środa, 23 lipca 2014

"Książę z lawendowych pól", fanfik autorstwa Kate. Część 4.

Notka: Autorem tego opowiadania jest Kate, która publikuje swoje opowieści na Wattpad. Prace Kate znajdziecie tutaj. Opowieść zainspirowana jest postacią Johna Standringa granego przez Richarda Armitage’a w serialu „Sparkhouse" polski tytuł ”Dom na wrzosowisku” i nie ma na celu naruszenia praw autorskich.
-----------------------------------------------------------------------


Poprzednia, trzecia część tutaj.

Twarda, kościelna ławka może nie była najlepszym miejscem na rozmyślania o relacjach damsko-męskich, ale to jedyny moment, kiedy mogłam w ciszy zebrać myśli. Przyszłam do kościoła pół godziny przed mszą, aby pomyśleć. Zresztą, od poprzedniego wieczora nie robiłam nic innego… Nigdy się tak nie czułam, nikt nigdy nie poruszył mojej duszy tak mocno, nie spowodował bicia serca tak, jak zrobił to John. Odkąd zamknęłam za sobą drzwi domu, płakałam i rozmyślałam. I bynajmniej nie był to płacz z rozpaczy. To były łzy ogromnego szoku, szczęścia i niepewności, czy aby ta ulotna, piękna chwila nie zniknie nagle, nie rozpłynie się w powietrzu. Czekałam teraz na potwierdzenie wczorajszego pocałunku. John  obiecał, że spotkamy się w kościele… Siedziałam więc nerwowo, trzymając dla niego miejsce obok siebie. Usiadłam w miejscu, w którym na pewno od razu by mnie zauważył po wejściu. Obok mnie chciały siadać różne osoby, ale za każdym razem odmawiałam, tłumacząc że miejsce jest zajęte i za chwilę przyjdzie osoba je zajmująca. Kiedy podszedł do mnie Paul Turner, w ogóle się do niego nie odezwałam, tylko spojrzałam z nieskrywaną odrazą. Niestety, czekałam na próżno… W momencie, kiedy ksiądz podchodził do ołtarza, nerwowo rozejrzałam się po kościele. Ludzie patrzyli na mnie jakoś dziwnie, ale ja desperacko starałam się dojrzeć gdzieś Johna. Ale jego najzwyczajniej w świecie nie było… Co się dzieje!? Wystawił mnie? Zapomniał? Może zaspał? A może… Boże, stało mu się coś złego! Chciałam wstać i czym prędzej wyjść z kościoła, szukać go… Powstrzymałam się od tego, ale nie byłam w stanie w skupieniu słuchać tego, co ma do powiedzenia ksiądz. Myślałam tylko o Johnie, o tym że coś mogło mu się stać. To stawało się już nie do zniesienia. Kiedy msza się zakończyła, natychmiast wstałam i przecisnęłam się przez tłum ludzi do wyjścia.
- Gdzie się spieszysz, panno Kate? – zatrzymał mnie jeden z sąsiadów, pan Jackson – Z kościoła nie wybiega się ot tak!
- Panie Jackson, wiem o tym! – odparłam nerwowo – Ale muszę… Muszę kogoś znaleźć. Przepraszam pana, chciałabym przejść…
- Oj dziecko dziecko, co z ciebie wyrosło…
Mimo narzekań sąsiada przecisnęłam się tuż obok niego i odetchnęłam świeżym powietrzem na zewnątrz. Od razu skierowałam się do domu Johna, biegłam tak szybko aby nikt z osób wychodzących z mszy, nie widział mnie tam. Nie chciałam przysparzać Johnowi problemów i plotek, wiedziałam że bardzo by to przeżywał. Miałam nadzieję, że zastanę go ale drzwi były zakluczone, nie odpowiadał na wołanie ani pukanie… Co z nim jest? Gdzie może być, skoro nie było go w kościele? Przyszło mi do głowy, że może wyjątkowo w niedzielę jest u Freemanów… Poszłam tam, kompletnie nie wiedząc jaką wymówkę mam podać, żeby gospodarz nie pomyślał że biegam z rana za Standringiem jak nienormalna. Kiedy nerwowo zapukałam do drzwi, prawie od razu otworzyła mi pani Freeman.
- Katie Newman, wielkie nieba! – krzyknęła zdziwiona – Cóż cię do mnie sprowadza?
- Dzień dobry, pani Freeman. Ja… ja szukam Johna.
- Jakiego Johna? – zapytała staruszka.
- Johna Standringa, proszę pani. Pracuje u państwa, prawda?
- Ach nasz John… Tak, pracuje tu. A dlaczegóż szukasz Johna?
- Pani Freeman, ja po prostu… No wie pani, umówiłam się z nim – kręciłam jak tylko mogłam, byle tylko się nie zdradzić – To znaczy obiecał mi, że spotkamy się po kościele i przyjdzie naprawić mi… klamkę.
- W niedzielę? Czy też ten chłopak rozum postradał… W niedzielę się nie pracuje! – krzyknęła bogobojna kobiecina. We mnie aż się zagotowało.
- Ta klamka to taka nagła sytuacja… Rozumie pani, ja nie mogę zostać bez klamki, ktoś mógłby mi się włamać, wejść! – dramatyzowałam, byle tylko mi uwierzyła – To stało się wczoraj wieczorem, zadzwoniłam do Johna i obiecał że zrobi to po mszy.
- Tak tak, rozumiem, to wyjątkowa sytuacja, ksiądz wybaczyłby mu pracę w niedzielę, jeśli stoi za tym tak ważna okoliczność. Ale Johna nie ma.
- Jak to: nie ma!? To gdzie jest!?
- Moje dziecko, John pojechał z moim mężem do szpitala – pani Freeman wyraźnie posmutniała – Poczuł się dziś rano źle, bolało go w okolicach mostka, zadzwoniłam więc po Johna i błyskawicznie zjawił się tutaj, to złote dziecko… Pojechali do szpitala w Yorku już po 7 rano. Nie wiem, kiedy wrócą…
Zamilkłam. A więc mój kochany, dobry, szlachetny John pojechał z panem Freemanem do szpitala… A ja byłam gotowa posądzać go o Bóg wie co. On po prostu nie potrafi odmawiać, jeśli ktoś potrzebuje pomocy, a w szczególności jeśli jest to jego pracodawca. Spojrzałam ze współczuciem na staruszkę.
- Pani Freeman, może potrzebuje pani pomocy? – zapytałam – Coś w obejściu, nakarmić zwierzęta, pomóc pani przy obiedzie?
- Mąż nie zdążył nakarmić dziś owiec, ale nie mogę cię o to prosić – westchnęła kobieta ze łzami w oczach – Co to będzie, jeśli go zabraknie…
- Nie może pani tak myśleć! John zareagował błyskawicznie i od razu zawiózł go do szpitala, jestem pewna że wszystko skończy się dobrze! To jak, pozwoli pani sobie pomóc…?
Chcąc nie chcąc, biedna pani Freeman przytaknęła, i tak oto spędziłam u niej większość dnia. Praca z owcami jest niesamowicie ciężka i z trudem jej podołałam, ale mimo wszystko zwierzęta były nakarmione i zadbane. W czasie, kiedy walczyłam z owieczkami, pani Freeman zrobiła obiad, którym i mnie poczęstowała. Posiedziałam więc z nią jakiś czas, rozmawiając i opowiadając sobie wzajemnie różne historie. To była naprawdę przemiła, starsza pani. Mówiła o Johnie bardzo ciepło, traktowała go niemal jak własnego wnuka. Ona również potwierdziła, że mój wspaniały mężczyzna jest chorobliwie nieśmiały, a przede wszystkim to zagubiony, nieszczęśliwy samotnik. Pani Freeman wielokrotnie zapraszała go na obiady, na święta, chociażby na herbatę, ale zawsze odmawiał i zamykał się w swoim domu. To straszne jak bardzo był wycofany i wręcz aspołeczny. Postanowiłam za wszelką cenę to zmienić, to niedorzeczne aby taki mężczyzna marnował się, zamknięty w czterech ścianach. Oczywiście nic nie powiedziałam pani Freeman o moim zainteresowaniu Johnem, jednak staruszka była bystra i sam ułożyła sobie swój plan…
- Ładna z ciebie dziewczyna, droga Katie – powiedziała, odprowadzając mnie do drzwi – I taka mądra, uczynna… Wyrosłaś przez te lata.
- Dziękuję pani…
- A i nasz John to niczego sobie, porządny chłopak. Dobra partia, jest pracowity i uczciwy. Pomyśl o tym.
- O czym?
- Katie, powtarzam ci: John to bardzo dobra partia dla ciebie. Może jest nieco trudny i nieśmiały, ale gdyby miał dobry powód, to mógłby się zmienić.
- Pani Freeman, czy John… Czy wspominał pani o mnie? – zapytałam.
- Ani słowem, moje dziecko, ale wiesz jacy są chłopcy. Jak się ich odpowiednio nie pokieruje, to… Ach, szkoda gadać. Dziękuję ci za pomoc, nie wiem jak ci się odwdzięczę.
- Nie ma sprawy – odparłam – Cała przyjemność po mojej stronie. Proszę o mnie pamiętać, jeśli kiedykolwiek będzie pani potrzebowała pomocy. Do widzenia.
Poszłam do domu i, już spokojniejsza, zajęłam się swoimi sprawami, choć średnio wychodziło mi pisanie artykułu, kiedy moje myśli zaprzątał nie kto inny, jak John. Kiedy w końcu udało mi się zapomnieć o nim na kilkanaście minut, rozległo się pukanie do drzwi. Kto mógł chcieć czegoś ode mnie o 7 wieczorem? Początkowo chciałam zignorować natrętnego gościa, ale pukał coraz głośniej. Niechętnie wstałam i… okazało się to najlepszą decyzją w moim życiu. Za drzwiami stał John. Bez namysłu złapałam go mocno za rękę i wciągnęłam do środka, zatrzaskując drzwi.
- Martwiłam się! – krzyknęłam z wyrzutem. John spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Ale…
- Tak, wiem, pojechałeś z Freemanem do szpitala, ale martwiłam się rano!
- Zupełnie niepotrzebnie – szepnął niepewnie.
- Nie rób tego więcej!
- Kate, ja musiałem jechać z nim do szpitala!
Zamilkłam. Przecież miał rację… Robiłam mu wymówki jakbym miała do tego prawo. Ale przecież miałam! Martwiłam się o niego, nie było go w umówionym miejscu, zniknął na cały dzień…
- Przepraszam, John – powiedziałam, ochłonąwszy nieco – Ja po prostu odchodziłam od zmysłów, kiedy myślałam że mogło ci się coś stać. Dopiero kiedy pani Freeman powiedziała, że pojechaliście do szpitala… Właśnie, jak się czuje pan Freeman?
- Dobrze, zapisali mu leki i jest w domu, odpoczywa. Będę spędzał u nich więcej czasu, nie zostawię ich samych. Katie, po co właściwie poszłaś do ich domu?
- Jak to po co… Nic do ciebie nie dociera! – krzyknęłam – Martwiłam się o ciebie, a Freemanowie byli pierwszą opcją, o której pomyślałam, słusznie zresztą! John, jak mogłeś być tak bezmyślny i nie powiedzieć mi że wyjeżdżasz!
- Kate, w ogóle o tym nie pomyślałem – tłumaczył się, totalnie zaskoczony – To stało się tak szybko… Nie myślałem, że to dla ciebie tak ważne. Wiem, umówiliśmy się że spotkamy się w kościele ale pan Freeman… Zrozum, nikt nigdy się o mnie nie martwił, trudno przyzwyczaić mi się do tego, że ty…
- Nie mogę zrozumieć! To dla mnie kompletna abstrakcja, JAK można być tak… - urwałam, nie chcąc powiedzieć czegoś, czego bym mogła żałować – Nie rozumiem, jak to możliwe, że tak nisko się cenisz! Uważasz, że nikt nie zwraca na ciebie uwagi, nikt się tobą nie przejmuje, nigdy nie byłeś dla nikogo ważny! Chryste ci wszyscy ludzie tu są chorzy i nienormalni! Jak tak można… Jak można tak traktować drugiego człowieka!
- Katie, uspokój się – głos Johna był cichy i lekko przestraszony; pewnie nie rozumiał mojego wybuchu i nerwów – Nikt nie ma w stosunku do mnie zobowiązań, nie jestem z nikim spokrewniony, więc nie interesują się mną, przywykłem do tego…
- To odwyknij, bo to się zmieniło – odparłam ostro, ale zorientowałam się że przesadziłam i John jest już zupełnie zdezorientowany. Spuściłam nieco z tonu – Przepraszam cię, to nerwy. Nakrzyczałam na ciebie, a nie powinnam.
- Dziękuję za nakarmienie owiec – szepnął speszony, odsuwając się ode mnie – I za pomoc pani Freeman. Nie poradziłaby sobie sama.
- To drobiazg, mogę częściej pomagać…
- Nie! Masz pracę w gazecie, od jutra pracujesz u pana Jackmana, nie ma mowy. Ja… po prostu będę bywał u nich dłużej. Pan Freeman musi odpocząć co najmniej dwa tygodnie. Ale dziękuję za to, co dziś zrobiłaś. I przepraszam za rano…
- Nie John, to nie twoja wina. Właściwie to jestem z ciebie dumna, można powiedzieć że uratowałeś człowiekowi zdrowie, a może nawet i życie…
- Nie przesadzaj – bąknął, zawstydzony.
- Nie przesadzam. Jesteś wspaniałym człowiekiem, John, pani Freeman też tak twierdzi. Ale dla mnie jesteś… jesteś…
- Kim?
- Kimś bardzo, bardzo ważnym – szepnęłam podchodząc do niego i powoli zakładając mu ręce na szyję – Nie wiem, co ty czujesz, wydawało mi się że wczoraj…
- Pocałowałem cię. Przepraszam, jeśli cię to uraziło…
- John, przestań w końcu przepraszać i powtórzmy to dziś… Teraz…
Obejmując jego szyję, zmusiłam go aby się nachylił. Stanęłam na palcach i miałam przed sobą jego przestraszone, duże oczy. Uśmiechnęłam się lekko i musnęłam jego usta swoimi. Tak, wczoraj poczułam dokładnie to samo, tyle że teraz chciałam więcej. Rozchyliłam wargi i delikatnie objęłam nimi usta Johna, który stał w kompletnym bezruchu. Zrobiłam to kolejny raz, i kolejny, aż poczułam jak jego wargi zadrżały i pozwoliły mi na więcej. W tym samym czasie jego dłonie chwyciły mnie w talii i przycisnęły do jego ciała. Był blisko i chciał tego samego… Odsunęłam twarz, by spojrzeć na niego i upewnić się, ale jego oczy były zamknięte, a usta kusząco uchylone. Wślizgnęłam się pomiędzy nie językiem, nie nachalnie, delikatnie, tylko przesuwając nim po jego wargach. Przez ułamek sekundy poczułam dotyk jego języka, ale wycofał się szybko. Bałam się, że puści mnie i przerwie pocałunek, ale nie zrobił tego. Zamiast tego teraz on przejął inicjatywę i bardzo subtelnie, raz po raz muskał moje usta. Z pewną rezerwą, ale też stanowczością, złożył na moich ustach kilkanaście niesamowicie magicznych, delikatnych pocałunków. Nie był to jeden, długi pocałunek, na jaki początkowo liczyłam, ale nasz pierwszy, wyjątkowy, wspólny pocałunek; mój pierwszy w życiu, a wydawało mi się, że i John nie do końca wiedział, co i jak robić, więc chyba i on nie miał w tym większego doświadczenia. W każdym razie było… Sama nie wiem, jak. Cudownie – to mało powiedziane. To było takie… dziwne, czułam się jak po wypiciu kilku drinków, ale miałam go wreszcie przy sobie. Udało mi się go pocałować, a on to odwzajemnił. Szczęśliwa, uśmiechnęłam się szeroko, czując jeszcze jego usta na moich. John odsunął twarz i poczerwieniał.
- Przepraszam – mruknął ledwo słyszalnie – Poniosło mnie…
W odpowiedzi pocałowałam go jeszcze raz.
- To mnie poniosło, John. Ale chciałabym, żeby poniosło mnie jeszcze raz i…
- Ja… Ja mam coś do zrobienia, wiesz? – przerwał mi, odskakując ode mnie jak oparzony.
- Teraz? W niedzielę o 7 wieczorem?
- Tak, ja muszę iść… Pani Freeman…
- Wykręcasz się, John – odparłam poważnie – Spójrz na mnie i powiedz mi, że posunęłam się za daleko. Że nie chciałeś tego pocałunku. Po prostu mi to powiedz, wydawało mi się że chcesz, że pragniesz tego tak mocno, jak ja… Nie wiem co się ze mną dzieje, kiedy jesteś obok, wybacz jeśli cię uraziłam, ale nie potrafię nad sobą zapanować…
- Och Katie… - westchnął, siadając na fotel i ukrywając twarz w dłoniach. Uklękłam tuż obok niego i złapałam go za rękę.
- Co, John? Co chcesz mi powiedzieć?
- Jesteś śliczna i mądra, a ja… Nie chciałbym, żebyś przeze mnie…
- John!
- Nie przerywaj mi, proszę – powiedział stanowczo, nie patrząc na mnie – Różnimy się, Katie. Nie wiem, co mogłabyś we mnie widzieć, i mimo że ci ufam, to boję się kolejnej rany i rozczarowania. Nie rozumiem ciebie i twojego… zauroczenia – rzucił gorzkim tonem – Ale jeśli chciałabyś się zabawić…
- Nie mów tak…
- Katie, czułem już kiedyś coś do kobiety, i zraniła mnie mocno. Mocniej, niż ci się wydaje – ciągnął dalej, a mnie serce się krajało widząc trud, z jakim mu to przychodzi – Teraz ty nagle wróciłaś i wywracasz mój świat do góry nogami. Śliczna, przebojowa dziewczyna, która mogłaby mieć każdego!
- Ale chcę ciebie! Zrozum to w końcu…
- Nie potrafię. Zbyt wiele nas dzieli, żebym to zrozumiał… Popatrz na siebie, a potem na mnie. Nie widzisz, że coś się nie zgadza?
- John, nie tak będziemy rozmawiać – zmieniłam nagle taktykę – Powiedz mi szczerze: nie podobam ci się, prawda? Chcesz delikatnie, żeby mnie nie urazić, dać mi to do zrozumienia.
- Nie! – zaprotestował ostro – Bardzo mi się podobasz, aż za bardzo… Ale zrozum, jesteśmy jak piękna i bestia.
- Ta bajka zakończyła się szczęśliwie, John. Spójrz na mnie… Proszę, spójrz na mnie.
Posłuchał. Powoli podniósł głowę i spojrzał na mnie tym swoim niebieskim, zbolałym wzrokiem, ze smutną miną i drżącymi ustami. Patrzył, mimo że na pewno sprawiało mu to trudność…
- Nie będę obciążać cię teraz żadnymi wyznaniami, mimo że bardzo bym chciała – powiedziałam, głaszcząc jego dłoń – To nie czas i miejsce. Chcę, żebyś wiedział, że pocałunek z tobą znaczył dla mnie bardzo wiele, jesteś moim pierwszym mężczyzną, to znaczy… bardzo bym chciała, żebyś był. Ale wiem, że tydzień to stanowczo za mało, choć ja mogłabym zacząć choćby jutro… Z tobą. John, po prostu powiedz mi… Chodzi o to, że dla ciebie to zbyt szybko, tak?
Posłał mi znaczące, potwierdzające spojrzenie, po czym niespodziewanie ujął moją twarz w dłonie, mocno pocałował i zerwał się z fotela, wychodząc bez słowa. Boże, co to wszystko znaczy… Jest tak zmienny, tak dziwny! A w tym wszystkim szalenie intrygujący i pociągający. Nie mogłam trafić lepiej… albo gorzej. Kto wie, ile czasu będę musiała walczyć o niego, skoro już brakuje mi sił i najchętniej rzuciłabym się na niego i zamknęła w swoim domu bez możliwości opuszczenia go. Trzymałabym go jak w złotej klatce i nikt inny, tylko ja mogłabym na niego patrzeć, dotykać go, rozmawiać z nim, całować i… kochać się z nim całe, długie noce. I leniwe poranki, i popołudnia… Nie wypuszczałabym go z łóżka. Tak bardzo go pragnęłam, a jednocześnie musiałam uszanować jego zranione uczucia i czekać. Ile? Czas miał pokazać…
***
Poniedziałek, 1 lipca… Szczególny dzień. Minął równy tydzień od mojego powrotu do Terrington, a poza tym tego dnia zaczynałam pracę u pana Jackmana. Wychodziłam z domu tuż przed siódmą rano, i miałam kończyć już o jedenastej. Cztery poranne godziny, podczas których pan Jackman skupiał się na pieczeniu, a ja pomagałam mu tylko sprzedawać. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że naprawdę wiele ludzi przychodzi do cukierni z samego rana, by kupić sobie małą słodkość na poprawę nastroju. Pracowało się tam naprawdę miło, a dodając do tego nieustanne żarty pana Jackmana mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że była to wręcz praca marzeń: łatwa, przyjemna, i z fantastycznymi ludźmi dookoła. Czegóż chcieć więcej? Chyba tylko spełniania się, które dawała mi moja druga praca. Popołudniu musiałam jechać do redakcji w Yorku. Ale do tego czasu miło spędzałam czas z panem Jackmanem. Nagle niespodziewanie do cukierni wszedł John. Spojrzał na mnie nieśmiało i uśmiechnął się delikatnie.
- Cześć – powiedział cicho, podchodząc do lady.
- Cześć – odparłam – Co ci podać, John?
- Nie wiem…
- Ale przyszedłeś coś kupić?
- Tak, raczej tak… Co polecasz?
- Pączki. Są świeże i niesamowicie pyszne, z nadzieniem śliwkowym.
- To poproszę… Cztery – spojrzał na mnie przenikliwie – Lubisz te pączki?
- Bardzo, to moje ulubione, najlepszy wypiek pana Jackmana.
- Daj mi pięć, dobrze? – poprosił, a ja bez wahania zapakowałam mu słodkości.
- Proszę – podałam mu paczuszkę i dotknęłam przelotnie jego ręki – Coś jeszcze?
- Katie, dziękuję…
- Nie ma sprawy, podać coś jeszcze?
- Nie, nie za to, chociaż za to też, ale… Chodzi mi o wczoraj. Dziękuję, że jesteś tak wyrozumiała, i przepraszam że… zepsułem wszystko.
- Och John – wyszłam zza lady i podeszłam do niego, łapiąc go za ręce – Niczego nie zepsułeś, twój pocałunek był… no wiesz, brak mi słów – zarumieniłam się.
- Naprawdę ci się spodobało…?
- Gdybyśmy byli tu sami, powtórzyłabym to bez wahania – odparłam pewnie – A twoja powściągliwość tylko mi zaimponowała. Jesteś wyjątkowy, inny niż wszyscy mężczyźni, i to mi się w tobie szalenie podoba. Nie zmieniaj się, John.
Po tych słowach wróciłam za ladę, by nie wzbudzać podejrzeń, choć pan Jackman podglądał nas zza lekko uchylonych drzwi. John spojrzał na kasę i nerwowo zaczął szukać w portfelu pieniędzy, by zapłacić za pączki. Kiedy podał mi odliczoną kwotę, patrzył na mnie niepewnie, mrugając oczami. Widziałam, że chce coś powiedzieć, że próbuje się do czegoś zmusić…
- Katie, pomyślałem o czymś – zaczął dość entuzjastycznie, głośno, ale po chwili ściszył głos i stracił na pewności – Pomyślałem, czy nie chciałabyś wpaść do mnie na kawę… W ramach rewanżu. Już tyle razy zapraszałaś mnie i robiłaś obiady, chciałbym się odwdzięczyć.
- John… Nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciała!
- Naprawdę? – ożywił się, nie pozwalając mi dokończyć – To świetnie, o której kończysz?
- Poczekaj, ja… - zawiesiłam głos, bo było mi głupio niszczyć jego radość, jednak on patrzył na mnie pytająco i z wyczekiwaniem, nie mogłam go zwodzić – John, tak mi przykro, ale nie mogę dziś… Wiesz, moja druga praca. Muszę jechać dziś do Yorku, naczelny mnie zabije jeśli nie dostarczę mu…
- Nie, Kate, nie tłumacz się, to był idiotyczny pomysł, zapomnij – John zgarbił się i stracił ten błysk w oku – Przepraszam, nie pomyślałem, przecież masz swoje życie i nie ma powodu żebyś mnie uwzględniała w swoich planach…
- Nie nie, to nie tak! Gdybym mogła, posłałabym naczelnego do stu diabłów i przyszła do ciebie, John. Uwierz mi. Ale dziś muszę. Wrócę pewnie w nocy… Och, zepsułeś mi resztę dnia tą propozycją, teraz siedząc w redakcji będę myśleć o tobie! – zażartowałam, próbując sprowadzić na jego usta uśmiech. Nie udało się, bo posmutniał jeszcze bardziej.
- Przepraszam, każde moje pojawienie się to dla ciebie problem…
- Na litość Boską, John, przestań! Po prostu przestań.
- Przepraszam – chwycił paczuszkę z pączkami i odwrócił się w stronę drwi, rzucając krótkie – Cześć.
Wyszedł, zanim zdążyłam zareagować. Patrzyłam tylko na przeszklone drzwi i oddalającą się sylwetkę Johna. Do cholery, kto tu był bardziej nienormalny: ja czy on!? Rozumiem wstydliwość, rozumiem niepewność siebie, ale to co robił ten facet przekraczało wszelkie pojęcie! Każde słowo rozumiał jako atak na siebie, odbierał jako negatyw, jako przytyk. A przecież ja w każdym zdaniu, które do niego wypowiadałam, dawałam ogromny wyraz moich uczuć. Jak mam mu wytłumaczyć, że jest dla mnie najważniejszą osobą na świecie, a ten przeklęty naczelny tylko wszystko psuje, i najchętniej zwolniłabym się tylko po to, żeby całe dnie spędzać z Johnem?
- Co robię nie tak!? – krzyknęłam w kierunku uchylonych drzwi. Pan Jackman po chwili wyszedł, do połowy ubrudzony mąką.
- Uprzedzałem cię – powiedział spokojnie – Ale ty nigdy nie słuchasz!
- Uważa pan, że powinnam sobie odpuścić!? TAKIEGO faceta!?
- Nie, dziecko, uważam że powinnaś zwolnić i może dać mu kilka dni czasu. Widzisz, jak on reaguje…
- Ale to bez sensu, cokolwiek robię, reaguje tak samo. Kiedy mówię mu, że jest dla mnie ważny, on odbiera to odwrotnie! Kiedy się całujemy, on mnie przeprasza, wyobraża pan to sobie!? Przeprasza mnie!
- Skoro po tygodniu zmuszasz go do całowania, to się nie dziw!
- Ja go zmuszam… JA go ZMUSZAM!? Pan jest niepoważny! Jak można zmusić mężczyznę do całowania!
- Widocznie John nie jest tego typu mężczyzną – wzruszył ramionami pan Jackman. Spojrzałam na niego ze złością.
- Oczywiście że nie jest! I to mi się w nim podoba! Ale mógłby uwierzyć w siebie. Boże, tak bardzo bym chciała żeby było dobrze…
- Będzie, Katie. Widziałem, jak na ciebie patrzy – pocieszał mnie szef – Słyszałem, jak do ciebie mówi. Problem tkwi w tym, że ty masz zbyt duży temperament i zbyt małą cierpliwość. Jesteście jak ogień i woda, w życiu nie widziałem drugiej tak osobliwej pary. Doprawdy, jestem pod wrażeniem, że zdecydowałaś się w to wejść.
- Jak mogłabym się nie zdecydować? Kocham go!
- Po tygodniu!? – Jackman spojrzał na mnie z politowaniem, ale ja wyprowadziłam go z błędu.
- Od pięciu lat, proszę pana. Od pięciu LAT! A ten tydzień, a właściwie już pierwszy dzień po przyjeździe uświadomił mi, że się nie mylę. Zmarnowałam pięć cennych lat życia, a przede wszystkim jego pięć bezcennych lat. Bo gdyby pozwolił mi się do siebie zbliżyć wtedy…
- Miałaś dopiero 18 lat.
- Według wszelkich praw ludzkich i bożych mogłam już uprawiać seks, więc niech mi pan nie wypomina wieku! Byłam już dorosła, ale on widział to inaczej. A raczej nie dostrzegał niczego, przez tę cholerną Carol!
- Katie, spokojnie… Spokojnie. Już dobrze, nie denerwuj się. Nerwami nic z Johnem nie wskórasz, bo on, choć nieśmiały, to jest też uparty jak osioł. No, rozchmurz się, dziewczynko. Zrobisz nam po małej kawce? Spróbujesz mojej nowej szarlotki z odrobiną brzoskwiń. No dalej, niech wróci moja wesoła Katie, każ tej zakochanej babie iść sobie z mojej cukierni.
Spojrzeliśmy na siebie i wybuchnęliśmy śmiechem. Cały pan Jackman, z nim nigdy nie było nudno… Ale miał rację, nie mogłam przeżywać teraz wszystkiego przez cały dzień. Jeszcze wiele takich numerów czeka mnie ze strony Johna, i nie mogę przeżywać każdego z osobna… Z zapałem zabrałam się więc za zrobienie kawy, a pierwszy dzień w pracy minął mi niespodziewanie szybko. Ani się obejrzałam, a była już jedenasta, i pan Jackman wyganiał mnie zza lady.
- Poradziłaś sobie świetnie – przyznał, kiedy chciałam już wychodzić – Gdyby nie to, że mam do czynienia z kobietą z mediów, zatrudniłbym cię na cały etat.
- Nie radzę. Zbankrutowałby pan, gdybym zjadała połowę pańskich wypieków!
- Idź już, idź, bo się spóźnisz – roześmiał się Jackman – Do jutra!
Pobiegłam do domu przebrać się, zjeść coś na szybko i zapakować niezbędne rzeczy, i szybko udałam się na przystanek. Autobus miał przyjechać o dwunastej, a ja miałam jeszcze całe 10 minut, więc czekałam cierpliwie, kręcąc się w tą i z powrotem. Tak bardzo nie chciało mi się tam jechać… Perspektywa spędzenia tego popołudnia w silnych ramionach Johna była o wiele bardziej kusząca, ale niestety, nie można mieć wszystkiego. Kiedy do przyjazdu autobusu zostały już tylko 2 minuty, ujrzałam wysoką postać biegnącą w moim kierunku. Nie, to niemożliwe… John!? Ani się obejrzałam, a był już przy mnie.
- Katie, jak dobrze że zdążyłem… - wydyszał. Stanął przy mnie i próbował złapać oddech.
- Co się stało, John? – zapytałam, przestraszona nie na żarty. Spojrzał na mnie swoimi boleśnie pięknymi, niebieskimi oczami i nabrał głośno powietrza.
- Zawiozę cię samochodem – powiedział – Nie będziesz musiała tłuc się autobusem, a potem przyjadę po ciebie.
- Nie ma mowy! – zaprotestowałam, dostrzegając przy okazji w jego spracowanej dłoni dziwnie znajomy pakunek – John, musisz pomagać Freemanom!
- To tylko pół godziny drogi w jedną stronę.
- John, ja mam bezpośredni autobus, nie ma sensu żebyś jechał…
- Proszę… Chciałbym ci pomóc.
- John, następnym razem, dobrze? Dziś nie wiem nawet, ile czasu mi to zajmie.
- Tym bardziej nie powinnaś wracać sama o tej porze.
- Tobie na mnie zależy, prawda…? – spojrzałam na niego uważnie – Troszczysz się o mnie.
- Nie, to znaczy… Tak! – wydusił z siebie – Nie chcę, żeby coś ci się stało.
- Poczekaj, moment… Posłuchaj. Nic mi się nie stanie. Obiecuję, że wrócę cała i zdrowa. A ty wrócisz do pracy, dobrze? John… Zostań. O, widzisz, jedzie już mój autobus.
- Katie… Dobrze, nie będę się narzucał, przepraszam…
- NIE! John, nie narzucasz się, ja po prostu nie chcę zawracać ci głowy…
- Rozumiem. Proszę cię tylko… Weź to – wsunął mi w dłoń paczkę i zrobił krok w tył.
- Co to jest?
- To są… pączki – mruknął. Spojrzałam to na paczkę, to na niego i roześmiałam się.
- Pączki?! Te, które kupiłeś rano?
- Miały być dla ciebie – szepnął nieśmiało, czerwieniąc się – Znowu się wygłupiłem, przepraszam…
- Nie, ale… John, nie musiałeś, powinieneś zjeść je w domu!
- Chciałem, żebyś nie była głodna, cały dzień bez jedzenia…
To było niesamowite. Tak bardzo o mnie dbał… Ze wzruszenia łza zakręciła mi się w oku i coś ścisnęło mnie w gardle. John spojrzał na mnie przestraszony.
- Dlaczego płaczesz? – zapytał.
- Nikt się nigdy o mnie tak nie troszczył – powtórzyłam jego słowa.
- Więc ja będę – odparł mocnym, pewnym głosem – Jeśli pozwolisz…
- Dziękuję, John – pocałowałam go w policzek i zrobiłam krok w kierunku autobusu, który właśnie podjechał – Jesteś cudowny. Do zobaczenia jutro. Mogę do ciebie wpaść popołudniu? Piąta?
- Jasne, Katie – ożywił się – Będę czekał! Powodzenia w pracy!
Weszłam do autobusu i usiadłam przy oknie, patrząc na uśmiechniętą twarz Johna. Boże, potrafię sprawić, że się uśmiecha… Wywołałam u niego radość! To niesamowite uczucie… Tak bardzo się cieszyłam! Z dnia na dzień John był mi coraz bliższy, i odkryłam że z dnia na dzień moje uczucie do niego jest coraz silniejsze. Wiedziałam doskonale, że nie jest to tylko pragnienie jego ciała, ale że najzwyczajniej w świecie zakochałam się po uszy. A on… co on czuł do mnie? Czyżby też coś silniejszego, niż zwykła sympatia? W końcu sam wyznał, że chce się o mnie troszczyć… A może to tylko rewanż za moje nachalne obiadki i herbatki? Może chce być po prostu uprzejmy? Sama nie wiedziałam, co o nim myśleć. Ale z drugiej strony, przecież całował mnie poprzedniego dnia. Całował, i to tak, że… Boże, brakło mi tchu na samą myśl o tym, jak otulał moje usta swoimi, jak subtelnie je pieścił i… prawie doprowadził mnie do ekstazy samym dotykiem swoich warg. Zdecydowanie fizycznie był to mężczyzna moich marzeń, taki, jakiego potrzebowałam i pragnęłam: wysoki, silny, męski i diabelnie przystojny, co niestety na co dzień skrywał pod czupryną kędzierzawych włosów i niemodnymi ubraniami. A jeśli chodzi o jego wnętrze… Nigdy bym się nie spodziewała, że uwiedzie mnie tak nieśmiały i cichy mężczyzna. A jednak, jemu się to udało. Co prawda planowałam go nieco rozpalić i ośmielić, jednak jego spokój, opanowanie i wstydliwość ujęły mnie niesamowicie, był tak inny od reszty facetów, którzy chcą tylko przelecieć pierwszą lepszą panienkę i znaleźć kolejną. John sprawiał wrażenie, jakby bał się fizycznej bliskości bardziej, niż ja. A ja, patrząc na niego, wcale się nie bałam, mimo że miał to być mój pierwszy raz. Miałam wrażenie, że nie tylko mój… Byłoby cudownie, gdyby okazało się, że oboje jesteśmy swoimi pierwszymi partnerami i powoli odkrywamy ten słodki świat seksu razem. Ale przecież nawet gdyby John miał przede mną dziesiątki partnerek, w niczym by to nie zmieniło moich uczuć do niego. Dla mnie był po prostu idealny…
Myślenie o Johnie tak bardzo mnie zajęło, że podróż zleciała mi tak, jak gdyby trwała 5 minut. W pracy musiałam odgonić myśli o nim, żeby móc skupić się na tym, czego chciał ode mnie naczelny. Okazało się, że byłam potrzebna w redakcji w środowe i czwartkowe popołudnie, co przyjęłam z niechęcią, ale nie mogłam sprzeciwiać się szefowi, w końcu pracowałam tam od niedawna i z łatwością mogłam przestać tam pracować. Oznaczało to jednak spędzenie popołudnia w Yorku, a nie w Terrington u boku Johna. Trudno, musiałam wykorzystać szansę we wtorek. Kiedy skończyłam pracę, była już dziewiąta wieczorem. Całe szczęście, że autobus miałam tuż sprzed budynku redakcji, więc od razu w niego wsiadłam i już po dziesięciu minutach ruszył w stronę Terrington. Na miejscu byłam piętnaście minut przed dziesiątą. Późno… Kiedy autobus podjeżdżał na zatoczkę, wydawało mi się że na ławce ktoś siedzi. Ale może to zmęczenie… Podziękowałam kierowcy i wysiadłam. Zanim zdążyłam spojrzeć w górę, przywitały mnie dłonie mężczyzny, które chwyciły moje ramiona i odsunęły od odjeżdżającego autobusu. Mój Boże, to niemożliwe…
- Czekałeś na mnie? – szepnęłam, unosząc głowę. W świetle latarni ujrzałam uśmiechniętą twarz Johna – Przecież… To bez sensu, mogłam przyjechać o każdej porze…
- Sprawdziłem, mogłaś być w domu albo o czwartej, albo o wpół do siódmej, albo teraz. Byłem tu po szóstej, i nie przyjechałaś, więc wiedziałem…
- John… Zaskakujesz mnie – powiedziałam, dotykając dłonią jego policzka. Cudownie nieogolony, tak słodko drapiący…
- Nie chciałem, żebyś wracała po ciemku – odparł. Zaśmiałam się cicho.
- Przecież mam kilka kroków do domu!
- Wolisz iść sama? – zapytał, puszczając mnie i robiąc krok w tył. Cholera, brzmiał już niepewnie, więc znowu go spłoszyłam…
- Nie – powiedziałam, całując go krótko w usta – Chcę iść z tobą.
Speszył się i zarumienił, ale odprowadził mnie do domu. To była chwila krótka, jakby trwała zaledwie kilka sekund. Nawet nie zdążyliśmy dobrze porozmawiać, już byliśmy przed moimi drzwiami. Całym sercem chciałam zaprosić go do środka, ale doskonale wiedziałam, że odmówiłby, a poza tym mógłby o mnie źle pomyśleć, a tego bardzo nie chciałam. Stanęłam w drzwiach i oparłam się o futrynę, John stał naprzeciwko z rękoma w kieszeniach. Patrzył na mnie, lekko uśmiechnięty, w końcu nachylił się i szepnął mi wprost do ucha ciche:
- Dobranoc, Katie.
Nie czekając na moją reakcję, odwrócił się i odszedł w swoją stronę. Stałam w drzwiach tak długo, aż nie zniknął mi z oczu. Poczułam ogromne szczęście i dziwny spokój spływający na moją duszę. On naprawdę czuł coś do mnie… Być może nie do końca sam wiedział, co, ale wiedziałam ponad wszelką wątpliwość, że nie jest to tylko zwykła wdzięczność w stosunku do mnie. Musiałam mu się spodobać, ale przecież John nie był tego typu mężczyzną, który interesowałby się kobietą tylko dlatego, że mu się podoba. John był wrażliwym romantykiem, i jeśli zwrócił na mnie uwagę i zaczął to okazywać, znaczyło to tylko jedno: był zakochany. Teraz tylko musiałam usłyszeć to od niego, ale mając tę świadomość, postanowiłam nie naciskać i pozostawić sprawy własnemu biegowi.

-------------------
Chciałabym Was poinformować, że Kate, autorka tego opowiadania, przebywa obecnie na wakacjach. W związku z tym może mieć problem z dostępem do internetu a co za tym idzie, może również mieć problem z odpisywaniem na Wasze komentarze. Jestem pewna, że Kate odpowie na wszystkie jak tylko będzie mogła. 

Kate, życzę Ci niezapomnianych wrażeń podczas wakacji!

Myślę, że miłą informacją dla Was będzie fakt, że Kate postarała się aby jej wakacje nie wpłynęły na harmonogram publikacji jej fanfika. Zatem kolejna część za tydzień. Wielkie dzięki Kate!


Aktualizacja 07/08/2014: kolejna część tutaj

13 komentarzy:

  1. Z jednej strony chciałoby się krzyknąć do Kate: "Dawaj szczęśliwego Johna", a z drugiej ten proces oswajania, ośmielania i rozbudzania Johna jest fascynujący - zarówno dla Kate to opisującej jak i dla nas czytających. Katie wyłożyła karty na stół a John jeszcze nie rozumie, nie wierzy, że może zgarnąć całą pulę. Katie podsuwa mu wszystkie asy i ma nadzieję, że John wreszcie poczuje, że wygrana właśnie jemu się należy. Tak sobie myślę - ile pośród nas, w najbliższym nawet otoczeniu jest takich "Johnów" płci damskiej i męskiej i ich nie zauważamy?
    Kate, dobra kobieta jesteś, że na kanikułach o nas nie zapominasz i dbasz byśmy z tęsknoty za Twoim Johnem jakichś głupot nie narobiły. Podoba mi się bardzo i cieszę się, że "milusiej" cioteczki nie było - postać wprawdzie malownicza, ale tego typu osobowości należy w małych dawkach przyjmować, żeby rozstroju nerwowego nie dostać:)
    Katie dojrzewa bo musi, jeśli nie chce popełnić błędu i Johna wystraszyć, a on jak to on: pół kroku do przodu a zaraz niespodzianie dwa duże kroki do tyłu. Oj, Katie musisz zacisnąć zęby i mieć siłę i odporność nosorożca, bo z Johnem czeka cię niezła przeprawa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zosiu, mnie tak fascynuje proces oswajania Johna, że mogłabym na jego temat doktorat napisać. Oczywiście w dalszych częściach mój John skręca chwilami w stronę Mulligana (tak, on nigdy nie daje spokoju), ale zaraz potem mięknie i wycofuje się, także obiecuję, że będzie różnorodnie :) Co do Katie, to ma naprawdę anielską cierpliwość, choć muszę przyznać że czasem jej się kończy i wtedy potrafi powiedzieć nawet "wyjdź z mojego domu". Ten związek nie należy zdecydowanie do łatwych.

      Usuń
  2. Aniu, bardzo Ci dziękuję, na szczęście znalazłam czas i mogę poświęcić się mojej ulubionej części środowych wieczorów :)

    Na niezapomniane wrażenia nadal czekam, jestem przekonana że nastąpią i będą bardzo... namacalne :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się Kate, że udało Ci się znaleźć czas by zajrzeć tutaj. :-)
      I trzymam kciuki za wszelkie wrażenie, te namacalne też ;-)

      Usuń
  3. Pączki na cały dzień... Kanapki by lepiej zrobił! Z sałatą, szynką i pomidorem.
    :D
    Miłych wakacji Kate ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Robin! Kanapki są takie banalne! Ja wolę pączki, mogłabym jeść całymi dniami :)
      I dziękuję, mam nadzieję że istotnie będą miłe :)

      Usuń
  4. Zakochałam się.. eh.. rozmarzyłam.. nie mogę wrócić do rzeczywistości.. czytałam już wczoraj, dopiero dziś mam chwilkę na komentarz..
    scenę pocałunku i te opisy odczuć i uczuć czytałam jak młoda, niedoświadczona pensjonarka z wiktoriańskiej Anglii, brakowało mi tylko panieńskiego rumieńca, a że panienką już dawno przestałam być, to tylko świadczy, jak bardzo zagrałaś na mojej wyobraźni:)
    Kate jesteś wielka :) i tylko się dziwię dlaczego jeszcze w księgarniach nie ma żadnych twoich opowiadań drukiem:) a może są tylko nie chcesz się przyznać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło, aż się zarumieniłam :) Niestety księgarnie chyba mnie nie lubią, albo może to ja się ich boję. W każdym razie - dziękuję. Nie sądziłam, że scena pocałunku jest aż tak emocjonująca dla czytających, ale jeśli tak jest, to dla mnie ogromny komplement :)

      Usuń
  5. A ja z innej beczki.
    Właśnie natrafiłam na nowy poster do "Bitwy Pięciu Armii" :)
    Mam tylko nadzieję, że to nie Legolas zestrzeli smoka ;)

    http://31.media.tumblr.com/532576c87e34cbc485f2b21dabb1859a/tumblr_n96drg2TNf1ronjbko1_1280.jpg

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem na ile to jest nowy plakat do "Bitwy Pięciu Armii" a na ile poster reklamujący tegoroczny ComicCon, ale wiadać, ze machina marketingowa powoli się rozkręca.

      Usuń
    2. Mi to bardziej Barda przypomina. Już nie patrząc na zgodność z książką - patrząc na buty :D

      Usuń
  6. Kate. Co ja Ci mogę napisać.
    A no nie rozpiszę się, bo zmęczona jestem - ludzie są jednak okrutni, ale chcę Ci powiedzieć, że ten rozdział był znakomity. Przyjemnie się czytało i wyobrażało sobie wszystkie te scenki.
    Coraz bardziej podoba mi się ich relacja, oraz nieśmiałość Johna.
    Ah, żeby taki facet specjalnie czekał na mnie na stacji, aż wrócę z pracy., :3
    Zgadzam się z Robinem - lubię pączki, ale przez cały dzień to jednak przesada... I bez mleka :D
    Jak tak czytam komentarze o tym oswajaniu, to od razu "Mały Książę" mi się przypomina.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mogłabym przejść na dietę pączkową, naprawdę! Uwielbiam pączki, a kanapki są mało romantyczne. Zresztą Katie dostała taki zestaw tylko raz - przyznaję, że po tygodniu mogłaby poczuć wstręt do tego cudownego wypieku, ale raz... Mnie to kręci, zakochałabym się z miejsca w facecie który mnie karmi, zamiast przynosić bezużyteczne kwiaty. Kiedyś powiedziałam mojemu koledze, że zamiast kwiatów wolałabym dostać kebaba - wywołało to wielki szok, ale cóż... Przez żołądek do serca :)

      Usuń

Nadrzędną zasadą tego bloga jest szacunek dla pana Armitage’a, dla autorki bloga, jak również dla komentujących, którzy pozostawiają tu komentarz. Zostawiając swój komentarz zobowiązujesz się postępować zgodnie z tą zasadą. Autorka bloga zastrzega sobie prawo do usunięcia komentarza, który wg jej uznania będzie naruszał powyższe zasady.