piątek, 25 lipca 2014

Happy Guy Day! I ...

… i jedna nowela. Nowela, której autorką jest Kasieńka. Opowiadanie zainspirowane jest postacią Sir Guy’a granego przez Richarda Armitage’a i Lady Marian graną przez Lucy Griffiths z serialu BBC „Robin Hood”

Kasieńko, dziękuję za przesłanie i za zgodę na opublikowanie Twojego opowiadania. 

Ostrzeżenie: nowela zawiera treści erotyczne, więc jeśli nie macie skończonej odpowiedniej ilości lat (to jest 18 lat) aby czytać takie teksty, to proszę nie czytajcie dalej. 


Notka od Kasieńki: Fanfik ten jest krótką historią alternatywną do innej historii alternatywnej, która jednak ze względu na swoją treść nie będzie tutaj publikowana. Może jednak służyć jako całkiem oddzielne i niezależne opowiadanie. Inspirację do jego powstania podrzuciła mi Zosia, której z tego miejsca serdecznie dziękuję, mimo że natchnienie to kosztowało mnie zarwaną noc i spory kawałek popołudnia dnia następnego :)

***
Minęło już dziewięćdziesiąt dwa i pół dnia od tej chwili, gdy została jego żoną, związując się z nim na zawsze okowami silniejszymi od hartowanej stali. Ponad dziewięćdziesiąt dwa koszmarne dni i dziewięćdziesiąt jeden nie lepszych nocy. Dobrze wiedziała, ile czasu upłynęło – bo w myślach liczyła każdy dzień swojego nieszczęścia, tak jakby to odliczanie miało przybliżyć ją do wyzwolenia – do śmierci.
Nie miała nikogo. Jej ojciec, mężczyzna, którego kochała najbardziej na świecie, który zawsze był jej oparciem i pomocą, zginął tragicznie już dawno temu, zostawiając ją na pastwę niepewnego losu. Robin odwrócił się od niej, wzgardził nią i porzucił wtedy, gdy potrzebowała go najbardziej. Został jej tylko… on. Gdyby chociaż ją trochę lubił, bo miłości nawet nie śmiała od niego żądać… Gdyby chociaż nie gardził nią, nie nienawidził jej tak bezwzględnie, byłoby jej łatwiej z nim żyć. Każdym gestem codziennie starał się jej udowodnić, że ma ją za nic, że mu na niej w ogóle nie zależy. Odnosiła wrażenie, że ożenił się z nią tylko po to, by ją zniszczyć z zemsty za to, jak go kiedyś traktowała. Czy jednak jej postępowanie było aż tak straszną zbrodnią, by należała się za nie tak okrutna kara?

Minęło już dziewięćdziesiąt dwa i pół dnia od tej chwili, gdy pojął ją za żonę, związując się z nią na zawsze okowami silniejszymi od hartowanej stali. Nic nowego – odkąd ją ujrzał, jego serce już było spętane. Ponad dziewięćdziesiąt dwa piękne, choć trudne dni i dziewięćdziesiąt jeden rozkosznych nocy. Dobrze wiedział, ile czasu upłynęło – bo w myślach liczył każdy dzień swojego szczęścia, tak jakby to odliczanie miało upewnić go, że nie śni, że jego marzenie rzeczywiście się spełniło.
Prócz niej nie miał nikogo. Jego rodzice, których kochał najbardziej na świecie, odeszli w tragicznych okolicznościach. Z siostrą już dawno nie miał kontaktu, zresztą z pewnością nienawidziła go za to, co jej zrobił. Została mu tylko… ona. Gdyby chociaż go trochę lubiła, bo miłości nawet nie śmiał od niej żądać… Za to on kochał ją do szaleństwa. Przez długi czas jego miłość napotykała na mur jej kłamstw i obojętności, nie okazywał więc jej tego wprost (zresztą nigdy nie był dobry w wyznawaniu swoich uczuć), za to każdym gestem codziennie starał się jej udowodnić, jak bardzo troszczy się o nią i dba, jak bardzo mu na niej zależy.

„Moja!” Tyle razy słyszała to słowo z jego ust. Słowo degradujące ją do roli przedmiotu, zabawki, własności, cennej co prawda, ale tylko własności. Często zwracał się do niej „Moja żono”, uświadamiając jej boleśnie, kim do końca życia ma być. Już nie Marian z Knighton, a po prostu żoną – pokorną towarzyszką życia mężczyzny, jego cieniem, ozdobą, zabawką i materacem.

„Moja!” Tyle razy to słowo padało z jego ust. Mówiąc to, czuł, jak serce przepełnia mu radość, że wreszcie są razem, że ona należy do niego, a on do niej, na wieki. Często zwracał się do niej „Moja żono”, tym pięknym, honorowym tytułem. Już nie była jakąś tam Marian z Knighton, a jego żoną – najukochańszą towarzyszką życia, a on jej cieniem, ochroną, podnóżkiem u jej stóp, kompanem stołu i łoża.

Gdziekolwiek szła, czuła na sobie jego wzrok. Był gorszy od najsurowszego więziennego strażnika, bo strażnikom od czasu do czasu zdarzało się nudzić czy przysnąć – jemu nigdy. Nie oddalał się od niej ani na krok i sam nie pozwalał jej się od niego oddalać. W tym wzroku – zimnym, przenikliwym i okrutnym – czasem pojawiał się lubieżny błysk. Wiedziała wtedy, czego on od niej wkrótce zażąda i kuliła się w sobie, wspominając tamten koszmarny dzień, kiedy wziął ją siłą, niszcząc ją i raniąc. Nie miała chwili swobody, śledzona i kontrolowana na każdym kroku. Nawet gdy na nią nie patrzył, był tuż przy niej, tak blisko, by zawsze stykać się z nią czy to ramieniem, czy udem. Nie umiała, nie potrafiła od niego uciec.

Gdziekolwiek szła, śledził ją wzrokiem – nie potrafił już na nią nie patrzeć. Jakaż ona była piękna! Mógł wpatrywać się w nią całymi godzinami i nigdy nie mieć dość. Wiedział, że ona wciąż mu nie ufa, sam zresztą też nie ufał jej do końca. Bał się, że dziewczyna wykorzysta pierwszą lepszą nadarzającą się okazję, by uciec od niego do… Nie chciał wymawiać jego imienia nawet w myślach. Dlatego wolał mieć ją stale na oku. Zresztą okolice Nottingham nie były bezpiecznym miejscem do przechadzek, a tak młodej i ślicznej dziewczynie niebezpieczeństwo groziło w dwójnasób. Wolał więc, by nie oddalała się zbytnio. Tu, na miejscu, mógł nad nią czuwać i być pewien, że nic złego jej się nie stanie. Gdy tak patrzył na nią, nie mógł nie zauważać jej cudnych kobiecych kształtów skrywanych pod obfitymi fałdami sukni. Jej uroda zawsze na niego działała, pożądał jej równie mocno, jak ją kochał, a teraz, gdy już doświadczył widoku, dotyku i zapachu jej obnażonych wdzięków, pragnął jej jeszcze bardziej, każdego dnia coraz bardziej. Wiedział, że ona pamięta tamten dzień, kiedy wziął ją siłą, ale starał się, by w jego ramionach zapominała o wszystkich złych rzeczach, jakich doświadczyła. Jeśli akurat nie mógł wziąć jej na ręce i zanieść do łoża, starał się chociaż stanąć obok niej tak blisko, by zawsze stykać się z nią czy to ramieniem, czy udem. Nie umiał, nie potrafił żyć bez jej widoku i dotyku.

Wiedziała, że on prowadzi ożywione kontakty z wrogami Ryszarda. Czasem do zamku zajeżdżał jakiś dumny szlachcic. Zamykali się wtedy w komnacie i o czymś dyskutowali. Nie wiedziała o czym, bo on kategorycznie zabraniał jej jakiegokolwiek podsłuchiwania – o towarzyszeniu mu podczas tych rozmów mogła tylko pomarzyć. Kilka razy w tygodniu przyjeżdżali gońcy konni, niosąc jakąś ważną korespondencję. Pytała go o to, ale on albo zbywał ją milczeniem, albo rzucał wyniośle: „To nie twoja sprawa. Trzymaj się od tego z daleka”. Lekceważył ją i pogardzał. Uznawał pewnie, że nie jest zdolna do samodzielnego myślenia, że jako kobieta nie powinna mieć żadnych poglądów, żadnych zainteresowań poza gospodarstwem i łóżkiem. A przecież ojciec wychował ją na inteligentną, oczytaną, ciekawą świata osobę, która nie jest tylko biernym obserwatorem rzeczywistości, a sama tę rzeczywistość wokół siebie tworzy. To, co ojciec w niej zbudował, on swoim zachowaniem tłamsił i niszczył.

Wiedział, że ona wie o jego ożywionych kontaktach z wrogami Ryszarda. Chciał trzymać ją od tego z daleka, jak najdalej. To byli niebezpieczni ludzie. Nawet on, gdy gościł na zamku jednego z tych dumnych szlachciców, musiał uważać na każde słowo, na każdy gest. Czarni Rycerze potrafili najwyżej postawione osobistości strącić w proch. Wolał, by nie rzucała im się w oczy. Zbyt dobrze pamiętał earla Winchesteru i jego lubieżne zapędy wobec niej. Wiedział, że wielu możnym panom spodobałaby się jego żona, wielu zachciałoby ją posiąść, a jego, gdyby protestował, zniszczyć – ot tak, dla zaspokojenia własnej próżności i chorej żądzy. Nie zwierzał jej się ze swoich politycznych zamierzeń. Ona była idealistką, nie rozumiałaby trudnych i nierzadko bezwzględnych decyzji i posunięć, jakie musiał podejmować. Kiedy jego pozycja społeczna się poprawi, kiedy pewnie stanie na własnych nogach, wtedy na pewno będzie mógł z nią kiedyś na ten temat porozmawiać. Ale na razie nie.

Leżała w łóżku, starając się oddychać spokojnie. On właśnie się rozebrał i położył przy niej. Wiedziała, co za chwilę nastąpi i ze wszystkich sił starała się zachować obojętność. Zawsze przegrywała. Zawsze jej ciało poddawało mu się prawie bez walki i mimo że ich pożycie nie sprawiało jej szczególnej przyjemności, nie było też fizycznie przykre – w przeciwieństwie do tego pierwszego razu. Cierpiała za to w duchu – upokorzona swoją nagością, tym, że nie ma prawa odmówić mu sycenia się nią jak jakimś wyśmienitym daniem.
Poczuła dotyk jego ust na swoich, jego dłonie na piersiach. Starała się odpłynąć myślami daleko, ale delikatne, choć uporczywe pieszczoty wciąż sprowadzały ją na ziemię – tu i teraz. Czuła już ciepłą ociężałość w dole brzucha – wiedziała, że nie będzie potrafiła się bronić, że ciało zdradza ją po raz kolejny, nie słucha jej woli, tylko poddaje się jemu. Nagle dłonie przesunęły się jeszcze niżej, do najintymniejszych części. Długie palce rozpoczęły dziwny taniec, drażniąc i pobudzając miejsca, o których istnieniu do tej pory nie wiedziała. Jej ciało zaczęło wilgotnieć, oddech przyspieszył. Nie wiedziała, co się z nią dzieje, tak niebiańskich doznań w życiu nie doświadczyła. Nagle przeszył ją rozkoszny dreszcz, wyginając plecy w łuk i wyrywając z ust zduszony krzyk. Gdy się uspokoiła, zobaczyła nad sobą jego twarz. Patrzył na nią, a jeden kącik ust uniósł się do góry w pogardliwym pół-uśmiechu.
– A jednak to lubisz – usłyszała.
Nie! Zmusił ją, by czerpała rozkosz z tego ohydnego aktu, a teraz jeszcze śmiał się jej prosto w oczy. Nie zniesie tego, więcej tego nie zniesie!

Właśnie się rozebrał i położył przy niej. Widział, że ona leży sztywno i równo jak kłoda. Cóż, ich pierwszego razu nie dało się nazwać przyjemnym – rzecz jasna dla niej – ale mimo to starał się, jak mógł, by wynagrodzić jej tamto traumatyczne przeżycie. Co noc okazywał jej tyle czułości, na ile potrafił, i osiągnął mały sukces, bo jej ciało poddawało mu się teraz prawie bez walki. Chciał jednak, by wreszcie poczuła to samo, co on. Chciał, by doświadczała tej samej rozkoszy i radości. Jeśli mu się uda, być może będzie to milowy krok w ich małżeństwie. Może za sukcesem w łożu pójdzie kolejny i ona wreszcie go pokocha…
Wiedział, co ma zrobić. Na chwilę zapomnieć o swoich potrzebach i skupić się tylko na niej. Cierpliwie zaczął ją pieścić, przywołując wszystkie wspomnienia swoich poprzednich kochanek, całą wiedzę o kobiecym ciele, jaką zdołał zebrać w przeciągu swojego życia. Słyszał jej przyspieszony oddech i wiedział, że jest na dobrej drodze. Wreszcie się doczekał. Poczuł, jak jej plecy wygięły się w łuk, a z ust wyrwał się zduszony krzyk. Nareszcie! Gdy otworzyła oczy, spojrzał na nią, a serce omal nie pękło mu z miłości i radości. Uśmiechnął się lekko i czule.
–  A jednak to lubisz – powiedział wesoło.
Chciał, by wdała się z nim w rado
sne przekomarzania, chciał znów wziąć ją w ramiona i doprowadzić ją na sam szczyt, ale jej reakcji się nie spodziewał.

Marian zerwała się i wyskoczyła z łóżka. Nim Guy zdążył zareagować, wyciągnęła z jego ubrań długi sztylet i z całej siły wbiła go sobie pod lewą pierś.
– Marian!!! – wrzasnął Guy, nie wierząc własnym oczom.
Dobiegł do niej, nim zdążyła paść na podłogę. Gdy chwycił ją w ramiona, z ust obojga wydarło się jedno pytanie:
– Dlaczego?
Urwali, jakby zaskoczeni tą dziwną jednomyślnością.
– Na miłość boską, dlaczego to zrobiłaś, Marian?! – krzyknął Guy, z przerażeniem uświadamiając sobie, że to już koniec, że życie uchodzi z niej razem z krwią.
– Dlaczego tak mnie nienawidzisz, Guy? – wyszeptała Marian słabo.
– CO??? Marian, co ty mówisz? Co ty mówisz najlepszego? Przecież cię kocham! Kocham cię nad życie! Czy ty tego nie widzisz? Nie widzisz, jak codziennie…
– …gardzisz mną i mnie niszczysz – wyszeptała Marian. – Kiedy to niby doświadczyłam twojej miłości?
– Jak to: „kiedy”…? – zaczął Guy, ale po chwili urwał i tylko kręcił głową niemo. Nie mógł już nic mówić, bo łzy i rozpacz zdławiły mu gardło.
Marian zrozumiała, że zaszło chyba między nimi jakieś straszliwe nieporozumienie, ale była już zbyt słaba, by żałować czegokolwiek. Było jej tak lekko, tak dziwnie lekko…
– NIEEEE!!! – krzyknął Guy, a  jego wrzask po chwili przeszedł w niekontrolowane, zwierzęce wycie.
Przed oczy Marian nasunęła się biała, świetlista mgła, stopniowo pochłaniając wszystko, a na samym końcu postać skulonego nad nią, czarnowłosego mężczyzny.

5 komentarzy:

  1. Dawno nie pisałam :) ale podoba mi się :) będziesz dalej pisała ? /Julia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Julio, ten akurat fanfik to taka jednorazowa nowelka i "wariacja na temat". Ciągu dalszego nie będzie - ciąg dalszy każdy sobie może sam w głowie ułożyć, w zależności od tego, czy woli być pesymistą, realistą czy optymistą.
      Pesymiści mogą wyobrażać sobie, że Marian nie przeżyła, a zrozpaczony Guy stopniowo popadł w szaleństwo i w końcu odebrał sobie życie. Realiści, że albo Marian nie przeżyła, a Guy w końcu się otrząsnął, albo przeżyła (bo nóż się po żebrze omsknął), ale między naszymi bohaterami wcale tak różowo się dalej nie układało. Optymiści, że Marian przeżyła, wyjaśnili sobie z Guyem wszystko i żyli długo i szczęśliwie.
      Wiem za to, że jak raz się wpadnie do Nottingham głową w dół, to tak łatwo się go nie opuszcza, więc nie będzie to jedyny fanfik z Guyem w roli głównej.

      Usuń
  2. Uczyć się od Kasieńki scenarzyści-konowały scenariusze pisać! Guy powinien być z Marian i już! A Robin ze swoją grzyweczką i innymi walorami (mam na myśli celność strzału z łuku oczywiście) idealnie pasował do Kate (głupiej do potęgi n i równie wkurzającej jak Mały John). Podoba mi się ujęcie z dwóch stron - jak różnie można widzieć te same sprawy. Każde z nich patrzy z własnej perspektywy i przez pryzmat własnych odczuć. Gdyby Marian powiedziała mu, wykrzyczała z płaczem i pretensją dlaczego aż tak jej nienawidzi, gdyby Guy zapytał, wykrzyczał z gniewem i żalem dlaczego tak oschle przyjmuje dowody jego miłości to nie doszłoby do tragedii. Ale niestety - miłość bardzo często ma pod górkę.
    Nie masz za co dziękować, proszę bardzo:). To moje podziękowanie za Twoją inspirację, przez którą Guy mieszka u mnie od marca i nie ma zamiaru się wyprowadzić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzadko się zdarza takie zrozumienie, i przedstawienie dwóch stron w taki sposób, że trudno opowiedzieć się po którejś z nich. Obie strony mają swoje racje. I muszę przyznać, że dokładnie to samo sobie pomyślałam czytając tą nowelę, że wystarczyłoby aby spróbowali sobie zaufać i zwyczajnie ze sobą porozmawiać.

      I tak sobie myślę Zosiu, że obie z Kasieńką powinnyście założyć spółkę i zacząć zarabiać na Waszym wzajemnym inspirowaniu.

      Usuń
    2. No właśnie, najprostsze rozwiązania są z reguły najlepsze, tylko najtrudniej na nie wpaść. Ileż to razy ludzie, zamiast usiąść i spokojnie (lub niespokojnie) wyjaśnić sobie wszystko od stworzenia świata zasklepiają się we własnym widzimisię, własnej, jakże często niesłusznej, interpretacji gestów, słów i zachowań drugiej strony i mogą tkwić w takiej sytuacji przez lata, motając się w końcu tak, że nie da się już tego bezboleśnie rozwikłać.
      Guyowi jest po prostu u Ciebie dobrze, Zosiu. Ciepło, sucho, brak szeryfa nad głową, dobre jedzenie z zamorskimi przyprawami, dobre winko, wygodne spanie... Po co się będzie wyprowadzał?
      Aniu, to wzajemne inspirowanie na razie nas tylko kosztuje :) Noce zarwane, poranki nieprzespane, zaległości w robocie i nadszarpnięte relacje międzyludzkie. No ale efekty bywają czasem... sympatyczne.

      Usuń

Nadrzędną zasadą tego bloga jest szacunek dla pana Armitage’a, dla autorki bloga, jak również dla komentujących, którzy pozostawiają tu komentarz. Zostawiając swój komentarz zobowiązujesz się postępować zgodnie z tą zasadą. Autorka bloga zastrzega sobie prawo do usunięcia komentarza, który wg jej uznania będzie naruszał powyższe zasady.