środa, 9 lipca 2014

"Książę z lawendowych pól", fanfik autorstwa Kate. Część 2.

Poprzednia, pierwsza część tutaj.

Pierwsza noc w nowym, a właściwie starym miejscu, minęła dobrze, choć miejsca na sen było niewiele. Do późna układałam swoje rzeczy w szafie, a kiedy skończyłam, wzięłam długą, odprężającą kąpiel. Gorąca woda rozluźniła mnie, a ja mogłam oddać się marzeniom… A właściwie knuciu misternej intrygi, jak dotrzeć do Johna. Nie mogłam epatować przy nim nagością ani nawet półnagością, bo by się spłoszył i zniechęcił. Nie mogłam też być zbyt nachalna. Nie mogłam próbować całować go ani dotykać. Musiałam być trochę taka, jak on: młoda, niedoświadczona dziewczyna, nieco wstydliwa i porządna, której do niczego się nie spieszy. Problem w tym, że mnie BARDZO się spieszyło, a dobrą aktorką nie byłam nigdy, więc udawanie byłoby dla mnie męką. Jak tu zrobić coś, co nie byłoby zbyt natrętne, ale co zwróciłoby jego uwagę na mnie… Boże, to żałosne, facet nawet nie chce na mnie spojrzeć, a ja planuję jak go zdobyć. Większego poniżenia dla młodej, całkiem ładnej dziewczyny chyba być nie może. Jednak ja musiałam to zrobić, jakkolwiek nie ucierpiałaby na tym moja duma… Ale plan na początek już miałam.

Rano zwlokłam się z łóżka o nieludzkiej dla mnie porze. 5 rano to nie był zdecydowanie mój czas, ale plan tego wymagał. Byłam tak nieprzytomna, że zdołałam tylko ubrać się we wczorajsze ciuchy, związać włosy w bezkształtnego koka i z podkrążonymi oczami i ustami co rusz otwierającymi się do ziewania, ruszyłam do kuchni. Niech to szlag, zupełnie zapomniałam że do życia są mi potrzebne produkty żywnościowe! Lodówka była totalnie pusta, nawet kremówki pochłonęłam wczoraj wszystkie… To nic, śniadanie postanowiłam zjeść u Johna, musiał mieć coś w swojej lodówce. No właśnie, u Johna… Jakimś cudem udało mi się z niego wyciągnąć informację, że wychodzi do Freemanów o 5. Biedny, jeśli codziennie musi zrywać się o tak podłej godzinie… Ale do rzeczy: postanowiłam, że pójdę do niego rano i pomogę mu. Mieszka sam, pewnie nie ma kto pomóc mu sprzątać, prać, może od dawna nie miał nic porządnego w ustach? Tak nie może być. Wyszłam z domu i skierowałam się prosto do niego. Obym się tylko nie zgubiła, dawno nie chodziłam po krętych uliczkach Terrington… Na szczęście John mieszkał parę kroków od kościoła, trafiłam więc bez problemu. Kiedy już zbliżałam się do furtki, stanęłam na środku drogi. Co ze mnie za idiotka! JAK zamierzałam wejść do domu Johna, nie mając klucza!? Boże, że też pokarałeś mnie ogromną wyobraźnią i zarazem tak małym rozumkiem…! I co teraz, co robić? Myśl, myśl Kate, to naprawdę nie boli… Cóż, może w niesamowicie banalny sposób zostawia klucze pod wycieraczką. Ale przecież John absolutnie nie był banalny! Choć może jednak… Trudno, musiałam spróbować. Powoli, starając się nie hałasować furtką ani nie kopnąć niczego, lub co gorsza nie potknąć się o nic, doszłam do drzwi. Tak jak myślałam, klucza pod wycieraczką nie było. W doniczce, pod doniczką, za budą dla psa… Po co mu pusta buda, skoro nie ma psa? Nieważne. W misce, pod miską psa również pusto. Nagle oświeciło mnie. Dlaczego po prostu jak cywilizowany człowiek nie spróbowałam nacisnąć klamki, tylko grzebię mu po podwórku jak jakiś drobny złodziejaszek? Lata na studiach chyba odebrały mi resztki rozumu. W każdym razie spróbowałam tej opcji i… o dziwo, drzwi otworzyły się! Przestraszyłam się nieco, bo pomyślałam że John może być w domu, może nie poszedł do Freemana, może się rozchorował, a może pomylił się i podał mi złą godzinę… I co teraz? Nie mogłam się wycofać, bo jeśli jest w domu, mógł albo coś usłyszeć, albo zobaczyć mnie przez okno – dopiero by o mnie pomyślał, że kosił trawę u wariatki! Nie nie nie, trzeba stawić temu czoła. Najwyżej powiem mu, że… Kran mi cieknie, zalewa mi łazienkę. Nie, to idiotyczne! Zapomniałam, gdzie jest sklep? Bzdura, nie uwierzyłby, i posłał do psychiatry. A może… Tak, po prostu przeproszę i powiem mu, że nie mam kompletnie nic do jedzenia i był pierwszą osobą, która przyszła mi na myśl, bo sklep jeszcze zamknięty. Tak, to był najlepszy ze wszystkich głupich pomysłów. Weszłam więc i zaczęłam cichutko go nawoływać. Raz, drugi, trzeci… Nic. Czyżby go nie było? Obeszłam wszystkie pokoje, a nie było ich dużo, raptem jeden na dole, obok kuchnia, łazienka, a na górze tylko strych. Malutki ten domek, choć z zewnątrz wydawał się większy. Pusto… Więc mój słodki, nierozgarnięty John wyszedł do pracy, zapominając o zakluczeniu drzwi! Tym lepiej dla mnie. Rozejrzałam się dookoła… Nie chciałam grzebać mu po szafach, to już nawet jak na moje wścibstwo byłoby o krok za daleko, ale pozbierałam z podłogi i kątów wszystkie brudne ubrania. W pokoju nie było ich wcale aż tak dużo, widać mimo kawalerskiego stanu John umiał utrzymać jako taki porządek, za to w łazience… Sterta skarpetek, koszulek i majtek. To dziwne, ale gdy zobaczyłam jego bieliznę, przeszedł mnie niesamowicie przyjemny dreszcz… Otrząsnęłam się szybko, ale byłam pod wrażeniem, bo nie była to bielizna o małym rozmiarze. Nie, nie, nie możesz wyobrażać sobie Johna bez ubrania, stanowczo za dużo sobie pozwalasz! Tak sobie powtarzałam, choć myśli te były bardzo natrętne i nie chciały mnie opuścić. Moje nerwy osiągnęły apogeum w momencie, kiedy zobaczyłam pralkę… Jakiś stary, co najmniej 20-letni model, który co prawda widziałam już kiedyś, ale nigdy nie sądziłam że to coś jeszcze może funkcjonować! Opcje były dwie: albo poskromię to diabelstwo i upiorę Johnowi rzeczy, albo będę musiała spakować je i chyłkiem wynieść do siebie, wyprać je w mojej pralce, po czym wrócić z nimi tu – co było o tyle szaloną opcją, że cała wieś widziałaby mnie biegającą z praniem Johna w torbie od domu do domu. Na to nie mogłam sobie pozwolić, a raczej – nie mogłam pozwolić na to, żeby ktoś pomyślał źle o nim. A znając mentalność ludzi, na pewno zaczęliby plotkować… Po co mu to. Dokładnie obejrzałam więc mojego wroga numer jeden, włożyłam do niego pranie, zasypałam je proszkiem (w duchu modląc się, by była to właściwa decyzja), bo nie zauważyłam nigdzie specjalnej komory na niego, i jakoś uruchomiłam „pralkę”, która wydawała z siebie takie dźwięki, jakby miała za chwilę wylecieć w kosmos. Dobry Boże, na razie nie jest źle… W czasie, gdy pranie się prało, postanowiłam wyczyścić łazienkę Johna. Nie powiem, żeby było brudno, ale… No cóż, mogło być lepiej – choć jak na samotnego faceta po trzydziestce i tak było zachwycająco dobrze. Widocznie biedactwo nie miał nawet czasu by pomyśleć o umyciu wanny… Kiedy łazienka lśniła, zabrałam się za pokój, gdzie niestety warstewka kurzu pokrywała meblościankę. To jednak było nic w porównaniu z pralką, i ochoczo zabrałam się za oczyszczanie centrum życia mojego przyjaciela. Miałam pewien problem, ponieważ bardzo chciałam wytrzepać dywan, ale w końcu znalazłam takie miejsce za domem, gdzie nikt nie mógł mnie widzieć, no może jedynie ksiądz wychodzący z kościoła, ale o tej porze nie było żadnej mszy. Ze spokojem więc wytrzepałam dość ładny, niewielki dywanik, zamiotłam drewnianą podłogę (albo John nie miał odkurzacza, albo schował go tak, że zapewne sam zapomniał gdzie jest), i podlałam kwiatki. A właściwie dwa kaktusy. Starałam się nic nie przesuwać i nie układać, by nie naruszać zbytnio prywatnej przestrzeni Johna, choć i tak obawiałam się jego reakcji po powrocie; bałam się, czy nie wezwie policji i psychiatry (tak na wszelki wypadek), ale przecież robiłam to dla niego. I z wdzięczności za jego dobroć. Cały czas w ten sposób się usprawiedliwiając, doczekałam się końca prania. O dziwo, nawet dobrze mi to poszło. Pojawił się kolejny problem w postaci powieszenia mokrych ciuchów, ale i on rozwiązał się, bo za domem John miał kilka linek. Udało mi się to zrobić tak, żeby nikt mnie nie widział. Kiedy pranie schło, została mi tylko kuchnia… Sterta nieumytych naczyń – tak, zdecydowanie najgorsza tortura, jakiej można mnie poddać. Ale czegóż nie zrobię dla mojego wstydliwego przyjaciela… Walczyłam z nimi ponad godzinę, ale się udało. Dalsze ogarnianie kuchni to kolejna godzina, i ani się obejrzałam, a była 11… Tylko godzina na przyrządzenie obiadu! Z nerwów uderzyłam się trzykrotnie o rant szafki, co niestety zostawiło niewielki, choć nieco krwawy ślad na moim czole – ale nic to, przynajmniej John będzie miał naoczny dowód, że ma do czynienia z permanentną niezdarą! I przestanie się obwiniać za zabrudzenie mojego obrusu… Którego i tak szczerze nie lubiłam. Wracając do rzeczy, musiałam zrobić obiad. Ale co tu zrobić, skoro u Johna w lodówce niewiele… A to duży, zapracowany mężczyzna, musi do obiadu mieć kawał mięsa! Co by tu zrobić, co tu zrobić… Gdzieś w tyle zamrażarki leżał kawałek wieprzowiny. Cóż, dobre i to – rozmroziłam szybciutko mięso pod ciepłą wodą, pokroiłam na kawałki i postanowiłam zrobić gulasz. To nic, że był to mój debiut, wkładałam w to całe serce i musiało się udać! No dobrze, Kate, masz gulasz, a co do niego…? Są ziemniaki, ale to takie typowe… I wymyśliłam! Kiedyś moja ciocia, która wyszła za mąż za Polaka, pokazała mi, jak robi placki z ziemniaków. Pyszne, sycące i chrupiące! Przywołałam sobie w pamięci przepis na nie i szybko zrobiłam ciasto. Idealnie! Usmażyłam placki na patelni, którą z trudem znalazłam, w międzyczasie zorientowałam się, że z tego wszystkiego NIC od wczoraj nie zjadłam, więc połknęłam kilka z nich w locie, resztę położyłam na duży talerz, a obok nich polałam nieco sosu z moim popisowym, debiutowym gulaszem. To naprawdę wyglądało dobrze. W momencie, kiedy ostatecznie uznałam, że obiad nadaje się do podania, usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Mój Boże, to on, to on… Na pewno zauważył, na pewno poczuł zapach, na pewno brakuje mu czegoś co zawsze leżało na swoim miejscu, a teraz…
- Kate!? – wręcz krzyknął, stając w drzwiach kuchni – Co ty tu robisz!?
Pierwszy raz patrzył na mnie. Tak, spojrzał mi prosto w oczy i było to niesamowicie podniecające, mimo dość niesprzyjających okoliczności. Jego spojrzenie… Nie do opisania. Mieszały się w nim różne emocje, miałam wrażenie że w jednej sekundzie jego oczy są wściekłe, w drugiej zawstydzone, w trzeciej całkowicie zdumione, a w kolejnych były wprost nie do odgadnięcia.
- John, wszystko ci wytłumaczę, ja… Proszę, usiądź, zrobiłam ci obiad, jedz bo wystygnie! – miotałam się, nie wiedząc od czego zacząć. John w totalnym szoku podszedł do krzesła, które mu wysunęłam, i opadł na nie ciężko.
- Kate, co to znaczy? – zapytał, spuszczając wzrok. No nie, to naprawdę koniec kontaktu wzrokowego…!? Trudno, to nie koniec świata, kiedyś jeszcze na mnie spojrzy. Tymczasem usiadłam na krześle obok niego.
- John, ja wiem że to wygląda idiotycznie, masz mnie za wariatkę… Chciałam ci pomóc. Proszę, nie gniewaj się na mnie. Obmyśliłam sobie, że kiedy nie będzie cię w domu, przyjdę i ogarnę tu trochę, domyślałam się że mieszkając sam, możesz nie mieć na to czasu i siły po całym dniu ciężkiej pracy. Przysięgam, w niczym nie grzebałam, pozbierałam tylko brudne ciuchy, zrobiłam pranie, i posprzątałam w łazience, kuchni i pokoju. Zrobiłam ci obiad, zjedz – dodałam cicho, podsuwając mu jeszcze bardziej talerz. Spojrzał na mnie przez ułamek sekundy.
- Ale jak tu weszłaś? – zdziwił się.
- Dobre pytanie… Zapomniałeś zakluczyć drzwi.
- Kate, po co to zrobiłaś – powiedział dziwnym tonem, jakby ze złością, ale nie czułam by była kierowana ona do mnie – Po co?
- John… Lubię cię. Pomogłeś mi wczoraj bardzo, obiecałeś że dziś też pomożesz i nie chcesz za to pieniędzy… Jak inaczej mogłam się odwdzięczyć?
- Nie musisz się nade mną litować…
- Na miłość Boską, John! Litować!? Ja jestem wdzięczna i chcę być wobec ciebie w porządku! Posłuchaj, oboje jesteśmy sami, i oboje jesteśmy dobrzy w czymś, w czym druga strona jest słabsza. Skoro ty kosisz mi trawę i remontujesz dom, czy ja nie mogę zrobić ci prania i ugotować obiadu? Wiesz, jak ja bym się czuła, gdybyś ciągle mi pomagał, a ja nie mogłabym się odwdzięczyć? John jedz bo wystygnie, a tak się starałam! – krzyknęłam, zdenerwowana.
- Przepraszam, ja…
- Nie przepraszaj mnie, błagam, tylko zjedz – powiedziałam ponownie, ale teraz łagodnie, jak do małego dziecka. John powoli wziął w dłoń widelec i zmierzał nim w kierunku talerza, ale nagle zatrzymał się.
- Katie, nikt nigdy nie był dla mnie tak dobry, nie zasłużyłem na to – powiedział cicho, mrugając oczami. Serce ścisnęło mi się, kiedy zobaczyłam, jak głęboko ten człowiek jest nieszczęśliwy.
- John, to oni wszyscy na ciebie nie zasłużyli – odparłam, z lekką obawą dotykając opuszkami palców jego dłoni. Nie zabrał jej, to dobry znak – Ja po prostu chcę być najlepszą przyjaciółką, jaką można mieć.
- Powiedz mi tylko, dlaczego?
- Dlatego, że jesteś dobry. Jesteś za dobry. Lubię cię, nie widzę powodu żebym postępowała inaczej. John, jedz, bo zaraz rzucę ci tym talerzem w twarz – zażartowałam dla rozluźnienia atmosfery. John nareszcie uśmiechnął się lekko.
- Co ugotowałaś? – zapytał.
- To eksperyment. Placki ziemniaczane przepisu mojej cioci i gulasz z wieprzowiny… mojego autorstwa.
Doskonale zauważyłam, że jego twarz rozjaśniła się. Biedaczek, pewnie nieczęsto jadał takie obiady… Wyobrażałam sobie, że po powrocie z pracy bierze kromkę chleba i tym zapycha wygłodniały brzuch. Albo je jakieś okropne rzeczy z paczek. Albo w ogóle nie je. O nie, to trzeba zmienić, mój drogi. Nigdy już nie będziesz chodził niedożywiony…
- To jest fantastyczne – powiedział cicho, z pełnymi ustami. Rozczulił mnie tak bardzo…
- Cieszę się, że ci smakuje – odpowiedziałam – Jutro wymyślę coś innego.
- Nie – odłożył nagle widelec i spojrzał na mnie – Daję sobie radę. Nie potrzebuję tego…
- Ale John, to żaden problem, a nawet ogromna przyjemność dla mnie, że mogłabym dla ciebie gotować i jeść z tobą obiady…
- Kate, proszę. To jest pyszne, ale nie mogę pozwolić żebyś mnie karmiła. Proszę – powtórzył dobitniej.
Nie spodziewałam się po nim takiej stanowczości. Ale wolałam się z nim nie kłócić, więc kiwnęłam głową dla świętego spokoju. I tak wiedziałam lepiej. Postanowiłam, że tak często, jak będę mogła, a żeby nie zranić jego męskiej dumy, postaram się go podkarmiać. A teraz… Co zrobić? Wyjść? Porozmawiać? Patrzyłam przez chwilę, jak z apetytem je mój obiad, i zupełnie nieświadomie uśmiechnęłam się. Oparłam brodę na dłoni i patrzyłam jak nachyla się nad talerzem. Miał przymknięte oczy; nie wiem, czy się wstydził się mojej obecności, czy po prostu tak już miał. W każdym razie obserwowanie go podczas tak prozaicznej czynności jak jedzenie było dla mnie niesamowitą przyjemnością. Trwaliśmy tak w milczeniu, dopóki John nie dokończył obiadu. Kiedy odłożył widelec na pusty talerz, zorientował się że na niego patrzę.
- Tak bardzo się cieszę, że wróciłam – wyznałam mu szczerze – Strasznie brakowało mi Terrington, tych wszystkich ludzi, pana Jackmana i jego ciastek… Tu wszystko jest inne, niż w Leeds. Takie… moje.
- Na pewno miałaś wielu przyjaciół na studiach – odparł cicho John, spuszczając wzrok.
- Nie tak wielu, jak mogłoby się wydawać… Czułam, że tam nie pasuję. Tu jest moje miejsce. Przy tobie, przy panu Jackmanie i tych wścibskich babach, które plotkują co niedzielę pod kościołem. Na tych polach i pastwiskach, to jest mój dom i tu chcę zostać, John.
- Miło, że tak uważasz… Pamiętam cię sprzed pięciu lat, byłaś jedną z najweselszych dziewcząt w całej wiosce. Biegałaś wszędzie i rozmawiałaś ze wszystkimi…
- Tylko nie z tobą – zaznaczyłam. John speszył się.
- Wiesz, że nie jestem taki, jak inni… Nie potrafię być. Nie jestem dobry w utrzymywaniu kontaktów…
- Ale ja tego od ciebie nie wymagam. Podobasz mi się taki, jaki jesteś.
- Co powiedziałaś!?
- Podobasz… Podoba mi się twój charakter, John – nerwowo wybrnęłam z sytuacji – Lubię cię. Takiego, jakim  jesteś. Nie zmieniaj się dla nikogo. Chyba, że dla kobiety, którą kiedyś pokochasz…
- To się nie zdarzy – burknął, znowu zamykając się w sobie. Mój cholernie długi język i patologiczny brak wyczucia chwili… Znowu to samo!
- John, posłuchaj, jesteś wspaniałym facetem, marzeniem wielu kobiet. Znam takie, które za bycie z tobą dałyby sobie obciąć obie ręce!
- Kate, po prostu przestań! – krzyknął, wstając z krzesła. Przestraszyłam się, nigdy nie widziałam żeby tak się zdenerwował – Nie potrzebuję pocieszenia. Nie musisz ze mną w ten sposób rozmawiać.
- W ogóle nie muszę z tobą rozmawiać!
Przesadziłam. Zacisnął usta i patrzył na mnie twardo. Był zły… Boże, po co ja się odzywałam, po co w ogóle tu przychodziłam? Zepsułam wszystko, co można było zepsuć. Już tak dobrze szło…
- John, przepraszam…
- Po co tu przyszłaś? – w jego głosie nie było już złości, było zdziwienie i ta dobrze znana mi niepewność – Jaki masz w tym cel?
- Mówiłam ci już. Nie mam tu nikogo, a potrzebuję pomocy. I nie mogę pozwolić na to, byś pomagał mi za darmo! Chcę się odwdzięczyć tak, jak potrafię. Nie odtrącaj mnie, jesteś moim jedynym przyjacielem, John…
- Przestań, Kate, masz wielu przyjaciół, wszyscy cię lubią! – mówił, nie patrząc na mnie, z ogromnym ładunkiem goryczy w głosie – Każdy by ci pomógł.
- Ale wybrałam ciebie, jeśli ci to przeszkadza to proszę, wyjdę stąd i pójdę na ulicę szukać kogoś, kto pomaluje mi tę cholerną sypialnię!!!
Znowu przesadziłam… Ale miałam wrażenie, że mimo swojej nieśmiałości John jest czasem tak uparty, że tylko mocne słowa mogą na niego zadziałać. Już kierowałam się do drzwi, kiedy niespodziewanie złapał mnie mocno za ramię. Kiedy jednak nasze oczy spotkały się, puścił, zupełnie jakby kontakt ze mną go parzył.
- Przepraszam – mruknął, patrząc na czubki swoich butów – Chcę pomalować ci tę sypialnię. Pozwól tylko, że się przebiorę.
- A pozwolisz mi pozmywać po obiedzie? – zapytałam, a on spojrzał na mnie nagle jakbym go czymś obraziła. Nie czekając na jego słowa, zapytałam dobitniej – Mogę?
Spuścił głowę i bez słowa, jedynie z głośnym westchnieniem, wyszedł. Uśmiechnęłam się triumfalnie; udało mi się poskromić Johna Standringa. Ale od razu opadłam bezsilnie na krzesło. Jeśli tak ma to wyglądać, jeśli po każdym dziesięciominutowym pobycie z Johnem będę wyczerpana psychicznie, długo nie wytrzymam. Myślałam, że przebywanie i nawiązywanie kontaktu z nieśmiałym, wstydliwym facetem będzie łatwe, że nawet jeśli nie będzie to dialog, to ja będę mówić, a moje słowa będą do niego trafiać. Okazało się, że to najtrudniejsza misja, jaką mogłam sobie obrać. Kilkuminutowa rozmowa z Johnem była wyczerpująca, nasze światy ścierały się ze sobą ostro: jego upór skryty za nieśmiałością i mój ogromny temperament. Przez głowę przeszła mi myśl, kto jest bardziej pokaleczony psychicznie po tym obiedzie, ja czy on. Chyba jednak on, bo w końcu ustąpił. Tak, wygrałam tę bitwę zdecydowanie. A moją nagrodą było to, że przez kilka najbliższych godzin John będzie malował mi ściany, a ja będę mogła bezkarnie patrzeć na niego i snuć wizje co do dalszych losów naszej znajomości… A moja wyobraźnia w tym temacie była tak rozległa, że aż mnie to zadziwiało. Tak się w tym wszystkim pogubiłam, moje myśli oplotły mnie niczym pajęcza sieć, że nie zauważyłam nawet, kiedy do kuchni ponownie wszedł John, przebrany i chyba bardziej rozluźniony niż przedtem.
- Nie pozmywałaś – powiedział z wyraźnym rozbawieniem, ale nadal poważną miną. Jak on to robi!?
- Jestem wykończona psychicznie po walce z tobą, John – wyznałam szczerze.
- Z nikim nie walczyłem – mruknął, biorąc do ręki talerz, a kiedy chciałam zaprotestować, odsunął moją wyciągniętą rękę – JA to zrobię.
Poddałam się. Jedno zwycięstwo wystarczy, niech on też cieszy się tym, że zdobył nade mną przewagę. Chwilowo miałam dość, ale jeśli nagrodą za całą wygraną wojnę miał być John, byłam w stanie postawić na szali wszystko: moje nerwy, zdrowie psychiczne i nawet życie. Byle by tylko ten cudowny mężczyzna był w niedługim czasie tylko mój…
***
John właśnie kończył malować mi sypialnię. Co prawda widząc mocny, zdecydowany kolor głębokiej niczym wino czerwieni był zszokowany, choć nie powiedział ani słowa, to widziałam malujące się na jego twarzy zdezorientowanie, ale efekt końcowy był oszałamiający. Nigdy nie widziałam tak ślicznego pokoju, zdecydowanie była to alkowa moich marzeń. John, o dziwo bez użycia drabiny, zawiesił mi też w oknach ciężkie, czarne zasłony, których potrzebowałam by wieczorem zasnąć, nie widząc świecących mi w stronę łóżka latarni ani by o czwartej nad ranem nie budziły mnie nachalne promienie słońca. Chciałam jeszcze dopracować wystrój, dodać kilka elementów, ale pomyślałam że na jeden dzień to dla Johna o wiele za dużo. Jeśli już będzie… to znaczy oboje będziemy zdecydowani i gotowi na poważniejszy krok, wtedy musi być perfekcyjnie. Sypialnia nie może wiać nudą, choć obawiałam się że moje dzikie fantazje na temat wystroju wnętrz nieco przytłaczają Johna i być może nie umiałby się w niej odnaleźć, jeśli w końcu doszłoby do czegoś… Przestań, Kate! Boże, widzisz go dopiero drugi dzień po przyjeździe i planujesz wielkie, romantyczne uniesienia, do których może w ogóle nie dojdzie przez jego cholerną nieśmiałość a twoją gadatliwość i nachalność! Musiałam się uspokoić, choć barwy mojego pokoju raczej dodawały mi niesamowitej energii.
- Dziękuję, John! – objęłam go za szyję i przelotnie pocałowałam w nieogolony policzek. Matko, jaki ten facet ma cudowny zarost… Ciarki przeszły mi po plecach na myśl, gdzie mogłabym go poczuć.
- Nie ma za co – odparł cicho, jakby próbując się ode mnie odsunąć. Zrozumiałam to i odpuściłam, odchodząc kilka kroków w tył.
- Jest za co! Powinieneś założyć własną firmę remontową! W życiu nie widziałam tak równo pomalowanych ścian, z taką starannością i z sercem!
- Przesadzasz…
- Wcale nie! Dobrze, nie kłóćmy się, może wypijemy teraz herbatę?
- Kate, miałem pomalować jeszcze przedpokój – zaprotestował stanowczo. Spojrzałam na niego i zauważyłam, że jest nadal nieco zmieszany.
- Fakt, zapomniałam o tym. To co, zrobimy to razem? – zaproponowałam. John zerknął na mnie kątem oka, a po chwili wbił wzrok w wiadro z resztą farby.
- Chcesz to zrobić… TYM kolorem?
Mój wzrok biegł od Johna do farby, od farby do Johna i nie bardzo wiedziałam, o co mu chodzi. Dopiero po kilku sekundach dotarło do mnie, że rzeczywiście mógł mieć mnie za wariatkę, która chce mieć cały dom skąpany w czerwieni.
- Na litość Boską, nigdy w życiu! – roześmiałam się – Kupiłam jasnozieloną. Nie martw się, nie jest rażąca, to delikatna, pastelowa zieleń.
- Nie mam nic przeciwko czerwonej farbie – tłumaczył się mętnie, ale ja chwyciłam go za ramię i sprowadziłam na dół.
- Jasne, że nie masz, wierzę ci. Ale sam chyba byś sobie tego nie zrobił, prawda?
- Ja… Ja preferuję spokojniejsze barwy – bąknął cicho; chyba bał się, że mnie urazi.
- Ja też, ale rozumiesz… Sypialnia to coś innego – uśmiechnęłam się znacząco – Można poszaleć z kolorem i wystrojem.
John momentalnie poczerwieniał tak, że gdybyśmy byli w tej chwili w mojej sypialni, zapewne zlewałby się zupełnie ze ścianą. Ty głupia, gadatliwa wariatko… Coś ty narobiła! Miałam grać przecież cichą i skromną dziewczynkę, ale moje aktorstwo tak bardzo kulało, że zapominałam się totalnie i bezwstydnie rzucałam przy Johnie dwuznaczne aluzje. Gdybym potrafiła być choć odrobinę bardziej powściągliwa… Przecież mężczyzna taki, jak John, może się zniechęcić tym moim „wyzwoleniem”. Co tu zrobić, żeby to jakoś zahamować i nadać sprawom właściwy tor…
- John, może zajmij się malowaniem, ja pójdę zrobić zakupy – zaproponowałam najbardziej nieśmiałym tonem, na jaki było mnie stać.
- Tak, to dobry pomysł – odparł jakby z ulgą – Nie spiesz się, poradzę sobie.
Wzięłam torebkę i wyszłam bez słowa. W drzwiach czułam na sobie jego wzrok, jednak wygrałam z samą sobą i nie obejrzałam się. Poszłam wprost do pana Jackmana, czując ogromną potrzebę podładowania mojego wewnętrznego akumulatora jakimś kalorycznym ciastkiem, najlepiej z bitą śmietaną i czekoladą. I tu mój ulubiony cukiernik mnie nie zawiódł.
- Moja kochana Katie! Mam dziś nowość, ciasto czekoladowe z malinami i bitą śmietaną, musisz spróbować! – krzyknął radośnie, gdy tylko przekroczyłam próg.
- Zna mnie pan na wylot, panie Jackman, po to właśnie przyszłam.
- Zjesz na miejscu czy zapakować ci do domu?
- Chętnie u pana zostanę – odparłam, siadając na krzesełku z boku, a mój przyszły pracodawca podał mi do małego stolika przepięknie wyglądające ciasto – Mam remont w domu i nie chciałabym tam przeszkadzać.
- Moja droga, mogłaś zwrócić się z tym do mnie! Załatwiłbym ci paru chłopców ze wsi, zrobiliby ci to za pół darmo! Biedactwo, pewnie się wykosztowałaś…
- Nie nie, proszę się nie martwić. Znalazłam odpowiednią osobę, trafiłam najlepiej jak mogłam.
- Kogo? – zdziwił się pan Jackman, siadając tuż obok mnie.
- Johna Standringa.
- Johna? – wręcz wykrzyknął to imię, a po chwili spoważniał – Johna… Jak tyś tego dokonała?
- Moment, o co panu chodzi? Jest coś, o czym nie wiem, a powinnam?
- Drogie dziecko, John… Pamiętasz go, pamiętasz co przeszedł. Nie pozbierał się po tym, jest jeszcze bardziej zamknięty w sobie niż przedtem.
- Wiem, rozmawiałam już o tym z księdzem…
- W ogóle nie utrzymuje z nikim kontaktu, jedynymi osobami są Freemanowie, u których pracuje. Raz na miesiąc przychodzi do mnie do cukierni, a poza kościołem i sklepem spożywczym nie chodzi nigdzie. Z tego co wiem, stara się jak najdłużej pracować u Freemana każdego dnia, żeby jak najmniej siedzieć w domu.
- Boże, biedactwo… - westchnęłam, dziobiąc ciasto widelczykiem – Jak można mu pomóc?
- Katie, obawiam się że to poza naszym zasięgiem – odparł smutno pan Jackman, obserwując mnie uważnie – A powiedz mi… Dlaczego tak interesujesz się Johnem?
- Gdyby pan miał problem, też bym się interesowała.
- Ja to co innego, mam pięćdziesiątkę na karku, lekki brzuszek i wąsy jak Freddie Mercury – roześmiał się.
- Coś pan sugeruje?
- Ależ skąd, drogie dziecko, mówię tylko że John jest młodym, samotnym chłopakiem i…
- Wiedziałam tyle bez pańskiej pomocy – burknęłam z pełnymi ustami, ale zrobiło mi się głupio że tak na niego naskoczyłam – Przepraszam, nie chciałam.
- Katie, Katie… Jeśli będziesz wszystkich dopytywać o Johna, to każdy, nawet największy półgłówek w tej wsi domyśli się, że ten chłopak znaczy dla ciebie więcej. Tu o Johna nikt nigdy nie pyta, zrozum że to jest norma i wszelkie odstępstwa od niej są od razu zauważane. Dlatego jeśli chcesz utrzymać w tajemnicy to, co czujesz, ogranicz się do mnie i księdza. Zresztą, nawet jemu za bardzo nie ufaj – pan Jackman konspiracyjnie nachylił się nade mną – Jego gosposia ma niebywale dużą wiedzę, ciekawe skąd się tego wszystkiego dowiaduje…
- Stop! Chyba się pan rozpędza! – roześmiałam się – Poza tym skąd pomysł, że ja coś czuję do Standringa, panie Jackman, doprawdy ma pan poczucie humoru… Po prostu potrzebowałam profesjonalnej pomocy! – zapewniłam, widząc jego wzrok, który zdradzał że Jackman zauważa więcej, niż mi się wydaje.
- Katie, nie musisz mówić, jeśli nie chcesz. Ale jeśli będziesz miała problem…
- Tak, wiem gdzie mogę znaleźć wujka dobrą radę.
- I za to cię lubię – powiedział, powoli podnosząc się z krzesła – Samodzielna intrygantka, która w razie potrzeby potrafi załatwić sobie pomoc.
- Intrygantka! Ja!?
- Powodzenia, Kate. Chciałbym, żeby ten dobry chłopak zaczął się w końcu uśmiechać. Ty to potrafisz, sprowokować do śmiechu nawet w najgorszej sytuacji.
- Powinnam poszukać zatrudnienia w cyrku a nie w pańskiej cukierni – wzruszyłam ramionami, dokańczając ciasto – Klauna pan tu nie potrzebuje. Same pana słodkości wystarczająco poprawiają humor. Dziękuję, ile płacę?
- Weź drugie i idź zrób Johnowi herbatę – pan Jackman wyraźnie nie chciał zapłaty – Uznajmy, że jesteście moimi królikami doświadczalnymi i próbuję na was mój nowy wyrób. No już, leć do domu.
- Jest pan wścibskim, ale niesamowicie dobrym człowiekiem – uśmiechnęłam się ciepło do Jackmana, zakładając na ramię torebkę – Zbankrutuje pan kiedyś przeze mnie. Do zobaczenia!
- Do zobaczenia, dziecko, powodzenia…
Pobiegłam szybko do domu i zorientowałam się, że John prawie kończy malowanie przedpokoju. Nie dość, że niesamowicie szybki, to jeszcze tak perfekcyjny! Wszystko było idealnie, lepiej niż zrobiłaby to jakakolwiek firma remontowa. Nic nie odpowiadał na moje pochwały, więc usunęłam się i poszłam do kuchni przygotować mu herbatę. Przestraszyłam się, gdy po kilku minutach usłyszałam za plecami głośne uderzenie w stół. Na szczęście, to tylko John przyniósł skrzynkę z narzędziami… Ale po co?
- Okno – powiedział, widząc mój pytający wzrok – Wspominałaś, że okno jest luźne. Chciałbym je zobaczyć.
- Ach okno… Zupełnie wyleciało mi z głowy, wybacz John, proszę!
Odsunęłam się i obserwowałam, jak sprawdza moje okno i błyskawicznie je naprawia. Mało brakowało, a nie zdążyłabym zrobić herbaty; na szczęście czajnik gwizdał, gdy John jeszcze przykręcał jakieś śrubki. Kiedy skończył i odwrócił się w moją stronę, na stole stały już dwie herbaty i jedno ciasto.
- Chyba mi nie odmówisz? – powiedziałam, uśmiechając się niby niewinnie. Tak, ten uśmiech miałam opanowany do perfekcji, cała rodzina dawała się na niego nabrać przez długie lata…
- Kate, miałem naprawić i iść…
- Herbata i ciasto – wskazałam stanowczo palcem. John zarumienił się, ale usiadł na krześle.
- A ty nie jesz?
- Zjadłam u pana Jackmana. Proszę, jedz John.
Szybko zjadł ciasto, a herbatę wypił w mgnieniu oka. Miałam wrażenie, że bardzo mu się spieszy. Od razu wstał i pozbierał swoje narzędzia. Już chciałam go pytać, kiedy się zobaczymy, ale dotarło do mnie że zabrzmiałoby to głupio, zupełnie jakbym zapraszała go na randkę. Muszę trochę odpuścić…
- Do zobaczenia, Katie – powiedział cicho, a we mnie wszystko zaczęło fruwać na dźwięk tych słów.
- Mam nadzieję, że niedługo, John – odparłam – Dziękuję ci, jesteś kochany.
Przelotnie musnęłam go wargami w policzek i poszłam szybko otworzyć mu drzwi. Wyszedł wyraźnie zaczerwieniony. Patrzyłam jeszcze przez chwilę na tę wysoką, ale niesamowicie zgrabną, choć przygarbioną sylwetkę, i cała się do niego wyrywałam. Ale jeszcze trochę, Kate, cierpliwość popłaca. Oscara też nie zdobywa się w 5 minut, często wygranie tej prestiżowej nagrody zajmuje długie lata przepełnione ciężką pracą – a John był czymś więcej, niż pozłacana figurka. I niekoniecznie chciałam go sobie postawić na półce w salonie, już miałam dla niego o wiele lepsze miejsce…


-----
Notka: Autorem opowiadania jest Kate, która publikuje swoje opowieści na Wattpad. Prace Kate znajdziecie tutaj. Opowieść zainspirowana jest postacią Johna Standringa granego przez Richarda Armitage’a w serialu „Sparkhouse" polski tytuł ”Dom na wrzosowisku” i nie ma na celu naruszenia praw autorskich. 
-----

Aktualizacja 18/07/2014, następna część tutaj.

21 komentarzy:

  1. Bardzo fajny rozdział.
    Robi się czerwono, to jest - ciekawie chciałam powiedzieć. Czerwono też. Czerwony pokój, czarne zasłony zawsze spoko, jeszcze jak dołożyć do tego marzenia, to już zupełny odlot. No a Kate z marzeniami leci bardzo daleko, oczywiście trzymam kciuki, żeby jej się udało.
    Przepraszam,że tym razem nie napiszę jakiegoś wykwitnego komentarza, ale pogoda i nieprzespane noce robią swoje. Nie wspominając o tym, że po raz drugi zalałam sobie laptopa i trudno jest się przestawić z malutkiej klawiatury na giganta ;)
    Pozdrawiam ciepło i dalszej weny życzę - jak zawsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Współczuję z powodu laptopa, mnie się jeszcze to nigdy nie zdarzyło choć tyle rzeczy co ja nad nim jadłam i piłam to on po prostu powinien pływać już w tych wszystkich napojach i zupach, i nie działać od dawna :)
      Cieszę się, że ten rozdział się spodobał, i mam nadzieję że następne będą już tylko ciekawsze :)

      Usuń
  2. Powtórzę się, ale muszę:) Katie to idealna dziewczyna dla John'a: ma plan i niczym nie przejmuje się podczas jego realizacji. Czasami ponoszą ją emocje i mówi może o jedno słowo za dużo, ale paradoksalnie taka terapia szokowa dobrze robi John'owi. Podoba mi się p. Jackman (dlaczego widzę twarz Hugh Jackmana?:)) jako sprzymierzeniec Katie. I podoba mi się John (cóż za odkrywcza myśl! :)), bo jest taki serialowy: spięty, wycofany, nieśmiały i wiecznie wpatrzony w ziemię. Katie będzie miała nad czym popracować ... A porządkowanie kawalerskiego mieszkania i starcie z pralką typu "Frania" może okazać się igraszką w porównaniu z oswajaniem John'a. Tyle, że to ostatnie zadanie jest duuużo przyjemniejsze. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, w związku z panem Jackmanem naprawdę nie miałam intencji wywołać aż tak przyjemnych skojarzeń, więc wybacz, ale muszę Cię rozczarować - mój Jackman to facet po 50 z brzuszkiem i wąsem niczym Freddie Mercury, jak sam o sobie powiedział :)
      I obiecuję, że to właściwe oswajanie będzie... bardzo, bardzo przyjemne :) Pracuję nad tym, żeby John, kiedy już raz pozna smak tego, o czym mowa, kompletnie się na tym punkcie zakręcił.

      Usuń
  3. Kate, Ty naprawdę dobra kobieta jesteś - miałam parszywe popołudnie a Twój John i Katie mnie uratowali - i pośmiałam się i wzruszyłam. Zgadzam się z Eve - John jest wypisz wymaluj taki sam jak w serialu - prawie przeprasza, że żyje. A Katie jest boska - niewyparzona gęba, sto pomysłów na minutę, idzie na żywioł i ma charakterek. Wiadomo, że dla Johna to szok, Katie traktuje go zupełnie inaczej niż wszyscy, nie obchodzi go z daleka - myślę, że niektórzy mieszkańcy chętnie nawiązali by jakiś normalny kontakt z Johnem ale on sam to uniemożliwia a nasza wariatka:) przedziera się przez te okopy i druty kolczaste, którymi John się odgrodził (zobaczywszy rozmiar spodenek ma bardzo silną motywację:) - powinna mu podebrać jedną sztukę i gdy będzie ją ogarniać zwątpienie, czy kiedykolwiek coś z Johna wykrzesa, to widok jego bielizny doda jej sił).
    Bardzo mi się podoba, świetnie napisane, lekko, z dowcipem, świetny klimat. Już myślę, co będzie za tydzień.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że choć trochę poprawiłam Ci wczoraj nastrój. I jeszcze bardziej cieszę się, że nazwałaś Katie "wariatką", bo taka miała być i tak miałyście ją odbierać. Jest z Johnem jak ogień i woda, on wycofany, ona aż nadto otwarta. Jest tak spontaniczna, że to naszego Misiaczka przeraża, ale i on się tego wkrótce nauczy.

      Usuń
  4. Chciałam podziękować za Wasze komentarze. Być może nie dziś, ale Kate na pewno odpowie na wszystkie.

    Ja od siebie dodam, że mnie również podoba się ta żywiołowość Katie, Ladies Freeman :-) I mam nadzieję, że laptop uda się przywrócić do życia.

    Przyznam rację Eve, bo widzę, że Katie ma całkiem niezły sposób na tego cudownego człowieka, i zgadzam się, że ona jest dla niego idealna.

    Zosiu, już widać, że Katie to wyjątkowa dziewczyna, i przyznam, że bardzo mnie zachwyca jej odwaga, w końcu to jej traktowanie Johna inaczej niż wszyscy to jest jakaś forma odwagi, czyż nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, dziękuję Ci za wyrozumiałość - nie dałam rady się wczoraj pojawić mimo najszczerszych chęci.
      I cieszę się, że również Tobie podoba się postać Katie :)

      Usuń
    2. Oczywiście, że podoba mi się Katie, im bardziej ją poznaję tym bardziej ją lubię.:-)

      Usuń
  5. Dzięki Kate za te cudowne środowe wieczory i spotkania z nieśmiałym i kochanym naszym Johnem S.
    Czasami w życiu tak bywa, że jeżeli jedna strona jest nieśmiała to druga jest ponad miarę "śmiała" i otwarta i szybciej zostają wypowiedziane słowa przez tę osobę niż pomyśli głowa.Takie osoby się uzupełniają. Wierzę, że rozwiniesz swoje opowiadanie w kierunku oswojenia Johna przez Kate,a ich miłość będzie głęboka i cudowna. W końcu John doświadczy prawdziwego i gorącego uczucia od kobiety, która go kocha całym sercem. Każdy wcześniej czy później doświadczy prawdziwej miłości.
    Strasznie mi się podoba charakter Kate.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jolu, mam nadzieję że moja historia Johna Cię nie zawiedzie i nadal będziesz miło spędzać środowe wieczory.
      Taki był mój zamiar, by John i Katie się uzupełniali, jak mówisz. Ale ona w końcu do niego dotrze i przeleje na niego odrobinę swojej śmiałości.

      Piękne zdjęcia, dziękuję Ci za linka, a filmik z Marlise boski :) Jego mina cudowna.

      Usuń
  6. Wybaczcie,że nie w temacie, ale pojawiły się nowe zdjęcia Ryśka:
    https://www.profilebynews.com/shoots/101246/richard-armitage#157030804
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Jolu za linka :* i właśnie zmontowałam post.

      Usuń
  7. Bezcenna mina Ryśka przy spotkaniu z Marlise Boland z TheAnglophileChannel

    OdpowiedzUsuń
  8. znowu zapomniałam podać link:
    https://www.youtube.com/watch?v=kPplreRWIbQ&feature=share

    OdpowiedzUsuń
  9. W ogóle nie znam tego filmu czy serialu i nie wiem o co się w nim rozchodziło, ale może to i lepiej. Rozumiem jednak, że ta Katie została wprowadzone ze względu na potrzeby (wszelakie) Johna S. i że w oryginale nie występuje?
    Lekko się czyta więc myślę, że będę tu zaglądać, chociaż jak wiecie nie przepadam za romansami tego typu. Ale chyba- zwyczajnie- przyzwyczaiłam się już do tych twoich środowych fanfików Kate ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, żadnej Kate w oryginale nie było, i została przeze mnie wprowadzona tylko po to, żeby, nie bójmy się tego określenia, zaspokoić potrzeby Johna :)
      I oczywiście zapraszam do czytania mimo nieznajomości filmu, ale jeszcze bardziej zachęcam do obejrzenia - bo warto.

      Usuń
    2. Robin, również bardzo polecam ten miniserial, mimo że jest dość ciężki, że tak to ujmę.

      Usuń
  10. Robinie jest to piękny serial i wart obejrzenia. Trochę zdziwi cię wygląd RA na YT masz w wersji angielskiej 2 pełne odcinki, natomiast na zwierzaku masz z lektorem (3 odcinki)
    https://www.youtube.com/watch?v=KnErTxnHPwM
    https://www.youtube.com/watch?v=exqiETthq9M
    Miłego oglądania.

    OdpowiedzUsuń
  11. Dzięki, przejrzę z pewnością :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Jeżeli mogę pomóc w poznaniu filmowych ról Ryśka to prawie wszystkie są na moim chomiku:
    jolaw1954.

    OdpowiedzUsuń

Nadrzędną zasadą tego bloga jest szacunek dla pana Armitage’a, dla autorki bloga, jak również dla komentujących, którzy pozostawiają tu komentarz. Zostawiając swój komentarz zobowiązujesz się postępować zgodnie z tą zasadą. Autorka bloga zastrzega sobie prawo do usunięcia komentarza, który wg jej uznania będzie naruszał powyższe zasady.