… i jedna nowela. Nowela, której autorką jest Kasieńka. Opowiadanie
zainspirowane jest postacią Sir Guy’a granego przez Richarda Armitage’a i Lady Marian
graną przez Lucy Griffiths z serialu BBC „Robin Hood”.
Kasieńko, dziękuję za przesłanie
i za zgodę na opublikowanie Twojego opowiadania.
Ostrzeżenie: nowela zawiera treści erotyczne, więc jeśli nie
macie skończonej odpowiedniej ilości lat (to jest 18 lat) aby czytać takie
teksty, to proszę nie czytajcie dalej.
Notka od Kasieńki: Fanfik ten jest krótką historią alternatywną do innej historii alternatywnej, która jednak ze względu na swoją treść nie będzie tutaj publikowana. Może jednak służyć jako całkiem oddzielne i niezależne opowiadanie. Inspirację do jego powstania podrzuciła mi Zosia, której z tego miejsca serdecznie dziękuję, mimo że natchnienie to kosztowało mnie zarwaną noc i spory kawałek popołudnia dnia następnego :)
***
Minęło już dziewięćdziesiąt dwa i pół dnia od tej chwili,
gdy została jego żoną, związując się z nim na zawsze okowami silniejszymi od
hartowanej stali. Ponad dziewięćdziesiąt dwa koszmarne dni i dziewięćdziesiąt
jeden nie lepszych nocy. Dobrze wiedziała, ile czasu upłynęło – bo w myślach
liczyła każdy dzień swojego nieszczęścia, tak jakby to odliczanie miało
przybliżyć ją do wyzwolenia – do śmierci.
Nie miała nikogo. Jej ojciec, mężczyzna, którego kochała
najbardziej na świecie, który zawsze był jej oparciem i pomocą, zginął
tragicznie już dawno temu, zostawiając ją na pastwę niepewnego losu. Robin
odwrócił się od niej, wzgardził nią i porzucił wtedy, gdy potrzebowała go
najbardziej. Został jej tylko… on. Gdyby chociaż ją trochę lubił, bo miłości
nawet nie śmiała od niego żądać… Gdyby chociaż nie gardził nią, nie nienawidził
jej tak bezwzględnie, byłoby jej łatwiej z nim żyć. Każdym gestem codziennie starał
się jej udowodnić, że ma ją za nic, że mu na niej w ogóle nie zależy. Odnosiła
wrażenie, że ożenił się z nią tylko po to, by ją zniszczyć z zemsty za to, jak
go kiedyś traktowała. Czy jednak jej postępowanie było aż tak straszną
zbrodnią, by należała się za nie tak okrutna kara?
Minęło już dziewięćdziesiąt dwa i pół dnia od tej chwili,
gdy pojął ją za żonę, związując się z nią na zawsze okowami silniejszymi od
hartowanej stali. Nic nowego – odkąd ją ujrzał, jego serce już było spętane.
Ponad dziewięćdziesiąt dwa piękne, choć trudne dni i dziewięćdziesiąt jeden
rozkosznych nocy. Dobrze wiedział, ile czasu upłynęło – bo w myślach liczył
każdy dzień swojego szczęścia, tak jakby to odliczanie miało upewnić go, że nie
śni, że jego marzenie rzeczywiście się spełniło.
Prócz niej nie miał nikogo. Jego rodzice, których kochał
najbardziej na świecie, odeszli w tragicznych okolicznościach. Z siostrą już
dawno nie miał kontaktu, zresztą z pewnością nienawidziła go za to, co jej
zrobił. Została mu tylko… ona. Gdyby chociaż go trochę lubiła, bo miłości nawet
nie śmiał od niej żądać… Za to on kochał ją do szaleństwa. Przez długi czas
jego miłość napotykała na mur jej kłamstw i obojętności, nie okazywał więc jej
tego wprost (zresztą nigdy nie był dobry w wyznawaniu swoich uczuć), za to
każdym gestem codziennie starał się jej udowodnić, jak bardzo troszczy się o
nią i dba, jak bardzo mu na niej zależy.
„Moja!” Tyle razy słyszała to słowo z jego ust. Słowo
degradujące ją do roli przedmiotu, zabawki, własności, cennej co prawda, ale
tylko własności. Często zwracał się do niej „Moja żono”, uświadamiając jej
boleśnie, kim do końca życia ma być. Już nie Marian z Knighton, a po prostu
żoną – pokorną towarzyszką życia mężczyzny, jego cieniem, ozdobą, zabawką i
materacem.
„Moja!” Tyle razy to słowo padało z jego ust. Mówiąc to,
czuł, jak serce przepełnia mu radość, że wreszcie są razem, że ona należy do
niego, a on do niej, na wieki. Często zwracał się do niej „Moja żono”, tym
pięknym, honorowym tytułem. Już nie była jakąś tam Marian z Knighton, a jego
żoną – najukochańszą towarzyszką życia, a on jej cieniem, ochroną, podnóżkiem u
jej stóp, kompanem stołu i łoża.
Gdziekolwiek szła, czuła na sobie jego wzrok. Był gorszy od
najsurowszego więziennego strażnika, bo strażnikom od czasu do czasu zdarzało
się nudzić czy przysnąć – jemu nigdy. Nie oddalał się od niej ani na krok i sam
nie pozwalał jej się od niego oddalać. W tym wzroku – zimnym, przenikliwym i
okrutnym – czasem pojawiał się lubieżny błysk. Wiedziała wtedy, czego on od
niej wkrótce zażąda i kuliła się w sobie, wspominając tamten koszmarny dzień,
kiedy wziął ją siłą, niszcząc ją i raniąc. Nie miała chwili swobody, śledzona i
kontrolowana na każdym kroku. Nawet gdy na nią nie patrzył, był tuż przy niej,
tak blisko, by zawsze stykać się z nią czy to ramieniem, czy udem. Nie umiała,
nie potrafiła od niego uciec.
Gdziekolwiek szła, śledził ją wzrokiem – nie potrafił już na
nią nie patrzeć. Jakaż ona była piękna! Mógł wpatrywać się w nią całymi
godzinami i nigdy nie mieć dość. Wiedział, że ona wciąż mu nie ufa, sam zresztą
też nie ufał jej do końca. Bał się, że dziewczyna wykorzysta pierwszą lepszą
nadarzającą się okazję, by uciec od niego do… Nie chciał wymawiać jego imienia
nawet w myślach. Dlatego wolał mieć ją stale na oku. Zresztą okolice Nottingham
nie były bezpiecznym miejscem do przechadzek, a tak młodej i ślicznej
dziewczynie niebezpieczeństwo groziło w dwójnasób. Wolał więc, by nie oddalała
się zbytnio. Tu, na miejscu, mógł nad nią czuwać i być pewien, że nic złego jej
się nie stanie. Gdy tak patrzył na nią, nie mógł nie zauważać jej cudnych
kobiecych kształtów skrywanych pod obfitymi fałdami sukni. Jej uroda zawsze na
niego działała, pożądał jej równie mocno, jak ją kochał, a teraz, gdy już
doświadczył widoku, dotyku i zapachu jej obnażonych wdzięków, pragnął jej
jeszcze bardziej, każdego dnia coraz bardziej. Wiedział, że ona pamięta tamten
dzień, kiedy wziął ją siłą, ale starał się, by w jego ramionach zapominała o
wszystkich złych rzeczach, jakich doświadczyła. Jeśli akurat nie mógł wziąć jej
na ręce i zanieść do łoża, starał się chociaż stanąć obok niej tak blisko, by
zawsze stykać się z nią czy to ramieniem, czy udem. Nie umiał, nie potrafił żyć
bez jej widoku i dotyku.
Wiedziała, że on prowadzi ożywione kontakty z wrogami
Ryszarda. Czasem do zamku zajeżdżał jakiś dumny szlachcic. Zamykali się wtedy w
komnacie i o czymś dyskutowali. Nie wiedziała o czym, bo on kategorycznie
zabraniał jej jakiegokolwiek podsłuchiwania – o towarzyszeniu mu podczas tych
rozmów mogła tylko pomarzyć. Kilka razy w tygodniu przyjeżdżali gońcy konni,
niosąc jakąś ważną korespondencję. Pytała go o to, ale on albo zbywał ją
milczeniem, albo rzucał wyniośle: „To nie twoja sprawa. Trzymaj się od tego z
daleka”. Lekceważył ją i pogardzał. Uznawał pewnie, że nie jest zdolna do
samodzielnego myślenia, że jako kobieta nie powinna mieć żadnych poglądów,
żadnych zainteresowań poza gospodarstwem i łóżkiem. A przecież ojciec wychował
ją na inteligentną, oczytaną, ciekawą świata osobę, która nie jest tylko
biernym obserwatorem rzeczywistości, a sama tę rzeczywistość wokół siebie
tworzy. To, co ojciec w niej zbudował, on swoim zachowaniem tłamsił i niszczył.
Wiedział, że ona wie o jego ożywionych kontaktach z wrogami
Ryszarda. Chciał trzymać ją od tego z daleka, jak najdalej. To byli
niebezpieczni ludzie. Nawet on, gdy gościł na zamku jednego z tych dumnych szlachciców,
musiał uważać na każde słowo, na każdy gest. Czarni Rycerze potrafili najwyżej
postawione osobistości strącić w proch. Wolał, by nie rzucała im się w oczy. Zbyt
dobrze pamiętał earla Winchesteru i jego lubieżne zapędy wobec niej. Wiedział,
że wielu możnym panom spodobałaby się jego żona, wielu zachciałoby ją posiąść,
a jego, gdyby protestował, zniszczyć – ot tak, dla zaspokojenia własnej
próżności i chorej żądzy. Nie zwierzał jej się ze swoich politycznych
zamierzeń. Ona była idealistką, nie rozumiałaby trudnych i nierzadko
bezwzględnych decyzji i posunięć, jakie musiał podejmować. Kiedy jego pozycja
społeczna się poprawi, kiedy pewnie stanie na własnych nogach, wtedy na pewno
będzie mógł z nią kiedyś na ten temat porozmawiać. Ale na razie nie.
Leżała w łóżku, starając się oddychać spokojnie. On właśnie
się rozebrał i położył przy niej. Wiedziała, co za chwilę nastąpi i ze
wszystkich sił starała się zachować obojętność. Zawsze przegrywała. Zawsze jej
ciało poddawało mu się prawie bez walki i mimo że ich pożycie nie sprawiało jej
szczególnej przyjemności, nie było też fizycznie przykre – w przeciwieństwie do
tego pierwszego razu. Cierpiała za to w duchu – upokorzona swoją nagością, tym,
że nie ma prawa odmówić mu sycenia się nią jak jakimś wyśmienitym daniem.
Poczuła dotyk jego ust na swoich, jego dłonie na piersiach.
Starała się odpłynąć myślami daleko, ale delikatne, choć uporczywe pieszczoty
wciąż sprowadzały ją na ziemię – tu i teraz. Czuła już ciepłą ociężałość w dole
brzucha – wiedziała, że nie będzie potrafiła się bronić, że ciało zdradza ją po
raz kolejny, nie słucha jej woli, tylko poddaje się jemu. Nagle dłonie przesunęły
się jeszcze niżej, do najintymniejszych części. Długie palce rozpoczęły dziwny
taniec, drażniąc i pobudzając miejsca, o których istnieniu do tej pory nie
wiedziała. Jej ciało zaczęło wilgotnieć, oddech przyspieszył. Nie wiedziała, co
się z nią dzieje, tak niebiańskich doznań w życiu nie doświadczyła. Nagle
przeszył ją rozkoszny dreszcz, wyginając plecy w łuk i wyrywając z ust zduszony
krzyk. Gdy się uspokoiła, zobaczyła nad sobą jego twarz. Patrzył na nią, a
jeden kącik ust uniósł się do góry w pogardliwym pół-uśmiechu.
– A jednak to lubisz – usłyszała.
Nie! Zmusił ją, by czerpała rozkosz z tego ohydnego aktu, a
teraz jeszcze śmiał się jej prosto w oczy. Nie zniesie tego, więcej tego nie
zniesie!
Właśnie się rozebrał i położył przy niej. Widział, że ona
leży sztywno i równo jak kłoda. Cóż, ich pierwszego razu nie dało się nazwać
przyjemnym – rzecz jasna dla niej – ale mimo to starał się, jak mógł, by
wynagrodzić jej tamto traumatyczne przeżycie. Co noc okazywał jej tyle
czułości, na ile potrafił, i osiągnął mały sukces, bo jej ciało poddawało mu
się teraz prawie bez walki. Chciał jednak, by wreszcie poczuła to samo, co on.
Chciał, by doświadczała tej samej rozkoszy i radości. Jeśli mu się uda, być
może będzie to milowy krok w ich małżeństwie. Może za sukcesem w łożu pójdzie
kolejny i ona wreszcie go pokocha…
Wiedział, co ma zrobić. Na chwilę zapomnieć o swoich
potrzebach i skupić się tylko na niej. Cierpliwie zaczął ją pieścić,
przywołując wszystkie wspomnienia swoich poprzednich kochanek, całą wiedzę o
kobiecym ciele, jaką zdołał zebrać w przeciągu swojego życia. Słyszał jej
przyspieszony oddech i wiedział, że jest na dobrej drodze. Wreszcie się
doczekał. Poczuł, jak jej plecy wygięły się w łuk, a z ust wyrwał się zduszony
krzyk. Nareszcie! Gdy otworzyła oczy, spojrzał na nią, a serce omal nie pękło
mu z miłości i radości. Uśmiechnął się lekko i czule.
– A jednak to lubisz
– powiedział wesoło.
Chciał, by wdała się z nim w rado
sne przekomarzania, chciał
znów wziąć ją w ramiona i doprowadzić ją na sam szczyt, ale jej reakcji się nie
spodziewał.
Marian zerwała się i wyskoczyła z łóżka. Nim Guy zdążył
zareagować, wyciągnęła z jego ubrań długi sztylet i z całej siły wbiła go sobie
pod lewą pierś.
– Marian!!! – wrzasnął Guy, nie wierząc własnym oczom.
Dobiegł do niej, nim zdążyła paść na podłogę. Gdy chwycił ją
w ramiona, z ust obojga wydarło się jedno pytanie:
– Dlaczego?
Urwali, jakby zaskoczeni tą dziwną jednomyślnością.
– Na miłość boską, dlaczego to zrobiłaś, Marian?! – krzyknął
Guy, z przerażeniem uświadamiając sobie, że to już koniec, że życie uchodzi z
niej razem z krwią.
– Dlaczego tak mnie nienawidzisz, Guy? – wyszeptała Marian
słabo.
– CO??? Marian, co ty mówisz? Co ty mówisz najlepszego?
Przecież cię kocham! Kocham cię nad życie! Czy ty tego nie widzisz? Nie
widzisz, jak codziennie…
– …gardzisz mną i mnie niszczysz – wyszeptała Marian. –
Kiedy to niby doświadczyłam twojej miłości?
– Jak to: „kiedy”…? – zaczął Guy, ale po chwili urwał i
tylko kręcił głową niemo. Nie mógł już nic mówić, bo łzy i rozpacz zdławiły mu
gardło.
Marian zrozumiała, że zaszło chyba między nimi jakieś
straszliwe nieporozumienie, ale była już zbyt słaba, by żałować czegokolwiek. Było
jej tak lekko, tak dziwnie lekko…
– NIEEEE!!! – krzyknął Guy, a jego wrzask po chwili przeszedł w
niekontrolowane, zwierzęce wycie.
Przed oczy Marian nasunęła się biała, świetlista mgła,
stopniowo pochłaniając wszystko, a na samym końcu postać skulonego nad nią,
czarnowłosego mężczyzny.
Dawno nie pisałam :) ale podoba mi się :) będziesz dalej pisała ? /Julia
OdpowiedzUsuńJulio, ten akurat fanfik to taka jednorazowa nowelka i "wariacja na temat". Ciągu dalszego nie będzie - ciąg dalszy każdy sobie może sam w głowie ułożyć, w zależności od tego, czy woli być pesymistą, realistą czy optymistą.
UsuńPesymiści mogą wyobrażać sobie, że Marian nie przeżyła, a zrozpaczony Guy stopniowo popadł w szaleństwo i w końcu odebrał sobie życie. Realiści, że albo Marian nie przeżyła, a Guy w końcu się otrząsnął, albo przeżyła (bo nóż się po żebrze omsknął), ale między naszymi bohaterami wcale tak różowo się dalej nie układało. Optymiści, że Marian przeżyła, wyjaśnili sobie z Guyem wszystko i żyli długo i szczęśliwie.
Wiem za to, że jak raz się wpadnie do Nottingham głową w dół, to tak łatwo się go nie opuszcza, więc nie będzie to jedyny fanfik z Guyem w roli głównej.
Uczyć się od Kasieńki scenarzyści-konowały scenariusze pisać! Guy powinien być z Marian i już! A Robin ze swoją grzyweczką i innymi walorami (mam na myśli celność strzału z łuku oczywiście) idealnie pasował do Kate (głupiej do potęgi n i równie wkurzającej jak Mały John). Podoba mi się ujęcie z dwóch stron - jak różnie można widzieć te same sprawy. Każde z nich patrzy z własnej perspektywy i przez pryzmat własnych odczuć. Gdyby Marian powiedziała mu, wykrzyczała z płaczem i pretensją dlaczego aż tak jej nienawidzi, gdyby Guy zapytał, wykrzyczał z gniewem i żalem dlaczego tak oschle przyjmuje dowody jego miłości to nie doszłoby do tragedii. Ale niestety - miłość bardzo często ma pod górkę.
OdpowiedzUsuńNie masz za co dziękować, proszę bardzo:). To moje podziękowanie za Twoją inspirację, przez którą Guy mieszka u mnie od marca i nie ma zamiaru się wyprowadzić.
Rzadko się zdarza takie zrozumienie, i przedstawienie dwóch stron w taki sposób, że trudno opowiedzieć się po którejś z nich. Obie strony mają swoje racje. I muszę przyznać, że dokładnie to samo sobie pomyślałam czytając tą nowelę, że wystarczyłoby aby spróbowali sobie zaufać i zwyczajnie ze sobą porozmawiać.
UsuńI tak sobie myślę Zosiu, że obie z Kasieńką powinnyście założyć spółkę i zacząć zarabiać na Waszym wzajemnym inspirowaniu.
No właśnie, najprostsze rozwiązania są z reguły najlepsze, tylko najtrudniej na nie wpaść. Ileż to razy ludzie, zamiast usiąść i spokojnie (lub niespokojnie) wyjaśnić sobie wszystko od stworzenia świata zasklepiają się we własnym widzimisię, własnej, jakże często niesłusznej, interpretacji gestów, słów i zachowań drugiej strony i mogą tkwić w takiej sytuacji przez lata, motając się w końcu tak, że nie da się już tego bezboleśnie rozwikłać.
UsuńGuyowi jest po prostu u Ciebie dobrze, Zosiu. Ciepło, sucho, brak szeryfa nad głową, dobre jedzenie z zamorskimi przyprawami, dobre winko, wygodne spanie... Po co się będzie wyprowadzał?
Aniu, to wzajemne inspirowanie na razie nas tylko kosztuje :) Noce zarwane, poranki nieprzespane, zaległości w robocie i nadszarpnięte relacje międzyludzkie. No ale efekty bywają czasem... sympatyczne.