środa, 2 lipca 2014

"Książę z lawendowych pól", fanfik autorstwa Kate. Część 1.

Jakiś czas temu, Kate podzieliła się tutaj z nami krótkim teaserem swojego opowiadania zainspirowanego postacią Johna Standringa z serialu „Sparkhouse" polski tytuł ”Dom na wrzosowisku” a granego przez Richarda Armitage’a. 
Richard Armitage jako John Standring w serialu "Sparkhouse" / "Dom na wrzosowisku". Mój screen.



Dziś mam przyjemność opublikować pierwszą część jej fanfika pod tytułem „Książę z lawendowych pól". Mam nadzieję, że tak jak dla mnie i dla Was będzie to przyjemna lektura.


***
Do Terrington, małej miejscowości w hrabstwie Yorkshire, wróciłam po kilku latach pobytu w Leeds. Wcześniej mieszkałam tu z rodzicami, jednak kiedy poszłam na studia, wyprowadzili się razem ze mną. Ojciec dostał tam propozycję pracy na uczelni, mama łatwo znalazła zatrudnienie w tamtejszym banku. Przez 5 lat w ogóle nie widziałam Terrington na oczy… Zostawiłam tu dobrych znajomych i wielu życzliwych ludzi, których znałam od dziecka. Teraz zamierzałam wrócić…
Jak to się stało? Od razu po zakończeniu studiów dziennikarskich jakimś cudem dostałam pracę w poczytnym czasopiśmie w Yorku. Podejrzewam, że palce mógł maczać w tym mój tata, wolałam jednak myśleć, że przyjęli mnie, bo byłam po prostu dobra. Plusem było to, że mogłam pracować swobodnie, gdzie i kiedy chciałam, ważne żebym jeden lub dwa dni w tygodniu spędziła w redakcji, oddając moje teksty i wprowadzając ewentualne poprawki, choć prawdę mówiąc postęp w sprawach techniki i elektroniki (których nigdy za dobrze nie rozumiałam) był już tak duży, że swobodnie mogłam porozumiewać się z redaktorem naczelnym mailowo. Prawdę mówiąc średnio dało się z tego samodzielnie wyżyć, ale miałam nadzieję na znalezienie jakiegoś dorywczego zajęcia w Terrington, więc moja decyzja o powrocie w rodzinne strony była naturalna. Akurat ludzie, którzy przez 5 lat wynajmowali od nas domek w Terrington, wyprowadzili się. Dlaczego by z tego nie skorzystać? Bardzo chciałam tam wrócić, tam się wychowałam, tam zostawiłam wszystko, co kochałam, moje miejsca, moje wspomnienia… Mój rodzinny dom, który od teraz miał być moim własnym domem.
Kiedy jeszcze jako nastolatka mieszkałam w Terrington, we wsi głośno było o Carol Bolton i jej niezrozumiałej, całkowicie szalonej miłości do Andrew Lawtona. Krótko przed naszym wyjazdem do Leeds, Andrew założył rodzinę, a Carol próbowała namówić Johna Standringa, mężczyznę pracującego na jej farmie Sparkhouse, do małżeństwa. Totalnie zwichrowana historia… John miał sprzedać dom, odziedziczony po dziadku, a pieniądze zainwestować w upadającą farmę Carol. Kiedy już finalizował sprzedaż, Andrew postanowił porzucić wszystko, zabrać Carol i uciec gdzieś daleko. Prawdopodobnie od tamtego czasu nigdy już nie pojawili się w Terrington. Mówiono, że zamieszkali w Portsmouth, niektórzy twierdzili że w Plymouth, jeszcze inni przekonywali że wyjechali aż do Dublina. Jedno jest pewne – zniknęli z życia Terrington, zostawiając właściwie bez słowa wyjaśnienia Johna, który prawdziwie kochał Carol i z dziecięcą wręcz naiwnością dawał się manipulować. Widziałam się z nim kilkukrotnie po ucieczce Carol i Andrew, ale on zamknął się w sobie. Próbowałam z nim rozmawiać, pocieszyć, ale traktował mnie wtedy jak dziecko. Nic dziwnego, miałam dopiero 18 lat, on był o 10 starszy… A ponadto – strasznie skrzywdzony i tak mocno poturbowany przez los. Przez nią… To niesprawiedliwe, John był od zawsze najbardziej nieśmiałym, ale też najlepszym facetem, jakiego znałam, a wszystkie dzieciaki w moim wieku, i młodsze, śmiały się z niego, niektóre dokuczały mu na ulicy. A on… On po prostu pochylał głowę i szedł dalej, jakby czuł że to mu się należy. Byłam wtedy zła, często kłóciłam się z nimi, że tak nie można, że pan Standring zasługuje na szacunek, całe życie ciężko pracuje, a to że jest cichy i mocno zamknięty w sobie, to nie powód żeby go wyśmiewać… Prawdę mówiąc John był nie tylko cichy i skromny, nie tylko zamknięty w sobie, on był chorobliwie nieśmiały, bał się spojrzeć ludziom w oczy, kiedy mówił komuś „dzień dobry”, nigdy nie patrzył na drugą osobę. Jego wstydliwość była wręcz patologiczna, czasem zastanawiałam się, kto go w przeszłości tak mocno skrzywdził, że przez całe życie to się na nim tak mocno odbija… Było mi go żal. Właściwie ludzie szanowali go, choć był zwykłym farmerem, dorabiającym sobie w Sparkhouse, ale jego życie osobiste praktycznie nie istniało. Nikt go nigdy nie zapraszał, nikt nie interesował się nim za bardzo… Kiedy żył jeszcze ojciec Carol, utrzymywali kontakty, wprawdzie raczej na gruncie współpracy, ale to była jedyna osoba z którą John tak naprawdę mógł porozmawiać. Kilka razy próbowałam namówić rodziców, aby zatrudnili go do jakichś prac przy domu, ale zawsze patrzyli na mnie dziwnie i nie rozumieli, o co mi chodzi. A ja tak bardzo chciałam nawiązać kontakt z tym niesamowicie smutnym, ale przejmująco dobrym człowiekiem… Na szczęście udało mu się anulować finalizację sprzedaży jego domu i ostatecznie został w nim, ale stracił pracę w Sparkhouse, kiedy Carol wyjechała. Kilkanaście dni po niej, i my wyprowadziliśmy się do Leeds, i tak naprawdę straciłam kontakt z Terrington, z Johnem, choć często zastanawiałam się, co u niego, jak żyje i czy udało mu się znaleźć pracę… Ale, wstyd przyznać, na drugim roku studiów zupełnie o nim zapomniałam. Wspomnienia wróciły, kiedy postanowiłam wrócić do mojego rodzinnego domu…
Prawdę mówiąc John intrygował mnie nie tylko swoją nieśmiałością i dobrocią. Pod maską tego zaniedbanego, źle ubranego, dużego farmera o przydługich, kędzierzawych włosach krył się czuły, kochający i delikatny mężczyzna. Pomimo młodego wieku zawsze to widziałam. W każdym momencie, kiedy udawało mi się uchwycić jego spojrzenie, czułam jak przechodzą po mnie iskry. Niezaprzeczalnie był przystojnym facetem, tylko zaniedbał się tak, że nikt tego nie dostrzegał. A ja, wracając teraz do Terrington, chciałam go znowu zobaczyć…
Kiedy przyjechałam na miejsce, rodzina, która wynajmowała od nas dom, już na mnie czekała. Byli spakowani do wyjazdu, więc oddali mi tylko wszystkie komplety kluczy, objaśnili co i jak pozmieniali, i zaczął się nowy rozdział w moim życiu. W końcu byłam w swoim domu… Terrington. Miejsce cudowne z wielu powodów. Najpiękniejszym było Yorkshire Lavender, czyli ogromna plantacja lawendy. Miałam ogromne szczęście, bo właśnie kończył się czerwiec i wielkie pola z dnia na dzień były coraz bardziej fioletowe. Nie mogłam się już doczekać, aż pobiegnę tam i utonę w tych cudownych kwiatach… Ale najpierw musiałam przywitać moją wioskę! Ubrałam zwiewną, kwiecistą sukienkę, sandałki na wysokim koturnie i z rozpuszczonymi włosami pobiegłam na ulicę. Zewsząd witały mnie radosne okrzyki tak dobrze znanych mi ludzi; widocznie, mimo tego że wyrosłam, i może nawet trochę wyładniałam, poznawali mnie.
- Katie! Catherine Newman wróciła, wielkie nieba! – krzyczał mój ulubiony cukiernik, który zawsze wołał mnie do swojego sklepu na darmowe ciastko – Moje dziecko, gdzieś ty się podziewała!?
- To tu, to tam, panie Jackman – odparłam ze śmiechem – Skończyłam studia i wróciłam do was! Nie potrzebuje pan czasem pomocy? Mam etat w redakcji, ale nie utrzymam z tego domu, potrzebuję pracy.
- Powoli słońce, powoli! Najpierw wejdziesz na kremówkę, tak dobrej nigdy nie jadłaś!
Cały pan Jackman… Nigdy nie pozwolił, bym przeszła obok cukierni i nie spróbowała jego łakoci. Siedziałam w jego sklepiku przy ladzie i opowiadałam mu, co robiłam przez te wszystkie lata, on zrelacjonował mi wszystko, co działo się w Terrington, i ostatecznie szczęśliwie się złożyło, że pan Jackman potrzebował pomocy w cukierni przez 4 godziny dziennie. Nie sądziłam, że sprawy ułożą się tak idealnie! Nie dość, że wróciłam do siebie, to jeszcze praca sama mnie znalazła! Nie mogłam być bardziej szczęśliwa. A właściwie… Mogłam. Tylko musiałam trochę poszukać.
Kiedy już pożegnałam się z panem Jackmanem, ruszyłam dalej. Miłe, starsze panie, pamiętające mnie jeszcze jako dziecko, z sympatią witały się ze mną i pytały, co u moich rodziców. Musiałam przyznać, że ani miejsca, ani ludzie się prawie w ogóle nie zmienili. Koledzy i koleżanki z mojej dawnej klasy już mieli swoje rodziny, część wyjechała stąd na stałe… Tylko ja, wieczna niedostępna panna, wróciłam z sentymentu na stare śmieci. Wolałam to, niż w wieku 20 lat już być stateczną żoną z dziećmi i kłócić się z niedojrzałym jeszcze mężem o bzdury życia codziennego. To nie ja, to nie moje życie. Ja chciałam żyć pełnią życia, robić to co kocham, a kiedy spotkam tego jedynego… Wtedy razem z nim będę żyć pełnią życia. Tak wtedy myślałam, i wcale się wiele nie myliłam…
Właśnie przechodziłam obok kościoła, i właściwie chciałam wejść na chwilę do księdza, kiedy przez budynkiem zobaczyłam…
- John! – krzyknęłam, biegnąc do niego. Po drodze potknęłam się o jakiś kamień i już bym upadła, gdyby nie podtrzymały mnie jego silne dłonie – John, Boże, jak miło cię znowu widzieć…
- Kate… To ty… Dawno cię nie widziałem – odpowiedział, jakby z lękiem odsuwając się ode mnie.
- John co u ciebie, co robisz, gdzie pracujesz, jak się masz!?
- Wszystko w porządku – mruknął – Przepraszam, ale obiecałem księdzu… Muszę naprawić drzwi kościoła.
- John tak się cieszę że cię widzę! – krzyknęłam jeszcze za nim, kiedy nerwowym krokiem odchodził ode mnie. Zrobiło mi się tak smutno, on się w ogóle nie zmienił… Zrezygnowana poszłam prosto do księdza, mając nadzieję że może on powie mi coś więcej o kondycji psychicznej Johna.
- Moja droga Katie, tyle lat! – ucieszył się duchowny – Co cię tu sprowadza?
- Zamieszkam tu. Odebrałam dziś dom od tamtej rodziny, chcę tu mieszkać, pracować… Mam etat w gazecie w Yorku, a dodatkowo pan Jackman przyjął mnie dziś na 4 godziny dziennie. Mam zacząć od 1 lipca.
- Cudownie, moje dziecko! Tak się cieszę…
- Proszę księdza, ja… Tak właściwie chcę o coś zapytać. John… U niego wszystko w porządku?
- Katie, wiesz że nie mogę zdradzać tajemnicy spowiedzi!
- Absolutnie nie o to mi chodzi! Proszę o tyle, ile może mi ksiądz powiedzieć.
- Dlaczego o niego pytasz? – zapytał podejrzliwie duchowny.
- Zawsze go lubiłam. Zawsze martwiłam się o niego i uważałam za niesprawiedliwe, że spotkało go tyle złego ze strony Carol… W ogóle ze strony ludzi. Jak on sobie radzi?
- Cóż… Po jej wyjeździe dużo z nim rozmawiałem. Nie patrz tak, nie mogę ci powiedzieć wszystkiego – zastrzegł – Ale kochał ją, o tym wiedzą wszyscy. Był początkowo przekonany, że to jego wina, że za słabo się starał, i dlatego wyjechała… Długo zajęło mi przekonywanie go, że jest dobrym człowiekiem i to on został skrzywdzony. Ale rana pozostała, i o ile ty pamiętasz go jako nieśmiałego, wstydliwego chłopaka, to teraz jest gorzej.
- Mój Boże, biedny John… Co on teraz robi, gdzie mieszka?
- Mieszka w domu po swoim dziadku, został tam, wiesz że udało się anulować transakcję. Prawdę mówiąc, pomógł mu pan Lawton…
- Ojciec Andrew? – zdziwiłam się.
- Tak, do teraz są wściekli na syna, że tak postąpił. Pan Lawton postanowił, że chociaż tak może zmazać część win Andrew. Użył swoich kontaktów, i udało się zachować dom Johna.
- To miłe z jego strony… A gdzie pracuje John?
- Katie, jesteś bardzo ciekawska… Dlaczego on cię tak interesuje?
- Po prostu martwię się o niego. Powie mi ksiądz? Bo na Johna chyba nie mam co liczyć, wątpię czy odpowiedziałby mi na pytanie „która godzina”.
- Zmieniło cię to twoje dziennikarstwo, dziecko, kiedyś byłaś taka cicha i wstydliwa…
- Chyba jeden John w parafii księdzu wystarczy, prawda? – zapytałam ostro, ale po chwili zorientowałam się, że może nie było to zbyt grzeczne – Przepraszam, ale ja naprawdę się o niego martwię. Często o nim myślałam.
- Rozumiem… I podziwiam cię. Mało jest tu osób, które prawdziwie przejmują się losem drugiego człowieka. John pracuje na farmie starego Freemana, i okazjonalnie dorabia sobie to tu, to tam. Wiąże koniec z końcem, martwi mnie tylko jego samotność…
- Proszę się nie martwić, proszę księdza, już ja mu zapewnię rozrywkę – zapewniłam, mając jednak na myśli zgoła co innego, niż sądził nasz poczciwy dobrodziej. Tak, odkąd zobaczyłam go tu przed kościołem, pragnęłam go mocno. To dziwne, to uczucie trafiło mnie nagle jak piorun z jasnego nieba, ale taka była prawda: chciałam uszczęśliwić Johna.
- O jakiej rozrywce mówisz, droga panno? – ksiądz spojrzał na mnie podejrzliwie.
- No chyba ksiądz rozumie, mały remont, malowanie domu… Nie dam rady sama – wybrnęłam zwinnie z krępującej sytuacji.
- Oczywiście… Masz dopiero 23 lata – powiedział tonem, jakby przejrzał moje myśli na wylot i chciał mnie skarcić.
- Proszę się nie martwić, nie zamierzam wykorzystać Johna – odparłam prosto z mostu – Po prostu go lubię i chcę, żeby mi pomógł. Przepraszam, muszę już iść.
- Z Bogiem, drogie dziecko, z Bogiem…
Wyleciałam przed kościół jak z procy, i znowu potknęłam się o ten sam kamień. Niestety, John nie zdążył podbiec i upadłam, na szczęście tylko lekko zdzierając sobie kolano.
- Nic ci nie jest? – zapytał, pochylając się nade mną – Zawołam księdza…
- Nie John, nie potrzebuję jeszcze ostatniego namaszczenia – roześmiałam się, a on spuścił głowę ze wstydem. W myślach skarciłam siebie, że postępuję za szybko i są żarty, od których mogłabym się powstrzymać – John, mógłbyś mi pomóc? Wprowadzam się do naszego domu, myślę że przydałoby się pomalować przedpokój i sypialnię, reszta pokoi na razie wygląda dobrze. I coś jest nie tak z oknem w kuchni, jest jakieś luźne. Gdybyś nauczył mnie też obsługiwać kosiarkę do trawy, byłabym dozgonnie wdzięczna.
- Pomogę ci – odparł krótko, a po chwili zastanowienia dodał – Sam będę kosił ci trawę.
- John, daj spokój, to tylko trawa, a nie rąbanie drzew. Oczywiście za wszystko ci zapłacę, żeby była jasność.
- Kate, pomogę ci, już powiedziałem – powtórzył dobitniej, jakby chciał mi dać do zrozumienia, że nie weźmie za to ani grosza. Ale znów jakby się zawstydził i spuścił wzrok, uroczo mrugając oczami. Miał niesamowity dar, nie chciał tego ale uwodził mnie nimi. Tymi błękitnymi, smutnymi oczami. Uwodził mnie zresztą nieświadomie całym sobą, tak bardzo chciałam go przytulić… Ale przecież nie mogłam! Spłoszyłby się od razu. Zresztą, nie mogłam tego zrobić tuż pod nosem księdza…
- John, w takim razie zapraszam cię dziś popołudniu na herbatę – wypaliłam, próbując oddalić od siebie grzeszne myśli – Przyjdziesz?
- Przyjdę skosić ci trawę – odparł, w ogóle na mnie nie patrząc, po czym wstał i odszedł, rzuciwszy tylko krótkie – Na razie!
To było niesamowicie karykaturalne: młoda, ładna dziewczyna w cienkiej, krótkiej sukience siedziała na chodniku przed kościołem ze zdartym kolanem, a pewien mężczyzna właśnie najzwyczajniej w świecie odchodził, zawstydzony! Zwątpiłam w tej chwili w swoją kobiecość, pozbierałam siebie i moją dumę z chodnika, otrzepałam sukienkę z pyłu i wróciłam do domu. Nerwowo przygotowywałam się na przyjście Johna, choć tak naprawdę nie wiedziałam, czego mam po tej wizycie oczekiwać. Zaraz, przecież miałam iść na lawendowe pola! Chryste, John tak zawrócił mi w głowie że nawet o tym nie pomyślałam… Nie mogę! Lawenda poczeka, teraz John. Przecież ja nawet nie miałam nic do herbaty, żadnego ciasta, co ze mnie za oferma… Szybko pobiegłam do cukierni pana Jackmana.
- Błagam o pomoc – krzyknęłam na samym wejściu, kiedy zobaczyłam moją dawną sąsiadkę – O, dzień dobry pani Turner! Panie Jackman, ma pan jeszcze te kremówki?
- Mam, Katie, a coś ty taka zabiegana?
- Mam zaraz gościa a jestem kompletnie nieprzygotowana! – powiedziałam na jednym wydechu – Niech mi pan włoży kilka kawałków. I może jeszcze te ciastka czekoladowe! Mam nadzieję że lubi czekoladowe…
- Kto, Katie? – zaciekawił się mój przyszły pracodawca.
- Mój gość – odparłam, czekając tylko na to aż poda mi moje ciastka – Dziękuję, jutro z rana do pana wpadnę. Do widzenia!
Szybko wybiegłam z cukierni, a kiedy już prawie byłam w domu, wpadłam na dawnego kolegę ze szkoły, Paula Turnera.
- Paul… Cześć! – bąknęłam, zupełnie się go nie spodziewając. Paul wyszczerzył zęby w ogromnym uśmiechu.
- Katie! Moja kochana Katie, jak się masz! Gdzie się podziewałaś przez te lata!?
Chłopak rzucił się na mnie, ściskając mnie i wycałowując w oba policzki za wszystkie czasy. Poczułam się strasznie dziwnie, bo przez całą ostatnią klasę chodził za mną i prosił, żebym została jego dziewczyną. Nie chciałam, nie w głowie mi wtedy byli chłopcy, szczególnie tacy w moim wieku. Byli tak nudni, przewidywalni i w ogóle nie pociągający. Ja już wtedy pragnęłam ognia i wyzwań, a nie pseudoromantycznego chodzenia za rękę po lesie i ukrywania się przed wszystkimi, jak to robili wszyscy rówieśnicy. Tak to wtedy postrzegałam, jako siedemnastolatka. Teraz moje poglądy może nieco się zmieniły, ale nadal nie gustowałam w chłopakach takich, jak Paul. Nadal pragnęłam wyzwań, tylko że wydawało się, że moje aktualne wyzwanie będzie wymagało ogromnej cierpliwości i bardzo długiego wytrzymywania w samym trzymaniu za rękę…
- Hej, Katie, co się tak zamyśliłaś? – irytujący głos Paula wyrwał mnie z zamyślenia.
- Przepraszam, mam za chwilę gościa… Paul tak się cieszę że wróciłam, że cię spotkałam, ale porozmawiamy innym razem, dobrze?
- Może wpadłabyś wieczorem do mnie?
- Wybacz, mam inne plany… Paul, odezwę się.
Odwróciłam się i z ulgą poszłam do domu. Paul był ostatnią osobą, którą miałam ochotę spotkać. Teraz po głowie chodził mi tylko John… Wszystko przygotowałam, herbata w dzbanku, ciastka na stole, z ogródka zerwałam jeszcze kilka kwiatków i postawiłam je w wazonie… Chyba wszystko. A moja sukienka, pewnie jest ubrudzona po upadku przed kościołem! Szybko pobiegłam do lustra; na szczęście wszystko było w porządku. Poprawiłam tylko nieco włosy i w tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Boże, nie mogłam niczego zepsuć, musiałam zachować się w miarę normalnie, żeby go nie wystraszyć… Powoli otworzyłam drzwi.
- Cześć – powiedział, wbijając wzrok w swoje buty.
- Cześć, John – odpowiedziałam spokojnie – Wejdź, proszę.
- Kate, powiedz tylko gdzie masz kosiarkę…
- Prawdę mówiąc to… Jeszcze nie wiem – uśmiechnęłam się do niego – Lokatorzy trochę tu pozmieniali, a ja dopiero co weszłam i sporo się naszukałam, zanim znalazłam herbatę. Proszę John, wejdź, napijemy się i wtedy poszukamy kosiarki.
- Nie powinienem wchodzić, skoszę trawę i…
- John! Na litość boską, wróciłam tu po 5 latach i jesteś jedyną sensowną osobą, z którą można porozmawiać, nie uciekaj mi, tylko po prostu usiądź i pogadaj ze mną… jak przyjaciele.
- Nie mam przyjaciół – bąknął nieśmiało, a ja znowu poczułam się jak kretynka. Kolejny raz go uraziłam!
- No to właśnie masz – próbowałam naprawić sytuację, a on W KOŃCU spojrzał na mnie.
- Nikt nigdy do mnie tak nie powiedział – szepnął po chwili krępującej ciszy.
- John, daj spokój, jesteś młodym, fajnym facetem, zasługujesz na to żeby mieć przyjaciół. Fakt, zawsze mogłeś trafić lepiej niż na mnie, ale nie jestem chyba taka najgorsza – paplałam co mi ślina na język przyniosła, byle tylko zatrzeć jakoś złe wrażenie, które mogłam wywrzeć.
- Nie mów tak o sobie – powiedział z poważną miną – Jesteś… miła, ładna, wszyscy cię lubią i szanują. Skończyłaś studia, jesteś mądra i…
- Och John, przesadzasz. Z nas dwojga ty masz większe serce. Jesteś po prostu za dobry dla nich wszystkich – machnęłam ze złością ręką w kierunku wioski, wskazując na oddalone nieco domy. John zmieszał się.
- Kate, co z kosiarką – nieporadnie próbował zmienić temat, ale ja otworzyłam drzwi jeszcze szerzej i gestem zaprosiłam go do środka.
- Wejdź, albo sama skoszę tę trawę.
W końcu uległ i dał się zaprosić. Milczał i nerwowo mrugał oczami, kiedy nalewałam mu herbaty do filiżanki. Zdołałam zauważyć, że dłonie strasznie mu drżą. Nie był w stanie unieść filiżanki do ust, by odrobinę nie rozlać.
- Boże, przepraszam – zerwał się z krzesła, czerwieniejąc natychmiast – Nie chciałem, naprawdę przypadkiem…
- John! Spokojnie, wszystko w porządku, usiądź proszę.
- Dlatego nie mam przyjaciół, nie potrafię się zachować, nawet herbatę zawsze rozleję…
- Do cholery ciężkiej, przestań! – krzyknęłam, bo serce bolało mnie widząc, jak mocno ten człowiek nie wierzy w siebie – John, ja też jestem niezdarą. W samym zeszłym tygodniu poplamiłam mojej mamie 4 obrusy, stłukłam 2 szklanki i wylałam na podłogę całą whisky mojego ojca. Jeśli będzie ci raźniej, proszę! – ostentacyjnie przechyliłam moją filiżankę i wylałam jej zawartość na obrus – Mam to samo. Tylko że ja jestem niezdarna z natury, a ty strasznie czymś się denerwujesz i ręce trzęsą ci się niesamowicie. John, co się dzieje?
- Kate, ja… Ja po prostu nie chcę…
- Czego nie chcesz?
- Nie chcę, żeby mnie tu widzieli, żeby… To niestosowne, nie powinno mnie tutaj być. Będą mówić o tobie różne rzeczy…
- John… John! – uniosłam głos – Spójrz na mnie. Czy wyglądam, jakbym przejmowała się tym, co powie na mój temat stara Freemanowa albo pani Turner? Czy wyglądam na osobę, która przejmuje się tym, czy pani Smith z warzywniaka rozgada na mój temat plotki, że spraszam do siebie mężczyzn? John, to jest moje życie, nasze życie, nie ich. Masz prawo tu być, bo JA tak chcę. Chcę twojego towarzystwa, wróciłam tu po 5 latach i właśnie ciebie poprosiłam o pomoc. To chyba powinno ci dać jasno do zrozumienia, że chcę się z tobą przyjaźnić. Nie mam tu nikogo oprócz ciebie, komu mogłabym ufać.
- Kate, my się w ogóle nie znamy…
- Jakoś pamiętasz, jak mam na imię! I nie zapomnij, że ja bardzo chciałam cię poznać. Przypominasz sobie? 5 lat temu, po tym jak… jak ona cię zraniła. Próbowałam nawiązać z tobą kontakt, jako jedyna osoba w tej piekielnej wsi, ale ty mnie odrzuciłeś. A ja chciałam być twoją przyjaciółką.
- Przepraszam, nie wiedziałem że cię urażę… Katie, przepraszam…
- John, po prostu przestań przepraszać i pozwól mi być twoją przyjaciółką, dobrze? Albo inaczej, człowieku o ogromnym sercu: proszę cię, ty bądź moim przyjacielem. Może tak lepiej to dla ciebie zabrzmi. Ja ciebie potrzebuję, rozumiesz? Wiesz, różne męskie sprawy, naprawa kranu, rozpalanie w piecu – dodałam, aby John nie pomyślał, że potrzebuję go w innej kwestii, choć tak naprawdę o to mi głównie chodziło – Tak jak obiecałam pod kościołem, będę płacić ci za wszystko.
- Kate, ledwo przyjechałaś, zaczynasz życie, nie możesz bezsensownie wydawać pieniędzy na płatnego parobka – powiedział, a mnie krew wzburzyła się na to, jak sam siebie nazwał – Ja chcę ci pomóc, jak… przyjaciel.
Ochłonęłam. Naprawdę zrobiło mi się lżej, kiedy usłyszałam to słowo z jego ust…
- Dziękuję ci, John. A teraz proszę, usiądź i wypij herbatę. Kupiłam u pana Jackmana pyszne kremówki, musisz spróbować…
Nie posiedzieliśmy za długo, bo John aż palił się do roboty. W 5 minut wypił herbatę, zjadł ciasto i ruszył na poszukiwanie kosiarki. Przebrałam się szybko, bo sprzątanie ogrodu w zwiewnej, jasnej sukience nie było najlepszym pomysłem. Weszłam do warsztatu, który mój tata wybudował sobie za domem, tam John już szukał odpowiednich narzędzi. Stanęłam w drzwiach, patrząc jak swoimi silnymi dłońmi przekłada zbędne rzeczy na bok, intensywnie czegoś poszukując. Był naprawdę uroczy, taki nieporadny i zagubiony, ale w tym wszystkim niesamowicie pociągający, nawet pomimo ubrań, które absolutnie do eleganckich nie należały. Stare, znoszone dżinsy, niezdarnie pozszywane na kolanach i postrzępione u dołu, szara, rozciągnięta koszulka, a na niej jakaś okropna, robocza kurtka, którą nie wiem po co założył w środku gorącego lata. Czułam jednak, że pod warstwą tych ubrań kryje się niesamowite ciało i przystojny mężczyzna. Wiedziałam, byłam przekonana że w Johnie drzemie wulkan, który trzeba tylko odpowiednio… pobudzić. Boże, nachylił się do samej podłogi, wyciągając z szafki skrzynkę z narzędziami, a dżinsy tak niesamowicie opięły jego kształtne pośladki… Co się ze mną stało, ledwie zobaczyłam go po 5 latach a moje hormony wariowały, co prawda zawsze go lubiłam i miałam do niego słabość, mimo że on raczej mnie ignorował, ale nigdy nie sądziłam, że aż tak zacznie na mnie działać! Wtedy byłam, powiedzmy to szczerze, dzieckiem, nieopierzoną małolatą, która prawie w ogóle nie interesowała się męską częścią populacji, ale w ciągu tych kilku lat wyrosłam, dojrzałam i stałam się naprawdę pewną swoich potrzeb i przekonań kobietą. Chyba nawet nie wyglądałam źle, w każdym razie lubiłam siebie, i lubiłam podkreślać moje mocne strony. Teraz na przykład założyłam krótkie spodenki i przewiewną bluzkę na ramiączkach, i stałam w drzwiach chyba 3 minuty, zanim John spostrzegł, że nie jest sam. Kiedy odwrócił się, najpierw wytrzeszczył oczy, i sama nie wiedziałam co przedstawia jego wyraz twarzy: obrzydzenie, zażenowanie? Zaraz potem nerwowo spuścił wzrok, czerwieniąc się mocno. Co jest, do cholery? Czy według zaściankowych przekonań mieszkańców tej wioski wyglądałam nieprzyzwoicie!? Może w wieku 23 lat powinnam ubierać się od stóp do głów w ciemne kolory, najlepiej długie spódnice i dziergane swetry? Co jest nie tak z tym facetem…
- John… John? – odezwałam się – Coś nie tak?
Zerknął na mnie spode łba i znowu spuścił wzrok.
- Nie mogę znaleźć zapasowych ostrzy do kosiarki – mruknął.
Kłamał. Chodziło mu o mnie. Nie jestem głupia i widziałam doskonale, jak na mnie spojrzał… Podeszłam do niego i tuż przed nim schyliłam się, wypinając się tak bardzo jak tylko moja ograniczona kondycja fizyczna mi pozwalała. Udawałam, że szukam ostrzy, kiedy zachwiałam się i wpadłam na niego. Pewnie przewróciłabym się na stertę gratów, gdyby nie przytrzymał mnie w talii i nie postawił do pionu. Czując na sobie jego dłonie, obróciłam się przodem do niego i z wdzięcznością spojrzałam z jego smutne, niebieskie oczy. Oczywiście, znowu zaczął nimi nerwowo mrugać – zawsze intrygowała mnie ta jego reakcja, choć musiałam przyznać że jego mruganie było absolutnie słodkie i urocze. Nadal trzymał mnie w talii, mimo że spokojnie mógł mnie puścić, przecież stabilnie stałam już na podłodze i ani myślałam po raz kolejny się przewracać. On jednak sprawiał wrażenie, jakby nie chciał dopuścić do tego, aby coś mi się stało. Usta miał zaciśnięte, a byłam tak blisko, że pragnęłam tylko rozluźnić ten uścisk jego warg, posmakować ich, pocałować tego niesamowitego mężczyznę, jednak nie mogłam sobie na to pozwolić, wiedziałam że zdenerwowałoby go to, spłoszyło i zawstydziło, a tego przecież nie chciałam.
- Dziękuję, uratowałeś mi życie –powiedziałam wesoło – A przynajmniej moje drugie kolano.
- Kate, poradzę sobie. Odpocznij po podróży – odparł nerwowo, puszczając mnie. Zaprotestowałam.
- John, chcę nauczyć się obsługiwać kosiarkę.
- Może… Może następnym razem, dobrze?  Dziś poradzę sobie sam, chcę… Przepraszam cię, za 2 godziny muszę być u pana Freemana.
- Nie wiedziałam, nie prosiłabym cię o to gdybym wiedziała że jesteś zajęty…
- Nie, Kate! Ja chcę ci pomóc, skoszę dziś trawę i przygotuję wszystko na jutro.
- A jutro… Co zamierzasz robić? – zapytałam, uśmiechając się do niego tak słodko, jak tylko potrafiłam.
- Wspominałaś o malowaniu – mruknął poważnie – Do południa jestem u Freemanów, mógłbym przyjść do ciebie jakoś o 1 popołudniu, przebiorę się tylko szybko i coś zjem.
- Jasne… Będę czekać – rozpromieniłam się – Postaram się wszystko przygotować, przesunę meble i…

- Nie rób tego sama – poprosił z rozbrajającym wzrokiem. Wzruszyłam tylko ramionami i zostawiłam go. Nawet nie wiedziałam, co mogłabym w tym momencie powiedzieć, żeby zabrzmiało to mądrze, i żebym nie wyszła przed nim na jakąś napaloną małolatę, choć tak właśnie się czułam. Niesamowicie go pragnęłam, i może nawet bardziej podniecała mnie wizja wykrzesania z niego ognia, wizja zmiany jego charakteru i odrzucenia jego nieśmiałości i wstydliwości, niż sam fakt że przespałabym się z nim. Nie, absolutnie nie chodziło o sam seks. Ja po prostu czułam, że mogę mu pomóc, że chcę mu pomóc uporać się z samym sobą. Uporać się z tym, jak niesprawiedliwie został przez los potraktowany. Przede wszystkim czułam, że ten niepozorny, nieśmiały mężczyzna znaczy dla mnie bardzo wiele…


-----
Notka: Autorem opowiadania jest Kate, która publikuje swoje opowieści na Wattpad. Prace Kate znajdziecie tutaj. Opowieść zainspirowana jest postacią Johna Standringa granego przez Richarda Armitage’a w serialu „Sparkhouse" polski tytuł ”Dom na wrzosowisku” i nie ma na celu naruszenia praw autorskich. 

-----

Aktualizacja 10/07/2014. Następna część tutaj

22 komentarze:

  1. Dlaczego takie krótkie?!
    Dlaczego takie fajne, a teraz znów trzeba czekać długi tydzień i obawiać się, że uciecha z chodzenia do jazdy konnej przyćmi czekanie na nowy rozdział.
    Genialnie "opisałaś" Johna! Chyba zaczynam kochać go jeszcze bardziej.
    Błędy - pokażcie się jakieś, bo chcę Was wymienić, a Was nie ma. *Chodzi mi tylko o przecinek, albo o literówkę - nic wielkiego*
    Aż zapomniałam, że dziś to środa. Czas jakoś szybko zleciał i gdybym nie chciała podzielić się z Wami przeuroczym gifem, to pewnie skomentowałabym ten rozdział dopiero jutro.
    A tu główny powód mej wizyty:

    https://38.media.tumblr.com/586cea03d4a295b29044080fa477b1ec/tumblr_n717e7hrOC1qddz1to1_400.gif

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. John jest moim oczkiem w głowie i dopieszczam go jak tylko mogę, a opisując go czuję się jakbym miała go przy sobie. Tak mocno mi się wbił w podświadomość :) Jego po prostu nie da się nie kochać, to jest jeden wielki kawał spragnionego miłości chłopa, on cały aż krzyczy o uczucie.

      Gif istotnie przeuroczy :)

      Usuń
    2. Bardzo podoba mi się określenie "jeden wielki kawał spragnionego miłości chłopa" - czysta poezja:) Dopieszczaj go Kate, dopieszczaj - to "czucie go przy sobie" i "wbijanie...w podświadomość" i "aż krzyczy" - też poezja:)

      Usuń
    3. Jak tak teraz patrzę, a zapomniałam napisać, to mi się "ryjek cieszy":
      Nazwiska: Turner, Freeman - skojarzenia z takim urzędującym na farmie Martinem,
      "Stara Freemanowa" - *Patrzy na swój nick i krzyczy: SERIO!? A jeszcze nie raz się zdarzało, że do mnie Stara mówili. Mam się śmiać, czy płakać?

      Środy na farmie - bardzo mi się podoba :)

      Usuń
    4. I te kilkakrotnie wspominane "ostrza" ...do kosiarki czy czegoś tam, też mi pasują do dopieszczania :)

      Usuń
    5. Boże, z takiej krótkiej wypowiedzi wyłuszczyć tyle nieprzyzwoitych zwrotów - to naprawdę wszystko JA napisałam!? Nie wierzę w to, nie jestem aż tak bezwstydna :)

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojej, chyba muszę zapoznać się w takim razie z serialem, żeby wiedzieć o co kaman w dziele Kate :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z serialem polecam się pilnie zapoznać, i nie chodzi o opowiadanie, a o samą postać Johna, która w serialu jest tak słodka i nieporadna, że, jak pisałam wyżej, zdaje się jakby cały on krzyczał o odrobinę miłości. Uwaga - John wciąga :)

      Usuń
  4. Kate, John Stranding zajmuje szczególne miejsce w moim sercu. Jego nieśmiałość i nieporadność są urocze, a w połączeniu z pewnością, że to mężczyzna, który nigdy Cię nie zawiedzie, tworzą wspaniałą mieszankę.
    Nie zgadzam się na zakończenie takie, jak w serialu. :) John, jak mało kto zasługuje na kobietę, która go doceni i pomoże mu zobaczyć samego siebie w zupełnie innym świetle. Katie ma cięty język, jest wygadana, dobrze wie czego chce i jest świadoma swoich pragnień (też tych "grzesznych" :)). Czuję, że stworzą z Johnem iście wybuchową mieszankę. Oby tylko wystarczyło jej cierpliwości, bo nasz książę to (wybacz) patologiczny przypadek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z cierpliwością bywa różnie, bo Katie to właśnie dość niecierpliwa, temperamentna dziewczyna i zdarzają się ostre ścięcia w tym niecodziennym związku. Książę daje jej popalić :) Ale ona, nawet jeśli przez chwilę przeżywa zwątpienie, to potem umacnia się w przekonaniu, że dla Johna jest w stanie zrobić i poświęcić wszystko. Dokładnie takiej kobiety potrzebuje nasz Misiaczek :)

      Usuń
    2. Chyba będziesz musiała Kochana przestać nazywać Johna Misiaczkiem, bo Ci Katie przyleje:) Jej facet (na razie on o tym nie wie) nie jest żadnym misiaczkiem, tylko twardzielem - cicha woda brzegi rwie. I Katie to z niego prośbą/groźbą/sposobem wyciągnie. Dobra jest też metoda prowokacji.
      Uważam, że Katie to idealna dziewczyna dla Johna - zakręcona na jego punkcie, mająca w nosie co ludzie powiedzą a jej czasem mocna bezpośredniość bardzo się przyda, bo John potrzebuje wyłożenia pewnych rzeczy łopatologicznie: "Tak John, właśnie ciebie chcę i nie myśl, że uda cię się przede mną uciec. Nic z tego, znajdę cię na końcu świata, bo cię kocham i mam zamiar urodzić przynajmniej dwoje twoich dzieci, więc nie rób niemądrych min (stupid man) i ściągaj tą czapę".
      Bardzo mi się podoba sposób przedstawienia Johna - właśnie taki jest - wycofany, uważający, skromny i to, że Katie widzi w nim nie tylko szlachetny charakter ale też atrakcyjnego mężczyznę, że ją pociąga fizycznie. John zasługuje na to, żeby jakaś kobieta oszalała na jego punkcie i żeby mu to zdecydowanie okazywała. Już się cieszę na środy na farmie:) Super!

      Usuń
    3. Zosiu, oczywiście że John jest twardzielem, tylko ja muszę póki co odsuwać od siebie tę myśl, bo im bardziej w to wierzę, tym bardziej mi skręca w stronę Mulligana, a na to jeszcze stanowczo za szybko :) Musi jeszcze trochę pobyć tym nieporadnym, zagubionym dużym facetem.
      Ponadto on bezapelacyjnie jest atrakcyjnym mężczyzną, więc nie dziwne że Kate oszalała i przepadła z kretesem, kiedy znów ujrzała go po latach.
      Środy na farmie - ależ pięknie to zabrzmiało! Tak... dwuznacznie. No dobrze, mnie się już wszystko dwuznacznie kojarzy :)

      Usuń
    4. Kate, my wszystkie skręcamy w stronę Mulligana, chociaż jakby się tak nad tym zastanowić, to nie my skręcamy w jego stronę, tylko to ziółko wyskakuje jak diabełek z pudełka i widelczykiem z daleka kręci. A potem wpycha się i nawet nie można powiedzieć, że rozpycha się łokciami, bo jemu wystarczy widelcem z lekka dźgać i wcina się między wersy z tą swoją "stupid woman".
      Wiadomo, że John potrzebuje trochę czasu, żeby po tylu latach bycia Kopciuszkiem, Brzydkim Kaczątkiem i błędną owieczką przeobrazić się w pięknego łabędzia, a właściwie poczuć się pięknym łabędziem, bo jak to już kiedyś ustaliłyśmy - dla nas on nie potrzebuje fryzjera i ekstra ciuchów - jego dłuższe włosy są stworzone do wplatania w nie palców, wełnianą czapę można mu w żartach zsunąć na oczy a potem pocałunkami za to przepraszać, a jak będzie miał na sobie gustowny roboczy uniformek to można go bez szkody dla tejże odzieży przyprzeć do ściany obory i w ramach relaksu porządnie się poobściskiwać.
      Potem by się chciało nie tylko środy ale i weekendy, potem okazałoby się, że weekendy zaczynają się w czwartki a kończą we wtorki, no i tym sposobem John musiałby miejsce w szafach i szufladach zrobić na damskie fatałaszki - i tego mu z całego serca życzę.

      Usuń
    5. Och, Kate ... a co tu ma się niby kojarzyć?
      Sianko w stodole? Pachnąca wiosną łaka? Żytko po pas?
      Nieeeee....

      Usuń
    6. I ja sie cieszę na farmerskie środy.
      Dodatkowy bonus - uroczo oddana atmosfera małego miasteczka, gdzie stara Freemanowa zna wszystkie plotki jeszcze zanim sie pojawią, a sprzedawca w cukierni mówi do swych klientek per "słońce". Świetne!

      Usuń
    7. Nie jest trudno mi się wczuć w atmosferę małej miejscowości, bo całe życie w takiej spędziłam, więc trochę jakbym opisywała własny żywot :) Wszyscy wszystko wiedzą, w kościele jest centrum życia społecznego (i pod sklepem :), a jak tylko wrócisz do domu 5 minut później niż zwykle, nazajutrz jesteś na językach wszystkich. Urocze, wiejskie życie :)))

      Zosiu, oczywiście John jest piękny również i w tej burzy włosów, w czapie i brudnych ciuchach, ale ja tak się nastawiłam na metamorfozę w stylu Ryśka z Wondercon, oczyma wyobraźni widzę Johna spacerującego ze sklepu do domu w dżinsach, białej koszuli i czarnej skórzanej kurtce... I z naręczem lawendy dla swojej ukochanej. Piękna to wizja :)

      Usuń
    8. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    9. Wizja jest to czarowna - oddziałująca silnie na zmysły wzroku i węchu - błękitna stal Ryśkowych oczu na tle lawendy - marzenie....
      Zapomniałam wczoraj napisać, że wybrałaś piękny tytuł dla historii Johna - pasuje idealnie. John to właśnie taki książe - rycerski i szlachetny. Po prostu ideał. A jak jeszcze będzie temperamentny... Pięknie będzie na tych lawendowych polach, pięknie...

      Usuń
  5. Jupiiiii !:)))
    Już się bałam,że w środy będzie literacka posucha, a tu niespodzianka. Dzięki Kate ! Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy.
    Wymyślasz coś jeszcze literackiego, nie wiem : alternatywną historię sir Guya jak To cudo się zakończy ?
    AzB

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wymyślać mogę wiele rzeczy, m.in. Guy był swego czasu w sferze moich zainteresowań, w zasadzie miałabym na niego gotowy scenariusz (pomysł mam zanotowany), podobnie jak na Lucasa i Mulligana. Kiedyś zaświtał mi nawet pomysł na Portera, ale nie zajmuję się na razie żadnym z nich - postanowiłam że ograniczę się do myślenia o Johnie S. :)

      Usuń
  6. Ale mam nadzieję,że coś tam Ci kiełkuje :) Jakoś nie mogę sobie wyobrazić środy bez czytania czegoś twojego na blogu Ani.
    Udanego weekendu Tobie i Zrysiowanym !
    :))))
    AzB

    OdpowiedzUsuń

Nadrzędną zasadą tego bloga jest szacunek dla pana Armitage’a, dla autorki bloga, jak również dla komentujących, którzy pozostawiają tu komentarz. Zostawiając swój komentarz zobowiązujesz się postępować zgodnie z tą zasadą. Autorka bloga zastrzega sobie prawo do usunięcia komentarza, który wg jej uznania będzie naruszał powyższe zasady.