Notka: Autorem tego opowiadania jest Kate, która publikuje swoje opowieści na Wattpad. Prace Kate znajdziecie tutaj. Opowieść, "Książę z lawendowych pól" zainspirowana jest postacią Johna Standringa granego przez Richarda Armitage’a w serialu „Sparkhouse" polski tytuł ”Dom na wrzosowisku” i nie ma na celu naruszenia praw autorskich.
----------------
Poprzednia, dwudziesta trzecia część tutaj.
- Vincent, dziubasku! – dom
wypełniał pisk Josephine – Przesuń kredens w prawo! Nie, tygrysku, to jest
LEWO, ja chcę w PRAWO!
- John… – jęknął narzeczony
ciotki.
- A zostawże chłopaka w spokoju!
Widzisz, że przykręca klamkę, przesuwaj kredens!
- Ciociu, pomogę mu – Johnowi
zrobiło się żal biednego, wyczerpanego Vincenta – Nie da rady tego sam zrobić.
- Dobrze, skarbie. Nie mogłeś
powiedzieć, że jest ci ciężko? – zapiszczała wysokim tonem do zirytowanego już
Vincenta – Jesteś nieodpowiedzialny, mogłeś umrzeć!
Nie odpowiedział. Ledwo stłumiłam
śmiech, kończąc wieszać firanki. Ostatnie poprawki i… dom Josephine i Vincenta
był gotów. TAK! Nareszcie się wprowadzali i mogliśmy z Johnem wrócić do mnie.
Nie to, żeby nie podobało mi się w jego domu, ale również sam John przyznawał,
że przyzwyczaił się do mieszkania u mnie, i jest tam o wiele wygodniej. Poza
tym kierowała nim też troska o mnie: mój dom ogrzewany był piecem centralnym, więc
kiedy John napalił w nim, w całym domu było równomiernie ciepło. U niego w
pokoju stał piec kaflowy, i to było wszystko. W kuchni ciepło pochodziło z
małego pieca kuchennego, a łazienkę dogrzewał wieczorami maleńkim piecykiem
elektrycznym. Niby mi to nie przeszkadzało, ale dla Johna oznaczało to dwa razy
więcej pracy. Zresztą, uczciwie musiałam przyznać, że obiektywnie w jego domu
było chłodniej, i to sporo. Zdecydowanie postanowiłam, że w najbliższym czasie
poruszymy temat ostatecznego wspólnego mieszkania, bo utrzymywanie dwóch domów
było na tym etapie naprawdę pozbawione sensu.
Od naszej ostatniej rozmowy z
Carol minęło już parę dni. Uspokoiłam się wewnętrznie, i nawet myśl że ona
nadal jest gdzieś obok, niespecjalnie mnie uwierała. Zauważyłam też, że Johna
nie dręczy już ta sprawa, zdawał się być pogodzony z przeszłością i tym, że
nagle po latach powróciła. Uśmiechał się do mnie więcej, niż zwykle, a to
dobrze wróżyło. Był zupełnie innym człowiekiem, widocznie potrzebował tego
wstrząsu, powrotu Carol i trudnej rozmowy z nią, żeby przełamać do końca swoje
psychiczne bariery.
- John… jesteś w domu? – zapytałam,
wracając pewnego dnia z pracy – Kochanie?
Cisza. Powinien już być, tego
dnia miał kończyć przede mną. No trudno, może coś go zatrzymało. Zabrałam się
za porządki i gotowanie, przecież John musiał coś zjeść, kiedy wróci. Choć
najchętniej zabrałabym go do Yorku na dobrą, dużą pizzę… Może to dobry pomysł.
W takim razie w ogóle nie wchodziłam do kuchni, tylko zabrałam się za pranie.
Wpadł do łazienki nagle, i wyglądał na zaskoczonego moim widokiem. Miał dziwny,
trochę dziki wzrok…
- Jesteś już – uśmiechnęłam się,
całując go w policzek – Coś się stało?
- Nie, Katie – mruknął, chowając
dłonie za plecami – Wszystko w porządku.
- John… Coś ukrywasz – poczułam
nieprzyjemne ukłucie i szarpnęłam jego ręce. Były całe umorusane, coś jakby…
smar? Trzymając jego dłonie patrzyłam na niego pytająco.
- Katie…
- John, nie podoba mi się to. Co
przede mną ukrywasz, i dlaczego mi nie ufasz!? Nie chcę być i nie jestem
wredną, kontrolującą cię jędzą, ale nienawidzę, kiedy się mnie oszukuje!
Spuścił wzrok. Nie! Znowu wracamy
do tego etapu!? Będziemy spuszczać wzrok, jąkać się i być jak zagubione dziecko
we mgle? Puściłam jego dłonie i cofnęłam się o krok. Nie chciałam tego, ale
skoro nie traktował mnie poważnie, i ukrywał coś przede mną… Wstydził się
brudnych dłoni! To co, do cholery, musiał nimi robić!?
- Kate, przepraszam – jęknął
cicho – Zachowałem się jak idiota.
- Ależ skąd! To pewnie znowu ja
wyjdę na idiotkę!
- Katie, nie gniewaj się na mnie.
Ja… Proszę, zrozum! Przestraszyłem się, że będziesz zła, ale wiem że to błąd,
nie powinienem… Nie powinienem nic przed tobą ukrywać. Ja tylko… Carol przyszła
poprosić o pomoc. Wychodziłem właśnie od Freemanów, spotkałem ją przed ich
bramą, powiedziała że wybiera się do Yorku, ale samochód stanął jej pod
sklepem… Czy to coś złego, że jej pomogłem?
Słuchałam go i nie dowierzałam.
Coś złego? Jak mógł zadawać takie pytania? Problemem było to, że próbował mnie
okłamać, naprawdę tego nie dostrzegał!?
- John… Słyszysz, co mówisz? –
zapytałam go, siląc się na spokój – Rozumiesz, co do mnie powiedziałeś?
- Ale…
- Właśnie robisz ze mnie wredną,
podłą zołzę. Czy ja kiedykolwiek dałam ci do zrozumienia, że nie życzę sobie,
żebyś komuś pomagał? Nawet, jeśli byłaby to Carol? Jak możesz w ogóle tak o
mnie myśleć!? Zanim następnym razem powiesz lub pomyślisz o mnie coś takiego,
przypomnij sobie łaskawie, ile dla ciebie zrobiłam, jak broniłam cię przed tą
idiotką, jak rozumiałam wszystko, każde twoje złe wspomnienie, każdy twój lęk, wszystko
co z nią związane, a dopiero potem spróbuj ruszyć głową, jeśli to dla ciebie
nie za trudne, że może jednak nie jestem aż taka zła, jaką mnie widzisz, i może
sprawiasz mi… odrobinę – podkreśliłam ze złością – przykrości.
- Kate…
- A Carol pomagaj do woli! Jak
będzie potrzebowała, żeby jej… rurę przepchać, to też się nie krępuj! Tylko umyj
ręce, zanim wrócisz do domu!!! I nie tylko ręce!!!
Tak, byłam okropna. Ale krew mnie
zalewała, kiedy widziałam, że on mi kompletnie nie ufa! Bał się pokazać, że ma
brudne ręce, bo według jego prostego, męskiego móżdżku pewnie pomyślałabym, że
oprócz samochodu wkładał jej ręce do majtek! Co za cholerny, upokarzający brak
zaufania i szacunku!
- Odsuń się, chcę stąd wyjść –
warknęłam – Obiad zrób sobie sam, chciałam jechać z tobą do Yorku, ale chyba mi
się odechciało. Jedź z Carol, bo widocznie tylko jej możesz ufać. Mnie nie
możesz pokazać nawet brudnych rąk, bo oskarżyłabym cię o zdradę!
- Przestań już – odparł twardo –
Wystarczająco dużo powiedziałaś. Czuję się jak kompletny idiota.
- Bo na to zasłużyłeś! Jesteś
cholernym kłamcą i kompletnym idiotą, John!
- Ale dlaczego aż tak krzyczysz…?
- John, nie rozumiesz? Do
cholery, próbowałeś ukryć przede mną fakt, że pomogłeś kobiecie, co najmniej
jakbym mogła cię za to zabić! Uważasz mnie za tak potworną zołzę, to mało? Nie
mam prawa czuć się urażona? Wiem, powinnam cię przytulić, pogłaskać po główce i
powiedzieć, że masz prawo mnie dalej okłamywać. Ale te czasy minęły, John. A
skoro nie rozumiesz, że moja miłość do ciebie znaczy tyle, że bezgranicznie ci
ufam i możesz z tą idiotką jechać nawet na wycieczkę, a ja się nie obrażę, to
przykro mi bardzo. Widocznie nie do końca na moją głupią miłość zasługujesz.
Zerwałam się z miejsca i chciałam
go odepchnąć, by przejść, ale stał twardo w drzwiach. Chwycił mnie mocno
umorusanymi dłońmi i przytulił z całych sił, tak że ledwo mogłam oddychać. Doskonale
wiedziałam, że nie musiałam aż tak na niego krzyczeć, ale zranił mnie tym, że
chciał ukryć przede mną fakt pomocy Carol. Przecież bym mu nie zabroniła…
Przestałam stawiać opór, moje ciało przestało być sztywne i przylgnęło do Johna
bezwładnie. Przytrzymywał mnie mocno i pocałował w czubek głowy.
- Przepraszam cię – szepnął
niepewnie – Stchórzyłem. Nie wiem, dlaczego chciałem to przed tobą ukryć, nie
potrafię tego wyjaśnić. Myślałem, że sprawi ci to przykrość. Ale nie mogłem jej
odmówić, Katie, pomógłbym każdemu, a ona nie ma tu nikogo, mało kto ją lubi,
poprosiła mnie o pomoc…
- Ja to rozumiem – odparłam
oschle – Ale nigdy mnie tak nie traktuj. Poczułam się, jakby to ona była na
pierwszym planie, najważniejsza, a ja gdzieś na marginesie. A może… Może jednak
tak jest?
- Nie! – zaprotestował ostro – I
nigdy tak nie będzie. Jesteś jedyna i najważniejsza. Wybacz mi, Katie.
Pogubiłem się…
- Myślałam, że już się
odnalazłeś, było tak dobrze przez ostatnich kilka dni! Miałam wrażenie, że
tamta rozmowa z Carol wiele zmieniła, że może moja obecność miała znaczenie… A
teraz okazuje się, że wszystko przechodzimy od nowa!
- Nie będę cię prosił o czas, bo
już go dużo od ciebie dostałem, nie będę też prosił cię o pomoc, bo… wstyd mi,
że ciągle jej potrzebuję, ani o zrozumienie, bo i tak rozumiesz nadzwyczaj
wiele. Ale Katie, jeśli mogłabyś mnie tak po prostu kochać, nic więcej, to
byłbym najszczęśliwszy na świecie. Krzycz na mnie, ile chcesz, gniewaj się,
obrażaj, ale przynajmniej widzę, że nie jestem ci obojętny i wzbudzam w tobie
emocje – uśmiechnął się nieco bezczelnie – Po prostu mnie kochaj.
- John, to żaden wstyd że
potrzebujesz pomocy – złagodniałam, słysząc jego słowa – Moim obowiązkiem jest
ci jej udzielać. Zresztą dla mnie to nie tyko obowiązek, a ogromna przyjemność,
chcę ci pomagać, chcę wiedzieć o wszystkim, co cię trapi, i chcę rozumieć. I
chcę, żebyś wiedział, że nie musisz mi mówić o wszystkim, nie jestem detektywem
śledczym, każdy ma prawo do prywatności, ale… nie zachowuj się nigdy tak, jak dziś. Nie próbuj ukrywać czegoś, co
błędnie uważasz za jakieś przewinienie w stosunku do mnie, po prostu mów mi,
jeśli czujesz potrzebę, ale nie traktuj mnie tak, bo to boli. Jesteś dobrym
człowiekiem i wiem, że pomógłbyś nawet wrogowi, gdyby był w potrzebie, a ja
nigdy nie zmusiłabym cię, żebyś odmówił Carol pomocy przy samochodzie.
Przynajmniej będzie sprawny i będzie mogła odjechać nim w siną dal.
- Dobrze, kochanie. Zapamiętam to
wszystko. Nie gniewasz się już na mnie?
- Nie mogę – roześmiałam się
cicho – Tak mocno mnie trzymasz, że nie daję rady się gniewać.
- To znaczy, że nadal mnie
kochasz?
- Bardziej, niż na to
zasługujesz, misiu o małym rozumku! No dobrze, zbieraj się, jedziemy.
- Gdzie?
- Do Yorku, zapraszasz mnie na
pizzę – odparłam spokojnie – Zapomniałeś?
- Taaak… Chyba rzeczywiście –
John udał, że przypomina sobie zaproszenie – Ubieraj się.
- Poczekaj, włączę pralkę i
możemy jechać.
John umył ręce i wyszedł się
przebrać. Nasze życie było tak burzliwe… W jednej chwili kłóciliśmy się, gotowi
się pozabijać, a zaraz potem dla odmiany żyć bez siebie nie mogliśmy. Jak jazda
na rollercoasterze… Ale kochałam tego mojego wariata jak nigdy nikogo innego, i
nie zamieniłabym go na żadnego, nawet jeśli gwarantowałby długie, SPOKOJNE i
dostatnie życie. O nie, wolałam żebyśmy męczyli się z Johnem ze sobą do końca
życia!
- Kochanie… Możesz przyjść? – usłyszałam
jego wołanie z pokoju.
- Coś się stało?
- Chodź – powtórzył, i po chwili
spełniłam jego prośbę – Zobacz, kto jest misiem o małym rozumku. Masz dziś
wizytę u ginekologa, zapomniałaś?
- Ja…?
- No, chyba NIE JA – podkreślił
sarkastycznie – Nie dałbym sobie grzebać Bóg wie gdzie jakiemuś… lekarzowi.
Powinnaś być mi wdzięczna, że wyraziłem zgodę na twoje wizyty u tego faceta. Całe
szczęście że ma 70 lat.
- No i co? Nadal jest przystojny!
Wygląda jak Sean Connery!
- No…! Uważaj sobie! – pogroził
mi palcem – No już, zmieniaj majtki i szykuj się! Musimy zdążyć zjeść tę pizzę
przed wizytą.
- Na którą jestem umówiona?
- Na piątą, głuptasku. No już, biegnij
na górę!
Naprawdę, mężczyzna, który
pilnuje swojej kobiecie nawet wizyt u ginekologa, to skarb. Cmoknęłam go
przelotem w policzek i posłusznie poszłam się przebrać, a potem pojechaliśmy do
Yorku. Spokojnie siedzieliśmy sobie w naszej ulubionej pizzerii, czekając na
zamówienie. John uśmiechał się tajemniczo i wpatrywał we mnie nieustannie.
- Wyglądam dziwnie? Jestem
brudna? – spytałam.
- Nie, tylko trochę ładna, a to
wystarczy żebym gapił się jak sroka w gnat.
- Trochę?
- Trochę – potwierdził – Trochę
ci brakuje do Moniki Belucci, do Kate Winslet…
- Jesteś draniem, wiesz?
- Tak? Widzisz teraz, jak czuję
się, kiedy słyszę nazwiska Connery albo Brosnan?
- Ale to są Bondowie!
- A to są…
- John, zamknij się – syknęłam –
I pocałuj mnie lepiej.
W tym momencie spojrzałam przez
okno, przy którym siedzieliśmy, i zauważyłam idącą w kierunku pizzerii Carol.
Patrzyła wprost na mnie, a ja… Ja zostałam niespodziewanie przyciągnięta przez
Johna. Uniósł mnie tak, że usiadłam mu na kolanach, i wpił się zachłannie w moje
usta. Tak, tego mi brakowało… Nie wspominając już o satysfakcji, jaką czułam
przy świadomości, że widzi to Carol. John, wcale o niej nie wiedząc, namiętnie
pieścił mnie swoimi stęsknionymi wargami. Dawno nie całował mnie AŻ TAK… Języki
splątane ze sobą w gorącym tańcu były spragnione swojego dotyku, usta nie mogły
się od siebie odkleić, a John mnie całą przycisnął do siebie z całych sił. Żeby
ta chwila mogła trwać wiecznie… Otrzeźwił nas dopiero głos kelnerki.
- Przepraszam… Państwa zamówienie
– bąknęła.
- Dziękuję – mruknął John,
błyskawicznie zsuwając mnie z kolan – I przepraszam.
- Nie… nie ma za co – uśmiechnęła
się nieśmiało – Tamta pani pytała o państwa – wskazała na kobietę siedzącą
tyłem przy barze. Rozpoznałam w niej Carol.
- O co pytała?
- Od kiedy tu państwo jesteście.
Oczywiście nie odpowiedziałam, nie jestem do tego upoważniona.
- Dziękuję – odparłam – Naprawdę
dziękuję. Proszę nic jej nie mówić, nie chcę mieć z nią nic wspólnego.
- Oczywiście.
Dziewczyna odeszła, a John
spojrzał na mnie pytająco. No tak, jak zwykle nic nie wiedział…
- To Carol. W ogóle nie patrz w
tamtą stronę zachowuj się jakby jej nie było.
- Ale jak to? Dlaczego? Widziałaś
ją?
- Tak, zauważyłam przez okno w
momencie, kiedy się do mnie tak mocno przyssałeś – uśmiechnęłam się, zarumieniona
– Nie sądziłam, że tu wejdzie.
- Widziała cię?
- Tak.
- Czyżby zrobiła to specjalnie…?
- John! Proszę cię! Jesteśmy tu
razem, nie ma jej, rozumiesz? Proszę, skup się na mnie i na jedzeniu, nie patrz
tam…
- Masz rację – przyznał – Nie ma
sensu. Jedzmy.
Udało nam się zjeść pizzę w
dobrym nastroju, bez zastanawiania się nad obecnością Carol. Co prawda przy
wyjściu John nie potrafił odmówić sobie odwrócenia się, by sprawdzić, czy on
nadal siedzi przy barze. Tak – siedziała. O co jej chodziło? Miała w tym cel,
czy to przypadek? To było co najmniej zastanawiające… Ale nieważne. Teraz nie
to się liczyło. Pojechaliśmy do ginekologa, gdzie John jako typowy, chorobliwie
zazdrosny samiec koniecznie chciał wejść ze mną, ale uprzejmy, starszy pan
doktor równie uprzejmie oznajmił mu, że chyba upadł na głowę. W takim razie
John został w poczekalni, a ja sama udałam się na wizytę. Lekarz rozmawiał ze
mną dość długo, analizował wyniki moich badań, tłumaczył mi wiele rzeczy, a ja
ze spokojem słuchałam go, choć przez chwilę myślałam, że przeżywam jakąś
cholerną powtórkę z rozrywki… Na szczęście lekarz cierpliwie objaśniał mi
wszystkie zagadnienia i wątpliwości tak długo, aż zupełnie mnie uspokoił, i
wyszłam do poczekalni z bladym uśmiechem.
- Przejdziemy się? – zaproponowałam.
- Myślałem, że chcesz jechać do
domu…
- Przejdźmy się do parku.
Milczeliśmy całą drogę; John
chyba widział, że chcę mu coś powiedzieć, ale nie naciskał. Ja czekałam, aż
znajdziemy się w cichym, spokojnym miejscu, gdzie zbiorę się w sobie i powiem
mu o wszystkim, czego dowiedziałam się od lekarza.
- John, nie gniewaj się –
zaczęłam, gdy usiedliśmy na ławeczce w cichym zakątku – To nie do końca moja
wina.
- Boże, Kate! Brzmisz co najmniej
jakbyś planowała coś złego!
- Nie – chwyciłam go za rękę – Chodzi
o to, że… Jestem chwilowo niepłodna.
Zawiesiłam głos, szukając
odpowiednich słów, by kontynuować temat, ale John poderwał się nerwowo.
- Jak to!? – krzyknął – Nie
możesz mieć dzieci!? Boże, kochanie!
- John, usiądź, proszę. Nie mogę,
ale tylko chwilowo. Nie jestem bezpłodna, a niepłodna, a to różnica.
- Cholera, nie rozumiem, jestem
prostym facetem ze wsi, Kate, mów mi jaśniej…
- Kochanie, posłuchaj, lekarz
tłumaczył mi szczegółowo, jaka jest tego przyczyna, ale przyznam że nie
pamiętam wszystkiego, te medyczne określenia… Najważniejsze jest to, że
dostałam lekarstwa, w ciągu kilku miesięcy wszystko powinno się uregulować i
wrócić do normy. To ma jakiś związek z poronieniem, coś jest teraz nie tak, ale
wszystko się naprawi, zobaczysz. Po prostu dzieci będą trochę później –
westchnęłam.
- Czyli będziemy mogli mieć
dzieci za rok, dwa?
- Tak John, obiecuję ci to.
- To cudownie – odetchnął z ulgą
– Przestraszyłem się…
- John… A gdybym nie mogła już
nigdy… Co wtedy? – zapytałam ze strachem, ale on tylko uśmiechnął się lekko.
- No i co z tego, głuptasie?
Myślisz, że kochałbym cię mniej, albo zostawił? Nie uwolnisz się ode mnie tak
łatwo, i nie z tak błahego powodu.
- Bezpłodność nie jest błahym
powodem.
- Do rozstania? Byłaby
najbardziej absurdalnym i najgłupszym powodem, dla jakiego mógłbym cię
zostawić. Nie myśl o tym. Skoro lekarz mówi, że to niepłodność okresowa, i po
lekach wszystko się naprawi… Czym się martwisz?
- Myślałam, że będziesz zły,
smutny – spuściłam wzrok – Że chcesz dziecka już teraz.
- Katie… Mówiłem ci, że NIE
będziemy starać się o maleństwo tak szybko, na siłę, żeby wypełnić pustkę po…
no, nieważne. Że jeśli przyjdzie, to przyjdzie, a jeśli nie, to znaczy że to
jeszcze nie ten czas. Wszystko jest w porządku! Czym się martwisz?
- Nie wiem… Przecież mam takiego
kochanego narzeczonego – uśmiechnęłam się radośnie – Nie wiem, czym się
przejmuję. Przecież to nic takiego.
- Dokładnie. Chodź do samochodu,
mam ochotę na… wiesz, co.
- Gdzie, tu, na parkingu? –
zaczerwieniłam się.
- Odważysz się…?
- Sama nie wiem…
- Panna porządnicka! Wzór cnót!
No dobrze, skoro się boisz, pojedziemy do domu, pod kołderkę…
- NIE! – zaprotestowałam –
Zgadzam się na wszystko.
- Moja grzeczna, posłuszna
dziewczynka… I za to cię uwielbiam.
***
Dni mijały jak szalone. Powoli
zbliżało się Boże Narodzenie, nasze pierwsze wspólne… Do świąt były już tylko
dwa tygodnie. Bardzo kusiło
mnie, by już zacząć stroić dom, kupić choinkę, powiesić na domu lampki, ale
John skutecznie studził mój zapał. Powtarzał, że muszę wytrzymać jeszcze
trochę, że zabierzemy się za to tydzień przed świętami, jeśli tak bardzo mi na
tym zależy. Dobrze, skoro tak... Uzbroiłam się w cierpliwość. Parę razy
zastanowiło mnie, dlaczego nadal tkwimy w takim zawieszeniu, jesteśmy razem,
mieszkamy razem, miałam wrażenie że z dnia na dzień jest więcej Johna w mojej
szafie, ciągle przynosił od siebie dodatkowy sweter, spodnie, ale nigdy nie
rozmawiamy o ślubie, choć wiedziałam że John bardzo tego chce. Ale dlaczego nie
wracał do tego tematu? Nie miałam pojęcia, ale nie chciałam naciskać, bo prawdę
mówiąc nie było mi to niezbędne. Ale faktem było, że John coraz bardziej
namacalnie wprowadzał się do mojego życia. W końcu kiedyś przyszedł do mnie ze
starym albumem. Chciał, byśmy go razem obejrzeli, a potem jak gdyby nigdy nic
odłożył go na półkę, tak jakby stał tam od zawsze... Zrobiło mi się ciepło na
sercu. Następnego dnia przyniósł jedną ze swoich ulubionych książek. Dlaczego
nie zrobił tego wcześniej? Byliśmy razem od pół roku, a dopiero teraz tak
naprawdę, w pełni zaczęłam czuć, ze tworzymy jeden dom. Wydawało mi się, jakby
chciał powoli, by mnie nie przytłoczyć i nie przestraszyć, na dobre wprowadzić
się do mnie. Byłam szczęśliwa. Wydawało się, ze wszystko jest wręcz idealnie...
I tak było. Do czasu, gdy pewnego dnia wracając z pracy postanowiłam odwiedzić
Johna u Freemanów. Już z daleka widziałam czyjś samochód, stojący pod ich
bramą. Nie znałam tego auta, ale szybko potwierdziły się moje obawy. To znowu
była Carol.
- Cześć – przywitałam się z chłodną uprzejmością, a zaraz potem ciepło
uśmiechnęłam się do Johna – Witaj, kochanie. Jak ci mija dzień?
- Katie, kochanie – rozpromienił się, całując mnie mocno – Tęskniłem za
tobą.
- Co znowu? – wskazałam na auto z otwartą maską – Rozrusznik? Akumulator?
- Coś stukało, Carol bała się że stanie się coś po drodze.
- Dobrze, że przyszłaś do Johna – powiedziałam, patrząc na nią twardo i z
nieufnością – Nie ma w całym Terrington lepszego mechanika.
- Wiem – odpowiedziała, uśmiechając się słodko do Johna.
- Długo ci to jeszcze zajmie, misiu? – zapytałam.
- Dziesięć minut, nie dłużej.
- To zajrzę w tym czasie do pani Freeman.
Wchodząc do domu Freemanów obejrzałam się jeszcze za siebie. Carol
przybliżyła się do Johna i widocznie wdzięczyła się do niego. Bezczelna!
Myślała, że tego nie widzę? Miałam ochotę zetrzeć jej ten uśmieszek z twarzy...
- Katie, przyszłaś wreszcie! – ucieszyła się na mój widok pani Freeman –
Chodź do kuchni, robię pierniczki!
- Na święta? – zapytała, zdejmując kurtkę i zerkając przez okno na Johna i
Carol.
- Żeby to do świąt dotrwało! Mój stary Freeman i twój John nie dadzą im
dotrwać choćby do jutra!
- Bez obawy, John zaraz idzie do domu i NIC już nie będzie pani wyjadał.
- Kochanie, a może przyszlibyście dziś wieczorem na kolację? Przyjeżdża
William, a poza tym zaprosiłam Josephine z Vincentem.
- Zaprosiła pani moją ciotkę?
- To taka miła kobieta, od razu znalazłyśmy wspólny język.
- Chyba nie zna pani mojej cioci tak do końca – speszyłam się, wyobrażając
sobie, jak Josephine opowiada pani Freeman o swoich dokonaniach seksualnych.
- Dlatego ją zaprosiłam, by lepiej się poznać, i chcemy żebyście też
przyszli.
Wyjrzałam przez okno. John wsiadał za kierownicę auta Carol i zapalił
silnik. Carol podskoczyła z radości, a gdy John tylko wysiadł z samochodu,
rzuciła mu się na szyję i pocałowała w policzek. Cholerna idiotka… Robiła to
specjalnie. Oddychaj Kate, oddychaj i nie daj się sprowokować. Nie zniżysz się
do jej poziomu, przecież John kocha cię właśnie za to, że potrafisz być opanowaną
damą nawet w obliczu tak podłych zagrywek. No dobrze, pomogło. Odwróciłam się
od okna, kątem oka zdążyłam tylko zobaczyć że John zamyka maskę samochodu i
szybko kieruje się w stronę domu. Tak kochanie, jesteś cudowny… Tak należy
postępować, uciekać jak najdalej od takich ludzi. Byłam z niego dumna. Kiedy
wszedł do kuchni, był nieco zakłopotany.
- Widziałam – powiedziałam groźnie z kamienną twarzą.
- Katie, ja… - John cofnął się o krok – To nie tak…
- Widziałam, że naprawiłeś samochód – sprecyzowałam – Jestem z ciebie
dumna. Kochanie, pani Freeman zaprosiła nas na kolację dziś wieczorem, będzie
ciocia, Vincent i William, mam nadzieję że nie masz innych planów?
- Nie, przecież wiedziałabyś – widziałam, że widocznie mu ulżyło.
- Może jesteś umówiony – dodałam ironicznie.
- Przestań być złośliwa! – fuknął – Przyjdziemy na tę kolację.
- Dzieci! Nie kłóćcie się! – upomniała nas pani Freeman – Tego mi jeszcze
brakuje!
- Nie kłócimy się, John po prostu jest dziś przewrażliwiony.
- Ja?
- Przewrażliwiony na punkcie moich słów i na los biednych, potrzebujących…
- Zazdrosna? – John uniósł brew. Cholera, znowu to zrobił… Doskonale
wiedział, jak to na mnie działa.
- Idziemy do domu – zarządziłam, zrywając się z krzesła – Na którą mamy
przyjść?
- Na siódmą, kochanie – odparła pani Freeman.
- Będziemy na pewno. John, przynieś mi kurtkę – zażądałam ostro, a on bez
wahania spełnił prośbę.
- Proszę, wasza wysokość – mruknął zjadliwie – Wypolerować koronę?
- Ty mi wypolerujesz koronę, a ja tobie… berło, panie – szepnęłam znacząco
– Ale może lepiej nie tu. Do wieczora! – dodałam głośno.
- Do zobaczenia, dzieci!
Szarpnęłam Johna za rękę i wyprowadziłam go czym prędzej z domu Freemanów.
Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, owiał nas lodowaty wiatr, ale nie ostudziło to
mojego zapału. Uwiesiłam się Johnowi na szyję i krótko, acz bardzo namiętnie
pocałowałam go, po czym odepchnęłam lekko i uciekłam. Gonił mnie przez dłuższą
chwilę, aż w końcu złapał na samym środku wsi, chwytając mnie w pasie i
obracając się ze mną dookoła kilkakrotnie, śmiejąc się w głos.
- Jesteś małpą! – krzyknął – Okropną, zazdrosną małpą!
- A ty? Biedny naiwniaczek! No cóż, jej naprawiłeś auto, a co mnie
naprawisz?
- Najchętniej oddałbym cię na złom, ale… możesz mi się jeszcze do czegoś
przydać.
- Czyli jednak… weźmiesz duży klucz francuski i…
- Po francusku? Mmm… Dobrze, sama tego chciałaś – zamruczał, rozmarzony.
- Ale John, ja nic…
- Już nie mogę się doczekać – nie zwracał uwagi na to, co mówię; powoli
przesuwał kciukiem po moich ustach – Jesteś w tym najlepsza…
- Moment! Czyżbyś miał porównanie?
- Kochanie, mając w garażu Ferrari nie kupuje się Fiata – westchnął,
wpatrując się uparcie w moje rozchylone wargi – Jesteś taka…
- No, jaka?
- Strasznie zazdrosna – uśmiechnął się bezczelnie, całując mnie mocno – Ale
kocham cię.
- Szczęść wam Boże, dzieci! – rozległ się naraz głos księdza – Czyżbyście
szli do mnie na plebanię?
- Eee… Właściwie to… - urwałam, nie wiedząc, co powiedzieć. John nadal
jedną ręką trzymał mnie w pasie, a drugą trzymał na moim policzku.
- Właśnie rozmawialiśmy o terminie ślubu – mój najcudowniejszy narzeczony
zachował zimną krew i stanął na wysokości zadania.
- Wspaniale! I co ustaliliście?
- Pobierzemy się w Nowy Rok – John uśmiechnął się słodko, i w końcu
przeniósł wzrok ze mnie na księdza – Ma ksiądz wolny termin?
- Chłopcze, dla was zawsze znajdę wolny termin! – ucieszył się duchowny –
Katie, co tak nic nie mówisz, powinnaś się cieszyć!
- Ależ ja… bardzo, niesamowicie się… cieszę – bąknęłam.
- No! To kiedy mogę się was spodziewać u siebie?
- Nie dziś. Mamy w planach kolację u Freemanów. Może jutro?
- Wspaniale, John. Życzę wam miłego wieczoru, i… rozejdźcie się do SWOICH
domów – zaznaczył kąśliwie – Z Bogiem.
Ksiądz odszedł, wyraźnie usatysfakcjonowany, a ja zdumiona wpatrywałam się
w Johna. Jak to!? Naprawdę pobieramy się w Nowy Rok!?
- Chodźmy do domu – powiedział łagodnie.
- John, właśnie powiedziałeś, że…
- Bierzemy ślub pierwszego stycznia.
- Ale… Nie rozmawialiśmy o ślubie, myślałam, że…
- Że się rozmyśliłem? Nie, chcę się z tobą ożenić, i właśnie wymyśliłem
termin. Cieszysz się?
Czy ja się cieszę? Ja byłam wniebowzięta! Nie dość, że postanowił wreszcie
wziąć ze mną ślub, to jeszcze nie zapytał mnie o zdanie, a SAM podjął decyzję o
terminie, i nie miał wyrzutów sumienia że się rządzi. Mój PRAWDZIWY mężczyzna!
- Nie mogłeś mnie bardziej uszczęśliwić – odparłam – I to nie samym ślubem,
a tym, że była to twoja decyzja, że wziąłeś sprawy w swoje ręce. I że nie
przepraszasz mnie teraz za to.
- Pewne rzeczy powinien robić mężczyzna. Chciałem, żebyś poczuła, że nim
jestem.
- Nie musisz mi tego udowadniać, John. Nie musisz…
***
Kolacja u Freemanów wypadła fantastycznie. Ciotka była nadzwyczaj grzeczna,
Vincent znalazł wspólny język z gospodarzem, no i przyjechał William, co bardzo
nas ucieszyło.
- Zostanę u dziadków do świąt – oznajmił – A może nawet parę dni dłużej.
- Może zostaniesz do Nowego Roku? – zaproponowałam.
- Czy ja wiem?
- Nie wiesz co tracisz – dodał tajemniczo John, ściskając moją dłoń.
Wszyscy spojrzeli w naszą stronę.
- O czym mówisz, dziecko? – zaciekawiła się ciotka.
- Ciociu, podjąłem decyzję… Podjęliśmy decyzję, że pobierzemy się
pierwszego stycznia.
Wszyscy skupili wzrok na nas. Uśmiechnęłam się nieśmiało i zwiesiłam głowę,
a John twardo trwał w swej pozycji. Ciotka wyglądała jakby tkwiła gdzieś
pomiędzy zawałem a wylewem, Vincent wachlował ją serwetką, a Freemanowie byli
naprawdę zaskoczeni. Jedynie William zareagował żywiołowo.
- No nareszcie! Myślałem, że zostaniecie wiecznymi narzeczonymi!
- Spokojnie, to dopiero pół roku – powiedziałam niepewnie.
- Dziewczyno, o czym ty mówisz? W życiu nie widziałem takiej pary! Wyście
się powinni pobrać tydzień po podjęciu decyzji o byciu razem!
- Myślę, że wtedy mógłbym przestraszyć się i równie szybko rozwieść –
roześmiał się John – Ale dzięki. Mamy nadzieję, że przyjdziesz na ślub.
- Co to za pytanie!
- Will, prawdę mówiąc, to… Chciałem cię o coś prosić. Widzisz… Chciałbym,
żebyś został moim świadkiem.
Spojrzałam z ogromnym zdziwieniem, ale też i dumą, na mojego narzeczonego.
To było jak piękny sen, z którego nie chciałam się budzić. Poprosił o bycie
świadkiem faceta, który w dzieciństwie mu dokuczał, którego kiedyś obwiniał,
poniekąd słusznie, o swoje niepowodzenia, o którego był przez chwilę zazdrosny
– spodziewałam się po Johnie wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że w taki
sposób i w takiej sytuacji wzniesie się ponad podziały, ponad wszystko, co złe.
William chyba jeszcze bardziej niż ja nie wierzył w to, co słyszy.
- Nie chcesz? – speszył się John, widząc jego poważną minę.
- Nie, ja tylko… Wiesz, w ogóle się nie spodziewałem.
- Ja też. Ale kogo miałem poprosić, jak nie ciebie? Jesteśmy przyjaciółmi,
prawda…?
- Tak… Jasne, John – uśmiechnął się Will – To dla mnie zaszczyt, że będę
twoim świadkiem.
- Chwila, moment, a ja!? – wrzasnęła niespodziewanie Josephine – Co to za
maniery!? JA dowiaduję się o ślubie przypadkowo!? Nie zapytano mnie o zdanie!?
- Skarbie, oni nie musieli cię pytać – nieśmiało zauważył Vincent –
Wiedziałaś, że John oświadczył się Katie już bardzo dawno. Swoją drogą,
gratuluję wam, i bardzo się cieszę.
- My również się cieszymy, dzieci – dodała pani Freeman – Niech wam Bóg
błogosławi.
- Kate! Tłumacz się! – zażądała Josephine.
- Ciociu, nie ma czego tłumaczyć, spotkaliśmy księdza, zapytał czy idziemy
do niego, a John od razu powiedział, że właśnie ustalamy termin ślubu. Przynajmniej się odczepił –
chciało mi się śmiać na wspomnienie jego radości – To wyszło tak… przypadkiem.
Ale bardzo tego chcemy.
- Przypadkiem! A KTO pomyślał o MOICH uczuciach!? Co z weselem? To jest
brak szacunku do mojej osoby, jako do najlepszej ciotki!
- Ależ myszko…
- Nie mów do mnie myszko, Vincent!!!
- Josephine, usiądź – przywołała ją do porządku pani Freeman – Organizacja
wesela to dosłownie kilka dni. Czemu ty się denerwujesz? Po świętach zabierzemy
się za przygotowania, zrobimy w remizie takie wesele jakie się nikomu nie
śniło!
- Mówisz…?
- Siadaj! Stary, przynieś no nalewki, musimy to uczcić!
- Ale… Przepraszam, myśmy się chyba nie zrozumieli – John poczerwieniał i
spuścił głowę – My mówiliśmy na razie tylko o… ślubie.
- Nie planowaliśmy wesela – poparłam go – Ciociu, przepraszam.
- Ale dlaczego? – zapytał Vincent.
- Nie stać nas na wesele – szepnął John – Poza tym… Nie wiem, czy chcemy.
- Wykluczone. JA mam pieniądze, wesele to nie taki znowu duży koszt, nie ma
mowy żeby nie było wesela, John!
- Nie możemy od pana brać pieniędzy – zaprotestowałam, ale Vincent był
zdecydowany.
- I nie weźmiecie pieniędzy, a gotowe wesele. A jeśli nie chcecie wesela,
proszę bardzo, zaraz po ślubie pojedziecie w podróż poślubną, a my się będziemy
bawić. Wilk syty i owca cała. Poza tym, mogłabyś przemóc się i zacząć mówić mi
„wujku”. Ty John zresztą też.
Spojrzeliśmy z Johnem na siebie i nie bardzo wiedzieliśmy, jak się
zachować, byliśmy oboje potwornie zakłopotani, ale nawet nie wypadało odmówić,
bo i tak Josephine z Vincentem i Freemanami zrobiliby wszystko po swojemu. Co
miałam zrobić… Wstałam, podeszłam do Vincenta i przytuliłam się do niego mocno.
- Dziękuję, wujku.
- Nie ma za co, dziecko. Byle tylko byście byli szczęśliwi. Naprawdę niczym
się nie martwcie, po prostu przyjdźcie w Nowy Rok do kościoła.
Naprawdę byliśmy z Johnem otoczeni kochającymi nas ludźmi, najlepszymi
przyjaciółmi i cudowną rodziną. Czego można więcej chcieć od życia… John
wyglądał na zadowolonego i spokojnego. Cieszyło mnie to, choć miałam świadomość
że na pewno jest mu trochę głupio, bo i ja nie czułam się do końca komfortowo z
tym, że Vincent ma płacić za nasze wesele, ale…
- Oddamy mu te pieniądze – szepnął John, gdy usiadłam z powrotem na miejsce
obok niego.
- Wiem – odparłam – Też o tym pomyślałam.
Wieczór był naprawdę udany. Ale tak naprawdę dopiero się rozkręcał; pan
Freeman wyjął z kredensu kolejną butelkę nalewki. Ciotka i pani Freeman nie
przejmowały się nikim i opróżniały własną butelkę swoim tempem, ustalając już
szczegóły wesela. Panowie również pili nie mniej, niż one, i towarzystwo
rozweseliło się aż nadto bardzo szybko – do tego stopnia, że Vincent zaczął
doradzać Freemanowi w sprawach łóżkowych, co nie uszło uwadze Williama.
- Niezłą masz rodzinkę – powiedział – A ty nie pijesz?
- Piję, ale troszkę wolniej. Wolę mieć kontrolę nad wszystkim – odparłam.
- Wam chyba nie grożą dobre rady wujka w sprawach seksu? – roześmiał się,
gdy John przybliżył się do nas, by słyszeć rozmowę.
- Absolutnie. To John mógłby ich wielu rzeczy… nauczyć – westchnęłam,
całując go mocno – Jak się bawisz, kochanie? Chcesz już wracać, czy zostaniemy?
- Kate nie bądź nudziarą – Will nalał Johnowi kolejny kieliszek – Daj nam
się nacieszyć tym wspaniałym wieczorem! Na co dzień nie mogę pić, jestem
przecież ginekologiem, jakbym zajrzał kobiecie między nogi z takim oddechem,
to… Gdyby była w ciąży, oskarżyłaby mnie o wprowadzanie alkoholu do krwioobiegu
dziecka!
- Dlatego NIGDY nie pozwolę ci zajrzeć MOJEJ żonie pod majtki! – orzekł
lekko już wstawiony John.
- Żonie? Czyli narzeczonej mogę? – roześmiał się Will.
- Na własne… ryzyko. Jak chcesz stracić twarz całkiem dosłownie… Proszę!
Zaglądaj choćby teraz!
- Wolę nie – Will ze śmiechem odsunął się trochę w tył – Nie mogę zbrukać
niewinnej panny młodej.
- Niewinnej… Nie znasz jej – zmysłowo zamruczał John – Kate jest cudowna w…
- Wystarczy – przerwałam mu – Trochę cię ponosi. Nie musisz opowiadać
Willowi, jaki seks najlepiej mi wychodzi.
- Wszystko ci wychodzi…
- John! Zaraz pójdziemy do domu!
- Jak dla mnie nie musimy wcale iść – szepnął, otaczając mnie swoim
ramieniem – Możemy przecież, tak jak latem, w stodole…
- John, do cholery!
- Czego to ja się dowiaduję! – Will wybuchnął śmiechem – Dobrze, że reszta
towarzystwa nie słyszy!
- Nie lej mu więcej – poprosiłam, ale z marnym skutkiem.
- Kochana, ja uwielbiam takie plotki i rewelacje! U mnie w mieście zawsze
brak mi takiej swobody, no i tego przepływu informacji. A tu? Przyjeżdżam na
święta i dowiaduję się, kto w jakiej stodole seks uprawia! Chyba muszę tu
zamieszkać!
Nagle rozległo się pukanie. Will zerwał się do drzwi, a ja przyciągnęłam
Johna do siebie.
- Jak będziesz tak mielił jęzorem, kotku, to przysięgam ci że ten słodki
język DŁUGO mnie nie posmakuje – syknęłam – Tak, jak i mój ciebie, mój ty gorący,
francuski kochanku. Rozumiemy się!?
- Katie, ja tylko…
- Kocham cię, ale dostaniesz szlaban na seks, plotkarzu! Albo jeszcze
gorzej… Wiesz, co zrobię? Będziemy się kochać codziennie, ale pod kołdrą i przy
zgaszonym świetle. Tak, to dla ciebie zdecydowanie dotkliwsza kara…
- Katie, będę milczał jak grób! Nie gniewaj się, ja po prostu taki jestem
szczęśliwy, że cię mam, i że jesteś taka jaka jesteś…
- Dobra! Nie graj na moich uczuciach, niech ci… będzie…
Zamarłam, bo Will wprowadził do pokoju Carol. Krew we mnie zawrzała i już
chciałam najzwyczajniej w świecie wyrzucić ją za włosy za drzwi, ale
powstrzymało mnie tylko stanowcze spojrzenie Josephine, która mimo sporej
ilości wypitego alkoholu, nadal trzeźwo myślała.
- Do ciebie, John – mruknął William.
- Carol? – jęknął mój narzeczony – Co się znowu stało…
- Przepraszam że przeszkadzam…
- A owszem, przeszkadzasz – wtrąciła ciotka – Co się stało?
- Przepraszam jeszcze raz, potrzebuję pomocy…
- Drugi raz w ciągu dnia? – zapytałam – Dobrze, chętnie pomożemy. Co tym
razem?
- Pękła mi jakaś rura, uszczelka, woda mocno leci mi z kranu i nie mogę jej
zakręcić. Boję się że niedługo zaleje mi dom – powiedziała – John, wiem że jest
późno, ale…
- Jasne – John podniósł się z krzesła i lekko zachwiał się.
- Pomożemy – zaofiarował się Vincent, a zaraz po nim poderwał się Freeman.
- Dam radę – przekonywał John – Kochanie, mogę iść?
- Nie musisz mnie o nic pytać – podkreśliłam – Dasz sobie radę?
- Jasne. Kocham cię – zapewnił mnie wylewnie, całując na oczach wszystkich
– Jesteś najcudowniejsza. Czekaj na
mnie, a jak wrócę…
- Tak, wiem co będzie, jak wrócisz, ja też cię kocham.
Z ciężkim sercem patrzyłam, jak John wychodzi, ale przecież wierzyłam mu,
ślepo ufałam, więc ta idiotka nie miała dla mnie kompletnie żadnego znaczenia.
Ale dla mnie ten wieczór skończył się wraz z wyjściem Johna, po chwili więc
pożegnałam się i poszłam do domu. Will był tak miły, że odprowadził mnie i
obiecał zajrzeć do Carol by przekazać Johnowi, by szukał mnie w domu. Usiadłam
na łóżku i zaczęłam się zastanawiać, jaką grę prowadzi ta kobieta… Co tak
naprawdę chce przez to osiągnąć. Naprawdę uważała, że ma jakiekolwiek szanse by
odciągnąć ode mnie Johna? To, w takim razie, była naprawdę porażająco głupia –
John był nie do ruszenia, tak, jak mnie kochał, nie kochał mnie nikt inny, więc
o jego uczucia nie musiałam się bać. Nie był facetem, który mógłby ulec innej
kobiecie, choćby nie wiadomo jak miła była i jak mocno go kokietowała. Ale
byłam mimo to zaniepokojona, kiedy długo nie wracał, i tym bardziej przestraszyłam
się, kiedy nagle usłyszałam głośne trzaśnięcie drzwiami…
Tak czułam, tak czułam!:) Miłe odprężenie po kłótni o Carol, wyprawa do Yorku, termin ślubu, kolacja u Freemanów - za spokojnie było. Podejrzewam, że Carol ma jakiś naprawdę niecny plan i realizuje go bardzo precyzyjnie. Ale plusem jest to, że Katie zaczyna patrzeć na to chłodno - ufa John'owi, więc mam nadzieję, ze rozegra to jak na damę przystało - na chłodno i bez zniżania się do poziomu Carol. A John ... John rozwinął się baaardzo pod wieloma :) względami. :))
OdpowiedzUsuńCarol ma plan, ale z precyzją to to ma niewiele wspólnego, ona działa jak zwykła, prosta, niezbyt lotna dziewka. Nie wie, że w końcu się przeliczy :) I że trafiła na naprawdę trudnego przeciwnika - bo Katie może i gada zbyt wiele, ale ona równocześnie myśli na takich obrotach, że prosty mózg Carol za tym niestety nie nadąża :) Katie tak naprawdę jest w stanie wręcz zdmuchnąć rywalkę ot tak, ale nie robi tego, bo... taki ma po prostu kaprys. Przecież nad wszystkim panuje, a poza tym, jak sama powiedziałaś, ufa Johnowi, a on jest tak zakochany i w nią zapatrzony, że nigdy nie zrobiłby jej krzywdy :)
UsuńTo właśnie fajne - Katie roztrzepana, gadatliwa i narwana staje się chłodno planującą i podchodzącą racjonalnie do "rywalki" kobietą. Najważniejsze, że ufa John'owi.
UsuńWidzę, że przeceniłam Carol. :))
No, już nie mogę się doczekać kolejnej środy :) Czyżby między Johnem a Carol coś się wydarzyło?? ;/
OdpowiedzUsuńCoś się na pewno wydarzyło, ale co? Tego nie mogę jeszcze zdradzić :)
UsuńMam teorię - John wrócił wściekły, bo Carol chciała go zgwałcić :D
OdpowiedzUsuńDo rzeczy - John i Katie są zazdrośni o aktorów? Serio? Czyli mniej więcej etap podstawówki ;)
Nie kumam, o co chodzi z tym ginekologiem. Na Boga, przecież to normalne, że czasem chodzi się do lekarza. Jeden zagląda do gardła, no a drugi między nogi, takie życie. Chłopcy w liceum nie mają problemów z tym, że ich dziewczyna idzie do ginekologa. No ale John i Katie najwyraźniej faktycznie utknęli gdzieś pomiędzy podstawówką a gimnazjum.
Pary zachowujące się w miejscach publicznych jak 2 przyssawki to marzenie społeczeństwa. Nie ma to jak posiłek w towarzystwie czyjegoś mlaskania.
I na koniec wracamy do ginekologa - czy oni nie mają o czym rozmawiać przy stole, tylko o tym, kto co robi w łóżku? To naprawdę żenujące, zwłaszcza ten tekst Willa o pacjentkach. Nie ma to jak ciekawa i ożywiona rozmowa w towarzystwie o filmie, książkach, jedzeniu i ogólnie pojętych zainteresowaniach.
Jeannette
Jeannette, a ja mam taką teorię, że chyba wybitnie nie masz dziś humoru.
UsuńPo pierwsze, nie są zazdrośni o aktorów, to normalne, żartobliwe docinki - nie widzisz tego?
A ginekolog - naprawdę nie znasz dojrzałych mężczyzn, którzy wolą żeby ich narzeczona/żona chodziła do PANI doktor, a nie do PANA doktora? Bo ja znam. A zresztą jest równie wiele kobiet, które za Chiny nie wyobrażają sobie iść do mężczyzny - ginekologa. Jest ich dosłownie masa. Masz naprawdę szczęście, że w liceum natrafiałaś na samych chłopców, którzy nie mieli z ginekologiem problemu - bo ja znam mężczyzn, którzy mimo wszystko podchodzą do tego podejrzliwie, i to jest nic innego a tylko męski, pokręcony umysł, a nie żaden "poziom podstawówki". A zresztą, gdzie przeczytałaś, że John podchodzi do tego śmiertelnie poważnie? Ja tam widzę sarkazm i docinki między Johnem a Katie, a skoro Ty widzisz więcej... Cóż, pewnie Ty masz rację, a nie ja, która to pisałam :)
A trzecia sprawa - naprawdę nie doczytałaś, że wszyscy prócz Katie byli pijani w sztok? I mają rozmawiać w takim stanie o czym? O twórczości Tolkiena, czy wyższości Chopina nad Mozartem?
Wyluzuj, bo dziś akurat strasznie się czepiasz i nie widzisz podstawowych rzeczy, nie widzisz ironii i poczucia humoru.
No właśnie w tym problem, że gdyby były żartobliwe, to nie przepraszaliby się po chwili albo nazywali "draniem" czy jeszcze coś w tym guście. U mnie to wygląda tak, że sobie żartujemy, po czym zmieniamy temat, bez żadnego sprostowywania, że to były żarty, bo każdy to wie. A u nich to jest takie... no nie wiem, chyba po prostu nie w moim stylu.
UsuńU Johna czasem jest sarkazm, ale czasem nie bardzo. A jak było przy poronieniu? Sytuacja kryzysowa, a on się martwi o to, żeby przypadkiem Will nie zobaczył jego narzeczonej nago. Dobrze, że Katie nie miała żadnego wypadku, bo John nie pozwoliłby rozpiąć jej stanika i zrobić masażu serca ;).
Bywałam już w naprawdę pijanym towarzystwie i sama też nie byłam trzeźwa i nigdy nie gadaliśmy o tym, co robimy w łóżku. A już na pewno nie o seksie pary, która z nami była. Jasne, rzuca się jakieś teksty z podtekstami, aluzje itp, ale tak bardziej hipotetycznie. Nie wyobrażam sobie, żebym miała słuchać, jak mi kumpel opowiada, że ostatnio kochał się z dziewczyną w stodole albo że ona jest we wszystkim dobra... I nie dlatego, że mnie to jakoś oburza czy coś - wręcz przeciwnie, lubię gadać o seksie, tylko no nie w takiej sytuacji, jak oni. Widać ja mam jakieś pokręcone towarzystwo, a sama urwałam się z innej planety ;)
To nie jest tak, że nie widzę poczucia humoru, tylko jakoś dzisiaj do mnie nie trafił ten humor. Może faktycznie "wybitnie nie mam dziś humoru" :)
A mnie jako wielbicielce pewnego podłego drania. określenie "drań" wcale nie przeszkadza. :) Katie już kilka razy tak mówiła do John'a i nigdy nie miało to negatywnego wydźwięku.
UsuńAch, no tak, zapomniałam o Twoim "draniu", Eve ;). Nie chodzi o negatywny wydźwięk, tylko jakoś psuje mi to atmosferę żartu. Nie bardzo da się to wyjaśnić, po prostu coś mi nie "pykło" dzisiaj ;)
UsuńJasne - każdy może mieć gorszy dzień. Na mnie jednak, bez względu na nastrój, "drań" działa jak zaklęcie. :)
UsuńWidzę, że w końcu zalogowałaś się. Gratulacje.:) Czy to jest lew (okulary mam "za krótkie:)?
No w końcu mi się udało, choć porozumienie się z Bloggerem nie było takie proste ;)
UsuńTo lwica, tak jak ja (jestem zodiakalnym lwem) :)
Blogger miewa swoje humory. :)
UsuńJeannette, wydajesz się być bardzo inteligentną osobą, a nie rozumiesz, że KAŻDY człowiek jest inny? Każdy ma inny żart, jeden lżejszy drugi cięższy, trzeci niezrozumiały, a czwarty w ogóle nie ma poczucia humoru. I cieszy mnie, że masz tak wspaniałych znajomych którzy po alkoholu są wzorem cnót, ale uwierz mi, że ludzie są różni, a wielu po alkoholu traci kontrolę nad tym, co robi i mówi.
UsuńNaprawdę takim problemem jest dla Ciebie to, co napisałam? W takim razie przepraszam, postaram się żeby był to mój ostatni fanfik tu. Nie chciałabym denerwować ludzi moimi głupimi wymysłami.
Kate czyś Ty oszalała,nawet nie żartuj tak ,że Twój ostatni fanfik tutaj. Dobrze wiesz ,że zawsze komuś będzie się nie podobało to co piszesz .Ale idą święta , czas wybaczanie , i tak dalej .
UsuńNa miejscu Kate byłabym jescze mniej zadowolona z dowcipu Johna po pijaku , ale takie jest życie .
Basia
A ja proponuję , żeby Kate jednak skończyła z pisaniem skoro oczekuje, że wszyscy będą tylko piali z zachwytu czytając jej dzieła. Jak sama napisała- "KAŻDY człowiek jest inny"- tak, i każdy ma prawo inaczej wszystko odbierać.
UsuńNie powinien publikować ten, kto po jednym krytykanckim komentarzu od razu strzela "focha". Nawet Sienkiewicz był krytykowany za trylogię i sposób przedstawiania bohaterów! I to przez niezłą szychę- Prusa. I co miał zaraz płakać, rzucać piórem, przeklinać ten niesprawiedliwy świat???
Robin
A może ten, komu się nie podoba i uprawia jak to nazwałaś "krytykanctwo" nie powinien czytać?
UsuńAha, Kate- wszystkie dziewczyny tutaj wchodzące bardzo lubią twój fanfik. Jeannette jedynie ma "głębsze" przemyślenia i domaga się wyjaśnień odnośnie pewnych spraw- co uważam ze fajną sprawę. I nigdy nie dopatrzyłam się jakiejś nieżyczliwości wobec Ciebie z jej strony. Dlatego uważam szantaże w stylu "bo jak nie..., to już mój ostatni fanfik" za niedelikatnie mówiąc- zwykłe świństwo. Co do mnie to wiesz, że jestem podłym trollem i skończoną mendą :P I jeśli przestaniesz tu pisać przez Jeannette a co gorsza przeze mnie, to tylko sprawisz mi tym dziką satysfakcję:> Natomiast postąpisz nie fair w stosunku do innych osób czytających i lubiących twoje fanfiki. Także proponuję, byś nie zwracała uwagi na komentarze, które cię w jakiś sposób dotykają i pisała dalej dla swoich fanek.
UsuńRobin
Kate - ależ ja rozumiem, że każdy jest inny, właśnie dlatego pewne rzeczy do mnie nie przemawiają - bo jestem inna niż niektórzy bohaterowie Twojego fanfiku i większość ludzi na tej planecie :))
UsuńMoi znajomi zdecydowanie odbiegają od wszelkich wzorów, ale po prostu jak się napijemy, to bardziej naturalne wydaje nam się gadanie o polityce, sprawach bieżących, głupich serialach itp. No bo każdy jest inny ;)
Ale dziś stwierdziłam, że po prostu ja jestem z tych ludzi bardziej jak Josephine i Vincent - ich humor mi jak najbardziej pasuje, a Katie i Johna zwyczajnie nie.
Daj spokój z tym ostatnim fanfikiem, bo sprawisz przykrość tym, którym się podoba i tylko i wyłącznie te osoby na tym stracą. Poza tym mnie nic nie denerwuje, czasem może dodam za dużo pieprzu do komentarza, jak wczoraj - miałam chyba gorszy moment, nie wiem, hormony albo może byłam głodna :D. I przepraszać też mnie za nic nie musisz, bo zwyczajnie nie masz za co.
Eve - ale skąd, na Boga, mam wiedzieć, że mi się nie podoba, skoro jeszcze nie przeczytałam? ;) Niektóre rzeczy mi się podobały - jak pierwsze odcinki, kłótnia Johna i Katie o jej awans albo sceny erotyczne, inne mi się nie podobały, a do jeszcze innych miałam stosunek obojętny. Ale mogę to stwierdzić dopiero po przeczytaniu.
Robin ma rację. Absolutnie we wszystkim. No, może ja akurat nie będę mieć "dzikiej satysfakcji", jeśli przestaniesz pisać. Zamiast myśleć o mnie i Robin, pomyśl raczej o Basi, Eve i innym, którzy czerpią przyjemność z Twojej pracy.
I dzięki Ci, Robin, za zrozumienie :). I za te "głębsze" przemyślenia, które tak życzliwie umieściłaś w cudzysłowie ;D
Niech każdy robi swoje i nie patrzy na innych, po co to komplikować?
Nie będę przepraszać za mój komentarz, bo zwyczajnie nie mogę przepraszać za swoje zdanie. Mogę jednak przeprosić za tę odrobinę pieprzu, która być może niepotrzebnie się tam znalazła.
Kate - różnimy się i mamy inne spojrzenie na świat, trudno, bywa. Nie zgadzamy się ze sobą i tyle. Ale moje komentarze nie są kierowane bezpośrednio do Ciebie, tylko do, a raczej o bohaterach. Specjalnie zawsze piszę "Katie", a nie "Kate", żeby nie było żadnych wątpliwości. I bohaterowie pozostają dla mnie w oderwaniu od autorki, bo sama zaznaczyłaś, że się z nimi nie utożsamiasz. A skoro tak, to krytykuję fikcyjne postaci, a nie Ciebie. I nie bierz sobie do serca tego, co piszę, bo nie piszę ani o Tobie, ani do Ciebie. A jeśli już zamierzam coś skierować bezpośrednio do Ciebie, to stosuję taką właśnie formę, żeby nie pozostawić wątpliwości, ze piszę do Kate, a nie o Katie.
Jeanette! Czytasz fanfik od dawna.Sądzę, że znasz styl Kate, dlatego nie przekonuje mnie Twoje stwierdzenie, że nie wiesz czy będzie Ci się podobało. Oczywiście może Ci się nie podobać, możesz się nie identyfikować z bohaterami, możesz "robić swoje", ale musisz brać za to odpowiedzialność i liczyć się z tym, że z Tobą ktoś również się nie zgodzi, bo tak samo ma prawo do własnego zdania. Tyle.:)
UsuńAniu! Wybacz jeszcze moje trzy grosze. :)
Znam styl Kate, ale nigdy nie wiem, co się zdarzy i co ona wymyśli. A akurat o jej stylu nic nigdy nie wspominałam.
UsuńNie mam z tym problemu, że ktoś się ze mną nie zgadza i też nikogo nie zamierzam do niczego przekonywać.
I przede wszystkim nigdy nikogo tu nie obraziłam. No, chyba że Katie ;)
Jeannette
To czy Kate, lub ktokolwiek inny poczuł się obrażony, urażony czy zwyczajnie nieswojo, tego nie wiem. Mogę mówić tylko za siebie i mnie Twój wczorajszy komentarz wydał się nieco napastliwy. Nie chodzi o to, że nie zgadzamy się, bo nadal twierdzę, że każda z nas ma prawo do własnego spojrzenia na bohaterów. Cały czas chodzi o co innego - o sposób wyrażania własnych opinii. To miałam na myśli pisząc o odpowiedzialności.
UsuńZ pewnością ten komentarz był bardzo ironiczny. Napastliwy? - ok, może, ale w stosunku do Johna i Katie, trochę też Willa.
UsuńChciałabym wyraźnie podkreślić pewną kwestię - kiedy komentuję, piszę o bohaterach. I nie jest to równoznaczne z komentowaniem pracy autora. Co innego, kiedy napiszę, że Tolkien stworzył beznadziejną postać Thorina, a co innego napisać, że Thorin jest gburem, marudą i paszkwilem, któremu zależy tylko na złocie. Jak napiszę, że nie podoba mi się zachowanie Raskolnikowa to nie znaczy, że Dostojewski jest dla mnie złym pisarzem. Mam nadzieję, że wyczuwacie tę różnicę, bo dla mnie jest ona diametralna.
Czytając wchodzę w inny świat. I staję się niejako uczestnikiem wydarzeń w nim przedstawionych. A skoro tak, to siedziałam w tej pizzerii, gdzie para się obściskiwała i skomentowałam jej zachowanie. Siedziałam przy stole i nie podobały mi się gadki Willa, Johna i Katie. Kiedyś miałam taką sytuację, że w tramwaju jakaś para zaczęła na cały głos rozmawiać o tym, czy mężczyzna rozpozna, kiedy dziewczyna udaje orgazm czy też nie. Jedna pani była tak zniesmaczona, że aż przesiadła się do drugiego wagonu ;). Ja aż rak drastycznych kroków nie podjęłam, ale też już miałam po pewnym czasie dość. I tak samo było z rozmową przy kolacji.
Krytykując ludzi, których znam nie krytykuję przecież Boga, który stworzył świat, prawda? Ani rodziców tych ludzi, którzy ich wychowali. Więc dlaczego zakładacie, że krytyka Katie i Johna jest jednocześnie krytyką Kate?
Kiedy chciałam coś napisać do Kate, to napisałam, że np. podobają mi się jej opisy scen erotycznych. A nie, że podoba mi się seks Katie i Johna. Widać różnicę? Mam nadzieję, bo jaśniej już chyba tego wytłumaczyć się nie da.
I na koniec - ja wszystko piszę na luzie. Czy na poważnie czy na żarty to inna kwestia, ale zawsze na luzie.
A tak na marginesie - skoro ciągle to czytam, to chyba jednak znaczy, że coś tam mi się podoba, nie sądzicie? :)
Przyszła środa z pewnością będzie bardzo ekscytująca. To trzaśnięcie drzwiami mogło być czymś spowodowane, przypuszczam ,że Carol znowu Johna chciała oszukać i zdenerwowała biednego Johna. Przecież miała wyjechać. Jestem pewna, że szpieguje Johna i planuje zrobić coś niegodziwego.
OdpowiedzUsuńKasiu, czy zbliżamy się do końca opowiadanka, byłabym niepocieszona.
Jolu, no na pewno do końca jest już bliżej, niż dalej, ale coś się kończy, żeby coś innego mogło się zacząć
UsuńCo zrobi Carol, tego nie mogę na razie zdradzić, ale rzeczywiście, coś się stanie. To będzie jej ostatnia próba namieszania w ich życiu.
To teraz ja powiem moje trzy grosze. Zgadzam się z Eve, że jeśli komuś nie odpowiada to o czym i w jaki sposób pisze Kate, a wydaje mi się, że przy 24-tym rozdziale każdy zna styl Kate, to nie ma obowiązku czytania jej opowiadania. Kropka. Nie mam nic przeciwko krytyce, konstruktywnej krytyce dodam. Na krytykanctwo tutaj już dłużej nie mogę się godzić. Ponieważ wcześniejsze moje apele kompletnie zostały zignorowane, zatem od dzisiaj komentarze będą moderowane.
OdpowiedzUsuńPoza tym, mała uwaga wprost do Robin. Panuj proszę nad swoim językiem. Nie mogę zgodzić się na tak wulgarne komentowanie na jakie sobie tu pozwalasz. Zatem Twój komentarz z 10 grudnia 2014 23:02 zostanie usunięty.
Aniu, nikt tutaj Krytykanctwa nie uprawia.
UsuńKrytykanctwo oznacza bowiem niesłuszną i nierzeczową ocenę czegoś lub kogoś. Czy moje komentarze są niesłuszne, to kwestia subiektywna. Natomiast z całą pewnością nie są nierzeczowe. Odnoszą się do treści, a nie formy, a zatem są rzeczowe.
Krytyka natomiast jest surową lub negatywną oceną.
O ile zatem można uznać moje komentarze za krytykę (choć nie wszystkie), o tyle nie są one krytykanctwem.
I zaznaczę jeszcze raz - krytyka nie odnosi się do Kate.
Jeannette
Ależ proszę Aniu, usuwaj jeśli tak uważasz:) Naprawdę, nie zależy mi aby te komentarze przetrwały do następnych pokoleń. Szkoda, że panuje na tym blogu atmosfera rodem z Orwella, czyli "wszystkie zwierzęta są sobie równe, ale niektóre są równiejsze od innych".
OdpowiedzUsuńJeannette- pozdrawiam i gratuluję "bycia sobą":)
Robin
Tylko, że nie wszystkie „zwierzątka” odnoszą się do siebie w używając języka powszechnie uznanego za wulgarny, i nie wszystkie słownie atakują się nawzajem.
UsuńWiem, że tego nie opublikujesz, ale zapewniam cię Aniu, że moje komentarze są mniej wulgarne niż to co opisuje Kate w swoich fanfikach:) I dziwi mnie, że to publikujesz na swoim blogu. Czy sądzisz, że dzieciaki stosują się do Twoich ostrzeżeń "Opowieść zawiera treści erotyczne, więc jeśli nie macie skończonej odpowiedniej ilości lat (to jest 18 lat) aby czytać takie teksty, to proszę nie czytajcie dalej"? Czy to jest odpowiedzialność??
OdpowiedzUsuńRobin
Robin
Czy Ty naprawdę nic nie rozumiesz, czy udajesz, że nie rozumiesz. Już w październiku przytaczając słowa z wiadomości Rysia z 2011 (“Peace and goodwill (and I really mean that, be willingly good, extra good, extra peaceful and extra forgiving)” ) chyba dałam jasno do zrozumienia co mam na myśli.
UsuńMoją misją nie jest wychowywanie dzieci. Od tego są ich rodzice. I jeśli oni nie nauczyli swoich pociech czytania ze zrozumieniem to ja na to nic nie poradzę.
Mam gdzieś słowa jakiegoś celebryty. Takie coś to każdy może sobie palnąć i nigdy się nie dowiemy czy ta osoba naprawdę tak myśli, czy tylko ściemnia, żeby jeszcze bardziej zabłysnąć. Znasz tego swojego Ryśka osobiście?? Masz pojęcie jakim naprawdę jest człowiekiem? Przecież to wszystko może być głównie na pokaz. Ja przede wszystkim nienawidzę hipokryzji. Uważam, że jesteś w pełni odpowiedzialna za to co zamieszczasz na tym blogu. I mam nadzieję, że wychowasz należycie swoje dzieci.
UsuńPozdrawiam,
Robin
Szkoda, że masz gdzieś słowa TEGO celebryty, bo to przez niego, przez to jakie we mnie wywołał emocje, powstał ten blog. I to przez jego Thorina tu trafiłaś jeśli dobrze pamiętam. I nie muszę go znać osobiście, aby to co robi, jak i o czym mówi mnie zachwycało.
UsuńDobrze, ale mnie nie cytuj jego wypowiedzi bo one dla mnie nie mają takiego znaczenia, o czym chyba kiedyś informowałam. Dla mnie pan Armitage to po prostu jeden z wielu aktorów, którego akurat doceniam za mocną rolę jednej z głównych postaci z Hobbita. I tyle. Po premierze ostatniej części pewnie stracę nim zainteresowanie, także cierpliwości, będziecie mnie miały z głowy;) Natomiast póki co zaglądam tu, bo zamieszczasz Aniu wiele nowości z okazji premiery, do których to wyszukiwania nie mam głowy.
UsuńRobin
Robin chyba nie rozumie, że Ty niczego Aniu nie usuwasz, a właśnie dbasz o to, kontrolując komentarze, by te biedne dzieci o które Robin się martwi, nie musiały czytać wulgarnych bądź nieprzyjemnych komentarzy.
OdpowiedzUsuńI naprawdę nie widzisz różnicy, Robin, w tym, że ja pisząc tekst, tworzę jakąś fabułę i siłą rzeczy jak w życiu zdarzają się mocniejsze słowa i sytuacje (a o ile sobie przypominam najbardziej wulgarnym jakiego użyłam, jest słowo na "d" odnośnie Carol, którego nie chcę powtarzać w komentarzu), a tym że Ty w komentarzach używasz słownictwa, którego żadna z nas nie używa, po prostu ze zwyczajnej grzeczności i dobrego wychowania? Żadna z nas nie pisze o pukaniu kogoś, o "dr Dicku", że tak wspomnę, wszystko jest dla ludzi ale wypada, będąc gościem na czyimś blogu, zachować pewną kulturę wypowiedzi - co NIE JEST jednoznaczne z byciem hipokrytą i udawaniem kogoś, kim się nie jest. Ja prywatnie lubię sobie na przykład siarczyście zakląć, ale to nie jest powód żebym robiła to w towarzystwie. Czy to "namacalnym", czy wirtualnym. Tak się po prostu nie robi z szacunku dla innych.
A poza tym, tak się szczycisz swoim sławetnym sarkazmem - ale skoro nie odczytałaś go w moim komentarzu, że przestanę publikować, i odczytałaś to jako tupnięcie nóżką obrażonej baby, to o czym my mamy rozmawiać :) Nie, nie przestanę publikować przez Ciebie, pozbawię Cię tej... dziwnej jak dla mnie satysfakcji. Chciałam Ci tylko powiedzieć, że Twoje podejście jest bardzo nie fair w stosunku do Ani - jesteś na blogu tylko po to, żeby jątrzyć? Sama to głośno przyznajesz, pisząc m.in. że moja rezygnacja sprawiłaby Ci dziką satysfakcję, i przyznawałaś już wcześniej że sprawia Ci radość robienie takiego zamętu. Pytanie, po co? Żeby Ania traciła na to nerwy? Nie sądzę, żeby na to zasłużyła, tworząc tak wspaniałe miejsce.
Dziwi nas obecność na blogu poświęconym "jakiemuś celebrycie" osoby, której ten celebryta tak naprawdę nie obchodzi i jej jedynym celem zarejestrowania się było zrobienie zamieszania, co bezpośrednio spowodowało zanik dyskusji, zniechęcenie i zniesmaczenie wielu udzielających się tu przedtem bardzo intensywnie osób. Przez wiele miesięcy było to niezwykłe miejsce spotkań, nasza ulubiona wieczorna kawiarenka, która za sprawą jednej osoby zmieniła się w zwykłą mordownię. Nie zgadzamy się ze zdaniem, że wolność słowa równoznaczna jest z anarchią słowa. Poza tym gospodynią i moderatorką tego miejsca pozostaje Ania - i do niej należy ostateczna decyzja, kogo chce tu gościć i jaki ton mają przybierać prowadzone tu rozmowy. Wszystkie dyskusje internetowe są moderowane - nie ma w tym nic nadzwyczajnego i jest to pewnego rodzaju gwarancją poziomu tychże dyskusji. Nikomu to do tej pory nie przeszkadzało i z pewnością stałym bywalcom przeszkadzać nie będzie.
OdpowiedzUsuńJeżeli ktoś, kto zarejestrował się tutaj względnie niedawno chce przede wszystkim rozwalić to miejsce i zniechęcić nas do fascynacji osobą Richarda Arimitage'a, ("tego naszego Ryśka"), to choćby stanął na głowie, to mu się nie uda. Nasza fascynacja, mimo że jej ważną częścią jest blog Ani, trwa w pewien sposób niezależnie od niego, czego dowodem jest chociażby to, że trzy aktywne (do jakiegoś czasu) uczestniczki siedzą właśnie przy wspólnym stole nad angielską herbatą i ulubionym Ryśkowym winem, ciesząc się swoim towarzystwem i wiadomościami z Ryśkowego świata.
Aniu, niezależnie od wszystkiego, wiedz, że jesteśmy z Tobą.
Pozdrawiamy :)
Eve, Zosia i Kasieńka
Dzięki Dziewczyny! Bawcie się dobrze:*
UsuńMam nadzieję, że po tym winie nie będziecie śpiewać „Misty Mountains…” ;-)
Nie, bój się, nie będziemy :))) Pod pachami się jeszcze nie myjemy!
UsuńCzyli wszystko jest tak jak powinno być:D
UsuńPrzepraszam ale zamiast przycisku „opublikuj” wcisnęłam „usuń”, a że tego nie chciałam poniżej komentarz Robin.
OdpowiedzUsuńKate- jednego jestem pewna- nie zrozumiemy się, ponieważ Ty zbyt identyfikujesz się z postaciami, które tworzysz. Za bardzo wszystko przyjmujesz do siebie. Życzę powodzenia w dalszym pisaniu i obiecuję, że nie skomentuję już niczego co napiszesz.
Przykro mi dziewczyny, że tak mnie odebrałyście- zostałam całkowicie zdemonizowana, a przy tym nie było ani jednej próby (za wyjątkiem Jeannette) neutralnego polemizowania ze mną. Zostałam natychmiast określona negatywnie.
Teraz już widzę, że jest to blog ściśle monotematyczny, za późno to do mnie dotarło. Eve- pojechałaś na całego zarzucając mi, że moją intencją było rozwalenie bloga Ani i zniechęcenie was do osoby RA. Aż mnie to samą zaskoczyło. Zwłaszcza, że cenię go jako aktora. Poza tym za wyjątkiem moich niektórych "niecenzuralnych" komentarzy odnośnie fanfiku, to w inny postach ani nie obrażałam Ryśka, ani nie wyrażałam się negatywnie o tym blogu, ani nikogo nie podpuszczałam. Wręcz przeciwnie.
Pozdrawiam,
Robin
Mam nadzieję Aniu, że to tym razem opublikujesz- zresztą proszę o to. Uprzejmie nawet.
Robin, chciałabym być dobrze zrozumiana. Sama wielokrotnie przyznawałaś, że jesteś trolem, podkreślałaś "głębię" swoich komentarzy i odmienność własnego spojrzenia na RA. Niestety nie zauważyłam chęci wchodzenia w neutralną polemikę. Być może niezbyt dokładnie przyglądałam się temu, a być może Twój sposób wyrażania opinii nie zawsze szedł w parze z moim, o czym kilkakrotnie rozmawiałyśmy - bez skutku.
OdpowiedzUsuńSzczerze dziwi mnie natomiast fakt, że dopiero teraz zorientowałaś się, że jest to blog monotematyczny, jak również fakt, że nie zauważyłaś tego, w jaki sposób Twoje wypowiedzi wpływają na atmosferą na nim.
Pozdrawiam.
Zaznaczę jeszcze, że poprzedni komentarz był sygnowany przez trzy osoby.
Robin, ja powiem Ci jedno: naprawdę nie jestem wrażliwą, wyczuloną na krytykowanie mnie panienką. Ja wiele znoszę, trudno jest mnie obrazić. I zauważ, że początkowo przy pierwszych rozdziałach Thorina nie miałam nic przeciw Twoim komentarzom, nikt nie miał - może się czepiałaś, ale było to mimo wszystko dość humorystyczne, natomiast wybacz - po dziesięciu miesiącach czytania komentarzy, które nierzadko przekraczały poziom zwykłego krytykowania postaci, gdzie mimo moich najszczerszych chęci czasem między wierszami w tym uporczywym krytykowaniu mogłam wyczuć przytyk do siebie, uwierz - można się tym zmęczyć. Ja mam ogromny dystans do siebie i tego, co piszę, ale czy gdybyś spróbowała postawić się na moim miejscu, byłoby Ci łatwo? Szczególnie, że uparcie pisałaś, że fanfik Ci się NIE PODOBA, a mimo to nadal go czytałaś i komentowałaś. Wiesz, dla mnie (i nie tylko) takie zachowanie było oznaką tego, że robisz to złośliwie, żeby narobić zamętu - bo jak to inaczej wyjaśnić? Jeśli mnie się coś nie podoba, nie lubię postaci, to nie czytam, a tym bardziej nie komentuję, bo mnie to męczy. A ty, podkreślając swoją niechęć do tworzonej przeze mnie historii, mimo to komentowałaś na potęgę, tak że można było odnieść wrażenie, że jesteś jakąś masochistką. I tak jak wspomniała Eve - sama pisałaś wielokrotnie, że jesteś, cytuję: "mendą", "trollem", więc wybacz Robin, ale Ty siebie sama poniekąd zdemonizowałaś, gdybyś choś próbowała zaprzeczać, dogadać się pokojowo, to nie - Ty tylko potęgowałaś odczucia, które na Twój temat miałyśmy. Mogło być inaczej, ale nie miej pretensji tylko do nas, bo wina NIGDY nie jest po jednej stronie. I nie mów też, że nigdy nie było prób polemizowania z Tobą - powtórzę tylko, że na początku mojej przygody z publikowaniem fanfika Thorinowego z przyjemnością dyskutowało się z Tobą, nawet jak byłaś złośliwa. Tylko potem mam wrażenie, że ta złośliwość uciekła Ci trochę spod kontroli.
OdpowiedzUsuńI jeszcze słówko odnośnie mojej rzekomej identyfikacji z postaciami: to nie do końca o to chodzi, ale widzisz, jeżeli ja od dwudziestu części czytam co tydzień regularnie same krytyczne opinie, że Katie jest egzaltowaną smarkulą, a John jest niedojrzały i jeszcze jakiś tam, a ja za każdym razem tłumaczę, że tak NIE jest, i rozpisuję się na temat (w moim mniemaniu odpowiednich) przyczyn psychologicznych, tłumaczę KAŻDE ich zachowanie, a mimo to za tydzień nie potrafisz, Ty czy Jeannette, spróbować MNIE zrozumieć i MOJEGO zamysłu "artystycznego" (przepraszam za górnolotne słowo, nie mogę znaleźć innego :), no to kurczę, mam prawo chyba trochę zwątpić w Twoją (Waszą) dobrą wolę, bo skoro ktoś nie próbuje mnie zrozumieć, to dlaczego ja mam próbować rozumieć tę osobę i akceptować jej ciągłe weto wobec wszystkiego, co tylko ośmielę się napisać?
Wiesz, to nie do końca jest tak, że ja nie chcę Cię zrozumieć. Myślałam o tym wszystkim i już chyba wiem, gdzie leży problem. Ja w komentarzach odnoszę się głównie do tego, co mi się nie podobało - nie tylko, ale głównie. No i do tego, co mnie zastanawia, głównie z psychologicznego punktu widzenia. Bo te rzeczy najbardziej zostają w pamięci. I często zapominam dodać, że coś tam wywołało mój uśmiech albo że mi się spodobało. Zwyczajnie mi to umyka. Tak jak pod tą częścią zapomniałam napisać, że podobają mi się Josephine i Vincent jako para. Poza tym jak coś się podoba, no to się podoba i tyle, nie ma o czym dyskutować i również dlatego często o tym nie piszę :). Ale to jest tak, że skoro o czymś nie napisałam, to znaczy, że się podobało albo przynajmniej nie nie podobało ;). Zazwyczaj odnoszę się w komentarzach do 3-4 sytuacji - no więc możesz sobie oszacować stosunek "podobało się" do "nie podobało się" ;))
UsuńPrzemyślałam to i postanowiłam, że będę bardziej wnikliwie pisać komentarze, żeby lepiej zachowywać proporcje i jaśniej dawać są zrozumienia, że są rzeczy, które mi się podobają.
Czy jeśli wyciągnę rękę na zgodę, to zostanie ona uściśnięta? ;)
Jeannette, ale myśmy się nie pokłóciły na śmierć i życie, żeby się teraz godzić :) Ale jak najbardziej mogę Ci wirtualnie uścisnąć dłoń, prosząc byś naprawdę próbowała czasem zrozumieć mnie i moje tłumaczenia - bo po to tu jestem w każdy środowy wieczór, by Wam odpowiadać, i na każdy zarzut objaśniać moją wizję lub wyprowadzać kogoś z błędu. To, że Ty przykładowo odbierasz jakąś z postaci jako niedojrzałą - to jest coś co Ty widzisz, ale ja z tymi postaciami jakby jestem na co dzień, i dobrze wiem co sama chciałam napisać i w jakiej sytuacji jest ta postać, jaka jest psychika tej postaci, i ja naprawdę chcę wytłumaczyć moją wizję i dlaczego napisałam tak, a nie inaczej, ale... czasem Tobie się nie da wytłumaczyć :) Ale mam nadzieję, że będzie inaczej.
UsuńMasz rację, mnie nie da się niczego wytłumaczyć ;)
UsuńNie chciałam się godzić, tylko raczej oczyścić atmosferę i zakończyć jakoś z klasą całą tą sytuację.
A Katie dalej nie lubię ;P
Jeannette
OK, w taki razie Eve, Zosia, Kasieńka- przepraszam (i to są moje oficjalne przeprosiny), że was uraziłam, że się nie dogadałyśmy, nie zrozumiałyśmy etc. Cały mój problem polega na tym, że Wy jesteście całkowicie "od Ryśka" ja jestem całkowicie "od Tolkiena". Na bloga Ani trafiłam przez przypadek, przez to, że zamieszczała dużo fajnych materiałów odnośnie Hobbita i Thorina (jak już wspominałam). Wystarczyło wpisać "Thorin" i natychmiast wyskakiwał ten blog. I trochę mnie to zmyliło- miałam nadzieję spotkać tutaj osoby kochające dzieła Tolkiena- ale nie tylko dlatego, że kojarzą im się z filmem, ale dlatego, że odpowiada im duch powieści i poniekąd.... konserwatyzm ich Autora. Wydawało mi się, że swoimi komentarzami (nawet, tymi, które uważacie za złośliwe) spróbuję Was może jakoś rozkręcić w tym kierunku, ale się nie udało- odebrałyście to jako chęć zrobienia zamętu, rozbicia waszej grupki- wiedzcie, że- powtórzę, nie było to moim zamiarem. Określiłam siebie jako trolla- bo tak najłatwiej- jestem w końcu ortodoksem, skończonym tolkienowskim ortodoksem, więc jak miałam odnieść się do fanfiku Kate, który był można powiedzieć... totalnym zaprzeczeniem tolkienowskiego świata?:) A czytałam go, owszem, próbując zestawić zasady prawdziwego Śródziemia z wizją fanfikową. Jak wiemy- nie udało mi się;) Wolałyście widzieć Thorina z kobietą i co z tego, że Tolkien sobie wymyślił inaczej. Dla mnie jednak, (jak i dla wielu zatwardziałych fanów) ma znaczenie, że on sobie wymyślił inaczej i nigdy nie będę wyobrażać sobie Thorina z kobietą, nawet tak seksownego jak Rysiek:) Ale- było, minęło- męczyć was już swoimi teoriami nie będę:)
OdpowiedzUsuńOd razu może odpowiem Kate- tylko jedno- przyznaję, że w pewnym momencie twój sposób myślenia zalazł mi za skórę i komentując kolejny fanfik, moja "złośliwość" stała się naprawdę złośliwa i zbyt szczera. Hmm, może nawet sięgnęła zenitu? Nie mogłam się powstrzymać- taka już jestem. Ale dosyć. Przepraszam za brak opanowania. Blog jest Wasz przede wszystkim, tzn. osób kochających RA. Obiecuję, że "siać fermentu" już nie będę, "złośliwie" komentować też nie, no może ponarzekam sobie tylko na PiDżeja i na III cześć Hobbita (jeśli oczywiście będzie na co narzekać). I pamiętajcie- jestem wredna, ale nie aż tak wredna jak by się to wydawało;)
Aha, Kate- Jeannette nie czepiaj się- ona naprawdę jest bardzo przychylna temu co piszesz i jej komentarze w ogóle, moim zdaniem, nie są zaprawione "trucizną orkowych strzał";) Dziewczyna zwyczajnie lubi "drążyć temat" i analizować;) Daj jej szansę wygadania się:) Co tam, że trochę pobuczy na Johna czy Kate. Uważam, że robi to w sposób raczej serdeczny, zupełnie inaczej niż ja.
Pozdrawiam,
Robin
Robin, zauważyłam że bardzo lubicie z Jeannette siebie nawzajem bronić, a przecież obie jesteście na tyle inteligentne i wygadane, że nie potrzebujecie adwokata :) To, co ja widzę w komentarzach czy Twoich czy jej, to widzę - i Twoje przekonywania akurat niewiele zmienią. Zresztą dziewczyny też Jeannette parę razy zwracały uwagę, by w tym "drążeniu" czasem zastanowiła się, JAK pisze. Widzisz, dla mnie też to zaskoczenie bo okazało się że nie jestem z kamienia, że czasem dotyka mnie krytyka bohaterów, bo obie piszecie w taki sposób, że mimo woli mogę między wierszami wyczytać przytyk do mnie, a to już zdecydowanie mniej mi się podoba. Dlatego krytykujcie ile chcecie, ale w rozsądny sposób, myśląc o drugim człowieku po drugiej stronie łącza internetowego.
UsuńI proszę, jeśli mogę, nie krytykuj PJ zbyt mocno, bo odbierzesz (przynajmniej mi) większość przyjemności z filmu, wiesz co zrób jeśli film Ci się nie spodoba? Wydrukuj sobie jego zdjęcie i porzucaj w niego widelcami i nożami - naprawdę pomoże. A potem wejdź na bloga i napisz coś miłego o Thorinie. Nie, nie chodzi o fałszywe zachwyty, o hipokryzję - po prostu nie masakruj PJ, bo to w gruncie rzeczy dobry facet.
Pozdrawiam.
Zatem w pojednawczym tonie przyjmijmy i wytrwajmy w tym, że wszystko jest kwestią jak to określiłaś "niezrozumienia". Nie wiem, jak blog z nazwy "zrysiowany" mógł Cię zmylić w kwestii Thorina, ale skoro miało być pojednawczo, to zostawmy to. Rzecz w tym, że tutaj najważniejszy jest RA i postacie, jakie tworzy. To jaki mamy stosunek do Tolkiena, jest sprawą drugorzędną. Niech Pan Profesor mi wybaczy, ale za każdym razem, gdy tu wchodzę, to zostawiam go za drzwiami. I jeśli chcę rozmawiać o jego dziełach, robię to w gronie ludzi tym zainteresowanych, a nie tutaj. Przypomnę jeszcze jedno, o czym kilkakrotnie pisałam. Po doświadczeniach z LOTR przestałam patrzeć na filmy PJ jako na adaptację. Dzięki temu mam dwie przyjemności niezależne od siebie: książki i filmy. A jako miłośniczka bajek od czasów cielęcych (przypadających na erę zlodowacenia:) nadal będę sobie wyobrażać Thorina z kobietą u boku - nadmienię jeszcze, że gdyby nie filmowy król, nigdy nie miałabym takiej potrzeby.
UsuńNie będę się czepiać, tylko Ci podziękuję - przede wszystkim za zrozumienie, ale także za to, że dzięki Twojemu komentarzowi znalazłam słowa, żeby odpisać Kate, bo jakoś nie mogłam ująć myśli w zdania :). Dzięki :))
UsuńSzkoda, że od samego początku nie dało się przedyskutować sprawy tak jasno, wyraźnie i szczerze - bez niepotrzebnych uszczypliwości. Życie potrafi być wystarczająco złośliwe, a tu zawsze wchodziło się, by właśnie od tych złośliwości odpocząć i by znaleźć coś, co nas łączy, a nie różni. Jesteśmy przecież kobietami w różnym wieku, z różnym bagażem doświadczeń, gustami, temperamentem, poglądami, upodobaniami, ale staramy się to akceptować i szanować.
OdpowiedzUsuńI to też nie jest tak, Robin, że Ty jesteś "od Tolkiena", a my "od Ryśka". W tym gronie też są tolkienowscy ortodoksi (jak na przykład pisząca te słowa), tylko że:
1. 90% okołotolkienowskich fanfików, jak nie więcej, rozmija się z realiami Śródziemia Tolkiena. Fanfik Kate nie był wyjątkiem, ale jest to jej wizja, jej fantazje, którymi chciała się z nami podzielić, więc przelała je na klawiaturę. Gdyby to opowiadanie zostało opublikowane na jednym z forów tolkienowskich, z pewnością wypunktowałabym każde odejście od ducha i materii oryginału, ale tu jest blog poświęcony Ryśkowi i fanfik Kate był przede wszystkim inspirowany fascynacją Ryśkiem jako Thorinem, a nie Thorinem z książki. A owoców fascynacji Ryśkiem żadna z nas ganić raczej nie będzie. :)
2. W dyskusję nie udało Ci się nas wciągnąć, bo... Jak pisałam wyżej, to nie jest forum tolkienowskie. A nawet na tych forach przestano już tak intensywnie odsądzać PJ-a od czci i wiary, bo po prostu szkoda bicia piany. I tak zrobi, co chce. Nawściekałam się na szanownego pana reżysera po "Dwóch wieżach", a do "Hobbita" podchodzę jak do filmowego fanfika na motywach książki, a nie jak do ekranizacji. Bez emocji, jeśli nie liczyć emocji wywołanych spojrzeniem pewnej przystojnej, acz krępej postaci. :)
Blogowi Ani pozazdrościć dobrego pozycjonowania w przeglądarce, skoro wyskakuje na czele wyników. :) Cóż, rzeczywiście o Thorinie mówi się tu całkiem sporo.
Powtórzę jeszcze to, co pisałam wyżej: jesteśmy bardzo różnymi osobami (a czasem też bardzo podobnymi), ale wspólnym mianownikiem dla nas wszystkich jest docenianie (bardzo intensywne) Richarda jako aktora, człowieka (choć go osobiście nie znamy, to wiemy, jak pochlebnie wyrażają się o nim jego znajomi) i mężczyzny. I dlatego nie wdajemy się tu w spory i dyskusje światopoglądowe, polityczne czy religijne - każda z nas jest osobą dorosłą, dojrzałą i jej opinie lub widzenie świata zawsze są wynikiem własnych przemyśleń i przeróżnych doświadczeń życiowych, które ukształtowały ją tak, a nie inaczej. Szanuję to u innych i chciałabym, by i inni szanowali moje prawo do własnego światopoglądu, bez pouczania i moralizowania. Nie jesteśmy wykrojeni spod jednej sztancy i nawet fakt bycia tolkienowskim ortodoksem nie oznacza z automatu np. przyjmowania religijnych poglądów Tolkiena za swoje ;) (co zresztą na forach tolkienowskich widać bardzo wyraźnie).
Ten nasz wspólny mail był przede wszystkim wywołany zupełnie nieuzasadnionym zarzutem hipokryzji, jaki wyciągnęłaś wobec Ani. Ostrzeżenie o treściach "18+" jest jak najbardziej uczciwe - jeśli ktoś czytać nie umie, albo umie, ale zlekceważy - to już jego sprawa i jego odpowiedzialność. Jeśli elektrownia przywiesi tabliczkę: "Nie dotykać, wysokie napięcie!", a ktoś inny wsadzi tam paluchy, to nie wina elektrowni, że go prąd popieści. Ania i tak stosuje dość ostre kryteria w dopuszczaniu fanfików do publikacji, nie udostępniając bardzo wielu krążących nieoficjalnie opowiadań (choćby moich). Zresztą za najbardziej gorszące uważam nie tyle sceny erotyczne w opowiadaniach Kate (wcale nie wybitnie ostre), co pyskówki, do jakich pod tymi opowiadaniami dochodziło.
A co do samych opowiadań - podobać się nie muszą. Ile ludzi, tyle gustów i opinii. Sama tu w tej chwili przyznaję, że Standring Kate nie jest "moim" Standringiem i ja tę postać widzę inaczej. Ale Kate ma prawo o nim pisać po swojemu, a my się z jej wizją możemy zgadzać lub nie, ale na litość - zachowując pewną kulturę wypowiedzi!
Co do sarkazmu - nie jest to najszczęśliwszy środek wyrazu w kontaktach internetowych. Kiedy nie widzi się twarzy rozmówcy, nie zna się osoby po drugiej stronie monitora, nie słyszy tembru jego głosu, to, co ma być ironią, bywa czasem nie do odróżnienia od zwyczajnego (pardon)chamstwa. Sama pozwalam sobie na to tylko wobec osób, które poznałam już w życiu realnym i którym nie jest obcy mój sposób wysławiania się. I nie jest to z mojej strony moralizatorstwo ani pouczanie (bo sama przecież tego nie lubię) - po prostu sama widzisz, jak Twoje wypowiedzi zostały przez większość osób odebrane.
OdpowiedzUsuńKończę ten przydługi wywód, mając nadzieję, że to było ostatnie takie "wielkie spięcie" i że te wyjaśnienia pomogą nam naprawdę oczyścić atmosferę, bo ten blog to przecież naprawdę fajne miejsce :)
Kate, bronię Jeannette w ten sam sposób w jaki Wy bronicie siebie nawzajem. Nie można "bratniej duszy" zostawić w potrzebie. Zwłaszcza "bratniej duszy tolkienowskiej", która tak dobrze mnie rozumie:)
OdpowiedzUsuńCo do Petera J.- nie pojmuję jak Tobie- osobie dorosłej o wyrobionym zdaniu na pewne tematy, mogłabym swoimi poglądami odnośnie wizji Śródziemia tegoż pana "odebrać większość przyjemności z filmu". Jest to co namniej nierozsądne stwierdzenie. Mnie Twój Thorinowsko/Luthienowski fanfik jakimś cudem nie odebrał przyjemności z ponownego czytania Hobbita i Władcy, a co więcej, nawet ją spotęgował:) Z komentarzami do Twoich fanfików jednak dam sobie spokój, bo obawiam się, żeby znów nie przeholować- wiesz, jak to jest -"okazja czyni złodzieja";) Mogę przeprosić za swoje wcześniejsze wyskoki i dać sobie na nie szlaban, ale poglądów raczej nie zmienię. A o Thorinie z pewnością wiele miłych rzeczy napiszę:) No, może z pominięciem tematu jego brody;D
Kasieńka- ładnie to wszystko wyjaśniłaś. Właściwie nie będę już tego rozwijać, dodam tylko, gwoli wyjaśnienia (też w sumie może dla Eve?), że ortodoksem tolkienowskim jest się nie dlatego, że Tolkien był konserwatystą i katolikiem (i, że my też musimy) ale staje się nim wtedy, kiedy przyjmuje się do wiadomości istnienie absolutnego konserwatyzmu w świecie przez niego stworzonym, czyli w Śródziemiu. Bo tak jest:) Ktoś, kto dopuszcza, że np. romanse elfy- krasnoludy, seks przed ślubem czy o zgrozo związki gejowskie (przykłady z różnych fanfików) mogłyby tam występować- ortodoksem nie jest:) Może być co najwyżej wielbicielem tolkienowskiej prozy. Znam orto- z autopsji, wiem dobrze co to za jedni;) Oni piszą wiele fanfików, ale nigdy nie pozwoliliby sobie na stworzenie opowiadanka o przytoczonej tematyce. Uważają to za kompletny brak szacunku dla Tolka:) No, co tu dużo gadać- znacie mnie- popieram ich;)
Co do moich fanfikowych komentarzy- poprosiłam Anię, żeby te "mocno uwłaczające" usunęła.
Podsumowując- jestem również "za" zakończeniem tego konfliktu. Howgh!;)
Robin
Robin, to może ja powiem bez owijania w bawełnę: Twoje złośliwe i dosyć napastliwe często komentarze zniechęciły kilka osób do tego miejsca, a tym, które pozostały, naprawdę to przeszkadza. Tak jak pisały dziewczyny powyżej, wchodzimy tu pozachwycać się Rysiem, nie kłócić się i narzekać - to jest miejsce głębokiego oddechu od rzeczywistości, odskocznia, no ale jeśli ktoś tu przychodzi i "trolluje", jak to sama określasz, to to naprawdę psuje atmosferę, i myślę że nie będzie nadużyciem, jeśli podkreślę, że nie mówię tego tylko w swoim własnym imieniu. Jeśli ja wchodzę w post by pogapić się maślanym wzrokiem na Thorina, a pod spodem muszę czytać jaki to PJ jest niedobry, to naprawdę się odechciewa. Ale już kiedyś podsunęłam sugestię, że miejscem na opinie o reżyserze i zgodności filmu z książką jest jakikolwiek inny portal filmowy - można się tam tak pokłócić o swoje przekonania aż miło. No chyba, że chcesz być wyjątkowym egzemplarzem, a tam byłabyś tylko jedną z wielu, to by wszystko tłumaczyło.
UsuńAle możesz powiedzieć że jestem nierozsądna, jeśli tak chcesz, nie obrażę się.
Nie powiem, że jesteś nierozsądna. Powiem tylko- nie drażnij mnie już Kate;)
UsuńPrzykro mi jeśli te osoby się zniechęciły, ale w sumie to tylko ich sprawa. Bo jeśli ktoś naprawdę obstaje za czymś to tak łatwo się nie zniechęca. Walczy o swoje. Skoro zrezygnowały to widocznie nie bardzo im zależało na tym, by tu wchodzić. Małymi dziećmi nie jesteśmy. Gdy na innych blogach/forach ktoś "trolluje" to zwarta grupa wszystkimi siłami zwalcza tego trolla, a nie pozwala mu rządzić. Jak widać zdecydowana akcja mnie poskromiła, więc wychodzi, że mam trochę racji.
Pozdrawiam,
Robin
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńOrtodoksi, owszem, takiego akurat opowiadania by nie napisali, ale Kate ortodoksem nie jest i chyba się nie pomylę, twierdząc, że nigdy do tego miana nie pretendowała. A ten blog to nie "Wielka Biblioteka Minas Tirith". Fanfik Kate był inspirowany przede wszystkim rolą Ryśka jako Thorina, a nie książką "Hobbit" i zasadami obyczajowo-moralnymi Śródziemia. Zresztą, jak wiesz, sam film, czy też raczej słuszniej będzie pisać o filmach, to też bardziej "wariacje na temat".
UsuńSama tolkienowskich fanfików nie piszę, chociaż czytać lubię. Najbardziej oczywiście te, które pozostają wierne duchowi prozy Tolkiena. I wiem też, na jakich stronach ich szukać. Co nie przeszkadza mi pofantazjować trochę na temat Ryśkowego Thorina lub poczytać o nim opowieści różnej treści. Ale dla mnie Thorin Tolkienowski i Thorin Ryśkowy to dwie zupełnie rożne postacie, dwa różne światy - i nie mieszam ich ze sobą.
Ortodoksi to też nie monolit i są wśród nich tacy, co nawet za palenie fajki się wzięli, "bo Tolkien...". Moi znajomi mają jeden wspólny mianownik: są niesamowicie oczytani i zwykle przesympatyczni.
A co do zniechęcenia - nie, to nie jest sprawa tylko tych osób. Z pasji Ryśkowej raczej żadna z nich nie zrezygnowała, ale może zwyczajnie szkoda im było nerwów na walkę - stresów mają dość w życiu codziennym i ostatnie, czego im do szczęścia potrzeba, to użeranie się z internetowymi trollami.
Kasieńka- nie wymagałam od Kate by zmieniała "orientację", ale zestawiałam swoje podejście do "tych spraw" z jej podejściem. I odnośnie pierwszego fanfiku jakoś doszłyśmy pod koniec we dwie do wzajemnego porozumienia o ile dobrze pamiętam, więc nie ma już co roztrząsać.
UsuńCo do osób zniechęconych- czasem też nie trzeba w ogóle czytać komentarzy od trolli.
Pa:)
Robin