
postoje – wszak nigdzie im się nie spieszyło, poza tym Francuzka nie chciała
nadwerężać sił poobijanej przyjaciółki. Umówiły się, że w ogóle nie będą
rozmawiać o Gisbornie, jakby nie istniał, jakby nigdy nie pojawił się w ich
życiu. Brigitte naprawdę chciała, by Anastazja zapomniała o nim, jednak nie
zdawała sobie sprawy, że milcząc, Rusinka starannie pielęgnuje w sobie piękne
wspomnienia…
-
Jak myślisz, co teraz robi? – zapytała nagle.
- Kto?
-
Sir Guy…
-
Nastya! – Brigitte oburzyła się – Zniszczył cię, a ty martwisz się, co robi!
Najpewniej siedzi ze swoją żoną w swoim domu, ot co!
-
Nie, nie ożenił się z nią. Przecież na własne uszy słyszałam, jak umawiała się
z Hoodem, że ten ją uratuje.
-
Obie wiemy, że Hood to nieudacznik, nieważne jakiego bohatera by z niego
robili. Jaką masz pewność, że mu się udało? Może to Gisborne wygrał i teraz
cieszy się swoją młodą żoną?
-
Nie! – Anastazja wybuchnęła płaczem, osuwając się po pniu drzewa – Nie zrobił
tego… Guy nie kochał jej ani trochę!
-
Jednak z jej powodu wyrzucił cię brutalnie na bruk! Otrząśnij się, Nastya!
Zrobił z ciebie oszustkę! Dla niej! Jak możesz jeszcze o nim myśleć…
- Ja
go kocham, Brigitte! Nie chcę żyć bez niego… Pomóż mi wrócić do Nottingham!
-
Anastazja! Ten drań wyrzucił cię, przeklinając i miotając w twoją stronę
najgorsze wyzwiska! Nie wierzę, że tak bardzo zdeptał twoją godność, że chcesz
tego poniżenia jeszcze więcej! Jak w ogóle możesz… Na twoim miejscu wróciłabym
tam, ale tylko po to, by go własnoręcznie zadźgać!
Patrzyła
bezsilnie, jak jej przyjaciółka zanosi się płaczem. Cierpiała tak mocno, że
Brigitte nie była w stanie sobie tego wyobrazić, chciała choć cząstkę jej bólu
przenieść na siebie. Gdyby tak się dało… Nie mogła zrobić nic, tylko przytulić
ją i pozwolić jej się wypłakać. Kiedy w końcu uspokoiła się, ruszyły dalej. Po
godzinie marszu dotarły do miasta.
- Co
to za miejsce? – Brigitte rozglądała się dookoła.
- To
Leicester – odparła ponuro Rusinka.
Przyjaciółka
uważnie zmierzyła ją wzrokiem.
-
Skąd wiesz?
-
Bo… Byłam tu z Guy’em. Zabierał mnie często na przejażdżki, pokazywał różne
miejsca, opowiadał o nich…
-
Przestań! Jeszcze się okaże, że ten łotr to najlepsze, co ci się w życiu
przytrafiło!
- Bo
tak jest!
Patrzyły
na siebie w napięciu. Brigitte widziała, że Anastazja jest bliska łez,
skapitulowała więc.
-
Przepraszam, powinnam być bardziej delikatna, dopóki to wszystko się nie
zabliźni. Przepraszam. Chodź, pójdziemy tam, może znajdziemy w tym mieście
schronienie.
Krążyły
po rynku, rozglądając się za dobrą duszą, która ich przygarnie. Nie było łatwo,
większość ludzi mijała je obojętnie, nawet nie patrząc w ich stronę. Nagle
zwróciła na nie uwagę pewna starsza, nadobna pani, która zainteresowała się ich
losem. Brigitte dokładnie opowiedziała kobiecie ich historię, łącznie z
bolesnymi przeżyciami Rusinki. Dama zapłakała poruszona, słysząc jak Gisborne i
szeryf skrzywdzili dziewczęta.
-
Miałam nieprzyjemność spotkać się z nimi – powiedziała – To było dawno, ale nie
chciałabym spotkać ich ponownie. Ich zła sława sięga daleko. Mówi się nawet, że
uczeń przerósł swojego mistrza, że podłość i okrucieństwo Gisborne’a nie zna
granic.
- To
nieprawda – zaszlochała Anastazja – Tylko ja wiem, jaki jest naprawdę…
-
Dobrze, dziecko, spokojnie. Nie mówmy o nim. Nie zostawię was samych tu na
ulicy… Moja wierna służka jest już schorowana, szukałam właśnie nowych.
Chciałybyście u mnie zamieszkać i pracować?
-
Ależ pani… Nie znasz nas wcale, a od razu zapraszasz do swego domu! – zdumiała
się Brigitte, nie spodziewając się takiej pomocy od obcej osoby.
-
Moja droga, jesteście skrzywdzone. Mnie też kiedyś skrzywdzono i doskonale
wiem, jak to jest.
Co
mogły powiedzieć? Jakkolwiek niezręcznie się czuły, nie potrafiły odmówić.
Potrzebowały pracy i dachu nad głową jak jeszcze nigdy. Lady Courtenay zaufała
im od razu i zaoferowała pomoc, były jej niezmiernie wdzięczne. Nie miały ze
sobą kompletnie nic, żadnych rzeczy, ubrań, ale i to nie było problemem –
kobieta kupiła im kilka sukien i trzewików, by miały się w co odziać. Wydawało
im się, jakby to był dar z samego nieba – ktoś w końcu zaopiekował się nimi i
był naprawdę dobry. Nie tak, jak Gisborne i szeryf, wykorzystujący je dla
własnej przyjemności. Lady Courtenay była aniołem i przy niej poczuły, że w
końcu nic im nie zagraża.
***
Poszukiwania
Marian spełzły na niczym. Ani Guy w Nottingham, ani jego żołnierze w Sherwood
nie mogli znaleźć banitów. Szeryf był wściekły, do czego Gisborne sam
doprowadził, nie chciał więc pokazywać mu się na oczy. Prawdę mówiąc to… w
ogóle nie bał się go, nie miał ochoty go oglądać. Obrzydliwy, obślizgły, podły
typ… Jak to możliwe, że Guy przez tyle lat go znosił? Powinien dawno odciąż
głowę temu wężowi i samemu zająć jego miejsce. Tak… To było bardzo kuszące. Musiał
się nad tym zastanowić.
Mężczyzna
wszedł do swej komnaty – dotąd wypełnionej śmiechem i zapachem Anastazji. Teraz
było pusto… W kącie leżała czerwona suknia, którą tak uwielbiał. Podniósł ją i
przytulił, ale nie potrafił wyczuć już zapachu swojej kochanki. Na materiale
dojrzał jeden, złoty włos z jej głowy…
-
Gdzie jesteś, kochanie? – szeptał z żalem – Dlaczego mnie posłuchałaś i
odeszłaś? Dlaczego ten raz musiałaś być posłuszna!? Dlaczego nie mogłaś mi się
postawić, jak zwykle…
Patrzył
w ciemny kąt i dumał. Doskonale wiedział, dlaczego się nie postawiła. Groził
jej śmiercią, miotał okropne wyzwiska, żołnierze wyprowadzili ją za bramę
niczym zbrodniarkę… Nikt nie pozbierałby się po czymś takim. Na pewno nie
krucha, wrażliwa Anastazja.
Rzucił
suknię na podłogę i krzyknął rozpaczliwie. Potrzebował jej. Pomagała mu zawsze,
nawet kiedy był zraniony, poniżony… Ona jedna była dla niego cudownym
lekarstwem. Chciał jej teraz, pragnął, potrzebował – ale ani razu nie pomyślał
nawet, że ją kocha. Nie. Nie dlatego chciał, by wróciła. Chciał, by ukoiła jego
ból. Nie docierało do niego, że może coś do niej czuć – egoistycznie myślał
tylko o sobie. Co prawda by zagłuszyć samotność mógł wezwać jedną ze sług, ale…
żadna z nich nie była Anastazją. Nie chciał pierwszej lepszej, chciał jej.
Właśnie jej… Tylko ona wiedziała, jak na niego zadziałać, jak go dotknąć, jak
całować, jak zaspokoić jego pożądanie, jak do niego mówić… Czy był w stanie
zastąpić Rusinkę inną kobietą? Może to był jakiś sposób? Może… może wrócić do
tego, co było kiedyś dobre?
Wiele
nie myśląc, osiodłał konia i ruszył przed siebie. Jechał bardzo długo, acz
powoli, całą noc i cały następny dzień, by wieczorem dotrzeć do Londynu. Odnalazł
posiadłość, której szukał. Nie wiedział, czy wejść do środka, czy nie, wprawdzie
baron tam zamieszkujący był jego dobrym przyjacielem, ale sporym nietaktem było
zjawianie się tam o tak późnej porze… Pokręcił się chwilę przy tylnym wejściu i
już chciał odejść, gdy usłyszał znany sobie głos.
-
Sir Guy…
Odwrócił
się. Naprzeciwko niego stała oszołomiona, ale uśmiechnięta promiennie Annie.
Upuściła wiadro, które trzymała w dłoni, i podbiegła do niego.
-
Sir Guy! – chwyciła jego dłonie i ucałowała je – Boże, tak dawno cię nie
widziałam…
-
Annie, moja droga – uśmiechnął się, gładząc ją po policzku – Jak się masz?
-
Świetnie, panie. Traktują mnie tu bardzo dobrze, jedyne co mi doskwiera to
tęsknota za tobą.
-
Annie…
Patrzył
na nią i próbował poczuć to, co czuł, gdy po raz pierwszy zaprosił ją do swej
komnaty. Bardzo mu się podobała i czuł wtedy pewien dreszcz ekscytacji.
Spodobała mu się na tyle, że została jego jedyną kochanką na długie miesiące.
Skoro był z nią tak długo, to nie mogła być to pomyłka…
-
Annie, co do diabła się dzieje! – usłyszeli głos pana domu – Z kim rozmawiasz!?
Guy
wyszarpnął dłonie z uścisku służącej i odsunął się od niej w ostatniej chwili.
Baron Westwood stanął w drzwiach i przyglądał się przybyszowi.
-
Niech sczeznę! Gisborne, stary draniu!
-
Westwood! Tyle lat!
- Co
cię tu sprowadza? – mężczyzna podszedł do niego i uścisnął mu dłoń.
-
Byłem w podróży, przejeżdżałem przypadkiem obok i… nie chciałem przeszkadzać,
pomyślałem że zajrzę do ciebie rano – skłamał.
-
Guy, nie żartuj! Annie, przygotuj dla gościa odpowiednią komnatę, ale już!
-
Naprawdę nie trzeba…
- Gisborne,
nawet mnie nie denerwuj! Jest późno, nigdzie nie idziesz! Wykąpiesz się i
prześpisz, a rano porozmawiamy. Zapraszam!
Guy
był bardzo zadowolony z takiego obrotu sprawy. Po krótkiej pogawędce podążył do
wskazanej przez Westwooda komnaty, którą Annie już zdążyła dla niego
przygotować. W przyległym pomieszczeniu przygotowywała już dla niego balię
wody. Zdjął kaftan i poszedł tam. Woda parowała, a Annie ukryta za mgłą z pary
wyglądała prawie jak Anastazja… Podszedł do niej i chwycił ją w talii. Zadrżała.
Powoli obrócił ją w swoją stronę. Uśmiechnął się i nachylił, by posmakować jej
ust. Odpowiedziała mu bez zastanowienia. Całowali się dłuższą chwilę, a Annie
nie mogła uwierzyć w swoje szczęście.
-
Moja piękna… - szepnął, pieszcząc jej szyję – Nic się nie zmieniłaś…
-
Sir Guy – westchnęła, czując, jak bardzo pożądanie narasta w niej i jak bardzo
pragnie tego człowieka – Weź mnie ze sobą…
-
Ciii… Nic nie mów…
Oparł
jej biodra na balii i przyparł ją mocno. Coraz namiętniej całował jej usta,
dłonią wędrując po jej włosach. Miękkich, prawie takich, jakie miała Anastazja…
Potrzebował tego. Potrzebował rozluźnić się. Chciał być z Annie tej nocy.
-
Annie…
-
Sir Guy, kocham cię – jęknęła – Tak bardzo tęskniłam i czekałam… Kocham cię…
Nagle
wszystko prysło. Kocham cię, kocham cię, kocham cię… Te słowa dźwięczały mu w
głowie niczym dzwon. Boże, jak mógł do tego dopuścić!
-
Annie – odsunął ją – Przepraszam cię, to był błąd.
-
Guy, co ty…
-
Nie mogę ci tego zrobić. Wybacz.
Odepchnął
ją i wskazał na drzwi. Dziewczę nie rozumiało jego zachowania, wybiegła z
płaczem. Gisborne był wściekły na siebie.
-
Idiota! – krzyknął – Nie wierzę… Jak mogłem to zrobić!
Miał
ogromne wyrzuty sumienia. Jak mógł chcieć zrobić to Anastazji… Jak mógł chcieć
zrobić to Annie! A przede wszystkim – sobie. Co go opętało, jechał tyle mil, by
spędzić z nią noc, nie pomyślawszy, że ją skrzywdzi! Że da nadzieję zakochanej
w nim dziewczynie…
Musiał
ochłonąć. Wykąpał się, ale musiał jeszcze z nią porozmawiać. Po cichu zszedł
więc do kuchni, mając nadzieję, że ją tam zastanie. Nie mylił się. Kuliła się w
kącie, szlochając. Guy uklęknął przy niej i pocałował ją w czoło.
-
Annie, wybacz mi. Jestem skończonym egoistą. Chciałem wykorzystać cię i nie
pomyślałem, że sprawię ci tym ból.
-
Daj mi spokój – szepnęła ze złością – Nie żyje nasze dziecko, kocham cię, a ty
mnie ponownie odtrąciłeś! Poniżyłeś mnie po raz kolejny!
-
Wiem, że słowo przepraszam to mało. Annie, ja… ja kogoś skrzywdziłem.
Posłuchaj, wiem że zaboli cię ta historia, ale musisz wiedzieć. Była pewna
ważna dla mnie kobieta. Wykorzystywałem ją tak samo, jak ciebie. A cały czas
wmawiałem sobie, że kocham pannę Knighton… Tamta kobieta próbowała odsunąć mnie
od niej, ratować mnie, ale ja byłem ślepy. W sobotę miał odbyć się nasz ślub, a
kiedy tamta kobieta powiedziała mi prawdę o Marian, nie uwierzyłem jej.
Wyrzuciłem brutalnie z Nottingham i z mojego życia. Potem okazało się, jak
bardzo się pomyliłem… Marian uciekła sprzed ołtarza z Hoodem, a ja… zostałem
bez niczego. Bez Marian, bez… bez niej. Odarty z uczuć i z honoru. Nie wiem, co
mną kierowało, kiedy postanowiłem do ciebie przyjechać. Myślałem, że pomożesz
mi zapomnieć o wszystkim…
-
Traktujesz mnie jak przedmiot!
-
Wybacz, Annie… Teraz to wiem. Kiedy powiedziałaś, że nadal mnie kochasz,
pojąłem że nie wolno mi tego zrobić. Że skrzywdzę cię. Annie, chcę żebyś
wiedziała, że byłaś dla mnie ważna, i zawsze będziesz. Dałaś mi syna, którego
nie zdążyłem pokochać, tak jak i nie potrafiłem pokochać ciebie. Zawsze będę o
tobie ciepło myślał, ale… to nasze ostatnie spotkanie. Nigdy więcej cię już nie
skrzywdzę.
-
Właśnie to robisz! – krzyknęła – Odchodząc krzywdzisz mnie najmocniej!
-
Uwierz mi – wstał z podłogi i odsunął się – Ranię wszystkich, na których mi
zależy, gdy jestem blisko nich. Jestem złym, podłym człowiekiem i lepiej, żebym
spędził życie samotnie.
Wyszedł,
zostawiając Annie samą. Nie rozumiała jego słów i nie chciała zrozumieć. Nie
pojmowała jeszcze, że nie dopuszczając do zbliżenia, uratował ją, a nie
skrzywdził. Potrzebowała czasu.
***
Szeryf
od dwóch dni chodził wściekły. Gisborne śmiał opuścić zamek bez jego zgody, na
dodatek na tak długo!
-
Szczyt arogancji! – wrzeszczał, spacerując nerwowo po dworku w Locksley –
Wyżyny niekompetencji i głupoty!
Isabella
wzruszyła ramionami, zerkając niepewnie na Alana. Po co przychodził i wydzierał
się na nich? To nie ich wina, że Guy zechciał wyjechać, nie mówiąc nikomu ni
słowa. Sami byli źli, że zniknął i nie daje znaku życia, ale przyzwyczaili się
do tego, że ostatnio ciągle ich zaskakiwał. Szeryf jednak był nie tylko zły –
on kipiał gniewem.
-
Banda nieudaczników, ty, twoja kochanica i jej brat! – wrzeszczał – Popaprańcy!
Alan
zerwał się, by bronić dobrego imienia Isabelli, lecz ta powstrzymała go, uśmiechając
się ironicznie. Nie robiły na niej wrażenia obelgi z ust Vasey’a, w swoim życiu
słyszała już o wiele gorsze.
-
Jak możemy ci pomóc, panie? – zapytała spokojnie.
-
Jak? Kiedy wróci ten czarny kretyn, ma natychmiast zjawić się u mnie, inaczej
moi żołnierze przyjadą tu i rano zobaczysz samo truchło!!!
Obrócił
się na pięcie i wybiegł na zewnątrz. Pojechał prosto do Nottingham, ale
zawrócił w połowie drogi. Wrócił się do Knighton. Sądził, że może Guy jest tam,
poszukując Marian; to byłoby nawet do niego podobne. Wtargnął do dworku, za nic
mając takt i kulturę – wszedł jak do siebie, z hukiem i złością. Jakież było
jego zdziwienie, kiedy ujrzał tam… banitów!
-
Hood – wycedził przez zaciśnięte zęby – W końcu cię mam…
-
Może by tak: dzień dobry?
-
Czego tu chcesz? – wyrwała się Marian, podchodząc do niego – Gisborne cię
przysłał?
-
ŻADEN tłumok nie będzie mnie nigdy nigdzie wysyłał! Za to ja mógłbym zrobić mu
niespodziankę, przyprowadzając cię do Nottingham…
-
Nigdy!
-
Gisborne obiecał mi, że będę mógł cię wychędożyć na środku dziedzińca, a to
bardzo kusząca propozycja…
-
Nie tkniesz mojej córki! – krzyknął sir Edward, wyłaniając się z kąta – Odwołaj
te słowa!
-
Och, święty tatuś też tutaj?
-
Przeproś moją córkę!
-
Tato!
-
Zabierz to stare próchno, Marian – Vasey zagroził sir Edwardowi mieczem –
Możemy porozmawiać jak normalni ludzie… Sprzymierzyć się przeciw Gisborne’owi,
szykując mu jeszcze większe upokorzenie. No, dalej, Hood, taka okazja się drugi
raz nie trafi!
-
Vasey, jesteś żałosny, odkąd cię znam – roześmiał się Robin – Skończ i wyjdź,
bo nie przeżyjesz tej wizyty.
-
Przecież ty nie zabijasz, Hood – szeryf również wybuchnął śmiechem – Kto z
twoich ułomnych kretynów mógłby to zrobić?
-
Robin, nie rozmawiaj z nim, zakończ to wreszcie…
-
Spokojnie, Marian! Świetnie się bawię! No dalej, Vasey, mów jeszcze!
-
Myślisz, że twoja pyskata zdzira podniesie na mnie rękę? Ta latawica, którą
miało pół Nottingham?
Nim
Robin zdążył zareagować, sir Edward dopadł do szeryfa. Nie mógł popuścić takiej
zniewagi. Przewrócił go i zaczął okładać po twarzy. Nagle szeryf odepchnął
napastnika i przyłożył mu miecz do gardła.
- A
prosiłem grzecznie, żebyś odsunęła to stare próchno! – wydarł się – Patrz
teraz, jak się wykrwawia!
Nim
zdążył cokolwiek zrobić, Marian wyrwała mu miecz z ręki i wbiła w samo serce.
Vasey wytrzeszczył oczy ze zdumienia. Umierał… Jak to możliwe, że miał zejść z
tego ziemskiego padołu w tak upokarzający sposób!
-
Gisborne – zawył, konając – Gisborneeeee!!!
Gdy
wyciągnęła miecz z jego ciała, opadł bezwładnie na podłogę. Wszyscy zbiegli się
dookoła trupa i patrzyli na niego z niedowierzaniem.
-
Marian… - sir Edward wsparł się na ramieniu Robina.
-
Ojcze! – podbiegła do niego.
-
Zabiłaś go…
Wszyscy
przenieśli wzrok na Marian. Ta wydawała się być niewzruszona swoim czynem.
-
Zasłużył sobie na to. Plugawił ziemię swoim żywotem już zbyt długo. Niedługo
przyjdzie czas na Gisborne’a.
Banici
oniemieli. Sami nie mieli dość odwagi, by aż tak drastycznie przeciwstawić się
ciemiężycielskim rządom Vasey’a i Gisborne’a, całe lata straszyli tylko,
upokarzali i kradli złoto – nikt nigdy nie pomyślał, by ich zabić, a Marian…
nie wahała się ani chwili. Czy miało to znaczyć, że niedługo swój kres ujrzy
także i sir Gisborne?
Aktualizacja 05/08/2015, następna część tutaj.
I (prawie:) cały plan Robina spalił na panewce. :) Owszem, udało mu się upokorzyć Gisborna, ale "biedna" Marian własnoręcznie musiała bronić ojca. Na miejscu Hooda bałabym się o posłuszeństwo własnych ludzi, że o szacunku do "wodza" nie wspomnę.:) Ponadto z przykrością muszę stwierdzić, że będzie brakowało mi kwiecistych wyzwisk Vasey'a.:)
OdpowiedzUsuńGuy nareszcie ma to, na co sobie zapracował. Nareszcie zaczął dochodzić do właściwych wniosków. Nareszcie zachował się przyzwoicie wobec Annie. Nareszcie!:) Mam nadzieję, że Anastazja nie wybaczy mu od razu i będzie musiał postarać się, by odzyskać jej zaufanie. Coś mi też mówi, że tajemnicza Lady Courtenay odegra jeszcze rolę w tej historii. O nic nie pytam! :)) Gdybam sobie tylko.:))
Przepraszam że tak późno. Marian, jak widać, nie taka biedna, skoro jest w sumie bardziej męska niż cała zgraja banitów. O nią nie ma co się martwić - akurat ona da sobie w życiu radę.
UsuńVasey'a Ci będzie brak? Ależ to gnida skończona bez uczuć. Jedno jest pewne - jego kwieciste wyzwiska zostaną w pamięci i psychice Guy'a na długo :)
Ciśnie mi się na usta, że Annie chciała zachować się mniej przyzwoicie niż Guy, ale nie zrobię tego. Co te baby mają, że im kolana miękną na widok rycerza? Nie rozumiem!!! :)))
O Marian nigdy nie martwiłam się, to i po jej wyczynie nie zacznę.:) Natomiast za Vasey'em naprawdę będę tęsknić. Czyżbyś planowała, że będzie jak potępieniec snuć się po Sherwood? Albo po Nottingham? I "zjeżdżając po poręczy łańcuchami groźnie brzęczeć"? :)) O nic nie pytam - gdybam jak zawsze.:)) I też tych bab nie rozumiem, bo mnie kolana nie miękną.:) Nadal silniejsza jest chęć potrząśnięcia Guy'em niż przytulenia go.:)
UsuńNareszcie Guy zaczyna dojrzewać kto jest dla niego ważny. Nie lubię Marion, ale żeby zrobić z niej morderczynię, tego bym się nie spodziewała. Z drugiej strony, który mężczyzna chciałby się wiązać
OdpowiedzUsuńz morderczynią, i w ten sposób piękna Marion będzie odrzucona przez wszystkich i skończy samotnie w więzieniu. To by jej się należało. Szkoda mi szeryfa, był barwną postacią i filmu i Twojego opowiadanka.
Marian w zasadzie broniła się - nie mordowała z zimną krwią. Tu mogę ją usprawiedliwić. A czy więzienie to odpowiednie wyjście... Nie wiem. Pomyślę. Skłaniałabym się też bardziej ku wersji, że Robinowi nie tyle będzie przeszkadzało iż jego kobieta kogoś zabiła, a to, że przez ten czyn zdeptała jego wątłe poczucie męskości - bo to ONA chwyciła za miecz w obronie własnej i ojca, a nie Hood, który tylko dowcipkował sobie z szeryfa. Tak naprawdę to on ma za swoje - ukochana pokazała mu, kto nosi spodnie w Sherwood :)
UsuńEve, zgadzam się z Tobą w 100 procentach! :) Fajnie, że pojawia się nowa, tajemnicza postać ;) Moemi
OdpowiedzUsuńAleż cieszę się, że nie jestem osamotniona w sympatii dla bogatego słownictwa szeryfa.:) I ... tej "innej" sympatii dla Marian (jak sądzę:). Również liczę na to, że tajemnicza lady nie pojawiła się tylko na chwilkę, by wybawić dziewczęta z kłopotu.:)
Usuń