środa, 16 lipca 2014

"Książę z lawendowych pól", fanfik autorstwa Kate. Część 3.

Notka: Autorem tego opowiadania jest Kate, która publikuje swoje opowieści na Wattpad. Prace Kate znajdziecie tutaj. Opowieść zainspirowana jest postacią Johna Standringa granego przez Richarda Armitage’a w serialu „Sparkhouse" polski tytuł ”Dom na wrzosowisku” i nie ma na celu naruszenia praw autorskich. 
-----------------------------------------------------------------------


Poprzednia, druga część tutaj.

Dwa dni nie widziałam Johna. DWA długie dni. Jasne, czymże były dwa dni w porównaniu z pięcioma latami, które właśnie dwa dni temu upłynęły, ale nie mogłam sobie znaleźć miejsca przez ten krótki czas. John sam z siebie nie przychodził, a ja nie chciałam być zbyt natarczywa. Siedziałam więc w domu i oddałam się pracy, pisząc artykuły do gazety. Jeden o starych, ludowych metodach utrzymania piękna i młodości (w czym niesamowicie pomogła mi pani Turner, zapalona zielarka i naczelna kosmetyczka Terrington – oczywiście wszystkiego dokonywała metodami naturalnymi). Drugi zaś był… o mężczyznach. Tak, młoda, głupia dziennikarka pod wpływem trudnego zauroczenia napisała artykuł mówiący o oswajaniu mężczyzn. Bardzo odkrywcze… Miałam nadzieję, że redaktor naczelny nie zabije mnie za ten banał. Prawdę mówiąc miałam to gdzieś.
Tego dnia, gdy rozmawiałam z panią Turner w jej domu, znowu spotkałam Paula. Paul był wnukiem mojej sąsiadki, mieszkał razem z nią i swoimi rodzicami w tym samym domu. Staruszka ucieszyła się z naszego spotkania.
- Popatrz wnusiu, któż do nas przyszedł! – zawołała, gdy usłyszała, że ktoś wchodzi do domu – Twoja koleżanka!
- Katie! – krzyknął Paul, wchodząc do pokoju – Co za niespodzianka! Przyszłaś do mnie?
Nie czekając na odpowiedź podbiegł do mnie i wyściskał mnie mocno. Boże… Jak miałam mu powiedzieć, że sobie tego nie życzę? Odrzucał mnie, po prostu nie miałam najmniejszej ochoty nawet na rozmowę z nim, a co dopiero na jakikolwiek kontakt fizyczny. Zresztą, o jaką rozmowę chodzi, z nim można było rozmawiać tylko o dyskotekach, dziewczynach i motorach. Ewentualnie o jakichś japońskich bajkach, których ja za nic nie mogłam pojąć. Kiedy przestał się do mnie przytulać, trzymał mnie nadal za ramiona i z tym swoim głupawym uśmiechem jakby przyklejonym do twarzy, wpatrywał się we mnie. Tak irytująca sytuacja… Miałam ochotę potrząsnąć nim i krzyknąć „Paul odczep się, jesteś za młody i za głupi, by mnie mieć!”, ale nie mogłam. Nie, nie zrobię z siebie idiotki. Choć chyba powinnam, bo zaczęłam odnosić wrażenie, że jego babka chętnie widziałaby mnie u jego boku…
- Paul, zaproś koleżankę do siebie, zaparzę wam herbatki i przyniosę ciasteczka. Porozmawiajcie, nie widzieliście się od pięciu lat, musieliście się za sobą stęsknić! – przekonywała tak dosadnie, że jeszcze chwila i uwierzyłabym jej. Najgorsze jednak, że Paul jej uwierzył.
- To świetny pomysł, babciu! Katie chodź na górę, babcia przyniesie nam…
- Paul, możesz sam zrobić nam herbaty, jeśli masz na nią ochotę – przerwałam mu – Twoja babcia powinna odpocząć, a nie biegać po schodach z herbatą.
- Tak… Tak, masz rację! Przepraszam, usiądź i zaczekaj, już robię herbatę!
Zniknął w kuchni, a ja zrezygnowana opadłam na krzesło. Czekała mnie teraz co najmniej godzina tortur…
- Widzisz wnusiu, jaka porządna dziewczyna ci się trafiła! Szanuj taki skarb! – krzyczała za nim jego babcia, a mnie robiło się niedobrze. Zrobiła ze mnie „dziewczynę” Paula…!?
- Wiem, babciu! – odkrzyknął – Wiedziałem, ze Katie kiedyś do nas wróci!
Boże… To był zdecydowanie najgorszy dzień w moim życiu. Normalnie wyszłabym, mówiąc co myślę o tej sytuacji, ale z szacunku dla pani Turner i z wdzięczności za jej pomoc, zacisnęłam zęby i postanowiłam przetrwać. Paul po chwili pojawił się z okropnym uśmiechem na twarzy i dwoma kubkami w dłoni, i zaprowadził mnie do swojego pokoju. TO było straszne. Na ścianie nad łóżkiem plakat Pameli Anderson w słynnym, czerwonym stroju, obok mniejsze plakaty jakichś (podobno sławnych) klubowych didżejów, a nad biurkiem przerażająca ilość fotografii motorów. Dusiłam się w tym pokoju; zdecydowanie wolałam nadzwyczaj skromne, ale porządne mieszkanie Johna. Tam przynajmniej nie atakowała mnie swoim ogromnym biustem Pamela, przez której przymioty można wpaść w kompleksy… Jak ten smarkacz wyobraża sobie, że znajdzie jakąkolwiek normalną dziewczynę, mając na ścianie TO!? Ma naprawdę niesamowity tupet. W życiu nie spojrzałabym na faceta, który ślini się do plakatu, ktokolwiek by na tym plakacie był. A jego plakat był widocznie ośliniony, co jednak uprzejmie pominęłam milczeniem, choć widok plam na kostiumie aktorki przyprawiał o mdłości.
- Jak ci się podoba!? – wykrzyknął radośnie Paul. Rozejrzałam się ze sztucznym uśmiechem.
- Nieźle, choć preferuję inny styl – odparłam.
- Mogę obejrzeć twój dom? – zapytał prosto z mostu. Zdębiałam, słysząc te słowa. Bezczelnie się wpraszał!
- Paul wybacz, mam remont i wolałabym…
- Pomogę ci w remoncie!
- Dziękuję, mam już pomoc. Pomaga mi John – zaznaczyłam dobitnie, tak, aby zrozumiał.
- Kto? John? – jego głos brzmiał kpiąco – TEN John? Powiedz, że się przesłyszałem…
- Nie, Paul, masz z tym problem?
- Absolutnie. Przynajmniej mam pewność, że nie jest dla mnie zagrożeniem…
- Słucham!? – zerwałam się z fotela – Jak masz czelność tak mówić!?
- Katie, dobrze wiem po co przyszłaś, chcesz dać mi nadzieję na to, że to co między nami było, może wrócić…
Jasna cholera. Czy on TO powiedział, czy to moja wyobraźnia galopuje tak, że za nią nie nadążam!?
- Paul!!! – krzyknęłam, aż chłopak wzdrygnął się – NIC nigdy między nami nie było, i nawet nie wiesz jak się z tego powodu cieszę. A John? Nie dorastasz mu do pięt! To ty nie jesteś dla niego żadnym zagrożeniem!
- Ty nie mówisz poważnie, prawda? – Paul miał zszokowaną, ale rozbawioną minę, co rozzłościło mnie jeszcze bardziej:
- Posłuchaj mnie uważnie, smarkaczu: siedź tu i śliń tę swoją Pamelę dalej! Nie masz i nigdy nie będziesz miał tego, co ma John.
- A co takiego ma John!? Jedną parę dżinsów i trzy niemodne swetry, które nie wiadomo ile czasu nie widziały pralki!?
- John jest mężczyzną, mój drogi. Mężczyzną. Ale ty nie wiesz, co to znaczy, i nie wiem czy kiedykolwiek zrozumiesz. Bo to, że masz coś między nogami, nie znaczy że nim jesteś – kompletnie przestałam się kontrolować i nie przejmowałam się tym, co mówię – Trzeba jeszcze mieć klasę i umieć tego używać. Obawiam się, patrząc na ślady, że tylko Pamela wie jakie „cuda” potrafisz zrobić.
Paul poczerwieniał, i to dało mi pewność, że moje przypuszczenia są słuszne. Nie odpuścił jednak łatwo.
- Zapytaj Johna, co on potrafi! Zapytaj dziewczyn we wsi, która z nich wie, co potrafi John! Żadna ci nie powie, bo żadna go nigdy nie chciała, biedak nie miał nawet okazji spróbować…
- Podobnie jak ty – warknęłam, po czym dodałam sarkastycznie – Najpiękniejszy chłopak w liceum, duma wsi, uganiały się za nim kolejki panienek, a uprawia seks z plakatem!
- Pożałujesz! – odgrażał się, ale ja wyśmiałam go:
- W jaki sposób? Już nigdy nie zaproponujesz mi „chodzenia ze sobą”? Już okrywam się żałobą, Paul. Wiesz, było miło, dopóki nie przyszedłeś. Twoja babcia to naprawdę fajna kobieta, szkoda tylko że nagadałeś jej głupstw, w które uwierzyła i je powtarza.
- Kate, ja naprawdę chciałem z tobą chodzić… - jęknął żałośnie, aż zjeżyły mi się włosy na całym ciele.
- Boże, bądź facetem a nie mazgajem – rzuciłam z niesmakiem – Daj mi spokój, poszukaj sobie dziewczyny w swoim przedziale.
- A ty? W jakim jesteś przedziale, ważna pani, która wróciła do wsi z wielkiego miasta gdzie zrobiła zawrotną karierę!?
- Nie, Paul – odwróciłam się do niego, będąc przy drzwiach – Mój przedział nazywa się „Jestem kobietą i potrzebuję prawdziwego, dojrzałego mężczyzny”. Trzymaj się i… oszczędź Pamelę, to naprawdę fajna babka.
Bez większych wyrzutów sumienia trzasnęłam drzwiami i udałam się do wyjścia. Grzecznie pożegnałam się z panią Turner i opuściłam ich dom, wreszcie oddychając świeżym powietrzem. Poniosło mnie? Być może, ale nie obchodziło mnie to. Tak bardzo pragnęłam iść do Johna i wyrzucić z siebie wszystko, wyżalić mu się, ale nie zrobiłam tego. Nie chciałam, żeby źle o mnie myślał. Wróciłam do domu i próbowałam zapomnieć o bezczelnym zachowaniu Paula i jego… „oznaczonym” plakacie. Najlepszą na to metodą okazała się praca i niezastąpiony, niezawodny kieliszek wina.
***
Nadszedł piątek, niby dzień jak co dzień, ale od rana przeczuwałam że coś się wydarzy. Było stanowczo zbyt spokojnie… I coraz bardziej brakowało mi Johna, ale tego dnia akurat znalazłam fantastyczny pretekst, aby go do siebie zaprosić. Odpadła mi klamka od drzwi wejściowych i nijak nie potrafiłam sama temu zaradzić. Tak, zdecydowanie dzień robił się coraz piękniejszy… W samo południe, kiedy wiedziałam że John idzie do domu na krótką przerwę, wyszłam powolnym krokiem w jego stronę. Spotkaliśmy się w połowie drogi; był brudny i, prawdę mówiąc, czułam intensywny zapach owiec. I kolejne zaskoczenie – absolutnie mi to nie przeszkadzało.
- Hej, John! – krzyknęłam, podbiegając do niego. Zauważyłam, że jego twarz jakby lekko się rozjaśniła.
- Cześć Katie! – odparł – Co słychać?
- Potrzebuję cię… odpadła mi klamka od drzwi do domu.
- Klamka? – John parsknął śmiechem, aż nie mogłam uwierzyć w to, co widzę – Coś ty z nią robiła?
- Ja nic, po prostu chciałam otworzyć drzwi i znalazła się w mojej dłoni…
- Jesteś bardzo zdolną dziewczyną – powiedział z lekkim uśmiechem.
- A ty masz dziś wyjątkowo dobry humor. To jak, dasz się zaprosić na chwilę?
- Jasne, Kate, przyjdę za godzinę, dobrze? Pan Freeman powiedział, żebym już dziś nie przychodził, więc przebiorę się i… umyję, żeby w twoim domu nie pachniało owcami.
- Zupełnie mi to nie przeszkadza – niby przypadkiem dotknęłam jego ręki, a wtedy speszył się i uśmiech z jego twarzy znikł – John, jadłeś coś dzisiaj?
- Tak – odpowiedział, ale niezbyt przekonująco. Chyba zorientował się, że mu nie uwierzyłam, więc tłumaczył się dalej – Pani Freeman zaprosiła mnie dziś na obiad.
- Dobrze. W takim razie… Do zobaczenia o pierwszej, John.
Wpatrując się w niego, oddalałam się, idąc tyłem. Czułam, jak serce przyspiesza a żołądek ściska się niemiłosiernie. Policzki płonęły mi zapewne czerwienią, a na twarzy miałam idiotyczny uśmiech. Był absolutnie zjawiskowy, tak słodki i kochany, a jednocześnie niesamowicie męski. Pod tą warstwą niemodnych ubrań i ogólnym zaniedbaniem krył się młody bóg – to było widać w jego oczach. Piękne, głębokie, stalowo-niebieskie oczy nadawały mu niebiańskiego wręcz charakteru, a te usta… Boże, co on musi potrafić nimi zrobić…
- Katie, przewrócisz się – zwrócił mi uwagę, skręcając w swoją stronę – Niedługo będę!
To było… dziwne. John ROZMAWIAŁ ze mną! Złożył zdanie zawierające więcej niż trzy słowa! I śmiał się ze mnie! Może to już… Może już przekonał się do mnie, może coś poczuł, może… Zaraz, ale ja w ogóle nie wiem, czy choć trochę mu się podobam! I znowu wróciłam do punktu wyjścia; nie mogę się wychylać, muszę nadal próbować się kontrolować i grać nieśmiałą dziewczynkę. A to może nie być łatwe, szczególnie że z dnia na dzień ciągnęło mnie do niego coraz bardziej. Fizycznie, owszem, ale tak naprawdę zrozumiałam, że to co czuję do Johna… Ja się w nim naprawdę zakochałam. I chyba to zaczęło się wtedy, pięć lat temu, kiedy próbowałam nawiązać z nim kontakt po tych smutnych wydarzeniach z jego życia. Już wtedy byłam nim zafascynowana, jako osiemnastolatka, ale teraz, jako świadoma kobieta znowu poczułam te motylki w brzuchu. Jednak te pięć lat niczego nie zmieniło, a wręcz przeciwnie – dojrzałam i zrozumiałam pewne rzeczy, tak jak to, że pragnę Johna jak niczego innego na świecie. Pytanie tylko, czy John czuł cokolwiek do mnie, a jeśli nie, to czy kiedykolwiek poczuje…
Na razie jednak przygotowałam się do jego wizyty. Znowu odwiedziłam cukiernię pana Jackmana (który doskonale wiedział, po co kupuję najładniejsze i największe kawałki szarlotki, i nie omieszkał mi przy tym dociąć), przygotowałam w domu herbatę i… przyszedł punktualnie, co do minuty. Och, tak mi było go żal, wyglądał na zmęczonego, poza tym ubrania wcale nie dodawały mu szyku. Fakt, przyszedł przecież do pracy więc ubrał się roboczo, ale to młody, przystojny chłopak, powinien nosić jasne koszulki i dopasowane dżinsy, a nie te zabrudzone, podziurawione spodnie i znoszone swetry czy zbyt duże flanelowe koszule w szaroburą, mało twarzową kratę. Widziałabym go też w garniturze, w białej koszuli… Przecież mała metamorfoza sprawiłaby, że wszystkie kobiety ze wsi szalałyby na jego punkcie! Muszę się kiedyś tym zająć. Ale to później, kiedy będę miała pewność, że swojego naturalnego piękna John nie będzie używał w celach innych niż tylko przeciw mnie. Jeśli zacząłby oglądać się za innymi kobietami…
- Wystarczyło przykręcić tę śrubę – wyrwał mnie z zamyślenia jego kojący głos. Spojrzałam na niego z zaciekawieniem.
- Popatrz, taka mała śrubka… Dobrze, że cię mam, John.
- Dałabyś radę sama – stwierdził, spuszczając wzrok – Ale zawsze ci pomogę. Wiesz, trochę skrzypią, naoliwię je trochę na zawiasach, dobrze?
- Jasne, dziękuję… Ale zjesz ze mną kawałek ciasta, dobrze? Nie odmówisz mi?
- Dobrze, Kate, choć jest mi głupio że ciągle piję u ciebie herbatę i zawsze masz coś dobrego…
- John, kochany, tyle mi pomagasz że chociaż herbatą mogę się odwdzięczyć! Choć nie ukrywam, wolałabym inaczej… - westchnęłam.
- Co mówisz? – zapytał, zajmując się moimi drzwiami.
- Nic John, nic… - odparłam i… zamarłam, bo przez otwarte drzwi zobaczyłam, coś, a właściwie kogoś, kogo w życiu bym się nie spodziewała – Dobry Boże, ciotka Josephine…
Pod moją bramę zajechał właśnie specyficzny, srebrno-różowy garbus, co zwiastowało pojawienie się mojej ciotki. Josephine… Mogłam ją określić jednym słowem: huragan.
- Kate, masz gościa – mruknął John. Spojrzałam na niego, przestraszona.
- Nie wiedziałam, że przyjedzie – szepnęłam nerwowo – To moja ciotka Josephine. Jest bardzo… nietypowa. To ekscentryczna kobieta, nigdy nie wiem czego się po niej spodziewać. Lubię ją, ale zawsze zaskakuje, i to nierzadko mało przyjemnie.
- Moja mała Katie! – krzyczała z daleka, widząc mnie przez otwarte drzwi, które właśnie naprawiał John.
- Ciociu… Dawno cię nie było – siliłam się na uśmiech i naturalność, wychodząc za próg. Josephine uściskała mnie mocno.
- Ty też do mnie nie zaglądałaś, mała niegrzeczna łobuzico! – trajkotała, ciągnąc mnie do wnętrza mojego domu – Przyjechałam na chwilę, ale widzę, że przeszkodziłam…
- Ciociu, to John…
- Dzień dobry – mruknął niechętnie. Ciotka zmierzyła go z góry do dołu sprawdzającym wzrokiem.
- Witaj chłopcze, Katie to twój narzeczony? Pospieszyłaś się kochanie – Josephine nie dawała mi dojść do słowa, a mnie było strasznie wstyd widząc pełen wyrzutu wzrok Johna – Już mieszkacie razem? Mam nadzieję, że pamiętasz o zabezpieczaniu się, pamiętasz jak skończyła twoja kuzynka Beth, w wieku 18 lat utknęła w pieluchach…
- Ciociu! – krzyknęłam – Ja mam już 23 lata, a poza tym… John to mój przyjaciel.
- To dobrze, wspaniale – ciągnęła dalej, oglądając z uwagą każdy kąt – Już myślałam że twój gust trochę się wypaczył. Choć jakby go ostrzyc i ładniej ubrać…
- Ciociu!!!
- Och Kate, nie bądź taka, obie wiemy że stać cię na coś lepszego! – powiedziała dość głośno, i chyba niestety John to usłyszał, jednak ona nie przejmowała się tym i postawiwszy ogromną torbę na stole, zaczęła w niej grzebać i po chwili wyjęła jakiś pakunek – Proszę, to dla ciebie. Widzę, że jesteś chuda jak byłaś, rozmiar powinien być dobry.
- Co to jest? – zapytałam podejrzliwie. John kończył już naprawę.
- Drobiazg, kochanie. Seksowna, czerwona bielizna z koronki, z najlepszego butiku w Yorku! – krzyknęła tak głośno, że nie zdziwiłabym się gdyby wieść ta dotarła aż do proboszcza. John, niestety, słyszał i mocno poczerwieniał, po czym spojrzał na mnie z dziwną dezaprobatą.
- Ciociu, ale po co…
- Słonko, jesteś dużą dziewczynką, przecież wiesz że powinnaś prezentować się nienagannie w każdej sytuacji! Przecież w końcu będziesz z kimś sypiać, prawda? A może sypiasz ze swoim przyjacielem?
John upuścił śrubokręt i zakaszlał głośno, udając chyba, że nie słyszy tego, o czym opowiada Josephine. Jak mogła być tak bezmyślna i pleść takie rzeczy!?
- Ciociu, miło z twojej strony że pamiętałaś, ale…
-Żadnych: „ale”! – zaprotestowała – Jako twoja najstarsza i najbardziej doświadczona ciotka otaczam cię najlepszą opieką, jaką można. Ufam, że o antykoncepcji wiesz wiele, więc zostawimy ten temat. O, widzę że masz szarlotkę, sama piekłaś?
- Nie, kupiłam – odparłam zrezygnowana.
- Katie… Rozczarowujesz mnie! Mieszkasz sama, przychodzi do ciebie mężczyzna a ty nawet nie upieczesz sama ciasta? Jak on ma w ogóle na ciebie spojrzeć przychylnym okiem, skoro nie wykazujesz żadnej inicjatywy!? Wiesz, że nie chodzi mi o bycie kurą domową, jestem tego zdecydowaną przeciwniczką, ale znasz moją złotą zasadę: przez żołądek i bieliznę do serca. Myślałam, że zapamiętałaś, od dziesięciu lat kładę ci to do głowy!
- Do widzenia – mruknął cicho John i wyszedł czym prędzej.
- Do zobaczenia chłopcze, wpadnij jeszcze! – krzyknęła Josephine, a ja tylko zmierzyłam ją wściekłym wzrokiem i pobiegłam za nim. Dogoniłam go przy bramie i złapałam go mocno za nadgarstek.
- John… Przepraszam cię za tę scenę – powiedziałam, wstydząc się każdej sekundy przemowy mojej ciotki, której był świadkiem.
- Nie masz za co – odparł obojętnie.
- Nie wiedziałam, że przyjedzie, John! Jest mi tak wstyd… Nie chciałam, żebyś to wszystko widział i słyszał. Nie wyobrażasz sobie…
- Twoja ciocia czeka – przerwał mi – Herbata wam wystygnie.
- Miałam wypić ją z tobą… Bardzo mi na tym zależało.
- Daj spokój. Stać cię na coś lepszego – mruknął – Na razie.
- John!!!
Krzyknęłam za nim, ale na nic się to zdało. Nie chciałam za nim biec, bo niczego by to w tej chwili nie zmieniło. Słyszał… Wiedział, o czym mówi ciotka Josephine. Ta kobieta nie miała za grosz taktu! Mimo poważnego już wieku, bo brakowało jej dwóch lat do siedemdziesiątki, była nieprzyzwoicie wręcz wyzwolona i potrafiła edukować w sprawach seksu wszystkich i wszędzie, chwaląc się przy tym oczywiście że jej życie erotyczne rozkwitło po sześćdziesiątce. Bałam się nawet myśleć, co i z kim, i za jakie nie daj Boże pieniądze robi. Znając ją, znajdowała sobie pewnie młodych chłopców potrzebujących łatwego zarobku, bo i tym się kiedyś chwaliła. Josephine nie była złą kobietą, ale chyba trochę pomyliła priorytety w życiu. Kiedy wróciłam do niej, zastałam ją pijącą herbatę jak gdyby nigdy się nic nie stało.
- Katie, jak twój chłopak? Możesz się przyznać, komu powiesz jak nie mnie? – zaczęła znowu swój monolog – Coś szybko wyszedł. Boże, jest taki mrukowaty, zaniedbany, skąd tyś go wytrzasnęła… Taka śliczna dziewczyna! A tu taki… pastuch!
- Ciociu, do cholery jasnej skończ! – wydarłam się na nią, może za mocno, ale wytrąciła mnie z równowagi – Odkąd przyjechałaś, wywróciłaś wszystko do góry nogami, obraziłaś Johna ze sto razy i zaprzepaściłaś wszystko, nad czym pracuję ciężko od kilku dni!
- Kate, ty na mnie krzyczysz…
- Krzyczę, bo jesteś nieodpowiedzialna i nietaktowna! Kto dał ci prawo, żebyś tak się zachowywała!? Odkąd tu wróciłam, próbuję się zbliżyć do Johna, przeszedł w życiu piekło, jest strasznie nieśmiały i odizolowany od ludzi, mnie udało się nawiązać z nim kontakt i ciężko pracuję nad tym, żeby nie przekroczyć granic, które mogą go zniechęcić, a ty przyjeżdżasz i po prostu niszczysz wszystko… czerwonymi majtkami!!! I te twoje beznadziejne teksty o seksie i antykoncepcji… Jak mogłaś!? Jak mogłaś powiedzieć głośno, że stać mnie na coś więcej!?
- Dziecko… Jestem z ciebie taka dumna! – roześmiała się Josephine, zrywając się z krzesła i ściskając mnie mocno. Byłam w ogromnym szoku; o co chodziło tej kobiecie? – W końcu zaczęłaś okazywać emocje i stawiać na swoim, brawo! Myślałam, że całe życie będziesz cichą, szarą myszką. Tak się cieszę…
- Ciociu, to nie zmienia faktu że zachowałaś się jak słoń w składzie porcelany! – nie dawałam za wygraną – John jest specyficzny i bardzo delikatny, jeden niewłaściwy ruch może wszystko zaprzepaścić, a ty po prostu wkroczyłaś tu jak czołg i rozjechałaś go na miazgę!
- Och Katie, przesadzasz – Josephine machnęła ręką – To mężczyzna, duży silny mężczyzna, nawet jeśli wydaje się wrażliwy, zniesie więcej niż my obie razem.
- Jesteś… Boże, mam cię dość – westchnęłam zrezygnowana – I co ja mam z tobą zrobić?
- Nie przejmuj się kochana, mam coś na nerwy – ciotka wyjęła z przepastnej torby butelkę nalewki własnej roboty – Malina, 40 procent. Zaraz ulżę ci w twoim cierpieniu.
- W moim cierpieniu mogłaby ulżyć mi tylko twoja nieobecność… Jak mogłaś?
- Och, nie rozpamiętuj tylko pij – Josephine jakby nie słyszała tego, co do niej mówię. Ze złości wypiłam jednym łykiem cały kieliszek i nalałam sobie kolejnego – Widzisz, już ci lepiej…
- Po co właściwie przyjechałaś? – zapytałam, może niezbyt uprzejmie, ale nawet nie próbowałam już być miła.
- Odwiedzić moją ukochaną bratanicę. Katie, nie gniewaj się już na mnie, wiesz jaka jestem… Mogłaś mnie uprzedzić, że to taki delikatny okaz!
- Jak, ciociu!? Nie uprzedziłaś, że przyjedziesz, a kiedy już przyjechałaś, zaczęłaś paplać tak dużo, że nie miałam jak poprosić cię o odrobinę taktu!
- Dobrze, było minęło – zbagatelizowała wszystko Josephine – Poradzisz sobie. Ten twój niewinny uśmiech zawsze działał cuda, na tego twojego… Johna też zadziała. No nie gniewaj się na starą ciotkę, kochana, bo jak umrę może być za późno….
Spojrzałam na nią i mimo złości roześmiałam się. Trudno, musiałam ją jakoś znieść. A jutro zajmę się Johnem…
***
Ciotka pojechała w sobotę przed południem. Całe szczęście, bo zdążyła skrytykować całą moją garderobę i moje nieudane życie prywatne, próbowała nawrócić mnie na swój styl życia, a oprócz tego – nakłaniała do wyjazdu do Londynu. Całe szczęście, że była zachwycona moją sypialnią, to była jedyna pochwała, jaką od niej usłyszałam… A kiedy powiedziałam jej, że w jej urządzeniu pomagał mi John, wspaniałomyślnie dała nam swoje błogosławieństwo. „Pamiętaj, że w najbardziej nieśmiałych drzemie najwięcej ognia w łóżku” – brzmiały jej ostatnie słowa. Chciałam ją za nie udusić, ale… nie zrobiłam tego. Dodały mi odwagi i pewności. Teraz tylko muszę udobruchać mojego Johna…
„Przez żołądek i bieliznę do serca”… Motto Josephine. Cóż, na bieliznę może jeszcze za wcześnie, ale jedzenie jak dotąd działało. Raz kozie śmierć. Zrobiłam mój popisowy makaron z kurczakiem w sosie śmietankowym, zapakowałam go szczelnie i w południe poszłam do Johna. Nie było go jeszcze. Usiadłam na schodku przed drzwiami i czekałam, wpatrując się w mrówki krążące wokół moich stóp. Gdyby choć jedna z nich miała twarz ciotki Josephine, natychmiast zginęłaby brutalnie zdeptana. Na szczęście mrówki były ciche i grzeczne, a ja tak zapatrzyłam się na ich szaleńczy bieg, że nie zauważyłam, jak nadszedł John i stanął tuż przede mną.
-Co tu robisz? – zapytał ostro. Powoli podniosłam wzrok i zobaczyłam go; nie wyglądał na szczęśliwego.
- Siedzę – odparłam spokojnie – Przysiądziesz się?
- Nie mam czasu.
- Masz.
- Za godzinę muszę być z powrotem w pracy. NIE mam czasu – upierał się.
- Masz całą godzinę. Nie wyjdę stąd, dopóki nie porozmawiamy.
Bez słowa otworzył drzwi i wpuścił mnie do środka. Powiało chłodem… No trudno, będę próbować. Od razu weszłam do kuchni i postawiłam na stole talerz z obiadem, odpakowując go, i spojrzałam na niego znacząco.
- Nie chcę twojego jedzenia – powiedział.
- Dobrze. Nie musisz jeść. Ale wysłuchasz mnie.
- Odpuść sobie, oboje wiemy o co chodzi…
- O co? Może mnie oświecisz? – byłam już całkowicie zdezorientowana i nie wiedziałam kompletnie, o co może mu chodzić; był widocznie wściekły. Albo rozczarowany?
- Nie udawaj – powiedział rozżalonym głosem – Chciałaś się zabawić, tak? Wykorzystać mnie, Bóg jeden wie w jaki sposób…
- Nie, nie będziemy tak rozmawiać – przerwałam mu i podeszłam do niego, chwytając jego spracowane, brudne dłonie – Pięć lat, John, a ja o tobie nie zapomniałam. Rozumiesz? Zależy mi na tobie, chyba aż nadto to okazywałam. Boże, jak możesz teraz tak mówić!
- Słyszałem twoją ciocię.
- Właśnie: moją ciocię – podkreśliłam – Nie mam z tym NIC wspólnego. Wstydzę się tego, co powiedziała, nie wiesz nawet jak bardzo… Kiedy poszedłeś, zrobiłam jej awanturę i wygarnęłam wszystko. Nie pozwolę cię obrażać nikomu, nawet mojej ciotce.
- Widziałem, jak na mnie patrzyła, słyszałem co powiedziała… Stać cię na coś lepszego.
- Ja powiedziałabym inaczej, John – mocniej ścisnęłam jego ręce i patrzyłam prosto w jego smutne oczy – Nie zasługuję na ciebie. Ale bardzo bym chciała…
- Kate, co ty mówisz…
- Jesteś najwspanialszym facetem, jakiego spotkałam, prawdziwym przyjacielem, i nie pozwolę ci tak po prostu obrażać się za to, co powiedziała moja ciotka, która ma nierówno pod sufitem! John, mogę cię tylko przeprosić z całego serca za to, co musiałeś przejść wczoraj, choć nie miałam na to wpływu.
- Dość już wycierpiałem w życiu – odparł cicho – Carol zawiodła mnie tak bardzo, że do teraz serce boli mnie, jak o niej pomyślę. Chciała mnie wykorzystać tylko dla pieniędzy, a ja tak bardzo ją kochałem…
- John, nie pozwolę żeby stała ci się krzywda – zapewniłam gorąco – Proszę, uwierz mi. Przedwczoraj pokłóciłam się z Paulem Turnerem, próbował cię obrażać… Mam nadzieję, że po mojej lekcji nigdy już nawet nie wypowie twojego imienia.
- Jak to…?
- Nieważne, liczy się tylko to, że nikt nie zrobi ci krzywdy. Ja o to zadbam. To jak, wybaczysz mi…?
Spojrzał na mnie nieśmiało i uśmiechnął się lekko.
- Czemu to robisz, Kate? Jesteś jedyną osobą, która…
- Ty też jesteś jedyną osobą – przerwałam mu – Jedyną, która jest moim przyjacielem i którą bardzo lubię. Zależy mi na tobie. Doceń to, co mówię, bo jestem podłą egoistką i powiedziałam to pierwszy raz w życiu.
- Nie jesteś podła, nie mów tak o sobie. Jesteś…
- Och, John, nieważne jaka jestem.
- Nie jesteś egoistką, nikt nigdy nie zrobił dla mnie tyle, co ty…
Zamarłam. Zaledwie dwa obiady i kilka herbat – to rekord? Boże, ten człowiek był tak głęboko nieszczęśliwy i samotny, że aż mnie to zabolało… Nie wahając się ani chwili, przytuliłam się mocno do niego, uwieszając mu się na szyi.
- Już dobrze, John… Masz mnie, cokolwiek by się nie działo, jestem. Pamiętaj o tym.
Poczułam, jak jego ręce nieśmiało, delikatnie okrążają moją talię. Potrzebował tego… Łaknął uczucia, bliskości i ciepła, zrozumienia i normalności. Nachylił się, aż poczułam jego policzek spoczywający na mojej szyi. Był tak blisko mnie… To najpiękniejsza chwila, jaką było dane mi przeżyć. Cudna, trwająca zaledwie kilka sekund, ale bardzo intensywna. W pewnym momencie poczułam, że John chce wyswobodzić się z uścisku. Wyobraziłam sobie, że jest zawstydzony i uroczo zarumieniony.
- Kate, pachnę owcami – powiedział cicho. W odpowiedzi pocałowałam go w policzek.
- W ogóle mi to nie przeszkadza – odparłam, odsuwając się jednak od niego. Jego pytający wzrok przeszywał mnie na wskroś – Chcę, żebyś pamiętał, że jestem twoją przyjaciółką i możesz na mnie liczyć o każdej porze dnia i nocy, w każdej sytuacji. I nigdy nie daj sobie wmówić, że jesteś mało wartościowy. Nawet nie wiesz, jak ważny jesteś, i ile znaczysz…
Poczerwieniał i zaczął nerwowo mrugać oczami. Tak, to był moment, kiedy zaczynałam przekraczać granicę, do której John nie był jeszcze przyzwyczajony. Odpuściłam więc i zachęcająco przysunęłam do niego parujący jeszcze talerz z obiadem.
- Nie jestem Nigellą Lawson ani tym bardziej Gordonem Ramsay’em, ale to wyszło mi naprawdę nieźle. Wiem, pewnie jadałeś w życiu lepsze rzeczy…
- Nigdy – powiedział całkowicie poważnie – Gotujesz tak, jak kiedyś moja mama… Z sercem i pomysłem. Dziękuję ci za to. Przez ostatnie lata jadałem głównie rzeczy z paczek albo jakieś proste potrawy z dwóch składników…
- Nigdy więcej, John, obiecuję – zapewniłam.
- Nie będziesz mnie przecież żywić…
- Ale kiedy ja właśnie chcę! Proszę, panie Standring, stołówka wydała posiłek – roześmiałam się radośnie, i wtedy również on uśmiechnął się nieśmiało – Szybko szybko, zaraz zbieramy talerze!
Bez zbędnych dąsów zjadł obiad, który bardzo mu smakował. W tym czasie opowiedziałam mu co nieco o mojej ciotce Josephine i wyjaśniłam, kim jest ta nadzwyczaj aktywna starsza pani. Kiwał głową ze zrozumieniem, czasami z rozbawieniem, były momenty że spoglądał na mnie ze współczuciem. Tak, życie z Josephine w rodzinie nie było absolutnie łatwe… Ale cóż, nawet i ona miała swoje zalety. Teraz jednak nie nią się przejmowałam; John po zjedzeniu obiadu zerkał na mnie jakoś dziwnie. Był widocznie zestresowany i trapił się czymś. Poznałam to po specyficznym mruganiu ze spuszczonym wzrokiem. W końcu jednak zdobył się na odwagę.
- Katie, ja… Chciałem cię o coś zapytać. Z ciekawości, nic poza tym. Co robisz… To znaczy, jakie plany… Robisz coś dziś popołudniu?
Wyprostowałam się z wrażenia. John pytał mnie o plany… Boże, czyżby chciał mnie gdzieś zaprosić?
- Nic John, nic – odpowiedziałam szybko – Czekam na jakieś propozycje. Na razie planuję nudzić się cały wieczór. A ty?
- Ja… Chyba też nic. Dziś sobota, pan Freeman mnie nie potrzebuje. Nie mam planów… - szepnął, z nieśmiałością zerkając na mnie ponownie i zwieszając głowę.
- Wspaniale, będziemy nudzić się w tym samym czasie – tak, mój żart był niesamowicie suchy, ale John chyba nawet tego nie zauważył. Widziałam tylko, jak zaciska dłonie w pięści i odniosłam wrażenie, że usiłuje się do czegoś zmusić. W końcu, nie patrząc na mnie, odezwał się:
- Katie, a gdybym… Chciałbym… Głupio mi to proponować, w końcu jesteś ładną, mądrą dziewczyną, pewnie nie chciałabyś ze mną…
- Co, John!? – moja ciekawość eksplodowała, zaskakując go totalnie. Zmieszał się i znowu wróciliśmy do punktu wyjścia.
- Chciałbym dziś… Nie, to bez sensu, przepraszam cię – zrezygnował.
- Spokojnie, zacznij od początku, powiedz mi, co chciałeś powiedzieć – przekonywałam – To nie boli. Musisz się przemóc, John. Proszę, zadaj mi to pytanie.
- Katie, czy ty… zechciałabyś pójść gdzieś dziś… ze mną? – wydusił z siebie z niemałym trudem, a kiedy to powiedział, jego oczy wyglądały jakby były przerażone tym, co wyszło z jego ust. Popatrzyłam na niego ze współczuciem; zaproszenie mnie sprawiło mu taką wielką trudność…
- John, oczywiście że chcę z tobą wyjść! – krzyknęłam, uszczęśliwiona jego propozycją – Powiedz tylko, gdzie?
- Katie, ty… naprawdę chcesz? – John zdawał się nie wierzyć w to, co do niego powiedziałam; był przeświadczony, że odmówię albo będę próbowała znaleźć wymówkę! To przykre, jak bardzo niepewny siebie był ten wspaniały mężczyzna…
- Nie okłamałabym cię przecież! Od momentu przyjazdu tutaj nie marzę o niczym innym, tylko o wyjściu z kimś interesującym, gdziekolwiek. Jesteś jak święty Mikołaj, spełniasz marzenia – powiedziałam, a w duchu dodałam „Jeszcze jedno, nieco większe marzenie kochanie, żebyś był tylko mój…”, po czym wypowiedziałam już na głos – To gdzie mnie zapraszasz?
- Nie mamy zbyt dużego wyboru tu, w Terrington… Możemy pójść tylko do baru. Jeśli chcesz, pojedziemy samochodem do Yorku w jakieś lepsze miejsce…
- Nie John, możemy pójść do naszego baru. Cudownie! O której się spotkamy?
- Mógłbym przyjść po ciebie o piątej. Jeśli oczywiście… Jeśli pasuje ci ta godzina – zdawało się, że John wyczerpał na dziś limit odwagi, bo na koniec jakby stracił resztki pewności.
- Jasne… W takim razie biegnę do domu się przygotować – zerwałam się z krzesła z nienaturalnie ogromnym uśmiechem na ustach – Będę czekać, John. Dziękuję ci!
Wybiegłam. Przez całą drogę nie myślałam. Kompletna ciemność i pustka w głowie. Ludzie mówili do mnie, krzyczeli, witali się ze mną, a ja słyszałam to wszystko jak przez mgłę. Dopiero trzask drzwi otrzeźwił mnie i uświadomił, co się stało. John zaprosił mnie na… Na co? Randkę!? Mój Boże, chyba nie… A jeśli to randka? Czy tylko przyjacielskie spotkanie? Co on miał na myśli? Nie wiem, w każdym razie – zaprosił mnie. Z ogromnym trudem. Musiałam więc stanąć na wysokości zadania. Tylko że… co rozumiałam przez „stanięcie na wysokości zadania”? Nigdy nie byłam w takiej sytuacji, nigdy nawet nie byłam na randce… Ale może to nie miała być randka? Mniejsza z tym – nie miałam pojęcia, co na siebie włożyć! Z jednej strony bardzo chciałam wyglądać dla niego oszałamiająco, włożyć najlepszą sukienkę, ale… Przecież to John. Może będzie czuł się źle, jeśli wystroję się jak bożonarodzeniowa choinka. On pewnie ubierze się jak zwykle… Skromnie. Swoje stare, znoszone dżinsy i pewnie jakąś koszulkę. Więc co ja powinnam w tej sytuacji zrobić? Otworzyłam szafę i spojrzałam na wszystkie moje ubrania krytycznym wzrokiem. Nic odpowiedniego, wydawałoby się… Jasny czy ciemny kolor? Dłuższa czy krótsza sukienka? A może spodnie? Nie, sukienka. Mój wzrok padł na czerwoną, ale była zbyt krzykliwa. Biała? Nie nadawała się na wieczorne wyjścia. Niebieska była stanowczo za krótka… Wreszcie znalazłam – prosta, czarna sukienka w motyle. Dziewczęca, nie była przytłaczająca ani elegancka, więc John, jakkolwiek by się nie ubrał, nie powinien czuć się źle w moim towarzystwie. Na to nałożyłam krótką, dżinsową kurteczkę i… o dziwo, było dobrze. Na tyle dobrze, że zostawiłam włosy, by żyły własnym życiem, nie układając ich specjalnie. Podkreśliłam tylko lekko oczy i byłam gotowa. W małą, czerwoną torebkę spakowałam tylko lusterko, chusteczki i trochę pieniędzy. Założyłam czarne szpilki, ale zdjęłam je, zamieniając na sandały. W końcu jednak powróciłam do szpilek, które uwielbiałam, choć na wiejskich chodnikach Terrington mogły nie zdać egzaminu, mimo wszystko postanowiłam spróbować. Usiadłam spokojnie i czekałam na mojego Johna…
Długo. Przecież gotowa byłam już po pierwszej, a umówiliśmy się na piątą… Ale byłam tak podekscytowana że ubrałam się w tempie wręcz rekordowym. Czekanie na Johna poświęciłam na obejrzenie jednej telenoweli brazylijskiej, dokumentu o rozmnażaniu wężów i jakiegoś dziwnego serialu szpiegowskiego. To chyba jeden z pierwszych odcinków, bo z fabuły zrozumiałam że reżyser próbuje dopiero wdrożyć widza w bieg wydarzeń, co niespecjalnie mnie przekonało, jednak główna postać, niejaki Harry Pearce, jak zrozumiałam – szef brytyjskich tajniaków, zaintrygował mnie na tyle, że powstrzymałam się od rzucenia telewizorem o ścianę. Po obejrzeniu serialu przypadkowo trafiłam jeszcze na program kulinarny Nigelli Lawson, obejrzałam go więc z uwagą i nagle dźwięk dzwonka poderwał mnie na równe nogi. A więc przyszedł… Wyłączyłam telewizor, poprawiłam się przed lustrem i otworzyłam drzwi. Zamarłam… Stał, przygarbiony, z nerwowo splecionymi dłońmi i nieodgadnioną miną. I był w tym wszystkim tak piękny, słodki i uroczy…
- Hej, John – uśmiechnęłam się do niego i szybko zlustrowałam jego sylwetkę; miał na sobie co prawda znoszone dżinsy, ale do tego śnieżnobiałą, idealnie wyprasowaną koszulę – Wspaniale wyglądasz, naprawdę robisz wrażenie.
- Daj spokój – zmieszał się – Ty wyglądasz przepięknie… Na pewno chcesz ze mną wyjść?
- Jeśli ty nadal chcesz ze mną, to… jasne. Na to tylko czekam od kilku godzin. Nie mogłam się doczekać, z nudów i zniecierpliwienia oglądałam wszystko, co tylko leciało w telewizji, nawet jakiś serial szpiegowski…
- Oglądałaś „Spooks”? – twarz Johna rozjaśniła się.
- Tak, chyba… Tak jakoś się nazywał. Ten facet… Niezły jest, ten ich szef. Fajny gość, konkretny i intrygujący. Oglądasz to?
- To mój ulubiony serial, też go dziś oglądałem.
- Gdybym wiedziała, obejrzelibyśmy razem, może wyjaśniłbyś mi kilka spraw i wątków…
- Chętnie, Katie! Ale może… Może później – znowu stracił poczucie pewności – Idziemy?
Zamknęłam drzwi i ruszyliśmy w stronę baru. Powoli, w milczeniu, bo żadne z nas nie śmiało się na razie odezwać. Czułam tylko nieodpartą chęć chwycenia go za rękę, ale nie mogłam. Jak by to wyglądało? Przestraszyłby się mojej nachalności i Bóg wie co sobie o mnie pomyślał. Do baru doszliśmy po pięciu minutach dokuczliwej ciszy. John otworzył mi drzwi i przepuścił pierwszą, jak damę. Nigdy się tak nie czułam… Wzrok połowy ludzi od razu skierował się w moją stronę, niektórzy zaczęli machać i nawoływać mnie do swoich stolików, ale ja z uśmiechem odwróciłam się do wchodzącego za mną Johna i ruszyliśmy razem przed siebie. Usiedliśmy przy barze i spojrzałam na niego ciepło. Był zestresowany.
- Co się stało, John? – zapytałam.
- Patrzą się – znowu zaczął mrugać oczami; był cały w nerwach – Nie powinienem był cię tu przyprowadzać.
- Posłuchaj, to nasza sprawa, gdzie chodzimy, niech patrzą skoro nie mają nic innego do roboty. Proszę, nie przejmuj się nimi.
- Dobrze, postaram się… Czego się napijesz, Katie?
- Nie wiem, wybierz coś, John.
- Ale… Nie znam się na tym – odparł cicho.
- No dalej, chyba wiesz co tu podają, mnie nie było przez pięć lat. A zresztą i tak nie mogłam tu przychodzić, bo byłam niepełnoletnia – zażartowałam, a wtedy John uśmiechnął się lekko.
- Lubisz… Lubisz malibu? – zapytał cicho.
- Uwielbiam – odparłam, wpatrując się w niego – Skąd wiedziałeś?
- Nie wiedziałem, sam lubię… Poproszę dwa razy – powiedział do barmana i spuścił wzrok. Przez chwilę milczeliśmy, czekając na zamówienie, a kiedy je podano, John spojrzał na mnie, jakby oczekiwał ode mnie tego pierwszego kroku. Popiłam więc łyk i dotknęłam jego dłoni.
- Świetny wybór – westchnęłam z rozmarzeniem, tonąc w jego błękitnych oczach.
- Dziękuję…
- John, powiedz mi… Co porabiałeś przez te lata?
- To, co robię teraz – odparł cicho – U mnie nigdy nic się nie zmienia.
- Daj spokój, coś musiało się wydarzyć. Kiedy ostatnio się widzieliśmy, nie było najlepiej, to prawda, ale minęło tyle lat…
- Nadal nie zapomniałem, jeśli o to pytasz. Nie poradziłem sobie z tym.
- John, pięć lat… Ona nie była tego warta!
- Ale ja ją kochałem – mruknął i po jego minie poznałam, że znowu zamyka się w swojej skorupie; postanowiłam działać, póki jeszcze nie domknął jej do końca.
- Rozumiem cię. Chciałeś jej dać wszystko, co miałeś, choć nie miałeś wiele… Chciałeś dać jej całego siebie, John rozumiem to i tak bardzo mnie to boli!
- Dlaczego? – spojrzał na mnie jakby z pretensją i cierpieniem w oczach – To nie jest twoja sprawa, nie musisz się tym przejmować.
- Zależy mi na tobie – odparłam twardo, ściskając jego rękę – Bardzo. Carol nie zależało nawet w połowie tak, jak mnie. Zrobię naprawdę wszystko, żebyś zapomniał o niej i o tym, jak bardzo cię skrzywdziła. John, musisz zrozumieć że nie wszyscy są tacy. Nie wszyscy ludzie są źli, nie wszyscy oszukują, nie wszyscy pozbawieni są uczuć. Ty jesteś najlepszym człowiekiem, jakiego znam, i to mnie w tobie fascynuje. Zasługujesz na wszystko, co najlepsze, zrozum to w końcu i przestań postrzegać siebie jako ofiarę i kogoś, kto nie jest nic wart, jesteś wart więcej niż wszyscy ludzie, których w całym życiu poznałam, razem wzięci. Ja nigdy nie będę nawet w połowie tak dobra, jak ty.
- Nie mów tak. Jesteś dobra – dopiero teraz John odwzajemnił uścisk dłoni – Nie spotkałem nigdy kogoś takiego, jak ty. Nadal nie wiem, dlaczego to robisz, co widzisz mnie takiego, że chcesz spędzać ze mną czas...
- Zależy mi na tobie, już mówiłam. Proszę, po prostu uwierz mi i nie dopytuj, bo nie przywykłam do mówienia o uczuciach – czułam, że się zarumieniłam, i poluźniłam lekko uścisk mojej dłoni. John spojrzał na mnie pytająco.
- Jakich uczuciach?
- Ogólnie, nic konkretnego – wybrnęłam, czerwieniąc się jeszcze bardziej i biorąc duży łyk pysznego malibu.
- Może ty opowiesz mi coś o sobie, Katie – zaproponował nieśmiało John – Coś o mieszkaniu w Leeds, o studiach, co robiłaś…
- Bzdury, John, nic ważnego. Studia jak studia, uczyli nas jak być dobrymi dziennikarzami, i prawdę mówiąc mogłam się tego dowiedzieć bez chodzenia na tę uczelnię. Mieszkanie w Leeds było niczym w porównaniu z mieszkaniem w Terrington, przynajmniej mam tu ciebie, no i pana Jackmana odkładającego mi najlepsze kawałki ciasta. Nie ma nic do opowiadania… John, a może… Chodźmy zatańczyć, co?
John zakrztusił się drinkiem i spojrzał na mnie z wyrzutem.
- Że co!?
- Ja wiem, że nie potrafię tańczyć, ale może z tobą jakoś mi wyjdzie – dodałam nieśmiało.
- Ja też nie potrafię.
- Och dalej, John, nie daj się prosić! – wstałam i dopiłam resztę drinka, ciągnąc go za rękę – Szybko, grają moją ukochaną piosenkę!
Nie dałam mu wyboru; oczy połowy ludzi skierowane były na nas, dość osobliwą parę, i John wyszedłby na głupka, szarpiąc się ze mną na środku sali i protestując przeciwko tańczeniu ze mną. Akurat didżej puścił „Careless whispers” – George Michael i jego cudowny głos zawsze działał na mnie niesamowicie mocno. Na środku parkietu wtuliłam się w Johna i odkryłam, że pachnie naprawdę dobrze; zapach był delikatny i świeży, zaciekawiłam się jakiej wody używa, ale nie wypadało mi o to pytać. Domyślałam się, że John czuje się niezręcznie, ale najważniejsze było to, że w końcu byłam blisko niego. Chcąc nie chcąc, musiał objąć mnie dłońmi w talii, a w tym momencie przeszedł mnie cudowny dreszcz. Obejmowałam jego szyję i wtulałam w nią moją twarz. To było piękne, magiczne doznanie. „I feel so unsure, as I take your hand and lead you to the dance floor”* – śpiewał George, i tak czułam się ja, tak zapewne musiał czuć się John. Oboje czuliśmy się niepewnie, choć ja pragnęłam tego jak niczego innego. Kiedy zabrzmiały słowa „Tonight the music seems so loud, I wish that we could lose this crowd”**, spojrzałam wymownie na Johna. Tak bardzo pragnęłam wyjść stąd razem z nim, pójść gdzieś, gdzie bylibyśmy sami i pokazać mu, jak bardzo pragnę jego bliskości. Jego wzrok był dziwnie przestraszony, przytuliłam się więc do niego ponownie i tak dotrwaliśmy do końca piosenki. Napięcie między nami było mocno wyczuwalne, tak samo jak wyczuwalne było zainteresowania ludzi wpatrujących się w nas. Mnie niespecjalnie to obchodziło, obawiałam się tylko czy dla Johna to nie było zbyt wiele. Kiedy George dośpiewał ostatnie słowa, John puścił mnie, jakbym go parzyła, i wzrokiem pokazał że chce wrócić na miejsce. Zgodziłam się i wróciliśmy na nasze miejsca przy barze. John zamówił kolejne drinki, a kiedy je dostaliśmy, wypił swojego jednym łykiem. Był bardzo zestresowany, okropnie trzęsły mu się dłonie. Chwyciłam je, mocno ściskając w moich. Uparcie wpatrywałam się w jego twarz, jednak jego oczy były spuszczone na dół, a usta zaciśnięte. Boże, John był taki dziwny, nijak nie mogłam go rozgryźć…
- Hej, coś nie tak? – zapytałam łagodnie. Spojrzał na mnie przez ułamek sekundy i jego twarz znowu przybrała poprzedni wygląd.
- Nie wiedziałem…
- Czego nie wiedziałeś, John?
- Że ty… że ja…
- Wyduś to w końcu – głaskałam powoli jego dłonie, jedna po drugiej, i nadal patrzyłam na jego spuszczone oczy.
- Nie wiedziałem, że mogę ci się… Że możesz… Nie wiedziałem, że mnie tak bardzo lubisz – szepnął ledwo słyszalnie i od razu poczerwieniał jak burak. Zrobiło mi się go strasznie żal, to już nie była tylko niewiara we własne możliwości; to była skrajna niechęć do samego siebie.
- John, jak możesz! – ujęłam jego brodę w dłoń i uniosłam, by spojrzeć na niego – Bardzo cię lubię, bardziej niż sobie wyobrażasz. Tak, podobasz mi się, nie będę zaprzeczała. Podobasz mi się bardzo i będę powtarzać ci to codziennie, żebyś w końcu w to uwierzył. Wiem, że nie jestem najlepszą partią i znasz ładniejsze dziewczyny, ale przecież niczego od ciebie nie wymagam – próbowałam zakończyć żartem, ale on niespodziewanie spoważniał. Doprawdy, nigdy nie zrozumiem jego specyficznego poczucia humoru…  raczej jego kompletnego braku.
- Jesteś śliczna – wyznał nagle – Zawsze byłaś. Byłaś nawet wtedy, kiedy ja byłem zakochany w Carol. Jesteś najśliczniejszą dziewczyną, jaką znam.
Zamarłam. Takie słowa słyszane od Johna… Jego wzrok, przestraszony, ale pewny. Jego dłoń, drżąca dłoń, powoli wysuwająca się w stronę mojego zaróżowionego policzka, którego w końcu dotknęła. Miał szorstkie, spracowane dłonie, ale ich dotyk był rozkoszny. Na jego ustach wykwitł nieśmiały, delikatny, ledwo zauważalny uśmiech… Mój Boże, co się działo, co się z nim działo, ze mną… To niesamowite. Otwierał się, dotknął mnie, patrzył na mnie z uśmiechem… Teraz, albo nigdy.
- Pocałuj mnie – szepnęłam nerwowo – Pocałuj mnie, John.
Spojrzał na mnie zszokowany.
- Nie mówisz poważnie…
- Chcę tego. Wiem, że ty też…
- Katie, ja… Tutaj!?
- Tak John, tutaj – odparłam dobitnie.
- Ja… Nie mogę – powiedział, wycofując się nagle. Co do diabła się stało!?
- John!
- Nie zrobię tego – spuścił wzrok, splótł dłonie na kolanach i cała atmosfera prysła jak bańka mydlana. Co z nim jest nie tak!?
- John! Co się stało!?
- Wszyscy patrzą, nie zrobię ci tego…
- Do cholery, nie chcę żebyś mnie krzywdził, tylko pocałował – odwróciłam się bokiem do niego, wściekła i na niego, i na samą siebie – A jak wyjdziemy na zewnątrz, będziemy sami, to wtedy mnie pocałujesz!?
- Przepraszam… Znowu wszystko zepsułem – John spuścił głowę i zacisnął powieki. Co za idiotka ze mnie, nakrzyczałam na niego, a on po prostu na swój sposób troszczył się o moją opinię i dobre imię!
- Nie, to ja przepraszam – zreflektowałam się szybko – Zapomnijmy o tym, proszę. To ten drink, pomieszał mi w głowie, rozumiesz… Nie chciałam tego.
- Rozumiem, Katie.
- Nie bądź zły.
- Nie jestem.
- John, spójrz na mnie! – poprosiłam, unosząc jego brodę ku górze – Jeśli się pospieszyłam, to po prostu mi to powiedz. Nie mam doświadczenia z mężczyznami, nie bardzo wiem jak z wami postępować, ale moje hamulce są dość słabe jeśli o ciebie chodzi. Nawet nie wiesz,  ile kosztuje mnie powstrzymywanie się od pewnych rzeczy. Uwierz, że jesteś wyjątkowy, a ja nie pozwoliłabym innemu nawet dotknąć się po kilku spotkaniach. Nie wiem, co ty czujesz, nie wiem czy kiedykolwiek poczujesz coś do mnie, ale gdybyś zechciał… Jestem gotowa na wszystko, John. Wiem, jak to dla ciebie brzmi, ale jesteś jedynym facetem, któremu mogę to powiedzieć. W tej chwili zrobiłam z siebie popisowo kompletną idiotkę, dając ci do zrozumienia że chcę z tobą… Ale to prawda. Myśl o mnie, co chcesz, ale pamiętaj że ja czekam i mam cierpliwość. Choć jeśli nie będziesz chciał… Zrozumiem. Trudno przechodzi mi to przez gardło, podczas kiedy ty milczysz, ale jesteś dla mnie kimś niesamowicie ważnym i… chciałam tylko, żebyś wiedział.
Zrobiłam to. Wyrzuciłam z siebie wszystko. W końcu powiedziałam mu, co czuję, choć zrobiłam to bardzo delikatnie, kluczyłam dookoła sedna sprawy. Czy zrozumiał? Nie wiem. Wstałam, przelotnie pocałowałam go w czoło i czym prędzej wyszłam, czując na sobie co najmniej kilkanaście par oczu. Gdy byłam już na zewnątrz, zrobiło mi się głupio – zostawiłam Johna w takiej sytuacji, wiedząc że stresuje się całą tą widownią, po prostu wyszłam w takim momencie. Musiał czuć się okropnie zawstydzony. Trudno, nie mogę cały czas biegać za nim i próbować chronić go przed światem. Choć właściwie… dlaczego nie? Powinnam to robić, chociażby dlatego, że jest dla mnie tak ważny! „Ale to mężczyzna, to ON powinien bronić cię przed wszystkim”, przekonywał mnie mój rozum, na co odzywało się serce: „To zagubiony, skrzywdzony chłopak, nie możesz być tak nieczuła”. I chyba miało rację… Kiedy już chciałam zawrócić i pójść do niego z powrotem, poczułam jego dłonie na moich ramionach, zatrzymujące mnie dość gwałtownie. Nic nie mówiąc, odwrócił mnie przodem do siebie i bardzo delikatnie przytulił. Czułam drżenie jego rąk i szybkie bicie jego serca, i wiedziałam, że chce tego co ja, tylko… Może na razie to za wcześnie, może jeszcze bał się kolejnej rany w sercu, kolejnego odtrącenia. Nie miałam zamiaru go popędzać, ale w tej chwili miałam pewność że łączy nas coś wyjątkowego. Coś… magicznego. Bliskość  naszych ciał była mimo wszystko krępująca, bo czułam że John nadal bał się tego, co chyba zaczynał czuć, a i ja w tej sytuacji czułam się dziwnie. Pragnęłam go mocno, ale jego nieśmiałość bardzo mi się udzielała. Kiedy staliśmy tak na środku wsi, niepewnie do siebie przytuleni, owiewał nas przyjemny, letni wiatr. W pewnym momencie John odsunął się ode mnie i spuścił głowę w dół. Nie wiedziałam, czy wpatruje się w mój dekolt, czy w chodnik, ale to było nieważne.
- Odprowadzę cię – zaproponował cicho – O ile się zgodzisz…
- Oczywiście. John powiedz mi tylko… Kiedy przyszłam do ciebie w południe, powiedziałeś że nie masz dla mnie czasu, bo wracasz do Freemana. Później mówiłeś, ze Freeman dał ci wolne – spojrzałam na niego pytająco, a on zaczerwienił się.
- Kłamałem – przyznał łamiącym się głosem – Przepraszam, byłem zły.
- Nie przepraszaj, też byłabym zła na twoim miejscu. Chciałam tylko to wyjaśnić. To jak, idziemy?
Kiwnął głową i w milczeniu ruszyliśmy przed siebie. Zakładałam, że będzie to miły i długi wieczór, ale przez te wszystkie niezręczne sytuacje wyszło zupełnie inaczej. O szóstej byłam z powrotem w domu. Kiedy stanęliśmy przed moimi drzwiami, oboje milczeliśmy przez długą chwilę. Spoglądałam w bok, czekając na jego ruch, a on w tym czasie nerwowo skubał palce i, oczywiście, mrugał, co znaczyło że stres zżera go niemiłosiernie. W końcu wziął głęboki oddech.
- To był najpiękniejszy wieczór w moim życiu – szepnął cichutko – Dziękuję, że poświęciłaś mi czas, że w ogóle… że chciałaś ze mną wyjść.
- To ja ci dziękuję, John – odparłam, ale on jakby mnie nie słyszał:
- Wyglądasz bardzo… bardzo ładnie, Katie, dobrze mi się z tobą rozmawia, przepraszam cię za to, że może ja nie potrafię mówić, jak ty… ale lubię cię słuchać – mówił dość nieskładnie, ale wcale mi to nie przeszkadzało – Mam nadzieję, że nie będziesz się za mnie wstydzić i nikt nie będzie ci dokuczał, że się ze mną pokazałaś…
- John, jak możesz! – oburzyłam się – Jestem dumna i szczęśliwa, że z tobą tam poszłam. Szkoda, że tak krótko, ale… Przecież to nie ostatni raz, prawda? John?
Spojrzał na mnie z jakimś dziwnym błyskiem w oku. Z jednej strony widziałam w nich zawstydzenie, a z drugiej przebijała się iskra radości. Widziałam, że toczy w sobie jakąś walkę, że próbuje się przemóc, że chce coś zrobić ale jednocześnie coś mu w tym przeszkadza. Postanowiłam przerwać tę niezręczną ciszę.
- Jutro będę w kościele na mszy o 8 rano, spotkamy się? – zapytałam.
- Tak, Kate – westchnął – Do jutra…
Nachylił się i delikatnie, ledwo wyczuwalnie musnął moje usta swoimi. Zdołałam tylko dojrzeć, że porządnie poczerwieniał i natychmiast oddalił się ode mnie. To niemożliwe… Pocałował mnie. Mój nieśmiały John podarował mi przelotny pocałunek – obietnicę przyszłych, na pewno o wiele mniej subtelnych. Z piekącymi ustami, cała rozdygotana zatrzasnęłam za sobą drzwi i… rozpłakałam się. 



* “Czuję się tak niepewnie kiedy biorę twoją dłoń i prowadzę cię na parkiet”.

** “Dzisiejszego wieczora muzyka wydaje się taka głośna, chciałbym abyśmy mogli zgubić ten tłum”.


Aktualizacja 23/07/2014: kolejna część tutaj.  


18 komentarzy:

  1. "Pani Freeman zaprosiła mnie dziś na obiad."
    Jaka ja jestem dobra O.o

    Rozdział bardzo fajny. Cieszę się, że taki długi.
    Wiem, że się powtarzam, ale świetnie piszesz. Cały rozdział czytałam z wypiekamy na twarzy i głupio się uśmiechałam do komputera. * W ogóle moja mama każe mi się nie uśmiechać do komputera, gdy coś oglądam, albo czytam, a ona sama rozmawia z telewizorem, jak lecą wiadomości xD * Uśmiechałam się do komputera i wyobrażałam sobie siebie, jako Kate. Jejku. To był bardzo ładny rozdział. Bardzo ładnie też opisałaś uczucia głównej bohaterki. Bardzo podobał mi się ten wypad.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiechanie się do siebie bądź rozmawianie ze sobą przy czytaniu lub oglądaniu czegoś to calkiem normalny stan :) O, sama mam to samo przy pisaniu.
      Cieszę się, że Ci się podobało.

      Usuń
  2. Kate to po prostu jakaś masakra, Ty chcesz mnie wykończyć psychicznie :D Tak samo jak poprzedniczka miałam przez cały czas banana na twarzy jak czytałam dzisiejszy rozdział :)
    CUDO jak zwykle :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, nie miałam na celu wykańczać nikogo psychicznie, to tylko John i jego zgubny wpływ :)))

      Usuń
  3. Kate, widzę,że owiniesz sobie Johna wokół palca, dziewczyno masz charakter. A scena z ciotką wspaniała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ciotka miała być takim miłym, zabawnym przerywnikiem między ciągłymi staraniami Kate, i cieszę się że ta postać się spodobała.

      Usuń
  4. Kate, przeczytałam jednym tchem: świetne, lekko napisane, fantastyczne tempo wydarzeń.
    Paul - napalony szczeniak, który nie wie, czego pragnie kobieta i ślini się do Pameli na ścianie, niech lepiej trzyma swoje lepkie łapki z dala od Katie! Różowo-srebrny garbus mówi wszystko o ciotce Josephine ( czy ona nie ma przypadkiem młodszej siostry?:) i jej poruszaniu się z gracją właściwą ciężkiej artylerii.
    Katie jak zwykle ma plan: powolne, ale stanowcze oswajanie, nowy image ( już widzę, jak dziewczyny z Terrington oniemieją z zazdrości:) i dokarmianie. Opłaciło się: randka, romantyczny taniec i nieśmiały pocałunek. Jeszcze trochę cierpliwości i John uwierzy w siebie, a potem ... zostaje nam już tylko wersja 25+ !:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze chcę podziękować bloggerowi za to, że trzeci raz nie "zjadł" mojego komentarza:)) Bloggerku, nie rób tego więcej i nie gniewaj się za słowa, których wobec ciebie używam:)

      Usuń
    2. Paul to obślizgły gad, który dostanie za swoje, kiedy John się zdenerwuje. To mogę obiecać :) Na nowy image Johna będzie trzeba jeszcze trochę niestety poczekać, ale jak już będzie to istotnie, nagle rozpocznie się we wsi walka o względy naszego wstydliwego chłopca. Czyli będą ataki zazdrości w obie strony: Katie o Johna, John o Katie :) I pojawi się ciotka aby dopomóc zakochanym, oczywiście czyniąc po drodze niewielkie szkody.

      Usuń
  5. Biedny John, zraniony i tak bardzo, bardzo zasklepiony w swojej skorupie nieśmiałości i niepewności. Co zrobi jeden krok do przodu, to dwa się cofnie i bardzo potrzebuje kogoś tak zdeterminowanego i energicznego jak Kate, by móc wreszcie się przepoczwarzyć w pięknego motyla. O, przepraszam, w młodego boga - zwrot jakże często używany wobec Ryśka.
    Rozdział prawdziwie cud-miód i pełen smaczków. "Czołgowata" ciotka Josephine, która prawdopodobnie za ten seksik po sześćdziesiątce musi niezłe pieniądze wykładać :) (cóż za cudowna złośliwość, swoją drogą). Chyba każdą z nas kiedyś los zetknął z osobami tego typu, nie grzeszącymi dyskrecją, taktem ani empatią. Cóż, widać po opowiadaniu, że nawet takie maksymalnie wnerwiające "osobistości" czasem się przydają. Gdyby nie "wejście smoka", Kate poczekałaby jeszcze trochę na okazję, by wyłożyć Johnowi kawę na ławę.
    Ciekawa jestem, co się stanie, gdy podczas wspólnego oglądania "Spooksów" na ekranie pojawi się Lucas. :)))
    Kate w życiu nie spojrzałaby na faceta, który ślini się do plakatu... Hmm, odwróćmy sytuację. To kto spojrzy na nas, które ślinimy się do zdjęć Ryśkowych? :DDD
    "Nie chcę, żebyś mnie skrzywdził, tylko pocałował". Oj, Kate, Kate, ładnie to tak kłamać? No, może tylko w połowie. Druga połowa zdania jest na pewno prawdziwa, bo Kate przecież pragnie, by John ją pocałował. Ale przeciwko "skrzywdzeniu" też nic by nie miała, kłamczuszka mała. ;)
    Rozdział cudowny, mam nadzieję, że tydzień szybko zleci i będę już niedługo mogła się cieszyć kolejną odsłoną. Dziękuję, Kate, i życzę nieustającej weny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, po pierwsze my się NIE ślinimy, tylko intensywnie podziwiamy Ryśkowe zdjęcia, a po drugie - popatrz na Ryśka, a popatrz na Pamelę - różnica jest, prawda? :)
      Do pojawienia się Lucasa w "Spooksach" upłynie jeszcze kilka lat... Do tego czasu John może zostać aktorem i grać Lucasa, nic nie stoi na przeszkodzie żebym poszła w stronę bajki :)
      A co do krzywdzenia... cóż... to, co dla nas jest oczywiste, dla Johna może być nieco przerażające, i o ile Kate pewnie chciałaby zostać nieco pokrzywdzona, to jeszcze minie sporo czasu, kiedy odważy się powiedzieć o tym Johnowi bez obawy, że chłop ucieknie gdzie pieprz rośnie :)))
      Mam nadzieję, że w treści za bardzo nie słodzę - a jeśli tak będzie, to proszę o zwrócenie uwagi. Czasem zapominam się, kiedy mam Johna przed oczami, i chciałabym przychylić mu nieba, i wtedy skręcam w stronę słodyczy.

      Usuń
    2. A że przy tej intensywności podziwiania trochę się nam uleje, to już całkiem inna para kaloszy. ;)
      Różnica między Ryśkiem a Pamelą... hmm, trudniej by było pewnie znaleźć jakieś cechy wspólne, bo różnic jest na kopy, i w rozmiarach, i w wymiarach, i w jakości.
      To ja już zawczasu ślicznie proszę o jakiś rozdział 18+, w którym opiszesz ze szczegółami, jak to John "krzywdzi" Kate.
      Nie słodzisz za bardzo, nie martw się. Zachowujesz równowagę wszystkich smaków.

      Usuń
    3. O to słowo mi chodzi - jakość.
      Coś 18+ będzie na pewno, to już mogę obiecać. Póki co bardziej romantycznie, a potem... Zobaczymy, na ile John nabędzie pewności siebie.

      Usuń
  6. Wpierw Kate popchnie i pociągnie Johna, a potem John się jej odwdzięczy:) Obie strony będą zadowolone. Spodobało mi się, że skłamał, bo był zły - czyli mimo złego zdania o sobie ma poczucie godności i swój honor. Wyjście do pubu zapewne przypomniało mu to nieszczęsne spotkanie z Carol i upokorzenie w samochodzie, więc trudno się dziwić, że randka z Kate jest dla niego dość traumatycznym przeżyciem. Bardzo dobrze, że pokazuje mu, że się go nie wstydzi, że chce by ludzie ich widzieli razem, ale jeszcze będzie musiała przekonać go o tym w zaciszu domowym (takie przekonywanie może być wielce przyjemne). Boże, chroń nas przed ludźmi typu cioteczki - wrzód na t...
    Podoba mi się bardzo. Jak trochę nasłodzisz, to potem dodaj pikanterii i się wyrówna i będzie idealnie. Grunt, żeby John był szczęśliwy, a on potrzebuje słów - dobrze, że Kate z gadaniem nie ma problemu i potrafi wyłuszczyć mu dobitnie o co jej chodzi.
    Super Kate - cieszę się ogromnie, że "wzięłaś się" za Johna - on zasługuje na wszystko co najlepsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zosiu, perfekcyjnie odczytujesz moje zamierzenia (jak zwykle) - spotkanie w pubie było nawiązaniem do spotkania z Carol. Taką terapią dla Johna, zobaczył, że jednak można inaczej, ze nie wszystko jest takie, jak z Carol. Że może być pięknie i kobieta może go kochać i być z niego dumna mimo, że on sam nie uważa siebie za nikogo szczególnego.
      Co do cioteczek to widzę, że mamy podobne zdanie :)

      Usuń
  7. Zgłaszam postulat,żeby środa była 3 razy w tygodniu. Jak jest raz, to trzeba stanowczo za długo czekać na dalszy ciąg opowiadań Kate i z ciekawości człowiek skręca się w korkociąg co zdrowe przecież nie jest.
    AzB

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niby fajnie, ale nie nadążyłabym z pisaniem :))) Ale dziękuję bardzo, to miłe z Twojej strony.

      Usuń
    2. Kate może zastanów się nad zmianą etatu :)
      Udanego weekendu Dziewczyny ! Nieustających spotkań z RA dosłownie i w przenośni :)
      AzB

      Usuń

Nadrzędną zasadą tego bloga jest szacunek dla pana Armitage’a, dla autorki bloga, jak również dla komentujących, którzy pozostawiają tu komentarz. Zostawiając swój komentarz zobowiązujesz się postępować zgodnie z tą zasadą. Autorka bloga zastrzega sobie prawo do usunięcia komentarza, który wg jej uznania będzie naruszał powyższe zasady.