środa, 30 lipca 2014

"Książę z lawendowych pól", fanfik autorstwa Kate. Część 5.


Notka: Autorem tego opowiadania jest Kate, która publikuje swoje opowieści na Wattpad. Prace Kate znajdziecie tutaj. Opowieść zainspirowana jest postacią Johna Standringa granego przez Richarda Armitage’a w serialu „Sparkhouse" polski tytuł ”Dom na wrzosowisku” i nie ma na celu naruszenia praw autorskich.
---------------------

Poprzednia, czwarta część tutaj.

Palce drżały mi niesamowicie, kiedy próbowałam pomalować sobie oczy. Znowu nie wyszło… Ze złością chwyciłam wacik i zmyłam z siebie makijaż. Koniec, nie będę pacykować się dla żadnego mężczyzny! John musi mnie zaakceptować w stanie surowym, czy mu się to podoba, czy nie. Byłam tak zestresowana i podekscytowana, że nie byłam w stanie utrzymać kredki w dłoni, nie było więc sensu męczyć się i robić z siebie pandy z grubą, czarną obwódką wokół oczu. Założyłam cienką, zwiewną sukienkę w pięknym, lawendowym kolorze i, jakżeby inaczej, wysokie szpilki. Nie mogłam się powstrzymać, to było silniejsze ode mnie – skoro makijaż się nie udał, to chociaż but musiał nadrabiać. Mogłam się założyć, że tutejsze dziewczyny po cichu podśmiewały się ze mnie i mojego uwielbienia do wysokich butów, jednak nie robiło to na mnie żadnego wrażenia – to, że połowa Terrington na co dzień chodziła w roboczych ubraniach i gumofilcach, a nasze chodniki niezbyt nadawały się na spacery w szpilkach, nie znaczyło że nie mogę robić tego, na co mam ochotę. A miałam niezwykłą chęć pokazać Johnowi moje, nieskromnie mówiąc, niezłe nogi w krótkiej sukience i wysokich obcasach. Ostatni rzut oka na moje odbicie w lustrze utwierdził mnie w tym, że wyglądałam naprawdę dobrze, toteż chwyciłam w dłoń torebkę i wyszłam z domu. Kpiące uśmieszki moich dawnych koleżanek ze szkoły obchodziły mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg – czułam się fantastycznie i nie mogłam się doczekać, kiedy zobaczę Johna, i żadne złośliwe komentarze zza pleców nie mogły tego zmienić. Stanęłam przed jego drzwiami i wygładziłam sukienkę. Zapukałam i czekałam długą chwilę, w końcu nie wytrzymałam i zapukałam drugi raz, mocniej. Drzwi otworzyły się i zobaczyłam całkowicie zdumionego Johna, w szarej koszulce i z mokrymi włosami. Patrzył na mnie, jakby zobaczył ducha.

- Cześć – powiedziałam radośnie, uśmiechając się – Wpuścisz mnie?
- Tak… - odparł niepewnie, lustrując mnie z góry do dołu – Ja tylko… Nie spodziewałem się…
- Byliśmy umówieni.
- Tak, ale… Na piątą!
- A która niby jest? – spojrzałam na zegarek i cofnęłam się o krok – John, przepraszam… Ale ze mnie okropna gapa!
- Nie szkodzi – uśmiechnął się ciepło i wciągnął mnie do środka – To tylko godzina, mogłaś się pomylić.
- Przeszkodziłam ci…
- Nie, właśnie wykąpałem się po pracy. Wybacz za mokre włosy, nie zdążyły…
- Jest dobrze – przerwałam mu, czując, jak po moim ciele przechodzi przyjemny dreszcz. John w mokrych włosach był niesamowicie pociągający…
- Napijesz się czegoś?
- Kawy, jeśli można. Pomóc ci  w czymś?
- Nie trzeba, usiądź – John zgarnął z kanapy stertę ciuchów – Za chwilę wrócę.
Usiadłam na kanapie i rozejrzałam się wokół siebie. Ładnie wysprzątał, wytarł kurz z mebli, nawet firanki wyglądały na świeżo uprane… Nachyliłam się i spojrzałam pod stolik – leżała tam para skarpetek. Z rozbawieniem podniosłam je i szybko upchnęłam za plecy, bo do pokoju akurat wszedł John z ciastem.
- Co to? – zapytałam.
- Szarlotka od pani Freeman – powiedział cicho – Świeża, piekła dziś w południe.
- Cudownie, uwielbiam szarlotkę!
- Tak… Pójdę po kawę.
Był dziwnie zmieszany, kiedy po chwili wchodził do pokoju z dwoma kubkami. Jeden z nich był wyszczerbiony, i ten postawił przy swoim miejscu. Spojrzał na mnie przepraszająco.
- Przepraszam cię, Katie, nie mam ładnych filiżanek – szepnął nerwowo – Mogłem zaprosić cię do jakiejś kawiarni…
- Daj spokój, wolę pić kawę z kubka! Jest wygodniej i… wolę posiedzieć z tobą tu, niż w kawiarni.
- Dziękuję ci.
- Nie dziękuj – złapałam jego spracowaną dłoń. Zwróciłam uwagę, że ręce Johna są idealnie doczyszczone, pomimo ciężkiej i brudnej pracy, którą wykonywał. Dłuższą chwilę trzymałam go mocno, aż w końcu spróbował wysunąć swoją dłoń z mojej.
- Poczęstuj się, proszę. Naprawdę pyszne. Nałożyć ci?
Przytaknęłam i z uwagą patrzyłam, jak jego długie palce, drżąc, wkładają na mój talerzyk kawałek szarlotki. Zjedliśmy w ciszy, nawet na siebie nie patrząc. To było dość dziwne… Byliśmy tak blisko siebie, ale żadne z nas nie potrafiło zachować się normalnie i podjąć tematu. On był wyraźnie speszony, a ja nie chciałam wyjść na nachalną. W końcu jednak postanowiłam przerwać tę niezręczną sytuację:
- John, powiedz mi, jak pracuje ci się u Freemanów? – zapytałam. Spojrzał na mnie z ukosa.
- Dlaczego o to pytasz?
- Interesuje mnie to, tak po prostu. Chciałabym wiedzieć, co u ciebie, czy jesteś zadowolony z pracy, z… ze wszystkiego.
- Nie rozumiem…
- Proszę, nie szukaj wszędzie złośliwości i podtekstów, to ja ciebie nie rozumiem, John! Zapytałam, jak ci jest w pracy, a ty nie potrafisz odpowiedzieć!
- Jak może mi być w pracy, pomiędzy stadem owiec? To dziwne pytanie, chyba nie sądzisz, że odpowiem ci, że jestem szczęśliwy! Ale nie nadaję się do niczego innego, robię więc to, co potrafię.
- O co ci chodzi…? – naprawdę nie wiedziałam, co go nagle ugryzło; zrobił się dziwny i nieco niemiły.
- A o co tobie chodzi? Przychodzisz do mnie śliczna, wystrojona, pachnąca, niczym modelka, wykształcona, z dobrą pracą. Przychodzisz do mnie, zwykłego, prostego nieuka, który ledwie skończył średnią szkołę i…
- Boli cię to? To, że skończyłam studia? Czy to, że nie chodzę w powyciąganych, brudnych szmatach jak połowa zaniedbanych bab z tej zapyziałej wsi!?
- Boli mnie to, jak bardzo jesteś ślepa! – krzyknął – Albo po prostu dobrze się bawisz.
Zamarłam. Znowu to samo… Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo, ale to, co wyczyniał dziś John, było po prostu nie do pomyślenia!
- O czym chcesz ze mną rozmawiać? O owcach? O sprzątaniu ich zagród? – John nakręcił się i nie ustępował – O rolnictwie? Czy może wolisz siedzieć w milczeniu i z zażenowaniem patrzeć, jak skromne i niemodne mam mieszkanie?
- Posłuchaj mnie! – w końcu zdobyłam się na odwagę i przekrzyczałam go – Jeśli chcesz, możemy rozmawiać o owcach, możemy nawet iść sprzątać ich cholerne odchody! Zrobię to, bo mi na tobie zależy. Jeśli powiedziałbyś jedno słowo, że nie podobam ci się, albo że jestem śmieszna w tych swoich sukienkach i szpilkach, zdjęłabym je od razu. Mogłabym chodzić ubrana jak moja prababka, jeśli sprawiłoby ci to przyjemność. Jeśli podniecałoby cię że wyglądam jak pani Freeman, to powiedz, a zmienię się! Ubieram się ładnie dla ciebie, myślałam że to docenisz, staram się żeby ci się podobać, John, a ty… Ty po prostu wynajdujesz problemy, których nie ma! A może to ty nudzisz się ze mną, może tak fantastyczny, doświadczony mężczyzna jak ty nie ma o czym rozmawiać z głupią małolatą, która na siłę pcha się do jego życia, co!? Wiedziałam, od początku przeczuwałam że zrobię z siebie kompletną kretynkę, jak w ogóle mogłam sądzić że ktoś taki, jak ty, mnie zechce…
- Przestań!
- Nie przestanę! Cholera, mogłam zostać w Leeds, mogłam jechać do Londynu, poznać tam jakiegoś przystojnego aktora, to bardziej prawdopodobne niż to, że ty cokolwiek poczujesz do mnie! Ale nie, ja wolałam wrócić, przyjechać do tej dziury, bo pamiętałam cię sprzed pięciu lat, i miałam nadzieję że nikogo nie masz, że może ja… Ale byłam głupia!!!
Ze złością uderzyłam pięścią w stolik. Zamknęłam oczy i w myślach liczyłam do dziesięciu, by się trochę uspokoić. Kiedy je otworzyłam, John patrzył na mnie z żalem i zawstydzeniem. Strasznie mocno trzęsły mu się ręce. W pierwszym odruchu już chciałam je chwycić i mocno trzymać, ale nie, byłam zbyt rozzłoszczona i zbyt dumna, by się ugiąć. Patrzyłam w niego twardo, aż w końcu spuścił wzrok.
- Jesteś mądra i piękna, nie zasługuję na kogoś takiego, jak ty, zrozum to wreszcie… - szepnął niepewnym głosem – Nie chciałbym cię unieszczęśliwić.
- Nigdy więcej tak o sobie nie mów – odparłam lodowatym tonem – Nie życzę sobie tego. I nie próbuj sam ustalać, co jest dla mnie dobre, a co nie. Doskonale wiem, co, a raczej kto jest w stanie mnie uszczęśliwić.
- Ale… Spójrz na mnie, Katie, i powiedz, co widzisz.
Odwróciłam się w jego stronę. Jego oczy lśniły, usta były zaciśnięte, wyglądał jak kupka nieszczęścia. Szybkim ruchem dotknęłam jego policzków, odgarnęłam z czoła niesforne kosmyki. Jego wargi zadrżały nieznacznie.
- Co widzę? – powtórzyłam po nim – Pięknego mężczyznę, ukrytego za tymi ubraniami i włosami. Pięknego na zewnątrz i w środku. Uczciwego, szczerego i pracowitego, lojalnego i oddanego. Widzę kogoś, kogo pragnę i kocham.
- Nie możesz… - John przestraszył się moich słów, ale ja utwierdziłam go w tym, co powiedziałam.
- Pragnę i kocham. Tak, dobrze usłyszałeś.
- Boże… Ja…
- Ty, John, jesteś mężczyzną, o jakim marzą kobiety. Nie podoba mi się, że uważasz się za gorszego. To, że ja skończyłam studia, a ty nie, to nic ważnego. Po prostu chciałam być dziennikarką. Ty za to pracujesz ciężko i pomagasz ludziom, którzy cię potrzebują. Jestem pewna, że gdybyś tylko chciał, mógłbyś pracować w innym miejscu. Jesteś bardzo mądrym życiowo i doświadczonym mężczyzną, John, a to jest ważniejsze niż papier ze studiów, poza tym jesteś bardzo bystry i inteligentny, tylko tego nie pokazujesz. Ukrywasz się za warstwą ubrań i nieśmiałością. Ale jest w tobie więcej, niż chcesz ujawnić. Nie rozumiem, dlaczego twierdzisz, że jesteś prostym, nic nie wartym nieukiem, przecież wcale tak nie jest. Boli mnie, że tak o sobie mówisz…
John wstał i podszedł do okna. Nie odzywał się do mnie. Oparł się dłońmi o parapet i uparcie patrzył przed siebie. Zaciął się i milczał. Podeszłam do niego w końcu i bez pytania o pozwolenie przytuliłam się do jego pleców, obejmując go ramionami i dłońmi dotykając jego piersi. Jego serce biło jak oszalałe, czułam że oddycha szybko, i miałam wrażenie jakby chciał powstrzymać się od płaczu. Tkwiliśmy tak dobre kilka minut w ciszy, która chyba ukoiła trochę jego nerwy. Moje przy okazji też. Byłam naprawdę dumna z siebie, że nie wyszłam, trzaskając drzwiami, co zrobiłabym w każdym innym przypadku, ale nie przy Johnie.
- Zawodzę cię na każdym kroku – powiedział w końcu, odwracając się do mnie przodem.
- To nieprawda – stanowczo zaprzeczyłam – Od początku wiedziałam, jaki jesteś. Wiedziałam, że nie będzie łatwo i trochę czasu minie, zanim przekonasz się do mnie i uwierzysz mi. Jesteś zbyt przesiąknięty samotnością i bólem, zbyt mocno cię skrzywdzono, jesteś jak małe, dzikie zwierzątko, które muszę oswoić. I zrobię to. Pomogę ci.
- Jesteś za dobra, Katie – John niespodziewanie dotknął mojej twarzy i lekko się uśmiechnął – To niesamowite, jak bardzo jesteś dobra.
- Ależ skąd… Jestem egoistką. Robię to wyłącznie dla siebie. Nie myśl, że jestem tu, bo pomagam wszystkim zagubionym mężczyznom!
- A jakim pomagasz?
- Tym, którzy są wysocy, przystojni, powodują że serce wali mi jak oszalałe, nogi mi miękną… Tym, którzy mi się podobają.
John uśmiechnął się niepewnie i przytulił się do mnie jak małe dziecko. To cudowne uczucie… Był tak blisko i zaufał mi, dopuścił mnie do siebie, pozwolił mi siebie dotknąć i zrozumieć. Miałam nadzieję, że nie potrwa długo, zanim przejdziemy na następny etap… Tak bardzo tego chciałam. Teraz, kiedy czułam jego twarz przy sobie, kiedy wtulony we mnie obdarzał mnie takim zaufaniem…
- Wyglądasz dziś tak pięknie – powiedział cicho – Ślicznie ci w tym kolorze.
- Dziękuję – odparłam, mimo wszystko nieco zawstydzona – Nie spodziewałam się…
- Jesteś… śliczna, wiesz o tym?
- Przestań… W ogóle się nie umalowałam, wychodząc do ciebie.
- Nie zauważyłem różnicy. Katie, zrozum że dla mnie to nadal trudne, jeśli to prawda, co do mnie czujesz, to…
- Absolutna prawda, John – zapewniłam – Każde słowo.
- Tak, więc… Daj mi chwilę. To znaczy…
- Ile potrzebujesz. Zaczekam.
- To nie znaczy, że ja do  ciebie nic… Bo tak nie jest, ja bardzo… Znaczysz dla mnie…
- Wiem – uspokoiłam go – Wiem, kochanie. Wiem…
Spojrzał na mnie z wdzięcznością. Pogłaskałam go delikatnie po nieogolonym policzku, a on wpatrywał się we mnie, jakby nie wierzył w to, co słyszał, jakby słowo „kochanie” nie dawało mu spokoju. Tak, powiedziałam to, co czułam, i byłam z tego dumna. Musiałam zacząć okazywać mu, jak bardzo go kocham. A kiedy patrzył na mnie z taką dziecięcą wręcz radością w spojrzeniu, z ufnością, serce skakało mi ze szczęścia. W końcu się uspokoił i wszystko zmierzało ku dobremu…
***
Potrzebował czasu. Ja też, dlatego w środę i czwartek nie widzieliśmy się ani razu. Tak, oczywiście że mocno tego chciałam, ale nie mogłam, John potrzebował odrobiny przestrzeni i oddechu, choć ja osobiście byłam zdania, że mógłby oddychać tym powietrzem, którym i ja oddycham, no ale skoro na razie wolał swoje… Ustąpiłam. Na szczęście te dwa dni spędzałam od rana do nocy w pracy, więc nie miałam zbyt wiele czasu na przemyślenia albo tęsknotę. Choć kiedy siedząc w czwartkowe popołudnie w redakcji poczułam nagle na ramieniu czyjąś dłoń… Uśmiechnęłam się odruchowo i odwróciłam się. Jakież było moje zdziwienie, kiedy ujrzałam nad sobą twarz naczelnego…
- Piękny uśmiech, Kate – usiadł na moim biurku, patrząc na mnie przenikliwie.
- Hugh! Nie strasz mnie! – odsunęłam się nieco; nie ufałam mu w ogóle.
- Nie to było moim zamiarem – odparł, nadal mnie obserwując – Co robisz?
- Piszę, co miałabym robić?
Irytował mnie. Obiektywnie rzecz biorąc był przystojnym mężczyzną, nie interesowałam się plotkami ale głośne były zachwyty żeńskiej części redakcji nad naszym przełożonym, więc i do mnie siłą rzeczy to dotarło. Mnie jednak kompletnie nic w nim nie poruszało, dla mnie był jednym z wielu zwyczajnych facetów na tym świecie. Fakt, że był trzydziestoletnim, nieźle ubranym, przystojnym mężczyzną z ambicjami i świetną pracą w ogóle na mnie nie działał. Miałam jednak wrażenie, że Hugh chce czegoś ode mnie… Czegoś więcej, niż rozmowa o pracy.
- Muszę ci powiedzieć, że twój artykuł o oswajaniu mężczyzn zrobił furorę, ten numer czasopisma kupiło dwa razy więcej czytelników, niż zwykle – powiedział Hugh, bawiąc się moim długopisem i nie spuszczając ze mnie wzroku – Gratuluję. To twój pierwszy sukces.
- I nie ostatni – wzruszyłam ramionami.
- Tak pewna siebie…
- Wiem, na co mnie stać.
- Oczywiście, ja też to wiem. Ciekawi mnie tylko, skąd wzięło się twoje doświadczenie w materii oswajania facetów. No, przyznaj się, ilu już oswoiłaś, co?
- Wybacz, Hugh, chyba źle słyszałam – wstałam z krzesła i odeszłam kilka kroków – Masz mnie za dziwkę?
- Nie, Kate, nie zrozum mnie źle…
- Zrozumiałam dobrze!
- Kochana moja, jesteś stanowczo zbyt nerwowa! – Hugh złapał mnie mocno za rękę i roześmiał się nerwowo – To był żart, może niezbyt udany… Chciałem cię rozruszać, jesteś tak poważna! Chodź, pójdziemy na małą kawkę, porozmawiamy…
- Nie mam czasu, Hugh, pracuję – wyrwałam mu się i wróciłam do komputera – A co do oswajania, to musisz wiedzieć, że jestem w trakcie wzajemnego procesu, i wolałabym żeby nikt nie próbował mnie od tego odrywać.
- Więc ty też potrzebujesz oswojenia? – zmierzył mnie z dziwnym uśmieszkiem na twarzy.
- Potrzebuję spokoju, by dokończyć artykuł.
Wbiłam wzrok w klawiaturę i czekałam, aż odejdzie. Usłyszałam cichy śmiech.
- Jeszcze pójdziesz ze mną na tę kawę.
Odwróciłam się; Hugh był w drzwiach i patrzył na mnie z czymś w rodzaju… triumfu na twarzy. Postanowiłam się tym jednak nie przejmować i wróciłam do pracy. Kilka godzin zleciało mi jak z bicza strzelił, a kiedy mogłam wreszcie jechać do domu, poczułam niesamowitą ulgę. Nie będę widziała tego nachalnego barana przez dobrych kilka dni… Z radością wsiadłam do autobusu, a kiedy dojechałam do domu, jedyne, na co miałam siłę, to rzucić się na łóżko tak, jak stałam. Kiedy rano obudziłam się, słońce niemiłosiernie świeciło mi w oczy. Jasne, ze zmęczenia nie pomyślałam o zasunięciu zasłon… Cała ja. Zapominam, a potem rankiem wyklinam cały świat. Strasznie nie lubiłam takich jasnych pobudek, zdecydowanie wolałabym, by budziły mnie silne, męskie ramiona… Ale na to musiałam jeszcze trochę poczekać. Zebrałam się jakoś i poszłam pod prysznic, a kiedy wyszłam z łazienki, byłam inną kobietą, gotową na kolejny dzień pracy. Pan Jackman jak zwykle był zabawny i sypał żartami na prawo i lewo; najchętniej rzuciłabym pracę w redakcji w diabły i poświęciła się cukiernictwu. Moglibyśmy z Jackmanem stworzyć sieć znakomitych cukierni, i jestem pewna że nasza współpraca układałaby się fenomenalnie. Szczególnie, gdybym miała codziennie takich klientów…
- Cześć – usłyszałam znajomy, nieśmiały głos. Odwróciłam się tak gwałtownie, że tacka z pięcioma pączkami, którą trzymałam, upadła na podłogę.
- John! – rozpromieniłam się natychmiast – Tak się cieszę że jesteś!
- Co to za hałasy! – zza drzwi wyszedł Jackman i pokręcił głową – Narażasz mnie na same straty! Co ty masz w głowie, dziecko!
- Przepraszam, to moja wina – szepnął John. Mój pracodawca spojrzał na niego badawczo.
- No tak, mogłem się domyślić…
- Poproszę wszystkie te pączki – John wskazał na podłogę, a Jackman mało nie zadławił się śmiechem.
- Ja nie mogę sprzedać ci z podłogi – bąknęłam niepewnie – Zapłacę za nie, szefie…
- Chcę je kupić – mój ukochany twardo obstawał przy  swoim – Podasz mi je czy mam sam pozbierać?
Nachyliłam się i bez protestu podniosłam słodkości, a gdy gwałtownie wyprostowałam się i obróciłam w stronę Johna, zauważyłam że szybko odwraca wzrok. A więc to tak… Patrzył, jak się nachylam! Byłam odwrócona tyłem do niego, patrzył na moje wypięte pośladki! A miałam na sobie bardzo krótką spódniczkę… John był zarumieniony, ale widziałam że walczy ze sobą, bo pod nosem usiłował pojawić się mu lekki uśmiech. Obrzuciłam Jackmana piorunującym spojrzeniem, a gdy ten wyszedł, rzuciłam papierową torbą z pączkami o ladę.
- Jesteś nieprzyzwoity! – patrzyłam wprost w oczy Johna.
- Ja!?
- Patrzyłeś się na mnie!
- To jest nieprzyzwoite?
- John patrzyłeś na mój tyłek! – wydusiłam z siebie, a on patrzył na mnie zakłopotany.
- Nieprawda… - zaprzeczył – Nigdy bym…
- Przyznaj się – podeszłam do niego i chwyciłam go za koszulę – Schyliłam się, a ty patrzyłeś.
- Katie…
- Patrzyłeś! – roześmiałam się, a chwilę po tym i on zaczął się śmiać.
- Przepraszam, ale… Stanęłaś tak, że po prostu widziałem – tłumaczył się – To nie moja wina.
- Jasne, to nigdy nie jest wina mężczyzn. To jak, John, jak podobają ci się moje majteczki…?
Spojrzałam na niego zalotnie i dotknęłam dłonią jego rozpalonego policzka. Teraz zmieszał się zupełnie, spuścił wzrok i zacisnął wargi. Znowu przesadziłam… Zrobiłam krok w tył, nie chcąc powiedzieć ani zrobić czegoś, czego mogłabym żałować, a wtedy John uśmiechnął się, speszony.
- Bardzo mi się podobają – powiedział cicho – Śliczny kolor.
Tym razem to ja poczułam się jak mała dziewczynka, spłoszona niczym sarenka. Odwróciłam się szybko i wróciłam na moje miejsce, za ladę. Przysunęłam do Johna torbę z pączkami i czekałam, aż za nie zapłaci. Teraz z kolei on chyba poczuł się, jakby posunął się za daleko; widziałam to w jego oczach. Wycofał się, był niepewny, musiałam więc działać. Podeszłam do niego i objęłam go jedną ręką za szyję, po czym pocałowałam go lekko w usta.
- Jeśli chcesz, będę nosić tylko ten kolor – powiedziałam – Wszystko, co zechcesz. Chcę ci się podobać, John. Staram się.
- Nie musisz się starać, nie rób nic, taka jesteś najpiękniejsza.
Z rozczuleniem spojrzałam na jego zawstydzenie. Słowa Johna były szczere, najszczersze, jakie mogły paść. Nie uważałam się nigdy za piękność, ale w jego ustach to wyznanie brzmiało tak, że… uwierzyłam mu. Poczułam się najpiękniejszą kobietą na świecie w oczach tego wyjątkowego mężczyzny. A co, jeśli kiedyś zmieni zdanie? Uzna, że jednak nie jestem dla niego wystarczająco dobra? Co wtedy? Nie, to niemożliwe, John nie jest taki. John jest szczery i uczciwy, jest niezmienny. Nie przestałabym mu się podobać z dnia na dzień… On, jako mężczyzna, miał o wiele łatwiej. Oni zawsze z wiekiem robią się coraz smaczniejsi i przystojniejsi. No, prawie zawsze, ale John bezapelacyjnie do tej grupy należał. Wiedziałam, że mój ukochany z każdym rokiem będzie piękniał, a pod moją troskliwą opieką i nadzorem miał szansę wyrobić się tak, że nie powstydziłoby się go nawet samo Hollywood. A ja? Jeśli zbrzydnę, pomarszczę się, roztyję po gromadce dzieci, które mu urodzę? Co wtedy? Zostawi mnie dla młodszej i ładniejszej? O nie, Johnie Standring, nie możesz mówić mi, że nie muszę się starać! MUSZĘ każdego dnia udowadniać ci, że podjąłeś dobrą decyzję. Oddać ci się cała i uzależnić cię od siebie tak, żeby na samą myśl o opuszczeniu mnie, ogarniał cię strach. Tak, jak teraz mnie. Owinąć cię sobie wokół palca i…
- Katie, słyszysz? – głos Johna wyrwał mnie z zamyślenia.
- Co?
- O czym myślałaś? Byłaś nieobecna.
- Ja… Ja myślałam… Muszę jechać na zakupy do Yorku, wiesz, do sklepu z bielizną, kilku butików, takie tam babskie sprawy…
- Bielizna? Przecież ciotka Josephine przywiozła ci niedawno piękny prezent – John roześmiał się cicho. Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Jeden komplet? Masz pojęcie, ile kobieta potrzebuje?
- Jak dla mnie to… w ogóle niepotrzebne i dziwne.
Czy ten człowiek właśnie powiedział mi, że wolałby, żebym NIE nosiła bielizny…? Mój Boże, cały czas mnie zaskakiwał. A może chodziło mu o coś innego, tylko oczywiście mój pokręcony umysł odebrał to jako deklarację. Może za dziwne i niepotrzebne uważa zaprzątanie sobie przez kobiety głowy wyglądem, a nie fakt noszenia bielizny. Chyba powinnam przestać myśleć. John znowu patrzył na mnie z jakąś dziwną rezerwą… Tak, zdecydowanie nie o to mu chodziło, i pewnie zastanawia się, nad czym tak się zadumałam. Nieważne.
- Wszystkie kobiety są dziwne, John – powiedziałam, próbując zatrzeć poprzednie wrażenie – Nie ja pierwsza i nie ostatnia.
- Kate, muszę lecieć, mam sporo pracy – szybko zmienił temat – Dziś strzyżemy owce i obiecałem panu Freemanowi, że uwinę się z tym do wieczora.
- Jasne, nie przeszkadzam.
- Zostałbym jeszcze, ale…
- Tak, wiem, praca.
- Może innym razem.
- Tak, na pewno – uśmiechnęłam się i złapałam go za rękę – Pa, John, do zobaczenia.
Kiedy wychodził z cukierni, w drzwiach nagle stanęła moja mama. John przywitał się z nią grzecznie, po czym spojrzał na mnie znacząco i wyszedł. Chwilę trwało, zanim dotarło do mnie, kto przyszedł, bo byłam bardziej zaaferowana Johnem niż tą wizytą.
- Katie, córeczko!
- Mama? – obudziłam się jakby z letargu – Co ty tutaj robisz?
- Przyjechaliśmy cię odwiedzić, nie cieszysz się?
- Jasne, ale… Nie spodziewałam się! Mogłaś uprzedzić!
- Kate, od kiedy matka musi anonsować się córce, że przyjeżdża do, bądź co bądź nadal będącego jej własnością, domu?
- Mamo, przepraszam – podeszłam do niej i przytuliłam ją mocno na przywitanie – Ale mogło mnie nie być, mogłam być z kimś umówiona, mogłam…
- Ty? W tej dziurze? Z kim? – mama parsknęła śmiechem – Wybacz, ale znam cię już parę lat i ty chyba wymagania masz nie z tej ziemi, skoro ci nawet Paul Turner nie odpowiadał.
- Mamo nie mówmy o tym żałosnym palancie…
- Och Katie, daj spokój, umówić cię z kimś z Terrington to tak, jakby ojcu kazać zrezygnować z pracy na uniwersytecie na rzecz baletu.
- Dobrze, niech ci będzie – postanowiłam nie wtajemniczać jej w mój związek z Johnem. Związek… Jak to cudownie brzmi!
- Kiedy kończysz?
- Już, pani Newman, niech idzie do domu póki mi cukierni nie rozniosła! – jakby spod ziemi wyrósł nagle pan Jackman – Dzień dobry, moja kochana była najlepsza klientko! Lepszego gościa nie mogłem się dziś spodziewać!
Kiedy tak mój pracodawca i mama zatracili się w głośnej rozmowie, ja przygotowałam się do wyjścia, posprzątałam nieco i postarałam się zostawić po sobie jako taki porządek. Gdy szłyśmy do domu, mamę oczywiście zaczepiało stado sąsiadek. Prawdę mówiąc nie chciało mi się tego oglądać, toteż ruszyłam przed siebie. Ze zdziwieniem odnotowałam, iż w domu na fotelu jak gdyby nigdy nic siedzi sobie mój tata!
- Nareszcie, moja córeczka! – podniósł się i wyściskał mnie mocno. Tego już było za wiele…
- Tato, czy to można już nazwać regularną kontrolą!?
- O czym ty mówisz, dziecko…
- Sprawdzacie mnie, tak? Mama wpada jak gdyby nigdy nic do mojej pracy, ty wchodzisz sobie do domu!
- To nadal jest nasz dom – podkreślił ojciec z irytacją.
- Tak, ale… Pozwoliliście mi tu mieszkać, daliście mi wolną rękę, a teraz nachodzicie bez uprzedzenia! Tato, ja mogłabym nie być sama, rozumiesz…? Mogłam…
- Dajże spokój, tu? W Terrington?
- Mówisz dokładnie jak mama! – krzyknęłam – A ja mam 23 lata i wystarczająco dużo oleju w głowie, żeby wiedzieć, kogo chcę zaprosić! Nawet gdyby miał to być ktoś stąd, co to dla ciebie za różnica?
- A to, że w tej wsi nie ma dla ciebie odpowiednich chłopców! – oburzył się ojciec – Na czele z tym chłystkiem od Turnerów!
- Przynajmniej tu się zgadzamy – mruknęłam niechętnie – Ale ja nie szukam chłopców, zrozum. Jeśli chciałabym się z kimś spotykać, to z mężczyzną, dojrzałym i odpowiedzialnym, wy nie możecie tak po prostu bez zapowiedzi wpadać tu i…
- Jaki mężczyzna?
- Nie ma żadnego…
- JAKI, pytam? – ojciec wyczuł wahanie w moim głosie i złagodniał – Dziecko, mnie możesz powiedzieć. Nic nie powiem mamie.
- Nie ma jeszcze nikogo…
- To dlaczego masz pretensje, że wszedłem bez uprzedzenia?
- Bo mogłam być tu z…
- Opowiadasz bajki, a po prostu chcesz tupnąć nóżką. W porządku, tup sobie dalej, następnym razem zadzwonię – obiecał w końcu – Mówiłem matce, żeby cię uprzedziła, to ona zrównała mnie z ziemią i posłała do stu diabłów.
- Dobrze, tato, nieważne. Cieszę się, że jesteś – zdobyłam się w końcu na uśmiech – To do kiedy zostajecie?
- W niedzielę rano po śniadaniu od razu wyjeżdżamy. Najpóźniej w południe musimy być w Leicester.
- Jedziecie do znajomych?
- Josephine nas zaprosiła na obiad – odparł rozbawiony ojciec.
- Do Leicester? Przecież mieszka w Londynie!
- Już nie… Tydzień temu zapoznała żwawego, bogatego staruszka. Chce nas poznać.
- To znaczy że… Ciotka Josephine poznała TYDZIEŃ temu faceta a dziś już z nim MIESZKA?! – nie wierzyłam w to, co słyszę. Ja od dawna nie mogę przebrnąć z Johnem przez etap ukradkowego dotykania się dłońmi, a ona żyje pod jednym dachem z mężczyzną, którego poznała 7 dni temu!
- Znasz moją starszą siostrę, nigdy nie miała z tym problemu.
Ojciec roześmiał się, a ja razem z nim, choć wcale nie było mi do śmiechu. Ale cóż zrobić… Przyjdzie i na mnie pora. Oby jak najszybciej…
Wizyta moich rodziców przebiegała zaskakująco miło i spokojnie. Co prawda przez całą sobotę schodziły się do nas pielgrzymki ludzi z Terrington, którzy chcieli zobaczyć się z rodzicami, ale jakoś to przeżyłam. Podczas jednej z takich wizyt wpadłam na plan… W starym notesie ojca wyszukałam dawny numer telefonu do dziadka Johna. Wstyd przyznać, ale kompletnie nie pomyślałam, żeby z Johenm wymienić się numerami… Miałam nadzieję, że ten będzie aktualny. Po kilku sygnałach ktoś podniósł słuchawkę.
- Halo?
- John? To ja, Kate! – ucieszyłam się.
- Kate? Coś się stało? – brzmiał naprawdę poważnie i chyba przestraszyłam go tym telefonem.
- Nie, nic, po prostu dzwonię.
- Bałem się, że coś jest nie tak – wyznał – Jak twoi rodzice?
- Dobrze, jutro z rana wyjeżdżają. Mam nadzieję, że się spotkamy…
Po drugiej stronie słuchawki zapanowała cisza. Zrozumiałam, że jeśli ja nie odpowiem sobie sama na to pytanie, to się nie spotkamy.
- A więc ustalone – zażartowałam – Będę w kościele o 12, a ty?
- Ja… Tak, raczej też – bąknął niepewnie. Wyczułam, że miał inne plany, tylko zmienił je by się ze mną zobaczyć. Sukces!
- W takim razie do jutra, John.
- Do jutra, Katie.
Aż pisnęłam z radości. Tak, jutro nastąpi przełom, wiedziałam o tym… Czułam to. Właściwie nie planowałam wiele, tylko obiad. Tak, zaproszę go na niedzielny obiad, a potem… Niech się dzieje, co chce. Ale nie skończy się tylko na jedzeniu…
***
Kiedy pożegnałam rodziców, odetchnęłam z ulgą. Nie dlatego, że przeszkadzali mi albo ich wizyta była nieprzyjemnością, ale miałam na głowie inne, ważniejsze sprawy. John. To on był dla mnie priorytetem i na nim się musiałam skupić. Miałam niewiele czasu na przygotowania… Modliłam się, żeby pierś z kaczki przepisu mojej babci nie postanowiła spłatać mi figla i spalić się, albo co gorsza – nie dopiec. W końcu wyłączyłam piekarnik i pobiegłam ubrać się i umalować. Co mogę założyć do kościoła w piękny, letni dzień… Większość sukienek nie nadawała się do pokazania się w nich na mszy; w końcu jednak znalazłam prostą, zwiewną, białą spódnicę do kolan, do której dobrałam błękitną bluzkę, i było naprawdę dobrze. Tak dobrze, że sama byłam w szoku, że mogę tak wyglądać. Do tego moje ukochane niebieskie szpilki, lekki makijaż, rozpuszczone włosy i… John musiał się w końcu przełamać. Nie po to spędzam tyle czasu przed lustrem, żeby tego nie docenił! W końcu byłam gotowa, i z pozytywnym nastawieniem wyszłam z domu, upewniwszy się jeszcze, czy w kuchni na pewno wszystko jest idealnie przygotowane. W drodze do kościoła mijałam wielu sąsiadów, idących w tym samym kierunku. Cóż, w najlepszym przypadku odstawię po prostu teatrzyk przed całą wsią, w najgorszym – ośmieszę się. Trudno, John był tego wart. Wchodząc do świątyni, zastanawiałam się, które miejsce zająć, i w końcu, wiedziona jakimś dziwnym instynktem, wybrałam jedną z pierwszych ławek. Przede mną siedziało tylko kilkoro dzieci. Kościół powoli zaczynał się zapełniać, a ja nadal nie widziałam Johna, choć starałam się powstrzymać od ciągłego oglądania się za siebie. Wreszcie straciłam nadzieję, że go zobaczę. Może po prostu stoi gdzieś z tyłu, poza zasięgiem mojego wzroku, nie chce podchodzić do mnie podczas mszy… To zrozumiałe, biorąc pod uwagę jego nieśmiałość. W pewnym momencie jednak, tuż przed wejściem księdza, poczułam że ktoś obok mnie usiadł. Nie podniosłam szybko, nerwowo wzroku, ale zauważyłam tak dobrze znaną mi dłoń, zaciskającą się na krawędzi ławki. Więc przyszedł, jest… Po moim ciele rozeszło się cudowne ciepło, poczułam się tak lekko i radośnie! Bez wahania położyłam swoją dłoń na jego dłoni i spojrzałam mu w oczy. Błyszczały. Wyglądał jakoś inaczej… Może to przez to, że nieco ujarzmił swoje włosy? Może to przez białą koszulę? A może to tylko kwestia tego lekkiego, nieśmiałego uśmiechu, który wykwitł na jego ustach? Nie wiedziałam, ale nigdy dotąd nie czułam się szczęśliwsza. Mocno ścisnęłam jego rękę i nic więcej się nie liczyło. Z ledwością zdołałam odnotować, że właśnie nadszedł ksiądz i rozpoczęła się msza. John wyswobodził swoją dłoń, ale ja nie mogłam skupić się na niczym innym, miałam zresztą wrażenie, że jemu też nie jest łatwo. Co chwilę zerkał na mnie, a do tego nerwowo skubał palce. Zdecydowanie już był mój… Msza, mimo że trwała godzinę, dla mnie ciągnęła się niemożliwie, ale obecność Johna czyniła ten czas znośnym, a nawet bardzo przyjemnym… Kiedy ksiądz kończył, nie posiadałam się z radości i wcale nie czułam wyrzutów sumienia. Zdarzyło się jednak coś dziwnego… Już po opuszczeniu kościoła przez księdza, ale zanim ktokolwiek inny zdążył się podnieść, John poderwał się i ruszył w kierunku wyjścia. Zdezorientowana, odwróciłam się za nim, ale on był już prawie przy drzwiach. Nie zastanawiając się ani sekundy, podążyłam jego śladem, zauważywszy jeszcze kątem oka że tuż za mną podnoszą się wszyscy zgromadzeni. Nie zwracałam na to jednak uwagi, wypadając z kościoła jak z procy. John był już kilkanaście metrów dalej, widocznie spieszył się. Nie rozumiałam, czyżby uciekał przede mną…?
- John! – krzyknęłam, biegnąc za nim – John, zaczekaj!
Odwrócił się powoli, i chyba speszył się, widząc wychodzących za mną tłumnie ludzi. Kiedy podbiegłam do niego, chwyciłam go mocno za ramiona.
- Dlaczego tak szybko wyszedłeś? – zapytałam.
- Nie chciałem… robić ci problemu – mruknął, zakłopotany – Nie chciałem, żeby widzieli, gadali…
- John, ja chcę, żeby widzieli. Nie mam się czego wstydzić, a wręcz przeciwnie.
Patrzył na mnie z niedowierzaniem, jakby nie przyjmował do wiadomości tego, co chcę mu przekazać. Zrobił krok w tył, ale ja nie odpuszczałam. Nie mogłam, nie teraz, nie w tej chwili, to po prostu  niemożliwe! Podeszłam do niego, wspięłam się na palce i z ogromną satysfakcją pocałowałam go lekko w usta. Jego ciało zesztywniało, ale wargi poddały mi się, przyjmując moją pieszczotę. Patrzyłam mu głęboko w oczy i wzięłam go za rękę.
- Chcę, John – powiedziałam twardo – Chcę, rozumiesz?
Uśmiechnęłam się na zachętę i powoli ruszyliśmy przed siebie, trzymając się za dłonie. Nareszcie, jak normalna para szliśmy RAZEM, w dodatku za rękę. Nie mogłam sobie wymarzyć nic piękniejszego. Obejrzałam się przez ramię; ludzie wyraźnie zainteresowani przyglądali się nam i komentowali to, co widzą, niektórzy nawet wyraźnie wskazywali sobie palcem, ale mnie niespecjalnie to interesowało. Był przy mnie, i to się liczyło. Czułam, że jest spięty, i nawet nie dziwiło mnie to, choć wolałam, aby był spokojny i wyluzowany.
- John… John, kochanie, odpręż się – ścisnęłam jego dłoń i uśmiechnęłam się – Co ci jest?
- Nic, ja…
- John, proszę… Uśmiechnij się, bo stracę resztki nadziei, że mnie choć trochę lubisz.
- Wiesz, że bardzo, bardzo cię… lubię – odparł bez wahania – Ale to dziwne…
- Rozumiem cię. Zapraszam cię na obiad, już przygotowałam specjalnie dla ciebie popisowe danie mojej babci. Mam nadzieję, że cię nie otruję.
- Katie, nie spodziewałem się zaproszenia…
- Bo to miała być niespodzianka! Błagam, uśmiechnij się do mnie!
Spełnił moją prośbę, a wtedy ja ponownie pocałowałam go bez skrępowania w usta. To dobry znak – John nie próbował protestować ani odsuwać się, przyjmował moje pocałunki jak coś oczywistego. Fakt, że sam nie wychodził z inicjatywą, w ogóle mi nie przeszkadzał, wiedziałam, że potrzebuje jeszcze trochę czasu, żeby się z tym oswoić. Ale byłam na najlepszej drodze… Czułam, że im bliżej mojego domu jesteśmy, tym mocniej ściska moją rękę. Poza tym wyprostował się i nie garbił, można było odnieść wrażenie że jest jeszcze bardziej wysoki. Kiedy weszliśmy do domu, był inny. Nieco bardziej na luzie, choć nadal cichy i skromny. Z chęcią pomógł mi nakryć stół i otworzyć wino, kiedy ja dokańczałam jedzenie. W końcu zasiedliśmy przy stole. John z apetytem jadł mój obiad, a mnie miło patrzyło się, jak ilość jedzenia na jego talerzu zmniejsza się. To było cudowne uczucie, patrzeć jak mój ukochany mężczyzna je ze smakiem to, co specjalnie dla niego zrobiłam. Tak bardzo pochłonęło mnie obserwowanie go, że kompletnie zapomniałam o moim talerzu.
- Katie, nie jesz? – zdziwił się nagle John, kiedy wyczuł na sobie mój wzrok – Coś nie tak… Coś zrobiłem źle?
- Nie, absolutnie – uspokoiłam go – Po prostu… Nie wyobrażasz sobie, jaka to dla mnie radość, widząc cię tu. Naprawdę.
- Przestań…
- Nie wierzysz mi? Serce bije mi jak szalone. Jesteś tu ze mną, najwidoczniej smakuje ci mój obiad… Czego mogę chcieć więcej?
Nic nie odpowiedział, tylko zanurzył usta w kieliszku z winem. Wzięłam się za jedzenie, bo John gotów był pomyśleć, że coś mnie opętało, zerkałam jednak na niego nadal z rozczuleniem. Był tak słodki i kochany, i najwidoczniej – głodny jak wilk. Kiedy skończył, odruchowo otarł usta wierzchem dłoni, i wyglądał przy tym niesamowicie męsko… Gdy jednak zorientował się, że patrzę na niego, poczerwieniał.
- Przepraszam cię – bąknął, zawstydzony – Zachowałem się jak prostak…
- O czym ty mówisz?
- Nie pasuję tu, nie pasuję do ciebie, nawet nie potrafię kulturalnie zjeść obiadu…
- John, kochany… - przejęłam się jego niską samooceną i podeszłam do niego, klękając obok na podłodze, po czym złapałam jego ręce – Nawet nie wiesz, jak bardzo do mnie pasujesz. Uwierz mi, ja robię to samo, kiedy jestem sama. Taki nawyk z dzieciństwa. Zrobiłabym to i teraz, tylko jeszcze nie skończyłam jeść. Jesteś taki sam jak ja, przestań obniżać swoją wartość, uwierz mi w końcu, że nie chcę niczego innego na tym świecie, tylko ciebie. Takiego, jakim jesteś…
Patrzył na mnie niepewnym wzrokiem, jakby wciąż nie wierzył w moje słowa, jakby bał się, że jest moją chwilową zabawką, obiektem drwin, kimś nieważnym. Musiałam go w końcu jakoś przekonać, że jest inaczej, niż myśli.
- Katie, trudno wierzyć mi w to, co słyszę, ale nie gniewaj się na mnie – powiedział cicho, spuszczając wzrok – To nie tak, że uważam cię za… Nie sądzę, że kłamiesz. Nie ty. Nie byłabyś do tego zdolna. Ja tylko…
- Błagam, otwórz się, John, powiedz mi wszystko… Wszystko, co musisz. Zrozumiem, obiecuję.
- Kate, ja byłem kiedyś inny. Przed Carol… Zawsze byłem nieśmiały, wycofany, ale nie tak, jak teraz. Z nią było inaczej, była mi bliższa, pewnie dlatego że też pochodziła z rodziny farmerów, pokochałem ją i nie bałem się jej tego okazywać. To nie znaczy, że chodziłem za nią i… Nie powinienem ci tego wszystkiego opowiadać.
- Ale ja chcę – odparłam stanowczo, choć na sam dźwięk jej imienia mnie skręcało – Mów, John.
- Dobrze, więc… Kochałem się w niej kilka lat. Kiedyś dałem jej naszyjnik, który należał do mojej mamy… Nie przyjęła go, powiedziała, że nie jest tego warta, że jest złą osobą, nie rozumiałem tego, nie chciałem żeby tak mówiła o sobie. Dla mnie była dobra i wyjątkowa. Kochałem ją, przygotowywaliśmy się do ślubu, a ona nocami wymykała się do niego. Spotykała się z nim na wrzosowiskach – John zatrząsł się na samo wspomnienie – Ale ja kochałem ją i myślałem, że to minie, że kiedy dam jej moją miłość, uszczęśliwię ją, wtedy o nim zapomni… Będzie moją żoną i tylko ja będę mógł być z nią. Wtedy on zabrał mi ją, a ona przyjęła to jak zbawienie. A ja czułem do niej tyle… Nigdy przedtem nikt mnie tak nie zranił. Zrozumiałem, że to wszystko była farsa dla moich pieniędzy i utrzymania Sparkhouse. Cały czas miałem nadzieję, że choć trochę mnie kocha, że jeśli nie, to pokocha mnie w czasie małżeństwa, rozumiesz? Ale ona nie była w stanie poczuć do mnie nic, nie zapomnę kiedy kilka dni przed ucieczką byłem u niej, oglądaliśmy telewizję, poprosiłem ją, czy możemy potrzymać się za ręce… Ten wyraz obojętności na jej twarzy, ta niechęć, wtedy brałem to za zmęczenie, dziś wiem…
- To już przeszłość, ona nie wróci – szepnęłam, gładząc jego policzki – Słyszysz? Nie pozwolę cię skrzywdzić.
- Po jej wyjeździe wszystko się zmieniło. Ja się zmieniłem. Boję się kolejnej rany, kolejnego zawodu, zamknąłem się w sobie, wycofałem, a wtedy po pięciu latach pojawiłaś się ty… Weszłaś w moje życie nagle, głośno, zawróciłaś mi w głowie już wtedy, pierwszego dnia pod kościołem, ale… Właśnie przez to wycofałem się jeszcze bardziej. Bo się bałem. Nadal się boję, a wiesz dlaczego? Bo nie jesteś taka, jak ja. Jesteś jakby z innego świata, jesteś młoda, śliczna, mądra, wykształcona, wesoła, pracujesz w gazecie, jesteś dziennikarką, to jest twój świat. Wielki świat, w którym czujesz się dobrze. A ja? Spójrz na mnie, przypomnij sobie, czym się zajmuję i…
- John, jeśli dwoje ludzi się kocha, to jedno może być prezydentem, a drugie sprzątaczką, i nie robi to różnicy – przerwałam mu ostro – A ja ciebie kocham. Nie pozwolę ci na to, żebyś mówił o sobie takie rzeczy. Przeszedłeś w życiu coś strasznego, zraniło cię to tak że jesteś teraz sto razy bardziej nieśmiały i wrażliwy, ale ja jestem tu po to, żeby wyciągnąć cię z tej beznadziejnej skorupy samotności. Kocham cię, i zupełnie nie widzę różnicy między nami, podobasz mi się taki, jakim jesteś. Podziwiam cię, naprawdę podziwiam. I zachwycam się tobą codziennie od nowa.
- Katie… Nie mogę w to uwierzyć, bo to zbyt piękne – szepnął, ściskając moją dłoń tak, że zabolało, ale nawet się nie skrzywiłam – Daj mi trochę czasu…
- Nie, John. Dałam ci już go, teraz nadszedł NASZ czas. Nie mogę dawać ci czasu w nieskończoność i czekać, aż zaczniesz wierzyć w siebie i… we mnie. Będąc daleko ode mnie nie ma to sensu, musimy zacząć razem, rozumiesz? Ty i ja, tylko my. A ja codziennie będę pomagać ci przezwyciężać to, co ci przeszkadza i boli.
Patrzył na mnie niepewnie, ale zarazem ufnie. Jakby bardzo chciał wierzyć w moje słowa i czekał na potwierdzenie z mojej strony. Nie myśląc wiele wstałam z podłogi i usiadłam na jego kolanach. Był zszokowany tym, co robię, ale nie przeszkadzało mi to. John całym ciałem szukał bliskości, czułam to, bo nie odepchnął mnie, a nawet objął w talii i przysunął do siebie. Zbliżył też do mnie swoją twarz, był na tyle blisko, że nasze nosy zetknęły się. Wtedy nie wytrzymałam i pocałowałam go. Delikatnie, by go nie wystraszyć i nie zniechęcić, musnęłam jego górną wargę, a on błyskawicznie odpowiedział na moją inicjatywę. Teraz to on ją przejął; delikatnie pieścił moje usta, nie próbując wedrzeć się głębiej, jakby chciał poznać teren i wyczuć, na ile może sobie pozwolić, i na ile starczy mu odwagi. To było najwspanialsze uczucie, jakiego do tej pory doznałam. Lekko ssał moje wargi, to dolną, to górną, robił to subtelnie ale z ogromnym uczuciem, jakby chciał poznać każdy ich milimetr, aż w końcu objął całe moje usta swoimi. I… nic. Trwaliśmy tak po prostu przez dłuższą chwilę, oboje spragnieni zwykłej bliskości, takiej bez żadnych granic. Tylko my i nasze wargi zetknięte ze sobą, piękna chwila w błogiej ciszy, tylko bicie naszych serc… W końcu John odsunął twarz od mojej i spojrzał na mnie niepewnie. Dotknęłam dłonią jego rozpalonego policzka.
- Jesteś najwspanialszym mężczyzną, jakiego spotkałam – powiedziałam cicho – Kocham cię, John.
- Ja… Ja chyba…
- Nie musisz nic mówić, jeśli nie chcesz, kochanie.
- Ale chcę – odparł stanowczo – Katie, nie wiem, co przyszło ci do głowy, ale skutecznie mnie tym zaraziłaś. Ja… Boże, nie wierzę w to, ale… Kocham cię.
- John…
- Proszę cię tylko, nie zrań mnie – poprosił – Nie wiem, jak mógłbym cię uszczęśliwić, ale przysięgam, że zrobię wszystko. Ufam ci, Katie.
- Kochanie… To najpiękniejsze, co mogłeś mi powiedzieć. Ja przysięgam, że nie zawiodę twojego zaufania i będziemy najszczęśliwsi na świecie.
John uśmiechnął się radośnie i przytulił mnie mocno, aż zbrakło mi tchu. Był naprawdę cudowny… I w moich ramionach był szczęśliwy i spokojny – to naprawdę znaczyło dla mnie wiele. W końcu miałam dla kogo żyć… Była jeszcze jedna kwestia, która bardzo mnie uwierała, nie wiedziałam tylko, jak zareaguje na to John… Wydawało mi się, że był dość konserwatywnym człowiekiem. Nie to, że ja byłam kompletnie wyzwolona i bez zasad, bo przecież wierzyłam w Boga i chodziłam do kościoła, ale nie miałam ochoty przesuwać pewnych niezwykle ważnych spraw na później…
- John… Chyba nadszedł czas na deser – szepnęłam mu wprost do ucha – Chodźmy.
- Pomogę ci w przygotowaniu – odparł niepewnie. Uśmiechnęłam się, rozczulona.
- Pomóc… owszem, poniekąd możesz.
- Chodźmy więc do kuchni – John zsunął mnie z kolan i wstał, ale ja zatrzymałam go.
- Ale ja mówię o innym deserze… Chcę ciebie.
Stał, sparaliżowany, i nie wiedział, co zrobić. Wydawało mi się, jakby przetwarzał tę informację i próbował ją zrozumieć. Wtedy dotarło do mnie, co właśnie zrobiłam: zaproponowałam najbardziej nieśmiałemu facetowi na świecie seks. Mnie samą przeraziła trochę wizja nieporadnego, przymuszonego do zbliżenia Johna, więc spuściłam nieco z tonu.
- Chodzi mi o to, że… Chcę być blisko ciebie – wyjaśniłam – Chcę się poprzytulać, całować, robić to co robią wszystkie zakochane pary. Chciałabym poznać ciebie, twoje ciało… Nie chodzi o sam seks. John, rozumiem twoje obawy, ja… też nigdy… Jesteś moim pierwszym.
- Naprawdę…?
- A czy kiedykolwiek mówiłam coś innego? Chodź na górę, rozluźnimy się trochę, porozmawiamy…
Uległ i poszedł za mną. Bałam się, naprawdę nie wiedziałam co mam począć, pierwszy raz byłam w takiej sytuacji, ale miałam nadzieję że moje uczucia i ciało same mnie poprowadzą. Kiedy weszliśmy do sypialni, John trochę się speszył, popchnęłam go więc w kierunku łóżka, i usiadłam tuż przy nim. Bez namysłu pocałowałam go, nie pozwalając na jakiekolwiek słowa. Był wyraźnie zestresowany, jakby czegoś mocno się bał… Wsunęłam dłoń pomiędzy jego uda, ale spiął się jeszcze bardziej. Wyjęłam więc ją i spojrzałam na niego uważnie.
- Coś jest nie tak, prawda? Czegoś się obawiasz. Albo ja zrobiłam coś źle.
- Nie, Katie, zrozum… To bardzo miłe, jak mnie dotykasz… Po prostu pierwszy raz w życiu kobieta tak mnie traktuje. Takim czułym, delikatnym, pełnym miłości i… pożądania dotykiem – zakończył cicho, mrugając oczami. To znaczyło, że był naprawdę stremowany.
- Carol nigdy… Poczekaj, ona nigdy nie dotykała cię i nie całowała!? – nie mogłam sama w to uwierzyć.
- Parę razy przelotnie dała mi buziaka. Starałem się o jej względy, o czułość, ale nic to nie dawało.
- Dobrze, nie będziemy o tym rozmawiać – postanowiłam, jednak dręczyła mnie jeszcze jedna sprawa odnośnie Carol – John, powiedz mi tylko… Ona była twoją pierwszą dziewczyną, tak? Ty z nią nigdy nie… Nie uprawialiście seksu?
- Nie – John speszył się i poczerwieniał – Kiedyś zaprosiłem ją do baru. Był tam Andrew z jakąś blondynką. Chciała mu zrobić na złość, więc wyciągnęła mnie do samochodu, odjechała kawałek i powiedziała, że chce się ze mną… bzyknąć – to słowo z trudem przeszło mu przez gardło – Ja wtedy bardzo chciałem, i to miał być mój pierwszy raz, ale zanim jeszcze cokolwiek się zaczęło, ja… Ja nie zdążyłem…
- Dobrze John, już dobrze. Wystarczy. Nienawidzę jej, to najgorsza zdzira na tym świecie! – krzyknęłam z oburzeniem – Jak mogła cię tak wykorzystywać. I jeszcze to…!
- Nadal chcesz ze mną być? – zapytał niepewnie. Odwróciłam się gwałtownie w jego stronę.
- Jak możesz pytać? Jeszcze bardziej, niż przedtem!
- Nie chciałbym cię zawieść, trochę się boję że…
- Cicho, spokojnie, kochanie – zwracałam się do niego trochę jak do dziecka, ale wydawało mi się, że tylko tak trafiam do jego poranionej duszy – Nie zawiedziesz mnie. To ma być nasz wspólny pierwszy raz i… będzie pięknie. Ale nie dziś.
- Jak to? – John zdziwił się; chyba obawiał się, że chcę się wycofać, więc musiałam jak najszybciej zatrzeć to wrażenie.
- Oboje musimy być gotowi. Pragnę tego, ale też się denerwuję. Chciałabym najpierw poznać twoje ciało, delikatnie i uważnie, pieścić cię… I chciałabym, abyś ty poznał moje. Bo sama dobrze go nie znam, potrzebuję silnych, męskich dłoni…
Urwałam i położyłam jego ręce na moich udach. Poczułam, jak lekko zaciska palce, nie patrząc na mnie. Sunął dłońmi w górę i w dół, od kolan do bioder, i mimo że dotykał mnie przez materiał spódnicy, miałam dreszcze. Na jego ustach wykwitł ledwo zauważalny uśmiech. Chwycił mnie w pasie i przysunął do siebie, obdarzając mnie nieśmiałym pocałunkiem. Odwzajemniłam go, powoli rozpinając guziki jego koszuli. Wreszcie ujrzałam jego silny, umięśniony tors, tak pięknie wyrzeźbiony przez lata ciężkiej pracy… Zatkało mnie z wrażenia. Wpatrywałam się z otwartymi ustami w piękno jego ciała, a on wsunął dłoń pod moją bluzkę i podwinął ją nieco, odsłaniając mi brzuch. Nachyliłam się i ściągnęłam mu buty, nakłaniając gestem by położył się na łóżku, co natychmiast zrobił, opierając się plecami o zagłówek. Usadowiłam się tuż obok niego i wtuliłam się w jego pierś, powoli zsuwając dłoń niżej, do strategicznego miejsca, które zwiększało swą objętość, podrażnione moimi pieszczotami na ciele Johna. Nieśmiało dotykałam przez chwilę tego nieznanego jeszcze dla mnie miejsca przez materiał spodni, kiedy wyczułam spięcie mojego ukochanego. Spojrzałam mu w oczy; znowu coś się zmieniło.
- Co się stało? – zapytałam łagodnie. Zamknął na chwilę powieki i zacisnął usta.
- Katie, to chyba nie jest dobre… Nie wiem, czy dobrze robimy – szepnął drżącym głosem.
- O czym ty mówisz…
- To niemoralne. Nie możemy.
- Kochanie… Posłuchaj. Kochasz mnie, prawda? I ja ciebie. Nie ma w tym nic złego. Jesteśmy razem, to normalne że robimy… takie rzeczy – musiałam przyznać, że i mnie trudno przechodziło to przez gardło, nie byłam przyzwyczajona do otwartego rozmawiania o seksie z facetem – Pragnę cię, uwielbiam twoje ciało, chcę je dotykać i sprawiać ci tym przyjemność. Myślałam, że czujesz to samo.
- Tak, nawet nie wiesz jak bardzo… Ale czuję, że to złe, nie powinniśmy…
- John, posłuchaj. NIC, co wychodzi z miłości, nie jest złe. Uwierz mi… To najlepsze, co możemy teraz zrobić. Zresztą, wtedy z Carol nie miałeś chyba takich obiekcji, co?
- Wtedy było inaczej – mruknął, zawstydzony – Ja byłem inny. Ty jesteś inna niż ona…
- Gorsza?
- Nie, taka… Idealna, boska, jak anioł. Ona była inna, a ty jesteś jak coś nierealnego, jakby Bóg zesłał ciebie tutaj.
- Jestem całkowicie realną kobietą, która potrzebuje realnego mężczyzny. I zapewniam cię, że myśli, które miewam gdy patrzę na ciebie, niewiele z Bogiem mają wspólnego. Nie wiem, dlaczego patrzysz na mnie jak na Bożą wysłanniczkę, nie ma we mnie nic aż tak wyjątkowego.
- Jest, Katie. To, że mnie tak niespodziewanie i mocno pokochałaś i dałaś mi nadzieję…
Wzruszyły mnie jego słowa. Tak bardzo nie wierzył w to, że zasługuje na szczęście i miłość… A kiedy ja mu ją dałam, uznał że na to nie zasługuje. A przecież dla mnie była to najbardziej naturalna rzecz. Nie mogłam go nie kochać, znałam wielu mężczyzn ale nikt nie mógł równać się z Johnem. Był tak wyjątkowy… Niepojętym było dla mnie, że przez tyle lat nie znalazła się ani jedna kobieta, która pokochałaby go, chciałaby się nim zaopiekować i oszlifować ten zaniedbany diament. Mój John… Patrzył na mnie z takim uczuciem, z taką bezradnością, nie mogłam przejść obok tego obojętnie. Bez słowa przytuliłam się do niego i zaczęłam delikatnie całować go po szyi. Był jeszcze przed chwilę spięty, ale z każdym kolejnym pocałunkiem rozluźniał się. Tak, dokładnie o to mi chodziło… Kiedy moje usta poznawały każdy zakamarek jego szyi, dłoń wędrowała przez cały tors w dół, gdzie bez wahania, ale niespiesznie rozpięłam mu spodnie. Ponownie cały zesztywniał, ale nie przerwał mi; delikatnie więc badałam teren, dotykając go czule. Czułam, jak pod moimi palcami rośnie jego podniecenie, a John oddychał coraz szybciej.
- Czy tak jest dobrze? – spytałam cicho, niemal nie odrywając ust od jego podbródka.
- Tak – szepnął – Jest cudownie…
- Mam kontynuować?
- Tak, proszę…
W skupieniu zatraciłam się w pieszczotach, które ofiarowywane Johnowi, sprawiały i mnie niesamowitą przyjemność. Nagle poczułam, jak odsuwa moją dłoń i zanim zdążyłam się zorientować, ściągnął szybkim ruchem moją bluzkę. Ośmielona jego inicjatywą, coraz bardziej intensywnie dotykałam jego ciała, które poddawało mi się bez protestów. Spojrzałam na jego twarz ogarniętą spokojem, był uśmiechnięty i odprężony. Tego potrzebowałam, widzieć go w takim stanie. Czułam jednocześnie, że mój dotyk silnie na niego zadziałał, toteż postanowiłam przerwać na chwilę. Podniosłam się i usiadłam na jego udach. Nie czułam skrępowania, choć po raz pierwszy jakikolwiek mężczyzna widział mnie w biustonoszu, bez bluzki, ale przecież to mój mężczyzna, i skoro sam ją ze mnie zdjął, to tak musi być. John spojrzał na mnie z wdzięcznością i zachwytem, pierwszy raz go takim widziałam, i było to niezwykłe doznanie. Wpiłam się w jego usta namiętnie i zaborczo, ale on po chwili zjechał swymi wargami niżej, w zagłębienie między moimi piersiami. Kiedy odsunął twarz od mojego dekoltu, był zarumieniony, ale szczęśliwy, i nieśmiało wsunął dłoń pod moją spódnicę. Zadrżałam, czując go w tak wrażliwym miejscu, a on dotykał mnie tak lekko, muskał opuszkami palców, a mimo to iskry przechodziły całe moje ciało. Nachyliłam się i wtuliłam w jego szyję, a on nie przestawał. W końcu położył mnie obok siebie i bez skrępowania kontynuował, całując mnie z miłością. Próbował wyczuć, gdzie i jak dotykać, by sprawić mi przyjemność, i jak na pierwszy raz zaskakująco dobrze mu to wychodziło. Nie wytrzymałam długo i również moje dłonie delikatnie pieściły go ponownie. To była niesamowita chwila, cudowna bliskość i czułość, i choć nie skonsumowana zupełnie do końca, to jednak to, czym obdarowywały się nawzajem nasze dłonie, było czymś nie do opisania. Nigdy nie czułam czegoś takiego… Ale nade wszystko chciałam, by to on wreszcie poczuł, czym jest pożądanie i miłość kobiety, która za nim szaleje, jaką rozkosz może dać dotyk najbliższej osoby. Te wzajemne pieszczoty, którymi siebie obdarowywaliśmy, nie były może szaleńczo przepełnione pożądaniem, ale każdy nasz dotyk niósł za sobą dużą dawkę miłości i tęsknoty za bliskością, pragnienie poznania i dotarcia się. Było cudownie, jak w niebie… Nie wiedziałam, co się dzieje, gdy jego delikatny dotyk wreszcie przyniósł mi spełnienie, nigdy tego nie czułam i nie sądziłam, że może to być tak cudowne… John poczuł, czego dokonał, i na jego twarzy pojawił się piękny, pełen dumy uśmiech. Wysunął dłoń spod mojej spódnicy i opadł na poduszkę, przysuwając moją głowę do siebie i pocałował mnie, a ja zachęcona jego poczynaniami, coraz intensywniej pieściłam jego wrażliwe miejsca. Tak zatraciłam się w tej niesamowitej chwili, że nawet nie poczułam, jak moje palce wślizgnęły się za materiał jego bielizny. Kiedy zorientowałam się, co zrobiłam, spłonęłam rumieńcem, podobnie jak John, ale patrząc mu wprost w oczy kontynuowałam, nie potrafiąc przestać. To było jak narkotyk, kiedy poczułam ciepło jego skóry… Wstydziłam się, ale nie umiałam zrezygnować, szczególnie gdy widziałam w jego oczach że to już, że potrafiłam sprawić, że jest mu tak dobrze, że… Jego rozkosz eksplodowała w mojej dłoni. Zamarłam, choć nie byłam małą dziewczynką i wiedziałam doskonale, jak to się kończy, ale zupełnie czym innym było poczuć to na własnej skórze. Patrzyłam w wielkie oczy Johna i czekałam na jego reakcję. Bałam się, choć jednocześnie byłam szczęśliwa i nieco zakłopotana. Targało mną mnóstwo emocji, a kiedy spojrzałam w jego piękne, niebieskie oczy… Była tam przede wszystkim wdzięczność i oddanie. Przytuliłam się do niego całym ciałem.
- Kocham cię, John – szepnęłam – Całym sercem.
- Katie, ja też cię kocham – odparł niepewnym głosem – I dziękuję ci za to. To było… piękne. Po prostu piękne. Nigdy nie myślałem, że bliskość z kobietą może być tak cudowna… Pokazałaś mi to, co było dla mnie nieosiągalne, co mogło być tylko marzeniem, gdybyś nie weszła do mojego życia.
- Nadal uważasz, że to jest złe i niemoralne?
- Nie wiem… Coś, co jest tak cudowne, nie może chyba być złe?
- Nie może, John, nie może – odparłam, całując jego policzek raz przy razie – Kocham cię i chcę ci to pokazywać codziennie. Między innymi w ten właśnie sposób. Chcę być cała twoja.
- Nie wierzę we własne szczęście. Nie sądziłem, że… że ty i ja, że to może wyjść…
Zamknęłam mu usta pocałunkiem. Pragnęłam więcej, pragnęłam przełamać się, przełamać jego obawy i pójść o krok dalej. Wsunęłam nogę między jego uda i leżałam na nim, całując go, a jego dłonie błądziły po moim ciele. Czułam, że też mnie pragnie… I w tym momencie rozległ się natarczywy, głośny dzwonek do drzwi. Jeszcze bardziej naparłam na Johna, ale dzwonek zakłócił ciszę kolejny raz.
- Chyba powinnaś… - John starał się odsunąć mnie od siebie, ale nie przyjmowałam tego do wiadomości.
- Nie, nie, nie!!! Nie dziś, nie teraz, nie ma nas dla nikogo…
- Katie – dzwonek zadzwonił trzeci raz – To może być coś pilnego.
- Nienawidzę ludzi – burknęłam, zsuwając się z łóżka – Czekaj na mnie, zaraz wrócę – schodziłam schodami, zakładając na siebie bluzkę – Zaraz, momencik! – krzyknęłam donośnie, słysząc czwarty dzwonek. Weszłam tylko do łazienki, by obmyć dłonie, i otworzyłam drzwi. W progu stał Paul Turner.
- Hej Kate. Jest u ciebie ten… John? – zapytał dziwnym tonem.
- To nie twoja sprawa, czego chciałeś?
- To ważne, moja babcia źle się poczuła, chciałem zawieźć ją do szpitala ale rodzice wyjechali samochodem do Londynu, pomyślałem o nim… Mam do niego najbliżej, a że go nie było, pomyślałem o tobie.
- Co się stało, Katie? – John zrelaksowany zszedł z góry, przygładzając dłonią włosy. Stanął jak wryty, widząc w drzwiach Paula.
- Pani Turner źle się czuje, trzeba jechać z nią do szpitala – wyjaśniłam, i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, John już był gotów:
- Jasne, pojadę! Nie ma na co czekać! Poczekajcie tylko, pójdę do łazienki na sekundę.
Kiedy John zniknął w łazience, Paul zmierzył mnie dziwnym, jakby pełnym pogardy wzrokiem.
- Co on robił w twojej sypialni? – zapytał bez ogródek.
- Wybacz Paul, co cię to obchodzi? – oburzyłam się. Jak śmiał zadawać takie pytania!
- Puściłaś się z nim! – warknął – Jak mogłaś!
- Że co proszę!?
- Jak możesz… Z NIM!?
- Wynoś się stąd! – krzyknęłam – Gdyby nie chodziło o twoją babcię, nie wypuściłabym go za próg!
- Bzykasz się z pastuchem! To obrzydliwe!
- CO ROBIĘ!?
- Coś nie tak? – John wyszedł z łazienki i spojrzał na nas dziwnie.
- Nie, kochanie, wszystko dobrze – starałam się brzmieć spokojnie, choć wewnątrz wszystko się we mnie gotowało – Biegnij po samochód, ja porozmawiam chwilę z Paulem, dobrze?
- Katie, jesteś  pewna? – spojrzał na mnie wymownie; domyślił się chyba, o co poszło.
- John, jeśli ja tak mówię, to tak ma być – uśmiechnęłam się – Biegnij, daj znać jak wrócisz.
- Jasne.
Wyszedł, nie żegnając się ani nie dając mi nawet buziaka, na co szczerze mówiąc liczyłam, ale znałam Johna dobrze, i wiedziałam że na tym etapie w życiu nie pocałowałby mnie przy świadkach. Patrzyłam na Paula z wściekłością i miałam ochotę po prostu stłuc go za to, co powiedział. Nie o mnie, o Johnie.
- Z pastuchem? – syknęłam ze złością – Pastuch? A kim ty jesteś, by go obrażać?
- Ja przynajmniej…
- Gdybyś przynajmniej był w połowie tak męski i doświadczony jak John, mogłabym z tobą porozmawiać. W tej chwili brzydzę się na ciebie patrzeć!
- Nie wiesz, co robisz, Kate. Jak możesz rozkładać przed nim nogi!
- Jesteś obrzydliwy i wulgarny! – podeszłam do niego i z całej siły uderzyłam go w twarz – To MOJE nogi i rozkładam je gdzie, jak, kiedy i przed kim chcę! Nic ci do tego! Boże, gdyby twoja matka wiedziała kogo wychowała… Odrażającą pomyłkę, która nie ma szacunku do kobiet!
- Jesteś głupia i tyle. Zobaczysz, będziesz pośmiewiskiem całej wsi…
- Mam to gdzieś! Jeśli tak będzie, wyjedziemy stąd daleko!
- Ciekawe gdzie twój pastuch znajdzie kogoś, kto by go zatrudnił…
- Jeszcze się zdziwisz, Turner – powiedziałam twardo – Jeszcze się zdziwisz. A teraz wyjdź z mojego domu i nigdy tu nie wracaj!
Patrzył na mnie przez chwilę z ironicznym uśmieszkiem, który zgasiłam natychmiast, gdy niespodziewanie dla samej siebie uderzyłam go w to samo miejsce, co przed chwilą. Wypchnęłam go za drzwi i odetchnęłam. Co za gbur… Co za niewychowany, chamski prostak! Nie obchodziło mnie, że mówił o mnie, że się puszczam, że przyszło mu do głowy powiedzieć takie słowa o kobiecie, z którą niedawno jeszcze chciało się być. Do żywego dotknęły mnie obelgi kierowane pod adresem Johna. Miałam nadzieję, że Paul jest wyjątkiem, i reszta wsi szanuje mojego mężczyznę tak, jak na to zasługuje. Stanęłam w oknie i patrzyłam, jak obity Paul idzie w stronę swego domu. Biedna pani Turner… Nie omieszkam wspomnieć o tym, że jej wychowanie nie przyniosło rezultatu, kiedy ją spotkam. Nie pozwolę obrażać siebie i Johna, tylko dlatego, że jej rozpieszczony synalek ma poprzewracane w głowie i wykazuje przejawy zbyt wysokiego mniemania o sobie. Gdy doczłapał się do domu, w tej samej sekundzie pod ich bramę zajechał John. Mój ukochany, mój mężczyzna… Tak dobry, wspaniały, pomógłby każdemu. Czułam ogromną dumę, a przede wszystkim – radość i ekscytację. Przed kilkoma minutami przeżyliśmy piękne, wzniosłe chwile, mogłam go dotknąć, poczuć ciepło jego ciała, sprawiłam że było mu dobrze… JA osobiście samym dotykiem dokonałam tego, czego nie dokonała ŻADNA inna przede mną. A on… Zajął się mną tak czule, delikatnie, dotykał jakby miał w tym wprawę, a jego dłonie były dla mego ciała niczym balsam. To były najpiękniejsze chwile jakie przeżyłam… Nie potrafiłam już sobie wyobrazić życia bez niego. Postanowiłam, że nie będę dłużej czekać, chcę się z nim kochać, normalnie, w pełni fizycznie, tak blisko, on we mnie… Rozmarzyłam się. Próbując sobie to wyobrazić, poczułam ogromne podekscytowanie i mrowienie w dole brzucha. Tak, kochanie, jeśli nic nam znowu nie przeszkodzi… Jutro będę całym ciałem tylko twoja. A ty tylko mój.


Aktualizacja 07/08/2014: kolejna część tutaj

4 komentarze:

  1. do kiedy Richard będzie grał w teatrze ?mogłybyście podać mi cenę biletów na przedstawienie i lotniczych jeśli znacie ? świetna część opowiadania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. odpowiedź umieściłam przy pierwszym Twoim pytaniu

      Usuń
  2. *Przeciera twarz dłońmi, próbując opanować wszelakie emocje*
    KATE! TO. BYŁO.... NAJLEPSZE. NAJCUDOWNIEJSZE. NAJMOCNIEJSZE. NAJWSPANIALSZE.

    Nie wiem, co ja Ci mogę napisać. Z każdym rozdziałem powodujesz, że baranieję a moje komentarze muszą ograniczyć się do kilku zdań. Szatanie ludzkich uczuć! To było... Niezwykłe!
    Chciałabym przytoczyć jakąś ciekawą według mnie treść z tego rozdziału, ale emocje i ta zachwycająca długość mi na to nie pozwalają.
    Ah. Nie ma to, jak uświadomienie sobie, że dziś jest czwartek, zganienie siebie za to, że nie było się tu wczoraj o osiemnastej, a potem to zatracenie się w lekturze, wyobrażanie sobie scen i uśmiech od ucha do ucha do komputera.
    Dziękuje ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana Kate na twoje opowiadania czekam z wielką ciekawością i tęsknotą za Johnem i
    dalszym ciągiem jego oswajania. Scena "deseru' Kate i Johna jest cudowna. Czytałam ją już 3 razy. Kate dziękuję Ci za te środy. Myślę, że doczekam się, że zostaniesz zauważona przez ważnych ludzi od produkcji filmowej. Trzeba mieć nadzieję, bo marzenia zawsze się spełniają.
    Rysiek też długo czekał, aż zostanie zauważony.
    Zgadzam się w zupełności z tym co napisała Cauvigilia.

    OdpowiedzUsuń

Nadrzędną zasadą tego bloga jest szacunek dla pana Armitage’a, dla autorki bloga, jak również dla komentujących, którzy pozostawiają tu komentarz. Zostawiając swój komentarz zobowiązujesz się postępować zgodnie z tą zasadą. Autorka bloga zastrzega sobie prawo do usunięcia komentarza, który wg jej uznania będzie naruszał powyższe zasady.